Paweł IV, Cum ex apostolatus
=====================================================
Czcigodni Bracia,
Dan u Św. Piotra dnia 15 lutego roku 1882, w czwartym roku Naszego pontyfikatu.
Bezpłatna mapka na Twoją stronę.=================================================
Do Patriarchów, Prymasów, Arcybiskupów, Biskupów i
Ordynariuszy, w jedności i łączności ze Stolicą Apostolską
pozostających
Pismo święte: zbiór doświadczeń religijnych
Dotknęliśmy już wyżej kwestii istoty i powstania ksiąg świętych. Wedle zasad modernistów można by je określić jako zbiór doświadczeń, nie nasuwających się wszędzie każdemu człowiekowi, ale nadzwyczajnych i znakomitych, których nie brak w każdej religii.
Autorytet kościelny powinien dostosować się do autorytetu cywilnego
Taki ich pogląd na władzę dyscyplinarną. Co do władzy doktrynalnej i dogmatycznej – zapatrywania ich są jeszcze bardziej krańcowe i bardziej zgubne. Oto, jak wyobrażają oni sobie urząd nauczycielski Kościoła. Żadne zrzeszenie religijne nie posiada – ich zdaniem – istotnej jedności, jeśli samowiedza religijna jego wyznawców nie jest jedna i jedna również formuła przez nich przyjęta. Podwójna ta jedność wymaga czegoś w rodzaju powszechnego umysłu, którego rzeczą jest określić i ustalić formułę, najodpowiedniejszą dla wspólnej świadomości; ale ten powszechny umysł winien dostateczną posiadać władzę, aby wprowadzić w życie ową formułę odpowiednio wykończoną.
Ewolucja: prawo rozwoju
Wreszcie, aby wyczerpać ów przedmiot traktujący o wierze i jej różnorodnych objawach, należy, Czcigodni Bracia, zobaczyć, jak moderniści pojmują rozwój obojga. Zasada ogólna głosi: w religii żyjącej wszystko jest zmienne, wszystko powinno przybierać kolejne formy. Na podstawie tej zasady dochodzą do głównego punktu swych teorii mianowicie do ewolucji.
MODERNISTA-HISTORYK
Przepisy dotyczące święceń i stopni naukowych
Z nie mniejszą czujnością i ścisłością należy badać i obierać tych, którzy mają przystąpić do święceń. Duch żądny nowości niech będzie daleko – jak najdalej od kapłaństwa: Bóg pysznych i upartych nienawidzi! – Odtąd doktorat z teologii lub prawa kanonicznego przyznawany będzie tylko tym, którzy odbyli oznaczone kursy filozofii scholastycznej. Gdyby udzielano stopni bez powyższych studiów, nieważne będą. Ogłaszamy nadto, że przepisy Kongregacji Biskupów i s/s Zakonnych z r. 1896 odnoszące się do duchowieństwa włoskiego, uczęszczającego na uniwersytety, stosować się od tej chwili mają do wszystkich narodów. Zabrania się nadto alumnom i kapłanom, zapisanym na listę słuchaczów uniwersytetu świeckiego uczęszczania na wykłady tych przedmiotów, które wykładane są na uniwersytecie katolickim. Jeżeli praktykuje się to gdziekolwiek, nadal ma być wzbronione. Biskupi, którzy stoją na czele uniwersytetów czy zakładów wyższych, niechaj jak najpilniej baczą, aby te rozkazy Nasze były jak najściślej przestrzegane.
[1] O Objawieniu, kan. I.
[2] Ibidem, kan. II.
[3] O Wierze, kan. III.
[4] O Objawieniu, kan. III.
[5] Grzegorz XVI, Singulari nos.
[6] Breve ad Ep. Wratislav., 15 VI 1857 r.
[7] Ep. ad magistros theol. Paris., 5 VII 1223 r.
[8] Sess. VII, kan. 5.
[9] Qui pluribus, 9 XI 1846 r.
[10] Prop. 5.
[11] Konstytucja Dei Filius, nr 4.
[12] Ibidem.
[13] Epist. XXVIII.
[14] Encyklika Singulari nos.
[15] Syllabus, prop. 13.
[16] Allokucja z 7 III 1880 r.
[17] Ibidem.
.=================================================
Czcigodni Bracia,
Pozdrowienie i Błogosławieństwo Apostolskie.
Dan w Rzymie, u św. Piotra, dnia 11 grudnia w roku świętym 1925, w czwartym roku Naszego Pontyfikatu.
Pius XI, papież
Konstytucja Cum ex apostolatus
(z 15 lutego 1559 r.) (*)
Papież Paweł IV
(z 15 lutego 1559 r.) (*)
Papież Paweł IV
Paweł Biskup,
Sługa Sług Bożych. Na wieczną rzeczy pamiątkę.
Sługa Sług Bożych. Na wieczną rzeczy pamiątkę.
Na mocy powierzonej Nam przez Boga
(pomimo braku zasług z naszej strony) władzy apostolskiej, spoczywa na
Nas obowiązek troski o całą trzodę Pańską. Z tego powodu mamy wiernie
troszczyć się o tę trzodę i owocnie nią kierować. Winniśmy więc
obyczajem dbałego pasterza pilnie czuwać i uważnie zadbać o to, aby
nauczycielami błędu nie stali się ci, którzy gardzą tym, że są uczniami
prawdy, oraz o to, aby wygnać z owczarni Chrystusowej, tych, którzy w
tych czasach pełnych grzechu, na własnej polegając roztropności,
świadomie i zgubnie występują przeciwko porządkowi prawdziwej wiary, a
przez przesądy i fałszywe wymysły odwracają sposób rozumienia Pisma
świętego i usiłują rozbić jedność Kościoła katolickiego, jednorodną zaś
tunikę Pańską starają się rozedrzeć.
§ 1. Zdajemy sobie sprawę, że sytuacja
jest do tego stopnia poważna i niebezpieczna, iż w razie odstępstwa od
wiary może być obwiniony nawet papież, który pełni władzę BOGA i
Pana naszego JEZUSA CHRYSTUSA na ziemi, a nad narodami i królestwami
posiada pełnię mocy i wszystko podpada pod jego osąd, on sam zaś na tym
świecie przez nikogo nie może być osądzony. Pamiętamy ponadto, że gdy
zagrożenie jest poważniejsze, to należy mu się pełniej i usilniej
sprzeciwić, aby fałszywi prorocy, albo tacy, którzy posiadają również
władzę świecką nie mogli zgubnie usidlić prostych dusz, a niezliczonych
ludów poddanych ich trosce duchowej bądź władzy doczesnej iżby nie mogli
wraz z sobą zwieść ku zatracie i potępieniu, aby nigdy nie dała się
ujrzeć ohyda spustoszenia na miejscu świętym, o której jest mowa od
Daniela proroka. Chcemy więc wypełnić nasz pasterski obowiązek i wyłapać
(o ile z Bożą pomocą będziemy mogli) lisy rujnujące winnicę Pańską, a
wilki powstrzymać poza owczarnią, abyśmy się nie okazali niemymi psami,
które nie szczekają, abyśmy nie zginęli wraz ze złymi gospodarzami i nie
byli porównani do najemników.
§ 2. Po odbyciu dojrzałego namysłu nad
tymi kwestiami, wraz z naszymi czcigodnymi braćmi, kardynałami Świętego
Kościoła Rzymskiego, za ich radą i jednomyślną zgodą, mocą naszej władzy
apostolskiej przyjmujemy i odnawiamy wszystkie razem i każdą z osobna
ekskomunikę, suspensę, interdykt, konfiskatę oraz wszelkie inne wyroki,
cenzury i kary nałożone przez któregokolwiek z naszych poprzedników,
papieży rzymskich, albo przez osoby uważane za takich (również wydane na
mocy ich listów prywatnych), czy też przez święte Sobory uznane w
Kościele Bożym, a także zawarte w dekretach i postanowieniach świętych
Ojców, albo w jakichkolwiek świętych kanonach, konstytucjach i
zarządzeniach apostolskich wydanych i ogłoszonych przeciwko heretykom
bądź schizmatykom. Nakazujemy ponadto, aby były one na zawsze
zachowywane, a jeżeli nie obowiązują obecnie, to aby zostały
przywrócone. Prócz tego chcemy i postanawiamy, aby w każdy z tych
wyroków, cenzur i kar popadli wszyscy, którzy dotychczas odpadli od
wiary katolickiej, bądź wpadli w jakąkolwiek herezję, czy też popadli w
stan schizmy, albo ją wzbudzili, czy też zostali pochwyceni na takim
uczynku, bądź go wyznali, albo został im udowodniony, a także ci (oby
Bóg zechciał do tego nie dopuścić przez swą łaskawość i w całej swej
dobroci), którzy w przyszłości od wiary odpadną, albo wpadną w herezję,
popadną w stan schizmy, wzbudzą schizmę, czy też będą pochwyceni i okaże
się, że odpadli, wpadli, popadli, wzbudzili czy też byli pochwyceni,
bądź też wyznają taki fakt, albo będzie im udowodniony, niezależnie od
ich stanu, stopnia, porządku, położenia i godności, nawet gdyby cieszyli
się godnością biskupa, arcybiskupa, patriarchy, prymasa, albo jakąś
inną większą godnością kościelną, albo gdyby posiadali zaszczyt bycia
kardynałem czy też urząd legata Stolicy Apostolskiej w jakimkolwiek
miejscu, zarówno na stałe, jak i na pewien czas, a także gdyby cieszyli
się władzą czy też zaszczytem świeckim hrabiego, barona, markiza,
księcia, króla i cesarza.
§ 3. Prócz tego bierzemy pod uwagę, że
słuszne jest aby ci, których miłość wobec cnoty nie powstrzymuje od zła,
byli odstraszeni od niego strachem przed karą, oraz że biskupi,
arcybiskupi, patriarchowie, prymasi, kardynałowie, legaci, hrabiowie,
baronowie, markizowie, książęta, królowie i cesarze, którzy powinni
nauczać innych, a dobrym przykładem utwierdzać ich w wierze katolickiej,
gdy nie dopełniają swych obowiązków to grzeszą bardziej niż inni, gdyż
nie tylko wiodą na potępienie samych siebie, ale wraz z sobą do
potępienia i w przepaść śmierci ciągną niezliczonych innych, którzy są
poddani ich opiece i władzy, albo w inny sposób są im podporządkowani.
Dlatego za podobną zgodą i radą, mocą tej naszej konstytucji, która ma
obowiązywać na zawsze, na znak obrzydzenia wobec tak wielkiej zbrodni,
największej i najbardziej szkodliwej dla Kościoła Bożego, mocą pełni
naszej władzy apostolskiej ustalamy, postanawiamy, stwierdzamy i
określamy, że zachowując w mocy, skuteczności i obowiązywaniu wyżej
wymienione wyroki, cenzury i kary, wszyscy razem i każdy z osobna
spośród biskupów, arcybiskupów, patriarchów, prymasów, kardynałów,
legatów, hrabiów, baronów, markizów, książąt, królów i cesarzy, którzy
dotychczas (jak o tym była mowa) odpadli od wiary, bądź wpadli w
herezję, czy też popadli w stan schizmy, albo ją wzbudzili, czy też
zostali pochwyceni na takim uczynku, bądź go wyznali, albo został im
udowodniony, albo w przyszłości odpadną, albo wpadną w herezję, popadną w
stan schizmy, wzbudzą schizmę, czy też będą pochwyceni i okaże się, że
odpadli, wpadli, popadli, wzbudzili czy też byli pochwyceni, bądź też
wyznają taki fakt, albo będzie im udowodniony, ponieważ większą niż inni
ponoszą odpowiedzialność, zatem oprócz wspomnianych wyroków, cenzur i
kar będą również mocą samego czynu, bez żadnego innego orzeczenia
prawnego, ani decyzji, zgoła, całkowicie i trwale pozbawieni swych
urzędów, kościołów katedralnych (również metropolitalnych),
patriarchalnych i prymasowskich oraz godności kardynalskiej i wszelkiej
funkcji legata, jak również czynnego i biernego prawa do zabierania
głosu, a także wszelkiej władzy i klasztorów, beneficjów oraz urzędów
kościelnych, czy to związanych z troską duszpasterską,czy też
niezwiązanych, a także funkcji świeckich i wszelkich stanowisk w
zakonach, które uzyskali na mocy jakiejkolwiek decyzji i przydziału
apostolskiego, w użytkowania tytularne, opiekę, zarząd bądź w
jakikolwiek inny sposób oraz w których, bądź też wobec których posiadają
jakiekolwiek uprawnienie, jak również wszelkich dochodów i przychodów
oraz rocznych zysków z podobnych dochodów i przychodów oraz zysków,
które są im zastrzeżone i przyznane, a także hrabstw, baronii, marchii,
księstw, królestw i cesarstwa. Ponadto będą do posiadania tych uprawnień
niezdolni i niezdatni, a uważani będą za odpadłych i upadłych we
wszystkim i w każdy sposób, nawet gdyby się wcześniej wyrzekli tego
rodzaju herezji podczas otwartego procesu. Ponadto nigdy nie będą
przywróceni do swego poprzedniego stanu, a więc nie zostaną przywróceni,
ponownie obdarzeni, przywołani i odnowieni w posiadaniu kościoła
katedralnego, metropolitalnego, patriarchalnego bądź prymasowskiego, ani
do godności kardynalskiej, ani do innej godności, czy to mniejszej, czy
też większej, ani nie otrzymają prawa do zabierania głosu czy to
czynnego, czy biernego, ani nie otrzymają władzy, ani klasztorów i
beneficjów, a także hrabstw, baronii, marchii, księstw, królestw i
władzy cesarskiej. Z powodu łaskawości zaś i życzliwości Stolicy
Apostolskiej zostaną umieszczeni w jakimś klasztorze albo innym miejscu
zakonnym, dla odbycia wieczystej pokuty o chlebie boleści i wodzie żalu,
chyba że nie wykażą oznak prawdziwej skruchy i nie dokonają
odpowiedniej pokuty, bo wtedy powinni być raczej poddani osądowi władzy
świeckiej w celu nałożenia stosownej kary, po odpowiednim rozpatrzeniu
sprawy. Wszystkie osoby tego rodzaju powinny być w taki sposób uważane,
traktowane i oceniane przez wszystkich, niezależnie od stanu, stopnia,
porządku, położenia i godności, także przez osoby cieszące się godnością
biskupa, arcybiskupa, patriarchy, prymasa, albo posiadające jakąś inną
większą godnością kościelną, albo zaszczyt bycia kardynałem, czy też
godność świecką, w tym również hrabiego, barona, markiza, księcia, króla
i cesarza. Jako tacy powinni być unikani oraz pozbawieni oznak
jakiejkolwiek życzliwości.
§ 4. Posiadacze prawa patronatu, albo
uprawnienia do mianowania duchownych odpowiednich do objęcia kościołów
katedralnych, w tym także metropolii, oraz kościołów patriarchalnych,
czy też klasztorów albo innych beneficjów kościelnych, które zostały
opróżnione wskutek tego rodzaju pozbawienia, aby na skutek długotrwałego
wakansu kościoły te nie doznały szkody, ale wyrwane z rąk heretyków
zostały oddane odpowiednim pasterzom, którzy wiernie poprowadzą lud na
ścieżki sprawiedliwości, ci do których to należy powinni przedstawić
Nam, albo osobie będącej w tym czasie papieżem rzymskim stosownych
kandydatów do objęcia tych kościołów, klasztorów i beneficjów w czasie
przewidzianym w prawie albo określonym w umowach bądź układach zawartych
ze wspomnianą Stolicą Apostolską. W przeciwnym wypadku po upływie
określonego czasu pełne i swobodne prawo do rozporządzania tymi
kościołami, klasztorami i beneficjami przechodzi mocą samego faktu na
Nas, bądź na wspomnianą osobę będącą wówczas papieżem.
§ 5. Ponadto ci, którzy ośmielą się
świadomie przyjmować albo bronić, sprzyjać, ufać albo głosić nauczanie
tych, którzy w ten sposób będą schwytani, uznani bądź zdemaskowani,
wtedy mocą samego czynu popadną w karę ekskomuniki oraz popadną w
niesławę. Nie będą ponadto dopuszczeni i nie będą mogli być dopuszczeni,
czy to przez zabranie głosu, czy też osobiście, na piśmie, czy też za
pośrednictwem posła, albo pełnomocnika do żadnego urzędu publicznego
bądź prywatnego, ani do zebrania bądź synodu, czy też soboru
powszechnego bądź prowincjonalnego, ani do konklawe kardynałów, ani do
żadnego zgromadzenia wiernych, ani do wyboru kogokolwiek, ani do
złożenia świadectwa. Oprócz tego nie będą mieli prawa wyrażać swej woli,
ani nie zostaną dopuszczeni do dziedziczenia majątków. Ponadto nikt nie
będzie musiał odpowiadać im w żadnej sprawie. Gdyby to byli sędziowie,
wtedy ich orzeczenia nie będą miały żadnej mocy, a żadne sprawy nie będą
im oddawane do rozpatrzenia. Gdyby zaś byli adwokatami, wówczas nikt
nie może korzystać z ich pracy. Gdyby byli notariuszami, wtedy akty
przez nich wystawione nie będą posiadać żadnej mocy ani znaczenia.
Ponadto gdy będą to osoby duchowne, to mocą samego faktu zostaną
pozbawieni wszystkich razem i każdego z osobna kościoła, również
katedralnego, metropolitalnego, patriarchalnego i prymasowskiego, jak
również wszelkiej godności, dowolnego klasztoru, beneficjum i urzędu
kościelnego, a nawet (jak to zostało wyżej określone) zdolności w
dowolny sposób uzyskanej. Zarówno zaś duchowni ci, jak i świeccy, nawet
posiadający wspomniane wyżej zdolności, albo posiadający wspomniane
godności będą mocą samego faktu pozbawieni wszelkich królestw, księstw,
dominiów, dóbr feudalnych i własności doczesnej, które znajdują się w
ich posiadaniu, dobra zaś tego rodzaju, oraz królestwa, księstwa,
dominia i dobra feudalne mają być im odebrane, staną się wolne i będą
należeć jako prawo i własność do tych, którzy wcześniej byli w ich
posiadaniu, jeżeli tylko zachowają szczerą wierność i jedność ze Świętym
Kościołem Rzymskim i będą pozostawać w posłuszeństwie wobec naszej
osoby i wobec naszych następców, papieży rzymskich, którzy zostaną
wybrani w zgodzie z normami kanonicznymi.
§ 6. Dodajemy również, że gdyby
kiedykolwiek się okazało, że jakiś biskup, a nawet pełniący obowiązki
arcybiskupa, patriarchy, albo prymasa, czy też kardynał Świętego
Kościoła Rzymskiego, albo jak to zostało wyżej powiedziane legat, czy
też papież rzymski przed dokonaniem jego wyboru do godności kardynała,
albo przed wyniesieniem go do godności papieskiej odpadł od wiary
katolickiej, albo popadł w jakąkolwiek herezję, wówczas wybór albo
wyniesienie tej osoby, nawet dokonane w zgodzie i jednomyślnie przez
wszystkich kardynałów będzie żadne, nieważne i próżne. Wybór ten bądź
wyniesienie nie może być także uznane, ani nie uzyska ważności czy to na
drodze przyjęcia obowiązków, ani przez konsekrację, ani przez objęcie
władzy i zarządu wynikających z urzędu, ani przez rzekomą koronację
papieską, ani przez uroczyste oddanie czci, ani przez wyrażenie
powszechnej obediencji, w żadnym czasie, ani w żadnym razie nie może być
uznane za zgodne z prawem. Ponadto taka osoba, awansowana do godności
biskupa, arcybiskupa, patriarchy albo prymasa, czy też wybrana do
godności kardynała, albo obrana na papieża nie uzyska żadnej zdolności
do sprawowania władzy czy też w sprawach duchownych, czy też świeckich,
nie może być traktowana, że władzę tę posiada, ale wszystkie razem i
każda z osobna z wszelkich wypowiedzi, czynów, działań i decyzji
dokonanych przez tę osobę, oraz następstwa tych aktów będą pozbawione
wszelkiej mocy, nie będą mieć żadnego znaczenia, ani nie będą dla nikogo
normą prawa. Prócz tego wszystkie razem i każda z osobna z osób
wyniesionych i awansowanych w taki sposób do swych godności, mocą samego
faktu, bez żadnego dokonanego w tej kwestii ogłoszenia będą pozbawione
wszelkich godności, miejsc, zaszczytów, tytułów, władzy, urzędów i mocy,
nawet gdyby wcześniej nie odpadły od wiary, bądź nie wpadły w herezję,
czy też nie popadły w stan schizmy, ani jej nie wzbudziły, czy też nie
zostały pochwycone na takim uczynku.
§ 7. Osoby podporządkowane zarówno
duchownym diecezjalnym, jak również zakonnym, a także osobom świeckim,
jak również kardynałom, a nawet tym, którzy brali udział w wyborze na
papieża, tego, kto wcześniej odpadł od wiary, albo był heretykiem, czy
też schizmatykiem, czy też tym, którzy w inny sposób zgodzili się z tym
wyborem i wyrazili swe posłuszeństwo wobec niego, oddali mu cześć, a
także kasztelanom, prefektom, dowódcom i urzędnikom, również naszego
umiłowanego miasta Rzymu i całego Państwa Kościelnego, oraz osobom
wyniesionym bądź awansowanych do godności w przedstawiony sposób są
zgoła zwolnione od wszelkiego posłuszeństwa, czci i ponoszenia winy,
nawet gdyby było to utwierdzone przysięgą bądź ślubowaniem, czy też
gwarancją. Powinni natomiast ich unikać jako czarowników, pogan,
celników i herezjarchów (pozostają natomiast winni zachowania wierności i
posłuszeństwa wobec przyszłych biskupów, arcybiskupów, patriarchów,
prymasów, kardynałów i rzymskiego papieża wybranych zgodnie z zasadami
prawa). Dla utrudnienia zaś działalności wspomnianych osób wyniesionych i
awansowanych we wspomniany sposób, gdyby tamci usiłowali nadal pełnić
swą władzę i rządzić, zobowiązani są wezwać przeciwko nim pomocy
ramienia świeckiego. Z powodu zaś uzasadnionego powyższymi
okolicznościami wypowiedzenia posłuszeństwa i wierności tym osobom
(które rozdzierają jednorodną tunikę Pańską) nie będą oni podpadać pod
żadne cenzury ani kary.
§ 8. Postanowienia tej konstytucji mają
obowiązywać bez względu na jakiekolwiek przeciwne konstytucje i
zarządzenia apostolskie, a także przywileje, zezwolenia i listy
apostolskie udzielone tymże biskupom, arcybiskupom, patriarchom,
prymasom i kardynałom, oraz wszystkim innym, w jakimkolwiek brzmieniu i
kształcie, jak również bez względu na wszelkie klauzule i dekrety, w tym
wydane na mocy własnej inicjatywy i w oparciu o pewną wiedzę, oraz w
oparciu o pełnię władzy apostolskiej (także podczas konsystorza), albo w
jakikolwiek inny sposób, również gdyby decyzje te zostały ponownie
zatwierdzone i ponowione, a także włączone do zbioru praw, jak również
bez względu na wszelkie postanowienia konklawe, choćby zostały
zatwierdzone przez przysięgę, potwierdzenie apostolskie, albo w
jakikolwiek inny sposób i nawet gdyby zostały zaprzysiężone przez nas
samych. Wszystkie te postanowienia uważamy niniejszym za przytoczone
dosłownie w ich brzmieniu i w sposób szczególny oraz wyraźnie je
odwołujemy, o ile zachowują jeszcze moc, bez względu na jakiekolwiek
przeciwne postanowienia.
§ 9. Aby zaś wszyscy, których to dotyczy,
mogli poznać treść tego listu, rozkazujemy, aby ten list (albo jego
odpis, który winien posiadać taką samą moc, gdy będzie potwierdzony
podpisem publicznego notariusza i pieczęcią jakiegoś dostojnika
kościelnego), został ogłoszony i wywieszony przez naszych woźnych na
drzwiach Bazyliki Księcia Apostołów w Rzymie, na Kancelarii Apostolskiej
i na rynku Campo Flora. Kopie te mają tam pozostać, a ten sposób
ogłoszenia będzie uważany za wystarczający i traktowany jako zgodne z
prawem i uroczyste ogłoszenie, żadnego zaś innego sposobu ogłoszenia nie
będzie potrzeba i nie będzie oczekiwany.
§ 10. Nikt zatem nie może się ośmielić
naruszyć tej naszej zgody, ponowienia, postanowienia, decyzji,
ograniczenia, woli oraz dekretu, ani w żaden sposób nie może się temu
lekkomyślnie sprzeciwiać. Gdyby jednak ktoś się na to odważył, ten niech
wie, że naraża się na gniew Boga Wszechmogącego oraz świętych apostołów
Piotra i Pawła.
Dane w Rzymie, u świętego Piotra, dnia 15 lutego roku Pańskiego 1559, w czwartym roku naszego pontyfikatu.
† Ja, Paweł, biskup Kościoła katolickiego, (następują podpisy kardynałów).
Z języka łacińskiego przełożył Jerzy Słotwiński
Tekst oryginalny w: BULLARIUM ROMANUM. TOMUS PRIMUS. ROMAE, Ex Typographia Reverendae Camerae Apostolicae. MDCXXXVIII (1638). SUPERIORUM PERMISSU, pp. 602-604.
CODICIS IURIS CANONICI FONTES. CURA Em.mi
PETRI Card. GASPARRI EDITI. VOLUMEN I. CONCILIA GENERALIA – ROMANI
PONTIFICES USQUE AD ANNUM 1745. N. 1-364. ROMAE. Typis Polyglottis
Vaticanis MCMXXXVI (1936), n. 94, pp. 163-166.
Przypisy:
(*) Konstytucja ta została potwierdzona przez papieża Piusa V w bulli Inter multiplices.
(a) Por. 1) Tekst łaciński: Paulus Papa IV, Constitutio „Cum ex apostolatus”. 2) Ks. Dr Henryk Maria Pezzani, Kodeks
Świętego Katolickiego Kościoła Rzymskiego. Kanon 26. Zakazany jest
wybór na Papieża tego, kto odstąpił od wiary katolickiej, heretyka lub
schizmatyka; jeśli ktoś taki zostanie wybrany, wybór jest nieważny.Encyklika Papieża Leona XIII Etsi nos
(O błędach liberalizmu)
Do Arcybiskupów, Biskupów i innych Ordynariuszy we Włoszech!
Czcigodni Bracia,
pozdrowienie i apostolskie błogosławieństwo!
Powody wypowiedzi papieża
Jakkolwiek z najwyższą czujnością i miłością, do jakiej jesteśmy
zdolni wypełniamy obowiązki na miarę Apostolskiego autorytetu i potrzeb
powszechnej rzeczypospolitej chrześcijańskiej i poszczególnych jej
części, obecnie jednak ze szczególnego powodu Nasze myśli i starania
zwracają się do Włoch. W owych myślach i troskach zajmujemy się wyżej
boskimi i ludzkimi sprawami. Nasz niepokój i troski dotyczą wiecznego
zbawienia dusz i na tym winny się tym bardziej koncentrować wszystkie
nasze wysiłki, im większe dostrzegamy tu niebezpieczeństwa. Jeśli
niebezpieczeństwa te były kiedyś wielkie we Włoszech, to w obecnych
czasach stały się rzeczywiście ogromne, ponieważ sam stan spraw
publicznych jest jak najbardziej zgubny dla bezpieczeństwa religii.
Jesteśmy tym mocniej poruszeni ze względu na specjalne więzy łączące Nas
z Włochami, które Bóg wybrał na miejsce pobytu swego Namiestnika oraz
centrum nauczania prawdy i jedności katolickiej. Wspominaliśmy już i o
wielu innych powodach, by się ich wystrzegać i by poszczególne osoby
zrozumiały, jakie są ich obowiązki w sprawach tylu utrudnień. Niemniej
wobec narastania zła, pragniemy Wam, Czcigodni Bracia, ukazać bliżej te
sprawy, a dostrzegłszy kierunek biegu spraw, czujniej chronić umysły
ludów i umacniać wszelką pomocą, by nie został zabrany skarb
najcenniejszy ze wszystkich - wiara katolicka.
Położenie Kościoła we Włoszech
Już długo istnieje we Włoszech najbardziej niebezpieczna sekta ludzi,
której twórcy i kierownicy nie maskują się i nie ukrywają, czego chcą:
zadeklarowali wrogość wobec Jezusa Chrystusa i dążą do pozbawienia
ludności instytucji chrześcijańskich. Dokąd posuną się w swym zadufaniu,
trudno powiedzieć w tym miejscu, szczególnie, gdy uprzytomnicie sobie,
Czcigodni Bracia, do jak wielkiego upadku i ruiny wiary i obyczajów już
doprowadzono.
U narodów włoskich, które w każdym czasie pozostawały stale wierne i
żyjące religią, w wielu miejscach ograniczono wolność Kościoła, obecnie
zaś jeszcze bardziej dąży się do usunięcia ze wszystkich instytucji
publicznych tej formy i jakby chrześcijańskiego charakteru, który
zawsze, nie bez powodu, był dla Włochów zaszczytnym tytułem. Zostały
zabrane kolegia stowarzyszeń religijnych, skonfiskowano dobra kościelne,
katolickie śluby uznano za nieważne, w instytucjach młodzieżowych nie
pozostawiono żadnego miejsca dla władzy kościelnej. Nie ma jeszcze
żadnego końca zaciętej i żałosnej wojny wydanej Stolicy Apostolskiej,
która wyrządziła Kościołowi niewiarygodne szkody i spowodowała
największe ograniczenia dla Biskupa Rzymskiego. Został on pozbawiony
zwierzchnictwa cywilnego na rzecz innego bogactwa i władzy.
Zaś miasto Rzym najwspanialsze z miast chrześcijańskich zostało
wydane, jak się wydaje niektórym wrogom Kościoła, na skażenie nowymi
poczynaniami tak, że nawet niektóre szkoły i świątynie zostały
przekazane w wielu miejscach dla obrzędów heretyckich. Podaje się nawet,
że miasto to będzie przyjmowało w tym roku delegatów i przewodzące
osoby najbardziej wrogiej wobec katolików sekty, które mają przybyć na
jakiś zjazd czy zebranie. Powód wyboru tego miejsca jest dość wyraźny, a
mianowicie dążenie do spełnienia nienawiści przeciwko Kościołowi,
zuchwałej obelżywości rzucanie wyzwania Biskupowi Rzymskiemu w jego
stolicy przez rzucanie coraz bliżej niego pochodni okrutnej wojny.
Nie ulega wątpliwości, że Kościół unika niekiedy zwycięsko bezbożnych
poczynań ludzi, stwierdza się jednak, że ich podstępy mają na celu
ogarnięcie całego ciała Kościoła i w miarę możliwości wytępienia
religii.
Zasługi Kościoła w dziejach Włoch
Takie są pragnienia tych, którzy głoszą wielką miłość tego, co
włoskie i jest to nie do wiary, gdyż włoskość przy zanikaniu wiary
katolickiej musiałaby doznawać przeszkody od źródła wszelkich dóbr.
Jeśli jednak religia chrześcijańska przyniosła wszystkim narodom
najlepsze pomoce zbawienia, świętość praw, ochronę sprawiedliwości,
jeśli mocą swoją wszędzie poskromiła ślepe i zuchwałe żądze ludzkie,
była współtwórcą wszelkich rzeczy godnych, chwalebnych, wielkich,
wszędzie doprowadziła do zgody i doskonałej stałości różne stany państw i
różne części kraju - to szczególną obfitością obdarzała ród Włochów.
Wielką hańbą wielu jest to, że głoszą, iż Kościół i Biskup Rzymski
szkodzą lub przeszkadzają dobru i wzrostowi kraju i uważają ich za
wrogów pomyślności i wielkości włoskiego imienia. Ich zarzuty i
absurdalne oskarżenia wyraźnie obalają wszystkie dowody ostatnich
czasów. Właśnie Kościołowi, Najwyższym Pasterzom zawdzięczają Włochy to,
że rozgłosił ich chwałę u wszystkich narodów, nie uległ ponawianym
naciskom barbarzyńców i odparł zwycięsko potężne ataki Turków, i długo
zachował we wielu dziedzinach równą i pracowitą wolność oraz wzbogacił
jej państwa licznymi i nieśmiertelnymi dziełami najlepszych sztuk.
Nieostatnią zasługą Rzymskich Pasterzy jest to, że prowincje włoskie
różniące się obyczajami i sposobem myślenia zawsze utrzymywał w jedności
wiary i religii oraz wyzwalał od najbardziej zgubnej niezgody. W
czasach klęsk i nieszczęść sprawy publiczne dochodziłyby do krańcowego
upadku, gdyby Pasterz Rzymski nie przybył z pomocą.
I nie inaczej będzie w przyszłości, jeśli wola ludzka nie będzie się
przeciwstawiała jego mocy i ograniczała jego wolności. Jego dobroczynna
siła tkwiąca w instytucjach katolickich jako wypływająca z ich natury
jest niezmienna i wieczna. Tak jak w sprawie zbawienia dusz religia
katolicka wypełnia wszelkie braki miejsc i czasów, tak też w sprawach
cywilnych zawsze i wszędzie przyczynia się dla dobra ludzi.
Błędy liberalizmu
Za powstałymi tak licznymi i tak wielkimi dobrami następują też
wielkie zła, gdyż ci, którzy znienawidzili mądrość chrześcijańską, przez
to wszystko, co jak mówią czynią, wywołują niebezpieczeństwo dla
państwa. Dla ich nauk nie ma niczego odpowiedniejszego, by gwałtownie
rozpalać dusze i wzbudzać najbardziej niebezpieczne pożądania. W tym, co
zawiera wiedza i poznanie odrzucają niebieskie światło wiary, zaś po
spowodowaniu jego wygaśnięcia umysł ludzki najczęściej popada w błędy,
nie rozróżnia rzeczy prawdziwych oraz łatwo je omija, by popadać w niski
i odpychający materializm. Odrzucają w ogóle wieczną i niezmienną
istotę obyczajów wraz z najwyższym dawcą i zachowawcą praw - Bogiem. Gdy
usunie się te fundamenty, to prawa nie mają żadnej wystarczającej
sankcji, zaś wszelka norma postępowania bierze się z woli i uznania
ludzkiego. Zaś z niepowściągliwej wolności w państwie, którą głoszą i do
której dążą, rodzi się dowolność, za którą postępuje, zakłócenie
porządku i najbardziej zgubna zaraza rzeczpospolitej. Naprawdę nie było
bardziej zniekształconej postaci i bardziej żałosnego stanu państwa jak
te, w których panowały takie doktryny i ludzie. Gdyby nie te przytoczone
przykłady, to wydawałoby się nie do wiary, że ludzie opanowani
podłością i pychą popadają w takie ekscesy i szermując jak na szyderstwo
hałasem wolności, dokonują rzezi i spustoszeń.
Wiara skutecznym środkiem obrony
Jeżeli Włochy nie doznały jeszcze dotąd tak wielkich skutków terroru,
należy to zawdzięczać przede wszystkim szczególnemu dobrodziejstwu
Boga, a także temu, że wielka liczba włoskiej ludności przez długi czas
usilnie trwała w religii katolickiej i dlatego nie mogła zapanować nad
nią zaciętość wspomnianych haniebnych sporów opinii. Natomiast, gdy
zostaną przełamane zapory postawione przez religię, to Włochy będą
ciągle popadały w takie same sytuacje, które doprowadziły do upadku
największe i najbardziej kwitnące narody. Dlatego jest rzeczą konieczną,
by podobieństwo doktryn miało takie same konsekwencje i tak jak zło ma
swoje nasiona, nie może być inaczej, by nie przyniosło takich samych
owoców.
Włoska ludność poniosłaby jeszcze większe skutki z powodu pogwałcenia
religii dołączając do zakłamania i bezbożności winę hardej
niewdzięczności. Nie jest bowiem sprawą przypadku czy lekkomyślnej
ludzkiej woli to, że Włochy zrodzone przez Jezusa Chrystusa już od
początku były uczestnikami zbawienia i otrzymały powierzoną sobie
Stolicę Piotra i w długim biegu dziejów korzystały z największych i
boskich dobrodziejstw, które płyną żywotnie z religii katolickiej.
Dlatego należałoby się wielce lękać tego, czym Paweł Apostoł zagroził
niewdzięcznym ludom: "Ziemia nasycająca się często przechodzącym
deszczem i rodząca rośliny odpowiednie dla tych, którzy ją uprawiają,
przyjmuje błogosławieństwo od Boga, gdy zaś przynosi ciernie i osty,
naganna jest i bliska przekleństwa i spełnia się w spaleniu" (Hbr 6,
7-8).
Walka ze Stolicą Apostolską
Oby nie dopuścił Bóg takiej okropności i niech poważnie zostaną
rozważone wszystkie niebezpieczeństwa, które częściowo zależą od tych,
którzy służąc nie wspólnemu dobru, lecz wygodzie Sekt, zajmują się
śmiertelną wrogością wobec Kościoła. Gdyby zdawali sobie z tego sprawę,
gdyby kierowali się prawdziwą miłością ojczyzny, to z pewnością nie
sprzeniewierzaliby się Kościołowi ani nie usiłowaliby pod wpływem
niegodziwych podejrzeń uwłaczać jego wolności i zamiast myśleć o jego
zwalczaniu, zaczęliby bronić i wspomagać, przede wszystkim zaś zadbaliby
o to, by Najwyższy Pasterz Rzymski odzyskał swoje prawa. Natomiast
podejmowanie walki ze Stolicą Apostolską im bardziej szkodzi Kościołowi,
tym mniej będzie służyło bezpieczeństwu włoskiej sprawy, W rzeczy tej
już wyraziliśmy nasze przekonanie: "Pamiętajcie, że sprawy publiczne
Włoch ani nie rozkwitną pomyślnością, ani nie będą mogły trwać w stanie
dłuższego spokoju, jeśli nie pomyśli się o tym, by zadbać o wolność i
godność Najwyższego Pasterza, jak wymagają tego wszystkie prawa".
Konieczność obrony wiary
Dlatego też nie pragnąc niczego bardziej niż zachowania
chrześcijańskiej sprawy i zaniepokojeni obecnym rozdarciem włoskich
narodowości, usilniej niż kiedykolwiek zachęcamy Was, Czcigodni Bracia,
byście połączyli z Nami wysiłki i miłość dla przygotowania lekarstwa na
tyle zła.
Przede wszystkim zaś nauczajcie z najwyższą troską, jak wielką rzeczą
jest posiadanie wiary katolickiej i jak ogromna konieczność jej obrony.
Ponieważ zaś wrogowie i przeciwnicy katolickiego imienia dla
łatwiejszego oszukania mniej ostrożnych w wielu rzeczach posługują się
pozorami, niezmiernie istotne jest ukazywanie ich ukrytych zamiarów i
wyciąganie ich na światło, by ujawniwszy ich pragnienia i prawdziwe
zamiary budził się u ludzi katolików zapał ducha oraz mężna i otwarta
wola obrony Kościoła i Najwyższego Pasterza Rzymskiego, czyli swego
zbawienia.
Konieczność rozbudzenia ducha i działania
Moc tak licznych dotąd, która mogłaby tak wiele zdziałać, wydaje się
osłabiona do czynu i zniechęcona do pracy a to z powodu braku rozeznania
w sprawach bądź z powodu nieświadomości jak wielkie jest
niebezpieczeństwo.
Teraz zaś poznając doświadczenia czasów, nic nie byłoby bardziej
niebezpieczne niż gnuśne znoszenie długotrwałego zła ze strony
niegodziwców i odstępowanie im wybornej pozycji dla ich chęci szkodzenia sprawie chrześcijańskiej.
Są oni roztropniejsi od synów światłości i wiele już przedsięwzięli.
Są oni mniej liczni, lecz odważniejsi i niedawno rozpętali u nas wielkie
pożary zła. Dla każdego więc kto uważa, że kocha imię katolickie
nadszedł już czas, by przystąpić do czynu i w żadnym przypadku nie
poddawać się gnuśności i bezczynności, gdyż nikt nie ulega szybciej
uciskowi niż ci, którzy tkwią w bezmyślnym spokoju. Niech wspomną, że
niczym nie zrażała się szlachetna i aktywna cnota starożytnych oraz że
ich pracą i krwią nabrała sił wiara katolicka.
Tak więc Czcigodni Bracia, pobudzajcie ustających, przynaglajcie
zwlekających, umacniajcie swym przykładem i autorytetem wszystkich do
stałego i mężnego pełnienia obowiązków obejmujących czynności
chrześcijańskiego życia. Dla podtrzymania i zwiększenia tej niezwykłej
cnoty trzeba zabiegać o to, by dzięki licznej i zgodnej realizacji spraw
rozszerzały się oraz rozkwitały społeczeństwa, dla których
najistotniejszym zadaniem jest prowadzenie oraz pobudzanie studium wiary
chrześcijańskiej i pozostałych cnót. Taki charakter mają stowarzyszenia
młodzieży i robotników, które zostały utworzone przez grupy katolików,
by działały przez pewien czas, usuwały niedostatek biednych, pozwalały
zachować dni świąteczne lub kształciły chłopców z najbiedniejszego ludu
oraz udzielały także wielu innych aktów pomocy tego rodzaju. Ponieważ
zaś dla sprawy chrześcijańskiej istotną rzeczą jest. by Najwyższy
Pasterz był wolny w rządzeniu Kościołem od wszelkiego niebezpieczeństwa,
uciążliwości i trudności, by, na ile pozwala prawo, na tyle dokładali
starań i osiągali efekt w działaniu, modlitwie i walce i by nie
ustawali, dopóki nie zostanie Nam rzeczywiście a nie formalnie
przywrócona wolność, z którą łączy się jakimś koniecznym układem nie
tylko dobro Kościoła, lecz inny bieg spraw włoskich oraz spokój narodów
chrześcijańskich.
Konieczność rozwoju pism chrześcijańskich
Dlatego bardzo są potrzebne publikacje i szeroki zasięg zbawiennych
pism. Ci, których śmiertelna nienawiść oddziela od Kościoła, nauczyli
się walczyć pismami jak najlepszą bronią dla przyczynienia szkód. Stąd
pochodzi napływ odrażających książek, budzących zamęt i zło czasopism,
których wściekłych ataków nie hamują ani prawa, ani poczucie
przyzwoitości. Utrzymują, że to, co dokonało się w ostatnich latach
przez bunty i tłumy jest zgodne z prawem, maskują i gwałcą prawdę.
