Rozważając zasługi, jakie nasi święci i
błogosławieni w swym życiu doczesnym położyli dla
Kościoła i narodu polskiego, jedno z pierwszych miejsc
przyznać musimy błogosławionemu Władysławowi z
Gielniowa (żył około roku Pańskiego 1440), wybitnemu krzewicielowi słowa Bożego i
pieśni religijnej w języku ojczystym.
Błogosławiony Władysław - ze chrztu świętego Jan
- urodził się w roku 1440 w Gielniowie koło Opoczna, w
pobożnym i dobrej sławy zażywającym domu
mieszczańskim. O początkowych kolejach jego życia,
wychowaniu i wykształceniu, a nawet o pierwszych latach
życia w zakonie nie da się nic powiedzieć. Wiadomo
tylko, że uczęszczał na uniwersytet krakowski. Do
zakonu wstąpił w połowie roku 1462 w Warszawie. Po
roku próby złożył uroczyste śluby zakonne, po czym
przeniesiony został na studia teologiczne do klasztoru w
Krakowie.
Kierownikiem zakonnego studium teologicznego był
podówczas Jan Vitreator, wzorowy zakonnik, mąż
wielkiej nauki i znakomity kaznodzieja. Władysław,
młodzieniec zdolny i żądny wiedzy, a zarazem pobożny i
cnotliwy, mając tak wytrawnego mistrza, bez trudu
przyswajał sobie umiejętności Boże i pogłębiał
swój umysł, a równocześnie szybko postępował po
drodze doskonałości chrześcijańskiej. Gdy ukończył
studia, dopełniła miary zasobów jego duszy łaska
sakramentu kapłaństwa. Wkrótce potem zwierzchność
zakonna powierzyła mu urząd kaznodziei i skierowała go
z powrotem do klasztoru w Warszawie. Na tym stanowisku
okrył się Władysław sławą najznakomitszego
kaznodziei bernardyńskiego wieku XV, nie poprzestał
jednak na tym i zaczął rozwijać żywą działalność
w innej jeszcze dziedzinie - dziedzinie pieśni
religijnej w języku ojczystym.
Gorący czciciel Męki Pańskiej, uwielbił ją w
pieśni "Żołtarz (psałterz) Jezusów czyli
piętnaście rozmyślań o Bożym umęczeniu",
zaczynającej się od słów "Jezusa Judasz
sprzedał za pieniądze nędzne". Pieśń ta, jak
widać z tytułu, liczyła pierwotnie piętnaście
zwrotek, z których każda rozpoczynała się od słowa
"Jezus", ale w czasach późniejszych, w wieku
XVI i XVII, rozszerzono ją do zwrotek dwudziestu
siedmiu. Z początku śpiewano tę pieśń przed kazaniem
lub po nim; później przy obchodzie stacji Męki
Pańskiej, a w wieku XVI i XVII była ona już tak znana
i powszechnie używana, że znajdujemy ją we wszystkich
ówczesnych kantyczkach. Oprócz tej pieśni poświęcił
Władysław Męce Pańskiej i Chrystusowi Panu kilka
innych, jak "Pieśń trzecią o Męce
Pańskiej", "O ciało Boga żywego",
"O siedmiu słowach Chrystusa" i "O
gniewie Pańskim", a przeciw poganom - Tatarom i
Turkom - ułożył i kazał śpiewać po klasztorach
bernardyńskich antyfonę "Jezus Nazareński, król
żydowski".
Wielki miłośnik krzyża Chrystusowego, był
Władysław z Gielniowa - jak wszyscy synowie św.
Franciszka serafickiego - również żarliwym czcicielem
Najświętszej Maryi Panny, toteż i tej czci nie
omieszkał wyrazić pieśnią. Spod jego pióra wyszło
kilka śpiewów maryjnych i godzinki o św. Annie, matce
Najświętszej Panny, a w zakonie bernardyńskim do dziś
dnia żyje tradycja, że ułożył również pierwsze
polskie godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej
Maryi Panny. Był to prawdopodobnie przekład oficjum
czyli pacierzy kapłańskich o Niepokalanym Poczęciu,
ułożonych z polecenia papieża Sykstusa IV w roku 1475
albo też przeróbka starego oficjum o Najświętszej
Pannie, od dawna co dzień odmawianego po klasztorach
bernardyńskich. Czy ta tradycja odpowiada prawdzie, nie
podobna stwierdzić, bo godzinki Władysławowe, jeśli
istniały, nigdy nie były drukowane, a gdy w sto lat
później ksiądz Jakub Wujek, jezuita, dokonał nowego
tłumaczenia tego pięknego nabożeństwa, poszły w
zupełne zapomnienie.
