Przy końcu pierwszej Księgi Królów, czytamy o
straszliwej klęsce jakiej doznała armia Izraelitów w desperackiej bitwie z
Filistynami. Ich króla, Saula od dłuższego czasu opanowała obsesja zabicia
Dawida z tej prostej przyczyny, że Dawid przewyższał go męstwem w walce. Armia
Izraelitów zaskoczona i nieprzygotowana została zdziesiątkowana; Saul,
śmiertelnie ranny, popełnił samobójstwo własnym mieczem. Wszystko to wydarzyło
się w górach Gelboe. A Filistyni walczyli przeciw Izraelowi i
uciekli mężowie izraelscy przed Filistynami, i polegli pobici na górze
Gelboe (I Król. 31, 1).
Dawid, który nie brał udziału w bitwie, pogrążył się w
smutku. Opłakiwał swojego prześladowcę Saula, gdyż był on jego królem.
Opłakiwał Jonatana, swojego najbliższego przyjaciela. Opłakiwał dzielnych mężów
Izraela, którzy polegli na tej górze. Zacni twoi, o Izraelu, na
górach są pobici. Jakże polegli mocarze! (II Król. 1, 19).
Kompozytor Jerzy Fryderyk Händel umieścił tę
dramatyczną scenę ze Starego Testamentu w poruszającej muzyce swojego oratorium
zatytułowanego Saul. Wraz z mrocznymi tonami pieśni pogrzebowej słowa te
opłakują stratę dzielnej młodzieży Izraela:
"Płacz, Izraelu, płacz, utraciłeś swoje piękno,
Twoja najlepsza młodzież zgładzona w górach Gelboe!
Twoje najszczytniejsze nadzieje zostały pokrzyżowane!
Stosy potężnych wojowników pokryły równinę!"
Co rok, w czerwcu i lipcu kapłan odmawiając brewiarz
wypowiada słowa lamentu Dawida nad tragedią Gelboe:
Montes Gelboë, nec ros nec pluvia veniant
super vos, ubi ceciderunt fortes Israël.
"O góry Gelboe, niech rosa ani deszcz nie spadnie
na was, gdzie polegli najprzedniejsi z Izraela".
Gdzie polegli najprzedniejsi z Izraela
Kiedy weźmiemy pod uwagę, że Izrael w Starym
Testamencie jest wyobrażeniem (figurą) Kościoła katolickiego w Nowym
Testamencie, oraz że Filistyni, nieprzyjaciele Izraelitów przedstawiają
nieprzyjaciół Kościoła, to nietrudno jest uczynić porównanie z naszymi czasami.
W żadnym okresie historii Kościół nie był bardziej
atakowany przez swoich wrogów; nigdy też nie osiągnęli oni tak wielkich
sukcesów. Nigdy przedtem Kościół nie toczył tak decydującej bitwy z
nieprzyjaciółmi. To naprawdę jest moment walki Kościoła w górach Gelboe.
Bitwa ta jest zaciekła. Filistynami są oczywiście
moderniści. Izraelitami są katolicy wierni swojej świętej Wierze. Podobnie jak
Filistyni, którzy zgromadzili straszliwą siłę w odpowiedzi na upokorzenie
jakiego doznali po zabiciu Goliata, tak moderniści napadli Kościół w naszych
czasach ze zdwojoną energią po upokorzeniach z czasów pontyfikatu św. Piusa X.
I znów najmężniejsi z Izraela (tj. wierni katolicy)
upadają i giną w tym śmiertelnym zwarciu.
Budowa Wielkiej Armii
Pamiętam uczucie poważnego zniechęcenia jakie
towarzyszyło mi w drodze do domu z niedzielnej Mszy w listopadzie 1964 roku.
Była to pierwsza niedziela Adwentu w okresie kiedy zostały wprowadzone do Mszy
pierwsze zmiany Pawła VI. Nie było już modlitw u stopni ołtarza, podobnie jak i
Ostatniej Ewangelii. Wprowadzono już Mszę Dialogową i śpiewano jakieś
protestancko brzmiące hymny. Chociaż oswojony już dzisiaj ze standardami
liturgicznych aberracji, niemniej jednak wtedy instynktownie wiedziałem, że w
Kościele katolickim dzieje się coś głęboko niewłaściwego. W młodym wieku
czternastu lat czułem, że protestancka religia zakradła się do Kościoła
katolickiego.
Moje życie już nigdy nie miało być takie samo.
Wewnętrzne zamieszanie spowodowane zmianami wraz z upływem czasu stawało się
coraz większe i większe. Coraz więcej zmian było wprowadzanych; coraz bardziej
Kościół – a raczej to co zdawało się być Kościołem – protestantyzował się.
W 1967 r. wstąpiłem do seminarium diecezjalnego.
Myślałem naiwnie, że seminarium będzie przystanią ortodoksji i konserwatyzmu w
porównaniu z liberalną parafią. W rzeczywistości, z wielkim smutkiem już
praktycznie pierwszego dnia odkryłem wprost przeciwną sytuację. Pamiętam swoje
przerażenie słysząc starszych seminarzystów domagających się wprowadzenia
małżeństw wśród duchowieństwa i innych liberalnych zmian.
Do 1970 roku zrozumiałem, że nigdy nie będę zdolny
działać w przyszłości w środowisku religii Vaticanum II. Zrozumiałem
wtedy czym stanie się religia Novus Ordo – dokładnie tym, czym jest
teraz. Liberalni seminarzyści są teraz kapłanami i biskupami i można oczekiwać,
że jeszcze więcej innowacji od nich wyjdzie.
Wraz z innymi seminarzystami zacząłem szukać wokół
innych diecezji, które byłyby bardziej konserwatywne. W tamtych czasach,
wszyscy szukali lub pokładali nadzieję w konserwatyzmie, małej niszy, w którym
można by schronić się przed burzą liberalizmu. Prawie wszyscy konserwatyści
czuli, że burza wkrótce ucichnie jak tylko "Ojciec Święty" ówczesny
Paweł VI, spęta wiatry dokonań złych liberałów i skruszy ich. "Ojciec
Święty" po prostu nie wiedział co się działo – to była przyczyna całego
liberalizmu, tak wszyscy myśleliśmy. Rok za rokiem seminarium stawało się
bardziej liberalne; co roku myślałem sobie: "W następnym roku rozprawią
się z nimi". Nigdy do tego nie doszło.
Każdy konserwatywnie myślący zakładał, że liberałowie
w rzeczywistości są katolikami, którzy akurat właśnie dali się zwieść pozorom.
Kiedy zorientują się oni, że innowacje nie są właściwe, wtedy je porzucą.
To właśnie w tych latach razem z innymi seminarzystami
podróżowałem do Uniwersytetu Fordham w Bronxie wysłuchać wykładów dr. von
Hildebranda na temat zachodzących zmian. Przedstawiał go obecnie dobrze znany
dr William Marra. Gorliwie czytałem magazyn Triumph i prawie każdą
tradycjonalistyczną albo konserwatywną publikację jaka wpadła w moje ręce.