Obrzucają Kościół i Najwyższego Pasterza codziennymi obelgami i
fałszywymi oskarżeniami. Nie ma tak absurdalnych i zgubnych poglądów,
których nie próbowaliby rozsiewać. Rozszerzając się z dnia na dzień
wpływ i siła tak wielkiego zła wymaga usilnego powstrzymywania. Trzeba
przede wszystkim surowo i zdecydowanie napominać ludność, by zachowywała
religijną czujność ducha oraz roztropność w doborze lektury. Ponadto
pisma należy odpierać pismami, by sztuka, która wiele może zdziałać
złego, została wykorzystana dla zbawienia i dobra ludzi i by stąd
otrzymywać lekarstwa, gdzie znajduje się zatrute zło. Z tego powodu jest
rzeczą wskazaną, by przynajmniej w niektórych prowincjach zostały
ukazane na forum publicznym obowiązki poszczególnych chrześcijan przez
publikowanie częstych, a w miarę możliwości codziennych pism. Na
pierwszym miejscu trzeba przedstawiać w nich wspaniałe zasługi religii
katolickiej dla wszystkich narodów. Winno się podkreślać jej w
najwyższym stopniu pożyteczną i zbawienną moc w sprawach publicznych i
prywatnych, przypominając przy tym. jak wielka jest potrzeba szybkiego
przywrócenia Kościoła na to godne miejsce w państwie, którego wymaga
bezwzględnie jego boska wielkość i dobro publiczne narodów.
Z tych względów jest rzeczą konieczną, by ci, którzy poświęcają się
pisaniu zachowywali szereg wskazań, a mianowicie najważniejsze rzeczy
przedstawiali jasno i zdecydowanie i nie opuszczali niczego z tych
spraw, których poznanie okazuje się przydatne i celowe, by z powagą i
umiarkowaniem piętnowali błędy i zło, lecz bez agresywności i atakowania
osób: sposób przedstawiania winien być jasny i wyraźny, by z łatwością
docierał do przekonania ludności. Wszyscy inni zaś, którzy prawdziwie i z
głębi duszy pragną rozkwitu zarówno spraw sakralnych jak i świeckich,
których obronę prowadzi się wysiłkiem ludzkiego umysłu niech swoją
szczodrobliwością przyczyniają się do zachowania owoców tych dzieł słowa
pisanego, jeśli zaś ktoś jest wydawcą. niech jak najbardziej wspiera je
swoimi środkami i ofiarami. Tym zaś, którzy zajmują się pisaniem należy
okazywać pomoc tego rodzaju, bez której ich twórczość nie będzie miała
żadnych efektów albo tylko niepewne i niewielkie. - We wszystkich tych
sprawach, jeśli nasi ludzie spotykają trudności, niech starają się je
znosić życzliwie, gdyż dla człowieka chrześcijanina nie ma słuszniejszej
racji, by podejmować trudy i prace jak niedopuszczanie do wyrządzania
religii szkód przez niegodziwych. Nie po to bowiem Kościół zrodził czy
wykształcił synów, by nie oczekiwał od nich żadnego działania, gdy
będzie tego wymagał czas i konieczność, lecz po to, by każdy z nich na
pierwszym miejscu stawiał zbawienie dusz i utwierdzenie sprawy
chrześcijańskiej.
Konieczność kształcenia przykładnych i świętych kapłanów
Szczególnym zaś przedmiotem Waszej troski i myśli, Czcigodni Bracia,
winno być powoływanie odpowiednich sług Bożych. Jeśli wielką sprawą i
zadaniem Biskupów jest prawidłowe kształtowanie całej młodzieży, dotyczy
to o wiele bardziej i wymaga większego trudu w przypadku kleryków,
którzy są nadzieją Kościoła, a będą uczestnikami i pomocnikami w
sprawowaniu najświętszych obowiązków. Poważne i wspólne dla wszystkich
czasów powody wymagają od kapłanów wielkich i licznych cnót, lecz nasze
czasy są jeszcze bardziej wymagające. Obrona wiary katolickiej, w której
najbardziej winna się przejawiać praca i umiejętności kapłanów,
wymagają nie popularnej czy przeciętnej tylko wiedzy, lecz różnorakiej i
pogłębionej, która obejmowałaby nie tylko teologię, lecz także nauki
filozoficzne, fizyczne i historyczne. Trzeba bowiem wykorzeniać
przeróżne błędy ludzi, które podważają poszczególne fundamenty mądrości
chrześcijańskiej, trzeba też często walczyć z bardzo wykształconymi
przeciwnikami zapalczywymi w dyskusji i szukającymi potwierdzenia dla
siebie w każdej dziedzinie nauki. Tak samo przy tak wielkim i wielorakim
zepsuciu obyczajów, kapłanom jest potrzebna niezwykła wprost
doskonałość cnoty i stałości. Nie mogą oni przecież wyłączyć się ze
społeczeństwa i do obowiązków ich stanu należy zajmowanie się ludnością i
to w środku miast, gdzie panuje rozwiązła samowola. Znaczy to, że
Duchowieństwo musi mieć taką siłę cnót w tych czasach, by i samo mogło
się zdecydowanie obronić, nie ulec pożądliwości i niebezpieczeństwom
złego przykładu. Do niebezpieczeństwa, jakim są prawa wydawane na szkodę
Kościoła dołącza się nieraz mała liczba kleryków, dlatego też ci,
którzy mają Boże powołanie do święceń, winni podwajać swoje wysiłki, by
znakomitą pilnością, usilnością i pobożnością kompensowali małą ich
liczbę. Nie można zaś zrobić tego lepiej niż trzymając się mocno w duszy
celu, wyrzeczenia, prawości i gorącej miłości oraz gotowości i
gorliwości dla podejmowania prac w celu wiecznego zbawienia ludzi. Dla
powołania tego rodzaju niezbędne jest długotrwałe i staranne
przygotowanie, gdyż tak wielkich rzeczy nie można przyswoić sobie w
sposób łatwy i prosty. Ci zaś z pewnością będą trwali w kapłaństwie w
sposób święty i zupełny, którzy wychowają się w nim od młodości i tak
wykształcą się w dyscyplinie, że wymienione cnoty będą w nich bardziej
wrodzone niż wdrożone.
Dlatego też, Czcigodni Bracia, słusznie seminaria duchowne zajmują najbardziej i najczęściej Wasze serca, myśli i starania.
Jeśli chodzi o cnoty i obyczaje to mądrość Wasza dobrze wie, jakimi
przymiotami i ideałami winien się odznaczać wiek młodzieńczy kleryków.
Najlepsze zasady prowadzenia studiów w najważniejszych dyscyplinach
podaliśmy w Naszej encyklice Aeterni Patris. Ponieważ w tak wielkim
wyścigu umysłów wiele mądrych i pożytecznych rzeczy zostało wynalezione,
które też należałoby uwzględnić szczególnie dlatego, że bezbożni ludzie
starają się wykorzystać wszystko, co przynosi każdy dzień w tej
dziedzinie jako pociski skierowane przeciwko prawdom przekazanym w boski
sposób, podejmujcie wszelkie wysiłki. Czcigodni Bracia, by młodzi
alumni nie tylko byli bardziej wykształceni w badaniu przyrody, lecz
także znakomicie poznali te dziedziny nauk, które wiążą się bądź z
wykładnią, bądź z autorytetem świętych Pism. Nie zapominajmy o tym, że
do odpowiedniej organizacji studiów potrzeba wielu warunków, nie
pozwalają jednak na ich spełnienie możliwości ku temu w seminariach
duchownych włoskich lub ograniczają niesprzyjające prawa.
Konieczność wsparcia materialnego ze strony wiernych
Czasy wymagają w tej sprawie, by nasi wierni mogli się dobrze
przysłużyć religii katolickiej hojnością i poświęceniem. Pobożna i
dobroczynna wola poprzednich pokoleń znakomicie zaspokajała potrzeby
tego rodzaju, natomiast Kościół swoją roztropnością i oszczędnością
zapewniał ochronę i zachowanie porządku sakralnego tak, że nie
potrzebował odwoływać się w tym celu do miłości swoich synów. Jednakże
jego prawowite i święte dziedzictwo, które oszczędziła niegodziwość
poprzednich wieków rozproszyły burze naszych czasów. Dlatego powstaje
potrzeba, by ci, którym drogie jest katolickie imię, nastawili swego
ducha na szczodrobliwość przodków. Francuzi i Belgowie oraz inni dali w
podobnej sprawie wspaniałe dowody wielkoduszności zasługujące na podziw
nie tylko współczesnych, lecz także przyszłych pokoleń. Nie wątpimy
więc, że narodowość włoska poruszona względami na sprawy wspólne, będzie
czyniła wszystko, co jest w jej mocy, by okazała się godna swych ojców i
czerpała przykłady do naśladowania od swoich braci.
Konieczność modlitwy
W wymienionych sprawach mamy niemałą nadzieję pociechy i przetrwania.
Jak więc we wszelkich staraniach, tak też i w tych dotyczących
szczególnie ocalenia publicznego, konieczne jest. by wszelka ludzka
pomoc została poparta dziełem wszechmogącego Boga. w którego mocy są tak
samo poczynania woli poszczególnych ludzi, jak i trwanie oraz los
imperiów. Dlatego trzeba wznosić jak największe prośby do Boga i błagać
Go, by wejrzał na Włochy okryte i wzbogacone tylu Jego dobrodziejstwami i
by odsunąwszy wszelkie zakusy zła, bronił w nich na wieki wiary
katolickiej będącej największym dobrem. W tym też celu trzeba pokornie
błagać o wstawiennictwo Niepokalanej Dziewicy Maryi, wielkiej Bożej
Rodzicielki i Matki Najlepszej Rady, wraz z najświętszym Jej Oblubieńcem
Józefem opiekunem i stróżem narodów chrześcijańskich. Równie usilnie
należy modlić się o pomoc wielkich Apostołów Piotra i Pawła, by strzegli
trwałości swych prac w narodowości włoskiej i by imię katolickie, które
zrodzili dla naszych przodków swoją krwią zachowali świętym i
nienaruszonym dla najpóźniejszych pokoleń.
Ufni w boską opiekę ich wszystkich jako dowód Boskich darów i
szczególnej Naszej życzliwości udzielamy Warn wszystkim z miłością w
Panu, Czcigodni Bracia, oraz ludom powierzonym Waszej wierze -
Apostolskiego błogosławieństwa.
Dan u Św. Piotra dnia 15 lutego roku 1882, w czwartym roku Naszego pontyfikatu.
Encyklika św. Piusa X Pascendi dominici gregis (O zasadach modernistów)
Czcigodni Bracia,
Pozdrowienie i błogosławieństwo apostolskie
Wstęp
Cel wrogów Chrystusa Pana: zrujnować królestwo Jezusa Chrystusa
Urząd pasania owczarni Pańskiej, zlecony Nam przez Boga, mieści w sobie przede wszystkim ten obowiązek, wskazany przez samego Chrystusa, abyśmy jak najczujniej strzegli przekazanego Kościołowi depozytu wiary, odrzucając „niezbożne nowości słów” oraz zarzuty rzekomej nauki (1 Tym 4, 20).
Ta zaś przezorność najwyższego pasterza była po wszystkie zgoła czasy niezbędną Kościołowi Katolickiemu, gdyż za sprawą nieprzyjaciela rodzaju ludzkiego nigdy nie brakowało mężów „mówiących przewrotności”(Dz Ap 20, 30), „próżnomównych i zwodzicielców”(Tyt 1, 10), „błądzących i w błąd wprowadzających”(2 Tym 3, 1). A wyznać musimy, że szczególniej w ostatnich czasach wzrosła liczba takich nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego, którzy za pomocą nowych a podstępnych środków usiłują paraliżować ożywcze działanie Kościoła, a nawet, gdyby się udało, doszczętnie wywrócić samo nawet królestwo Chrystusowe.
Dlatego też dłużej milczeć Nam nie wolno, aby ta wyrozumiałość, którejśmy używali, spodziewając się ich powrotu do rozwagi, nie była nam poczytana za zapomnienie swego obowiązku.
Pozdrowienie i błogosławieństwo apostolskie
Wstęp
Cel wrogów Chrystusa Pana: zrujnować królestwo Jezusa Chrystusa
Urząd pasania owczarni Pańskiej, zlecony Nam przez Boga, mieści w sobie przede wszystkim ten obowiązek, wskazany przez samego Chrystusa, abyśmy jak najczujniej strzegli przekazanego Kościołowi depozytu wiary, odrzucając „niezbożne nowości słów” oraz zarzuty rzekomej nauki (1 Tym 4, 20).
Ta zaś przezorność najwyższego pasterza była po wszystkie zgoła czasy niezbędną Kościołowi Katolickiemu, gdyż za sprawą nieprzyjaciela rodzaju ludzkiego nigdy nie brakowało mężów „mówiących przewrotności”(Dz Ap 20, 30), „próżnomównych i zwodzicielców”(Tyt 1, 10), „błądzących i w błąd wprowadzających”(2 Tym 3, 1). A wyznać musimy, że szczególniej w ostatnich czasach wzrosła liczba takich nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego, którzy za pomocą nowych a podstępnych środków usiłują paraliżować ożywcze działanie Kościoła, a nawet, gdyby się udało, doszczętnie wywrócić samo nawet królestwo Chrystusowe.
Dlatego też dłużej milczeć Nam nie wolno, aby ta wyrozumiałość, którejśmy używali, spodziewając się ich powrotu do rozwagi, nie była nam poczytana za zapomnienie swego obowiązku.
Ukryci nieprzyjaciele
Kościoła
Zwlekać nam dłużej nie wolno. Wymaga tego przede wszystkim ta okoliczność, iż zwolenników błędów należy dziś szukać nie już wśród otwartych wrogów Kościoła, ale w samym Kościele: ukrywają się oni – że tak powiemy – w samym wnętrzu Kościoła; stąd też mogą być bardziej szkodliwi, bo są mniej dostrzegalni.
Zwlekać nam dłużej nie wolno. Wymaga tego przede wszystkim ta okoliczność, iż zwolenników błędów należy dziś szukać nie już wśród otwartych wrogów Kościoła, ale w samym Kościele: ukrywają się oni – że tak powiemy – w samym wnętrzu Kościoła; stąd też mogą być bardziej szkodliwi, bo są mniej dostrzegalni.
Będziemy więc mówić, Czcigodni Bracia, nie o niekatolikach,
lecz o wielu z liczby katolików świeckich, oraz – co jest boleśniejsze – o wielu
z grona samych kapłanów, którzy wiedzeni pozorną miłością Kościoła, pozbawieni
silnej podstawy filozoficznej i teologiczne, przepojeni natomiast do gruntu
zatrutymi doktrynami, głoszonymi przez wrogów Kościoła, zarozumiale siebie
mienią odnowicielami tego Kościoła, i rozzuchwaleni liczbą swych zwolenników
napadają nawet na to, co tylko jest najświętszego w dziele Chrystusowym, nie
oszczędzając nawet Osoby Boskiego Zbawiciela, którą ze świętokradzką odwagą
sprowadzają do stanowiska prostego i ułomnego człowieka.
Atakują wiarę w jej najgłębszych
korzeniach
Dziwią się tacy, dlaczego ich zaliczamy do nieprzyjaciół Kościoła; nikt jednak nie będzie się dziwił, jeżeli – pomijając zamiary wewnętrzne, których Bóg tylko jeden jest sędzią – zapozna się z ich doktryną, z ich sposobem mówienia i działania. Zaprawdę, nie odbiega od prawdy, kto ich uważa za nieprzyjaciół Kościoła i to najbardziej szkodliwych.
Dziwią się tacy, dlaczego ich zaliczamy do nieprzyjaciół Kościoła; nikt jednak nie będzie się dziwił, jeżeli – pomijając zamiary wewnętrzne, których Bóg tylko jeden jest sędzią – zapozna się z ich doktryną, z ich sposobem mówienia i działania. Zaprawdę, nie odbiega od prawdy, kto ich uważa za nieprzyjaciół Kościoła i to najbardziej szkodliwych.
Albowiem, jak
to już powiedzieliśmy, przeprowadzają oni swe zgubne dla Kościoła plany nie poza
tym Kościołem, lecz w nim samym: stąd też niebezpieczeństwo ma swoje siedlisko
niejako w samych żyłach i wnętrznościach Kościoła, ku tym pewniejszej szkodzie,
im lepiej oni go znają. Nadto, przykładają siekierę nie do gałęzi i latorośli,
lecz do samych korzeni, to znaczy do wiary i do jej żył najgłębszych. Dotknąwszy
zaś tego korzenia nieśmiertelności, szerzą dalej jad po drzewie całym, tak iż
nie oszczędzają żadnej cząstki prawdy katolickiej, żadnej takiej, której by nie
starali się zarazić. Zresztą w zastosowaniu tysiącznych sposobów szkodzenia,
nikt ich nie przewyższy w zręczności i chytrości: udają bowiem na przemian to
racjonalistów, to katolików, i z taką zręcznością, iż łatwo mogą wprowadzić w
błąd każdego nieostrożnego; że zaś są bezczelni, jak mało kto, nie wahają się
przed żadnym wnioskiem, który gotowi są przeprowadzić z całą mocą i
stanowczością. Dodać tu jeszcze trzeba – co najskuteczniej właśnie może uwodzić
dusze – że prowadzą tryb życia nadzwyczaj czynny, że nieustannie i usilnie
oddają się wszelkiego rodzaju studiom, i że bardzo często są ludźmi surowych
obyczajów. Wreszcie – i to odejmuje wszelkie nadzieję opamiętania – własne ich
doktryny tak ich urabiają, że gardzą wszelką powagą i odrzucają wszelkie
wędzidło; a urobiwszy sobie fałszywe sumienie starają się wmówić w siebie, że
prawdy umiłowaniem jest to, co w istocie jest jego zarozumiałością i uporem.
Trzeba ich zdemaskować
Tak, mówiąc prawdę, spodziewaliśmy się, że ludzie ci kiedyś może się opamiętają: w tym celu traktowaliśmy ich z początku jako synów z wyrozumiałością; później z surowością; wreszcie jakkolwiek z żalem, uciekliśmy się do skarcenia publicznego. Wiecie jednak, Czcigodni Bracia, jak dalece pozostało to bez skutku: na chwilę zdawali się skłaniać czoło, lecz je natychmiast jeszcze bardziej w górę podnieśli. Zapewne, gdyby tylko o nich samych chodziło, moglibyśmy może nie zwracać na to uwagi: idzie tu wszakże o bezpieczeństwo imienia katolickiego. Dlatego też należy już zaniechać milczenia, które dłużej by się stało winą, aby okazać całemu Kościołowi, kim są w rzeczywistości ludzie, co tak źle się przyoblekają.
Tak, mówiąc prawdę, spodziewaliśmy się, że ludzie ci kiedyś może się opamiętają: w tym celu traktowaliśmy ich z początku jako synów z wyrozumiałością; później z surowością; wreszcie jakkolwiek z żalem, uciekliśmy się do skarcenia publicznego. Wiecie jednak, Czcigodni Bracia, jak dalece pozostało to bez skutku: na chwilę zdawali się skłaniać czoło, lecz je natychmiast jeszcze bardziej w górę podnieśli. Zapewne, gdyby tylko o nich samych chodziło, moglibyśmy może nie zwracać na to uwagi: idzie tu wszakże o bezpieczeństwo imienia katolickiego. Dlatego też należy już zaniechać milczenia, które dłużej by się stało winą, aby okazać całemu Kościołowi, kim są w rzeczywistości ludzie, co tak źle się przyoblekają.
Że zaś modernistów (tak przecież zwą się oni zwykle) najprzebieglejszy
manewr polega na tym, że nie przedstawiają swych doktryn ujętych w pewien
porządek i zebranych w pewną całość, lecz jakoby rozproszone i oddzielone jedne
od drugich, ażeby uchodzić za chwiejnych i niejako niestałych, gdy tymczasem są
pewni i stanowczy: wypada, Czcigodni Bracia, zebrać najpierw te doktryny w jedną
całość, wykazać związek, który je łączy, ażeby następnie wyśledzić przyczyny
błędów i wskazać na środki na odwrócenie ich zgubnych następstw.
Plan encykliki
Aby zaś zachować pewien porządek w rzeczach tak pomieszanych, to przede wszystkim należy zauważyć, że każdy z modernistów przedstawia niejako i łączy w sobie wiele osób, a mianowicie: i filozofa, i wierzącego, i teologa, i historyka, krytyka i reformatora. Tych wszystkich musi pojedynczo rozróżnić, kto chce dokładnie poznać ich system oraz przeniknąć początki, jak i następstwa ich doktryn.
Aby zaś zachować pewien porządek w rzeczach tak pomieszanych, to przede wszystkim należy zauważyć, że każdy z modernistów przedstawia niejako i łączy w sobie wiele osób, a mianowicie: i filozofa, i wierzącego, i teologa, i historyka, krytyka i reformatora. Tych wszystkich musi pojedynczo rozróżnić, kto chce dokładnie poznać ich system oraz przeniknąć początki, jak i następstwa ich doktryn.
CZĘŚĆ I
ANALIZA DOKTRYN MODERNISTÓW
MODERNISTA-FILOZOF
ANALIZA DOKTRYN MODERNISTÓW
MODERNISTA-FILOZOF
Zasada
i fundament: agnostycyzm (rozum nie wychodzi poza poznanie fenomenów, dlatego
też nie można poznać Boga)
Jeżeli przeto zacząć od filozofa, to moderniści upatrują całą podstawę filozofii religijnej w tej doktrynie, którą zwą agnostycyzmem. Wedle niego rozum ludzki jest całkowicie zamknięty w dziedzinie zjawisk, to znaczy tyleż, co powiedzieć: w tym, co jest widocznie, i w takiej postaci, w jakiej jest widoczne; ani z prawa, ani z władzy przyrodzonej nie może on wyjść z tych granic. Dlatego nie jest mocen podnieść się do Boga, ani poznać Jego istnienia, nawet za pomocą rzeczy widzialnych. Stąd zaś wnioskuje się, że Bóg nie może być w żaden sposób bezpośrednim przedmiotem wiedzy; co się zaś tyczy dziejów, to bynajmniej Bóg nie może być uważany za podmiot historyczny.
Jeżeli przeto zacząć od filozofa, to moderniści upatrują całą podstawę filozofii religijnej w tej doktrynie, którą zwą agnostycyzmem. Wedle niego rozum ludzki jest całkowicie zamknięty w dziedzinie zjawisk, to znaczy tyleż, co powiedzieć: w tym, co jest widocznie, i w takiej postaci, w jakiej jest widoczne; ani z prawa, ani z władzy przyrodzonej nie może on wyjść z tych granic. Dlatego nie jest mocen podnieść się do Boga, ani poznać Jego istnienia, nawet za pomocą rzeczy widzialnych. Stąd zaś wnioskuje się, że Bóg nie może być w żaden sposób bezpośrednim przedmiotem wiedzy; co się zaś tyczy dziejów, to bynajmniej Bóg nie może być uważany za podmiot historyczny.
Jeżeli to przyjąć, łatwo każdy zrozumie, co się stanie
z teologią naturalną, z motywami wierzenia, z objawieniem zewnętrznym. To
wszystko moderniści odrzucają zupełnie i zaliczają do intelektualizmu,
śmiesznego wedle nich systemu, już od dawna zamarłego. Nie powstrzymuje ich to
bynajmniej, że tak okropne błędy były już przez Kościół najwyraźniej potępione.
Albowiem Sobór Watykański tak postanowił: „Kto by powiedział, że Bóg jeden i
prawdziwy, Stwórca i Pan nasz, nie może być na pewno poznany przyrodzonym rozumu
ludzkiego światłem, przez to co jest uczynione, niech będzie potępiony”[1]. A
także: „Kto by powiedział, że nie może to być, albo że nie wypada, iżby człowiek
miał być przez Objawienie Boże pouczany o Bogu i o czci, jaka Mu ma być
oddawana, niech będzie potępiony”[2]. A wreszcie: „Kto by powiedział, że
objawienie Boże nie może być podane do wierzenia za pomocą znaków zewnętrznych,
i że dlatego ludzie mogą być skłaniani do wiary jedynie przez wewnętrzne
przeświadczenie każdego lub natchnienie prywatne, niech będzie potępiony”[3].
Na jakiej zaś podstawie moderniści przechodzą od agnostycyzmu, który jest
tylko prostym stanem nieświadomości, do ateizmu naukowego i dziejowego, który
polega już na pozytywnym przeczeniu: na podstawie przeto jakiego prawa
rozumowania, od tego, że się nie wie, czy Bóg brał udział w dziejach rodzaju
ludzkiego, czy też nie – przechodzi się do wyjaśnienia tych dziejów z
pominięciem Boga zupełnym, jakby istotnie nie brał w nich udziału – niech
zrozumie, kto może. To przecież uznają i za niewzruszone poczytują, że wiedza i
dzieje mają być ateistyczne; w ich zaś granicach może być miejsce tylko dla
zjawisk, z wyrzuceniem zupełnym Boga i wszystkiego, co jest Boże.
Co zaś
należałoby sądzić na podstawie tej najniedorzeczniejszej doktryny o Najświętszej
Chrystusa Osobie, co o tajemnicach Jego życia i śmierci, co również o
Zmartwychwstaniu i o Wstąpieniu na niebiosa, zaraz to dokładnie zobaczymy.
Immanentyzm życiowy: religia jest podświadomym uczuciem
wynikającym z potrzeby czegoś Boskiego
W rzeczywistości agnostycyzm stanowi w nauce modernistów zaledwie część negatywną; część pozytywna zaś zawiera się całkowicie w immanencji życiowej. Od jednej do drugiej przechodzą oni w ten sposób.
W rzeczywistości agnostycyzm stanowi w nauce modernistów zaledwie część negatywną; część pozytywna zaś zawiera się całkowicie w immanencji życiowej. Od jednej do drugiej przechodzą oni w ten sposób.
Religia, czy ona będzie naturalna, czy nadprzyrodzona, na
równi z każdą rzeczywistością, wymaga pewnego wyjaśnienia. Otóż po usunięciu
teologii naturalnej, po zamknięciu drogi do objawienia przez odrzucenie motywów
wierzenia, po zaprzeczeniu nawet zupełnym wszelkiego objawienia zewnętrznego,
rzeczą staje się zrozumiałą, że na próżno szukamy wyjaśnienia poza człowiekiem.
Pozostaje więc jedno: szukać go w człowieku samym; że zaś religia nie jest w
rzeczywistości czym innym, jego pewną formą życiową, toteż wyjaśnienie powinno
właśnie się znaleźć w życiu człowieka. Na tym właśnie polega zasada immanencji
religijnej. Dalej, pierwsze niejako poruszenie wszelkiego objawu życiowego, do
którego zalicza się też i religia – wedle tego, co już powiedziano – należy
zawsze upatrywać w pewnej potrzebie czyli pobudce: początki zaś same tego
objawu, jeżeli ściślej mowa o życiu, spoczywają w pewnym poruszeniu serca,
zwanym uczuciem. Toteż, skoro przedmiotem religii jest Bóg, wypada więc
wnioskować, że wiara, która jest początkiem i podstawą wszelkiej religii,
powinna spoczywać w pewnym uczuciu wewnętrznym, które znów, ze swej strony,
powstaje z pewnej potrzeby tego, co Boskie. A że ta potrzeba objawia się tylko w
pewnych określonych i odpowiednich warunkach, sama przez się więc nie należy do
dziedziny samowiedzy. W zasadzie spoczywa ona pod nią, czyli wedle wyrażenia
zapożyczonego od filozofii modernistycznej, w podświadomości, gdzie są ukryte
jej korzenie, dla ducha zupełnie niedostępne.
Jeżeli się zapytać, w jakiś
sposób, od tej potrzeby bóstwa, którą człowiek ma sam w sobie odczuwać,
przechodzi się nareszcie do religii – na to moderniści tak odpowiadają: nauka i
dzieje zawarte są między dwoma słupami granicznymi; jeden z nich jest
zewnętrzny, a jest nim świat widzialny; drugi jest wewnętrzny, a jest nim
samowiedza. Gdy nauka i dzieje dotrą do jednego z nich nie mogą już posuwać się
dalej, poza tymi bowiem granicami leży już niepoznawalne. Wobec tego
niepoznawalnego, czy ono jest na zewnątrz człowieka, poza światem widzialnym,
czy też ono ukrywa się wewnątrz, w podświadomości, potrzeba bóstwa w duszy
skłonnej do religii, bez żadnego poprzedniego aktu rozumowego – jak zapewnia
fideizm – wywołuje pewne specjalne uczucie. To uczucie ma to do siebie, że
zawiera w sobie samą rzeczywistość Boską już to jako przedmiot, już to jako
przyczynę wewnętrzną i do pewnego stopnia łączy człowieka z Bogiem. To jest
wedle modernistów wiara i w tak rozumianej wierze początek religii.
Pojęcie Objawienia: pojęcia samouświadomienia i objawienia
są równoznaczne
Na tym jednak nie koniec filozofowania, czy raczej bredzenia. W powyższym bowiem uczuciu moderniści nie tylko upatrują wiarę, lecz twierdzą, że i objawienie ma swe miejsce przy wierze i w wierze samej, takiej, jak oni ją pojmują. Cóż bowiem w rzeczywistości pozostawia się objawieniu? Czyż może nie jest to objawieniem, a przynajmniej podstawą objawienia owo uczucie religijne, które się objawia w samouświadomieniu? Czyż nie jest objawieniem także ukazanie się duszom, jakkolwiek jeszcze niewyraźne, Boga w tym uczuciu religijnym? Dodają też, że skoro Bóg jednocześnie jest przedmiotem i przyczyną wiary, to objawienie jest zarówno od Boga, jak i przez Boga; to znaczy ma ono Boga zarówno jako objawiającego, oraz jako objawionego. Stąd też, Czcigodni Bracia, to najniedorzeczniejsze twierdzenie modernistów, jakoby każdą religię, zależnie od różnego względu, pod którym jest rozpatrywana, należy uznać jednocześnie i za naturalną i za nadnaturalną. Stąd pomieszanie przez nich znaczenia samowiedzy i objawienia. Stąd, wedle nich, prawo jakoby samoświadomość religijna okazywała się być zasadą ogólną, całkowicie na równi będącą z objawieniem, której ulegać mają wszyscy, nawet najwyższa w Kościele władza, kiedy naucza lub stanowi prawa w sprawie kultu i karności.
Na tym jednak nie koniec filozofowania, czy raczej bredzenia. W powyższym bowiem uczuciu moderniści nie tylko upatrują wiarę, lecz twierdzą, że i objawienie ma swe miejsce przy wierze i w wierze samej, takiej, jak oni ją pojmują. Cóż bowiem w rzeczywistości pozostawia się objawieniu? Czyż może nie jest to objawieniem, a przynajmniej podstawą objawienia owo uczucie religijne, które się objawia w samouświadomieniu? Czyż nie jest objawieniem także ukazanie się duszom, jakkolwiek jeszcze niewyraźne, Boga w tym uczuciu religijnym? Dodają też, że skoro Bóg jednocześnie jest przedmiotem i przyczyną wiary, to objawienie jest zarówno od Boga, jak i przez Boga; to znaczy ma ono Boga zarówno jako objawiającego, oraz jako objawionego. Stąd też, Czcigodni Bracia, to najniedorzeczniejsze twierdzenie modernistów, jakoby każdą religię, zależnie od różnego względu, pod którym jest rozpatrywana, należy uznać jednocześnie i za naturalną i za nadnaturalną. Stąd pomieszanie przez nich znaczenia samowiedzy i objawienia. Stąd, wedle nich, prawo jakoby samoświadomość religijna okazywała się być zasadą ogólną, całkowicie na równi będącą z objawieniem, której ulegać mają wszyscy, nawet najwyższa w Kościele władza, kiedy naucza lub stanowi prawa w sprawie kultu i karności.
Konsekwencje historyczne: zniekształcenie historycznych
zjawisk (np. życia Chrystusa)
Nie dałoby się atoli dokładnego pojęcia o powstawaniu wiary i objawienia, jak je pojmują moderniści, gdyby się nie zwróciło uwagi na jeden punkt wielkiej wagi, ze względu na konsekwencje historyczno – krytyczne, które oni z niego wyprowadzają.
Nie dałoby się atoli dokładnego pojęcia o powstawaniu wiary i objawienia, jak je pojmują moderniści, gdyby się nie zwróciło uwagi na jeden punkt wielkiej wagi, ze względu na konsekwencje historyczno – krytyczne, które oni z niego wyprowadzają.
Albowiem
niepoznawalne, o którym opowiadają, nie przedstawia się wierze, jako coś
oderwanego i nagiego; owszem, jest ono połączone ściśle z pewnym zjawiskiem,
które jakkolwiek by należało do dziedziny wiedzy lub dziejów, jednakże pod
pewnym względem przekracza ich granice. Takim zjawiskiem może być jakikolwiek
objaw przyrody, zawierający w sobie coś tajemniczego; może też nim być jakiś
człowiek, którego charakter, czyny, słowa, zdają się nie zgadzać ze zwykłymi
prawami dziejów. Wtedy zaś wiara, pociągnięta przez niepoznawalne, tkwiące w
zjawisku, opanowuje całe zjawisko i przesiąka je niejako własną swą żywotnością.
Stąd zaś wypływają dwa skutki. Po pierwsze, pewna przemiana zjawiska, mianowicie
przez jego podniesienie, jego własną rzeczywistość, jakoby dla lepszego
dostosowania go, jako materii, do formy Boskiej, jaką mu wiara chce nadać. Po
wtóre, zachodzi tu, jeżeli można tak powiedzieć, rodzaj odmiany zjawiska stąd
pochodzącego, że wiara, wyjąwszy to z pod warunków czasu i przestrzeni, nadaje
mu to przede wszystkim wówczas, gdy idzie o zjawisko z przeszłości, i to o tyle
łatwiej, o ile ta przeszłość jest odleglejsza. Z tego podwójnego wypadku
wyciągają moderniści dla siebie znów dwa prawa, które po dołączeniu do
trzeciego, zaczerpniętego z agnostycyzmu, tworzą jakby podstawy ich krytyki
historycznej. Przykład wzięty z osoby Chrystusa rzecz wyjaśni. W osobie
Chrystusa, powiadają, wiedza i dzieje nie znajdują nic poza człowiekiem. A więc
w imię prawa pierwszego, opartego na agnostycyzmie, należy z jego dziejów usunąć
wszystko, co tylko tchnie bóstwem. Dalej, na podstawie drugiego prawa dziejowa
postać Chrystusa przemieniona jest przez wiarę; a przeto należy usunąć z Jego
dziejów wszystko, co Go wynosi ponad dane dziejowe. Wreszcie, ta jasna osoba
Chrystusa została przez wiarę odmieniona; należy więc z Jego dziejów usunąć
nadto słowa, czyny – i w ogóle wszystko, to, co bynajmniej nie odpowiada Jego
charakterowi, Jego położeniu, Jego wychowaniu, miejscu i czasowi, w którym żył.
Dziwnym wyda się, niewątpliwie, ten sposób rozumowania: taka jest jednak
krytyka modernistów.
„Wiara” modernistyczna: religia jest
owocem przyrody
Tak więc uczucie religijne, które w sposób powyższy wytryskuje z ciemnych głębin podświadomości przez immanencję życiową, jest zarodkiem każdej religii jako też gruntem tego wszystkiego, cokolwiek było lub będzie w religii. To uczucie, z początku niewyraźne i bezkształtne, powoli rozwinęło się pod wpływem onej tajemniczej przyczyny, od której ma początek, i równocześnie z postępem życia ludzkiego, którego, jak powiedziano, przedstawia niejako formę. Tak powstały wszystkie religie, nawet nadprzyrodzona: są one, mianowicie, prostym wypływem onego uczucia religijnego. Niech się nikt nie spodziewa, żeby dla religii katolickiej miał tu być wyjątek; stawia się ją na równi ze wszystkimi innymi. Jej kolebką była samoświadomość Chrystusa, męża o najbardziej wybranym charakterze, któremu nie było i nie będzie nigdy równego: tu się ona zrodziła, nie z żadnej innej podstawy, lecz jedynie z immanencji życiowej.
Tak więc uczucie religijne, które w sposób powyższy wytryskuje z ciemnych głębin podświadomości przez immanencję życiową, jest zarodkiem każdej religii jako też gruntem tego wszystkiego, cokolwiek było lub będzie w religii. To uczucie, z początku niewyraźne i bezkształtne, powoli rozwinęło się pod wpływem onej tajemniczej przyczyny, od której ma początek, i równocześnie z postępem życia ludzkiego, którego, jak powiedziano, przedstawia niejako formę. Tak powstały wszystkie religie, nawet nadprzyrodzona: są one, mianowicie, prostym wypływem onego uczucia religijnego. Niech się nikt nie spodziewa, żeby dla religii katolickiej miał tu być wyjątek; stawia się ją na równi ze wszystkimi innymi. Jej kolebką była samoświadomość Chrystusa, męża o najbardziej wybranym charakterze, któremu nie było i nie będzie nigdy równego: tu się ona zrodziła, nie z żadnej innej podstawy, lecz jedynie z immanencji życiowej.
Podziw ogarnia człowieka, zaiste, wobec takiej czelności w
twierdzeniu, takiej łatwości w bluźnieniu. A jednakże, Czcigodni Bracia, nie
sami tylko niedowiarkowie wygłaszają takie okropności: ludzie katoliccy, owszem
nawet kapłani, i to liczni, wypowiadali to szumnie; a jednocześnie pochlebiają
sobie, że za pomocą takich niedorzeczności odnawiają Kościół! Idzie tu już nie o
błąd dawniejszy, który przyznawał ludzkiej naturze pewne niejako prawo do
porządku nadprzyrodzonego. Posunięto się dalej: w człowieku Chrystusie, tak
samo, jak i w nas, nasza święta wiara nie jest niczym innym jeno własnym,
samorzutnym wytworem przyrodzenia. Czy może być, zaprawdę, coś skuteczniejszego
do obalenia wszelkiego porządku nadprzyrodzonego? Dlatego też z największą
słusznością postanowił Sobór Watykański: „Gdyby kto rzekł, że człowiek nie może
być działaniem Boskim podniesiony do poznania i udoskonalenia, które sięgają
ponad stan natury, lecz że on raczej z siebie samego wytrwałym postępem może i
powinien w końcu dojść do osiągnięcia całej prawdy i dobra, niech będzie
potępiony”[4].
Wpływ rozumu na wiarę: rozmyślać nad
uczuciami religijnymi
Dotąd wszakże, Czcigodni Bracia nie wiedzieliśmy jeszcze, jakie też miejsce pozostawia się tu rozumowi. Wedle bowiem modernistów i on także ma swój udział w akcie wiary. Należy poznać w jaki to sposób ma się dziać.
Dotąd wszakże, Czcigodni Bracia nie wiedzieliśmy jeszcze, jakie też miejsce pozostawia się tu rozumowi. Wedle bowiem modernistów i on także ma swój udział w akcie wiary. Należy poznać w jaki to sposób ma się dziać.
W onym uczuciu, powiadają – o którym już wielokrotnie
wspominaliśmy – dlatego właśnie, że to jest uczucie, a nie poznanie, Bóg
wprawdzie staje przed człowiekiem; jednakże w tak nieokreślonej postaci, że w
rzeczywistości wcale, albo przynajmniej bardzo mało odróżnia się od samego
człowieka. Konieczne jest przeto, aby to uczucie zostało opromienione pewnym
światłem, iżby Bóg wystąpił wyraźniej, a mianowicie w pewnej odrębności od
podmiotu. Tu leży zadanie rozumu, zdolności myślenia i analizowania, którymi
człowiek się posługuje, ażeby wyłożyć naprzód w zrozumiałych wyobrażeniach, a
następnie w wyrażeniu słownym te zjawiska życiowe, których sam jest widownią.
Stąd utarte wyrażenie modernistów: człowiek musi przemyśleć swą wiarę.
Rozum
przeto przychodzi uczuciu z pomocą, zniża się do niego, pracuje w nim na
podobieństwo malarza, który odnajduje wyblakłe linie rysunku na starym płótnie,
aby je przez odświeżenie wydobyć. Tak przynajmniej brzmi porównanie, użyte przez
jednego z wodzów modernizmu. W tej zaś pracy rozum idzie drogą podwójną.
Po
pierwsze, aktem naturalnym i samorzutnym oddaje rzecz w prostym i zwykłym
twierdzeniu; następnie zaś, przy pomocy refleksji i zastanawiania się, czyli,
jak mówią, wypracowując myśl, wykłada on formę początkową w zdaniu drugorzędnym,
pochodnym wprawdzie od onego pierwotnego prostego, lecz już bardziej określonym
i wyraźniejszym. Te zaś zdania drugorzędne, po następnym stwierdzeniu przez
Kościół, tworzą dogmat.
„Dogmat” według
modernistów
W ten sposób w rozpatrywaniu zasad modernistów doszliśmy do punktu głównego, a mianowicie do kwestii powstawania dogmatów i ich natury. Dogmat bowiem, według nich, bierze początek z pierwotnych form prostych, które pod pewnym względem są niezbędne do wiary: gdyż objawienie, żeby było prawdziwe, wymaga jasnej świadomości Boga w sumieniu; sam zaś dogmat, jak usiłują dowieść, zawiera się w formach drugorzędnych.
W ten sposób w rozpatrywaniu zasad modernistów doszliśmy do punktu głównego, a mianowicie do kwestii powstawania dogmatów i ich natury. Dogmat bowiem, według nich, bierze początek z pierwotnych form prostych, które pod pewnym względem są niezbędne do wiary: gdyż objawienie, żeby było prawdziwe, wymaga jasnej świadomości Boga w sumieniu; sam zaś dogmat, jak usiłują dowieść, zawiera się w formach drugorzędnych.