Oprócz tego błogosławiony Władysław napisał
"Pieśń bernardyńską o należytym przestrzeganiu
dziesięciorga przykazań Bożych", a wreszcie
ułożył prozą i wierszem żywoty błogosławionych
Szymona z Lipnicy i Jana z Dukli oraz hymny ku czci
świętych Pańskich na cały rok, które były
przedmiotem nauki w szkołach.
Drugą zasługą błogosławionego Władysława o
szerszym znaczeniu kościelnym, społecznym i narodowym
było założenie w roku 1470 w Warszawie polskiego
bractwa św. Anny. Aż do tego czasu nie było w Polsce
bractw kościelnych o czysto polskim charakterze i
szerszych celach. Większość tych stowarzyszeń
odprawiała swe nabożeństwa po niemiecku, niektóre po
łacinie, a cele miały albo wyłącznie dewocyjne, albo
też z ćwiczeniami pobożnymi łączyły uczynki
miłosierdzia. Były to stowarzyszenia bez wątpienia
pożyteczne, nie miały jednak większego znaczenia
społecznego, bo ani ich działalność dobroczynna, ani
pobożne praktyki ich członków, mające na celu własne
uświątobliwienie, nie mogły się poważniej
przyczynić do naprawy ówczesnych smutnych stosunków
religijnych i obyczajowych. Był to wprawdzie wiek,
który dał Polsce cały szereg świętych, ale jak w
całym ówczesnym świecie katolickim - choć w stopniu
znacznie mniejszym - zła w Polsce nie brakowało, bo jak
wszędzie indziej szerzyła się żądza używania,
bezprawie, ucisk słabszych, lichwa i oszustwo, a zarazem
coraz więcej ludzi zaczynało zrywać z Bogiem i szukać
pomocy u sił nieczystych. Władysław okazał się
człowiekiem szerszych horyzontów, nie poprzestał
bowiem na sumiennym spełnianiu obowiązków
duszpasterskich, lecz stanął do walki ze złem na
rozleglejszej płaszczyźnie, szerząc nowe bractwo,
którego celem obok chwały Bożej była praca nad
moralnym odrodzeniem społeczeństwa.
Ustawy dotyczące postępowania członków bractwa
św. Anny w życiu codziennym były niezmiernie proste,
wskazywały jednak wszystkie drogi wiodące do
chrześcijańskiej doskonałości. Właściwe przepisy
dotyczyły chwały Bożej oraz postępowania członków.
Te były następujące: Członkowie mają unikać
pijaństwa, zgorszenia i obmowy, tak jak się unika
najszkodliwszej choroby. Nie wolno nikomu wyrządzać
krzywdy ani słowem ani też uczynkiem. Trzeba się
starać być użytecznym dla wszystkich, a to pociechą,
radą, poparciem i datkiem. Należy godzić zwaśnionych.
Mieć dobre zdanie o wszystkich. Unikać oszukaństwa,
podejścia i wszelkiej niesprawiedliwości. Ze wszystkimi
postępować szczerze i otwarcie. W szczęściu nie
wynosić się i nie przypisywać sobie urojonych zasług.
W nieszczęściu nie upadać na duchu, ale wzmacniać
się przykładem Chrystusa Pana, Najświętszej Maryi
Panny, św. Anny i w ogóle tych świętych Pańskich,
którzy ulegali Bogu w przeciwnościach doczesnych. W
razie jakiegoś wykroczenia rzeczywiście popełnionego,
członkowie powinni się nawzajem z miłością
przestrzegać. Upominani powinni z wdzięcznością
przyjmować przestrogi i nauki. Jeśli kto z członków
usłyszy bluźnierstwo, nie powinien go pominąć
milczeniem, lecz niech przeciw niemu wystąpi, z
łagodnością, jaka przystoi katolikowi, jeśli zaś nie
posiada potrzebnej do tego wiedzy, niech przynajmniej na
znak protestu opuści towarzystwo, w którym bluźniono.
Dalsze artykuły przepisów dotyczyły spraw
organizacyjnych, a więc zarządu bractwa, wyboru
starszych, składki rocznej, której wysokość każdy
członek sam według swej możności oznaczał, sposobu
użycia brackich pieniędzy, a wreszcie zebrań. W
zakończeniu tych ustaw zalecał Władysław członkom
bractwa odmawianie koronki do św. Anny, którą sam dla
nich ułożył, i wzywał ich gorąco, aby się co dzień
modlili za Kościół, króla i ojczyznę, i za
nawrócenie błądzących.