Ale nie przynosiło to wszystko żadnych efektów. Było
coraz gorzej i gorzej i gorzej.
W końcu, jesienią 1970 roku znajomy seminarzysta wpadł
na pomysł napisania do Voice, tradycjonalistycznego czasopisma
wydawanego w Nowym Jorku, pytając o informacje na temat tradycjonalistycznego
seminarium. List został opublikowany. Kapłan, ks. Ramsey, odpowiedział na
niego. Mówił, że chociaż nie wie nic o takim seminarium w Stanach
Zjednoczonych, to taka mała uczelnia została ostatnio założona przez
francuskiego Arcybiskupa w Szwajcarii. Co więcej, przyjedzie on do Stanów
Zjednoczonych na wiosnę.
Naturalnie wzbudziło to moje zainteresowanie i
napisałem do Arcybiskupa list na który dość szybko otrzymałem uprzejmą
odpowiedź. Przyjeżdżał w marcu i byłby szczęśliwy gdyby mógł spotkać się ze mną
i z innymi zainteresowanymi seminarzystami. W poniedziałek, 15 marca 1971 roku,
ja i dwaj inni seminarzyści spotkaliśmy się z arcybiskupem Lefebvre'em w Nowym
Jorku. Kolejny raz moje życie miało już nigdy nie być takie samo.
Rozmowa z Arcybiskupem zawierała w zalążkowej formie
cały ciężar i wszystkie problemy jakie miały w przyszłości stać się udziałem
tradycjonalistycznego ruchu.
Jego Ekscelencja był w drodze do Covington w Kentucky,
gdzie miał spotkać się z innym członkiem Zgromadzenia Ducha Świętego, biskupem
Covington. Arcybiskup miał nadzieję otrzymać od niego pozwolenie na założenie w
jego diecezji małego seminarium niedawno powstałego Bractwa.
Arcybiskup rozpoczął naszą konwersację od pokazania
aprobaty jaką uzyskał dla Bractwa z diecezji we Fryburgu. Jasnym było, że
zamierzał działać w obrębie Novus Ordo. W tamtym okresie nikt nie myślał
aby można było to robić w inny sposób – wszyscy szukaliśmy jedynie schronienia,
miejsca aby pozostać katolikami i tam działać.
W miarę rozwoju rozmowy, arcybiskup Lefebvre wyjaśnił
nam, że koniecznym jest zachowanie wyłącznie tradycyjnej łacińskiej Mszy, i że
to jest Msza jaką odprawia się w jego seminarium. Chociaż z radością przyjąłem
wiadomość o tradycyjnej łacińskiej Mszy, i nienawidziłem Nowej Mszy,
pomysł zachowania tradycyjnej Mszy wprawił mnie w zakłopotanie. Zakładając, że
Paweł VI był papieżem, co wtedy wszyscy przyjmowaliśmy, jak można sprzeciwiać
mu się w tej sprawie? Pamiętam, że jeden z seminarzystów wysunął taką obiekcję.
Arcybiskup dawał niewyraźną odpowiedź odnoszącą się do jego prawowitości, i
położył nacisk na potrzebę zachowania tradycyjnej Mszy w celu zachowania Wiary.
Oczywiście, miał rację, ale prawne pytanie nie przestało intrygować i martwić.
W naszej rozmowie poruszone zostały w skrótowej formie
wszystkie zagadnienia, jakie miały się rozwinąć w późniejszym okresie.
Pragnienie współdziałania z Novus Ordo miało ostatecznie zderzyć się z
decyzją zachowania tradycyjnej Mszy, i całego depozytu katolickiej Wiary.
Arcybiskup, a z nim Bractwo miało przeżyć dwadzieścia pięć bolesnych lat
próbując połączyć te dwa sprzeczne elementy: Novus Ordo i Wiarę
katolicką. A ponieważ Novus Ordo został ogłoszony przez
"papieża", Arcybiskup i Bractwo będzie poszukiwać niemożliwej
pośredniej drogi między uznaniem w nim władzy Chrystusa, a opieraniem się tej
samej władzy.
Te dwa sprzeczne poglądy arcybiskupa Lefebvre'a (z
jednej strony aby współpracować z Novus Ordo, a z drugiej chronić Wiarę
katolicką), spowodują powstanie w Ecône dwóch frakcji: miękka linia
(ugodowcy), tzn. liberałowie faworyzujący ustępstwa ze strony katolickiej Wiary
dla zyskania aprobaty Novus Ordo, oraz twarda linia
(bezkompromisowi), którzy skłaniali się ku porzuceniu nadziei na uzyskanie
aprobaty ze strony Novus Ordo, aby tylko nie narazić na szwank Wiary.
Jak już pisałem w moim artykule sprzed dziesięciu lat,
zatytułowanym Sedno Sprawy (The Crux of the Matter), Arcybiskup
dostarczał argumentów do działania obu stronom. Niektóre jego stwierdzenia i
czyny były bardzo po myśli miękkiej linii; inne stwierdzenia i czyny
były zaś bardzo po myśli twardej linii. Wynik był taki, że każda ze
stron mogła twierdzić, że jest tego samego umysłu i ducha co Arcybiskup.
I rzeczywiście, Arcybiskup obrał kurs, który nie był
ani jednym ani drugim. Metoda jaką on przewidział dla rozwiązania kryzysu w
Kościele polegała na zbudowaniu wielkiej armii tradycyjnych księży, rozesłaniu
ich wszędzie do odprawiania Mszy i przyciągnięciu katolików do ich Mszy i
apostolatu. Uważał on, że Novus Ordo stanie się słaby z powodu braku
powołań i wkrótce Watykan i biskupi będą musieli skapitulować wobec faktu, że
jedynymi kapłanami jacy pozostaną będą tradycyjni księża. Niechętnie, ale
powróciliby do Tradycji. Z drugiej strony, Arcybiskup czuł, że absolutną
koniecznością jest ochrona katolickiej doktryny, liturgii, i praktyki, a co za
tym idzie opór wobec władz Novus Ordo, szczególnie wobec Pawła VI.
Ten podwójny cel spowodował narodzenie się jedynie
możliwego w tych okolicznościach rozwiązania: postawy "przesiewania".
Polegała ona na tym aby traktować władze Novus Ordo jak hierarchię
katolicką, ale przesiewać ich doktryny, ich prawa i ich liturgię w poszukiwaniu
elementów katolickich odrzucając wszystko co nie jest katolickie.
Z tej przyczyny Arcybiskup chciał formować
seminarzystów, którzy przyjęliby to rozwiązanie a co za tym idzie uznali
"przesiewający" autorytet Bractwa – i jego osobisty. W taki to sposób
narodził się "kult Monseigneura". Seminarzyści będąc niezdolnymi
rozstrzygnąć problemu władzy, uznali arcybiskupa Lefebvre'a jako specjalny głos
Boga na czas kryzysu. Rzym nie stanowił problemu tak długo jak Arcybiskup był w
pobliżu aby interpretować jego decyzje i przeprowadzać nas przez różne
przeszkody modernistyczne stawiane nam przez Rzym.