Aby zaś lepiej pojąć naturę dogmatów,
przede wszystkim należy wyrozumieć, jaki zachodzi stosunek między formami
religijności na uczuciem religijnym ducha ludzkiego. To zaś łatwo pojmie każdy,
kto zważy, że celem owych form nie jest nic innego, jak tylko podanie wierzącemu
sposobu, ażeby sobie zdał sprawę ze swej wiary. Są więc one ogniwem pośrednim
między wierzącym a jego wiarą: w stosunku do wiary są niedostatecznym wyrażeniem
tejże – a więc symbolami; w stosunku do wierzącego są jedynie narzędziami.
Wobec tego formy nie mogą zawierać bezwzględnej prawdy: albowiem – jako
symbole są tylko wyobrażeniami prawdy, które się powinny zastosować do uczucia
religijnego w stosunku do człowieka; jako zaś narzędzia – są biernymi
przewodnikami prawdy, które powinny się również zastosować do człowieka, o ile
mamy na uwadze jego stosunek do uczucia religijnego.
Ewolucja dogmatów: zmienność dogmatów podporządkowanych
uczuciom religijnym
Przedmiot owego uczucia religijnego, którego treścią jest absolut, posiada wielorakie objawy, pod którymi nam się kolejno przedstawia. Podobnie i wierzący może się znajdować w podobnych warunkach i okolicznościach pod tym względem. Wskutek tego formy, które zwiemy dogmatami, podlegają wahaniom – a co za tym idzie i zmienności. W ten sposób droga otwarta do wewnętrznej ewolucji dogmatu.
Przedmiot owego uczucia religijnego, którego treścią jest absolut, posiada wielorakie objawy, pod którymi nam się kolejno przedstawia. Podobnie i wierzący może się znajdować w podobnych warunkach i okolicznościach pod tym względem. Wskutek tego formy, które zwiemy dogmatami, podlegają wahaniom – a co za tym idzie i zmienności. W ten sposób droga otwarta do wewnętrznej ewolucji dogmatu.
Oczywiście jest to zbiór najrozmaitszych
sofizmatów, które są zdolne wszelką religię nie tylko poderwać, ale nawet
zrujnować!
Co więcej, moderniści usilnie dowodzą, co zresztą i z innych ich
twierdzeń wynika, że dogmat nie tylko się może, ale powinien rozwijać i
zmieniać. Albowiem jedną z podstawowych ich zasad jest tzw. immanentyzm życiowy,
mianowicie to, że formy religijne, aby były istotnie religijnymi, a nie tylko
spekulacją teologiczną, powinny być żywotne i powinny żyć życiem uczucia
religijnego. To zaś nie w ten sposób należy rozumieć, jakoby te formy – o ile są
li tylko tworem wyobraźni – wytworzone były dla wzniecenia uczucia religijnego,
gdyż ich powstanie, liczba, nawet jakość niewiele tu znaczą; lecz w ten sposób,
iż uczucie religijne, zmieniając je w miarę potrzeby, życiowo je sobie
przyswaja. Mianowicie – innymi słowy – potrzeba, by serce przyjęło ową formę
pierwotną i ją usankcjonowało; po czym, by praca pod kierunkiem tegoż serca
stworzyła formy drugorzędne. Wynika stąd, że te formy, by się stały życiowymi,
muszą koniecznie być zastosowane w sposób stały tak do wiary samej, jak i do
wierzących. Przeto, jeśliby z jakiejkolwiek przyczyny ustało to przystosowanie,
musiałyby formy utracić swoją treść pierwotną i uległyby zmianie. Ponieważ,
dalej, charakter owych form dogmatycznych jest tak niestały i chwiejny, nic
dziwnego, że moderniści nie przywiązują do nich wielkiej wagi; przeciwnie zaś, o
niczym tak nie mówią i nic tak nie wynoszą, jak uczucie religijne i życie
religijne. Stąd zuchwale zarzucają Kościołowi, że wszedł na błędną drogę, że nie
umie odróżnić religijnej i moralnej siły dogmatu od jego zewnętrznej formy; że
dalej, trzymając się uparcie i bezmyślnie czczych formułek, samą wiarę naraża na
zgubę.
Ślepi zaiste i ślepych wodzowie – nadęci zarozumiałą wiedzą, doszli
oni do tej przewrotności, iż z gruntu wywracają niezmienne określenie prawdy,
oraz samą treść religii, tworzą natomiast system, „w którym – wiedzeni
zarozumiałą i przewrotną żądzą nowości, nie szukają prawdy tam, gdzie ona
istotnie się znajduje, ale, odrzuciwszy świętą i apostolską Tradycję, chwytają
się innych próżnych, beznadziejnych, niepewnych nauk którymi oni – sami próżni –
usiłują obronić i osłonić prawdę”[5].
MODERNISTA-WIERZĄCY
Doświadczenie religijne: wierzący poznaje Boga
przez wewnętrzne natchnienie
Takim jest, Czcigodni Bracia, modernista filozof. Teraz przechodzimy do modernisty jako człowieka wierzącego.
Takim jest, Czcigodni Bracia, modernista filozof. Teraz przechodzimy do modernisty jako człowieka wierzącego.
Jaka tego różnica między modernistą filozofującym a wierzącym? Różnica ta,
że filozof przypuszcza wprawdzie rzeczywistość pierwiastka Bożego jako przedmiot
wiary, lecz ta rzeczywistość znajduje się jedynie w duszy wierzącego, tj. jako
przedmiot uczucia i afirmacji, a wskutek tego nie przekracza zakresu fenomenów;
gdy tymczasem modernista wierzący uznaje i ma za pewne to, iż rzeczywistość
pierwiastka Bożego sama w sobie istnieje i nie jest wytworem wierzącego. Gdy zaś
kto się go zapyta, na czym polega ta pewność, odpowie, że na osobistym każdego
człowieka doświadczeniu.
W czym choć odstępują od założeń
racjonalistycznych, to jednak wpadają w błędy protestantów i pseudo-mistyków.
Tak bowiem rozumują: w uczuciu religijnym – jeśli je głębiej zbadamy – wykryjemy
łatwo pewną intuicję serca, przez którą człowiek bez żadnego pośrednictwa
doświadcza rzeczywistości pierwiastka Bożego i w ten sposób powstaje pewność o
istnieniu Boga, jak również o jego działaniu wewnątrz i na zewnątrz człowieka,
pewność, która o wiele przewyższa wszelkie pewniki naukowe. I to jest owo
prawdziwe doświadczenie, przewyższające wszelkie doświadczenie rozumowe.
Przyczyną zaś tego, że czasami ci i owi – racjonaliści – pogardzają ową
pewnością i przeczą jej istnieniu, jest to, że oni nie chcą stworzyć wokół
takiej atmosfery duchowej, która jest niezbędną do wywołania doświadczenia.
Według modernistów, gdy ktokolwiek to doświadczenie osiągnie, staje się
prawdziwie wierzącym.
Wszystkie religie są prawdziwe,
ponieważ są autentycznymi wyrazami różnych doświadczeń
religijnych
Jak to wszystko dalekie od nauki katolickiej! Już zarodki tych błędów widzieliśmy w błędach potępionych przez Sobór Watykański.
Jak to wszystko dalekie od nauki katolickiej! Już zarodki tych błędów widzieliśmy w błędach potępionych przez Sobór Watykański.
Jak wszystko to wraz z powyższymi błędami prostą drogą prowadzi do ateizmu,
o tym powiemy później. Tymczasem zaś należy zauważyć, że teoria o doświadczeniu
religijnym, połączona z teorią symbolizmu, prowadzi do uznania wszelkiej religii
nawet pogańskiej za prawdziwą. Czyż bowiem w każdej innej religii nie spotykamy
tego rodzaju doświadczeń? Wielu się na to zgadza. A jeśli tak, to jakim prawem
moderniści przeczą prawdziwości doświadczenia jakie znajdujemy np. w religii
mahometańskiej; dlaczego prawdziwe doświadczenia mają być własnością jednych
tylko katolików? I tu moderniści nie przeczą: jedni skrycie, inny otwarcie
wyznają, że wszelkie religie są prawdziwe. Że inaczej myśleć nie można – to
oczywista. Albowiem na jakiej podstawie mogą oni zarzucać tej lub owej religii
fałsz, jeśli chcą zostać ze swoimi zasadami w zgodzie? Oto dlatego, że fałszywe
jest albo uczucie religijne, albo forma przez umysł wytworzona. Otóż uczucie
religijne jest zawsze jedno i to samo, choć niekiedy mniej lub więcej
niedoskonałe; co zaś do formy, to aby była prawdziwą, wystarcza, iżby
odpowiadała uczuciu religijnemu i człowiekowi wierzącemu bez względu na stopień
jego umysłowego rozwoju. Co najwyżej, mogliby moderniści utrzymywać to jedno, że
religia katolicka z pośród różnych religii ma więcej prawdy, gdyż jest
żywotniejsza, i że zasługuje bardziej, niż inne, na miano chrześcijańskiej, gdyż
lepiej odpowiada początkom chrystianizmu.
Dla każdego jest to oczywiste, że
takie wnioski a nie inne wynikają z powyższych przesłanek. Zadziwia szczególniej
to, że są wierni, a nawet kapłani, którzy choć brzydzą się tym wszystkim (tak
chcemy wierzyć), to jednak postępują, jak gdyby to aprobowali. Albowiem
nauczycielom tych błędów takie oddają pochwały, takie publiczne honory, że każdy
łatwo może mniemać, iż te pochwały dotyczą nie tyle ludzi (choć może są i tacy),
ile raczej błędów, które oni publicznie szerzą i starają się wszelkimi siłami
rzucić w masy.
Jest jeszcze coś innego w tej nauce, co się całkiem
sprzeciwia katolickiej prawdzie.
Tradycja: przekazanie
doświadczenia religijnego (jeśli religia żyje, to jest prawdziwa)
W rzeczy samej, przenoszą oni teorię doświadczenia do Tradycji, wskutek czego Tradycja taka, jakiej się Kościół dotychczas trzymał, obraca się w niwecz. Moderniści bowiem rozumieją pod nazwą Tradycji udzielanie innym jakiegoś pierwotnego doświadczenia w postaci opowiadania przez pośrednictwo form intelektualnych. Dlatego też przypisują tej formie oprócz przymiotu przedstawienia tzw. reprezentacyjnego, także pewną władzę sugestywną. Ta ostatnia służy do tego, by w wierzącym podnieść uczucie religijne, może już wygasłe, by odnowić i ułatwić powtórzenie dokonanego już przedtem doświadczenia, by dalej, w niewierzącym zrodzić uczucie religijne oraz dokonać doświadczenia. W ten sposób doświadczenie religijne szerzy się łatwo wśród narodów nie tylko współczesnych przez przepowiadanie, ale też i przyszłych, już to przez książki, już przez tradycję ustną.
W rzeczy samej, przenoszą oni teorię doświadczenia do Tradycji, wskutek czego Tradycja taka, jakiej się Kościół dotychczas trzymał, obraca się w niwecz. Moderniści bowiem rozumieją pod nazwą Tradycji udzielanie innym jakiegoś pierwotnego doświadczenia w postaci opowiadania przez pośrednictwo form intelektualnych. Dlatego też przypisują tej formie oprócz przymiotu przedstawienia tzw. reprezentacyjnego, także pewną władzę sugestywną. Ta ostatnia służy do tego, by w wierzącym podnieść uczucie religijne, może już wygasłe, by odnowić i ułatwić powtórzenie dokonanego już przedtem doświadczenia, by dalej, w niewierzącym zrodzić uczucie religijne oraz dokonać doświadczenia. W ten sposób doświadczenie religijne szerzy się łatwo wśród narodów nie tylko współczesnych przez przepowiadanie, ale też i przyszłych, już to przez książki, już przez tradycję ustną.
To zaś komunikowanie doświadczenia niekiedy
zapuszcza głębokie korzenie i żyje, czasami zaś natychmiast się starzeje i
ginie. A żyć – to dowód prawdy dla modernistów, gdyż prawdę i życie uważają za
jedno. Stąd znowu wnioskują: wszystkie religie, które trwają, są prawdziwe, bo
nie żyłyby, gdyby nie były prawdziwymi.
Stosunek miedzy
nauką a wiarą: jedna jest drugiej obca
Mamy tedy, Czcigodni Bracia, aż nadto danych, by poznać dokładnie, jaki stosunek ustanawiają moderniści między wiarą a nauką, rozumiejąc przez tę ostatnią także i historię.
Mamy tedy, Czcigodni Bracia, aż nadto danych, by poznać dokładnie, jaki stosunek ustanawiają moderniści między wiarą a nauką, rozumiejąc przez tę ostatnią także i historię.
A
najpierw, przedmiot wiary jest całkiem obcy dla przedmiotu nauki, jeden od
drugiego zupełnie oddzielony. Wiara odnosi się tylko do tego, co nauka sama dla
siebie uznaje za niepoznawalne. Stąd dla każdej osobne pole działania: nauka
obraca się w świecie fenomenów, gdzie nie masz miejsca dla wiary; wiara
przeciwnie, zajmuje się rzeczami Boskimi, które nauka całkiem ignoruje. Przeto
oczywiście, między wiarą i nauką nie może być nigdy starcia, bo, skoro każda
pozostaje w swym miejscu ich drogi spotkać się nie mogą, ani też skrzyżować.
A jeśliby kto zarzucił, że przecież zdarzają się w świecie widzialnym
rzeczy, które wkraczają w dziedzinę wiary, jak np. człowieczeństwo Jezusa
Chrystusa, to temu przeczą. Bo, twierdzą oni, chociaż są to fenomeny, to jednak
o ile są przeniknięte życiem wiary, oraz o ile przez tę wiarę zostały
przemienione i odmienione wedle opisanego wyżej sposobu – są wyjęte ze świata
zmysłowego i przeniesione do świata Boskiego. Tak więc pytającemu dalej, czy
Chrystus prawdziwie cuda zdziałał i przyszłość przejrzał w proroctwach, czy żył
prawdziwie i wstąpił do niebios – tak pytającemu zaprzeczy nauka, potwierdzi
wiara. Mimo to nie będzie między nimi walki ani sprzeczności: ten, co przeczy,
to filozof mówiący do filozofów i rozważający Chrystusa jedynie w Jego
rzeczywistości dziejowej; ten zaś, co twierdzi, to wierzący wśród wierzących,
rozważający życie Chrystusowe, jako na nowo przeżywane przez wiarę i w wierze.
Formuły wiary podporządkowane nauce: sprzeczność dla
nauczania katolickiego
Sądziłby jednak mylnie ten, kto by z tego wszystkiego wyprowadzał wniosek, że między nauką a wiarą nie ma żadnej zależności. Co do nauki – to tak; inaczej jednak rzecz się ma z wiarą, która ma ulegać nauce nie z jednego ale z trzech powodów.
Sądziłby jednak mylnie ten, kto by z tego wszystkiego wyprowadzał wniosek, że między nauką a wiarą nie ma żadnej zależności. Co do nauki – to tak; inaczej jednak rzecz się ma z wiarą, która ma ulegać nauce nie z jednego ale z trzech powodów.
Pierwszy jest ten, że w
każdym fakcie religijnym, z wyjątkiem rzeczywistości pierwiastka bożego i
doświadczenia, które posiada o niej wierzący – wszystko inne, szczególniej zaś
formy religijne, nie wychodzi z zakresu fenomenów, a więc nie jest wyodrębnione
z dziedziny nauki. Może przeto wierzący usunąć się ze świata, jeżeli zapragnie;
skoro jednak i jak długo pozostaje na świecie, nie może nigdy, czy chce, czy nie
chce, wyzwolić się z pod praw, badań, sądów nauki czy też historii.
Po
wtóre, chociaż powiedziano, że Bóg jest przedmiotem jednej tylko wiary, to
jednakże odnosi się to tylko do rzeczywistości Boskiej, nie zaś do idei Boga.
Idea bowiem Boga podlega nauce; gdyż rozwijając się w porządku logicznym, jak
twierdzą, dosięga absolutu i ideału. Stąd filozofia czyli nauka poznawania idei
Boga ma prawo ją miarkować w jej ewolucyjnym rozwoju lub poprawiać, o ile tego
zajdzie potrzeba. Stąd wyrażenie modernistów, że rozwój religijny powinien się
zgadzać z rozwojem moralnym i umysłowym, a nawet, jak naucza jeden z ich
mistrzów, powinien im ulegać.
Wreszcie, po trzecie, człowiek nie znosi w
sobie żadnej dwoistości, dlatego też wewnętrzna konieczność pcha wierzącego do
takiej wiary i nauki, iżby wiara nie odstępowała od pojęcia, jakie nauka podaje
o wszechświecie.
Okazuje się więc z tego, że nauka jest zupełnie niezależna
od wiary, natomiast wiara, pomimo wszelkich tłumaczeń o jej odrębności od nauki,
podlega najzupełniej tej ostatniej.
To wszystko, Czcigodni Bracia, stoi w
zupełnej sprzeczności z tym, co nam podał Nasz poprzednich, Pius IX, nauczając,
że „filozofia w rzeczach należących do religii ma być służebnicą a nie panią, ma
nie rozkazywać, w co trzeba wierzyć, ale rozumnym posługiwaniem obejmować, nie
dociekać tajemnic Bożych, ale je ze czcią i pokorą rozważać”[6]. Moderniści ten
porządek całkiem wywracają. Toteż do nich mogą być zastosowane te słowa naszego
poprzednika Grzegorza IX, które odnoszą się do kilku ówczesnych teologów:
„niektórzy wśród was, pociągnięci duchem próżności, usiłują przekroczyć granice
wskazane przez Ojców Kościoła: naginając znaczenia Pisma świętego do doktryn
racjonalistycznej filozofii, do pysznego okazywania swej wiedzy, ale nie ku
pożytkowi słuchaczy... Uwiedzeni różnością błędnych doktryn, zamieniają niejako
głowę na ogon, a królową usiłują poddać rozkazom służebnicy”[7].
Dwulicowość modernistów
Jeszcze więcej światła rzuca na doktryny modernistów ich postępowanie, które jest najzupełniej zgodne z ich zasadami. Słuchając ich lub czytając, wydaje się, jakoby byli sami z sobą sprzeczni, chwiejni i niepewni. Tymczasem taktyka ta jest z góry nakreślona, a wypływa z ich założenia, iż wiara i wiedza są sobie zupełnie obce. Na niejedno zdanie w ich dziełach mógłby się śmiało każdy katolik pisać, ale wystarczy odwrócić kartę, a będzie się zdawało, że się czyta racjonalistę. Istotnie. Gdy kreślą dzieje, nie wspominają nawet o bóstwie Jezusa Chrystusa, a z ambon w świątyniach podnoszą je głośno. Jako historycy gardzą soborami i Ojcami Kościoła; a przy wykładzie katechizmu cytują ich ze czcią należną. W egzegezie znowu odróżniają egzegezę teologiczną i pasterską od egzegezy naukowej i historycznej. Podobnie wychodząc z założenia, że nauka wcale nie zależy od wiary, gdy rozprawiają o filozofii, historii, krytyce, w przeróżny sposób – nie wstydząc się pod tym względem iść w ślady Lutra, zdradzają swą pogardę dla nauki katolickiej, Ojców Kościoła, soborów powszechnych, dla najwyższego urzędu nauczycielskiego w Kościele; upominani i to, skarżą się, że się ich wolność krępuje. Wreszcie, wyznając zasadę, że wiara winna być podporządkowana nauce, otwarcie i przy każdej sposobności napadają na Kościół i oskarżają go o to, iż nie chce podporządkować swych dogmatów pod zdania filozofów i dopasować się w tym względzie do ich twierdzeń. To też usiłują odrzucić teologię dawniejszą a na jej miejsce chcą wprowadzić inną nowożytną, bardziej powolną mrzonkom filozofów.
Jeszcze więcej światła rzuca na doktryny modernistów ich postępowanie, które jest najzupełniej zgodne z ich zasadami. Słuchając ich lub czytając, wydaje się, jakoby byli sami z sobą sprzeczni, chwiejni i niepewni. Tymczasem taktyka ta jest z góry nakreślona, a wypływa z ich założenia, iż wiara i wiedza są sobie zupełnie obce. Na niejedno zdanie w ich dziełach mógłby się śmiało każdy katolik pisać, ale wystarczy odwrócić kartę, a będzie się zdawało, że się czyta racjonalistę. Istotnie. Gdy kreślą dzieje, nie wspominają nawet o bóstwie Jezusa Chrystusa, a z ambon w świątyniach podnoszą je głośno. Jako historycy gardzą soborami i Ojcami Kościoła; a przy wykładzie katechizmu cytują ich ze czcią należną. W egzegezie znowu odróżniają egzegezę teologiczną i pasterską od egzegezy naukowej i historycznej. Podobnie wychodząc z założenia, że nauka wcale nie zależy od wiary, gdy rozprawiają o filozofii, historii, krytyce, w przeróżny sposób – nie wstydząc się pod tym względem iść w ślady Lutra, zdradzają swą pogardę dla nauki katolickiej, Ojców Kościoła, soborów powszechnych, dla najwyższego urzędu nauczycielskiego w Kościele; upominani i to, skarżą się, że się ich wolność krępuje. Wreszcie, wyznając zasadę, że wiara winna być podporządkowana nauce, otwarcie i przy każdej sposobności napadają na Kościół i oskarżają go o to, iż nie chce podporządkować swych dogmatów pod zdania filozofów i dopasować się w tym względzie do ich twierdzeń. To też usiłują odrzucić teologię dawniejszą a na jej miejsce chcą wprowadzić inną nowożytną, bardziej powolną mrzonkom filozofów.
MODERNISTA-TEOLOG
Immanentyzm i symbolizm teologiczny
Teraz, Czcigodni Bracia, staje już przed nami modernista teolog. Sprawa to bardzo poplątana i zawiła: postaramy się ją krótko przedstawić.
Immanentyzm i symbolizm teologiczny
Teraz, Czcigodni Bracia, staje już przed nami modernista teolog. Sprawa to bardzo poplątana i zawiła: postaramy się ją krótko przedstawić.
Chodzi tu mianowicie o to, aby pogodzić naukę z wiarą, ale nie
inaczej, jak przez podporządkowanie wiary nauce. Modernista teolog posługuje się
tu zasadami modernisty-filozofa i przystosowuje je do wierzącego. Są to zasady
tzw. immanentyzmu i symbolizmu teologicznego. Proces ten tak się przedstawia.
Filozof stwierdził, iż podstawa wiary powstaje w nas, jest immanentną; wierzący
dodał: ta podstawa – to sam Bóg, a teolog tylko zawyrokował: Bóg więc pozostaje
w człowieku trwale, immanentnie. I tak otrzymujemy teorię o immanentyzmie
teologicznym.
Podobnie w innych wypadkach. Filozof dowodzi, że wyobrażenia
przedmiotu wiary – to najzwyklejsze symbole; wierzący dodaje, iż przedmiotem
wiary jest Bóg sam w sobie; teolog decyduje, iż wyobrażenia rzeczywistości
Boskiej są przeto prostymi symbolami. I znowu mamy – symbolizm teologiczny.
Okropne, zaiste, to błędy; a wystarczy przyjrzeć się ich skutkom, aby się
przekonać, jak jeden od drugiego zgubniejszy.
Zaczynamy od symbolizmu.
Ponieważ symbole są symbolami co do przedmiotu i zarazem narzędziami co do
podmiotu, stąd wypływa naprzód, iż wierzący nie powinien ściśle przejmować się
formułą jako formułą, lecz ma tylko korzystać z niej, aby posiąść prawdę
bezwzględną, którą mu formuła objawia a zarazem zakrywa; gdyż formuła jedynie ma
dążyć do wyrażenia owej prawdy bezwzględnej choć nigdy jej całkowicie nie
wyrazi. A dalej wypływa jeszcze i to, że wierzący tylko o tyle powinien
korzystać z tych formuł, o ile one są dla niego pożyteczne, gdyż one mu są dane
nie ku przeszkodzie, ale ku pomocy w wierze. Ale czy tak, czy inaczej, winien je
szanować, skoro opinia publiczna uważa je za odpowiednie do wyrażania przekonań
publicznych, chyba że ten pogląd ulegnie zmianie.
Konsekwencja: ruina porządku
nadprzyrodzonego
Czym jest immanentyzm według modernistów, trudno doprawdy określić, gdyż pod tym względem panuje wśród nich niezgoda. Według jednych immanentyzm polega na tym, iż Bóg jest obecny czynnie w człowieku daleko więcej, aniżeli człowiek sam w sobie; temu zdaniu nikt nic zarzucić nie może, jeśli je należycie pojmie. Inni znowu dowodzą, że działanie Boże jest tylko współdziałaniem z naturą, jakoby przyczyna pierwsza przenikała przyczynę wtórną; takie twierdzenie niszczy wszelki porządek nadprzyrodzony. Inni wreszcie tę teorię tak przedstawiają, że można ich śmiało posądzać o panteistyczne poglądy. I to tłumaczenie najwięcej jest zgodne z ich innymi zasadami.
Czym jest immanentyzm według modernistów, trudno doprawdy określić, gdyż pod tym względem panuje wśród nich niezgoda. Według jednych immanentyzm polega na tym, iż Bóg jest obecny czynnie w człowieku daleko więcej, aniżeli człowiek sam w sobie; temu zdaniu nikt nic zarzucić nie może, jeśli je należycie pojmie. Inni znowu dowodzą, że działanie Boże jest tylko współdziałaniem z naturą, jakoby przyczyna pierwsza przenikała przyczynę wtórną; takie twierdzenie niszczy wszelki porządek nadprzyrodzony. Inni wreszcie tę teorię tak przedstawiają, że można ich śmiało posądzać o panteistyczne poglądy. I to tłumaczenie najwięcej jest zgodne z ich innymi zasadami.
Permanentyzm: np. sakramenty nie są ustalone przez samego
Chrystusa, lecz przez życie chrześcijan natchnionych Jego
samoświadomością
Z teorią o tzw. immanentyzmie łączy się inna ich teoria o permanentyzmie Boga. Różnica między jedną a drugą jest taka, jaką widzimy między doświadczeniem osobistym a doświadczeniem przekazanym przez tradycję. Przykład nam rzecz wyjaśni. Weźmy np. Kościół i sakramenty św. Nie należy wierzyć, powiadają nam, jakoby Kościół i sakramenty św. były bezpośrednio przez Chrystusa ustanowione. Istotnie, sprzeciwiałoby się to agnostycyzmowi, upatrującemu w Chrystusie jedynie człowieka obdarzonego samowiedzą religijną rozwijającą się stopniowo na podobieństwo każdej innej samowiedzy ludzkiej; sprzeciwiałoby się to, dalej, immanentyzmowi, który odrzuca, według ich wyrażenia, dostosowania zewnętrzne; sprzeciwiałoby się jeszcze prawu ewolucji, które domaga się czasu na rozwój ziarna i całego szeregu kolejnych okoliczności; sprzeciwiałoby się to wreszcie, historii, która ma wykazywać, że rzeczy właśnie taki miały przebieg. A jednak Chrystus ustanowił Kościół i sakramenty św., ale tylko pośrednio. A pojmować to należy w sposób następujący. Każda samowiedza chrześcijańska zawiera się do pewnego stopnia w samowiedzy Chrystusa, podobnie jak roślina – w nasieniu. Jak zaś pędy czerpią życie z nasienia, tak samo – ich zdaniem – wszyscy Chrześcijanie żyją życiem Chrystusa. A skoro wiara naucza, że życie Chrystusa było Boskim, a więc i życie chrześcijanina również – konsekwentnie – jest Boskim. A ponieważ to życie z biegiem wieków dało początek Kościołowi i sakramentom św., słusznej więc powiedzieć można, że ten początek, idący od Chrystusa, jest Boskim. W tym znaczeniu – twierdzą moderniści – Pismo Święte jest Boskim i Boskimi są dogmaty. Na tym mniej więcej polega teologia modernistów. Zapewne, budowa niezbyt złożona, ale wystarczająca aż nadto do tego, aby wiarę w każdym wypadku uczynić służką nauki.
Z teorią o tzw. immanentyzmie łączy się inna ich teoria o permanentyzmie Boga. Różnica między jedną a drugą jest taka, jaką widzimy między doświadczeniem osobistym a doświadczeniem przekazanym przez tradycję. Przykład nam rzecz wyjaśni. Weźmy np. Kościół i sakramenty św. Nie należy wierzyć, powiadają nam, jakoby Kościół i sakramenty św. były bezpośrednio przez Chrystusa ustanowione. Istotnie, sprzeciwiałoby się to agnostycyzmowi, upatrującemu w Chrystusie jedynie człowieka obdarzonego samowiedzą religijną rozwijającą się stopniowo na podobieństwo każdej innej samowiedzy ludzkiej; sprzeciwiałoby się to, dalej, immanentyzmowi, który odrzuca, według ich wyrażenia, dostosowania zewnętrzne; sprzeciwiałoby się jeszcze prawu ewolucji, które domaga się czasu na rozwój ziarna i całego szeregu kolejnych okoliczności; sprzeciwiałoby się to wreszcie, historii, która ma wykazywać, że rzeczy właśnie taki miały przebieg. A jednak Chrystus ustanowił Kościół i sakramenty św., ale tylko pośrednio. A pojmować to należy w sposób następujący. Każda samowiedza chrześcijańska zawiera się do pewnego stopnia w samowiedzy Chrystusa, podobnie jak roślina – w nasieniu. Jak zaś pędy czerpią życie z nasienia, tak samo – ich zdaniem – wszyscy Chrześcijanie żyją życiem Chrystusa. A skoro wiara naucza, że życie Chrystusa było Boskim, a więc i życie chrześcijanina również – konsekwentnie – jest Boskim. A ponieważ to życie z biegiem wieków dało początek Kościołowi i sakramentom św., słusznej więc powiedzieć można, że ten początek, idący od Chrystusa, jest Boskim. W tym znaczeniu – twierdzą moderniści – Pismo Święte jest Boskim i Boskimi są dogmaty. Na tym mniej więcej polega teologia modernistów. Zapewne, budowa niezbyt złożona, ale wystarczająca aż nadto do tego, aby wiarę w każdym wypadku uczynić służką nauki.
Jakie to wszystko ma
zastosowanie do dalszego ciągu, łatwo się każdy domyśli.
Dogmat: naukowa konstrukcja prymitywnego uczucia
religijnego
Dotychczas mówiliśmy o początku wiary i o jej istocie. Że zaś podług modernistów wiara posiada liczne pędy a najprzedniejszymi wśród nich są Kościół, dogmat, kult, Pismo święte, więc też z kolei zastanowimy się nad tym, co o tym wszystkim moderniści sądzą.
Dotychczas mówiliśmy o początku wiary i o jej istocie. Że zaś podług modernistów wiara posiada liczne pędy a najprzedniejszymi wśród nich są Kościół, dogmat, kult, Pismo święte, więc też z kolei zastanowimy się nad tym, co o tym wszystkim moderniści sądzą.
Zaczynamy od dogmatu. Ponieważ
on ściśle jest złączony z wiarą, więc też o jego początku i naturze mówiliśmy
już poprzednio. Powstaje on z konieczności, odczuwanej przez wierzącego.
Wierzący czuje potrzebę opracowania swych myśli religijnych, ażeby coraz
wyraźniej wyjaśnić tak swą własną, jako też i innych samowiedzę. Prawo to polega
na przeniknięciu i na wyjaśnieniu sobie formuły pierwotnej. To przenikanie i
wyjaśnianie nie odbywa się w jakimś porządku rozumowym czy logicznym, ale – jak
sami to bardzo niejasno określają – w sposób przeżywający, życiowo. Wskutek tego
procesu obok tej formuły pierwotnej powstają stopniowo formuły wtórne. Kiedy zaś
razem połączone wejdą w skład budowy doktrynalnej i zostaną uznane przez opinię
publiczną za odpowiadające samowiedzy powszechnej – wówczas otrzymują nazwę
dogmatów, chociaż owe dociekania, ściśle biorąc, nie powstają z życia wiary, to
jednak nie są bez pożytku: powinny już to godzić religię z nauką i usuwać
wszelki między nimi rozdźwięk, już też na zewnątrz wyjaśniać religię i bronić
jej; mogą one wreszcie dostarczać materiału do przygotowania przyszłych określeń
dogmatycznych.
Kult: sakramenty są czystymi symbolami,
„aby karmić wiarę”
O kulcie niewiele dałoby się powiedzieć, gdyby nie ta okoliczność, że moderniści pod tę nazwę podciągają sakramenty św. A właśnie tutaj co do sakramentów św. moderniści grzeszą jak najbardziej. Kult, podług nich, powstaje z dwojakiej potrzeby czy konieczności; nawiasem dodać trzeba to, co można już było łatwo zauważyć, że wszystko w ich systemie wyjaśniają dwa słowa: potrzeba i konieczność. Pierwsza konieczność polega na nadaniu religii szaty zewnętrznej; druga – na jej rozszerzaniu, czego można dokonać jedynie za pomocą form widzialnych i czynności uświęcających, które się zwą sakramentami. Według modernistów sakramenty św. to zwykłe symbole czyli znaki, chociaż nie pozbawione pewnej siły. Aby bliżej objaśnić tę skuteczność, uciekają się do porównania. O pewnych wyrazach czy zwrotach mowy mówimy, że mają powodzenie, gdyż są zdolne wzbudzić w jednostkach idee potężne i żywotne, wywołujące wrażenie i poruszające tłumy. Czym są dla owych idei wyrazy, tym dla uczucia religijnego sakramenty św., niczym więcej.
O kulcie niewiele dałoby się powiedzieć, gdyby nie ta okoliczność, że moderniści pod tę nazwę podciągają sakramenty św. A właśnie tutaj co do sakramentów św. moderniści grzeszą jak najbardziej. Kult, podług nich, powstaje z dwojakiej potrzeby czy konieczności; nawiasem dodać trzeba to, co można już było łatwo zauważyć, że wszystko w ich systemie wyjaśniają dwa słowa: potrzeba i konieczność. Pierwsza konieczność polega na nadaniu religii szaty zewnętrznej; druga – na jej rozszerzaniu, czego można dokonać jedynie za pomocą form widzialnych i czynności uświęcających, które się zwą sakramentami. Według modernistów sakramenty św. to zwykłe symbole czyli znaki, chociaż nie pozbawione pewnej siły. Aby bliżej objaśnić tę skuteczność, uciekają się do porównania. O pewnych wyrazach czy zwrotach mowy mówimy, że mają powodzenie, gdyż są zdolne wzbudzić w jednostkach idee potężne i żywotne, wywołujące wrażenie i poruszające tłumy. Czym są dla owych idei wyrazy, tym dla uczucia religijnego sakramenty św., niczym więcej.
Mówiąc wyraźniej,
znaczyłoby to, że sakramenty św. zostały ustanowione jedynie dla podtrzymania
wiary. A tymczasem takie zdanie zostało przez Sobór Trydencki potępione[8]:
„Gdyby ktoś powiedział, że sakramenty św. były ustanowione tylko dla
podtrzymania wiary, niech będzie potępiony”.
Pismo święte: zbiór doświadczeń religijnych
Dotknęliśmy już wyżej kwestii istoty i powstania ksiąg świętych. Wedle zasad modernistów można by je określić jako zbiór doświadczeń, nie nasuwających się wszędzie każdemu człowiekowi, ale nadzwyczajnych i znakomitych, których nie brak w każdej religii.
Tak wygląda
nauka modernistów o naszych księgach Starego i Nowego Testamentu. Moderniści
czynią jeszcze uwagę z ich punktu widzenia roztropną, że, choć doświadczenie
obraca się w obrębie teraźniejszości, może czerpać z przeszłości i przyszłości,
ponieważ wierzący przeżywa w czasie teraźniejszym zarówno rzeczy minione, które
wskrzesza wspomnieniem, jak i przyszłe, które odgaduje przeczuciem. Stąd między
księgami świętymi mamy księgi historyczne i apokaliptyczne. Bóg więc mówi w tych
księgach przez człowieka wierzącego, ale jak uczy teologia modernistów, dzieje
się to zgodnie z prawem immanentyzmu i permanentyzmu życiowego. Nasuwa się tedy
pytanie, czym jest wobec tego natchnienie? Nie różni się ono, odpowiadają,
wcale, chyba większą tylko siłą, od onej potrzeby, która zniewala każdego
wierzącego do wyrażenia swej wiary słowem czy pismem.
Czymś w tym rodzaju
jest natchnienie poetyckie; dlatego też mówi się zazwyczaj: talent z Bożej
łaski, iskra Boża itp. W ten sposób Boga uważać należy za źródło natchnienia
Pisma świętego. O natchnieniu prawią moderniści dalej, że ono się rozciąga na
wszystko w księgach świętych. Pozornie zatem są oni bardziej prawomyślni,
aniżeli niektórzy współcześni teologowie, którzy zakres natchnienia zacieśniają,
wprowadzając np. tzw. cytacje domniemane. Ale puste to tylko dźwięki i udawane.
Jeżeli bowiem Pismo święte wedle zasad agnostycyzmu uważa się za dzieło ludzkie,
przez ludzi utworzone – choć dzięki prawu immanentyzmu w znaczeniu teologicznym
może się nazywać świętym: to w jaki sposób można natchnienie zacieśnić? Podobne
natchnienie – w znaczeniu modernistycznym – jest „powszechnym”, w znaczeniu
katolickim – jest ono niczym.
Kościół: wytwór życiowy
kolektywnej świadomości
Jeszcze bujniejsze fantasmagorie snuje szkoła modernistów o Kościele. Oto Kościół miał powstać z podwójnej potrzeby: pierwsza przejawia się w każdym człowieku, zwłaszcza, skoro pozyskał jakieś pierwotne szczególne doświadczenie, a przejawia się w dążności, aby wiarą podzielić się z innymi ludźmi; druga potrzeba występuje, skoro wiara stała się ogólną własnością, zbiorową, aby zrzeszyć się i wspólny skarb zachować, powiększyć i rozszerzyć. Czymże więc jest Kościół? Owocem samouświadomienia zbiorowego, inaczej: zbiorem poszczególnych świadomości, które na mocy permanentyzmu życiowego pochodzą od pierwszego wierzącego, mianowicie dla katolików od Jezusa Chrystusa.
Jeszcze bujniejsze fantasmagorie snuje szkoła modernistów o Kościele. Oto Kościół miał powstać z podwójnej potrzeby: pierwsza przejawia się w każdym człowieku, zwłaszcza, skoro pozyskał jakieś pierwotne szczególne doświadczenie, a przejawia się w dążności, aby wiarą podzielić się z innymi ludźmi; druga potrzeba występuje, skoro wiara stała się ogólną własnością, zbiorową, aby zrzeszyć się i wspólny skarb zachować, powiększyć i rozszerzyć. Czymże więc jest Kościół? Owocem samouświadomienia zbiorowego, inaczej: zbiorem poszczególnych świadomości, które na mocy permanentyzmu życiowego pochodzą od pierwszego wierzącego, mianowicie dla katolików od Jezusa Chrystusa.
Dalej, każdemu stowarzyszeniu potrzeba władzy
kierowniczej, której zadanie na tym polega, aby wszystkich członków wiodła do
wspólnego celu i roztropnie stawała w obronie głównych czynników całego
organizmu, którymi w społeczności religijnej są: nauka i obrzędy. Stąd potrójna
w Kościele katolickim władza: dyscyplinarna, dogmatyczna i liturgiczna. W końcu
istotę tej władzy należy wyprowadzić z jej powstania; z istoty zaś onej władzy
wysnuć jej prawa i przywileje. Dawniej mniemano błędnie, że władza została
Kościołowi nadana z zewnątrz, a mianowicie bezpośrednio od Boga, to też wówczas
uważano tę władzę za autokratyczną. Ale obecnie pogląd to przestarzały. Jak
Kościół wedle ich zapatrywania powstał z owej zbiorowej samoświadomości, tak
podobnie wypłynęła władza z Kościoła samego. Władza więc, jak i Kościół,
powstaje z samoświadomości, i stąd od niej zależy; jeśli władza tą zależnością
gardzi, staje się autokratyczną. Żyjemy przecież obecnie w czasach rozkwitu
poczucia wolności. W państwie świeckim świadomość zbiorowa stworzyła demokrację.
W człowieku nie ma dwoistej świadomości, jak i nie ma dwoistego życia. Jeżeli
więc Kościół w sumieniach ludzkich nie chce rozbudzić i rozpromienić walki
wewnętrznej, winien demokratyczny przybrać ustrój, tym więcej, że zagraża mu
zguba, jeśli tego nie uczyni. Albowiem szaleństwem jest mniemanie, że poczucie
wolności opuści raz zajęte placówki. Grozi ono straszliwym wybuchem. Gdy kto
zechce je opanować i zakuć w łańcuchy, wybuch ten jest w stanie znieść i Kościół
i religię.
Kościół i państwo: separacja Kościoła od
państwa, katolika od obywatela
Ale Kościół winien nie tylko w obrębie własnej dziedziny, ale i na zewnątrz przyjazne utrzymywać stosunki. Nie obejmuje bowiem świata sam jeden. Istnieją poza Kościołem inne zrzeszenia, z którymi musi się stykać i obcować. Jakie są tedy prawa i obowiązki względem tych zrzeszeń? Chodzi właśnie o wskazanie tych praw i obowiązków zgodnie z naturą Kościoła, rozumianą w sposób modernistyczny.
Ale Kościół winien nie tylko w obrębie własnej dziedziny, ale i na zewnątrz przyjazne utrzymywać stosunki. Nie obejmuje bowiem świata sam jeden. Istnieją poza Kościołem inne zrzeszenia, z którymi musi się stykać i obcować. Jakie są tedy prawa i obowiązki względem tych zrzeszeń? Chodzi właśnie o wskazanie tych praw i obowiązków zgodnie z naturą Kościoła, rozumianą w sposób modernistyczny.
Zastosowano tu tę samą regułę,
którą stosowano do wiedzy i wiary; różnica polega na tym, że tam wchodził w grę
przedmiot, a tu – cel. Podobnie więc jak obce są sobie wiara i wiedza ze względu
na ich przedmiot, Kościół i państwo wyodrębniają się wzajemnie ze względu na
różnicę celów: wiecznych dla Kościoła, doczesnych dla państwa.