Dzięki takim ustawom bractwo św. Anny założone
przez Władysława z Gielniowa miało znacznie szerszy
zakres niż wszystkie dotąd istniejące, bo nie tylko
podkreślało potrzebę starania się o chwałę Bożą,
lecz także wnikało głęboko w potrzeby ducha ludzkiego
i starało się go środkami na pozór zwykłymi
odnowić, podźwignąć i utwierdzić w dobrym. Zarazem
było pierwszym istotnie polskim bractwem na ziemiach
naszych, gdyż żadne z dotychczasowych bractw nie
posługiwało się w swych nabożeństwach językiem
polskim.
Dzięki staraniom Władysława bractwo św. Anny
przyjęło się wkrótce przy wielu kościołach
bernardyńskich, ale w okres właściwego rozkwitu
weszło z chwilą, gdy w roku 1487 Władysław został
obrany przełożonym polskiej wikarii bernardyńskiej,
obejmującej wszystkie klasztory w Polsce, na Litwie i na
Rusi. Mianowicie, chcąc ugruntować byt bractwa,
przeprowadził Władysław na kapitule zakonnej
uchwałę, że bractwo św. Anny ma być zaprowadzone we
wszystkich kościołach bernardyńskich, tak
istniejących, jak i tych, które w przyszłości
powstaną; każde bractwo miało otrzymać własny
kościółek pod wezwaniem św. Anny, a gdyby to było
niemożliwe, to kaplicę w kościele zakonnym, a już co
najmniej jeden z przedniejszych ołtarzy z tytułem i
obrazem św. Anny. Dzięki tym postanowieniom bractwo
św. Anny rozpowszechniło się na całym obszarze
państwa polskiego, a po jakimś czasie stało się tak
popularne, że nawet duchowieństwo świeckie zaczęło
je wprowadzać do swych kościołów. Należeli do niego
także ludzie z wyższych warstw społecznych, zwłaszcza
z patrycjatu miejskiego i z duchowieństwa świeckiego.
Jak wspomniano, w roku 1487 wybrano Władysława
przełożonym całego zakonu bernardyńskiego w Polsce.
Pełnił ten urząd zgodnie z przepisami zakonnymi trzy
lata, kładąc ogromne zasługi dla zakonu, po czym
powrócił do klasztoru warszawskiego. Po sześciu latach
spędzonych na pracy duszpasterskiej, modlitwie i
rozmyślaniach, został ponownie powołany na stanowisko
przełożonego polskich bernardynów. Spadło to na niego
niespodzianie i nie sprawiło mu radości, bo jakkolwiek
posiadał wszystkie zalety i przymioty, będące
warunkiem pomyślnego pełnienia obowiązków
przełożeńskich, nie rwał się do władzy. Niemniej z
posłuszeństwa zakonnego przyjął ten nowy trud. Tym
razem głównym przedmiotem jego trosk i zachodów była
sprawa ożywienia pracy misyjnej na Litwie.
Mimo, że od chrztu Litwy za Jadwigi i Jagiełły
minął z górą wiek, i mimo gorliwych wysiłków
misyjnych dominikanów i franciszkanów, a potem i
bernardynów, ziemia ta była jeszcze bardzo słabo
uchrześcijaniona i nader skąpo zaopatrzona w
duchowieństwo i kościoły, a w niektórych okolicach,
zwłaszcza w niedostępnych puszczach żmudzkich,
znajdowało się jeszcze mnóstwo pogan. Ówczesny wielki
książę litewski Aleksander, syn króla Kazimierza
Jagiellończyka, postanowił położyć kres tym smutnym
stosunkom i w tym celu zwrócił się do Władysława z
Gielniowa z życzeniem, aby przysłał na Litwę
znaczniejszą liczbę misjonarzy bernardyńskich, celem
nawrócenia tych niedobitków pogaństwa i ostatecznego
utrwalenia wiary chrześcijańskiej. Mieli oni pracować
obok dominikanów, których równocześnie w tym samym
celu sprowadził na Litwę biskup wileński Wojciech
Tabor.