W okresie pomiędzy 1970 a 1975 rokiem, te trzy prądy:
miękka linia, twarda linia i linia lefebrystowska, rozwijały się obok siebie i
tylko okazjonalnie dochodziło między nimi do sprzeczek. Wyraziciele twardej
linii otwarcie przyznawali się do swoich sedewakantystycznych poglądów na temat
Pawła VI. Nie czuli też żadnej potrzeby ukrywania ich wierności do brewiarza i
rubryk św. Piusa X, i można ich było spotkać z tymi brewiarzami w całym
seminarium.
W klasach seminaryjnych zwolennicy twardej linii
ścierali się z wykładowcami o modernistycznych poglądach, a wśród nich (tj.
bezkompromisowych) prym wodził pewien obecnie dobrze znany brytyjski biskup.
Zwolennicy miękkiej linii bronili profesorów i atakowali swoich przeciwników.
Sympatycy linii arcybiskupa Lefebvre'a generalnie pozostawali poza tymi
sporami.
W 1974 roku Watykan zdecydował zbadać seminarium w
Ecône posyłając wizytatorów, którzy przeprowadzili rozmowy z wieloma
wykładowcami i seminarzystami. Przewidując, że sprawozdanie z wizytacji będzie
źle przyjęte, arcybiskup Lefebvre wydał swoją sławną Deklarację, która
bardzo zadowoliła zwolenników twardej linii i ostudziła zapał ugodowców. Rok
później, w maju 1975, Paweł VI rozwiązał Bractwo. Arcybiskup Lefebvre postanowił
stawić mu opór i utrzymał Ecône otwarte. Zwolennicy twardej linii byli
rozradowani, pełni entuzjazmu z powodu teraz już otwartej wojny z modernizmem,
szczególnie tym zlokalizowanym w Watykanie. Nie przejmowali się decyzją
rozwiązującą Bractwo, gdyż uważali czyny Pawła VI za nieważne i nie posiadające
żadnej mocy prawnej.
Zwolennicy ugody wpadli w popłoch. Wielu z nich
opuściło szeregi Bractwa. Sympatycy linii Arcybiskupa nic nie mówili i lojalnie
podążali z Arcybiskupem.
Wydarzenia z lat 1975 – 1978 wskazywały, że twarda
linia zwycięży. Arcybiskup zdawał się porzucić wszelką nadzieję (a nawet
pragnienie) na pojednanie z modernistą Montinim. Nazywał on "Kościół"
Vaticanum II "Kościołem schizmatyckim" a Nową Mszę
"bękarcką Mszą". Przez chwilę wydawało się, że dychotomia poglądów
arcybiskupa Lefebvre'a z wczesnych lat rozstrzygnięta została na korzyść
logicznej i konsekwentnej decyzji o wydaniu wojny Novus Ordo. Bractwo
miałoby stać się wielką armią Kościoła katolickiego przeciw jego
modernistycznym wrogom, Filistynom w jego wnętrzu, a zwłaszcza wewnątrz
Watykanu. Miałoby to przyciągnąć powołania z całego świata, uformować je
stosownie do katolickiego i antymodernistycznego zamysłu Kościoła, a następnie
zwrócić je na pola bitew w każdym kraju na kuli ziemskiej. Przyszłość jawiła
się być jasna, bezpieczna i wspaniała.
Wtedy, 6 sierpnia 1978 roku, Paweł VI zrobił coś, co
ucieszyło wielu ludzi. W tym dniu zakończył swoje życie.
Jan Paweł II: Niedźwiedzi uścisk
Po krótkich dniach "panowania" Lucianiego, w
październiku 1978 rozpoczął się obecny i wydawałoby się nie kończący się nigdy
"pontyfikat" Wojtyły – trzeciego "papieża" Vaticanum II.
Arcybiskup Lefebvre chciał spotkać się z nowym
"papieżem". Do spotkania doszło wkrótce po jego wyborze. W toku tej
historycznej rozmowy, Wojtyła powiedział arcybiskupowi Lefebvre'owi, że mógłby
on działać "akceptując Sobór w świetle Tradycji", formuła, której
Arcybiskup zawsze używał podejmując stare próby koegzystencji z Novus Ordo.
Dla Lefebvre'a znaczyło to przesiewanie Soboru w poszukiwaniu katolicyzmu; dla
Wojtyły oznaczało jedynie inny kolor w modernistycznej palecie idei. Dla
Lefebvre'a było to odnowienie nadziei na otrzymanie aprobaty od Novus Ordo;
dla Wojtyły był to sposób na włączenie tradycjonalistów do Wysokiego Kościoła (High
Church). Dla Lefebvre'a była to nadzieja otrzymania bocznej kaplicy
Tradycji w modernistycznej katedrze; dla Wojtyły rzecz przedstawiała się
podobnie.
Podzielając razem tę nadzieję pojednania, Wojtyła
przekazał Arcybiskupowi "niedźwiedzi uścisk". Wojna była zakończona.
Przynajmniej ta jedna. W rezultacie tego spotkania,
Arcybiskup ma teraz zadanie przekształcenia nieustępliwego Bractwa trwającego w
bojowym szyku w elastyczny instrument kompromisu. W nadchodzących latach do
porządku dziennego wejdzie dialog a Arcybiskup będzie potrzebował przy sobie
duchowieństwa nie z orężem w ręce, ale z piórem do podpisania pokoju z
niszczycielami katolicyzmu.
W Bractwie zapanowały "rządy terroru".
Arcybiskup przekonany, że teraz ma budować armię ludzi przygotowanych do
dialogu i zawierania kompromisów w celu osiągnięcia długo oczekiwanej aprobaty
modernistycznego Watykanu, zrozumiał, że powinien teraz albo przekonać albo
wyeliminować opozycję. I zaczął to czynić z nieugiętym postanowieniem, a nawet
bezwzględnością. Sedewakantyzm został zakazany. Albo musiałeś powiedzieć, że
Wojtyła jest papieżem albo opuścić Bractwo i żyć na wygnaniu i w ubóstwie.
Ugodowcy zachwycali się, każdy twardogłowy w Bractwie
był systematycznie niszczony, albo przez wymuszoną "konwersję" albo
przez wydalenie. Z nadejściem 1986 roku i wydaleniem czterech włoskich księży,
proces wydawał się zakończony i nie pozostała w Bractwie ani jedna osoba, która
by uważała Wojtyłę za wroga. Droga dla kompromisu, który miałby przynieść
koegzystencję, boczną kaplicę w modernistycznej Katedrze Ekumenizmu, stała
otworem.
