Błogosławiony Melchior Grodziecki (żył około roku Pańskiego 1619) pochodził z
zamożnej polskiej rodziny szlacheckiej herbu Radwan,
która już w pierwszej połowie wieku XVI odgrywała
znaczną rolę na Śląsku i Morawach. Ród ten w aktach
urzędowych używał przydomka "z Brodu", a
nazwisko Grodzieckich wziął od wioski Grodziec między
Bielskiem a Cieszynem, w której jeden z jego członków,
kasztelan cieszyński Maciej, wzniósł około roku 1542
okazały, do dziś dnia zachowany zamek. Błogosławiony
Melchior urodził się między rokiem 1582 a 1584 w
Cieszynie, a jego ojcem był prawdopodobnie Henryk, jeden
z synów kasztelana Macieja. Pierwsze nauki pobierał w
szkole jezuickiej w Wiedniu, gdzie kształciło się
wiele zamożniejszej młodzieży polskiej. Tutaj w roku
1602 przyjęty został do Sodalicji Mariańskiej. Jest to
jedyny szczegół, jaki znamy z tego okresu jego życia,
rzuca on jednak dość dużo światła, bo do sodalicji
przyjmowano wtedy tylko tych kandydatów, którzy
gorliwie i sumiennie pracowali nad swoim charakterem i
wykształceniem. Błogosławiony Melchior posiadał
widocznie te zalety, skoro go przyjęto do sodalicji. Sam
gorąco się z tego cieszył, miał bowiem pisać do
rodziców: "Błogą czuję radość, kochani
rodzice, bo spotkało mnie wielkie szczęście, jestem
przyjęty jako sodalis do Kongregacji Mariańskiej".
Służba pod sztandarem Najświętszej Maryi Panny
musiała go natchnąć duchem prawdziwej pobożności i
pragnieniem innego, wyższego życia, gdyż postanowił
odwrócić się od szerokiej drogi świata i wstąpić na
wąską ścieżkę doskonałości. Dnia 22 maja roku 1603
przywdział błogosławiony Melchior w Bernie suknię
zakonu Towarzystwa Jezusowego i wstąpił do tamtejszego
nowicjatu. Przyjęto go z radością, gdyż rodzina
Grodzieckich należała do wielkich dobroczyńców
zakonu, a stryjowie Melchiora, Wacław, dziekan kolegiaty
berneńskiej a zarazem kanonik wrocławski oraz Andrzej,
biskup ołomuniecki, a przedtem kanonik gnieźnieński,
wrocławski i warmijski, byli fundatorami nowicjatu w
Bernie. W kilka miesięcy później wstąpił do
nowicjatu berneńskiego Siedmiogrodzianin Stefan
Pongracz, który miał być towarzyszem męczeńskiej
śmierci błogosławionego Melchiora. Mistrzem
nowicjuszów był podówczas ksiądz Hieronim Letsch,
mąż wielkiej cnoty, bogaty w doświadczenia życia
zakonnego i pełen ducha apostolskiego. Błogosławiony
Melchior tym obficiej mógł korzystać z jego wytrawnego
kierownictwa i tym łatwiej mógł osiągnąć tę miarę
wyrobienia duchowego, jakiej Towarzystwo Jezusowe wymaga
od tych, którzy pragną wstąpić w jego szeregi, że w
nowicjacie berneńskim panowała atmosfera prawdziwie
podniosła. Świadczy o tym fakt, że pomimo krótkiego
istnienia (od roku 1573) nowicjat ten wydał do chwili
wstąpienia błogosławionego Melchiora mężów takich,
jak męczennik angielski błogosławiony Edmund Campion
(+ 1581), męczennik szkocki błogosławiony Jan Ogilvie
(+ 1615) i katoliccy reformatorzy Czech i Węgier,
Wilhelm Lamormaini i Piotr Pazmany.