Władysław zajął się tą sprawą bardzo gorliwie i
w miejsce starych, znużonych wysiłkami lub chorobami
braci wysłał młodych, pełnych sił i zdrowia,
głównie do Połocka, leżącego już na krańcach
dzierżaw litewskich, gdzie wielki książę Aleksander
zaczął bernardynom budować klasztor pod wezwaniem
Najświętszej Maryi Panny od Bram Niebieskich. Do końca
budowy było wprawdzie jeszcze daleko, ale Władysław
nie zważał na to i wysłał tam kilku braci ze
znakomitym kaznodzieją Leonem z Łańcuta na czele,
gdyż Połock, podówczas główny ośrodek
schizmatyckich, a po części pogańskich ziem
białoruskich, stanowił niezmiernie ważne pole pracy
misyjnej. Schizmatyccy Białorusini patrzyli na
bernardynów z nienawiścią i dwukrotnie usiłowali im
spalić klasztor, ale Leon z Łańcuta i jego towarzysze
nie zważali na to i nie szczędzili trudów i ofiar, aby
przełamać ich opór. Bóg pobłogosławił ich pracy,
gdyż po jakimś czasie wielu błądzących zaczęło
wracać do owczarni Kościoła powszechnego. Pomyślnie
szła również praca misjonarzy bernardyńskich oraz
dominikańskich na ziemiach rdzennie litewskich, bo
dzięki ich wysiłkom nawróciło się na łono
Kościoła katolickiego kilkanaście tysięcy pogan i
błędnowierców. Przyznał to publicznie sam biskup
wileński Tabor, zalecając podwładnemu sobie
duchowieństwu świeckiemu, aby do pomocy w pracy nad
ludem wzywało tylko bernardynów i dominikanów.
Pomimo tylu zasług błogosławiony Władysław w swej
głębokiej pokorze uważał się ciągle za jednego z
najmniej użytecznych pracowników w winnicy Pańskiej i
z tęsknotą wyglądał nowej kapituły, która go miała
uwolnić od urzędu przełożonego. Stało się to w
połowie roku 1499, ale zakon nie chciał się wyrzec
jego usług i powierzył mu trudny i uciążliwy urząd
gwardiana warszawskiego. Władysław pragnął spokoju,
aby się niepodzielnie oddać chwale Bożej i
przygotowaniu duszy na drogę do wieczności, mimo to
jednak i teraz nie uchylił się od obowiązków, które
nakładał na niego zakon, gdyż posłuszeństwo woli
przełożonych uważał za jeden z najważniejszych
obowiązków zakonnika i zawsze miał przed oczyma
przykład Zbawiciela, posłusznego aż do śmierci
krzyżowej.
Niestrudzenie pracując, dokazał tego, że mu zawsze
zostawało nieco chwili wolnych, które obracał na
modlitwę i pisanie dzieł nabożnych; tutaj też
napisał pełne gorącej miłości Bożej "Kazania
na niedziele całego roku i na uroczystości". Nie
przestał również służyć bliźnim i jak dawniej,
niestrudzenie słuchał spowiedzi i głosił słowo
Boże. Sławiono go jako prawdziwego mistrza sumień i
wybornego lekarza dusz, opowiadano sobie, że ktokolwiek
powierzył się jego kierownictwu duchownemu, znajdował
w nim najlepszego ojca i przewodnika, toteż u jego
konfesjonału nigdy nie brakowało wiernych, szukających
pomocy i łaski Bożej.
Niemniej doniosły wpływ wywierały jego kazania.
Łaska Boża, która go zawsze wspierała, ujmująca
powierzchowność, łatwość wysłowienia, mocny i
dźwięczny głos, a wreszcie głęboka wiedza i
znajomość ludzkich dusz sprawiały, że wierni
słuchali go chętnie i uważnie, z wielkim dla siebie
pożytkiem. Prawdziwy kaznodzieja z Bożej łaski,
wszystkie kazania swoje zaczynał od słów "Jezus
Nazareński król żydowski", umiał jednak
wyprowadzić z nich zawsze nowe, przepiękne nauki,
które budziły świętą bojaźń w sercach słuchaczy i
porywały ich ku Bogu.
Źródłem tej głębokiej miłości bliźniego, dla
której mimo podeszłego wieku nie porzucił
konfesjonału i kazalnicy, była płomienna miłość
Boga. Tajniki serc Świętych zakryte są przed naszymi
oczyma, toteż i życie wewnętrzne błogosławionego
Władysława w całej wspaniałości będziemy mogli
poznać dopiero wtedy, gdy staniemy przed obliczem Boga.