Mimo komplikacji związanych ze spotkaniem w Asyżu i
innych oburzających ekumenicznych zbrodni popełnionych przez Wojtyłę,
negocjacje z wrogiem były w toku aż do dnia podpisania nieszczęsnego Protokołu,
które miało miejsce nie przez przypadek 5 maja 1988 r., w święto św. Piusa V.
Po miesiącach negocjacji z Ratzingerem, został
przedstawiony arcybiskupowi Lefebvre'owi do podpisu dokument mający być
przygotowaniem do ostatecznego, bardziej formalnego porozumienia. W tym
fatalnym Protokole arcybiskup Lefebvre: 1) obiecywał wierność Janowi
Pawłowi II i biskupom Novus Ordo; 2) zgadzał się zaakceptować rozdział
25 Lumen gentium, w ten sposób przyjmując nauczanie Vaticanum II
jako nauczanie Kościoła katolickiego, bez jakichkolwiek zastrzeżeń; 3) zgadzał
się na dialog z Watykanem nad dyskusyjnymi punktami Vaticanum II, nową
liturgią i prawnymi zagadnieniami, "unikając wszelkich polemik" tzn.,
rezygnując z publicznego potępienia błędu; 4) uznawał Nową Mszę i nowe
sakramenty za ważne w formie ogłoszonej przez Pawła VI i Jana Pawła II w ich
oficjalnym wydaniu, dając w ten sposób do zrozumienia, że są one katolickimi
rytami promulgowanymi przez Kościół, a więc nie mogącymi być nieważne; 5)
uznawał Kodeks Prawa Kanonicznego z 1983 roku, o którym sam mówił, że
jest pełen błędów jeżeli nie herezji.
W zamian, Ratzinger przyznawał Bractwu miejsce w tym
co arcybiskup Lefebvre zawsze nazywał "«Kościołem» soborowym".
Ponadto, Ratzinger zgodził się zasugerować "Ojcu Świętemu"
nominowanie biskupa jaki miałby być wybrany spośród członków Bractwa.
Następnego dnia, 6 maja, arcybiskup Lefebvre naruszył
porozumienie jakie sam podpisał, mówiąc Ratzingerowi, że jeżeli
"papież" nie wyznaczy biskupa i nie przygotuje dla niego Mandatu
Apostolskiego (pozwolenia na konsekrację) do połowy czerwca, on i tak
przeprowadzi święcenia. Argumentował, że odroczenie tej ceremonii spowodowałoby
wśród tradycjonalistów rodzaj rozczarowania. Co więcej, dodał: "hotele,
transport, ogromne namioty przeznaczone na ceremonię, wszystko to już zostało
wynajęte".
Ratzinger i Arcybiskup spotkali się 24 maja. Ratzinger
przekonuje go, że "Ojciec Święty" wybierze biskupa z Bractwa i
zaaprobuje przeprowadzenie konsekracji 15 sierpnia, tylko czterdzieści pięć dni
po tak upragnionej dacie 30 czerwca. Lefebvre odpowiedział w dwóch listach,
jednym do Ratzingera a drugim do Wojtyły, nalegając na trzech biskupów i datę
konsekracji 30 czerwca oraz zagwarantowanie dla Bractwa większości w
"Komisji Tradycji".
Ratzinger odpowiedział 30 maja nalegając na przyjęcie
warunków Protokołu z 5 maja i na podporządkowanie się przez Arcybiskupa
decyzji "papieża" dotyczącej konsekracji biskupich. Lefebvre
odpowiada 2 czerwca, potępiając ducha Vaticanum II i mówiąc
Ratzingerowi, że zamierza dokonać konsekracji 30 czerwca przypominając, że Rzym
zezwolił na ich przeprowadzenie 15 sierpnia.
Karuzela trwa. 15 czerwca arcybiskup Lefebvre udziela
konferencji prasowej, w której powiedział, że Jan Paweł II nie jest katolikiem,
jest ekskomunikowany, jest poza Kościołem, ale jest Głową Kościoła. 16 czerwca
powiedział reporterowi, że zmieniłby swoje zdanie gdyby Jan Paweł II – który
jeszcze dzień wcześniej nie był nawet katolikiem – zaaprobował czterech jego
biskupów.
30 czerwca 1988 roku arcybiskup Lefebvre konsekrował
czterech biskupów. 2 lipca Jan Paweł II ekskomunikował zarówno jego jak i jego
zwolenników.
Dwa oblicza Arcybiskupa
Na podstawie kontaktów z modernistycznym Watykanem
jest oczywistym, że w osobie arcybiskupa Lefebvre'a spotkały się dwie
przeciwstawne tendencje, zdolne dyktować swoje własne odmienne i sprzeczne
teorie i sposób działania.
Z jednej strony była wiara Arcybiskupa. Znając go
wiele lat mogę potwierdzić fakt, że w swoim sercu, był on głęboko
katolicki, antyliberalny, antymodernistyczny. On nie cierpiał zmian Vaticanum
II i jak wszyscy z nas wyczekiwał dnia powrotu tradycyjnej Wiary.
Z drugiej strony była dyplomacja. Mocno wierząc w tę
sztukę i będąc w niej dobrze wyćwiczony jako Delegat Apostolski, myślał że
mógłby rozwiązać problemy Kościoła wykorzystując metody dyplomatyczne.
W momentach nieskrępowania przez dyplomatyczne
kombinacje wiara Arcybiskupa, rozpalona przez jego hart ducha ujawniała się
wspaniale. Jego niedyplomatyczne i niewykalkulowane wypowiedzi były doskonałe.
Były one dokładnie tym czego Kościół potrzebował – prostymi, jednoznacznymi
deklaracjami prawdy, bezkompromisowym potępieniem modernistów, zawierały
potężny program pozytywnych działań wymierzonych przeciw nim, a polegający na
formowaniu i wyświęcaniu tradycyjnych kapłanów. Na tym polegała wielkość
Arcybiskupa.
Jednakże kiedy dyplomacja dyktowała jego myśli i
działania, ukazywał się inny arcybiskup. Gotowy czynić haniebne ustępstwa dla
dopięcia swego celu, potrafił podsuwać modernistom jako przynętę dwuznaczne
stwierdzenia, mając nadzieję że uspokoi to ich na tyle aby przyznali mu miejsce
przy modernistycznym stole. Na przykład, wbrew faktowi, że "wydał on
wyrok śmierci" na Nową Mszę, najwyraźniej zgodził się na odprawianie
Novusa w wielkim paryskim kościele Saint Nicolas du Chardonnet:
"Kardynał [Ratzinger] dał nam do zrozumienia, że
będzie konieczne pozwolenie na odprawianie Nowej Mszy w kościele St. Nicolas du
Chardonnet. Nalega aby uznać, że jest jeden Kościół, ten z Vaticanum II.
Mimo tych niedogodności, podpiszę Protokół z 5 maja". (Dossier
sur les Consécrations Episcopales, Ecône 1988, s. 4).