Pierwsze śluby zakonne, posłuszeństwa, ubóstwa i
czystości, wieńczące pomyślnie przebyty dwuletni
okres próby, złożył błogosławiony Melchior 22 maja
roku 1605 w ręce swego mistrza, księdza Letscha. Po
ślubach pełnił przez dwa lata obowiązki nauczyciela w
niższych szkołach jezuickich w Bernie i w Kłodzku. W
latach 1607/8 uczył się wymowy w Budziejowicach, po
czym wrócił do Kłodzka na stanowisko nauczyciela, aż
wreszcie w roku 1609 z woli przełożonych udał się na
studia filozoficzne i teologiczne do Pragi i tutaj w roku
1614 został wyświęcony na kapłana. Powierzono mu
teraz obowiązki kierownika "bursy ubogich
studentów". Jezuici prascy oprócz kolegium
akademickiego mieli w swej pieczy seminarium duchowne
oparte na funduszach papieskich i bursę, której
wychowankowie również kształcili się na kapłanów,
ale utrzymywali się wyłącznie z jałmużny i z
występów swego chóru i orkiestry w kościołach
praskich. W latach 1612-1614 kierował nimi
błogosławiony Melchior, toteż gdy otrzymał
święcenia kapłańskie, przełożeni, widząc jego
energię i sumienność na tym stanowisku, oddali mu
zarząd bursy. Sprawował ten urząd przez cztery lata, z
zapałem, cierpliwością i głęboką miłością ku
podległej sobie młodzieży, nie zaniedbując przy tym
służby Bożej i pracy w konfesjonale i na kazalnicy.
To już wszystko, co wiemy o młodości
błogosławionego Melchiora i jego życiu w zakonie po
rok 1618. Brak w tym obrazie wielu rysów, zwłaszcza
tych, które się odnoszą do życia wewnętrznego. Nie
wiemy o nim nic, bo ciche cnoty błogosławionego
Melchiora uchodziły uwagi współczesnych i nie
znalazły kronikarzy. Musiało ono jednak być bogate i
czynne, skoro jego duch nie ugiął się przed widmem
śmierci męczeńskiej.
W drugim dziesiątku lat wieku XVII doszło do
wielkiej rozprawy orężnej między protestanckim a
katolickim obozem Europy, do tak zwanej wojny
trzydziestoletniej (r. 1618-1648). Właściwą jej
widownią były Czechy i Niemcy, ale w jej kręgu
znalazły się wszystkie kraje Europy. Katolików
wspierała głównie Hiszpania, natomiast po stronie
protestantów stanęła Turcja, Anglia i Holandia, a w
bezpośredniej walce orężnej wspomagała ich Szwecja,
Dania i Francja.
Wojna trzydziestoletnia wybuchła w roku 1618 w
Czechach, a wywołali ją protestanci. Mimo że Czechy
były pod panowaniem katolickich Habsburgów, protestanci
cieszyli się tutaj wielkimi swobodami, zwłaszcza od
roku 1609, gdy słaby, niedołężny cesarz Rudolf II
przyznał im całkowitą wolność wyznania na ziemiach
magnackich, rycerskich i w wolnych miastach, i pozwolił
im utworzyć własne przedstawicielstwo w postaci tak
zwanych "obrońców". Jednakże protestanci i
teraz nie byli zadowoleni. Żądali jeszcze swobody
wyznaniowej na ziemiach Kościoła i w roku 1611 zaczęli
samowolnie budować dwa zbory, jeden w Hrobie,
należącym do arcybiskupa praskiego, a drugi w Brunowie,
w posiadłościach jednego z klasztorów. Zarówno
arcybiskup, jak opat zaprotestowali przeciw temu, a gdy
nic nie wskórali, zwrócili się do następcy Rudolfa
II, cesarza Macieja, który w roku 1614 kazał zamknąć
oba zbory. Protestanci oparli się temu, a gdy cesarz w
roku 1618 ponowił swe zarządzenie, podnieśli bunt.
Dnia 23 maja roku 1618 udała się na zamek królewski
w Pradze, Hradczyn, garść szlachty protestanckiej, aby
się układać z namiestnikami cesarskimi. Żądano
cofnięcia wszelkich zarządzeń przeciwko protestantom i
przyznania im zupełnej wolności religijnej. Stanowczy
sprzeciw namiestników wywołał gwałtowną kłótnię,
aż wreszcie ktoś spośród wzburzonego tłumu
zawołał: "Wyrzućcie ich przez okno według
starego zwyczaju!". Kilku rozważniejszych na
próżno usiłowało powstrzymać rozszalałych
towarzyszy. Odepchnięto ich na bok, po czym porwano
najbardziej znienawidzonych namiestników Martinica i
Slawatę oraz sekretarza Plattera i wyrzucono ich z sali
obrad przez okno.