Kiedyś umiano
podporządkować sprawy doczesne sprawom duchowym; rozprawiano o sprawach
mieszanych, w których Kościół występował jako pan wszechwładny; mniemano bowiem,
że Kościół został ustanowiony bezpośrednio przez Boga, twórcę porządku
nadprzyrodzonego. Ale teorię taką odrzuca zarówno dzisiejsza filozofia, jak i
wiedza historyczna. A zatem koniecznym jest rozdział Kościoła od państwa,
oddzielenie katolika od obywatela. Stąd każdy katolik, będący zarazem obywatelem
swego kraju, może i powinien pełnić to, co wedle jego przekonania przyczynia się
do dobrobytu państwa – niezależnie od władz kościelnych, od ich rad i dążeń, bez
względu na nakazy, bez względu nawet na upomnienia. Narzucanie obywatelowi
takiej lub innej formy postępowania byłoby nadużywaniem władzy kościelnej,
przeciw czemu należy się jak najusilniej bronić.
A zasady te, z których
powyższe jako wnioski praktyczne wypływają, zgadzają się najzupełniej z tymi,
które poprzednik Nasz Pius VI uroczyście potępił w Konstytucji Apostolskiej
Auctorem fidei.
Kościół podporządkowany
państwu
Ale moderniści nie poprzestają na oddzieleniu Kościoła od państwa. Podobnie jak wiara – podług nich – winna podlegać wiedzy w zakresie zjawisk przyrodzonych, tak samo potrzeba, aby Kościół w rzeczach doczesnych podlegał państwu. Dotychczas tego zapatrywania nie głoszono otwarcie; ale do tego wniosku zniewala ich logika rzeczy. Istotnie, jeżeli zgodzimy się na to, że w sprawach doczesnych jedynym władcą jest państwo, a człowiek wierzący, niezadowolony wewnętrznymi aktami religii wkracza w sferę aktów zewnętrznych, jakimi są sprawowanie i przyjmowanie sakramentów św., wówczas akty te muszą podlegać zwierzchnictwu państwa. Co się stanie wówczas z władzą kościelną? Oczywiście – ponieważ polega ona na aktach zewnętrznych – musi w zupełności ulegać państwu. Pod wpływem tego oczywistego wniosku wielu liberalnych protestantów skłoniło się do odrzucenia wszelkiego kultu zewnętrznego, wszelkiego nawet religijnego zjednoczenia na rzecz czysto indywidualnej religii. Choć moderniści otwarcie do tych konsekwencji nie dochodzą, domagają się jednak, aby Kościół dobrowolnie poszedł za ich wskazówkami i doszedł do harmonii z władzami cywilnymi.
Ale moderniści nie poprzestają na oddzieleniu Kościoła od państwa. Podobnie jak wiara – podług nich – winna podlegać wiedzy w zakresie zjawisk przyrodzonych, tak samo potrzeba, aby Kościół w rzeczach doczesnych podlegał państwu. Dotychczas tego zapatrywania nie głoszono otwarcie; ale do tego wniosku zniewala ich logika rzeczy. Istotnie, jeżeli zgodzimy się na to, że w sprawach doczesnych jedynym władcą jest państwo, a człowiek wierzący, niezadowolony wewnętrznymi aktami religii wkracza w sferę aktów zewnętrznych, jakimi są sprawowanie i przyjmowanie sakramentów św., wówczas akty te muszą podlegać zwierzchnictwu państwa. Co się stanie wówczas z władzą kościelną? Oczywiście – ponieważ polega ona na aktach zewnętrznych – musi w zupełności ulegać państwu. Pod wpływem tego oczywistego wniosku wielu liberalnych protestantów skłoniło się do odrzucenia wszelkiego kultu zewnętrznego, wszelkiego nawet religijnego zjednoczenia na rzecz czysto indywidualnej religii. Choć moderniści otwarcie do tych konsekwencji nie dochodzą, domagają się jednak, aby Kościół dobrowolnie poszedł za ich wskazówkami i doszedł do harmonii z władzami cywilnymi.
Autorytet kościelny powinien dostosować się do autorytetu cywilnego
Taki ich pogląd na władzę dyscyplinarną. Co do władzy doktrynalnej i dogmatycznej – zapatrywania ich są jeszcze bardziej krańcowe i bardziej zgubne. Oto, jak wyobrażają oni sobie urząd nauczycielski Kościoła. Żadne zrzeszenie religijne nie posiada – ich zdaniem – istotnej jedności, jeśli samowiedza religijna jego wyznawców nie jest jedna i jedna również formuła przez nich przyjęta. Podwójna ta jedność wymaga czegoś w rodzaju powszechnego umysłu, którego rzeczą jest określić i ustalić formułę, najodpowiedniejszą dla wspólnej świadomości; ale ten powszechny umysł winien dostateczną posiadać władzę, aby wprowadzić w życie ową formułę odpowiednio wykończoną.
W tym skojarzeniu i jakby zlaniu umysłu, wybierającego formułę,
i władzy, przepisującej ją, upatrują moderniści pojęcie nauczycielskiego urzędu
Kościoła. A ponieważ urząd nauczycielski powodu wzrasta z poszczególnych
samowiedz i posiada publiczną władzę na ich korzyść, wynika logicznie, że od
samowiedzy zależy ten urząd i stąd do organizmu ludzkości zastosować się winien.
Jeśli się tedy samowiedzom poszczególnych ludzi zabrania, aby jawnie i otwarcie
nie wypowiadali swych uczuć, a krytyce zamyka drogę, po której dogmat wiedzie do
koniecznych faz rozwoju – nie jest to użyciem powierzonej ku ogólnemu pożytkowi
władzy, ale jej nadużyciem.
Podobnie w samym wykonywaniu władzy winno się
kierować taktem i umiarkowaniem. Potępienie i zakazanie jakiegoś dzieła bez
wiedzy, bez dyskusji, bez wyjaśnień z jego strony – to samo, co sprawowanie
władzy despotycznej. Więc i tu należy odnaleźć jakąś środkową drogę, która
zabezpieczałaby jednocześnie prawa władzy i prawa wolnościowe. Tymczasem katolik
tak postępować powinien, aby publicznie wyrażał władzy najgłębszą cześć, nie
wyrzekając się swoich poglądów. W ogólności taki wydają Kościołowi przepis:
ponieważ cele władzy Kościelnej są czysto duchowe, więc też należy usunąć
wszelką okazałość zewnętrzną, która ją w oczach widzów tym wspanialej
przyozdabia. Zapominając jednak o jednym ważnym szczególe, a mianowicie, że
religia, choć się do dusz odnowi, jednak nie zamyka się jedynie w duszach i że
cześć władzy oddana spada na Jezusa Chrystusa, który ją ustanowił.
Ewolucja: prawo rozwoju
Wreszcie, aby wyczerpać ów przedmiot traktujący o wierze i jej różnorodnych objawach, należy, Czcigodni Bracia, zobaczyć, jak moderniści pojmują rozwój obojga. Zasada ogólna głosi: w religii żyjącej wszystko jest zmienne, wszystko powinno przybierać kolejne formy. Na podstawie tej zasady dochodzą do głównego punktu swych teorii mianowicie do ewolucji.
Dogmat więc, Kościół, obrządki św., księgi, które
jako święte czcimy, nawet i wiara poddać się winna prawom rozwoju, jeśli nie ma
stać się strupieszałą. I dziwnym się to wydać nie może, jeśli sobie
uprzytomnimy, co moderniści o poszczególnych tych prawdach nauczają.
Przypominając więc, że istnieje prawo takiego rozwoju, określają moderniści sami
sposób tego rozwoju.
A naprzód co się tyczy wiary, to pierwotna jej forma
powiadają, była niewyrobiona i wspólna wszystkim ludziom, ponieważ powstała z
natury ludzkiej i z życia samego. Prawo rozwoju życiowego posunęło się dalej –
nie przez dodawanie nowych z zewnątrz wkraczających form, lecz przez stopniowe i
coraz silniejsze działanie uczucia religijnego na świadomość.
Ten rozwój był
dwojakiego rodzaju: negatywny, przez usuwanie wszystkich czynników zewnętrznych;
np. uczuć rodzinnych czy narodowych, fizyczny, przez łączność z umysłem i
moralnym doskonaleniem się człowieka. Wskutek tego udoskonalenie rozszerzyło się
i wyjaśniło pojęcie bóstwa, a uczucie religijne stało się subtelniejsze.
Aby
wytłumaczyć ten rozwój wiary, nie trzeba się uciekać do innych czynników;
wystarczy zwrócić się do tych, które dały jej początek. Zaliczyć tu jednakże
należy niektórych ludzi nadzwyczajnych, (których nazywamy prorokami, a wśród
nich – zdaniem modernistów – najznakomitszym był Chrystus); zaliczyć ich należy
już dlatego, że w życiu i pracach otaczała ich pewna tajemniczość, którą wiara
przypisała bóstwu; już też dlatego, że doszli do nowych nieznanych przedtem
doświadczeń, odpowiadających potrzebie religijnej danego wieku. Rozwój dogmatu
zawdzięczać trzeba przede wszystkim przeszkodom, które wiara musi przełamywać,
wrogom, których musi zwyciężać i zarzutom, które winna odpierać. Dodać jeszcze
należy jakąś dążność u człowieka do dokładniejszego zgłębienia tajemnic wiary.
W tej sposób – aby inne przykłady pominąć – stało się z Chrystusem:
upatrzywszy pierwiastek Boski z Jezusie Chrystusie, wiara stopniowo go
rozszerzała i podnosiła, aż zrobiła zeń Boga. Głównym czynnikiem rozwoju
obrzędów jest potrzeba przystosowania się do zwyczajów i Tradycji ludowych;
przyczynia się także potrzeba wyzyskania pewnych nałogów. W końcu jako przyczyna
rozwoju Kościoła pojawia się ta okoliczność, że Kościół pogodzić się musi ze
zjawiskami historycznymi i ustrojami państwa świeckiego wprowadzonymi
publicznie.
W ten sposób rozprawiają moderniści o poszczególnych prawdach
Konflikt pomiędzy dwoma siłami: progresywną i
konserwatywną (Tradycja kościelna)
Co pragnęlibyśmy na tym miejscu zaznaczyć ze specjalnym naciskiem, to ową teorię potrzeb i konieczności: jak widzimy, stanowi ona podstawę wszystkiego, na niej opiera się też owa słynna metoda, zwana przez nich historyczną.
Co pragnęlibyśmy na tym miejscu zaznaczyć ze specjalnym naciskiem, to ową teorię potrzeb i konieczności: jak widzimy, stanowi ona podstawę wszystkiego, na niej opiera się też owa słynna metoda, zwana przez nich historyczną.
Pozostając jeszcze przy teorii
rozwoju, zauważyć nadto musimy, że chociaż potrzeba czy konieczność pobudza do
rozwoju, to jednak wpływy, gdyby były wyłączone, łatwo mogłyby przekroczyć
granice Tradycji, a stąd oderwać się od pierwotnej zasady życiowej i raczej do
zguby wieść niż do postępu. Powiedzmy zatem, aby wyraźnie oddać pogląd
modernistów, że rozwój jest wynikiem starcia dwóch sił, z których jedna prze
naprzód, druga zaś jest siłą zachowawczą.
Zachowawczą siłą Kościoła jest
Tradycja, a swój wyraz znajduje we władzy. Odnosi się to zarówno do strony
prawnej, jak i do strony faktycznej, bo obrona Tradycji jest niejako
przyrodzonym instynktem władzy; unosząc się zaś ponad zmiany życia, władza
odczuwa słabo bodźce postępu, albo ich wcale nie odczuwa. Przeciwnie: siła
pobudzająca do postępu i odpowiadająca potrzebom wewnętrznym kryje się i działa
na dnie samowiedzy tych ludzi prywatnych, którzy odczuwają, jak twierdzą, życie
bezpośredniej i głębiej.
Dostrzegacie, Czcigodni Bracia, to jądro owej
zgubnej teorii, która żąda, aby ludzie świeccy byli czynnikami postępu w
Kościele.
Otóż zmiany postępowe powstają ze wspólności pewnej i zgody między
tymi dwiema siłami: zachowawczą a postępową, pomiędzy władzą a samowiedzą ludzi
prywatnych. Bo poszczególne samowiedze ludzi prywatnych, albo niektóre z nich,
oddziałują na samowiedzę zbiorową; to znowu wpływa na piastunów władzy,
zniewalając ich do zawarcia i zachowania umowy.
Pozostawać
w Kościele i propagować w nim ideę rewolucji
Teraz jest zrozumiałym, czemu się moderniści tak dziwią, skoro się ich zgani lub ukarze. Co im się poczytuje za winę, to oni uważają za swój święty obowiązek. Nikt lepiej nie tworzy zespołu ze samowiedzą zbiorową jak oni; a w każdym razie oni lepiej znają jej potrzeby, niż władze duchowne, bo bezpośredniej je odczuwają. Gromadzą więc niejako w sobie owe potrzeby a to zniewala ich, aby podnosili głos publicznie i pisali.
Teraz jest zrozumiałym, czemu się moderniści tak dziwią, skoro się ich zgani lub ukarze. Co im się poczytuje za winę, to oni uważają za swój święty obowiązek. Nikt lepiej nie tworzy zespołu ze samowiedzą zbiorową jak oni; a w każdym razie oni lepiej znają jej potrzeby, niż władze duchowne, bo bezpośredniej je odczuwają. Gromadzą więc niejako w sobie owe potrzeby a to zniewala ich, aby podnosili głos publicznie i pisali.
Niechaj władza karci ich, ile zechce; sumienie własne oraz
wewnętrzne poznanie daje im pewność, że zasługują nie na naganę, lecz na
pochwały. Zresztą nie zapominają o tym, że postęp nie może się obyć bez walk, a
walki – bez ofiar. Gotowi są zatem ponieść ofiary na wzór Chrystusa i proroków.
Nie zrażają się do władz, choć ich gnębią. Przyznają wprost, że i one spełniają
swój obowiązek. Skarżą się tylko, że władze są głuche na ich dowodzenia; w tej
sposób wstrzymuje się cały ruch duchowy; ale przyjdzie z całą pewnością godzina,
że ustanie zwłoka, gdyż prawa rozwoju można zacieśnić, ale nie można ich
zniszczyć.
Idą więc wciąż naprzód na obecnej drodze; postępują mimo upomnień
i kar, ukrywając niesłychaną zuchwałość pod płaszczykiem udanej pokory. Obłudnie
chylą głowy, ale ręką i sercem przeprowadzają tym zuchwalej zakreślone przez
siebie plany.
W ten sposób działając, działają z zupełną świadomością i
rozwagą; już to twierdząc, że władzy nie należy burzyć, lecz raczej ją
inspirować; już też, zostając w obrębie Kościoła z konieczności, aby zmienić
niepostrzeżenie samowiedzę zbiorową: przyznając tym samym pomimo woli, że
samowiedza zbiorowa nie jest po ich stronie i że niepowołani narzucają się na
jej tłumaczów.
Poprzednie uroczyste potępienia
modernizmu
Taką jest, Czcigodni Bracia, teoria; jaką jest praktyka modernistów; i jedna i druga głosi, że nie ma w Kościele nic trwałego, nic co by było niezmiennym. W poglądzie tym wyprzedzili ich jednakże ci, o których już poprzednik Nasz Pius IX pisał: „Owi wrogowie Objawienia Bożego najwyższymi pochwałami obsypują postęp ludzki, usiłując z zuchwalstwem iście świętokradzkim, wprowadzić go do religii katolickiej, jak gdyby ta nie była dziełem Bożym, ale ludzkim, wynalazkiem filozoficznym podlegającym doskonaleniu”[9]. Co się zaś tyczy Objawienia a zwłaszcza dogmatu, moderniści nie głoszą nic nowego: doktryna podobna została już potępiona przez Syllabus Piusa IX tymi słowy: „Objawienie Boże jest niedoskonałe i stąd podlega nieustannemu i nieskończonemu rozwojowi, który odpowiada rozwojowi rozumu ludzkiego”[10]. Uroczyście potępił powyższą teorię Sobór Watykański: „Nauka wiary, objawiona przez Boga, nie jest przedłożona umysłom ludzkim jako wymysł filozoficzny – ale jako depozyt Boży została powierzona oblubienicy Chrystusowej, aby ją wiernie strzegła i nieomylnie objaśniała. Stąd należy zachować zawsze to znaczenie dogmatów św., które Kościół św. Matka nasza, określił, a nigdy nie wolno pod jakimkolwiek pozorem głębszego zrozumienia odstępować od niego”[11]. W ten sposób nie tylko nie powstrzymuje się zrozumienia prawd poznania naszego i prawd wiary, ale owszem podtrzymuje się je i popiera. To też Sobór Watykański postanawia w dalszym ciągu: „Niechaj rozum, wiedza i poznanie rozwijają się i rosną w swych dążeniach nieustannych a potężnych w stosunku do całej ludzkości i każdego poszczególnego człowieka, ludzi rozmaitych lat i rozmaitych wieków, wszelako w swoim jedynie obrębie, w zakresie swoich pewników naukowych, swej interpretacji czy określenia”[12].
Taką jest, Czcigodni Bracia, teoria; jaką jest praktyka modernistów; i jedna i druga głosi, że nie ma w Kościele nic trwałego, nic co by było niezmiennym. W poglądzie tym wyprzedzili ich jednakże ci, o których już poprzednik Nasz Pius IX pisał: „Owi wrogowie Objawienia Bożego najwyższymi pochwałami obsypują postęp ludzki, usiłując z zuchwalstwem iście świętokradzkim, wprowadzić go do religii katolickiej, jak gdyby ta nie była dziełem Bożym, ale ludzkim, wynalazkiem filozoficznym podlegającym doskonaleniu”[9]. Co się zaś tyczy Objawienia a zwłaszcza dogmatu, moderniści nie głoszą nic nowego: doktryna podobna została już potępiona przez Syllabus Piusa IX tymi słowy: „Objawienie Boże jest niedoskonałe i stąd podlega nieustannemu i nieskończonemu rozwojowi, który odpowiada rozwojowi rozumu ludzkiego”[10]. Uroczyście potępił powyższą teorię Sobór Watykański: „Nauka wiary, objawiona przez Boga, nie jest przedłożona umysłom ludzkim jako wymysł filozoficzny – ale jako depozyt Boży została powierzona oblubienicy Chrystusowej, aby ją wiernie strzegła i nieomylnie objaśniała. Stąd należy zachować zawsze to znaczenie dogmatów św., które Kościół św. Matka nasza, określił, a nigdy nie wolno pod jakimkolwiek pozorem głębszego zrozumienia odstępować od niego”[11]. W ten sposób nie tylko nie powstrzymuje się zrozumienia prawd poznania naszego i prawd wiary, ale owszem podtrzymuje się je i popiera. To też Sobór Watykański postanawia w dalszym ciągu: „Niechaj rozum, wiedza i poznanie rozwijają się i rosną w swych dążeniach nieustannych a potężnych w stosunku do całej ludzkości i każdego poszczególnego człowieka, ludzi rozmaitych lat i rozmaitych wieków, wszelako w swoim jedynie obrębie, w zakresie swoich pewników naukowych, swej interpretacji czy określenia”[12].
MODERNISTA-HISTORYK
Kiedy już zapoznaliśmy się z zasadami modernisty jako
filozofa, człowieka i teologa, pozostaje nam jeszcze rozpatrzyć się w zasadach
nowoczesnego historyka i krytyka, apologety i reformatora.
Zastosowanie zasad filozoficznych agnostycyzmu do
historii
Niektórzy z pośród modernistów, oddających się studiom historycznym, zastrzegają się, by ich nie uważać za filozofów; wyznają wprost, jakoby filozofia była im zupełnie obcą. Jest to chytra wymówka; obawiają się aby nie posądzono ich o wnoszenie do historii poglądów gotowych, aby nie uważano ich, jak twierdzą, za zbyt mało obiektywnych. A jednak rzeczą jest pewną, że ich historia czy krytyka jest najczystszej wody filozofią, że wnioski ich wypływają w prostej linii z ich filozoficznych zasad. Każdy nieuprzedzony łatwo to pojmie.
Niektórzy z pośród modernistów, oddających się studiom historycznym, zastrzegają się, by ich nie uważać za filozofów; wyznają wprost, jakoby filozofia była im zupełnie obcą. Jest to chytra wymówka; obawiają się aby nie posądzono ich o wnoszenie do historii poglądów gotowych, aby nie uważano ich, jak twierdzą, za zbyt mało obiektywnych. A jednak rzeczą jest pewną, że ich historia czy krytyka jest najczystszej wody filozofią, że wnioski ich wypływają w prostej linii z ich filozoficznych zasad. Każdy nieuprzedzony łatwo to pojmie.
Trzy podstawowe prawa zawarte są w trzech wzmiankowanych już zasadach
filozoficznych, mianowicie w agnostycyzmie, w zasadzie przeinaczania faktów pod
wpływem wiary i wreszcie w zasadzie, którą zdaniem naszym można by nazwać
deformowaniem faktów. Przypatrzmy się teraz co stąd wypływa.
Zasada
agnostycyzmu, wprowadzona do historii sprawia, że historia jest i w ogóle wiedza
należy jedynie do świata zjawisk przyrodzonych. A zatem Bóg jak i wszelka
interwencja Boga w rzeczach ludzkich winna być odniesiona do kategorii wiary,
jako wchodząca wyłącznie w jej zakres. W faktach zaś gdzie istnieje pomieszanie
pierwiastka Bożego z ludzkim (Jezus Chrystus, Kościół, sakramenty św. itp.)
należy wyodrębnić oba pierwiastki tak, ażeby co jest ludzkiego przeszło do
historii, co Boskiego do wiary. Stąd pospolite u modernistów rozróżnianie Jezusa
Chrystusa w dziejach i Jezusa Chrystusa w wierze; Kościoła dziejowego i Kościoła
w pojęciu wiary, sakramentów św. itd. – dalej, pierwiastek ów ludzki, który
przeszedł, jak widzieliśmy, do historii tak jak on istnieje faktycznie, pod
wpływem wiary zostaje przeinaczony i to każą nazywać wyniesieniem nad warunki
dziejowe. A zatem należy wyodrębnić zeń wszelkie te dodatki, wprowadzone przez
wiarę i odnieść je do wiary i jej historii; podobnie w stosunku do Jezusa
Chrystusa wszystko co przewyższa naturalne właściwości ludzkie określone
psychologicznie, biorąc jeszcze pod uwagę warunki miejsca i czasu.
Wreszcie,
w myśl trzeciej ich zasady filozoficznej, nawet te motywy, które zakresu
historii nie przekraczają, winny być przejrzane; wszystko co nie jest podług
logiki faktów, jak sami to określają, winno być usunięte z historii i przekazane
wierze. I tak, utrzymują oni na przykład, że Zbawiciel nigdy nie wygłaszał słów,
które by nie mogły być rozumiane przez Jego otoczenie. Stąd wszelkie alegorie,
mieszczące się w Jego mowach, winny być usunięte z rzeczowej historii i
odniesione do wiary. Ale może się zapytamy, na jakiej podstawie przeprowadzają
oni takie rozróżnienia? Oto na podstawie badań nad naturą ludzką i jej
właściwościami, nad warunkami danego faktu i zespołem okoliczności mu
towarzyszących: to wszystko, jeśli dobrze rozumiemy, należy przecież do
subiektywnych kryteriów. Usiłują oni mianowicie przyoblec się niejako w osobę
Jezusa Chrystusa, po czym nie wahają się przypisać mu wszystkiego, co uczyniliby
sami w podobnych warunkach. Tak więc zupełnie apriorycznie i w imię pewnych
zasad filozoficznych, których się wypierają, a które jednak są podstawą ich
doktryn – odmawiają Boskości Jezusowi Chrystusowi w tak zwanej historii
rzeczowej oraz odmawiają Jego aktom wszelkiego charakteru Boskiego: twierdzą, że
Jezus Chrystus jako człowiek postępował i mówił tak, jak pozwalały na to warunki
ówczesnej epoki.
MODERNISTA-KRYTYK
Historia święta jest historią sukcesywnych potrzeb uczuć religijnych
Podobnie jak historia przyjmuje od filozofii gotowe wnioski, tak samo i krytyka przyjmuje je od historii. Krytyk bowiem, idąc za danymi, które otrzymał od historyka, czyni z nich dwojaki użytek. Wszystko to, co pozostaje po wyżej wzmiankowanej potrójnej operacji, przekazuje historii rzeczowej; resztę odnosi do historii wiary lub do wewnętrznej dziedziny uczuć. Tego rozróżniania historii krytyk – modernista ściśle przestrzega, i historię wiary, jakeśmy to określili, przeciwstawia historii rzeczowej jako realnie istniejącej. Stąd wniosek oczywisty, jakeśmy o tym wyżej wzmiankowali, że w pojęciu modernistów jest dwóch Jezusów Chrystusów: jeden rzeczywisty, drugi ów Chrystus wiary nigdy nie istniejący w rzeczywistości; pierwszy żyje w określonym czasie i miejscu, drugi w pobożnych rozważaniach wierzącego; przykładem tego drugiego jest Jezus Chrystus w Ewangelii według św. Jana: jest ona ich zdaniem od początku do końca najczystszą kontemplacją.
Historia święta jest historią sukcesywnych potrzeb uczuć religijnych
Podobnie jak historia przyjmuje od filozofii gotowe wnioski, tak samo i krytyka przyjmuje je od historii. Krytyk bowiem, idąc za danymi, które otrzymał od historyka, czyni z nich dwojaki użytek. Wszystko to, co pozostaje po wyżej wzmiankowanej potrójnej operacji, przekazuje historii rzeczowej; resztę odnosi do historii wiary lub do wewnętrznej dziedziny uczuć. Tego rozróżniania historii krytyk – modernista ściśle przestrzega, i historię wiary, jakeśmy to określili, przeciwstawia historii rzeczowej jako realnie istniejącej. Stąd wniosek oczywisty, jakeśmy o tym wyżej wzmiankowali, że w pojęciu modernistów jest dwóch Jezusów Chrystusów: jeden rzeczywisty, drugi ów Chrystus wiary nigdy nie istniejący w rzeczywistości; pierwszy żyje w określonym czasie i miejscu, drugi w pobożnych rozważaniach wierzącego; przykładem tego drugiego jest Jezus Chrystus w Ewangelii według św. Jana: jest ona ich zdaniem od początku do końca najczystszą kontemplacją.
Zastosowanie immanentyzmu
życiowego do historii
Ale nie na tym się rzecz kończy wpływ filozofii na modernistę – historyka. Gdy zostanie dokonany podział faktów na dwie wspomniane kategorie, zjawia się znów filozof ze swoim dogmatem immanentyzmu życiowego, i twierdzi, że wszystko co się zawiera w dziejach Kościoła winno być wytłumaczone przez immanencję życiową. A że przyczyna i warunki wszelkiej życiowej emanacji zawierają się w pewnej konieczności czy potrzebie, stąd oczywiście żaden fakt nie może poprzedzać odpowiedniej potrzeby, ale historycznie musi następować po niej. Cóż więc czyni historyk?
Ale nie na tym się rzecz kończy wpływ filozofii na modernistę – historyka. Gdy zostanie dokonany podział faktów na dwie wspomniane kategorie, zjawia się znów filozof ze swoim dogmatem immanentyzmu życiowego, i twierdzi, że wszystko co się zawiera w dziejach Kościoła winno być wytłumaczone przez immanencję życiową. A że przyczyna i warunki wszelkiej życiowej emanacji zawierają się w pewnej konieczności czy potrzebie, stąd oczywiście żaden fakt nie może poprzedzać odpowiedniej potrzeby, ale historycznie musi następować po niej. Cóż więc czyni historyk?
Historyk
przy pomocy faktów, czerpanych bądź to z ksiąg świętych, bądź z innych źródeł,
tworzy niejako słownik poszczególnych potrzeb odnoszących się już to do dogmatu,
już też do liturgii, lub innych potrzeb, które wywierały swój wpływ na Kościół.
Tak dokonany spis powierza krytykowi. Ten zaś naprzód bada fakty, które się
odnoszą do historii wiary; grupuje je wszystkie chronologicznie, odpowiednio do
okresów, pomny na tę zasadę, że opowieść następuje po fakcie, podobnie jak fakt
po potrzebie. Wprawdzie niektóre części Pisma św., na przykład listy
Apostolskie, same są faktem stworzonym przez potrzebę. W każdym razie reguła
głosi, że data dokumentów nie może być określana inaczej jak datą potrzeb, które
z biegiem czasu w Kościele powstawały.
Oprócz tego należy odróżnić
pochodzenie danego faktu od jego stopniowego rozwoju: zjawisko, które uformowało
się pewnego dnia, w biegiem czasu przybiera różne postacie – wzrasta i rozwija
się. Dlatego też krytyk powinien zwrócić się znowu do chronologii faktów, jak to
zaznaczyliśmy wyżej, i uczynić w niej jeszcze jedno rozróżnienie, odnosząc jedne
do źródeł, drugie do rozwoju: i znowu jedne i drugie chronologicznie
uporządkować.
Zastosowanie ewolucjonizmu do
historii
Teraz powtórnie przystępuje filozof, które poleca historykowi, aby ten swoje studia przeprowadził zgodnie z prawem rozwoju. W tym celu historyk jeszcze raz przejrzy zebrany materiał; wniknie pilnie we wszystkie okoliczności i warunki, które w danej epoce na Kościół wpływały, oceni jego siły zachowawcze, konieczności wewnętrzne i zewnętrzne, które go przynaglały do postępowania naprzód, przeszkody, które mu stawały w poprzek, słowem wszystko, co może rzucić światło na sposób zastosowania do Kościoła zasady ewolucjonizmu. Po czym zwięźle naszkicuje tylko historię danych faktów. Krytyk zastosuje doń dwoje materiały; kilka jeszcze pociągnięć pióra i – historia gotowa. Pytamy, kto jest autorem tak skreślonej historii, historyk czy krytyk? Chyba ani jeden ani drugi, tylko filozof. Wszystko tu dzieje się apriorycznie, a ten aprioryzm od początku do końca pełen herezji. Żal nam doprawdy tego rodzaju ludzi, o których Apostoł narodów rzekłby na pewno: Znikczemnieli w myślach swoich... albowiem powiadając się być mądrymi, głupimi się stali; doprawdy zgroza może przejmować człowieka, gdy z ich strony padają oskarżenia, że Kościół przeinacza i dostosowuje fakty w myśl swoich interesów. Krótko mówiąc, przypisują Kościołowi to, co im samym powinno by wyrzucać sumienie ich własne.
Teraz powtórnie przystępuje filozof, które poleca historykowi, aby ten swoje studia przeprowadził zgodnie z prawem rozwoju. W tym celu historyk jeszcze raz przejrzy zebrany materiał; wniknie pilnie we wszystkie okoliczności i warunki, które w danej epoce na Kościół wpływały, oceni jego siły zachowawcze, konieczności wewnętrzne i zewnętrzne, które go przynaglały do postępowania naprzód, przeszkody, które mu stawały w poprzek, słowem wszystko, co może rzucić światło na sposób zastosowania do Kościoła zasady ewolucjonizmu. Po czym zwięźle naszkicuje tylko historię danych faktów. Krytyk zastosuje doń dwoje materiały; kilka jeszcze pociągnięć pióra i – historia gotowa. Pytamy, kto jest autorem tak skreślonej historii, historyk czy krytyk? Chyba ani jeden ani drugi, tylko filozof. Wszystko tu dzieje się apriorycznie, a ten aprioryzm od początku do końca pełen herezji. Żal nam doprawdy tego rodzaju ludzi, o których Apostoł narodów rzekłby na pewno: Znikczemnieli w myślach swoich... albowiem powiadając się być mądrymi, głupimi się stali; doprawdy zgroza może przejmować człowieka, gdy z ich strony padają oskarżenia, że Kościół przeinacza i dostosowuje fakty w myśl swoich interesów. Krótko mówiąc, przypisują Kościołowi to, co im samym powinno by wyrzucać sumienie ich własne.
Krytyka tekstów Pisma Świętego
Z owych podziałów i ugrupowań faktów prostą drogą wypływa ten wniosek, iż księgi św. nie mogą być przypisywane tym autorom, którzy dziś za takich są uważani. Stąd bez skrupułu twierdzą moderniści, iż księgi święte, zwłaszcza Pentateuch i cztery Ewangelie powstały stopniowo z dodatków, dołączonych do bardzo krótkiej opowieści pierwotnej; dodatki te powstały już to z interpretacji teologicznej czy alegorycznej, już też z połączenia tychże interpretacji odnoszących się do różnych tekstów.
Z owych podziałów i ugrupowań faktów prostą drogą wypływa ten wniosek, iż księgi św. nie mogą być przypisywane tym autorom, którzy dziś za takich są uważani. Stąd bez skrupułu twierdzą moderniści, iż księgi święte, zwłaszcza Pentateuch i cztery Ewangelie powstały stopniowo z dodatków, dołączonych do bardzo krótkiej opowieści pierwotnej; dodatki te powstały już to z interpretacji teologicznej czy alegorycznej, już też z połączenia tychże interpretacji odnoszących się do różnych tekstów.
Krótko więc mówiąc, księgi św. podlegają prawu rozwoju
życiowego, podobnie jak wiara, która jest ich źródłem, i jeden rozwój
najzupełniej odpowiada drugiemu.
Ślady tego rozwoju – podają oni – są tak
widoczne, iż można by z łatwością odtworzyć historię ich powstania. I w rzeczy
samej odtwarzają ją z taką pewnością, że można by mniemać, iż na własne oczy
widzieli poszczególnych pisarzy, którzy w biegu wieków przykładali rękę do
rozszerzenia w sposób powyższy ksiąg świętych.
Z pomocą podąża im krytyka,
którą nazywają krytyką tekstów. By stwierdzić ową historię świętego tekstu,
usiłują wykazać, iż dany fakt lub pewne słowa nie są na miejscu, dołączając
jeszcze inne racje tego rodzaju. Doprawdy, można by przypuścić, że wytworzyli
sobie pewne typy opowieści albo słów, jako kryterium tego, co jest na miejscu a
co nie jest. Każdy łatwo oceni tego rodzaju kryteria. A jednak, kto ich usłyszy
prawiących o swych pracach nad Pismem św., dzięki którym wykryli w nim tyle
braków, zdawać mu się będzie mogło, iż nie mieli oni żadnych poprzedników, że
nie było tak licznych Doktorów Kościoła, poświęcających się tej pracy z
nierównie większą przenikliwością, erudycją i świętością życia. Ci uczeni
Doktorzy Kościoła dalecy byli od tego, by doszukiwać się braków w Piśmie św.,
przeciwnie: w miarę zgłębiania tekstów, wzrastała w ich sercach coraz większa
wdzięczność dla łaskawości Boga, który raczył w ten sposób przemawiać do ludzi.
Niestety święci Doktorzy Kościoła w swoich pracach nad Pismem świętym nie
korzystali wcale z tych pomocy, jakie mają moderniści: mianowicie mistrzem i
wodzem nie była im filozofia, która rozpoczyna od negacji Boga i po wtóre, sami
siebie nie wybrali jako kryterium i normę sądzenia!
Sądzimy, że jasno
wyłożyliśmy metodę, jaką posługują się moderniści w badaniach historycznych.
Naprzód kroczy filozof, a za nim postępuje historyk, po czym następuje krytyka
wewnętrzna i krytyka tekstów. A ponieważ pierwszemu czynnikowi przysługuje to
prawo, iż wyciska niechybne piętno na czynnikach następnych, oczywistym jest, że
nie mamy tu do czynienia ze zwykłą krytyką, ale z krytyką już to agnostyczną,
już to immanentną, już też rozwojową: a ten kto ją przyjmuje i nią się
posługuje, tym samym przyjmuje jej błędy i popada w sprzeczność z nauką Kościoła
Katolickiego.
Spisek modernistów wszystkich
religii
Stąd też wielce dziwić się należy, że niektórzy katolicy przypisują tej krytyce znaczenie. Dwojaka jest tego przyczyna: po pierwsze łączność ścisła, która wiąże historyków i krytyków modernistycznych bez względu na różnice narodowościowe i wyznaniowe; po wtóre niesłychana ich śmiałość: niech tylko ktoś ich zgani, uważają go za ignoranta; kto im sprzyja i broni, tego wynoszą pod niebiosa. I stąd tak wielu w ten sposób oszukanych; ale gdyby lepiej rzecz samą rozważyli, na pewno cofnęliby się ze zgrozą. Zuchwała przemoc z jednej strony, lekkomyślność i nieostrożność z drugiej wytwarzają jakąś zatrutą atmosferę, która przenika wszystko i wszędzie szerzy zniszczenie. Ale przejdźmy teraz do apologetyki modernistycznej.
Stąd też wielce dziwić się należy, że niektórzy katolicy przypisują tej krytyce znaczenie. Dwojaka jest tego przyczyna: po pierwsze łączność ścisła, która wiąże historyków i krytyków modernistycznych bez względu na różnice narodowościowe i wyznaniowe; po wtóre niesłychana ich śmiałość: niech tylko ktoś ich zgani, uważają go za ignoranta; kto im sprzyja i broni, tego wynoszą pod niebiosa. I stąd tak wielu w ten sposób oszukanych; ale gdyby lepiej rzecz samą rozważyli, na pewno cofnęliby się ze zgrozą. Zuchwała przemoc z jednej strony, lekkomyślność i nieostrożność z drugiej wytwarzają jakąś zatrutą atmosferę, która przenika wszystko i wszędzie szerzy zniszczenie. Ale przejdźmy teraz do apologetyki modernistycznej.
MODERNISTA-APOLOGETA
Apologeta według zasad modernistycznej
filozofii
Apologeta, według modernistów, podwójnie jest zależnym od filozofa. Naprzód pośrednio, gdyż za przedmiot swój bierze historię w oświetleniu filozoficznym; następnie bezpośrednio, gdyż zapożycza od filozofa jego zasady i poglądy; stąd owa pospolita u modernistów wskazówka metodyczna: apologeta winien czerpać ze źródeł historycznych i psychologicznych. Toteż apologeci-moderniści, przystępując do tematu, zaznaczają racjonalistom, że bronią religii nie na podstawie ksiąg świętych albo dzieł, powszechnie w Kościele używanych, według starej metody skreślonych, lecz na podstawie historii rzeczywistej, w świetle nowoczesnych poglądów i metod. To utrzymują nie jakby w myśl argumentu ad hominem, lecz, że uważają taką historię za jedynie prawdziwą. Że są nieszczerymi, nikt ich o to nie posądzi; mogą więc być spokojni: racjonalistom są nie obcy, gdyż pod tym samym, co oni, sztandarem walczyli i zbierali od nich pochwały, jako sobie należną zapłatę. Tych pochwał, którymi prawdziwy katolik gardzi, wzajemnie sobie winszują i przeciwstawiają je upomnieniom Kościoła.
Apologeta, według modernistów, podwójnie jest zależnym od filozofa. Naprzód pośrednio, gdyż za przedmiot swój bierze historię w oświetleniu filozoficznym; następnie bezpośrednio, gdyż zapożycza od filozofa jego zasady i poglądy; stąd owa pospolita u modernistów wskazówka metodyczna: apologeta winien czerpać ze źródeł historycznych i psychologicznych. Toteż apologeci-moderniści, przystępując do tematu, zaznaczają racjonalistom, że bronią religii nie na podstawie ksiąg świętych albo dzieł, powszechnie w Kościele używanych, według starej metody skreślonych, lecz na podstawie historii rzeczywistej, w świetle nowoczesnych poglądów i metod. To utrzymują nie jakby w myśl argumentu ad hominem, lecz, że uważają taką historię za jedynie prawdziwą. Że są nieszczerymi, nikt ich o to nie posądzi; mogą więc być spokojni: racjonalistom są nie obcy, gdyż pod tym samym, co oni, sztandarem walczyli i zbierali od nich pochwały, jako sobie należną zapłatę. Tych pochwał, którymi prawdziwy katolik gardzi, wzajemnie sobie winszują i przeciwstawiają je upomnieniom Kościoła.
Uczuciowy argument modernistycznego
apologety: witalność Kościoła w rozwoju wiary
Ale teraz zobaczymy, w jaki sposób tworzą oni apologetykę. Celem, jaki sobie w swej pracy zakreślają, jest nakłonić człowieka bez wiary do tego, by mógł osiągnąć przeświadczenie o religii katolickiej, gdyż to jest jedyną podstawą wiary według ich zasad. Dwojaka droga prowadzi do tego celu: obiektywna i subiektywna. Pierwsza bierze swój początek w agnostycyzmie, a pragnie dowieść, że w religii przede wszystkim katolickiej tkwi siła żywotna, która każdego poważnego psychologa czy historyka przekonuje, iż w jej dziejach kryje się jakieś niewiadome. Stąd też należy wykazać, że katolicka religia w obecnym stanie jest tą samą religią, którą ustanowił Jezus Chrystus, czyli niczym innym jak wytworem stopniowym nasienia, rzuconego przez Chrystusa Pana. Naprzód więc należy dobrze określić, co to za nasienie. I to wyrażają w następującej formule: Jezus Chrystus obwieścił nadejście Królestwa Bożego w czasie bardzo krótkim, przy czym sam miał być jego Mesjaszem, to jest z Najwyższego rozkazu jego rzecznikiem i organizatorem.
Ale teraz zobaczymy, w jaki sposób tworzą oni apologetykę. Celem, jaki sobie w swej pracy zakreślają, jest nakłonić człowieka bez wiary do tego, by mógł osiągnąć przeświadczenie o religii katolickiej, gdyż to jest jedyną podstawą wiary według ich zasad. Dwojaka droga prowadzi do tego celu: obiektywna i subiektywna. Pierwsza bierze swój początek w agnostycyzmie, a pragnie dowieść, że w religii przede wszystkim katolickiej tkwi siła żywotna, która każdego poważnego psychologa czy historyka przekonuje, iż w jej dziejach kryje się jakieś niewiadome. Stąd też należy wykazać, że katolicka religia w obecnym stanie jest tą samą religią, którą ustanowił Jezus Chrystus, czyli niczym innym jak wytworem stopniowym nasienia, rzuconego przez Chrystusa Pana. Naprzód więc należy dobrze określić, co to za nasienie. I to wyrażają w następującej formule: Jezus Chrystus obwieścił nadejście Królestwa Bożego w czasie bardzo krótkim, przy czym sam miał być jego Mesjaszem, to jest z Najwyższego rozkazu jego rzecznikiem i organizatorem.