Pod wpływem tej dyplomacji jego zwyczajna odwaga
przekształciła się w kruchą i bojaźliwą słabość wobec przeciwników Kościoła.
Wracając do roku 1974, kiedy spostrzegł, że jego kapitalna Deklaracja była
dyplomatyczną gafą, ofiarował on kardynałowi Šeperowi niegodne jego wiary i
hartu usprawiedliwienie tłumacząc, że powstała w chwili gniewu.
Usiłując poruszyć Watykan aby zaaprobował zaplanowane
konsekracje, jako przyczynę podał, że "namioty są już wynajęte" jak
gdyby konsekracje były niewiele ważniejsze niż przyjęcie ślubne.
Czy rzeczywiście myślał, że Watykan wzruszy się
kwestią namiotów? Czy arcybiskup Lefebvre rzeczywiście uważał, że niedogodność
z odwołaniem rezerwacji namiotów miała coś wspólnego z wynikłymi doniosłej wagi
problemami? Oczywiście, że nie. Prawda jest taka, że w swoim sercu Arcybiskup
wiedział, że Jan Paweł II nie jest papieżem i że kontakty z nim nie przebiegały
w duchu poddania się jego "władzy" ale raczej były próbą uzyskania od
Wojtyły tego co Wojtyła posiadał, a mianowicie: pozoru legalności.
Potwierdzeniem tego przypuszczenia może być jego
stanowisko, które przedstawił czterem przyszłym biskupom 28 sierpnia 1987, tuż
przed rozpoczęciem długiego procesu negocjacji: "Stolica Piotrowa",
pisał w liście do nich, "urzędy kościelne w Rzymie okupowane są przez
antychrystów". (Ibid., strona 1). Jak w tej sytuacji, można
zapytać, mógłby on szczerze prowadzić negocjacje z tymi antychrystami, w celu
zatwierdzenia przez nich jego Bractwa i dalszej z nimi współpracy? Jak mógłby
nazywać Namiestnikiem Chrystusa tego, kogo potępił jako antychrysta?
Odpowiedź leży w podwójnej postawie Arcybiskupa.
Jak dwie płyty odtwarzane w tym samym czasie: dźwięk z
jednej wychodzi z jednego głośnika a drugiej z innego; tak też są dwa oblicza
Arcybiskupa: jedno wyrażające wiarę a drugie dyplomację – mogą one być widziane
i słyszane równocześnie, nawet tego samego dnia, w jego wypowiedziach,
postawach i działaniach.
Armia walcząca o koegzystencję z heretykami
Często mówi się, że gdyby nie było arcybiskupa
Lefebvre'a, nie byłoby w ogóle żadnego ruchu tradycjonalistycznego, żadnych
księży, ani tradycyjnej Mszy, kompletnie nic.
Ta opinia jest w dużej mierze prawdziwa. Do
arcybiskupa Lefebvre'a należy zasługa wymyślenia idei wielkiej ogólnoświatowej
armii kapłanów, działających w spójny i jednolity sposób przeciw
modernistycznemu klerowi. To jemu należy się uznanie za skonstruowanie
mechanizmu umożliwiającego osiągnięcie tego celu, o tyle o ile rozpatrujemy
jego wysiłki skierowane na zakładanie seminariów i licznych domów zakonnych,
szkół, klasztorów, nowicjatów, itd. Jego zasługą jest zbudowanie świetnie
wyposażonej armii, przynajmniej od strony materialnej i organizacyjnej.
To dzięki temu materialnemu i organizacyjnemu męstwu
oraz charyzmie, która w naturalny sposób przyciągała do niego tak dużo ludzi,
zdołał on przyciągnąć do siebie niemal każde powołanie do stanu duchownego
spośród tych, którzy opierali się zmianom. Powstanie Ecône w 1970 roku było jak
głos trąbki wzywającej wojsko Kościoła w chwili ostatecznej bitwy z mocami
ciemności, bramami piekielnymi. Wielu odpowiedziało na to wezwanie i nadal
odpowiada. To jest właśnie najprzedniejsza młodzież Izraela w zaciekłej bitwie
z Filistynem.
Niestety podobnie jak bitwa w górach Gelboe, nasza
wyborowa młodzież ginie a armia ulega Filistynowi.
Dlatego, jak długo ta armia katolickich kapłanów
opierających się modernizmowi nie spostrzeże, że Filistyn jest ich wrogiem,
czeka ją zagłada.
I chociaż jest zasługą arcybiskupa Lefebvre'a zorganizowanie
i wyposażenie armii, tak też na nim spoczywa odpowiedzialność za prowadzenie
jej – jak również służących jej ludzi świeckich – do pułapki potężnego
nieprzyjaciela. Pułapką wroga jest zwabienie ruchu oporu przez modernizm
obietnicą bycia rodzajem "High Church", tradycjonalistycznej gałęzi
religii modernistycznej.
Ta pułapka, to "rozwiązanie" problemu Vaticanum
II i jego reform doskonale służy celom modernisty. Usidla on w ramach
swojej reformowanej, heretyckiej religii, jak pająk w sieci, praktycznie cały
opór jaki Katolicyzm mógłby mu przeciwstawić. Podbija go, dyktuje warunki,
wchłania i pozbawia woli oporu. Wtedy "katolicki" Kościół zacznie się
jawić całemu światu na podobieństwo Kościoła Anglii, gdzie przynależność do
katolickiej Wiary zostanie zredukowana do liturgicznego przepychu i
"katolickiego złudzenia" przebywania w komunii z herezją. Taki system
sprowadza Kościół katolicki do poziomu sekty, gdyż Kościół katolicki nie może
udzielać imienia "katolik" modernistycznemu heretykowi, a
jednocześnie uważać się za prawdziwy Kościół Chrystusa.
A jednak lefebryści widzą rozwiązanie problemów
Kościoła w koegzystencji modernistów i katolików w tym samym Kościele, w którym
oni mają swoje kościoły, a my mamy swoje, wszystko pod tym samym
"papieżem", będącym "Ojcem Świętym" zarówno dla heretyka
jak i katolika jednocześnie.
Ta postawa nie pochodzi od Boga. Nigdy, przenigdy w
historii tak Starego jak i Nowego Testamentu Bóg nie układał się ze Swoimi
nieprzyjaciółmi. Bóg nigdy nie pozwalał na mieszanie fałszywej religii z Jego
świętą doktryną. I faktycznie, przyczyną dla której lud wybrany był nieustannie
karany w Starym Testamencie była jego skłonność do mieszania ich wiary przez
Boga objawionej z pogańskimi kultami sąsiadujących ludów.