Za zrządzeniem Opatrzności wszyscy trzej, mimo
upadku z osiemnastometrowej wysokości, uszli śmierci,
ale protestanci, dokonawszy tego gwałtu, nie mogli się
już cofnąć. Zaraz też opanowali Pragę i utworzyli
prowizoryczny rząd złożony z trzydziestu dyrektorów,
który wprawdzie wysłał do cesarza pismo z
usprawiedliwieniem, ale równocześnie wezwał stany
Moraw i Śląska do pomocy i nawiązał układy z unią
protestantów niemieckich. Był to sygnał do powstania,
które niebawem objęło także Austrię górną i dolną
oraz Węgry, i dało początek straszliwej: wojnie
trzydziestoletniej.
W kilka dni po wybuchu buntu, 2 czerwca roku 1618,
doręczono rektorowi kolegium jezuickiego w Pradze dekret
rządowy, skazujący jezuitów na wygnanie, pod pozorem,
że ich działalność jest szkodliwa dla Czech.
Zarzucano im mianowicie, że "swymi praktykami"
wywołują zamieszki i zagrażają prawu, wolności,
porządkowi publicznemu. Gdy starania o zniesienie
dekretu banicyjnego spełzły na niczym, dnia 8 czerwca
jezuici opuścili Pragę i udali się za granicę. W tym
samym dniu zamknięto również inne kolegia jezuickie na
ziemi czeskiej.
Wygnańcy znaleźli schronienie na Morawach.
Błogosławiony Melchior dostał się do kolegium w
Bernie i tutaj odbył tak zwaną "trzecią
probację". Ustawy Towarzystwa Jezusowego
przepisują kapłanom swoim zaraz po ukończeniu nauk
albo też nieco później trzeci rok nowicjatu, dla
dokładniejszego zapoznania się z ustawami zakonnymi,
odnowienia w życiu duchowym oraz ostatecznego
przygotowania do ślubów wieczystych i przyszłych prac
apostolskich. Tę trzecią próbę odbył błogosławiony
Melchior w czasie od sierpnia do grudnia roku 1618.
Niedługo potem spadł na jezuitów przebywających na
Morawach ten sam cios, który przedtem dotknął
jezuitów czeskich. Dnia 8 maja roku 1619 wkroczyli do
kolegium berneńskiego wysłannicy stanów morawskich i
odczytali dekret, nakazujący jezuitom pod karą śmierci
natychmiast opuścić Morawy i cały majątek pozostawić
na miejscu. Mieszkańcy kolegium, nagleni przez
komisarzy, puścili się natychmiast w drogę, nie
dokończywszy nawet rozpoczętego obiadu, i podążyli w
różne strony, przeważnie do Polski, gdzie ich
gościnnie przyjęto. Błogosławiony Melchior udał się
na Słowaczyznę, do kolegium jezuickiego w Homonnie.
Bóg, chcąc go wzmocnić i uzbroić do ostatniej,
najcięższej w życiu walki, w której miał zdobyć
koronę męczeńską, sprawił, że dopuszczono go tutaj
do ostatnich, publicznych ślubów zakonnych. Złożył
je Melchior 16 czerwca roku 1619 w ręce rektora kolegium
w Homonnie, księdza Aleksandra Dobokay.
Wkrótce potem zwrócił się do przełożonych
prowincji zakonnej cesarski gubernator północnych
Węgier, Andrzej Doczy de Nagy Liichie, z prośbą o
kapelanów dla swego wojska. Przełożeni chętnie
spełnili to życzenie i posłali mu do Koszyc, gdzie
rezydował, Melchiora Grodzieckiego i jego towarzysza z
lat nowicjackich Stefana Pongracza. Trzecim gorliwym
współpracownikiem był kanonik ostrzyhomski Marcin
Kriż, chwilowo przebywający w Koszycach i pomagający w
duszpasterstwie. Ci trzej mocarze ducha z wielką
gorliwością spełniali w Koszycach swe obowiązki
kapłańskie. Niezadługo miał z woli Boga nastąpić
bohaterski kres ich życia.