Tutaj mówią nam o nim tylko objawy jego cnót. Kroniki
zakonne świadczą, że był wspaniałą pochodnią
wiary, świętej nadziei i miłości Boga, będącej
zarodkiem wszelkiej doskonałości, najwięcej jednak
świadectw dotyczy jego głębokiej pokory i prawdziwego
posłuszeństwa, które jest nie tylko najsilniejszym
fundamentem doskonałości życia zakonnego, ale nawet w
pewnej mierze niezbędnym warunkiem wiary. Gotowość do
skorego posłuszeństwa zachował Władysław do
ostatnich lat życia i w miarę, jak się zbliżał do
Boga, czynił w nim coraz większe postępy. W roku 1504
ojcowie zebrani na kapitule w Krakowie, z uwagi na jego
podeszły wiek i wielkie zasługi dla zakonu, postanowili
go uwolnić od wszelkich obowiązków w kościele i w
klasztorze. W tym celu wysłali do niego ojca Stanisława
ze Słupi, aby go o tym zawiadomił i zapytał, w którym
klasztorze chciałby zamieszkać i którego braciszka
chciałby mieć do usługi. Władysław, usłyszawszy to,
odrzekł ze zdumieniem i smutkiem: "Cóż wy
mówicie, ojcze Stanisławie? Każecie mi żyć według
własnego zdania i własnej woli? Czyż nie wiecie, że
ślubowałem posłuszeństwo do śmierci? Powiedz ojcom,
że każdemu ich rozkazowi chętnie się poddam i nie
wymówię się od żadnej pracy, bo jeszcze dość sił
czuję w sobie. A zresztą ty, ojcze, wiesz dobrze, że
każdy człowiek wszystkiego może dokonać w Tym, który
nas umacnia". Ojcowie kapitulni zbudowali się
wielce tą odpowiedzią i pozostawili Władysława na
stanowisku gwardiana warszawskiego, a w dowód rzetelnego
szacunku wybrali go definitorem czyli członkiem rady
przybocznej przełożonego.
W Wielki Piątek roku 1505 w warszawskim kościele
bernardynów według dawnego zwyczaju zakonnego odbywało
się o północy uroczyste nabożeństwo ku czci Męki
Pańskiej. Z kazaniem, jak co roku, wyszedł
błogosławiony Władysław. Płacz i westchnienia
napełniły cały kościół, bo świątobliwy
kaznodzieja, z twarzą wychudłą od postów i nocnego
czuwania, miał w sobie coś nadludzkiego, a każde jego
słowo, pełne najgorętszej miłości Chrystusa, drgało
smutkiem i boleścią nad srogą męką Pana. Doszedł
wreszcie do sceny biczowania Zbawiciela, tu jednak
zabrakło mu już słów. Więc padł na kolana i
utkwiwszy oczy zalane łzami w obrazie, wyobrażającym
Chrystusa przywiązanego powrozami do słupa, począł
powtarzać Jego imię. I wtedy stał się cud. Ujęty
niewidzialnymi rękoma uniósł się Władysław w
powietrze i pozostał tak jakiś czas w niemym
zachwyceniu. Gdy po chwili, spłynął powoli na
kazalnicę, był tak osłabiony, że nie mógł ani słowa
przemówić, odniesiono go zatem do lecznicy. Odtąd nie
opuszczał już łoża. Dogasał powoli, modląc się i
rozmyślając, aż wreszcie 4 maja roku 1505, zaopatrzony
św. sakramentami, oddał swą piękną duszę Bogu.
Zwłoki błogosławionego Władysława, stosownie do
życzenia, jakie wyjawił przed śmiercią, pochowano
według zwyczaju w ziemi, pod posadzką chóru zakonnego.
Wskutek licznych cudów, jakie się działy za jego
przyczyną, papież Benedykt XIV ogłosił go
Błogosławionym.
Nauka moralna
Jednym z najpotężniejszych środków do obudzenia w
sercach naszych gorącej miłości Boga i prawdziwej
pobożności jest rozpamiętywanie Męki Zbawiciela. Tam
się uczymy, jak bardzo Bóg umiłował świat, jak
wielkim złem jest grzech, który, aby zmazać, potrzeba
było męki i śmierci Boga-Człowieka. Tam także uczymy
się, jak bardzo powinniśmy czuwać nad sobą, aby nie
zmarnować tych skarbów łask, które nam Pan Jezus
męką i śmiercią swoją wyjednał.
Modlitwa
Boże, któryś błogosławionego Władysława
obdarzając wysoką doskonałością zakonną, jasnym
świecznikiem w Kościele naszym uczynił, spraw
miłościwie, abyśmy za jego przykładem we wszelkich
cnotach wzrostu nabierali. Przez Pana naszego Jezusa
Chrystusa, który z Bogiem Ojcem wraz z Duchem świętym
żyje i króluje w Niebie i na ziemi po wszystkie wieki
wieków. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich
na wszystkie dni roku - Katowice/Mikołów 1937 r.