Tak więc, albo Vaticanum II jest od Boga albo
nie jest od Boga. Albo zmiany zapoczątkowane na Soborze są z Ducha Świętego
albo nie są z Ducha Świętego. Jeżeli pochodzą od Ducha Świętego, wtedy powinny
być przyjęte i nasz opór jest grzeszny. Jeżeli jednak nie pochodzą od Ducha
Świętego, wtedy pochodzą od ducha złego i jest na nie tylko jedna odpowiedź
Kościoła: anathema, po tysiąckroć anathema, klątwa i ekskomunika
na wszystkich heretyków. Żadna koegzystencja z herezją i heretykami. Wzywanie
do takiej koegzystencji redukuje Kościół do poziomu sekty podobnej do tych
protestanckich.
Dlatego też przez opór jaki stawiamy Vaticanum II
i jego zmianom nie szukamy bocznej kaplicy Tradycji w wielkiej modernistycznej
katedrze. Nie, wzywamy do odrzucenia i ujawnienia herezji, podnosząc głos w
imię Wiary, przeciw heretykom, którzy zagarnęli nasze świątynie i napełnili je
odorem heretyckiej ohydy.
Wyposażając tych, którzy mu zaufali we wszystko z
wyjątkiem właściwej teologii uczącej jak traktować wrogów Kościoła, arcybiskup
Lefebvre stworzył armię ludzi, którzy nie wiedzą gdzie znajduje się
nieprzyjaciel. Ich walka jest walką o "akceptację" przez
modernistyczne "władze". Chcą oni zostać wchłonięci przez Filistyna,
a nie chcą go pokonać. Pragną współpracować razem z modernistą z Watykanu a nie
usunąć go stamtąd. Ich bitwa jest bitwą o koegzystencję z modernistą, bitwą o
przebywanie z heretykiem w tym samym Kościele.
Duch "negocjacji z Rzymem" trwa w Bractwie.
Już sam ten termin brzmi schizmatycko, ponieważ katolicy nie prowadzą
pertraktacji z Rzymem, ale podporządkowują się Rzymowi. Wkrótce po
konsekracjach 1988 roku, arcybiskup Lefebvre powiedział, że negocjacje będą
kontynuowane i że być może w ciągu pięciu lat wszystko się rozwiąże. Ostatnio
słyszeliśmy o kolejnych negocjacjach, następnych ruchach w kierunku Wojtyły. Veritatis
splendor, nowa encyklika Wojtyły, była wychwalana przez rektora Ecône jako
"radykalnie antyliberalna, antyekumeniczna, antykolegialna" i
"nie zawierająca nic co wymagałoby rewizji".
Istota problemu
Przyczyną, która jest powodem podążania przez Bractwo
ścieżką negocjacji z modernistami, mającymi ostatecznie doprowadzić do
wchłonięcia przez nich, jest przypisywanie Wojtyle posiadania autorytetu
papieskiego. Odczuwają oni potrzebę podporządkowania się mu i bycia przez niego
uznawanymi, na podobieństwo podległości Chrystusowi i bycia uznawanym przez
Chrystusa. Papieski autorytet jest autorytetem Chrystusa.
Jednakże, w tym samym czasie uważają oni prawie
wszystko co Wojtyła mówi lub czyni albo za heretyckie, błędne, skandaliczne
albo za szkodliwe dla dusz. Otwarcie mówią, że katolik nie może uchronić
swojego duchowego życia w Novus Ordo. Oznacza to, że Msza i sakramenty,
doktryna i dyscyplina nadana nam oficjalnie przez (w ich mniemaniu)
"papieża" są tak dalece szkodliwe, że trzeba je uznać za śmiertelne
dla dusz.
Z tego powodu Bractwo uznaje, że posiada carte
blanche (wolną rękę) na kontynuowanie wszelkich form swojego apostolatu w
dowolnej diecezji na świecie. W tym samym czasie trwają pertraktacje z
szerzycielami śmierci duchowej, w celu wspólnej pracy w diecezjach na wzór
Bractwa Św. Piotra.
Gdyby Bractwo porzuciło to beznadziejne stanowisko,
przypominające postawę donatystów, jansenistów, gallikanów i starokatolików, a
zajęło postawę katolicką, to stałoby się prawdziwą, dzielną armią oporu
jaką w zamyśle miało być.
Stanowisko jakie zajmują jest beznadziejne, ponieważ w
ich mniemaniu, oni zwalczają ten sam Kościół katolicki, którego częścią
chcą być. Ale katolicy nie zwalczają swojego Kościoła, lecz podporządkowują
się mu, ponieważ jest niezniszczalny i wolny od błędu. To jest Kościół
Chrystusa i jego autorytet jest autorytetem Chrystusa.
Katolicka postawa sprowadza się do tego, że jest
niemożliwością aby katolicki autorytet władzy – autorytet Chrystusa – narzucał
całemu Kościołowi katolickiemu fałszywe lub śmierć niosące doktryny,
dyscyplinę, Msze czy sakramenty. Ponieważ reformy Vaticanum II są
fałszywe i niosą śmierć, jest niepodobieństwem aby pochodziły od katolickiej
władzy, władzy Chrystusa. Dlatego też jest niemożliwe żeby Wojtyła posiadał
autorytet papieski, do którego rości on sobie prawo. On nie reprezentuje
Kościoła katolickiego. Reformy Vaticanum II nie zostały nam przekazane
przez Kościół katolicki.
Oczywistym praktycznym wnioskiem wynikającym z takiego
katolickiego stanowiska jest następująca postawa: żadnego kompromisu z
heretykami z Watykanu i Kurii Biskupich. Obowiązkiem Kościoła jest
denuncjowanie modernistów jako oszustów dążących do przywłaszczenia sobie
katolickiego autorytetu władzy, perswadowanie wiernym aby nie zwracali na nich
żadnej uwagi i odmawiali im prawa do katolickiego imienia. Ujawnienie ich
fałszywego autorytetu jest kluczowe dla zagadnienia niezniszczalności i
nieomylności Kościoła, gdyż Kościół zbłądziłby gdyby za prawdziwego przyjął
fałszywego oblubieńca a za katolickie uznał niekatolickie doktryny, dyscyplinę
i liturgię emanujące od Vaticanum II, Montiniego i Wojtyły.
Bractwo Św. Piotra: dziecko arcybiskupa Lefebvre'a
Zgubne skutki dyplomacji arcybiskupa Lefebvre'a i
fałszywej nauki o Kościele na której się ona oparła, można dostrzec w fakcie
zaistnienia Bractwa Św. Piotra i Mszy indultowej. Jedynym powodem dla którego
mamy oba te zjawiska, jest to, że arcybiskup Lefebvre prosił o nie i bardzo
ciężko pracował nad tym aby się urzeczywistniły.
Idea zgromadzenia zakonnego działającego wewnątrz
struktur diecezji Novus Ordo, a przy tym zachowującego tradycyjną Mszę i
teologię, była od początku marzeniem arcybiskupa Lefebvre'a. Ten sen
urzeczywistnił się kiedy został mu przedłożony do podpisu wspomniany już Protokół
z 5 maja. W końcu otrzymał on to, do czego tak długo, przez zręczną dyplomację
dążył i co konstruował. Tak więc podczas gdy można mówić, że nie mielibyśmy
żadnych tradycyjnych księży gdyby nie arcybiskup Lefebvre, to jednocześnie
można powiedzieć, że nie mielibyśmy Bractwa Św. Piotra, gdyby nie arcybiskup
Lefebvre.