Jedną z najwybitniejszych osobistości wielkiego
ruchu skierowanego przeciw Kościołowi i Habsburgom był
Betlen Gabor, książę Siedmiogrodu. Dawne królestwo
węgierskie było od roku 1540 rozdarte na trzy części.
Węgry południowe i zachodnie wraz z stolicą Budą
dostały się pod panowanie tureckie, w Siedmiogrodzie
rządzili władcy narodowi pod zwierzchnictwem Turcji, a
północno-zachodni skrawek Węgier z Słowaczyzną
pozostał w ręku Habsburgów. Betlen Gabor dostał się
na tron siedmiogrodzki zdradą. Niezmiernie ambitny,
energiczny, obdarzony bystrym rozumem, podstępny i
intrygancki, gorliwy zwolennik Kalwina, a zaciekły wróg
Kościoła i Habsburgów, marzył o koronie węgierskiej,
toteż gdy protestanci czescy podnieśli bunt przeciw
Habsburgom, natychmiast wszedł z nimi w porozumienie, a
po śmierci cesarza Macieja w marcu roku 1619 wystąpił
z kandydaturą do korony czeskiej, deklarując się przez
to jako otwarty wróg Habsburgów. Równocześnie
zaczął się gotować do napadu na Węgry cesarskie. Po
ukończeniu zbrojeń zawiadomił gubernatora Doczego, że
zamierza uderzyć na miasto Wielki Waradyn, które swego
czasu należało do Siedmiogrodu. Uśpiwszy tym sposobem
jego podejrzenie, pod koniec sierpnia znienacka rzucił
się na górne Węgry i opanował je bez walki w ciągu
kilkunastu dni. Doczy dopiero wtedy spostrzegł, jak srogo
został oszukany, gdy wojska Betlena zbliżały się do
Koszyc.
Położenie Doczego było bardzo trudne, bo siły,
którymi rozporządzał, były bardzo szczupłe, a
ludność Koszyc, w przeważającej większości
kalwińska, całkiem otwarcie sprzyjała Betlenowi. Gdy
dnia 3 września jeden z oddziałów Betlena stanął u
murów Koszyc, rada miejska natychmiast weszła z nim w
układy, a uzyskawszy zapewnienie, że miasto nie dozna
żadnej szkody, o ile wyda generała Doczego i kapłanów
katolickich, postanowiła otworzyć bramy. Doczy posłał
tymczasem po posiłki, na próżno jednak usiłował
skłonić radców do dochowania wierności cesarzowi.
Rada stała twardo przy Betlenie i wysłała do niego
posłów z naleganiem, aby zajął miasto, zanim nadejdzie
odsiecz. Dnia 5 września stanął u bram Koszyc na czele
osiemnastotysięcznej armii jeden z wodzów Betlena,
Jerzy Rakoczy, i wezwał Doczego do poddania miasta,
grożąc w razie oporu użyciem siły i zemstą
nieznającą litości nawet dla niemowląt. Doczy,
licząc na wierność załogi, stanowczo odmówił i
wydał rozkaz obsadzenia murów. Zawiódł się jednak,
bo żołnierze, częścią zarażeni błędami
heretyckimi, częścią przekupieni przez zwolenników
Betlena, skierowali armaty na zamek gubernatorski, a inni
z bronią w ręku wtargnęli do mieszkania gubernatora,
związali go i odesłali Rakoczemu, po czym otwarli bramy
Koszyc. Przewrotność i zdrada święciły triumf na
całej linii.
Natychmiast po zajęciu miasta wysłał Rakoczy na
zamek dziesięciu żołnierzy, z rozkazem, aby
zaciągnęli straż u drzwi komnat, w których mieszkali
Grodziecki i Pongracz oraz kanonik ostrzyhomski Marek
Kriż, bawiący u nich w gościnie. Pongracz
zaprotestował przeciw uwięzieniu i zażądał, aby ich
oddano pod sąd, a zarazem prosił, aby im pozwolono
wychodzić dla odprawiania Mszy św. i pełnienia posług
kapłańskich wśród katolików. Rakoczy kazał im na to
odpowiedzieć, aby czekali cierpliwie, a niebawem
dowiedzą się o swoim losie.
