Czytam obecnie żywot św. Joanny Antydy Thouret, napisany przez ks. prał. Franciszka Trochu. Była ona świętą zakonnicą, założycielką Sióstr Miłosierdzia (zgromadzenia, które zostało docenione przez antyliberalnych władców, takich jak Karol Feliks Sabaudzki i Franciszek IV z Modeny), kanonizowaną przez Piusa XI, przeżyła tragedię rewolucji francuskiej. Dzięki znakomitemu pióru ks. prał. Trochu czytelnik może zrozumieć wszystkie aspekty dramatu, który wstrząsnął życiem Kościoła i społeczeństwa w tamtym czasie. Najbardziej uderza stanowczość, z jaką prawie wszyscy wierni odrzucili Msze duchowieństwa konstytucjonalnego (które przysięgło wierność schizmatyckiej „Konstytucji Cywilnej Kleru”) i wybrali, ryzykując życiem, uczestnictwo w potajemnych Mszach, odprawianych w lesie, w piwnicach lub stajniach przez „opornych” kapłanów (którzy odmówili złożenia przysięgi nałożonej przez rewolucjonistów). Nikt nie uczestniczył w nabożeństwach „intruzów”, jak ich nazywano, ponieważ stawką była wierność Chrystusowi i Jego Namiestnikowi. A jednak była to Msza św. Piusa V celebrowana ważnie na (majestatycznych) ołtarzach kościołów we Francji, a nie zreformowany ryt odprawiany przez fałszywych księży. Siostry zakonne z nowicjatu siostry Joanny Antydy pozbawiały się sakramentów pokuty i Najświętszej Eucharystii, ponieważ nie mogły ich przyjąć z rąk świętokradzkich – nie mogły! Bardzo wielu spośród opornego duchowieństwa, zakonnic i dobrych katolików poniosło męczeństwo, dzięki tej więzi miłości, która jednoczy z Bogiem i która nie może zostać zerwana przez względy ludzkie, niezależnie od tego, jak poważne mogą być konsekwencje.