Wierzę, że z czasem Bractwo Św. Piotra, wraz z
indultową Mszą, zdystansuje Bractwo Św. Piusa X. Ma to jakiś sens: jeżeli
Wojtyła jest papieżem a Vaticanum II prawdziwym katolickim Soborem, to
jak możemy logicznie sprzeciwiać się im kiedy ofiarowują nam niszę tradycji?
Jak możemy logicznie twierdzić, że ich doktryny są błędne albo ich liturgia
jest śmiercionośna? Oczywiście nie możemy tego robić. Przypadek Bractwa Św.
Piotra wspaniale ilustruje powiedzenie: "możesz zjeść swoje ciastko i
nadal je mieć", co w tym przypadku oznacza: możesz mieć jednocześnie i
Tradycję i Wojtyłę. Jeżeli trwasz z Bractwem Św. Piusa X, nieustannie stoi
przed tobą gryzący problem autorytetu. "Władza Chrystusa" ekskomunikowała
Bractwo Św. Piusa X. Jaką odpowiedź inną niż "władza Chrystusa jest w
błędzie" mają oni wobec tego problemu.
Widzimy też upadek dzielnej młodzieży Kościoła
przejawiający się w znaczącej liczbie osób odchodzących z Bractwa Św. Piusa X.
Kiedy księża opuszczają tę grupę, zawsze idą w lewo, tzn. zawsze
zaczynają zbliżać się do Novus Ordo poprzez Bractwo Św. Piotra lub
Indult. Nigdy nie oddalają się od Novus Ordo. To świadczy co nieco o
formacji jaką otrzymują w lefebrystycznych seminariach.
Przykładem tego jest ks. John Rizzo. Obecny ks. Rizzo
był moim seminarzystą w Ridgefield. Kiedy go znałem, zajmował bardzo
zdecydowaną postawę teologiczną i nie chciał mieć nic wspólnego z Novus Ordo.
Teraz dowiadujemy się, że został przyjęty do diecezji Novus Ordo i
działa pod jego auspicjami. Co się wydarzyło? Dziesięć lat lefebryzmu jest
odpowiedzią na to pytanie. Przez dziesięć lat wbijano mu do głowy, że
"twarda linia" "dziewięciu złych księży" była schizmatycka,
ponieważ nie uznawała papieża za papieża. A więc dobrze, czapki z głów przed
Bractwem Św. Piusa X z powodu zrujnowania dobrego seminarzysty, który nie
uczynił nic więcej jak tylko doprowadził wasze teologiczne założenia do ich
logicznych konsekwencji. Jeżeli nie porzucicie waszego niespójnego i
niebezpiecznego stanowiska ujrzycie ostatecznie jak fiasko ks. Rizzo rozpęta
się na wielką skalę.
Brak logicznych podstaw apostolatu
Tak długo jak Bractwo przypisuje Wojtyle posiadanie
władzy papieskiej, tak długo nie posiada żadnej logicznej podstawy usprawiedliwiającej
swój apostolat.
Kiedy tradycyjny kapłan wypełnia swoje funkcje, tzn.,
kiedy odprawia Mszę i udziela sakramentów bez pozwolenia miejscowego biskupa,
on musi jakoś usprawiedliwiać swoje działanie bez upoważnienia. Jedyne możliwe
uzasadnienie jakie mógłby przedstawić, brzmi: "Kościół chciałby abym to
czynił". Żadna władza nie uprawniła go do odprawiania Mszy i udzielania
sakramentów, tak więc musi on mieć spójny i przekonujący argument, że Kościół –
ostatecznie Chrystus – chciałby aby on tu był.
Ale jeżeli tradycyjny kapłan mówi, że autorytet władzy
Chrystusa spoczywa na Wojtyle albo miejscowym biskupie, wtedy w jaki sposób
jest możliwe, że Kościół chciałby aby kontynuował nieautoryzowany apostolat?
Jeżeli władza Chrystusa spoczywa na miejscowym biskupie, jak zatem władza
Chrystusa może chcieć aby tradycyjny kapłan działał na przekór miejscowemu
biskupowi? Jeżeli autorytet władzy Chrystusa spoczywa na Wojtyle, jak mógłby
Chrystus życzyć sobie aby grupa księży zakładała apostolat wbrew Wojtyle? Czy
Chrystus jest przeciw Chrystusowi?
A z drugiej strony, jeżeli Wojtyła nie posiada
autorytetu władzy Chrystusa, jak Chrystus albo Kościół mógłby autoryzować
apostolat tych, którzy nalegają, że heretyk Wojtyła jest prawdziwym papieżem?
Jak Chrystus albo Kościół mógłby pragnąć apostolatu kapłanów chcących
zaprowadzić wiernych do owczarni heretyckich fałszywych pasterzy? Kto
zadenuncjuje jako schizmatyków tych, którzy nie rozpoznają fałszywych pasterzy?
Sedno sprawy leży w tym, że nie można rozdzielać
autorytetu Kościoła od autorytetu Chrystusa, i nie można oddzielać władzy
Kościoła od samego Kościoła. To wszystko stanowi jedność. Nie można zatem
uważać się za reprezentanta Kościoła katolickiego jeżeli działa się przeciw
jego władzy. Podobnie nie można reprezentować Kościoła katolickiego jeżeli
uznaje się fałszywą władzę. Tam gdzie jest Piotr, tam jest Kościół (ubi
Petrus, ibi Ecclesia). Jeżeli twój apostolat nie jest Piotrowy, wtedy nie
jest też apostolatem Kościelnym, ani Chrystusowym. Dlatego uznawanie za Piotra
tego kto potępia twój apostolat, oznacza potępienie twojego własnego apostolatu
swoimi własnymi ustami.
Zjawisko uznawania władzy papieża, z jednej strony, a
z drugiej "działania po swojemu", było znakiem rozpoznawczym wielu
heretyków i schizmatyków. Takie było nastawienie jansenistów, gallikanów i
starokatolików. Zostało ono potępione przez papieża Piusa IX:
"Jaka korzyść płynie z publicznego głoszenia
dogmatu o zwierzchnictwie św. Piotra i jego następców przy takiej postawie? Co
dobrego wynika z nieustannego powtarzania deklaracji wiary w Kościół katolicki
i o posłuszeństwie Stolicy Apostolskiej, kiedy czyny zadają kłam tym wspaniałym
słowom? Co więcej, czyż taki bunt nie staje się bardziej niewybaczalny przez
fakt, że uznaje się posłuszeństwo za obowiązek? Czyż władza Stolicy Świętej nie
rozciąga się na nakładanie sankcji w zakresie, jaki Nas obowiązuje, czy też
wystarczy być w jedności wiary z tą Stolicą bez uległego podporządkowania się?