Następnie należy wyjaśnić, w jaki sposób to nasienie zawsze immanentnie
trwające w religii katolickiej a zarazem permanentne, rozwijało się stopniowo i
chronologicznie, stosując się kolejno do różnych okoliczności, wśród których się
znajdowało, biorąc od nich witalistycznie – ze względów utylitarystycznych –
wszelkie formy dogmatyczne, obrzędowe i kościelne; gdy z drugiej strony
jednocześnie musiało łamać przeszkody, spotykane na drodze, zwyciężać wrogów,
znosić wszelkie zasadzki i napaści. Kto bacznie weźmie pod uwagę te wszystkie
przeszkody, mianowicie: wrogów, zasadzki, walki, oraz energię, którą wykazał
wśród tego wszystkiego Kościół, ten niechybnie uzna, iż jakkolwiek są widoczne w
życiu historycznym Kościoła prawa rozwojowe, to jednak niezdolne są one
wytłumaczyć całą jego historię: zostanie i stanie zawsze przed nami owo
niewiadome.
Tak twierdzą moderniści, nie zwracając uwagi na to, że
określenie owego pierwotnego nasienia jest najczystszym aprioryzmem filozofa
agnostyka i ewolucjonisty i że formuła ta o nasieniu, jako przykrojona tylko do
ich pragnień, jest bezwartościową.
Sprzeczność w
argumentacji: odpowiedź Magisterium
Za pomocą takich i tym podobnych argumentów usiłują ci nowi apologeci utorować drogę religii katolickiej do dusz ludzkich, ale zarazem przyznają i zgadzają się na to, że są tam rzeczy i to nie mało, które niejednego mogą nawet zgorszyć.
Za pomocą takich i tym podobnych argumentów usiłują ci nowi apologeci utorować drogę religii katolickiej do dusz ludzkich, ale zarazem przyznają i zgadzają się na to, że są tam rzeczy i to nie mało, które niejednego mogą nawet zgorszyć.
I tu nie bez pewnego rodzaju
ukrytej jakiejś uciechy twierdzą wprost otwarcie, że i dogmat nie jest wolny od
błędów i sprzeczności; dodają jednak, że to wszystko nie tylko jest łatwe do
przebaczenia, ale, co naprawdę dziwne, zdaniem ich, sprawiedliwe i słuszne.
Podobnie, według nich, w księgach świętych są aż nazbyt widoczne błędy w
rzeczach, dotyczących nauki czy historii, ale, tłumaczą oni: przedmiotem ksiąg
nie jest nauka ani historia, ale wiara i obyczaje. Historia zaś i nauka
odgrywają tu rolę jakiegoś przykrycia, pod którego osłoną przekonania religijne
i moralne tym łatwiej przenikają w masy. Gdyby one czego innego żądały, jasnym
jest, że nauka i historia bardzo ścisłe i doskonałe byłyby raczej przeszkodą,
niż pomocą. Przy tym księgi święte, z natury swej religijne są tym samym
wiecznie żywe: życie jednak posiada swoją własną prawdę i logikę różną od prawdy
i logiki rozumowej; jest to innego rzędu prawda, mianowicie, prawda w stosunku i
proporcji już to do środowiska (jak sami to określają), w którym życie się
rozwija, już to do ostatecznego jego celu. Wreszcie w swych twierdzeniach
posuwają się tak daleko, że przechodząc wszelką miarę, uważają za prawdziwe i
słuszne tylko to, co tłumaczy się życiem.
My zaś, Czcigodni Bracia, dla
których jedną i jedyną prawdą jest prawda zawarta w księgach świętych, które
powstały pod natchnieniem Ducha Św., a których autorem jest Bóg – twierdzimy, ze
powyższe zdania są równoznaczne z przypisywaniem samemu Bogu kłamstwa, kłamstwa
oficjalnego gwoli korzyści. I ze św. Augustynem głosimy: „gdy władzy tak
wysokiej przypiszemy jedno bodaj fałszerstwo urzędowe, nie pozostanie ani jedna
cząsteczka tych ksiąg, gdzie nie pozwalano by sobie upatrywać umyślnych, wprost
celowych kłamstw autora, a to z chwilą, gdy owe słowa wydadzą się trudne do
uwierzenia i do spełnienia”. I dojdziemy szybko do tego, o czym dalej mówi tenże
sam św. Doktor Kościoła: „Każdy w to wszystko – w księgach Pisma św. – uwierzy,
w co zechce, a nie będzie wierzył, w co nie będzie chciał”[13].
Lecz
apologeci modernistyczni idą naprzód bez troski. Przypuszczają oni ponadto, że
niektóre rozumowania w księgach św. są przytoczone jedynie tylko dla poparcia
pewnej nauki; ale one nie opierają się na żadnej rozumnej podstawie; tu należą
wszystkie rozumowania oparte na proroctwach. Wszelako bronią ich także,
twierdząc, że są to pewnego rodzaju kazania uprawnione przez życie.
Pogarda zasady niesprzeczności
Cóż więcej? Co się tyczy Chrystusa, przypuszczają oni a nawet utrzymują, że On niewątpliwie pobłądził przy określaniu czasu nadejścia Królestwa Bożego; ale i to, powiadają, dziwnym nam się wydawać nie powinno: wszak i On podlegał prawom życiowym! Cóż wobec tego sądzą oni o dogmatach Kościoła świętego? Dogmaty zdaniem ich aż się roją od oczywistych sprzeczności; lecz – o ile logice życiowej się nie sprzeciwiają, nie stoją w sprzeczności i z prawdą symboliczną, bo czyż nieskończoność nie przybiera nieskończonej ilości form? A wszak się tu nie ma do czynienia z nieskończonością. Nawet pod tym względem w dowodzeniach i obronie posuwają się do tego stopnia, że nie cofają się przed twierdzeniem, iż najwyższym hołdem dla Nieskończonego jest stosowanie do Niego twierdzeń sprzecznych! A jeśli raz znalazło się usprawiedliwienie sprzeczności, czegóż nie można uprawnić?
Cóż więcej? Co się tyczy Chrystusa, przypuszczają oni a nawet utrzymują, że On niewątpliwie pobłądził przy określaniu czasu nadejścia Królestwa Bożego; ale i to, powiadają, dziwnym nam się wydawać nie powinno: wszak i On podlegał prawom życiowym! Cóż wobec tego sądzą oni o dogmatach Kościoła świętego? Dogmaty zdaniem ich aż się roją od oczywistych sprzeczności; lecz – o ile logice życiowej się nie sprzeciwiają, nie stoją w sprzeczności i z prawdą symboliczną, bo czyż nieskończoność nie przybiera nieskończonej ilości form? A wszak się tu nie ma do czynienia z nieskończonością. Nawet pod tym względem w dowodzeniach i obronie posuwają się do tego stopnia, że nie cofają się przed twierdzeniem, iż najwyższym hołdem dla Nieskończonego jest stosowanie do Niego twierdzeń sprzecznych! A jeśli raz znalazło się usprawiedliwienie sprzeczności, czegóż nie można uprawnić?
Argument immanentyzmu: w każdym człowieku
istnieje pragnienie religii
Ale do wiary dochodzi się nie tylko obiektywną drogą, lecz i subiektywną. W tym celu modernistyczni apologeci zwracają się do teorii immanentyzmu: usiłują przekonać danego osobnika, że w głębiach jego natury i jego życia kryje się pragnienie i potrzeba religii, ale nie jakiejkolwiek, lecz katolickiej, która, jak wprost oświadczają, jest bezwzględnym wymogiem życia w pełni jego rozwoju. Tutaj musimy jeszcze raz i to żywo wyrazić nasze ubolewanie, że są katolicy, którzy odrzucają immanentyzm jako doktrynę, a posiłkują się nim w apologetyce; i czynią to tak nieostrożnie, iż przypuszczają, jak gdyby w naturze ludzkiej istniała w stosunku do porządku nadprzyrodzonego nie tylko zdolność pojmowania i przystosowywania się do niego – co zresztą apologeci katoliccy zawsze starali się uwydatnić – ale rzeczywiste i prawdziwe wymogi.
Ale do wiary dochodzi się nie tylko obiektywną drogą, lecz i subiektywną. W tym celu modernistyczni apologeci zwracają się do teorii immanentyzmu: usiłują przekonać danego osobnika, że w głębiach jego natury i jego życia kryje się pragnienie i potrzeba religii, ale nie jakiejkolwiek, lecz katolickiej, która, jak wprost oświadczają, jest bezwzględnym wymogiem życia w pełni jego rozwoju. Tutaj musimy jeszcze raz i to żywo wyrazić nasze ubolewanie, że są katolicy, którzy odrzucają immanentyzm jako doktrynę, a posiłkują się nim w apologetyce; i czynią to tak nieostrożnie, iż przypuszczają, jak gdyby w naturze ludzkiej istniała w stosunku do porządku nadprzyrodzonego nie tylko zdolność pojmowania i przystosowywania się do niego – co zresztą apologeci katoliccy zawsze starali się uwydatnić – ale rzeczywiste i prawdziwe wymogi.
Co prawda, tylko – że tak powiemy – bardziej umiarkowani
moderniści uciekają się do tej teorii wymogów. Inni znowu, których można by
nazwać skrajnymi, usiłują dowieść niewierzącemu, że w jego duszy kryje się
nasienie, które pochodzi od Chrystusa i przezeń zostało udzielone ludziom. Oto
tak, Czcigodni Bracia, wygląda krótko nakreślona metoda apologetów
modernistycznych, która jak widzimy najzupełniej się zgadza z ich zasadami.
Metoda ta oczywiście pełna błędów: nie ku zbudowaniu, ale ku ruinie, zdolna
popchnąć katolików do herezji, owszem prowadząca do przywrócenia jakiejkolwiek
religii, ale nigdy nie do tego, aby budzić ich gorliwość!
MODERNISTA-REFORMATOR
Mania
reformatorska we wszystkich dziedzinach życia Kościoła
Pozostaje nam jeszcze słów kilka dodać o moderniście-reformatorze. Już z tego, cośmy dotychczas mówili, można sobie wytworzyć pojęcie, jaką i jak chorobliwą manią wprowadzania nowości odznaczają się ci ludzie. Ten ich duch nowatorski czepia się wszystkiego, co jest katolickim.
Pozostaje nam jeszcze słów kilka dodać o moderniście-reformatorze. Już z tego, cośmy dotychczas mówili, można sobie wytworzyć pojęcie, jaką i jak chorobliwą manią wprowadzania nowości odznaczają się ci ludzie. Ten ich duch nowatorski czepia się wszystkiego, co jest katolickim.
Chcą więc reformować filozofię w
seminariach duchownych w ten sposób, iż usunąwszy filozofię scholastyczną i
złożywszy ją do historii filozofii między przestarzałe systemy, chcą wykładać
młodzieży filozofię nowożytną, która jedynie odpowiada epoce, w której żyjemy.
Co się tyczy reformy teologii, to teologia, którą zwiemy racjonalną, winna się
opierać na filozofii nowożytnej; teologia zaś pozytywna – na historii dogmatów.
Historia także winna być pisana i wykładana w myśli ich metod i żądań. Dogmaty i
nauka ich rozwoju winny być zharmonizowane z nauką i historią. Co się tyczy
katechizmu, to w nim winny być uwzględnione tylko te dogmaty, które zostały
zreformowane i są dostępne dla przeciętnego człowieka.
Co do ceremonii
zewnętrznych, należy zmniejszyć liczbę praktyk pobożnych, albo przynajmniej
wstrzymać ich rozrost. Niektórzy z nich ujmując się zbytnio za symbolizmem,
okazują pewną skłonność do ustępstw w tej dziedzinie.
Ale co się tyczy
Kościoła rządzącego, ten, zdaniem ich, winien być zreformowany od góry do dołu,
zwłaszcza władza dyscyplinarna i dogmatyczna. Duch jego i forma winny się
zastosować do stanu świadomości nowoczesnej, która jest dziś całkiem
demokratyczną: a zatem i kler niższy a nawet i laicy niech wezmą udział w
rządach Kościoła, a cała władza w ten sposób niech zostanie zdecentralizowaną.
Podobnie zreformować ich zdaniem należy Rzymskie Kongregacje do prowadzenia
spraw kościelnych, przede wszystkim zaś urząd Świętego Oficjum i Indeksu.
Również niechaj władze kościelne wycofają się z działalności politycznej i
społecznej, trzymając się z dala poza organizacjami świeckimi, niechaj się
jednak przystosują do nich i w ten sposób niech je przenikają swoim duchem.
Co się tyczy moralności, winna tu panować zasada zapożyczona przez nich od
amerykanistów: cnoty czynne mają mieć pierwszeństwo przed biernymi tak co do
wartości jak i praktyki. Duchowieństwu, w takie instrukcje opatrzonemu, zalecają
powrócić do pokory i ubóstwa pierwszych wieków, a swe poglądy i swą działalność
zastosować do zasad modernistycznych.
Wreszcie są tu i tacy, którzy, idąc w
ślady swych mistrzów protestantów, żądają zniesienia celibatu.
Cóż więc
zostaje trwałego, nietkniętego w Kościele, co by nie powinny być zreformowane
przez nich albo według ich zasad?
WNIOSEK Z PIERWSZEJ
CZĘŚCI
Modernizm jest zbiorem wszystkich herezji
Zdawać by się mogło, Czcigodni Bracia, że zbyt długo zatrzymaliśmy się przy tym wykładzie zasad modernistycznych. To jednak było koniecznie potrzebnym już to dlatego by odeprzeć ich zwykły zarzut, jakobyśmy nie znali ich poglądów; już też by wyjaśnić, że modernizm nie polega na luźnych teoriach nie złączonych ze sobą, lecz stanowi jedną niepodzielną całość, tak, iż jeśli jedno przyjmiesz, reszta konsekwentnie nastąpić musi. Stąd też dla względów dydaktycznych używaliśmy niejednokrotnie barbarzyńskich określeń, którymi się oni radzi posiłkują.
Modernizm jest zbiorem wszystkich herezji
Zdawać by się mogło, Czcigodni Bracia, że zbyt długo zatrzymaliśmy się przy tym wykładzie zasad modernistycznych. To jednak było koniecznie potrzebnym już to dlatego by odeprzeć ich zwykły zarzut, jakobyśmy nie znali ich poglądów; już też by wyjaśnić, że modernizm nie polega na luźnych teoriach nie złączonych ze sobą, lecz stanowi jedną niepodzielną całość, tak, iż jeśli jedno przyjmiesz, reszta konsekwentnie nastąpić musi. Stąd też dla względów dydaktycznych używaliśmy niejednokrotnie barbarzyńskich określeń, którymi się oni radzi posiłkują.
Teraz, obejmując niejako jednym rzutem oka cały ten system, czyż zadziwimy
kogokolwiek, jeśli ich zasady nazwiemy zbiorem wszelkich herezji. Gdyby ktoś
zadał sobie trud zebrania wszystkich błędnych twierdzeń, wymierzonych przeciw
wierze, i wyciśnięcie z nich niejako soków i krwi – zapewne nie mogły tego
dokładniej uczynić, niż moderniści. Owszem oni dalej jeszcze poszli: nie tylko
religii katolickiej grożą ruiną, lecz, jak to już zaznaczyliśmy, grożą ruiną
wszelkiej religii.
Racjonaliści sypią im oklaski, a najszczersi i
najbardziej otwarci wśród nich witają z radością w modernistach silnych
sprzymierzeńców.
Niebezpieczeństwo zaufania
uczuciom
Powróćmy na chwilę, Czcigodni Bracia, do zgubnej teorii agnostycyzmu. Zamykając umysłowi drogę do Boga, usiłują otworzyć doń dostęp ze strony duszy przez uczucie i czyn. Lecz któż nie widzi jakie to próżne usiłowania? Boć przecież uczucie jest odpowiedzią na czynność, która została wywołana jakimś bodźcem intelektualnym lub zmysłowym. Usuńmy intelekt, a człowiek, z natury swej skłonny do podlegania zmysłom, stanie się ich niewolnikiem. I dla innej jeszcze racji teoria ta jest wysiłkiem bezużytecznym. Wszelkie fantazje, odnoszące się do uczuć religijnych, nie obalą powszechnego głosu sumienia: otóż ten głos powszechny sumienia poucza nas, że wzruszenie oraz wszystko to, co zniewala duszę, nie pomaga, lecz utrudnia badanie prawdy, a mamy tu na myśli bezwzględną prawdę; tamta czysto subiektywna, twór uczucia i czynu może posłużyć jako igraszka słów, ale na nic się nie przyda człowiekowi, który pragnie przede wszystkim wiedzieć, czy poza nim istnieje Bóg, w którego ręku spocznie kiedyś jego przeznaczenie.
Powróćmy na chwilę, Czcigodni Bracia, do zgubnej teorii agnostycyzmu. Zamykając umysłowi drogę do Boga, usiłują otworzyć doń dostęp ze strony duszy przez uczucie i czyn. Lecz któż nie widzi jakie to próżne usiłowania? Boć przecież uczucie jest odpowiedzią na czynność, która została wywołana jakimś bodźcem intelektualnym lub zmysłowym. Usuńmy intelekt, a człowiek, z natury swej skłonny do podlegania zmysłom, stanie się ich niewolnikiem. I dla innej jeszcze racji teoria ta jest wysiłkiem bezużytecznym. Wszelkie fantazje, odnoszące się do uczuć religijnych, nie obalą powszechnego głosu sumienia: otóż ten głos powszechny sumienia poucza nas, że wzruszenie oraz wszystko to, co zniewala duszę, nie pomaga, lecz utrudnia badanie prawdy, a mamy tu na myśli bezwzględną prawdę; tamta czysto subiektywna, twór uczucia i czynu może posłużyć jako igraszka słów, ale na nic się nie przyda człowiekowi, który pragnie przede wszystkim wiedzieć, czy poza nim istnieje Bóg, w którego ręku spocznie kiedyś jego przeznaczenie.
By nadać uczuciu pewne podstawy,
moderniści uciekają się do doświadczenia jako czynnika pomocniczego. Lecz cóż
ono może tam wnieść nowego? Absolutnie nic, chyba to jedynie, że stanie się ono
silniejszym a stąd w równym stosunku będzie silniejsze przekonanie o danej
prawdzie. Ale ani jedno ani drugie nie jest w stanie sprawić, aby uczucie
przestało być uczuciem, by zmieniło swą naturę tak bardzo zwodniczą, jeśli nie
jest kierowane rozumem; przeciwnie i jedno i drugie umacnia i wspomaga ową
naturę, gdyż im silniejszym jest uczucie, tym bardziej ono jest uczuciem. Mając
tu do czynienia z uczuciem religijnym i z owym doświadczeniem, zawartym w
uczuciu, zdajecie sobie sprawę z tego dobrze, Czcigodni Bracia, jakiej tu
potrzeba roztropności, właściwie jakiej nauki, która by przewodziła tej
roztropności. Z pracy nad duszami znacie dobrze te, które zwykły iść za popędem
uczucia; wiecie to również z dzieł ascetycznych, którymi tak pogardzają
moderniści, a przecież owe dzieła ascetyczne wykazują zasoby wiedzy o wiele
wyższej, niż ich wiedza oraz wyższą od nich subtelność obserwacji; to też wydaje
nam się szaleństwem a przynajmniej wielką nieroztropnością podążać bez żadnego
badania za tymi wewnętrznymi doświadczeniami, które tak wielką rolę odgrywają u
modernistów.
Symbolizm i immanentyzm prowadzą do panteizmu
(identyfikacja Boga i człowieka)
Ale jeżeli owe doświadczenia mają taką siłę i moc, to niechaj nam wolno będzie choć mimochodem zapytać ich, dlaczego nie nadają żadnej wartości badaniom tegoż samego rodzaju, przedsiębranym przez setki, tysiące katolików a stwierdzające fałszywość drogi, na którą wkroczyli moderniści?
Ale jeżeli owe doświadczenia mają taką siłę i moc, to niechaj nam wolno będzie choć mimochodem zapytać ich, dlaczego nie nadają żadnej wartości badaniom tegoż samego rodzaju, przedsiębranym przez setki, tysiące katolików a stwierdzające fałszywość drogi, na którą wkroczyli moderniści?
Czyżby tylko te ostatnie badania miały być
fałszywe i mylne? A przecież ogromna większość ludzi obstaje i obstawać będzie
zawsze przy twierdzeniu, że samo tylko uczucie i doświadczenie wewnętrzne bez
przewodnictwa i światła rozumu nie może doprowadzić do poznania Boga. Pozostaje
więc tylko zniesienie wszelkiej religii – ateizm. Również teoria zwana
symbolizmem nie poratuje modernizmu. Skoro bowiem wszystkie elementy
intelektualne, jak to zaznaczają, są czystym symbolem Boga: do czego zatem służy
sama nazwa Bóg albo Osobowość Boża, czyż nie są to proste symbole. Przypuśćmy,
że tak jest, a od razu zakwestionowaną jest Osobowość Boga i drogę do panteizmu
mamy już otwartą.
Również do tego panteizmu i to najczystszego prowadzi inna
ich teoria tzw. immanentyzm Boży. Pytamy bowiem, czy ów immanentyzm wyodrębnia
Boga od człowieka, czy nie. Jeżeli wyodrębnia, czymże różni się wtedy ta teoria
od nauki katolickiej i dlaczego odrzuca naukę Boga o zewnętrznej objawieniu?
Jeżeli nie wyodrębnia, to mamy najoczywistszy panteizm. A ponieważ teoria
immanentyzmu w znaczeniu modernistycznym twierdzi i naucza, że wszelki przejaw
sumienia ma początek w człowieku jako takim; ścisły więc stąd wypada wniosek, iż
człowiek i Bóg to jedno niepodzielne: formalny panteizm.
Podobny wniosek
wypływa z rozróżnienia, które czynią między wiedzą a wiarą. Przedmiotem wiedzy
podług nich jest rzeczywistość poznawalna; przeciwnie – niepoznawalna jest
przedmiotem wiary. Otóż niepoznawalność powstaje z braku jakiejkolwiek proporcji
między umysłem a przedmiotem, który ma być poznany. A że owego braku proporcji w
żaden sposób usunąć niepodobna nawet i w doktrynie modernistycznej, a zatem to,
co niepoznawalne jest i pozostanie niepoznawalnym tak dla przeciętnego
wierzącego jak i dla filozofa. Religia rzeczywistości niepoznawalnej – oto
jedynie możliwa religia. I nie widzimy racji, dlaczego by ta rzeczywistość nie
miała być duszą całego świata, jak to twierdzą racjonaliści. To wystarcza aż
nadto, by wykazać jakimi manowcami prowadzi modernizm do zniszczenia wszelkiej
religii. Protestantyzm uczynił pierwszy krok; modernizm – drugi. Następny
prowadzi do ateizmu.
CZĘŚĆ II
PRZYCZYNY MODERNIZMU
PRZYCZYNY MODERNIZMU
Dla dokładniejszego poznania modernizmu i
zarazem do snadniejszego wyszukania środków zaradczych na tę ciężką niemoc,
dobrze będzie, Czcigodni Bracia, wskazać, skąd się to zło wzięło i czym się
zasila.
Przyczyny natury moralnej: zbytnia ciekawość i
pycha
Bezpośrednią i najbliższą przyczyną jest, bez wątpienia, pewnego rodzaju wypaczenie umysłu. Z przyczyn dalszych wyróżniamy dwie: zbytnią ciekawość i pychę. Ciekawość w ogóle, gdy nie jest kierowana rozsądkiem, jest zdolna do wytworzenia niesłychanych błędów. To też nasz poprzednik Grzegorz XVI słusznie zaznaczał: „opłakiwania godnym jest widok, gdy widzi się do czego dochodzą brednie rozumu ludzkiego, skoro ktoś ulegnie nowatorstwu i, pomimo przestróg Apostoła, zapragnie więcej wiedzieć, aniżeli nam jest daje; gdy ufając sobie nadmiernie, mniema, że można znaleźć prawdę poza Kościołem Katolickim, w którym przecież znajduje się ona w całej swej niepokalanej czystości”[14].
Bezpośrednią i najbliższą przyczyną jest, bez wątpienia, pewnego rodzaju wypaczenie umysłu. Z przyczyn dalszych wyróżniamy dwie: zbytnią ciekawość i pychę. Ciekawość w ogóle, gdy nie jest kierowana rozsądkiem, jest zdolna do wytworzenia niesłychanych błędów. To też nasz poprzednik Grzegorz XVI słusznie zaznaczał: „opłakiwania godnym jest widok, gdy widzi się do czego dochodzą brednie rozumu ludzkiego, skoro ktoś ulegnie nowatorstwu i, pomimo przestróg Apostoła, zapragnie więcej wiedzieć, aniżeli nam jest daje; gdy ufając sobie nadmiernie, mniema, że można znaleźć prawdę poza Kościołem Katolickim, w którym przecież znajduje się ona w całej swej niepokalanej czystości”[14].
Lecz pycha daleko silniej wpływa na duszę, by ją oślepić i na błędne ścieżki
wprowadzić: w modernistycznej doktrynie jest ona jak u siebie w domu, ze wszech
stron otrzymuje pożywienie i rozgościć się może dowolnie. Ową pychę uważają
moderniści za regułę powszechną i tym śmielej i zuchwalej na niej się opierają.
Ową pychą szczycą się, gdy twierdzą, że oni jedynie powiadają mądrość, a nadęci
nią i zuchwali mówią: my nie tacy, jak reszta ludzi, i aby do tej reszty nie być
przyrównanymi, wymyślają i popełniają największe niedorzeczności. Owa pycha
sprawia, że odrzucają wszelkie posłuszeństwo i żądają, aby władza tworzyła jedno
z wolnością; ta pycha sprawia dalej, że zapominając o sobie samych, myślą
jedynie o reformowaniu innych.
Żaden wzgląd na stopień, żadne poważanie,
należne choćby najwyższej władzy. Zaprawdę, żadna z dróg, wiodących do
modernizmu, nie jest krótsza i dogodniejsza nad tę pychę. Wskażcie nam katolika
świeckiego albo kapłana, który zatracił przykazanie życia chrześcijańskiego, a
mianowicie tę zasadę, że winniśmy wyrzec się siebie samych, jeżeli chcemy iść w
ślady Chrystusa: taki świecki człowiek, taki kapłan na pewno od razu przyjmie
wszelkie błędy modernizmu.
Oto dlaczego, Czcigodni Bracia, Waszym
najświętszym obowiązkiem jest zagrodzić drogę tym pyszałkom, zmusić ich do zajęć
najpowszedniejszych i najniższego rzędu, aby tym niżej się znaleźli im wyżej
celowali i ażeby znalazłszy się niżej, mniej mieli możności szkodzenia. Prócz
tego wy sami lub też przez kierowników seminariów duchownych powinniście dawać
jak największe baczenie na alumnów: gdy zauważycie w nich ducha pychy i
wyniosłości, winniście ich z całą bezwzględnością odsunąć od święceń. Obyście
postępowali zawsze w ten sposób z możliwie największą czujnością i
stanowczością!
Przyczyna natury intelektualnej:
ignorancja
Gdy tak od przyczyn natury moralnej przechodzimy do intelektualnych, widzimy, że pierwszą i najgłówniejszą jest tu ignorancja. Moderniści, którzy mienią się doktorami w Kościele naszym; którzy wynoszą pod niebiosa filozofię nowożytną i gardzą scholastyką, nie znając tej ostatniej, nie posiadając metod potrzebnych do rozwikłania trudności i wykrycia sofizmatów, sami wpadają w sidła fałszywych pozorów. Ze skojarzenia fałszywej filozofii z wiarą powstał ich system, przeładowany najokropniejszymi błędami.
Gdy tak od przyczyn natury moralnej przechodzimy do intelektualnych, widzimy, że pierwszą i najgłówniejszą jest tu ignorancja. Moderniści, którzy mienią się doktorami w Kościele naszym; którzy wynoszą pod niebiosa filozofię nowożytną i gardzą scholastyką, nie znając tej ostatniej, nie posiadając metod potrzebnych do rozwikłania trudności i wykrycia sofizmatów, sami wpadają w sidła fałszywych pozorów. Ze skojarzenia fałszywej filozofii z wiarą powstał ich system, przeładowany najokropniejszymi błędami.
Pogarda Magisterium Kościoła, Tradycji, Ojców Kościoła
oraz filozofii scholastycznej
Gdyby przynajmniej z mniejszą gorliwością i z mniejszym zapałem szerzyli swoje błędy! Lecz taki jest zapał ich, taka wytrwałość w pracy, że niepodobna patrzeć bez przykrości na ono marnowanie sił, które służą na szkodę Kościoła, podczas, gdy użyte należycie, mogłyby okazać mu ogromne usługi.
Gdyby przynajmniej z mniejszą gorliwością i z mniejszym zapałem szerzyli swoje błędy! Lecz taki jest zapał ich, taka wytrwałość w pracy, że niepodobna patrzeć bez przykrości na ono marnowanie sił, które służą na szkodę Kościoła, podczas, gdy użyte należycie, mogłyby okazać mu ogromne usługi.
Dwa są sposoby, których używają oni w celu
obałamucenia umysłów. Pierwszy polega na tym, że usiłują usunąć przeszkody,
stojące im na drodze, drugi: chcą wykryć i zastosować czynnie i cierpliwie
wszystko to, co może być dla nich pożyteczne. Trzy są główne przeszkody, które w
swych dążeniach spotykają na drodze: filozofia scholastyczna, powaga Ojców
Kościoła i Tradycja, i urząd nauczycielski Kościoła. Przeciwko temu walczą
najzawzięciej. To też filozofię i teologię scholastyczną gdzie tylko mogą
ośmieszają i nią pogardzają. Czy to czynią z ignorancji, czy ze strachu, czy też
dla jednej i drugiej racji, dość, że skłonność do modernizmu łączy się zawsze z
nienawiścią do metody scholastycznej; najpewniejszym objawem, że skłonność do
modernizmu budzi się w pewnym umyśle, jest odraza tegoż do metod
scholastycznych.
Niechaj moderniści i ich rzecznicy pamiętają na zdanie,
potępione przez Piusa IX, które brzmi: „Metoda i zasady, które służyły
starożytnym uczonym scholastykom w badaniach teologicznych nie odpowiadają już
wymaganiom czasów naszych ani postępowi nauk”[15].
Usiłują, dalej,
podstępnie wypaczyć siłę i naturę Tradycji, aby, w tej sposób, poderwać jej
znaczenie, i powagę. Zawsze będzie powagą pod tym względem drugi Sobór Nicejski,
który potępił „ośmielających się w ślad za bezbożnymi heretykami lekceważyć
Tradycję kościelną, a wprowadzać natomiast nowe poglądy... lub złośliwie i
chytrze usiłujących obalić pewne uświęcone tradycje Kościoła Katolickiego”. Dla
katolików będzie tu powagą orzeczenie czwartego Soboru Konstantynopolskiego:
„Dlatego wyznajemy, iż będziemy zachowywać i strzec praw, nadanych świętemu i
apostolskiemu Kościołowi, bądź przez świętych i najdostojniejszych Apostołów,
bądź przez prawowierne powszechne i prowincjonalne sobory i synody, jak również
przez któregokolwiek Ojca Doktora Kościoła, tłumaczów rzeczy Boskich”.
Stąd
też Pius IV i Pius IX rozkazali dodać do wyznania wiary te słowa: „Przyjmuję i
przestrzegać będę jak najusilniej Tradycji apostolskich i Kościelnych oraz
innych postanowień Kościoła św. i konstytucji”.
Oczywiście, moderniści
rozciągają na Ojców Kościoła swój sąd o Tradycji. Z niezwykłym zuchwalstwem
powiadają, iż Ojcowie Kościoła zasługują na szacunek, lecz w stosunku do
historii i krytyki wykazują ogromną ignorancję, co tylko wytłumaczyć można
warunkami ówczesnej epoki.
Nienawiść i chytrość
modernistów
Wreszcie usiłują oni na wszelki sposób uszczuplić zakres urzędu nauczycielskiego w Kościele, już to drogą bluźnierczych objaśnień jego pochodzenia, natury i praw, już też, wydając przeciwko niemu, bez żadnych skrupułów potwarcze druki nieprzyjaciół. Do tego tłumu modernistów można zastosować słowa, pisane z wielką goryczą przez Naszego poprzednika: „Aby ściągnąć oburzenie i nienawiść do mistycznej Oblubienicy Chrystusowej, która jest światłością prawdziwą, synowie ciemności zwykli używać w obliczu świata całego, obłudnej potwarzy, i przeinaczając sens oraz wartość rzeczy i słów, ukazują ją jako przyjaciółkę ciemności, szerzycielkę ignorancji, wroga nauk, światła i postępu”. Nic też dziwnego, Czcigodni Bracia, że moderniści z całą swą złą wolą i z całą cierpkością prześladują katolików, walczących mężnie w obronie Kościoła.
Wreszcie usiłują oni na wszelki sposób uszczuplić zakres urzędu nauczycielskiego w Kościele, już to drogą bluźnierczych objaśnień jego pochodzenia, natury i praw, już też, wydając przeciwko niemu, bez żadnych skrupułów potwarcze druki nieprzyjaciół. Do tego tłumu modernistów można zastosować słowa, pisane z wielką goryczą przez Naszego poprzednika: „Aby ściągnąć oburzenie i nienawiść do mistycznej Oblubienicy Chrystusowej, która jest światłością prawdziwą, synowie ciemności zwykli używać w obliczu świata całego, obłudnej potwarzy, i przeinaczając sens oraz wartość rzeczy i słów, ukazują ją jako przyjaciółkę ciemności, szerzycielkę ignorancji, wroga nauk, światła i postępu”. Nic też dziwnego, Czcigodni Bracia, że moderniści z całą swą złą wolą i z całą cierpkością prześladują katolików, walczących mężnie w obronie Kościoła.
Nie ma obelg, którymi by oni ich nie obrzucali; zazwyczaj jednak
wyrzucają im ignorancję i upór. Kiedy zaś ulękną się erudycji i siły przeciwnika
katolickiego, wówczas walczą niejako sprzysiężonym ignorowaniem go. Taka taktyka
w stosunku do katolików tym bardziej zasługuje na potępienie, że jednocześnie
nie szczędzą pochwał tym, którzy do nich przystają: ich książki pełne nowości
witają powszechnym oklaskiem i okrzykiem podziwu; im bardziej zuchwały jest
autor w napaściach na rzeczy stare, im bardziej podrywa Tradycję i urząd
nauczycielski, tym pochopniej okrzykują go uczonym; gdy wreszcie – i to już
powinno przejąć zgrozą każdego katolika – który z nich zostanie potępiony przez
Kościół, inny natychmiast otaczają go tłumnie, nie tylko składają mu hołdy
publiczne, ale czczą go niemal jako męczennika prawdy. Tym hasłem pochwał i
obelg podniecona i ogłuszona młodzież, pragnąc nie za ignorantów, lecz za
uczonych uchodzić, z drugiej strony – pod silnym parciem ciekawości i pychy –
ulega modernizmowi i wstępuje w jego szeregi.
Gorliwość
modernistów w rozprzestrzenianiu swych błędów
Lecz to już wchodzi w zakres sposobów, stosowanych przez modernistów jakby w celu sprzedaży swoich towarów. Czegóż bowiem nie czynią oni, by pozyskać nowych stronników? W seminariach duchownych, na wszechnicach starają się pochwycić w swe dłonie prowadzenie studiów i katedry profesorskie niejednokrotnie zamieniając je tam na stolice zaraźliwości.
Lecz to już wchodzi w zakres sposobów, stosowanych przez modernistów jakby w celu sprzedaży swoich towarów. Czegóż bowiem nie czynią oni, by pozyskać nowych stronników? W seminariach duchownych, na wszechnicach starają się pochwycić w swe dłonie prowadzenie studiów i katedry profesorskie niejednokrotnie zamieniając je tam na stolice zaraźliwości.
Swe zasady, wprawdzie pod rozmaitymi osłonami,
rozsiewają w świątyniach z ambon; otwarcie to czynią na kongresach, a już wprost
wprowadzają je i puszczają w bieg w instytucjach społecznych. Wydają książki,
dzienniki, pisma pod swoimi nazwiskami lub pod pseudonimami. Niekiedy jeden z
nich przybiera kilka nazwisk, aby udaną mnogością autorów tym łatwiej zwieść
nieostrożnego czytelnika. Jednym słowem – piórem, czynem, wszelakimi możliwymi
sposobami, manifestują swoje poglądy i naprawdę wydaje się, jakoby się miało do
czynienia z opętanymi. I jakiż tego wszystkiego skutek? Oto opłakiwać musimy
wielu młodzieńców, będących nadzieją Kościoła i rokujących mu wielkie nadzieje
na przyszłość – a dziś po manowcach błądzących. Oto opłakiwać jeszcze musimy i
wielu katolików, którzy dalecy zresztą od krańcowości, zarażeni niejako tą
zgniłą atmosferą modernistyczną – poczęli myśleć, mówić, pisać z większą
swobodą, niźli to przystoi katolikom. Sporo ich należy do świeckich, ale niemało
jest w szeregach duchowieństwa – a nawet tam, gdzie najmniej można się było tego
spodziewać – w zakonach. Kwestie biblijne traktują podług zasad
modernistycznych. Pisząc historię, starają się wydobyć na światło dzienne
wszystko, to, co stanowi – wedle ich zapatrywania – ciemną plamę w dziejach
Kościoła, a czynią to pod pretekstem mówienia całej prawdy – z pewnego rodzaju
zadowoleniem. Ulegając pewnym z góry postawionym sobie twierdzeniom, niszczą o
ile mogą całkiem apriorycznie pobożne tradycje, będące w powszechnym użyciu.
Ośmieszają święte relikwie czczone dla ich starożytności. Wreszcie pożera ich
żądza sławy: rozumieją też, że nikt o nich nie będzie wiedział, jeżeli będą
mówić to, co dotychczas mówiono. Tymczasem przekonani są, że w ten sposób służą
Bogu i Kościołowi: w rzeczywistości jednak wyrządzają mu nieobliczalne szkody,
nie tylko może tym, co czynią, ile duchem, który ich ożywia oraz poparciem,
jakiego doznają zewsząd zawodne ich wysiłki.
CZĘŚĆ
III
ŚRODKI ZARADCZE
Potrzeba skutecznych środków
Przeciwko tej formalnej lawinie błędów, bądź to publicznie, bądź skrycie szerzonych, starał się zapobiegać i słowem i czynem Nasz poprzednik szczęśliwej pamięci, Leon XIII zwłaszcza na polu nauk biblijnych. Lecz moderniści jakeśmy się już wyżej przekonali, nie lękają się takiego sposobu walki: okazując jak największe posłuszeństwo i poddanie się wyrokom Ojca świętego, nadają oni Jego słowom sens odpowiedni do swych uczuć, a zarządzenia odnoszą do każdego innego z wyjątkiem siebie. I tak zło rosło z dnia na dzień. Dlatego też, Czcigodni Bracia, postanowiliśmy nie zwlekać już dłużej, ale uciec się do bardziej skutecznych środków. Przede wszystkim prosimy Was i błagamy, aby Wam nic nie można było zarzucić w sprawie tak ważnej co do czujności, pilności i energicznego działania. Czego zaś od Was się domagamy i oczekujemy, tego też żądamy i spodziewamy się od wszystkich duszpasterzy, od wychowawców i profesorów młodzieży seminaryjnej, przede wszystkim zaś od kierowników instytucji duchownych.
ŚRODKI ZARADCZE
Potrzeba skutecznych środków
Przeciwko tej formalnej lawinie błędów, bądź to publicznie, bądź skrycie szerzonych, starał się zapobiegać i słowem i czynem Nasz poprzednik szczęśliwej pamięci, Leon XIII zwłaszcza na polu nauk biblijnych. Lecz moderniści jakeśmy się już wyżej przekonali, nie lękają się takiego sposobu walki: okazując jak największe posłuszeństwo i poddanie się wyrokom Ojca świętego, nadają oni Jego słowom sens odpowiedni do swych uczuć, a zarządzenia odnoszą do każdego innego z wyjątkiem siebie. I tak zło rosło z dnia na dzień. Dlatego też, Czcigodni Bracia, postanowiliśmy nie zwlekać już dłużej, ale uciec się do bardziej skutecznych środków. Przede wszystkim prosimy Was i błagamy, aby Wam nic nie można było zarzucić w sprawie tak ważnej co do czujności, pilności i energicznego działania. Czego zaś od Was się domagamy i oczekujemy, tego też żądamy i spodziewamy się od wszystkich duszpasterzy, od wychowawców i profesorów młodzieży seminaryjnej, przede wszystkim zaś od kierowników instytucji duchownych.
Filozofia św. Tomasza z Akwinu musi być
podstawą studiów
A naprzód, co się tyczy studiów, życzymy sobie i polecamy usilnie, aby filozofia scholastyczna była podstawą studiów teologicznych. Oczywiście dalecy jesteśmy od tego, by jako wzór do naśladowania zalecać pokoleniom współczesnym to, co nieraz trąci zbytnią drobiazgowością w badaniu lub zbytnią łatwowiernością w podawaniu wywodów u mistrzów scholastyki, co nie odpowiada odkryciom czasów późniejszych lub pozbawione jest prawdopodobieństwa. Chodzi o to, że zalecając filozofię scholastyczną, mamy na myśli nie kogo innego tylko św. Tomasza z Akwinu i przez niego zostawioną nam filozofię. Oświadczamy zatem, że wszystko, co zostało w tym względzie postanowione przez Naszego poprzednika, pozostaje w całej swej mocy, a nadto, gdyby tego było potrzeba, postanawiamy na nowo, potwierdzamy i rozkazujemy, by to stało się dla wszystkich powszechnie obowiązującym. To też obowiązkiem biskupów jest przestrzegać powyższego rozkazu w seminariach, zwłaszcza jeśli on poszedł w zapomnienie. To samo dotyczy także przełożonych instytucji zakonnych. A profesorów szczególniej upominamy, aby pamiętali, że wszelkie pomijanie św. Tomasza przy studiach, zwłaszcza w kwestiach metafizycznych, przynosi poważny uszczerbek.