Tymczasem na posiedzeniu rady miejskiej jeden z
najwybitniejszych obywateli Koszyc, Melchior Rajner,
zaciekły kalwinista, wraz z pastorem Alvinczy domagał
się wymordowania wszystkich katolików w mieście,
uzasadniając: to żądanie zmyślonym zarzutem, jakoby
Grodziecki i Pongracz podżegali jednego z panów
węgierskich Drugieta, hrabiego na Homonnie, przeciwnika
Betlena, aby wzniecił powstanie katolików przeciw
protestantom. Większość rady sprzeciwiła się tym
zbrodniczym żądaniom, aby jednak zaspokoić
krwiożercze instynkty najzawziętszych wrogów religii
katolickiej, zgodziła się na zamordowanie
Grodzieckiego, Pongracza i Kriża.
Uwięzieni kapłani, dowiedziawszy się o tej uchwale
od straży, upadli na kolana i pogrążyli się w
gorącej modlitwie. Śmierci się nie obawiali, gdyż
wiedzieli, że nic nie umiera z rzeczy Bożych, chyba po
to, by odżyć wkrótce nowym, lepszym życiem w
Chrystusie, toteż prosili Boga nie o odwrócenie ciosu,
lecz o siłę i męstwo. Następnie wyspowiadali się
nawzajem i czuwali przez całą noc, modląc się i
zachęcając do wytrwania.
Jednego z nich, kanonika Kriża, czekała jeszcze
ciężka walka z pokusą. Rakoczy, znając jego
zdolności, postanowił go ocalić i pozyskać dla swego
stronnictwa, wysłał zatem do niego swego powiernika i
kazał mu powiedzieć, że otrzyma na własność dobra
opactwa Szeplak, którymi swego czasu zarządzał i
wysokie godności, pod warunkiem, że przyjmie kalwinizm.
Pokusa była wielka, za słaba jednak, aby przemóc
niezachwianą wierność dla Kościoła i nieustraszone
męstwo Kriża. Wysłannik odszedł z niczym, głęboko
zawstydzony jego szlachetną odpowiedzią.
Tym większy był gniew Rakoczego. Rozwścieczony,
postanowił złamać ich stałość okrutnymi torturami.
Cierpieli wprawdzie już od chwili uwięzienia, bo nie
dawano im jeść, a nawet nie podano im wody do picia, a
gdy szóstego września wieczorem prosili o nią,
spotkali się z odmową - te cierpienia były jednak
niczym w porównaniu z tym, co ich czekało.
Po północy z szóstego na siódmego września - z
piątku na sobotę - przybyła na zamek garść hajduków
Rakoczego pod wodzą Jana Lajosa. Za nimi postępowało
kilku panów z otoczenia Rakoczego oraz Melchior Rajner
i pastor Ahdnczy. Hajducy zwrócili się w stronę
mieszkania kapłanów i zaczęli się gwałtownie
dobijać, a gdy Pongracz wpuścił ich do pokoju, jeden z
siepaczy uderzył go żelaznym buzdyganem w piersi tak
silnie, że nieszczęśliwy zatoczył się i upadł. Na
to hasło rzucili się wszyscy na niego i na
Grodzieckiego i zaczęli ich kopać i bić pięściami po
twarzy i całym ciele. Porzuciwszy ich po chwili, wpadli
kaci do drugiego pokoju, gdzie kanonik Kriż w gorącej
modlitwie polecał swoją duszę Bogu i zaczęli go
namawiać do odstępstwa od wiary. Sądzili, że katusze,
które zadali jego towarzyszom, złamały jego opór, gdy
jednak Kriż i teraz oparł się pokusom, rzucili się na
niego i po najsroższych męczarniach ucięli mu głowę,
po czym ociekające krwią zwłoki wrzucili do kanału.
Teraz wrócili do Pongracza i zażądali wydania
listów w sprawie powstania katolickiego, jakie rzekomo
pisał do hrabiego Drugieta. Gdy ich nie znaleźli, a
Pongracz stanowczo oświadczył, że zarzut ten jest
bezpodstawny, znowu przystąpili do tortur. Męczyli go
tak długo, aż począł sinieć. Wtedy porzucili go i
zwrócili się do Grodzieckiego. Najpierw usiłowali go
odwieść od wiary świętej, obiecując mu wolność i
zaszczyty, i grożąc jeszcze sroższymi mękami, gdyby
tego nie chciał uczynić. Gdy nic nie wskórali,
przywiązali go za ręce do belki, tak, aby nogami,
które obciążyli ciężkim kamieniem, nie dotykał
ziemi, potem krajali go nożami, szczypali obcęgami,
świeże rany przypiekali płonącą pochodnią, a
głowę owiązali mu sznurami i tak ją ściskali, że mu
oczy na wierzch wychodziły. Zawiedli się jednak, bo z
ust męczennika zamiast słów odstępstwa dobywały się
tylko najświętsze imiona Jezusa i Maryi. Widząc, że
nie przełamią jego oporu, a syci krwi i męki, ucięli
mu głowę toporem i wrzucili jego ciało do tego samego
kanału, w którym leżały zwłoki kanonika Kriża.