A naprzód, co się tyczy studiów, życzymy sobie i polecamy usilnie, aby filozofia scholastyczna była podstawą studiów teologicznych. Oczywiście dalecy jesteśmy od tego, by jako wzór do naśladowania zalecać pokoleniom współczesnym to, co nieraz trąci zbytnią drobiazgowością w badaniu lub zbytnią łatwowiernością w podawaniu wywodów u mistrzów scholastyki, co nie odpowiada odkryciom czasów późniejszych lub pozbawione jest prawdopodobieństwa. Chodzi o to, że zalecając filozofię scholastyczną, mamy na myśli nie kogo innego tylko św. Tomasza z Akwinu i przez niego zostawioną nam filozofię. Oświadczamy zatem, że wszystko, co zostało w tym względzie postanowione przez Naszego poprzednika, pozostaje w całej swej mocy, a nadto, gdyby tego było potrzeba, postanawiamy na nowo, potwierdzamy i rozkazujemy, by to stało się dla wszystkich powszechnie obowiązującym. To też obowiązkiem biskupów jest przestrzegać powyższego rozkazu w seminariach, zwłaszcza jeśli on poszedł w zapomnienie. To samo dotyczy także przełożonych instytucji zakonnych. A profesorów szczególniej upominamy, aby pamiętali, że wszelkie pomijanie św. Tomasza przy studiach, zwłaszcza w kwestiach metafizycznych, przynosi poważny uszczerbek.
Prawdziwa teologia jest budowana na podstawie
filozofii perennis
Położywszy takie fundamenty filozoficzne, należy teraz budować ochoczo gmach teologiczny. Studia teologiczne, Czcigodni Bracia, w miarę możności ulepszajcie, by alumni, opuszczając seminarium, mieli wielki szacunek i zamiłowanie do teologii a przez całe życie z rozkoszą oddawali się tym studiom. Bo każdy zdaje sobie sprawę z tego, że pośród mnogich i różnolitych rodzajów wiedzy, zewsząd narzucającym się umysłom żądnym prawdy, pierwsze miejsce z prawa należy się teologii, której wedle mądrego orzeczenia dawniejszych pisarzy – inne nauki oraz sztuki winny podlegać i usługiwać na podobieństwo służebnic.
Położywszy takie fundamenty filozoficzne, należy teraz budować ochoczo gmach teologiczny. Studia teologiczne, Czcigodni Bracia, w miarę możności ulepszajcie, by alumni, opuszczając seminarium, mieli wielki szacunek i zamiłowanie do teologii a przez całe życie z rozkoszą oddawali się tym studiom. Bo każdy zdaje sobie sprawę z tego, że pośród mnogich i różnolitych rodzajów wiedzy, zewsząd narzucającym się umysłom żądnym prawdy, pierwsze miejsce z prawa należy się teologii, której wedle mądrego orzeczenia dawniejszych pisarzy – inne nauki oraz sztuki winny podlegać i usługiwać na podobieństwo służebnic.
Z tych ostatnich wydają Nam
się godnymi pochwały te nauki, które okazują wszelkie należne względy dla
Tradycji, Ojców Kościoła i Urzędu Nauczycielskiego w Kościele św., a będąc
umiarkowanymi w swych sądach i stosując się do norm katolickich (co nie o
wszystkich da się powiedzieć), starają się skutecznie oświetlić teologię
pozytywną przez zastosowanie do niej światła historii prawdziwej. Zapewne, dziś
należy kłaść większy nacisk na teologię pozytywną, niż to było czynione
dotychczas, ale z zastrzeżeniem, by to było bez uszczerbku dla teologii
scholastycznej; to też należy zganić tych, którzy nadmiernie wynoszą teologię
pozytywną tak, iż wydaje się, że teologia scholastyczna jest u nich w pogardzie,
a przez takie postępowanie współpracują z modernistami.
Pierwszeństwo teologii przed innymi naukami
Co się tyczy nauk nieteologicznych, to wystarczy przypomnieć niezwykłej mądrości następujące słowa Naszego poprzednika: „Pilnie przykładajcie się do nauk przyrodniczych: na tym polu dokonywane obecnie genialne odkrycia, śmiałe i pożyteczne badania jak ze wszech miar zasługujące na podziw i hołdy współczesnych, tak też będą dla późniejszych pokoleń przedmiotem nieustannych pochwał”[16]. Ale uważajcie, by studia teologiczne na tym nie cierpiały. Przed czym przestrzega Nasz poprzednik tymi dobitnymi słowy: „Jeśli pilnie będziemy szukać przyczyny, skąd się owe błędy biorą, zauważymy przede wszystkim, że w miarę wzrastającego w naszych czasach zapału do nauk przyrodniczych nauki poważniejsze, wyższe (teologiczne) poniosły pewien uszczerbek: jedne prawie marnieją w zapomnieniu; inne traktowane są lekko i powierzchownie i – co oburzające – odarte z dawnej swej wspaniałości, zarażają się przewrotnymi zasadami i wprost potwornymi poglądami”[17].
Co się tyczy nauk nieteologicznych, to wystarczy przypomnieć niezwykłej mądrości następujące słowa Naszego poprzednika: „Pilnie przykładajcie się do nauk przyrodniczych: na tym polu dokonywane obecnie genialne odkrycia, śmiałe i pożyteczne badania jak ze wszech miar zasługujące na podziw i hołdy współczesnych, tak też będą dla późniejszych pokoleń przedmiotem nieustannych pochwał”[16]. Ale uważajcie, by studia teologiczne na tym nie cierpiały. Przed czym przestrzega Nasz poprzednik tymi dobitnymi słowy: „Jeśli pilnie będziemy szukać przyczyny, skąd się owe błędy biorą, zauważymy przede wszystkim, że w miarę wzrastającego w naszych czasach zapału do nauk przyrodniczych nauki poważniejsze, wyższe (teologiczne) poniosły pewien uszczerbek: jedne prawie marnieją w zapomnieniu; inne traktowane są lekko i powierzchownie i – co oburzające – odarte z dawnej swej wspaniałości, zarażają się przewrotnymi zasadami i wprost potwornymi poglądami”[17].
To mając na uwadze, polecamy
roztropnie miarkować wykłady nauk przyrodniczych w seminariach duchownych.
Wybór kierownika i profesorów w seminariach duchownych i
na uniwersytetach katolickich
Powyższe przepisy, zarówno od nas pochodzące jak i od Naszego poprzednika, należy mieć przed oczyma przy wyborze kierowników i profesorów w seminariach duchownych oraz w uniwersytetach katolickich. Ktokolwiek bądź i w jakikolwiek bądź sposób okaże się przejętym modernistycznymi zasadami, temu, bezwzględnie, dostęp do tych stanowisk winien być wzbroniony; jeśli je zajmował, ma ich być pozbawiony. To samo stosować należy do tych, którzy sprzyjają, już do chwaląc modernistów, już to stając w obronie ich karygodnego postępowania, już też krytykując scholastykę, Ojców Kościoła lub urząd nauczycielski w Kościele; dalej, którzy odmawiają posłuszeństwa władzy duchownej, bez względu na to, kto jest jej przedstawicielem; którzy zdradzają zamiłowanie do nowości w historii, archeologii, w egzegezie biblijnej; którzy wreszcie lekceważą sobie nauki teologiczne, albo wynoszą ponad nie przedmioty nieteologiczne. W tej sprawie, Czcigodni Bracia, zwłaszcza w obozie profesorów, czujności i stanowczości nigdy za dużo; wszak uczniowie zawsze się wzorują na modelach swych mistrzów. Przekonani jak najbardziej o tym świętym obowiązku, działajcie z roztropnością, ale energicznie.
Powyższe przepisy, zarówno od nas pochodzące jak i od Naszego poprzednika, należy mieć przed oczyma przy wyborze kierowników i profesorów w seminariach duchownych oraz w uniwersytetach katolickich. Ktokolwiek bądź i w jakikolwiek bądź sposób okaże się przejętym modernistycznymi zasadami, temu, bezwzględnie, dostęp do tych stanowisk winien być wzbroniony; jeśli je zajmował, ma ich być pozbawiony. To samo stosować należy do tych, którzy sprzyjają, już do chwaląc modernistów, już to stając w obronie ich karygodnego postępowania, już też krytykując scholastykę, Ojców Kościoła lub urząd nauczycielski w Kościele; dalej, którzy odmawiają posłuszeństwa władzy duchownej, bez względu na to, kto jest jej przedstawicielem; którzy zdradzają zamiłowanie do nowości w historii, archeologii, w egzegezie biblijnej; którzy wreszcie lekceważą sobie nauki teologiczne, albo wynoszą ponad nie przedmioty nieteologiczne. W tej sprawie, Czcigodni Bracia, zwłaszcza w obozie profesorów, czujności i stanowczości nigdy za dużo; wszak uczniowie zawsze się wzorują na modelach swych mistrzów. Przekonani jak najbardziej o tym świętym obowiązku, działajcie z roztropnością, ale energicznie.
Przepisy dotyczące święceń i stopni naukowych
Z nie mniejszą czujnością i ścisłością należy badać i obierać tych, którzy mają przystąpić do święceń. Duch żądny nowości niech będzie daleko – jak najdalej od kapłaństwa: Bóg pysznych i upartych nienawidzi! – Odtąd doktorat z teologii lub prawa kanonicznego przyznawany będzie tylko tym, którzy odbyli oznaczone kursy filozofii scholastycznej. Gdyby udzielano stopni bez powyższych studiów, nieważne będą. Ogłaszamy nadto, że przepisy Kongregacji Biskupów i s/s Zakonnych z r. 1896 odnoszące się do duchowieństwa włoskiego, uczęszczającego na uniwersytety, stosować się od tej chwili mają do wszystkich narodów. Zabrania się nadto alumnom i kapłanom, zapisanym na listę słuchaczów uniwersytetu świeckiego uczęszczania na wykłady tych przedmiotów, które wykładane są na uniwersytecie katolickim. Jeżeli praktykuje się to gdziekolwiek, nadal ma być wzbronione. Biskupi, którzy stoją na czele uniwersytetów czy zakładów wyższych, niechaj jak najpilniej baczą, aby te rozkazy Nasze były jak najściślej przestrzegane.
Przepisy dotyczące cenzury
duchowej
Obowiązkiem biskupów nie mniejszym jest przeszkadzać ukazywaniu się pism nacechowanych modernizmem, a jeśliby te zostały wydrukowane, przeszkadzać w ich rozpowszechnianiu. Książki, gazety, miesięczniki tego rodzaju nie powinny się dostawać do rąk alumnów w seminariach czy uniwersytetach; są one nie mniej zgubne, jak druki pornograficzne, a nawet może gorsze od tych ostatnich, gdyż zatruwają życie chrześcijańskie u źródła. Nie inaczej też traktować należy pewne dzieła publikowane przez katolików, ale nie znających dokładnie prawd wiary, natomiast przejętych filozofią nowożytną, usiłujących pojednać tę ostatnią z wiarą w celu – jak się wyrażają – zużytkowania jej na rzecz wiary. Znane imię i dobra renoma autorów sprawia, że się te książki bez obawy czyta, które wskutek tej ostatniej okoliczności powodują niepostrzeżony, powolny zwrot do modernizmu.
Obowiązkiem biskupów nie mniejszym jest przeszkadzać ukazywaniu się pism nacechowanych modernizmem, a jeśliby te zostały wydrukowane, przeszkadzać w ich rozpowszechnianiu. Książki, gazety, miesięczniki tego rodzaju nie powinny się dostawać do rąk alumnów w seminariach czy uniwersytetach; są one nie mniej zgubne, jak druki pornograficzne, a nawet może gorsze od tych ostatnich, gdyż zatruwają życie chrześcijańskie u źródła. Nie inaczej też traktować należy pewne dzieła publikowane przez katolików, ale nie znających dokładnie prawd wiary, natomiast przejętych filozofią nowożytną, usiłujących pojednać tę ostatnią z wiarą w celu – jak się wyrażają – zużytkowania jej na rzecz wiary. Znane imię i dobra renoma autorów sprawia, że się te książki bez obawy czyta, które wskutek tej ostatniej okoliczności powodują niepostrzeżony, powolny zwrot do modernizmu.
W ogóle, Czcigodni Bracia, rzeczą jest
pierwszorzędnej wagi, abyście – jeżeli w Waszej diecezji znajdują się książki
zgubne, czynili wszystko co tylko można, by je usunąć, uciekając się nawet do
uroczystym zakazów. Chociaż bowiem Stolica Apostolska ze swej strony dokłada
wszelkich starań, aby wytrzebić publikacje tego rodzaju; ale są one dziś tak
liczne, iż nadzór nad nimi przechodzi jej siły. Zło przybiera niejednokrotnie
szersze rozmiary, kiedy środek medyczny bywa stosowany nie w porę.
Pragniemy
więc, aby biskupi bez oglądania się na względy ludzkie, biorąc na ten raz
rozbrat z powściągliwością, i nic sobie nie robiąc z krzykaczy – każdy w sposób
łagodny lecz z całą stanowczością wziął się do dzieła, pomny na przepisy Leona
XIII wyłożone w Konstytucji Apostolskiej Officiorum: „Niechaj biskupi
diecezjalni, jako delegaci Stolicy Apostolskiej wszystkich starań dołożą, by
książki oraz wszelkie druki szkodliwe – wydawane czy rozpowszechniane w ich
diecezjach usuwać i wyrywać z rąk katolików”. Nie tyko w tych słowach mieści się
nadanie prawa, ale i nałożenie obowiązku. I niechaj nikt nie sądzi, iż spełnił
nałożony na się obowiązek, donosząc nam o jednej lub dwu książkach tego rodzaju,
podczas gdy inne rozpowszechniane bywają w dalszym ciągu. Nawet „Wolno
drukować”, popularnie zwane imprimatur, uzyskane przez autora, nie powinno
stanowić dla Was żadnej przeszkody w tym względzie; gdyż może ono być zmyślone,
albo może być udzielone po pobieżnej ocenie albo, wreszcie wskutek zbytniej
względności czy zaufania dla autora. To zdarza się niekiedy nawet w zakonach.
Jak więc dla wszystkich niejednakowa strawa: podobnie i książki nieszkodliwe
w pewnym miejscu, mogą się okazać bardzo szkodliwe w innym – dla innych
okoliczności. Kiedy więc biskup, po wysłuchaniu zdań mężów roztropnych, uzna za
konieczne obłożyć cenzurą jaką książkę tego rodzaju – udzielamy mu chętnie po
temu praw, co więcej, nakładamy nawet na niego ten obowiązek. Oczywiście,
powinno to być czynione roztropnie, ograniczając zakaz czytania jedynie dla
kleru, jeśli to wystarczy; ograniczanie owo stosuje się w każdym razie do
księgarzy katolickich, których obowiązkiem jest nie mieć do sprzedaży książek
zakazanych przez biskupa. A kiedy o nich t mowa, to dodajmy, że biskupi powinni
czuwać, aby księgarze, pociągnięci zyskiem, nie handlowali zabójczym towarem;
faktem bowiem jest, że w katalogach owych katolickich księgarzy spotykamy prace
modernistów bardzo reklamowane. Jeżeli księgarze nie okażą w tym posłuszeństwa
biskupowi, po otrzymaniu uprzedniego upomnienia mają być pozbawieniu tytułu
„katolickiego”, również i tym bardziej odebrany ma być im tytuł „episkopalnych”,
gdyby go posiadali; co się tyczy pontyfikalnych, mają być tylko przedstawieni
jako tacy Stolicy Apostolskiej. Wszystkim zaś wobec na pamięć przywodzimy, co
już wspomniana Konstytucja Officiorum zawiera w artykule XXVI: „Wszyscy ci,
którzy otrzymali władzę apostolską czytania i przechowywania książek zakazanych,
nie mogą na mocy tej władzy czytać i przechowywać książki czy gazety zakazanych
przez Pasterzy diecezjalnych, chyba że w dyspensie będzie wyrażone pozwolenie na
czytanie i przechowywanie książek – przez kogokolwiek zakazanych”.
Cenzorzy diecezjalni: Nihil obstat i
imprimatur
Ale nie dość jest przeciwdziałać lekturze i sprzedaży złych książek; należy nadto przeszkadzać w ich publikowaniu. Dlatego też biskupi bardzo oględnie powinni udzielać pozwolenia na druk. Ponieważ jednak, według Konstytucji Officiorum istnieje ogromna liczba utworów, które nie mogą być wydane bez pozwolenia biskupa; ponieważ zaś biskup, dalej, nie jest w stanie przeglądać ich osobiście; przeto w pewnych diecezjach ustanowiono w tym celu w dostateczniej liczbie cenzorów urzędowych. To zarządzenie pochwalamy i nie tylko zalecamy rozpowszechnianie go na wszystkie diecezje, lecz wprost nakazujemy. We wszystkich zatem kuriach biskupich powinni być cenzorzy z urzędu, których obowiązkiem byłoby osądzać książki przed ich publikowaniem; mają być oni obierani z pośród duchowieństwa świeckiego i zakonnego, z pośród kapłanów starszych, odznaczających się wiedzą, rozwagą oraz bezstronnością tak w aprobowaniu jak i potępianiu różnych doktryn. Do nich należeć będzie osądzanie wszelkich druków, które zgodnie z artykułami XVI i XVII wspomnianej Konstytucji, mogą być publikowane po uprzednim pozwoleniu; cenzor zaś ma przedstawiać swą ocenę na piśmie. Jeśli ocena jest przychylna, biskup wydaje odpowiednie pozwolenie wyrazem „imprimatur” („niech się drukuje”), poprzedzonym formułą: „nihil obstat” („nic nie przeszkadza”), zaopatrzoną u spodu podpisem cenzora. Jak w innych kuriach, tak i w rzymskiej ustanawia się urząd cenzorów. Mianować ich będzie Ochmistrz pałaców papieskich w porozumieniu z kardynałem Wikarym i za zgodą papieża. Ochmistrz wybiera cenzora do oceny danej pracy. On też wydaje pozwolenie na druk wraz z kardynałem wikarym lub jego zastępcą, przy czym, jak wyżej, wymagana będzie formuła cenzora, zaopatrzona jego podpisem.
Ale nie dość jest przeciwdziałać lekturze i sprzedaży złych książek; należy nadto przeszkadzać w ich publikowaniu. Dlatego też biskupi bardzo oględnie powinni udzielać pozwolenia na druk. Ponieważ jednak, według Konstytucji Officiorum istnieje ogromna liczba utworów, które nie mogą być wydane bez pozwolenia biskupa; ponieważ zaś biskup, dalej, nie jest w stanie przeglądać ich osobiście; przeto w pewnych diecezjach ustanowiono w tym celu w dostateczniej liczbie cenzorów urzędowych. To zarządzenie pochwalamy i nie tylko zalecamy rozpowszechnianie go na wszystkie diecezje, lecz wprost nakazujemy. We wszystkich zatem kuriach biskupich powinni być cenzorzy z urzędu, których obowiązkiem byłoby osądzać książki przed ich publikowaniem; mają być oni obierani z pośród duchowieństwa świeckiego i zakonnego, z pośród kapłanów starszych, odznaczających się wiedzą, rozwagą oraz bezstronnością tak w aprobowaniu jak i potępianiu różnych doktryn. Do nich należeć będzie osądzanie wszelkich druków, które zgodnie z artykułami XVI i XVII wspomnianej Konstytucji, mogą być publikowane po uprzednim pozwoleniu; cenzor zaś ma przedstawiać swą ocenę na piśmie. Jeśli ocena jest przychylna, biskup wydaje odpowiednie pozwolenie wyrazem „imprimatur” („niech się drukuje”), poprzedzonym formułą: „nihil obstat” („nic nie przeszkadza”), zaopatrzoną u spodu podpisem cenzora. Jak w innych kuriach, tak i w rzymskiej ustanawia się urząd cenzorów. Mianować ich będzie Ochmistrz pałaców papieskich w porozumieniu z kardynałem Wikarym i za zgodą papieża. Ochmistrz wybiera cenzora do oceny danej pracy. On też wydaje pozwolenie na druk wraz z kardynałem wikarym lub jego zastępcą, przy czym, jak wyżej, wymagana będzie formuła cenzora, zaopatrzona jego podpisem.
Nazwisko
cenzora nie ma być wyjawione autorom, chyba, że ocena wypadnie przychylnie: nie
potrzeba bowiem, by wyrządzano mu przykrość podczas pracy lub w razie oceny
nieprzychylnej.
W zgromadzeniach zakonnych cenzor może być mianowany dopiero
po uprzednim tajnym porozumieniu się z prowincjałem, lub jeśli o Rzym chodzi, z
generałem zakonu, i jeden, względnie drugi, powinien wystawić sumienne
świadectwo o obyczajach, nauce, prawomyślności kandydata. Przełożonym zgromadzeń
zakonnych zwracamy uwagę na ważny obowiązek: nie pozwalać swoim podwładnym
publikowania bez uprzedniego pozwolenia czy ze swej strony czy ze strony urzędu
biskupiego. Wreszcie oświadczamy i wyjaśniamy, że godność cenzora, którą ktoś
piastuje, nie posiada jakiegoś specjalnego znaczenia i nie może w żadnym razie
służyć ku poparciu osobistych przekonać człowieka, obdarzonego tym tytułem.
Udział duchowieństwa w pracy
dziennikarskiej
Po tych przepisach ogólnych, co się tyczy szczegółów, nakazujemy przestrzegać pilnie artykuł XVII konstytucji Officiorum: „Kapłanom świeckim zabrania się redagowania dzienników i wydawnictwa periodycznych bez uprzedniego na to pozwolenia urzędu biskupiego. Jeśli zaś kto w sposób zgubny korzysta z pozwolenia, naprzód upomniany, następnie powinien być tegoż pozbawiony”. Co się tyczy księży tzw. korespondentów lub współpracowników, to często się zdarza, że w dziennikach lub przeglądach umieszczają artykuły nacechowane modernizmem; otóż niechaj biskupi dają baczenie, aby ci nie błądzili, a jeśli pobłądzą, żeby ich upomnieli i zabronili im pisywać. Szczególniej wzywamy do tego przełożonych zgromadzeń zakonnych; jeśliby ci się zaniedbali, obowiązani są biskupi miejscowi jako pełnomocnicy papiescy zaradzić złemu. Czasopisma i przeglądy redagowane przez katolików, o ile można, niechaj mają specjalnego cenzora, który poddawał ocenie każdy numer. W razie wykrycia jakiegoś błędu, dopilnowałby poprawienia danego miejsca. Tego rodzaju prawo ma przysługiwać biskupom, choćby nawet cenzor przychylnie dany ustęp ocenił.
Po tych przepisach ogólnych, co się tyczy szczegółów, nakazujemy przestrzegać pilnie artykuł XVII konstytucji Officiorum: „Kapłanom świeckim zabrania się redagowania dzienników i wydawnictwa periodycznych bez uprzedniego na to pozwolenia urzędu biskupiego. Jeśli zaś kto w sposób zgubny korzysta z pozwolenia, naprzód upomniany, następnie powinien być tegoż pozbawiony”. Co się tyczy księży tzw. korespondentów lub współpracowników, to często się zdarza, że w dziennikach lub przeglądach umieszczają artykuły nacechowane modernizmem; otóż niechaj biskupi dają baczenie, aby ci nie błądzili, a jeśli pobłądzą, żeby ich upomnieli i zabronili im pisywać. Szczególniej wzywamy do tego przełożonych zgromadzeń zakonnych; jeśliby ci się zaniedbali, obowiązani są biskupi miejscowi jako pełnomocnicy papiescy zaradzić złemu. Czasopisma i przeglądy redagowane przez katolików, o ile można, niechaj mają specjalnego cenzora, który poddawał ocenie każdy numer. W razie wykrycia jakiegoś błędu, dopilnowałby poprawienia danego miejsca. Tego rodzaju prawo ma przysługiwać biskupom, choćby nawet cenzor przychylnie dany ustęp ocenił.
Kongresy kapłańskie
Mówiliśmy już o kongresach i zebraniach publicznych, na których moderniści uzasadniają i propagują swoje zasady. Na przyszłość niechaj biskupi nie pozwalają na kongresy kapłańskie, chyba bardzo rzadko. Jeśli zaś pozwolą, to tylko pod tym warunkiem, że się nie będzie dotykać spraw odnoszących się do biskupów lub do Stolicy Apostolskiej; że się nie będzie ani wnosić ani uchwalać niczego przeciw ograniczeniu władz kościelnych, że wreszcie – w ogóle nie będzie się mówić niczego, co mogłoby mieć posmak modernizmu, klerykalizmu lub laicyzmu. Tego rodzaju kongresy odbywać się mogą jedynie za zezwoleniem piśmiennym na każdy ze wskazaniem daty; z obcej diecezji kapłani brać udziału nie mogą, chyba, że będą zaopatrzeni w pozwolenie piśmienne od swego biskupa. Wszyscy zaś kapłani powinni chować w sercu te tak ważne napomnienia Leona XIII: „Niechaj świętą będzie u kapłanów powaga swych przełożonych i niechaj wiedzą, że urząd kapłański nie będzie ani świętym, ani dosyć pożytecznym ani szanowanym jeżeli nie będzie wypełniany z poddaniem się woli pod kierownictwo biskupów”.
Mówiliśmy już o kongresach i zebraniach publicznych, na których moderniści uzasadniają i propagują swoje zasady. Na przyszłość niechaj biskupi nie pozwalają na kongresy kapłańskie, chyba bardzo rzadko. Jeśli zaś pozwolą, to tylko pod tym warunkiem, że się nie będzie dotykać spraw odnoszących się do biskupów lub do Stolicy Apostolskiej; że się nie będzie ani wnosić ani uchwalać niczego przeciw ograniczeniu władz kościelnych, że wreszcie – w ogóle nie będzie się mówić niczego, co mogłoby mieć posmak modernizmu, klerykalizmu lub laicyzmu. Tego rodzaju kongresy odbywać się mogą jedynie za zezwoleniem piśmiennym na każdy ze wskazaniem daty; z obcej diecezji kapłani brać udziału nie mogą, chyba, że będą zaopatrzeni w pozwolenie piśmienne od swego biskupa. Wszyscy zaś kapłani powinni chować w sercu te tak ważne napomnienia Leona XIII: „Niechaj świętą będzie u kapłanów powaga swych przełożonych i niechaj wiedzą, że urząd kapłański nie będzie ani świętym, ani dosyć pożytecznym ani szanowanym jeżeli nie będzie wypełniany z poddaniem się woli pod kierownictwo biskupów”.
Rada
nadzorcza
Ale na cóż zda się, Czcigodni Bracia, że wydajemy Wam rozmaite nakazy i przepisy, jeśli one nie będą przestrzegane pilnie i dokładnie? Aby wypadła odpowiedź pomyślna, w tym celu uznaliśmy za stosowne rozciągnąć na wszystkie diecezje zwyczaj ustanowiony od dawna z niezwykłą roztropnością przez umbryjskich biskupów w podwładnych im diecezjach. W celu zwalczania błędów już rozpowszechnionych oraz zapobiegania dalszym im postępom, w celu pokonania również fałszywych teozofów, roznoszących wszędy zgubne płody swych nauk – Kongres postanawia za wzorem św. Karola Boromeusza – zaprowadzić w każdej diecezji radę, złożoną z wypróbowanych przedstawicieli duchowieństwa świeckiego i zakonnego; rada owa ma dawać pilne baczenie na błędy, śledzić powstawanie i rozpowszechnianie się nowych herezji i przez nie używane metody; wcześniej dostarczyć ścisłych informacji biskupowi, by ten przedsiębrał za wspólną naradą środki, mogące zdusić zło w zarodku, przeszkodzić, by nie czyniło nadal zgubnych spustoszeń w duszach i co byłoby najgorszym, by nie wzmacniało się i rozrastało. A zatem postanawiamy, by w każdej diecezji utworzono bezzwłocznie radę tego rodzaju, którą uważamy za stosowne nazwać Radą nadzorczą. Księża wchodzący do tej rady, mają być mianowani w ten sam mniej więcej sposób, jak to ma miejsce z cenzorami. Co 2 miesiące w oznaczonym dniu zbierać się będą pod przewodnictwem biskupa. Obrady i uchwały mają być trzymane w tajemnicy.
Ale na cóż zda się, Czcigodni Bracia, że wydajemy Wam rozmaite nakazy i przepisy, jeśli one nie będą przestrzegane pilnie i dokładnie? Aby wypadła odpowiedź pomyślna, w tym celu uznaliśmy za stosowne rozciągnąć na wszystkie diecezje zwyczaj ustanowiony od dawna z niezwykłą roztropnością przez umbryjskich biskupów w podwładnych im diecezjach. W celu zwalczania błędów już rozpowszechnionych oraz zapobiegania dalszym im postępom, w celu pokonania również fałszywych teozofów, roznoszących wszędy zgubne płody swych nauk – Kongres postanawia za wzorem św. Karola Boromeusza – zaprowadzić w każdej diecezji radę, złożoną z wypróbowanych przedstawicieli duchowieństwa świeckiego i zakonnego; rada owa ma dawać pilne baczenie na błędy, śledzić powstawanie i rozpowszechnianie się nowych herezji i przez nie używane metody; wcześniej dostarczyć ścisłych informacji biskupowi, by ten przedsiębrał za wspólną naradą środki, mogące zdusić zło w zarodku, przeszkodzić, by nie czyniło nadal zgubnych spustoszeń w duszach i co byłoby najgorszym, by nie wzmacniało się i rozrastało. A zatem postanawiamy, by w każdej diecezji utworzono bezzwłocznie radę tego rodzaju, którą uważamy za stosowne nazwać Radą nadzorczą. Księża wchodzący do tej rady, mają być mianowani w ten sam mniej więcej sposób, jak to ma miejsce z cenzorami. Co 2 miesiące w oznaczonym dniu zbierać się będą pod przewodnictwem biskupa. Obrady i uchwały mają być trzymane w tajemnicy.
Obowiązki ich będą
następujące. Mają pilnie śledzić wszelkie ślady modernizmu w publikacjach i
oświacie, by zabezpieczyć duchowieństwo i młodzież, mają przedsiębrać roztropne,
szybkie i skuteczne środki. Mają pilną zwracać uwagę na nowatorstwo terminów
słownych i pamiętać na upominania Leona XIII: nie można zaaprobować nowych
zwrotów w pismach katolików, którzy pod wpływem godnego potępienia nowatorstwa,
zdają się ośmieszać gorliwość pobożnych i prawią o nowym porządku życia
chrześcijańskiego, o nowych potrzebach duszy chrześcijańskiej, o nowych
obowiązkach społecznych duchowieństwa, o nowej ludzkości chrześcijańskiej i o
innych rzeczach tegoż pokroju. Takie zwroty, jak powyższe, nie mogąc być
tolerowane ani w książkach, ani w wykładach.
Rada rozciągnie również swój
nadzór nad dziełami, traktującymi o miejscowych pobożnych tradycjach i o
relikwiach świętych. Nie pozwoli, by te sprawy były poruszane w czasopismach lub
przeglądach poświęconych szerzeniu pobożności – lub w tonie bezapelacyjnym
sentencji, zwłaszcza jeśli chodzi, jak to zazwyczaj bywa, o rzecz będącą w
granicach możliwości albo opartą tylko na przypuszczalnych poglądach.
Co się
tyczy relikwii świętych, oto czego się należy trzymać. Jeżeli biskupi, jedynie
kompetentni w tych rzeczach, powezmą pewność, że relikwia jest tylko
przypuszczalną, to winna być natychmiast usunięta. Gdyby wskutek zaburzeń lub w
inny sposób zaginął dokument stwierdzający autentyczność relikwii, dopiero po
uprzednim zbadaniu przez biskupa z całą ścisłością dokonanym, może ona stać się
znowu przedmiotem czci publicznej.
Dowód z przedawnienia albo przypuszczenie
uzasadnione, o tyle ma wartość w tej sprawie, o ile zachodzi wypadek
starodawności, przewidzianej Dekretem następującym, wydanym w r. 1896 przez Św.
Kongregację Odpustów i Relikwii: „Starodawne relikwie winny pozostać nadal
przedmiotem czci dotychczasowej, z wyjątkiem jakiegoś wypadku, kiedy znajdą się
rzeczywiste dowody, iż są fałszywe albo tylko przypuszczalnie prawdziwe”. Co się
tyczy tradycji pobożnych, to pamiętać tutaj należy: Kościół kieruje się tak
wielką roztropnością w tej sprawie, iż nie pozwala, by tradycje owe były
ogłaszane drukiem, chyba z wielkimi zastrzeżeniami i po uprzednim złożeniu
deklaracji, nakazanej przez Urbana XIII; i w tym wypadku nawet nie daje Kościół
rękojmi co do prawdziwości faktu; po prostu, nie zabrania wierzyć, chyba że brak
pozytywnych dowodów. W tym też duchu przed 30 laty wydała następującą rezolucję
Św. Kongregacja Obrzędów. Owe zjawienia czyli objawienia nie są ani potwierdzone
ani odnowione przez Stolicę Apostolską, która daje tylko proste zezwolenie, by
uznawano je za akt czysto ludzkiej wiary, opartej na tradycjach i potwierdzonej
przez świadectwa i dokumenty, którym można zaufać. Kto tego się będzie trzymał,
nie będzie się błąkał. Albowiem kult któregoś z tych objawień wymaga zawsze
prawdziwości faktu jako warunku niezbędnego, jeśli ten kult dotyczy samego
faktu, jeśli jest kultem względnym; gdy zaś jest absolutnym, prawdziwość jego
nie wymaga dowodów, albowiem stosuje się bezpośrednio do osoby świętej to samo,
co do relikwii.
Wreszcie zalecamy Radzie nadzorczej dawać nieustanne i pilne
baczenie na instytucje społeczne oraz wszelkie publikacje, traktujące o
kwestiach społecznych, by się przekonać, czy nie skłaniają się one ku
modernizmowi i czy odpowiadają ściśle wskazaniom Stolicy Apostolskiej.
Sprawozdania biskupów
Aby te przepisy niniejsze nie uległy zapomnieniu, życzymy Sobie i rozkazujemy, aby biskupi poszczególnych diecezji w rok po ogłoszeniu tych słów a następnie co 3 lata przysyłali Stolicy Apostolskiej sprawozdania ścisłe i zaprzysiężone co do wykonania wszystkich nakazów zawartych w tym Naszym liście, jako też co do prądów nurtujących wśród duchowieństwa, zwłaszcza w Seminariach i Uniwersytetach Katolickich włącznie z tymi, które nie podlegają władzy ordynariusza. Podobne rozporządzenie stosujemy do przełożonych generalnych zgromadzeń zakonnych, w sprawie ich podwładnych i wychowanków.
Aby te przepisy niniejsze nie uległy zapomnieniu, życzymy Sobie i rozkazujemy, aby biskupi poszczególnych diecezji w rok po ogłoszeniu tych słów a następnie co 3 lata przysyłali Stolicy Apostolskiej sprawozdania ścisłe i zaprzysiężone co do wykonania wszystkich nakazów zawartych w tym Naszym liście, jako też co do prądów nurtujących wśród duchowieństwa, zwłaszcza w Seminariach i Uniwersytetach Katolickich włącznie z tymi, które nie podlegają władzy ordynariusza. Podobne rozporządzenie stosujemy do przełożonych generalnych zgromadzeń zakonnych, w sprawie ich podwładnych i wychowanków.
ZAKOŃCZENIE
ENCYKLIKI
To wszystko, Czcigodni Bracia, uznaliśmy za
potrzebne podać na piśmie ku zbudowaniu wszystkich wiernych. Przeciwnicy
Kościoła nadużyją niewątpliwie słów Naszych, aby odświeżyć stare kalumnie,
przedstawiające Kościół jako wroga wiedzy i postępu ludzkości. Aby odeprzeć tym
skuteczniej owo oskarżenie, unicestwione zresztą przez dzieje religii
chrześcijańskiej z jej wiecznotrwałymi świadectwami, zamierzamy poprzeć całą
siłą Naszej władzy, ufundowanie Akademii, która by skupiła najwybitniejszych
katolickich przedstawicieli nauki; Akademia ta, kierowana światłem prawdy
katolickiej współdziałać ma z rozwojem szeroko pojętej wiedzy i nauki. Oby
spodobało się Bogu doprowadzić do skutku nasze plany z pomocą tych wszystkich,
którzy szczerze miłują Kościół Jezusa Chrystusa. Ale o tym kiedy indziej.
Tymczasem zaś, Czcigodni Bracia, pełni zaufania do Waszego zapału i Waszego
samozaparcia, pragniemy z całego serca, by spłynęła na Was światłość niebieska,
byście w obliczu niebezpieczeństwa, grożącego duszom, pośród tej wszechświatowej
powodzi błędów, widzieli jasno drogę obowiązku i kroczyli nią pewnie i śmiało.
Oby z Wami była moc Jezusa Chrystusa, twórcy i mistrza naszej wiary; aby Was
wspomogła swą modlitwą Niepokalana Dziewica, gubicielka wszelkich herezji! A
jako zadatek Naszej miłości i jako otuchę Boskiego rozweselenia wśród
przeciwności udzielamy z całego serca Wam, Waszemu duchowieństwu i ludowi
Waszemu Apostolskiego Błogosławieństwa.
Dan w Rzymie u św. Piotra,
dnia 8 września 1907 r., pontyfikatu Naszego roku piątego.
PIUS
X
[1] O Objawieniu, kan. I.
[2] Ibidem, kan. II.
[3] O Wierze, kan. III.
[4] O Objawieniu, kan. III.
[5] Grzegorz XVI, Singulari nos.
[6] Breve ad Ep. Wratislav., 15 VI 1857 r.
[7] Ep. ad magistros theol. Paris., 5 VII 1223 r.
[8] Sess. VII, kan. 5.
[9] Qui pluribus, 9 XI 1846 r.
[10] Prop. 5.
[11] Konstytucja Dei Filius, nr 4.
[12] Ibidem.
[13] Epist. XXVIII.
[14] Encyklika Singulari nos.
[15] Syllabus, prop. 13.
[16] Allokucja z 7 III 1880 r.
[17] Ibidem.
Według wydania Drukarni Diecezjalnej we Włocławku
(1908).
Encyklika Papieża Piusa XI Quas Primas
Encyklika Ojca Świętego Piusa XI
o ustanowieniu Święta Jezusa Chrystusa Króla
o ustanowieniu Święta Jezusa Chrystusa Króla
Do Czcigodnych Braci Patriarchów,
Prymasów, Arcybiskupów, Biskupów i innych Ordynariuszy
pozostających w pokoju i jedności ze Stolicą Apostolską.
Czcigodni Bracia,
Pozdrowienie i Błogosławieństwo Apostolskie.
ODSTĘPSTWO I NAWRÓCENIE
1. W pierwszej encyklice, wydanej na początku Naszego
Pontyfikatu, do wszystkich biskupów, kiedy zastanawialiśmy się nad
najważniejszymi przyczynami tych nieszczęść jakie przygniatają ludzi i z
nimi się zmagają, wówczas otwarcie wskazaliśmy, iż tego rodzaju
nawałnica zła nie tylko dlatego nawiedziła świat, ponieważ bardzo wielu
ludzi usunęło Jezusa Chrystusa i Jego najświętsze prawo z własnych
obyczajów i życia prywatnego, rodzinnego i publicznego; lecz także i w
przyszłości nie zajaśnieje pewna nadzieja stałego pokoju między
narodami, dopóki tak jednostki, jak państwa stronić będą i zaprzeczać
panowaniu Zbawcy Naszego. Przeto wezwaliśmy, by pokoju Chrystusowego
szukano w królestwie Chrystusowym i zapowiedzieliśmy, iż to zamierzamy
uczynić, o ile to Nam będzie dane: a mianowicie, iż w królestwie
Chrystusa nie można, naszym zdaniem, przyczynić się skuteczniej do
przywrócenia i utrwalenia pokoju, jak przywracając panowanie Pana
Naszego. I zaiste jaśniejszą nadzieję lepszych czasów obudził w nas czy
to dopiero powstały, czy też silniej rozbudzony, ów prąd wśród ludów ku
Chrystusowi i Kościołowi Jego, w którym jedyne zbawienie: stąd też można
było dostrzec, iż wielu z tych, co wzgardziwszy panowaniem Odkupiciela,
stali się jak gdyby wygnańcami z Jego królestwa, przygotowują się
spiesznie i dojrzewają, by wrócić do obowiązków posłuszeństwa.
ROK ŚWIĘTY ZWIASTUNEM ŚWIĘTA CHRYSTUSA - KRÓLA
2. A czyż to, co w ubiegłym Roku Świętym działo się i dokonało, a
co zaprawdę godne jest trwałego wspomnienia i upamiętnienia, nie
przyniosło bardzo wiele czci i chwały, Założycielowi Kościoła, Panu i
Najwyższemu Królowi?
3. Wszak publiczna wystawa misyjna, jakże głęboko poruszyła
umysły i serca ludzkie, dając z jednej strony poznać dzieła, jakie wciąż
podejmuje Kościół dla rozszerzania się codziennie coraz to bardziej
królestwa Oblubieńca, na wszystkie ziemie i nawet na najodleglejsze
wyspy oceanu; z drugiej strony dała poznać wielką liczbę krain,
pozyskaną dla wiary katolickiej z ogromnym mozołem, nawet krwią przez
dzielnych i niezwyciężonych misjonarzy - a wreszcie pokazała wystawa,
ile jeszcze zostaje rozległych przestrzeni, które trzeba pozyskać dla
zbawienia i łaskawego władztwa Naszego Króla.
Następnie ci wszyscy, którzy w ciągu roku jubileuszowego przybyli
zewsząd do Rzymu pod przewodnictwem Biskupów i Kapłanów, czyż nie ten
cel mieli na oku, aby oczyścić należycie swe dusze i przed grobem
Apostołów i wobec Nas wyznać, że są i pozostaną w Królestwie
Chrystusowym?
4. A i samo królestwo Zbawcy Naszego zdało się jakimś nowym
zabłysnąć światłem wówczas, kiedy sześcioro wyznawców i dziewic, po
stwierdzeniu ich heroicznych cnót policzyliśmy w poczet świętych. O
jakże radowało się serce nasze, ileż pociechy doznaliśmy, kiedy we
wspaniałej Bazylice Świętego Piotra, po ogłoszeniu dekretu uroczystego,
niezliczone rzesze wiernych, wśród hymnu dziękczynnego śpiewały: Tu Rex
gloriae, Christe - Tyś Królem chwały, Chryste!