Pongracz, dzięki nadzwyczaj silnemu organizmowi,
żył jeszcze. Poczynało już świtać, toteż siepacze,
chcąc z nim jak najprędzej skończyć, cięli go
dwukrotnie szablą w głowę, po czym i jego cisnęli w
kanał. Męczennik ten miał cierpieć najdłużej, bo
grzęznąc w kale, żył jeszcze cały dzień i dopiero
po północy 8 września, w uroczystość Narodzenia
Najświętszej Maryi Panny, Królowej Męczenników,
opuścił ziemski padół i połączył się na wieki ze
swymi towarzyszami.
Straszliwa zbrodnia, której się dopuścił Rakoczy
na Grodzieckim, Pongraczu i Kriżu, oburzyła nawet
protestantów. W kilka dni później za staraniem grona
pobożnych niewiast rada miejska poleciła wyjąć z
kanału ciała męczenników i złożyć je w
schludniejszym miejscu. Umieszczone w pobliżu pod gruzem
leżały przez pół roku w zupełnym zapomnieniu, nie
doznając żadnej czci, bo jakkolwiek katolicy
kilkakrotnie zwracali się do Betlen Gabora z prośbą,
aby je pozwolił pochować na cmentarzu, to jednak zawsze
spotykała ich stanowcza odmowa. Uzyskała to pozwolenie
dopiero hrabina de Palffy Forgacz, przybywszy wraz z
mężem, posłem cesarza Ferdynanda II, do Koszyc w marcu
roku 1620. Wydobywszy ciała Męczenników, przewiozła
je do jednego z majątków męża w pobliżu Koszyc,
wkrótce jednak, w obawie, aby nie zostały znieważone
przez protestantów, kazała je przenieść do Hertnek,
niedaleko Bardyjowa. W następnych latach przenoszono je
jeszcze dwukrotnie, aż wreszcie w roku 1784 złożono je
w klasztorze urszulanek w Tyrnawie na Słowaczyźnie,
gdzie się do dziś znajdują.
Ponieważ niewątpliwą przyczyną zbrodni, której
ofiarą padł Grodziecki i jego towarzysze, była
nienawiść ich katów do Kościoła katolickiego, od
pierwszych zaraz dni zaczęto ich uważać za prawdziwych
Męczenników, oddawać cześć ich relikwiom i wzywać
ich pośrednictwa u Boga. Łaski, jakich wierni tą
drogą dostępowali, spowodowały wzrost i wzmocnienie
kultu i wywołały zamiar podjęcia starań o wyniesienie
Męczenników na ołtarze.
Wszczął je arcybiskup ostrzyhomski Piotr Pazmany w
roku 1628, lecz wskutek rozmaitych przeszkód właściwy
proces beatyfikacyjny rozpoczął się dopiero w roku
1859. Potwierdził on w całej rozciągłości
powszechną opinię, że trzej męczennicy koszyccy
ponieśli śmierć za wiarę, wskutek czego papież Pius
X w breve wydanym 1 listopada roku 1905 zaliczył ich w
poczet błogosławionych, wyznaczając ku ich
uroczystości dzień 7 września. Kult liturgiczny
(cześć publiczna) błogosławionego Melchiora był
zrazu ograniczony na zakon OO. Jezuitów i na diecezje
ostrzyhomską i koszycką. Dopiero w roku 1932 papież
Pius XI rozporządził, że święto błogosławionego
Melchiora ma być odtąd odprawiane w całej Polsce w
dniu 7 września.
Żywoty Świętych Pańskich
na wszystkie dni roku - Katowice/Mikołów 1937 r.