Albowiem, podczas gdy wzniecone żagwie nienawiści i wewnętrzne prądy
pędzą do upadku i zguby ludzi i państwa oddalone od Boga - Kościół Boży,
hojnie udzielając pokarmu ludziom do życia duchowego, rodzi i wychowuje
coraz to nowe zastępy świętych mężów i niewiast, a Chrystus, tych
którzy w królestwie doczesnym byli Mu wiernymi i posłusznymi poddanymi,
bezustannie powołuje do wiekuistej szczęśliwości w królestwie
niebieskim.
5. Poza tym w roku jubileuszowym przypadła tysiąc sześćsetna
rocznica Soboru Nicejskiego, które to zdarzenie dziejowe, tym chętniej
poleciliśmy uroczyście obchodzić i sami o nim w Watykańskiej Bazylice
wspomnieliśmy ponieważ Sobór ten określił i jako dogmat wiary
katolickiej podał, że Jednorodzony Syn jest współistotny z Ojcem - a
zarazem włączając do Symbolu czyli składu wiary, słowa: "którego
królestwa nie będzie końca", stwierdził królewską godność Chrystusa.
6. Ponieważ więc Rok ten święty nie jedną nastręczył Nam
sposobność do wyjaśnienia królestwa Chrystusowego, zdaniem naszym,
uczynimy rzecz szczególnie odpowiadającą Naszemu Apostolskiemu urzędowi,
jeżeli przychylimy się do próśb bardzo wielu spośród Kardynałów,
Biskupów i wiernych, zanoszonych do Nas pojedynczo i zbiorowo i ten
właśnie rok jubileuszowy zakończymy zaprowadzeniem w liturgii kościelnej
osobnego święta Pana Naszego Jezusa Chrystusa Króla. Sprawa zaś tego
święta taką sprawia nam radość, iż pragniemy o niej do Was Czcigodni
Bracia nieco pomówić; a następnie Waszą to już będzie rzeczą, to co
powiemy o czci Chrystusa Króla, wyłożyć przystępnie ludowi w tym duchu,
aby ta doroczna uroczystość przyniosła im jak najobfitsze korzyści w
przyszłości.
NAUKA O KRÓLOWANIU CHRYSTUSA
7. Od dawna już powszechnie nazywano Chrystusa Królem w
przenośnym tego słowa znaczeniu, a to z powodu najwyższego stopnia
dostojeństwa, przez które wyprzedza wszystkie stworzenia i przewyższa
je. Mówimy więc, iż Chrystus króluje w umysłach ludzkich, nie tyle dla
głębi umysłu i rozległości Swej wiedzy, ile że On sam jest prawdą, a
ludzie od Niego powinni prawdę czerpać i posłusznie ją przyjmować;
mówimy też, iż Chrystus króluje w woli ludzkiej, ponieważ w Nim nie
tylko nieskazitelna wola ludzka stosuje się zupełnie i z całym
posłuszeństwem do najświętszej woli boskiej, lecz także dlatego, że
Chrystus tak wpływa natchnieniami swymi na naszą wolną wolę, iż zapalamy
się do najszlachetniejszych rzeczy. Wreszcie uznajemy Chrystusa jako
Króla serc, dla Jego "przewyższającej naukę miłości" (Ef 3,19)
i dla łagodności i łaskawości, którą przyciąga dusze. Żaden bowiem
człowiek nigdy nie był i nie będzie do tego stopnia ukochanym przez
wszystkie narody, jak Jezus Chrystus.
Lecz, jeżeli głębiej wnikniemy w rzecz, widzimy, iż we właściwym tego
słowa znaczeniu imię i władzę króla, należy przyznać Chrystusowi jako
Człowiekowi, albowiem tylko o Chrystusie jako Człowieku można
powiedzieć, iż otrzymał od Ojca "władzę i cześć i królestwo" (Dn 7,14);
Chrystus bowiem, jako Słowo Boga, będąc współistotnym Ojcu wszystko ma
wspólne z Ojcem, a więc także najwyższe i nieograniczone władztwo nad
wszystkim stworzeniem.
CHRYSTUS JAKO KRÓL W PIŚMIE ŚWIĘTYM 8. Czyż nie czytamy w wielu
miejscach Pisma Świętego, iż Chrystus jest królem? On to bowiem nazwany
jest Panem, który z Jakuba będzie (Lb 24,19),
który od Ojca postanowiony jest Królem nad Syjonem, górą świętą Jego i
otrzyma narody, dziedzictwo swoje i posiadłość swoją kraje ziemi (por. Ps 2,6-8)
- pieśń zaś weselna, w której pod figurą i podobieństwem najbogatszego i
najpotężniejszego monarchy, przedstawiano przyszłego prawdziwego Króla
Izraela, te słowa zawiera: "Stolica Twoja, Boże, na wieki wieków; laska
prawości, laska Twego królestwa" (Ps 45,7).
Pomijając wiele tego rodzaju powiedzeń na innym znów miejscu, jakby dla
jaśniejszego uwypuklenia rysów Chrystusa, przepowiedziano, iż królestwo
Jego, nie będzie miało granic i obfitować będzie w dary sprawiedliwości
i pokoju: "Wzejdzie za dni Jego sprawiedliwość i obfitość pokoju... I
będzie panował od morza aż do morza i od rzeki aż do krajów okręgu
ziemi" (Ps 72,7-8).
9. Tu dodajmy jeszcze liczne proroctwa, a przede wszystkim owo
najbardziej znane Izajasza: "Maluczki... narodził się nam i Syn jest nam
dany i stało się panowanie na ramieniu Jego i nazwą imię Jego:
Przedziwny, Radny, Bóg Mocny, Ojciec Przyszłego Wieku, Książe Pokoju.
Rozmnożone będzie państwo Jego, a pokoju nie będzie końca: na stolicy
Dawidowej i na królestwie Jego siedzieć będzie, aby je utwierdził i
umocnił: w sądzie i sprawiedliwości, odtąd i aż na wieki" (Iz 9,5-6).
Podobnie jak Izajasz także i inni prorocy przepowiadają: Jeremiasz,
przepowiadający "nasienie sprawiedliwe", mające powstać z rodu Dawida; a
potomek ów Dawida "będzie królował" - jako - "król i mądrym będzie i
będzie czynił sąd na ziemi" (Jr 23,5),
a dalej przepowiednia Daniela o ustanowieniu przez Króla niebios
królestwa "które się na wieki nie rozproszy... stać będzie na wieki" (Dn 2,44)
i nieco dalej dodaje: "Patrzyłem tedy w widzeniu nocnym, a oto z
obłokami niebieskimi jako Syn Człowieczy przychodził i aż do
Przedwiecznego przyszedł i stawili Go przed oblicze Jego. I dał Mu
władzę i cześć i królestwo i wszystkie narody, pokolenia i języki służyć
Mu będą; władza Jego, władza wieczna, która nie będzie odjęta, a
królestwo Jego, które się nie skazi" (Dn 7,13-14).
Owo zaś proroctwo Zachariaszowe o królu łagodnym, który "wsiadający na
oślicę i na źrebię, syna oślicy" miał wejść do Jerozolimy, wśród
radosnych okrzyków rzesz, jako "Sprawiedliwy i Zbawiciel" (Za 9,9) - czyż Ewangeliści święci nie uznali i nie potwierdzili, iż się to spełniło?
10. A zresztą ta sama nauka o Chrystusie-Królu, której z lekka
dotknęliśmy na podstawie ksiąg Starego Testamentu, bynajmniej nie zanika
na kartach Nowego Testamentu, lecz przeciwnie, znajduje tam wspaniałe i
pełne blasku potwierdzenie. Wspomnieć tu tylko poselstwo Archanioła,
który poucza Dziewicę, iż porodzi Syna, któremu da Pan Bóg stolicę
Dawida ojca Jego i który będzie królował w domu Jakubowym na wieki, a
królestwu Jego nie będzie końca (Łk l,32-33).
11. Sam Chrystus świadczy o swoim panowaniu: czy to bowiem w
ostatnim kazaniu do ludu, przedstawiając nagrody i kary, które spotkają
sprawiedliwych i winnych, czy też dając odpowiedź na publiczne zapytanie
Namiestnika rzymskiego, czy jest królem, czy także, gdy po
zmartwychwstaniu powierza Apostołom urząd nauczania i chrzczenia
wszystkich narodów, korzystając z nadarzającej się sposobności sam się
nazwał Królem (Mt 25,31-40) i jawnie stwierdził, iż jest Królem (J 18,37) i uroczyście oświadczył, iż dana Mu jest wszystka władza na niebie i na ziemi (Mt 28,18): a słowa te cóż innego oznaczają, jak nie wielkość Jego potęgi i nieskończoność królestwa?
Zatem, cóż dziwnego, jeżeli ten, którego Jan nazywa księciem królów ziemi (Ap l,5),
skoro ukazał się temu Apostołowi w widzeniu rzeczy przyszłych, "ma na
szacie i biodrze swoim napisane: Król nad królami i Pan nad panami" (Ap 19,16). Oto bowiem Ojciec "postanowił Chrystusa dziedzicem wszystkiego" (Hbr l,2); a ma królować, ażeby przy końcu świata położyć wszystkich nieprzyjaciół pod nogi Boga i Ojca (1 Kor 15,25).
CHRYSTUS JAKO KRÓL W LITURGII
12. Wskutek tej wspólnej nauki ksiąg świętych musiało zaiste
wyniknąć, żeby Kościół katolicki, to królestwo Chrystusa na ziemi,
mające się rozszerzyć na wszystkich ludzi i na wszystkie krainy,
uwielbił sprawcę swego i założyciela, pomnażając oznaki swej czci w
dorocznym cyklu świętej liturgii, jako Króla i Pana i Króla królów.
Zaiste Kościół tych oznak czci, wyrażających jedną i tę samą myśl, choć w
pięknej różnorodności, używał tak w starej psalmodii i starożytnych
księgach liturgicznych, jak i dziś używa w codziennie zanoszonych
modłach publicznych przed Boży majestat i przy sprawowaniu niepokalanej
ofiary; w tym zaś nieustannym wysławianiu Chrystusa-Króla, łatwo można
zauważyć prześliczną harmonię między naszymi, a wschodnimi obrzędami,
tak, że tym razem sprawdza się powiedzenie: Modlitwa Kościoła jest
prawidłem wiary.
FUNDAMENTY KRÓLEWSKIEJ GODNOŚCI CHRYSTUSA
13. Na czym zaś polega ta godność i władza Pana Naszego, trafnie
określa Cyryl Aleksandryjski: "Dzierży On, jednym słowem, panowanie nad
wszystkim stworzeniem, nie siłą wymuszone, ani od nikogo z zewnątrz,
ale na mocy swej istoty i natury" (In Luc. 10); znaczy to, że władza
Jego opiera się na tym przedziwnym zjednoczeniu, które zwiemy
hipostatycznym. Stąd wniosek, że Chrystusowi należy się uwielbienie od
ludzi i od aniołów, nie tylko jako Bogu, lecz zarazem aniołowie i ludzie
mają być posłuszni i ulegli Jego władzy, jako Człowieka, mianowicie, iż
na mocy samego zjednoczenia hipostatycznego Chrystus panuje nad całym
stworzeniem.
Atoli cóż może być dla nas piękniejszego lub milszego do pomyślenia jak
to, że Chrystus panuje nad nami nie tylko z prawa natury, lecz także i z
prawa, które Sobie nabył, mianowicie przez dzieło odkupienia? Oby
wszyscy ludzie, zapominający o tym, rozważyli to, jak drogo
kosztowaliśmy Zbawcę Naszego: "nie skazitelnym złotem albo srebrem
jesteście wykupieni... ale drogą krwią jako baranka niezmazanego i
niepokalanego Chrystusa (1 P l,18-19).
Nie należymy już do siebie, skoro Chrystus "zapłatą wielką" (1 Kor 6,
20) nas kupił; same nawet ciała nasze "są członkami Chrystusowymi" (1
Kor 6, 15).
TROJAKA WŁADZA PANOWANIA CHRYSTUSA
14. Aby zaś teraz określić pokrótce moc i istotę tego panowania,
wystarczy wspomnieć, że obejmuje ono trojaką władzę, bez której nie
można pojąć panowania. Dowodzą tego aż nadto świadectwa zaczerpnięte i
podane z Pisma św. o powszechnym panowaniu naszego Odkupiciela i należy
wierzyć jako w dogmat, iż Jezus Chrystus dany jest ludziom jako
Odkupiciel, aby weń wierzyli, a równocześnie jako prawodawca, aby Go
słuchali (Trid. Sess. VI. can. 21). Ewangelie zaś opowiadają o Nim, nie
tyle, że ustanowił prawa, ile przedstawiają Go, jako ustanawiającego
prawo: którzykolwiek zaś zachowują Jego przykazania, o tych mówi Boski
Mistrz w różnych okolicznościach i w różnych wyrażeniach, iż dadzą oni
dowód swej ku Niemu miłości i w tej miłości wytrwają (J 14,15; 15,10).
O władzy zaś sędziowskiej, którą otrzymał od Ojca, Sam oznajmił Żydom,
kiedy ci oskarżali Go o naruszenie spoczynku szabatu przez cudowne
uzdrowienie człowieka chorego: "Bo Ojciec nikogo nie sądzi, lecz
wszystek sąd oddał Synowi" (J 5,22).
W tym zaś, jako rzecz nieodłączną od sądu zawiera się także i to, by
jako sędzia miał prawo nagradzać i karać ludzi jeszcze za ich życia.
Chrystusowi ponadto należy przyznać władzę, zwaną wykonawczą, ponieważ
wszyscy powinni słuchać Jego rozkazów i to pod groźbą kar, jakich uparci
nie mogą ujść.
KRÓLESTWO CHRYSTUSA JEST GŁÓWNIE DUCHOWE
15. Że jednak królestwo to jest głównie duchowe i do duchowych
rzeczy się odnosi, tego bardzo jasno dowodzą tak słowa Pisma Świętego,
wyżej przytoczone, jak i Sam Chrystus Pan potwierdza to swoim sposobem
postępowania. Albowiem przy wielu sposobnościach, ilekroć Żydzi, a nawet
sami Apostołowie błędnie mniemali, iż Mesjasz wywalczy ludowi wolność i
przywróci królestwo Izraelskie, On zbijał ich czcze mniemania i
odbierał im nadzieję; gdy otaczająca i podziwiająca Go rzesza, miała
obwołać Go królem, uszedł i ukrył się i tak uchylił się od tytułu i
godności; a wobec Namiestnika rzymskiego oświadczył, iż królestwo Jego
nie jest z tego świata.
A królestwo to, jak je przedstawiają ewangelie jest tego rodzaju, iż
chcący weń wejść, przygotowują się przez pokutę, nie mogą zaś inaczej
wejść, jak przez wiarę i chrzest, który choć jest zewnętrznym obrzędem,
jednak oznacza i sprawia wewnętrzne odrodzenie: to królestwo
przeciwstawia się jedynie królestwu szatana i mocom ciemności, a od
swych zwolenników wymaga nie tylko, aby oderwali się od bogactw i rzeczy
ziemskich i wyżej cenili nad nie skromność obyczajów i łaknęli i
pragnęli sprawiedliwości, lecz także, aby się zaparli samych siebie i
nieśli swój krzyż.
16. Ponieważ zaś Chrystus, jako Odkupiciel, krwią swoją nabył
Kościół, a jako Kapłan, złożył z Siebie ofiarę za grzechy i ustawicznie
ją składa - któż nie widzi, iż królewska Jego władza ma charakter obu
tych urzędów i w nich uczestniczy?
17. Błądziłby zresztą bardzo ten, kto by odmawiał Chrystusowi
Człowiekowi, władzy nad jakimikolwiek sprawami doczesnymi, kiedy On od
Ojca otrzymał nieograniczone prawo nad stworzeniem tak, iż wszystko
poddane jest Jego woli. Jednakowoż dopóki żył na ziemi, wstrzymywał się
zupełnie od wykonywania tejże władzy i jak niegdyś wzgardził
troszczeniem się i posiadaniem rzeczy ludzkich, tak wówczas pozwolił i
pozwala dziś na nie tym, którzy je posiadają. Przepięknie to wyrażają
słowa: Nie odbiera rzeczy ziemskich Ten, co daje Królestwo niebieskie
(Hymn na Uroczystość Trzech Króli).
18. Przeto królestwo naszego Odkupiciela obejmuje wszystkich
ludzi; jak o tym mówi poprzednik Nasz, nieśmiertelnej pamięci Leon XIII,
którego słowa chętnie przytaczamy: "Panowanie Jego mianowicie rozciąga
się nie tylko na ludy katolickie, lub jedynie na tych, którzy obmyci w
sakramencie chrztu, w rzeczywistości prawnie należą do Kościoła, chociaż
albo błędne mniemania uwiodły ich na bezdroża albo niezgoda rozdziela
od miłości: lecz obejmuje ono także wszystkich niechrześcijan, tak że
cały ród ludzki prawdziwie należy do królestwa Jezusa Chrystusa"
(Encyklika Annum Sacrum).
I nie ma tu żadnej różnicy między jednostkami, rodzinami czy państwami,
ponieważ ludzie złączeni w społeczeństwie niemniej podlegają władzy
Chrystusa, jak jednostki. Zaiste On jest źródłem zbawienia dla
pojedynczych ludzi, jak i dla ogółu: "I nie masz w żadnym innym
zbawienia. Albowiem nie jest pod niebem inne imię dane ludziom, w którym
mielibyśmy być zbawieni" (Dz 4,12),
On sam jest sprawcą pomyślności i prawdziwej szczęśliwości tak dla
pojedynczych obywateli, jak dla państwa: "Nie skądinąd bowiem szczęście
dla państwa, a skądinąd dla człowieka: ponieważ państwo, to nic innego,
jak zgodny zespól ludzi" (św. Augustyn, List do Macedończyków, rozdz,
3).
Niechże więc rządcy państw nie wzbraniają się sami i wraz ze swoim
narodem oddać królestwu Chrystusowemu publicznych oznak czci i
posłuszeństwa, jeżeli pragną zachować nienaruszoną swą powagę i
przyczynić się do pomnożenia pomyślności swej ojczyzny. Wszak to, co na
początku Naszego Pontyfikatu pisaliśmy o wielkim zmniejszeniu się powagi
prawa i poszanowania władzy, to jeszcze bardziej stosuje się do obecnej
chwili: "Ponieważ usunięto Boga i Jezusa Chrystusa - tak się żaliliśmy -
z dziedziny praw i spraw państwowych, ponieważ nie od Boga już, ale od
ludzi wywodzono początek władzy, dlatego stało się, że... zburzono
fundamenty pod tą władzą, ponieważ usunięto główną przyczynę, dlaczego
jedni mają prawo rozkazywać, a drudzy obowiązek słuchać. Dlatego
społeczność ludzka musiała doznać wstrząśnięcia, bo nie ma już żadnej
trwałej i silnej podstawy" (Encyklika Ubi Arcano).
DOBRODZIEJSTWA KRÓLESTWA CHRYSTUSA
19. Przeto gdyby kiedy ludzie uznali tak w życiu prywatnym, jak i
publicznym królewską władzę Chrystusa, wówczas musiałyby przeniknąć
wszystkie warstwy społeczne niewypowiedziane dobrodziejstwa, jak
sprawiedliwa wolność, jak ład i uspokojenie, zgoda i pokój.
Albowiem jak królewska godność Pana Naszego, ludzką powagę książąt i
władców przyobleka pewnym urokiem religijnym, tak też uszlachetnia
obowiązki i posłuszeństwo obywateli. Dlatego to Apostoł Paweł, lubo
nakazał żonom, aby w mężu swym, a sługom, aby w swych panach czcili
Chrystusa, jednak upomniał, aby nie jako ludziom byli im posłuszni, lecz
jedynie dlatego, ponieważ oni zastępują Chrystusa, gdyż nie przystoi,
ludziom odkupionym przez Chrystusa, służyć ludziom: "Za wielką cenę
zostaliście kupieni, nie stawajcie się niewolnikami ludzkimi" (1 Kor 7,23).
Jeżeli panujący i prawowici przełożeni będą przekonani, że wykonują
władzę nie tyle na mocy prawa własnego, ile z rozkazu i w zastępstwie
Boskiego Króla, to niezawodnie święcie i mądrze używać będą swej władzy i
będą mieć na względzie dobro publiczne i godność ludzką poddanych,
skoro wydawać będą prawa i domagać się ich wypełnienia. Wtedy zaiste, po
usunięciu wszelkiej przyczyny zamieszek zakwitnie spokój i ład: chociaż
bowiem obywatel patrzeć będzie na władców i innych rządców państw, jako
na ludzi podobnych do siebie, lub nawet z jakiejś przyczyny niegodnych i
zasługujących na naganę, to jednak nie odrzuci ich rozkazów, skoro w
nich będzie widział obraz i powagę Chrystusa Boga i Człowieka.
Co się zaś tyczy dobrodziejstw zgody i pokoju, jest to pewną rzeczą, że
im szerszym jest królestwo i obejmuje cały ród ludzki, tym więcej ludzie
stają się świadomi tej łączności, która ich wzajem jednoczy; ta zaś
świadomość, z jednej strony usuwa i rozprasza często zatargi, z drugiej
strony zaś zmniejsza i osładza gorycze tychże.
20. Dlaczegóż więc, gdyby królestwo Chrystusowe objęło
wszystkich ludzi w rzeczywistości tak, jak ich z prawa obejmuje,
mielibyśmy wątpić o tym pokoju, który przyniósł na ziemię Król pokój
czyniący, On, który przyszedł "pojednać wszystko", który "nie przyszedł,
aby Mu służono, ale aby służył" i który będąc Panem wszystkich, dał z
siebie przykład pokory i ustanowił prawo szczególnej miłości; który
powiedział też: "Jarzmo moje słodkie jest, a brzemię moje lekkie"?
O jakiejże szczęśliwości zażywalibyśmy, gdyby tak jednostki, jak rodziny
i państwa pozwoliły, by Chrystus nimi kierował. "Wtedy dopiero - że
użyjemy słów, jakie przed 25 laty wypowiedział do wszystkich Biskupów,
Poprzednik Nasz Leon XIII - będzie można uleczyć tyle ran, wtedy
wszelkie prawo odzyska swą dawną powagę, powróci pokój, wypadną z rąk
miecze i broń, kiedy wszyscy chętnie przyjmą panowanie Chrystusa i będą
Mu posłuszni, kiedy wszelki język wyznawał będzie, iż Pan Nasz Jezus
Chrystus jest w chwale Boga Ojca" (Encyklika Annum Sanctum).
POWODY USTANOWIENIA ŚWIĘTA CHRYSTUSA KRÓLA
21. Otóż, aby te upragnione korzyści tym obficiej odnieść i tym
trwałej zakorzenić je w społeczeństwie chrześcijańskim, ponieważ
potrzeba rozszerzać jak najbardziej znajomość królewskiej godności
naszego Zbawiciela, wydaje się nam, iż nic się tak nie przyczyni do
tego, jak ustanowienie własnego i osobnego święta Chrystusa Króla.
Albowiem, aby pouczyć lud w prawdach wiary, a przez nie podnieść ich do
wewnętrznych radości życia, daleko skuteczniejsze są doroczne obchody
świętych tajemnic, niż jakiekolwiek, choćby nawet bardzo poważne dowody
nauczania kościelnego; te bowiem najczęściej stosowne są dla nielicznych
i to bardziej wykształconych, tamte poruszają i uczą wszystkich
wiernych; teraz, tamte corocznie i wciąż, że się wyrazimy, przemawiają;
te działają zbawiennie głównie na umysł, tamte zaś na umysł i na serce,
czyli na całego człowieka. I słusznie, bo skoro człowiek składa się z
duszy i ciała, powinny go zewnętrzne uroczystości świąteczne tak
poruszyć i pobudzić, aby się przejął coraz obficiej boskimi naukami
przez rozmaitość i piękno świętych obrzędów i aby one przemknąwszy całą
jego istotę, pomogły mu do postępu w życiu duchowym.
22. Pomniki historyczne stwierdzają, iż uroczystości tego
rodzaju zaprowadzane były w ciągu wieków jedna po drugiej wówczas, kiedy
zdała się ich domagać konieczność lub potrzeba wiernych: mianowicie,
kiedy było potrzeba wzmocnić lud w ogólnym niebezpieczeństwie, czy to
uchronić go od szerzących się błędów herezji, czy też aby zachęcić go
żywiej i zapalić do rozważania z większą pobożnością jakiejś tajemnicy
wiary lub dobrodziejstwa boskiej dobroci. Przeto od pierwszych już
wieków, kiedy to chrześcijanie najokrutniej byli prześladowani, zaczęto
czcić pamięć męczenników w uroczystych obrzędach, aby - za świadectwem
św. Augustyna (Kaz. 47 de Sanctis) - uroczystości męczenników były
zachętą do męczeństwa; ta zaś cześć liturgiczna, którą potem oddawano
świętym wyznawcom, dziewicom i wdowom przyczyniła się przedziwnie do
zachęcenia wiernych do gorliwości w cnotach, potrzebnych także w czasach
pokoju. Szczególnie zaś święta, ustanowione ku czci Najświętszej Panny
nie tylko sprawiły, iż lud chrześcijański począł najpobożniej czcić
Bogarodzicę, najłaskawszą Opiekunkę, lecz także goręcej ukochał tę
Matkę, którą Zbawiciel testamentem nam przekazał.
Do dobrodziejstw zaś, które wypłynęły z obchodów publicznych i
liturgicznych ku czci Bogarodzicy i Świętych Pańskich, nie na ostatnim
miejscu należy zaliczyć to, iż Kościół zwycięsko zawsze odpierał od
siebie zarazę herezji i błędów. I w tym podziwiamy mądrość Opatrzności
Bożej, która kiedy nawet ze zła zwykła wyprowadzać dobre, dozwoliła
często, aby wiara i pobożność ludzi osłabła, albo, aby fałszywe nauki
nastawały na prawdy wiary katolickiej w tym jednak celu, aby prawda
nowym jakimś zajaśniała blaskiem, a wiara i pobożność, zbudzone ze snu,
do wyższych i świętych rzeczy zdążały.
23. Podobnie również powstały i nie mniejsze owoce wydały
uroczystości włączone do roku liturgicznego w mniej odległych czasach: i
tak, kiedy osłabło poszanowanie i cześć Najświętszego Sakramentu,
ustanowiono święto Bożego Ciała, w ten sposób obchodzone, aby wspaniałe
obrzędy i modlitwy przez całą oktawę odprawiane, wzywały lud do
publicznego wielbienia Boga; a kiedy dusze ludzkie, osłabione i
zniechęcone pełną smutku i przesadną surowością jansenistów, zupełnie
ostygły i odstraszały się od miłości Bożej i ufności w zbawienie,
wówczas zaprowadzono uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego.
ŚWIĘTO CHRYSTUSA KRÓLA JAKO ŚRODEK ZARADCZY PRZECIW LAICYZMOWI
24. Jeżeli więc teraz nakazaliśmy, aby cały katolicki świat
czcił Chrystusa jako Króla, to przez to chcemy zaradzić potrzebom
dzisiejszych czasów i podać szczególne lekarstwo na zarazę, jaka
nawiedziła społeczeństwo ludzkie. A tą zarazą jest tzw. laicyzm, czyli
zeświecczenie, jego błędy i niecne dążenia: a zbrodnia ta, jak Wam
wiadomo Czcigodni Bracia, nie naraz dojrzała, lecz od dawna już kryła
się wśród państw. Zaczęto bowiem od zaprzeczenia panowania Chrystusa nad
wszystkimi narodami; odmówiono Kościołowi władzy nauczania ludzi,
ustanawiania praw, rządzenia narodami, którą to władzę otrzymał Kościół
od samego Chrystusa, by ludzi prowadzić do szczęśliwości wiekuistej.
Zaczęto tedy powoli zrównywać religię Chrystusową z innymi fałszywymi i
stawiać ją niegodziwie wprost w tym samym rzędzie; a następnie poddano
ją władzy świeckiej i wydano ją prawie na samowolę panujących i rządów;
dalej jeszcze poszli ci, którzy sądzili, iż należy zastąpić religię
Boską jakąś religią naturalną, naturalnym jakimś poruszeniem duszy. Nie
brakło też państw, które uważały, że mogą obejść się bez Boga i że ich
religia, to bezbożność i lekceważenie Boga.
Jakże gorzkie wydało owoce, tak częste i długotrwałe odstępstwo od
Chrystusa tak jednostek, jak i państw - na to skarżyliśmy się w
encyklice Ubi Arcano, a dziś znów nad tym bolejemy - a są to: nasienia
niezgody wszędzie porozsiewane, żagwie zawiści i nieprzyjaźni,
rozniecone wśród narodów, co tak bardzo opóźnia pojednanie ludów;
niepowściągliwa chciwość, która nierzadko ukrywa się pod płaszczykiem
dobra publicznego i miłości ojczyzny, z których powstaje rozdwojenie
wśród obywateli i ów ślepy i niepohamowany egoizm, który na nic innego
nie zważa, jak tylko na prywatne korzyści i wygody, i tą miarą wszystko
mierzy; dalszy owoc, to zburzony zupełnie spokój domowy, bo zapomniano o
obowiązkach i zlekceważono je; łączność i trwałość rodziny zachwiana;
wreszcie całe społeczeństwa wstrząśnięte i ku zgubie idące.
Stąd wielką żywimy nadzieję, że święto Chrystusa Króla, odtąd corocznie
obchodzone, rychło sprowadzi z powrotem społeczeństwo do Najukochańszego
Zbawcy. Oczywiście byłoby to rzeczą katolików przygotować i
przyspieszyć pracą swą i działalnością ten powrót; jednakowoż wielu z
nich, zda się, ani nie zajmują w życiu społecznym stanowiska, ani nie
mają tej powagi, co przystoi tym, którzy niosą pochodnię prawdy. Może to
niekorzystne położenie należy przypisać opieszałości lub bojaźliwości
dobrych, którzy wstrzymują się od walki lub zbyt miękko się
sprzeciwiają; skutkiem czego wrogowie Kościoła nabierają większej
zuchwałości i odwagi. Atoli gdyby wszyscy wierni zrozumieli, że mają
obowiązek pod sztandarami Chrystusa Króla odważnie i wciąż walczyć,
wtedy by z apostolską gorliwością starali się pojednać z Bogiem
zabłąkanych i nie oświeconych i aby prawa Boże były nienaruszone.
25. A ponadto, czyż święto Chrystusa Króla, obchodzone corocznie
na całej ziemi, nie przyczyni się walnie do oskarżenia i zarazem do
naprawienia tego publicznego odstępstwa, któremu dało początek z wielką
szkodą dla społeczeństwa zeświecczenie. Albowiem im więcej niegodnie
pomija się milczeniem na międzynarodowych zebraniach i w parlamentach
najsłodsze Imię Zbawcy Naszego, tym głośniej należy Je wielbić i
dobitniej stwierdzać prawa królewskiej godności i władzy Chrystusa.
PRZYGOTOWANIA DO USTANOWIENIA ŚWIĘTA CHRYSTUSA KRÓLA
26. I cóż to widzimy, co od końca zeszłego stulecia, szczęśliwie
i znakomicie przygotowało drogę do ustanowienia tego uroczystego
święta? Wiemy to bowiem wszyscy, jak mądrze i jasno broniono tego kultu,
w licznych książkach, wydanych w różnych językach na całym świecie; do
uznania panowania i władzy Chrystusa przyczynił się również ów pobożny
zwyczaj, iż niezliczone prawie rodziny poświęciły się i oddały
Najświętszemu Sercu Jezusowemu. A nie tylko rodziny to czyniły, ale
także państwa i królestwa: a nawet cała ludzkość została szczęśliwie
poświęcona temuż Sercu Bożemu za sprawą i pod przewodnictwem Leona XIII
podczas Roku Świętego 1900. Nie należy też pominąć milczeniem, że do
uroczystego uznawania tej królewskiej władzy nad ludzkością dziwnie
przyczyniły się tak częste w naszych czasach kongresy eucharystyczne,
które zmierzają do tego, by wierni czy to z pojedynczych diecezji czy
krajów czy narodów lub z całego świata, zwołani dla uczczenia i
uwielbienia Chrystusa Króla, ukrytego pod zasłonami eucharystycznymi,
złożyli hołd Chrystusowi, jako Królowi z nieba danemu, przez
przemówienia na zebraniach i w świątyniach, przez wspólną adorację
Najświętszego Sakramentu, publicznie wystawionego i przez wspaniałe
procesje. Z całą słusznością można by powiedzieć, iż lud chrześcijański,
jakby poruszony natchnieniem Boskim, pragnie tego Jezusa, którego
niegodziwi ludzie, gdy przyszedł do swoich, nie chcieli przyjąć,
wyprowadzić z zacisza świętych przybytków, jak gdyby z ukrycia i wiodąc
Go w triumfalnym pochodzie po ulicach miast pragnie Mu przywrócić
wszystkie prawa królewskie.
ROK ŚWIĘTY NAJSPOSOBNIEJSZY DO USTANOWIENIA ŚWIĘTA CHRYSTUSA KRÓLA
27. Oto do spełnienia powyższego naszego zamiaru szczególną daje
nam sposobność, nad którą nie widzimy lepszej, Rok Święty, właśnie
dobiegający do końca, ponieważ Bóg najłaskawszy, podniósłszy dusze i
serca wiernych do dóbr niebieskich, przewyższających wszelki zmysł, albo
ich obdarzył z powrotem darem swej łaski, albo też, pobudziwszy ich na
nowo do starania się o wyższe rzeczy, umocnił ich na drodze cnoty. Czy
to więc weźmiemy pod uwagę przedłożone Nam liczne prośby, czy też
rozważymy to, co działo się w czasie wielkiego Jubileuszu, starczy to
zaiste za powód, iż nadszedł wreszcie upragniony przez wszystkich dzień,
w którym możemy ogłosić, iż należy uczcić Chrystusa, jako Króla całej
ludzkości, własnym i szczególnym świętem. W tym bowiem Roku, jak na
początku powiedzieliśmy, ów Boski Król, prawdziwie dziwny w Świętych
swoich, nowym zastępem bojowników, wyniesionych do godności świętych,
został uwielbiony chwalebnie; w tym Roku również, patrząc na niezwykłą
wystawę przedmiotów i prawie samych prac, mogli wszyscy podziwiać
zwycięstwa odniesione przez zwiastunów ewangelii dla rozszerzania
królestwa Chrystusowego; na koniec w tym Roku obchodziliśmy uroczyście
pamiątkę Soboru Nicejskiego, który obronił dogmat współistotności Słowa
Wcielonego z Ojcem, na którym opiera się, jakby na fundamencie,
panowanie Chrystusa nad wszystkimi narodami.
USTANOWIENIE ŚWIĘTA CHRYSTUSA KRÓLA
28. Przeto powagą Naszą apostolską, ustanawiamy święto Pana Naszego
Jezusa Chrystusa Króla, które ma być obchodzone na całym świecie
corocznie, w ostatnią niedzielę miesiąca października, tj. w niedzielę
poprzedzającą uroczystość Wszystkich Świętych. Polecamy również, aby
w tym dniu corocznie odnawiano poświęcenie całego rodu ludzkiego
Najświętszemu Sercu Pana Jezusa, które Poprzednik Nasz, świętej pamięci
Pius X, nakazał powtarzać każdego roku; w tym jednak tylko roku
pragniemy obchodzić to święto dnia 31 bieżącego miesiąca, którego to
dnia sami odprawimy pontyfikalne nabożeństwo ku czci Chrystusa Króla i
zarządzimy, by to poświęcenie odbyło się w Naszej obecności. Albowiem
sądzimy, że nie możemy lepiej i stosowniej zakończyć Roku Świętego i
Chrystusowi nieśmiertelnemu Królowi wieków serdeczniej wyrazić Naszej
wdzięczności - w czym jesteśmy tłumaczami uczuć wdzięczności całego
katolickiego świata - za dobrodziejstwa, jakich udzielił w tym czasie
jubileuszowym Nam, Kościołowi i całemu światu katolickiemu.
29. Nie ma też powodu, Czcigodni Bracia, długo i wiele pouczać
Was, dlaczego postanowiliśmy, by święto Chrystusa-Króla obchodzono
oddzielnie od innych świąt, które poniekąd oznaczają i czczą królewską
Jego godność. Wystarczy bowiem zwrócić uwagę na jedno, że chociaż we
wszystkich uroczystościach Pańskich przedmiotem głównym jest Chrystus,
jednak w powodach tej czci nie jest wcale uwzględniona władza i imię
królewskie Chrystusa. To święto zaś ustanowiliśmy na niedzielę dlatego,
aby nie tylko duchowieństwo przez ofiarę Mszy Świętej i w pacierzach
kapłańskich, ze swej strony oddało cześć Boskiemu Królowi, lecz także,
by i lud, wolny od zajęć codziennych, dał Chrystusowi w duchu świętej
radości chwalebne świadectwo posłuszeństwa i uległości swojej. A do
obchodzenia tego święta wydała się najodpowiedniejsza spośród innych
ostatnia niedziela października, która prawie zamyka okres roku
kościelnego; w ten sposób rozpamiętywanie w ciągu roku tajemnic życia
Jezusa Chrystusa zakończy się niejako i pomnoży świętem Chrystusa Króla i
zanim obchodzić będziemy chwałę Wszystkich Świętych, wysławiać i głosić
będziemy chwalę Tego, który triumfuje we wszystkich Świętych i
wybranych.
Niechaj więc Waszym to będzie obowiązkiem i Waszą troską, Czcigodni
Bracia, aby w oznaczonych dniach przed tą doroczną uroczystością w
poszczególnych parafiach wygłaszano do ludzi kazania, w których by lud
dokładnie zaznajomiono z istotą, znaczeniem i ważnością tego święta i
zachęcono go, aby urządził i ułożył swe życie w ten sposób, by ono stało
się godnym tych, którzy wiernie i gorliwie słuchają rozkazów Boskiego
Króla.
BŁOGOSŁAWIEŃSTWA ŚWIĘTA CHRYSTUSA KRÓLA
30. Pozwólcie jeszcze, Czcigodni Bracia, że przy końcu
encykliki, pokrótce zaznaczymy, jakich korzyści życzymy sobie i jakich
się spodziewamy z tej publicznej czci Chrystusa Króla, tak dla dobra
Kościoła i społeczeństwa świeckiego, jak i dla poszczególnych wiernych.
31. Zaiste kiedy będziemy oddawać cześć królowaniu Pańskiemu,
powinniśmy przypomnieć to ludziom, że Kościół, jako społeczność
doskonała, ustanowiona przez Chrystusa, domaga się i to z prawa
przyrodzonego, którego zrzec się nie może, pełnej wolności i
niezależności od władzy świeckiej i, że w wykonywaniu powierzonego sobie
od Boga urzędu nauczania, rządzenia i prowadzenia do wiecznego
szczęścia tych wszystkich, którzy należą do królestwa Chrystusa, Kościół
nie może zależeć od czyjejś woli.
Zarazem tę samą wolność winno państwo zostawić zakonom i zgromadzeniom,
męskim i żeńskim, które są bardzo dzielnymi pomocnikami Pasterzy
Kościoła i jak najbardziej przyczyniają się do rozszerzenia i utrwalenia
królestwa Chrystusowego, już to zwalczając świętymi ślubami zakonnymi
potrójną pożądliwość świata, już to przez dążenie do doskonalszego życia
sprawiają, iż świętość owa, która według woli boskiego Założyciela ma
zdobić i czynić znanym Kościół, wiecznie i wciąż, coraz to wspanialszym
blaskiem promienieje i jaśnieje przed oczami wszystkich.
32. Doroczne zaś obchodzenie tego święta napomni także państwa,
że tak jednostki, jak i władze i rządzący mają obowiązek czcić
publicznie Chrystusa i Jego słuchać; przywiedzie im bowiem na myśl ów
sąd ostateczny, na którym Chrystus, nie tylko usunięty z życia
publicznego, lecz także przez wzgardę zlekceważony i zapoznany, bardzo
surowo pomści tak wielkie zniewagi, ponieważ godność Jego królewska tego
się domaga, aby wszystkie państwa tak w wydawaniu praw i w wymierzaniu
sprawiedliwości, jak też w wychowaniu młodzieży w zdrowej nauce i
czystości obyczajów zastosowały się do przykazań Bożych i zasad
chrześcijańskich.
33. A nadto ileż przedziwnej mocy i cnót będą mogli zaczerpnąć
wierni z rozważania tych rzeczy, aby dusze swoje kształtować według
prawideł życia chrześcijańskiego. Albowiem jeżeli Chrystusowi Panu dana
jest wszelka władza na niebie i na ziemi, jeżeli ludzie najdroższą Jego
Krwią odkupieni, na mocy nowego niejako prawa podlegają Jego władzy;
jeżeli wreszcie ta władza obejmuje całą naturę człowieka, to jasną jest
rzeczą, że nie ma w nas żadnej władzy, która by wyjęta była spod tego
panowania.
Przeto powinien On królować w umyśle człowieka, którego obowiązkiem jest
z zupełnym poddaniem się, niezachwianie i stale uznawać prawdy
objawione i naukę Chrystusa; niech Chrystus króluje w woli, która
powinna słuchać praw i przykazań Bożych; niech króluje w sercu, które
wzgardziwszy pożądliwościami przyrodzonymi, winno nade wszystko Boga
kochać i do Niego jedynie należeć; niechaj króluje Chrystus w ciele i
jego członkach, które jak narzędzia, lub - że użyjemy słów św. Pawła
Apostola (Rzym 6,13)
jako "zbroja sprawiedliwości Boga", mają służyć do wewnętrznego
uświęcenia dusz. A to wszystko, jeżeli zostanie wiernym gruntownie i
jasno przedstawione do rozważania, o wiele łatwiej będzie można
pociągnąć ich do najwyższej doskonałości.
Oby się to stało, Czcigodni Bracia, iżby także i ci, którzy są poza
Kościołem, zapragnęli słodkiego jarzma Chrystusowego i przyjęli je dla
swego zbawienia, a my wszyscy, którzy z miłosierdzia Opatrzności Bożej
jesteśmy w Kościele, abyśmy nie ociężale, lecz gorliwie, z miłością i
święcie, nosili to jarzmo; dostosowawszy zaś życie nasze według praw
Królestwa Bożego, abyśmy się radowali obfitością zbawiennych owoców i
uznani przez Chrystusa jako dobrzy i wierni słudzy, stali się
uczestnikami wiecznej wraz z Nim szczęśliwości i chwały w królestwie
Jego niebieskim.
34. To życzenie i pragnienie, niech będzie dowodem Naszej ku
Wam, Czcigodni Bracia, ojcowskiej miłości przy zbliżającej się
uroczystości Narodzenia Pana Naszego Jezusa Chrystusa; i jako zapowiedź
łask bożych przyjmijcie apostolskie błogosławieństwo, którego Wam,
Czcigodni Bracia, duchowieństwu i ludowi Waszemu, najmiłościwiej
udzielamy.
Dan w Rzymie, u św. Piotra, dnia 11 grudnia w roku świętym 1925, w czwartym roku Naszego Pontyfikatu.
Pius XI, papież
Ustanowienie Wiecznego Kanonu Mszy św.
Konstytucja Apostolska Jego Świątobliwości Papieża św. Piusa V z 14 lipca 1570 r.
Pius, Biskup, Sługa Sług Bożych, na wieczną rzeczy pamiątkę
Do Naszych Czcigodnych Braci: Patriarchów, Prymasów, Arcybiskupów, Biskupów, i innych Miejscowych Ordynariuszy w Pokoju i Łączności ze Stolicą Apostolską
Czcigodni Bracia,
zdrowie i Błogosławieństwo Apostolskie!
Po wyniesieniu Nas na tron apostolski, z zadowoleniem skoncentrowaliśmy Nasz umysł i energię, i skierowaliśmy wszystkie Nasze myśli na kwestię zachowania nieskazitelnym publicznego kultu Kościoła; i dołożyliśmy starań, z Bożą pomocą, wszelkimi środkami naszej władzy, do osiągnięcia tego celu.
Zważywszy, iż, pośród innych dekretów Świętego Soboru Trydenckiego, powierzono nam również obowiązek zrewidowania i ponownego wydania świętych ksiąg, a mianowicie Katechizmu, Mszału i Brewiarza; i zważywszy, że z woli Bożej wydaliśmy Katechizm dla nauczania wiernych oraz gruntownie zrewidowany Brewiarz, następnie, dla właściwego wywiązania się z Boskiego Urzędu, aby Mszał i Brewiarz były w doskonałej harmonii, co jest prawe i właściwe (uznając, iż jest zupełnie stosownym, aby w Kościele był jeden tylko odpowiedni rodzaj psalmodii1 i jeden jedyny ryt odprawiania Mszy św.), uznaliśmy za konieczne natychmiast skierować Naszą uwagę na to, co jeszcze pozostało do zrobienia, a mianowicie, przeredagowanie Mszału tak szybko, jak to tylko możliwe.
Postanowiliśmy więc przekazać to zadanie wybranemu komitetowi uczonych; a oni, porównując na każdym etapie swojej pracy i z najwyższą uwagą starożytne kodeksy z Naszej Watykańskiej Biblioteki oraz odpowiednie (oryginalne lub poprawione) kodeksy z innych źródeł, konsultując to ponadto z pismami uznanych starożytnych autorów, którzy zapisali nam w testamencie treści dotyczące odprawianych świętych rytów, odtworzyli w ten sposób sam Mszał w pierwotnej formie i rycie świętych Ojców. Gdy efekty tej pracy zostały poddane dokładnemu rozpatrzeniu, a następnie poprawieniu, wówczas My, po głębokim rozważeniu, nakazaliśmy, iż końcowy ich wynik będzie bezzwłocznie wydrukowany i wydany w Rzymie, tak aby wszyscy mogli cieszyć się owocami tej pracy: aby księża wiedzieli jakich modlitw używać, oraz jakich odtąd, przy odprawianiu Mszy św., rytów i ceremonii przestrzegać.
Dlatego więc, aby wszyscy i wszędzie zaadaptowali i przestrzegali tego, co zostało im przekazane przez Święty Kościół Rzymski, Matkę i Nauczycielkę wszystkich innych Kościołów, będzie odtąd bezprawiem na zawsze w całym świecie chrześcijańskim śpiewanie albo recytowanie Mszy św. według formuły innej, niż ta przez Nas wydana; nakaz ten ma zastosowanie do wszystkich kościołów i kaplic, patriarchalnych, kolegialnych i parafialnych, świeckich bądź należących do zgromadzenia religijnego, czy to męskiego (włączając w to wojskowe) czy żeńskiego, w których Msze św. winny być śpiewane głośno w prezbiterium lub recytowane prywatnie, zgodnie z rytami i zwyczajami Kościoła Rzymskiego; ma to zastosowanie nawet wówczas, jeżeli wymienione kościoły zostały w jakikolwiek sposób zwolnione, czy to przez indult Stolicy Apostolskiej, czy przez zwyczaj, przywilej, lub nawet przez przysięgę lub zatwierdzenie Stolicy Apostolskiej, lub też jeżeli ich prawa i swobody były zagwarantowane w jakikolwiek inny sposób; zachowując tylko te, gdzie praktyka odprawiania Mszy św. w inny sposób była przyznana ponad 200 lat temu wraz z jednoczesnym utworzeniem i zatwierdzeniem kościoła przez Stolicę Apostolską, oraz te, które zachowały podobny zwyczaj nieprzerwanie przez okres nie mniej niż 200 lat; w których to przypadkach w żaden sposób nie odwołujemy ich ww. przywilejów lub zwyczajów. Mimo to, jeżeli ten Mszał, który uznaliśmy, iż jest godzien wydania, bardziej odpowiada tym ostatnim, niniejszym pozwalamy im na odprawianie Mszy św. zgodnie z tym rytem, pod warunkiem uzyskania zgody ich biskupa lub prałata, oraz całej kapituły, i niezależnie od innych warunków. Wszystkim innym ww. kościołom zakazuje się używania innych mszałów, które należy zupełnie i w całości wycofać; i przez tę obecną Konstytucję, która będzie mieć moc prawną po wsze czasy, nakazujemy i polecamy, pod groźbą kary Naszego gniewu, aby nic nie było dodane do Naszego nowo wydanego Mszału, nic tam pominięte, ani cokolwiek zmienione.
W szczególności, nakazujemy każdemu patriarsze, administratorowi i innym osobom jakiejkolwiek kościelnej godności, choćby był to kardynał Świętego Kościoła Rzymskiego lub posiadacz jakiegokolwiek innego stopnia lub stanowiska, a nakazujemy im to na mocy świętego posłuszeństwa, aby śpiewali bądź recytowali Mszę św. zgodnie z rytem, sposobem i normą niniejszym przez Nas ustanowioną, a tym samym zaprzestali i całkowicie zaniechali wszystkich innych rubryk i rytów innych mszałów, niezależnie jak dawnych, do których przestrzegania byli przyzwyczajeni, i aby nie dopuszczali myśli o wprowadzaniu do odprawiania Mszy św. jakichkolwiek ceremonii lub recytowania jakichkolwiek innych modlitw, niż te zawarte w Mszale.
Ponadto, na mocy treści niniejszego aktu i mocą Naszej Apostolskiej władzy, przyznajemy i uznajemy po wieczne czasy, że dla śpiewania bądź recytowania Mszy św. w jakimkolwiek kościele, bezwzględnie można posługiwać się tym Mszałem, bez jakichkolwiek skrupułów sumienia lub obawy o narażenie się na karę, sąd lub cenzurę, i że można go swobodnie i zgodnie z prawem używać. Żaden biskup, administrator, kanonik, kapelan lub inny ksiądz diecezjalny, lub zakonnik jakiegokolwiek zgromadzenia, jakkolwiek nie byłby tytułowany, nie może być zobowiązany do odprawiania Mszy św. w inny sposób, niż przez Nas polecono. Podobnie nakazujemy i oznajmiamy, iż nikt nie może być nakłaniany bądź zmuszany do zmieniania tego Mszału; a niniejsza Konstytucja nigdy nie może być unieważniona lub zmieniona, ale na zawsze pozostanie ważna, i będzie mieć moc prawną, pomimo wcześniejszych konstytucji lub edyktów zgromadzeń prowincjalnych bądź synodalnych, i pomimo zwyczajów ww. kościołów, ustanowionych bardzo dawnym lub odwiecznym nakazem, zachowując tylko zwyczaje mające ponad 200 lat.
W konsekwencji, z Naszej woli i mocą tej samej władzy, zarządzamy, iż jeden miesiąc po opublikowaniu tej Naszej Konstytucji i Mszału, księża Kurii Rzymskiej będą zobowiązani do śpiewania bądź recytowania Mszy św. zgodnie z niniejszym; inni na południe od Alp, po trzech miesiącach; ci, którzy mieszkają za Alpami, po sześciu miesiącach lub tak szybko, jak tylko Mszał będzie dostępny.
Ponadto, aby wymieniony Mszał był zachowany od skazy i utrzymany wolny od defektów i błędów, karą za nieprzestrzeganie niniejszego w przypadku wszystkich drukarń na obszarze bezpośrednio lub pośrednio podległym Nam, bądź Świętemu Kościołowi Rzymskiemu, będzie konfiskata ich książek i grzywna w wysokości 100 dukatów w złocie płatna ipso facto do Apostolskiego Skarbca. W przypadku siedziby w innych częściach świata, karą będzie ekskomunika latae sententiae i inne kary według Naszego uznania; i mocą Naszej Apostolskiej władzy i zgodnie z brzmieniem tego dokumentu, zarządzamy, iż nie wolno im ośmielić się, albo dopuścić myśli o wydrukowaniu, wydaniu lub sprzedaży, lub w jakikolwiek inny sposób przyczynić się do dostarczenia takich ksiąg, bez Naszego potwierdzenia i zgody, lub bez wyraźnej zgody Komisarza Apostolskiego dla wymienionych rejonów świata, który będzie w tym celu przez Nas wyznaczony. Każda z wymienionych drukarń musi otrzymać od ww. Komisarza Mszał standardowy, który będzie służyć jako wzorzec kolejnych kopii, które, gdy zostaną wykonane, muszą być porównane ze wzorcem i wiernie się z nim zgadzać, nie różniąc się w żaden sposób od pierwowzoru wydrukowanego w Rzymie.
Ale, ponieważ trudno byłoby przesłać niniejszą Konstytucję do wszystkich części świata i powiadomić jednocześnie wszystkich zainteresowanych, zarządzamy, iż będzie ona, jak zwykle, rozwieszona na drzwiach Bazyliki Księcia Apostołów, na drzwiach Apostolskiej Kancelarii i na końcu Campo da Fiori; ponadto nakazujemy, że drukowane kopie niniejszego dokumentu, potwierdzone przez notariusza i poświadczone pieczęcią funkcjonariusza kościelnego, będą posiadać tę samą niebudzącą wątpliwości ważność, gdziekolwiek w każdym kraju, który chciałby wystawić publicznie niniejszy Nasz tekst. Podobnie, nikomu nie wolno naruszyć lub nierozważnie zmienić tego tekstu Naszego zezwolenia, ustanowienia, nakazania, polecenia, skierowania, przyznania, indultu, deklaracji, woli, dekretu i zakazu. Ktokolwiek by ośmielił się tak uczynić, niech wie, iż naraża się na gniew Boga Wszechmogącego oraz błogosławionych Apostołów Piotra i Pawła.
Dan u Świętego Piotra w Rzymie, w roku tysiąc pięćset siedemdziesiątym Wcielenia Naszego Pana, dnia czternastego lipca, piątego roku Naszego Pontyfikatu. P. P. Pius V
zdrowie i Błogosławieństwo Apostolskie!
Po wyniesieniu Nas na tron apostolski, z zadowoleniem skoncentrowaliśmy Nasz umysł i energię, i skierowaliśmy wszystkie Nasze myśli na kwestię zachowania nieskazitelnym publicznego kultu Kościoła; i dołożyliśmy starań, z Bożą pomocą, wszelkimi środkami naszej władzy, do osiągnięcia tego celu.
Zważywszy, iż, pośród innych dekretów Świętego Soboru Trydenckiego, powierzono nam również obowiązek zrewidowania i ponownego wydania świętych ksiąg, a mianowicie Katechizmu, Mszału i Brewiarza; i zważywszy, że z woli Bożej wydaliśmy Katechizm dla nauczania wiernych oraz gruntownie zrewidowany Brewiarz, następnie, dla właściwego wywiązania się z Boskiego Urzędu, aby Mszał i Brewiarz były w doskonałej harmonii, co jest prawe i właściwe (uznając, iż jest zupełnie stosownym, aby w Kościele był jeden tylko odpowiedni rodzaj psalmodii1 i jeden jedyny ryt odprawiania Mszy św.), uznaliśmy za konieczne natychmiast skierować Naszą uwagę na to, co jeszcze pozostało do zrobienia, a mianowicie, przeredagowanie Mszału tak szybko, jak to tylko możliwe.
Postanowiliśmy więc przekazać to zadanie wybranemu komitetowi uczonych; a oni, porównując na każdym etapie swojej pracy i z najwyższą uwagą starożytne kodeksy z Naszej Watykańskiej Biblioteki oraz odpowiednie (oryginalne lub poprawione) kodeksy z innych źródeł, konsultując to ponadto z pismami uznanych starożytnych autorów, którzy zapisali nam w testamencie treści dotyczące odprawianych świętych rytów, odtworzyli w ten sposób sam Mszał w pierwotnej formie i rycie świętych Ojców. Gdy efekty tej pracy zostały poddane dokładnemu rozpatrzeniu, a następnie poprawieniu, wówczas My, po głębokim rozważeniu, nakazaliśmy, iż końcowy ich wynik będzie bezzwłocznie wydrukowany i wydany w Rzymie, tak aby wszyscy mogli cieszyć się owocami tej pracy: aby księża wiedzieli jakich modlitw używać, oraz jakich odtąd, przy odprawianiu Mszy św., rytów i ceremonii przestrzegać.
Dlatego więc, aby wszyscy i wszędzie zaadaptowali i przestrzegali tego, co zostało im przekazane przez Święty Kościół Rzymski, Matkę i Nauczycielkę wszystkich innych Kościołów, będzie odtąd bezprawiem na zawsze w całym świecie chrześcijańskim śpiewanie albo recytowanie Mszy św. według formuły innej, niż ta przez Nas wydana; nakaz ten ma zastosowanie do wszystkich kościołów i kaplic, patriarchalnych, kolegialnych i parafialnych, świeckich bądź należących do zgromadzenia religijnego, czy to męskiego (włączając w to wojskowe) czy żeńskiego, w których Msze św. winny być śpiewane głośno w prezbiterium lub recytowane prywatnie, zgodnie z rytami i zwyczajami Kościoła Rzymskiego; ma to zastosowanie nawet wówczas, jeżeli wymienione kościoły zostały w jakikolwiek sposób zwolnione, czy to przez indult Stolicy Apostolskiej, czy przez zwyczaj, przywilej, lub nawet przez przysięgę lub zatwierdzenie Stolicy Apostolskiej, lub też jeżeli ich prawa i swobody były zagwarantowane w jakikolwiek inny sposób; zachowując tylko te, gdzie praktyka odprawiania Mszy św. w inny sposób była przyznana ponad 200 lat temu wraz z jednoczesnym utworzeniem i zatwierdzeniem kościoła przez Stolicę Apostolską, oraz te, które zachowały podobny zwyczaj nieprzerwanie przez okres nie mniej niż 200 lat; w których to przypadkach w żaden sposób nie odwołujemy ich ww. przywilejów lub zwyczajów. Mimo to, jeżeli ten Mszał, który uznaliśmy, iż jest godzien wydania, bardziej odpowiada tym ostatnim, niniejszym pozwalamy im na odprawianie Mszy św. zgodnie z tym rytem, pod warunkiem uzyskania zgody ich biskupa lub prałata, oraz całej kapituły, i niezależnie od innych warunków. Wszystkim innym ww. kościołom zakazuje się używania innych mszałów, które należy zupełnie i w całości wycofać; i przez tę obecną Konstytucję, która będzie mieć moc prawną po wsze czasy, nakazujemy i polecamy, pod groźbą kary Naszego gniewu, aby nic nie było dodane do Naszego nowo wydanego Mszału, nic tam pominięte, ani cokolwiek zmienione.
W szczególności, nakazujemy każdemu patriarsze, administratorowi i innym osobom jakiejkolwiek kościelnej godności, choćby był to kardynał Świętego Kościoła Rzymskiego lub posiadacz jakiegokolwiek innego stopnia lub stanowiska, a nakazujemy im to na mocy świętego posłuszeństwa, aby śpiewali bądź recytowali Mszę św. zgodnie z rytem, sposobem i normą niniejszym przez Nas ustanowioną, a tym samym zaprzestali i całkowicie zaniechali wszystkich innych rubryk i rytów innych mszałów, niezależnie jak dawnych, do których przestrzegania byli przyzwyczajeni, i aby nie dopuszczali myśli o wprowadzaniu do odprawiania Mszy św. jakichkolwiek ceremonii lub recytowania jakichkolwiek innych modlitw, niż te zawarte w Mszale.
Ponadto, na mocy treści niniejszego aktu i mocą Naszej Apostolskiej władzy, przyznajemy i uznajemy po wieczne czasy, że dla śpiewania bądź recytowania Mszy św. w jakimkolwiek kościele, bezwzględnie można posługiwać się tym Mszałem, bez jakichkolwiek skrupułów sumienia lub obawy o narażenie się na karę, sąd lub cenzurę, i że można go swobodnie i zgodnie z prawem używać. Żaden biskup, administrator, kanonik, kapelan lub inny ksiądz diecezjalny, lub zakonnik jakiegokolwiek zgromadzenia, jakkolwiek nie byłby tytułowany, nie może być zobowiązany do odprawiania Mszy św. w inny sposób, niż przez Nas polecono. Podobnie nakazujemy i oznajmiamy, iż nikt nie może być nakłaniany bądź zmuszany do zmieniania tego Mszału; a niniejsza Konstytucja nigdy nie może być unieważniona lub zmieniona, ale na zawsze pozostanie ważna, i będzie mieć moc prawną, pomimo wcześniejszych konstytucji lub edyktów zgromadzeń prowincjalnych bądź synodalnych, i pomimo zwyczajów ww. kościołów, ustanowionych bardzo dawnym lub odwiecznym nakazem, zachowując tylko zwyczaje mające ponad 200 lat.
W konsekwencji, z Naszej woli i mocą tej samej władzy, zarządzamy, iż jeden miesiąc po opublikowaniu tej Naszej Konstytucji i Mszału, księża Kurii Rzymskiej będą zobowiązani do śpiewania bądź recytowania Mszy św. zgodnie z niniejszym; inni na południe od Alp, po trzech miesiącach; ci, którzy mieszkają za Alpami, po sześciu miesiącach lub tak szybko, jak tylko Mszał będzie dostępny.
Ponadto, aby wymieniony Mszał był zachowany od skazy i utrzymany wolny od defektów i błędów, karą za nieprzestrzeganie niniejszego w przypadku wszystkich drukarń na obszarze bezpośrednio lub pośrednio podległym Nam, bądź Świętemu Kościołowi Rzymskiemu, będzie konfiskata ich książek i grzywna w wysokości 100 dukatów w złocie płatna ipso facto do Apostolskiego Skarbca. W przypadku siedziby w innych częściach świata, karą będzie ekskomunika latae sententiae i inne kary według Naszego uznania; i mocą Naszej Apostolskiej władzy i zgodnie z brzmieniem tego dokumentu, zarządzamy, iż nie wolno im ośmielić się, albo dopuścić myśli o wydrukowaniu, wydaniu lub sprzedaży, lub w jakikolwiek inny sposób przyczynić się do dostarczenia takich ksiąg, bez Naszego potwierdzenia i zgody, lub bez wyraźnej zgody Komisarza Apostolskiego dla wymienionych rejonów świata, który będzie w tym celu przez Nas wyznaczony. Każda z wymienionych drukarń musi otrzymać od ww. Komisarza Mszał standardowy, który będzie służyć jako wzorzec kolejnych kopii, które, gdy zostaną wykonane, muszą być porównane ze wzorcem i wiernie się z nim zgadzać, nie różniąc się w żaden sposób od pierwowzoru wydrukowanego w Rzymie.
Ale, ponieważ trudno byłoby przesłać niniejszą Konstytucję do wszystkich części świata i powiadomić jednocześnie wszystkich zainteresowanych, zarządzamy, iż będzie ona, jak zwykle, rozwieszona na drzwiach Bazyliki Księcia Apostołów, na drzwiach Apostolskiej Kancelarii i na końcu Campo da Fiori; ponadto nakazujemy, że drukowane kopie niniejszego dokumentu, potwierdzone przez notariusza i poświadczone pieczęcią funkcjonariusza kościelnego, będą posiadać tę samą niebudzącą wątpliwości ważność, gdziekolwiek w każdym kraju, który chciałby wystawić publicznie niniejszy Nasz tekst. Podobnie, nikomu nie wolno naruszyć lub nierozważnie zmienić tego tekstu Naszego zezwolenia, ustanowienia, nakazania, polecenia, skierowania, przyznania, indultu, deklaracji, woli, dekretu i zakazu. Ktokolwiek by ośmielił się tak uczynić, niech wie, iż naraża się na gniew Boga Wszechmogącego oraz błogosławionych Apostołów Piotra i Pawła.
Dan u Świętego Piotra w Rzymie, w roku tysiąc pięćset siedemdziesiątym Wcielenia Naszego Pana, dnia czternastego lipca, piątego roku Naszego Pontyfikatu. P. P. Pius V
====================================================
Sobór Watykański 1870 r.
Projekt
konstytucji dogmatycznej o Kościele Chrystusowym przedłożony ojcom do
rozpatrzenia.
Pius
Biskup sługa sług Bożych za aprobatą soboru na wieczną rzeczy pamiątkę.*
Schema
constitutionis dogmaticae de ecclesia Christi patrum examini propositum.
Pius Episcopus servus servorum Dei sacro approbante concilio ad perpetuam rei memoriam.
Pius Episcopus servus servorum Dei sacro approbante concilio ad perpetuam rei memoriam.
Wstęp.
Urząd
Apostolski najwyższego pasterza, który z woli niewymownej Opatrzności i
miłosierdzia Bożego sprawujemy, napełnia nas ciągłą troską, abyśmy
nic nie pominęli, by droga, która prowadzi do życia i zbawienia
wiecznego, była dla wszystkich ludzi otwarta i aby ci, którzy przebywają
w ciemnościach i cieniu śmierci, doszli do światła i poznania prawdy.
Ponieważ
zaś Bóg i Zbawiciel nasz całą prawdę zbawczej nauki i skarby środków
prowadzących do zbawienia przekazał swojemu Kościołowi jako
dogmatyczny depozyt, aby wszyscy mogli czerpać z niego napój żywota,
dlatego też należy przede wszystkim sam Kościół prawdziwy ukazać i
usilniej zalecić go wiernym, aby jednych sprowadzić na drogę zbawienia,
drugich zaś na niej umocnić i utwierdzić. Dlatego mniemamy, że jest
naszym obowiązkiem wyłożyć zasadnicze prawdy katolickiej nauki o
istocie Kościoła, jego właściwościach i władzy, a szerzące się
przeciwne błędy potępić w dołączonych kanonach.
Rozdział
I
Kościół
jest Mistycznym Ciałem Chrystusa.
Jednorodzy
Syn Boży, który oświeca każdego człowieka przychodzącego na ten świat
i który nigdy nie odmawiał swej pomocy nieszczęśliwym synom Adama, w
owej pełności czasu określonej w odwiecznym planie Opatrzności,
stawszy się na podobieństwo ludzi ukazał się widzialnie w przyjętej
postaci naszego ciała, aby ludzie ziemscy i cieleśni przyoblekłszy się
w nowego człowieka, który według Boga stworzony jest w sprawiedliwości
i świętości prawdy, utworzyli Ciało Mistyczne, którego sam byłby Głową.
Aby zaś sprawić ową jedność Mistycznego Ciała, Chrystus Pan ustanowił
kąpiel odrodzenia i odnowienia, by dzięki niej synowie tej ziemi,
rozdzieleni między sobą tylu nazwami, najbardziej zaś z powodu popełnionych
grzechów, stali się po oczyszczeniu z wszelkiej zmazy wzajemnie dla
siebie członkami, a złączeni ze swoją boską Głową przez wiarę,
nadzieję i miłość, wszyscy byli ożywieni jednym jego duchem i
otrzymali obfite dary łask niebieskich i charyzmatów.
I
to stanowi ową przedziwną doskonałość Kościoła, którą należy
zawsze jak najusilniej podkreślać by wierni mieli ją zawsze przed
oczyma i by mocno utkwiła w ich umysłach; Głową bowiem Kościoła jest
Chrystus, z którego całe ciało złożone i złączone przez wszystkie
spojenia wzajemnej usługi według działalności stosownej do miary każdego
członka czerpie swój wzrost ku zbudowaniu samego siebie w miłości.
Rozdział
II
Religię
chrześcijańską można wyznawać tylko w Kościele i przez Kościół założony
przez Chrystusa.
Tenże
Kościół, który nabył krwią swoją i umiłował na wieki jako
oblubienicę jedynie wybraną, założył i ustanowił sam Jezus Chrystus,
źródło i sprawca wiary, który nakazał swoim Apostołom i ich następcom
ustawicznie aż do skończenia świata nauczać i rządzić po całej
ziemi i gromadzić ze wszystkich narodów, aby powstał jeden rodzaj święty,
jeden lud przyjemny, gorliwy w dobrych uczynkach. Albowiem prawo Ewangelii
nie głosi, jakoby prawdziwi wyznawcy mieli czcić Ojca w duchu i
prawdzie, pojedynczo, z wykluczeniem wszelkich więzów społecznych; lecz
przeciwnie, Zbawiciel nasz chciał swoją religię tak związać z założoną
przez siebie społecznością, aby z nią ściśle zespolona przybrała
niejako konkretne formy i aby poza nią prawdziwa religia Chrystusowa była
niemożliwą.
Rozdział
III
Kościół
jest społecznością prawdziwą, doskonałą, duchową i nadprzyrodzoną.
Nauczamy
zatem i oświadczamy, że w Kościele znajdują się wszystkie właściwości
prawdziwej społeczności. Albowiem Chrystus nie zostawił społeczności
nieokreślonej lub bezkształtnej, lecz tak jak od Niego posiada swoje
istnienie, tak też z Jego woli i ustanowienia otrzymała formę swego
bytu i właściwy sobie ustrój. Dlatego nie jest ona członem lub też częścią
jakiejś innej społeczności, ani też nie jest z jakąś inną zmieszana
lub zespolona; jest natomiast sama w sobie tak doskonałą, że nie tylko
różni się od wszystkich ludzkich społeczności, ale ponadto nieskończenie
je przewyższa. Pochodząc bowiem z niewyczerpanego źródła miłosierdzia
Bożego Ojca, założona przez posługiwanie i dzieło Jego Wcielonego Słowa,
ustanowiona została w Duchu św., który najpierw udzielony w obfitości
Apostołom, rozlewa się również obficie i nieustannie na synów
przybranych, aby ci oświeceni Jego blaskiem w jedności wiary i z Bogiem
byli ściśle zespoleni i między sobą związani; aby niosąc w sercach
swoich skarb dziedzictwa, umieli oddalać pragnienia ciała od zepsucia pożądliwości
tego świata, a umocnieni błogosławioną jedną i wspólną nadzieją
pragnęli przyobiecanej wiecznej chwały Boga i w ten sposób przez dobre
uczynki pewnym uczynili wezwanie i wybranie swoje. Ponieważ zaś Duch św.
pomnaża w ludziach te bogactwa dóbr w ramach Kościoła i tenże Duch św.
spaja ich swymi węzami w jedną całość, dlatego Kościół jest społecznością
duchową i w całym tego słowa znaczeniu nadprzyrodzoną.
Rozdział
IV
Kościół
jest społecznością widzialną.
Nie
należy jednak wierzyć, że tylko wewnętrzne i niewidzialne więzy łączą
członków Kościoła i że wskutek tego powstaje społeczność ukryta i
zupełnie niewidzialna. Albowiem odwieczna mądrość Boża i moc chciała,
aby duchownym i niewidzialnym więzom, które spajają wiernych z najwyższą
i niewidzialną głową w Kościele w Duchu św., odpowiadały także węzy
zewnętrzne i widzialne i aby przez to owa duchowa i nadprzyrodzona społeczność
ukazała się zewnętrznie i stała się rozpoznawalną. I tu ma swe źródło
widzialny urząd nauczycielski, głoszący publicznie prawdy wiary, w które
winniśmy wierzyć wewnętrznie i wyznawać je na zewnątrz; widzialny także
urząd kapłański, kierujący i troszczący się z tytułu urzędu
publicznego o widzialne sakramenty, które dokonują wewnętrznego uświęcenia
człowieka i przez które oddajemy należy kult Bogu; stąd także
widzialny urząd pasterski, który normuje wzajemne stosunki członków
społeczności, zarządza i kieruje sprawami zewnętrznymi i publicznym życiem
wiernych w Kościele; wreszcie całe widzialne ciało Kościoła, do którego
należą nie tylko sprawiedliwi lub przeznaczeni, lecz także grzesznicy,
złączeni jednak z nim wyznaniem wiary i jednością społeczności (communione);
wskutek tego Kościół Chrystusowy na ziemi nie jest ani niewidzialny ani
ukryty, lecz widzialny i rozpoznawalny jak miasto wyniosłe i lśniące na
górze, którego nie można ukryć, jak świeca na świeczniku, która
opromieniona słońcem sprawiedliwości rozjaśnia cały świat światłem
swojej prawdy.
Rozdział
V
Widzialna
jedność Kościoła
Ponieważ
taki jest prawdziwy Kościół Chrystusowy, dlatego oświadczamy, że ta
widzialna i rozpoznawalna społeczność jest owym Kościołem boskich
obietnic i zmiłowań, który Chrystus zechciał wyróżnić i ozdobić
tylu uprawnieniami i przywilejami. Jest on w swoim ustroju tak wyraźnie
oznaczony, że inne społeczności, oddzielone od jedności wiary lub wspólnoty
tegoż ciała, nie mogą być nazwane jego częścią lub członem; ani też
nie obejmuje on ani ogarnia różnych odłamów religijnych z nazwy chrześcijańskich,
lecz sam w sobie zjednoczony i ściśle zespolony w swojej widzialnej
jedności stanowi ciało niepodzielone i niepodzielne, które jest właśnie
Mistycznym Ciałem Chrystusa. O nim to mówi Apostoł: jedno ciało i
jeden duch, jak jesteście wezwani w jednej nadziei wezwania waszego.
Jeden Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden Bóg i Ojciec wszystkich, który
jest nad wszystkimi i poprzez wszystko i we wszystkich nas.
Rozdział
VI
Kościół
jest społecznością bezwzględnie konieczną do osiągnięcia zbawienia.
Dlatego
niechaj wszyscy zważą, jak konieczną do osiągnięcia zbawienia społecznością
jest Kościół Chrystusowy. Jest on bowiem tak konieczny, jak koniecznym
jest związek i łączność z Chrystusem Głową i Mistycznym Jego Ciałem,
poza którym nie ożywia On ani wspiera żadnej innej społeczności, jak
to czyni ze swoim Kościołem, który jedynie umiłował i siebie ofiarował
zań, aby go uświęcić, obmywając go wodą chrztu w wodzie żywota i
aby (w ten sposób) przygotować sobie Kościół chwalebny bez plamy i
skazy, święty i niepokalany.
Dlatego
nauczamy, że Kościół nie jest społecznością dowolną (w tym
znaczeniu), jakoby to było dla zbawienia obojętne znać go, czy też nie
znać, wstąpić doń, czy też wystąpić; lecz jest on społecznością
bezwzględnie konieczną, i to nie tylko koniecznością wynikającą z
nakazu Zbawiciela, który na wszystkich ludzi nałożył obowiązek należenia
do Kościoła (necessitate praecepti), lecz także koniecznością
nieodzownego środka (necessitate medii), gdyż w obecnym porządku
Opatrzności zbawczej udzielanie Ducha św., uczestnictwo w prawdzie i życiu
dokonują się tylko w Kościele i przez Kościół, którego głową jest
Chrystus.
Rozdział
VII
Poza
Kościołem nikt nie może się zbawić.
Następnie
jest dogmatem wiary, że poza Kościołem nikt nie może się zbawić. Ci
jednak, którzy pozostają w niepokonalnej nieznajomości Chrystusa i Jego
Kościoła, nie będą skazani na kary wieczne z powodu tejże nieznajomości,
ponieważ nie obciąża ich z tego powodu żadna wina w oczach Pana, który
pragnie, by wszyscy ludzie doszli do zbawienia i do poznania prawdy, i który
temu, kto czyni, co jest w jego mocy, nie odmawia łaski, aby mógł dostąpić
usprawiedliwienia i osiągnąć życie wieczne. Lecz tegoż
usprawiedliwienia nie dostąpi ten, kto rozstaje się z tym życiem
oddzielony z własnej winy od jedności wiary lub społecznej jedności Kościoła.
Kto by nie był w tej arce, zginie w czasie potopu. Dlatego odrzucamy i
potępiamy bezbożną jak również sprzeczną z rozumem naukę o równej
wartości wszystkich religii, tę naukę, w świetle której synowie tego
świata, znosząc różnicę między prawdą a fałszem, głoszą, że
brama życia wiecznego stoi otworem dla wszystkich ludzi wyznających jakąkolwiek
religię, lub twierdzą, że o prawdzie religijnej można mieć tylko więcej
lub mniej prawdopodobne mniemanie, a nie pewność.
Podobnie
odrzucamy bezbożność tych, którzy zamykają bramy królestwa Bożego
przed ludźmi twierdząc wśród fałszywych wymówek, że nie godzi się,
lub dla zbawienia nie jest rzeczą zgoła konieczną, opuszczać religię,
w której ktoś się urodził, lub został w niej pouczony i wychowany
nawet wtedy, gdy jest fałszywą.
Odrzucamy
także bezbożność tych, którzy oskarżają Kościół, że głosi się
być religią jedynie prawdziwą, wszystkie zaś religijne społeczności
i sekty, które oddzieliły się od jego społeczności, napiętnuje i potępia,
jak gdyby mogła kiedykolwiek współistnieć sprawiedliwość i nieprawość,
światło i ciemności i zgoda między Chrystusem i Belialem.
Rozdział
VIII
Niezniszczalność
Kościoła (indefectibilitas).
Oświadczamy
ponadto, że Kościół Chrystusowy tak pod względem swego istnienia, jak
i ustroju jest społecznością wieczystą i trwałą i nie należy
oczekiwać po niej ani pełniejszej ani doskonalszej ekonomii zbawczej na
tym świecie. Albowiem aż do skończenia świata wszyscy śmiertelni
mieszkańcy tej ziemi otrzymywać będą zbawienie dzięki Chrystusowi i
dlatego Kościół Jego, który jest jedyną społecznością zbawczą, będzie
trwał zawsze niezmienny i nienaruszony w swoim ustroju aż do skończenia
świata. I mimo, że Kościół wzrasta i oby ustawicznie powiększał się
w wierze i miłości ku zbudowaniu ciała Chrystusowego, mimo że zależnie
od wieku i różnych okoliczności, wśród których w ciągłej walce żyje,
ukazuje się w różnej szacie, to jednak pozostaje zawsze niezmienny w
swej istocie i swoim ustroju nadanym mu przez Chrystusa. Dlatego Kościół
Chrystusowy nigdy nie może utracić swych właściwości i znamion, swego
świętego urzędu nauczycielskiego, kapłańskiego i pasterskiego, aby
Chrystus przez swoje ciało widzialne mógł być zawsze dla wszystkich
ludzi drogą, prawdą i życiem.
Rozdział
IX
Nieomylność
Kościoła.
Kościół
Chrystusowy utraciłby swą niezmienność i godność, i przestałby być
społecznością udzielającą życie i koniecznym środkiem do zbawienia,
gdyby sam mógł zejść na bezdroża w prawdach zbawczej wiary i
obyczaju, i w przepowiadaniu i wykładaniu ich sam mógł zbłądzić lub
innych w błąd wprowadzić. Wszak jest filarem i utwierdzeniem prawdy, a
przeto wolnym od wszelkiego niebezpieczeństwa błędu i fałszu. Dlatego
za aprobatą świętego i powszechnego soboru nauczamy i oświadczamy, że
daru nieomylności, o którym jako o wieczystym przywileju Kościoła
Chrystusowego wiemy z objawienia i którego nie należy mieszać z
charyzmatem natchnienia, ani też tłumaczyć, jakoby w Kościele dokonywały
się nowe objawienia, udzielono Kościołowi w tym celu, aby strzegł i
przechowywał w całym Kościele Chrystusowym słowo Boże, czy to spisane
czy też przekazywane w ustnej tradycji, wolne od wszelkiego zapsucia
spowodowanego wprowadzeniem nowości lub zmiany, zgodnie z owym nakazem
Apostoła: O Tymoteuszu, strzeż tego, co ci powierzono, unikając światowych
nowości słów i sprzeciwów fałszywie nazwanej wiedzy, którą wyznając
niektórzy odpadli od wiary. Tenże Apostoł powtórnie o tym wspomina
pisząc: Miej wzór zdrowych słów, które ode mnie słyszałeś w wierze
i miłości w Chrystusie Jezusie. Dobra powierzonego strzeż przez Ducha,
który mieszka w nas.
Poza
tym nauczamy, że przedmiot nieomylności sięga tak daleko, jak daleko sięga
depozyt wiary i obowiązek jego strzeżenia. Dlatego też przywilej
nieomylności, który przysługuje Kościołowi, zasięgiem swoim obejmuje
całość objawionego słowa Bożego, jak również to wszystko, co chociaż
samo w sobie objawionym nie jest, jednak tak z nim jest związane, że bez
tego nie można by objawienia w całości zachować, ani pewnie i wyraźnie
ku wierzeniu podawać i wyjaśniać, albo też skutecznie bronić i
zabezpieczyć przed błędami ludzi i zarzutami pseudo-nauki. Ta zaś
nieomylność, której celem jest zachowanie w społeczności wiernych
nienaruszonej prawdy w nauce wiary i obyczaju, przysługuje urzędowi
nauczycielskiemu (magisterium), który Chrystus ustanowił w Kościele
swoim na wieki, kiedy rzekł do Apostołów: Idąc tedy, nauczajcie
wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego,
nauczając je zachowywać wszystko, cokolwiek wam przekazałem. A oto ja
jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata.
Im
to właśnie przyobiecał Chrystus Ducha swojej prawdy, aby mieszkał z
nimi na wieku i będąc w nich nauczał ich wszelkiej prawdy.
Rozdział
X
O
władzy Kościoła.
Kościół
Chrystusowy nie jest społecznością o równych uprawnieniach jego członków,
społecznością, w której wszyscy wierni mieliby te same prawa. Jest
natomiast społecznością wiernych posiadających różne uprawnienia i
to nie tylko dlatego, że jedni z wiernych są duchownymi, inni – świeckimi,
lecz przede wszystkim dlatego, że z ustanowienia Bożego istnieje w Kościele
władza do uświęcania, nauczania i rządzenia, którą jedni posiadają,
inni natomiast są jej pozbawieni. Ponieważ zaś inna jest władza święceń,
a inna jurysdykcji, o tej ostatniej specjalnie głosimy, że dotyczy ona
nie tylko forum wewnętrznego i sakramentalnego, lecz także zewnętrznego
i publicznego, i że posiada cechy jurysdykcji doskonałej i pełnej,
mianowicie obejmuje władzę prawodawczą, sądowniczą i władzę
karania. Podmiotem zaś tejże władzy są pasterze i doktorzy ustanowieni
przez Chrystusa, którzy ją wykonują swobodnie i niezależnie od
jakiejkolwiek władzy świeckiej; a przeto z pełnią władzy rządzą Kościołem
Bożym już to przy pomocy konkretnych praw, obowiązujących również w
sumieniu, już to przy pomocy dekretów sądowych, czy wreszcie zbawczych
kar wymierzanych winowajcom nawet wbrew ich woli i to nie tylko w sprawach
wiary i obyczaju, kultu i uświęcenia, lecz także w tych sprawach, które
dotyczą zewnętrznej karności i zarządu Kościoła. Dlatego należy
wierzyć, że Kościół jest społecznością doskonałą. Tym zaś
prawdziwym i tak błogosławionym Kościołem Chrystusa nie jest żaden
inny, tylko jeden, święty, katolicki i apostolski, rzymski.
_____________________
Przypis:
*
W wyniku przerwania obrad Soboru Watykańskiego w 1870 r. Projekt
konstytucji nie doczekał się uroczystego zatwierdzenia. Jednakże,
według zgodnego zapatrywania, jego treść wyraża
nauczanie zwyczajnego magisterium Kościoła i jako taka jest nieomylna. „Dlatego wolno nam
powiedzieć, że treść schematu konstytucji dogmatycznej o Kościele w
zasadniczych swych punktach cieszy się nie tylko powagą ogółu teologów
z okresu Soboru Watykańskiego, lecz także powagą biskupów, członków
Kościoła nauczającego. Z tego też względu przysługuje mu określenie
teologiczne, że jest to nauka objawiona, nauczana przez magisterium
zwyczajne Kościoła, bliska zdefiniowania (de fide catholica proxime
definibilis). By mogła stać się dogmatem z tytułu nauczania przez
magisterium nadzwyczajne, brak jej tylko uroczystej promulgacji w formie
aktu papieskiego, czy soborowego. Oczywiście, że taki akt nie dodawałby
samej nauce jakiegoś nowego stopnia pewności, gdyż różnica między
nauczaniem uroczystym i zwyczajnym nie polega na różnicy powagi
autorytetu, lecz tylko na różnicy formy i sposobu podawania danej
prawdy. Akt uroczystej dogmatyzacji uściśla tylko treść prawdy w
kwestiach spornych, usuwa wątpliwości i wyraźnie precyzuje naukę głoszoną
przez zwyczajne magisterium.” Ks. Bolesław Pylak, Kościół jako
Mistyczne Ciało Chrystusa. Projekt konstytucji dogmatycznej na Soborze
Watykańskim, (Praca doktorska napisana pod kierownictwem ks. prof. dra
Antoniego Słomkowskiego), Lublin 1959, s. 250.