– postawa jakiej nie można przyjąć bez uszczerbku dla Wiary katolickiej.
Doprawdy, Czcigodni Bracia i kochani Synowie, jest to pytanie o uznawanie
władzy (Stolicy Apostolskiej), nawet nad waszymi kościołami, nie tylko w
sprawach wiary, ale również dyscypliny. Ten kto temu zaprzecza jest heretykiem;
ten kto to uznaje i uporczywie odmawia posłuszeństwa, zasługuje tym samym na
klątwę". (Encyklika Quae in patriarchatu z 1 września 1876 r. do
kleru i wiernych obrządku chaldejskiego).
"Nie możemy pominąć milczeniem zuchwałości tych,
którzy, nie znosząc zdrowej nauki, utrzymują, że co do orzeczeń Stolicy
Apostolskiej i jej wyroków, mających za przedmiot wyraźne dobro ogólne
Kościoła, jego prawa i karność, skoro nie dotyczą dogmatów wiary i obyczajów,
można bez grzechu i bez szkody dla wyznania katolickiego odmówić im posłuszeństwa
i poddania" (1). (Encyklika Quanta cura z 1864 r.).
A zatem postawa Bractwa nie jest postawą katolicką. To
nic innego jak nieszczęście, że prawie cała młodzież Kościoła, najdzielniejsi
Izraela, została napełniona niekatolickimi zasadami w ich walce z
modernizmem. Oznacza to, że nie ma tam głosu prawdziwie katolickiego sprzeciwu
wobec modernizmu, wyjąwszy niewielu kapłanów na świecie denuncjujących
modernistów jako uzurpatorów władzy katolickiej. To jest Gelboe Kościoła.
Fałszywe pojęcie Kościoła
Zasadniczym problemem Bractwa jest to, że oni działają
mając fałszywe pojęcie Kościoła. Patrzą oni na wybór Wojtyły przez kolegium
kardynałów Novus Ordo i z tego wnioskują, że jest on prawowitym
papieżem.
Ponieważ nawet oni dostrzegają problem przebywania we
wspólnocie z heretykiem, mówią że Jan Paweł II jest głową dwóch Kościołów,
jednego Kościoła Soborowego i drugiego Kościoła katolickiego. Czasami on mówi
lub działa jako głowa Kościoła Soborowego; zaś innym razem, on mówi i działa jako
głowa Kościoła katolickiego.
Jak mamy wiedzieć który jest który? Dzięki
arcybiskupowi Lefebvre'owi, który otrzymał misję od Boga aby przesiewać czyny i
mowy tych modernistycznych papieży, i nauczać nas jak wierzyć, co czynić i co myśleć.
Teraz gdy Arcybiskup nie żyje, przesiewająca władza została przeniesiona na ks.
Franza Schmidbergera.
Z tej postawy można by logicznie wysnuć wniosek, że
nieomylność i niezniszczalność Kościoła katolickiego, depozyt Wiary, zbawienie
wszystkich wiernych są w rękach ks. Franza Schmidbergera. Katolicki Kościół,
katolicka Wiara, ważność sakramentów, to w co powinniśmy wierzyć aby się
zbawić, wszystko uzależnione jest od dobrego osądu ks. Franza Schmidbergera.
Ten typ eklezjologii (tj. części teologii zajmującej
się nauką o Kościele) można by porównać do telefonicznej usługi
"selektywnego sygnału". Gdy otrzymujemy faks słychać jeden sygnał;
gdy jest to rozmowa telefoniczna dźwięk jest inny. I tak przez analogię, jeżeli
Wojtyła mówi coś katolickiego, dostajesz od Bractwa specjalny sygnał; jeżeli
mówi coś modernistycznego, Bractwo nadaje inny rodzaj sygnału.
Zbędne jest mówienie, że taki system nie tylko jest
absurdalny, ale oznacza pogrzebanie nieomylności Kościoła katolickiego.
Autorytetem w takim systemie już nie jest papież, ale Przełożony Generalny
Bractwa Św. Piusa X, obecnie ks. Franz Schmidberger.
Ich system zdaje się nie rozumieć, że to właśnie
posiadanie papieskiego autorytetu władzy czyni papieża papieżem. Ta
władza, w sprawach wiary, moralności, liturgii i ogólnej dyscypliny chroniona
asystencją Ducha Świętego nie może nadawać Kościołowi fałszywych doktryn
albo złych praw, które wierni byliby zmuszeni odrzucać lub opierać się im.
Dlatego jeżeli koniecznym jest opór wobec ich doktryn, moralności, liturgii i
ogólnej dyscypliny, oznacza to, że ci "papieże" nie są prawdziwymi
papieżami, gdyż nie posiadają oni papieskiego autorytetu władzy. Pozostaje to
słuszne bez względu na rodzaj procesu elekcyjnego dzięki któremu zostali oni
desygnowani na ten urząd.
Uznawanie jednak wbrew temu "papieży" Novus
Ordo za prawdziwych papieży – co jest praktyką Bractwa – równa się
identyfikowaniu z nimi Kościoła katolickiego, gdyż gdzie jest Piotr, tam
jest Kościół (ubi Petrus, ibi Ecclesia). Lecz utożsamianie Kościoła
katolickiego z nimi wywołuje wśród członków Bractwa rodzaj "grawitacyjnego
przyciągania" ku Janowi Pawłowi II i jego "Kościołowi". Toteż
jakimś sposobem Bractwo musi powrócić na łono Wojtyły. To grawitacyjne przyciąganie
w kierunku Novus Ordo uznawanego za Kościół, jest powodem liberalizmu
księży Bractwa i wielu ich odejść do Novus Ordo lub do Bractwa Św.
Piotra.
Przyjęte przez nich założenie o istnieniu dwóch
Kościołów: katolickiego i Soborowego nie przystaje do rzeczywistości.
Rzeczywistość jest taka, że Wojtyła był wybrany na katolickiego papieża i
przypisuje sobie ciągle ten tytuł. Nie twierdzi, że jest głową czegoś innego
niż Kościół katolicki. Faktem jest, że próbuje on narzucić strukturom Kościoła
katolickiego nową religię, religię modernizmu. Ponieważ próbuje zastępować
katolicką Wiarę nową religią, jest niepodobieństwem aby posiadał papieską
władzę jaką sobie przypisuje, względnie jaką wydaje się mieć czy też do jakiej
został desygnowany. Dlaczego? Ponieważ w naturze władzy leży doprowadzenie
wspólnoty do osiągnięcia właściwych jej celów. Ponieważ utrzymanie Wiary
katolickiej jest istotnym (essential) celem katolickiego
Kościoła, kimkolwiek byłby ten kto próbowałby udaremnić ten cel – to nie może
on posiadać autorytetu władzy Kościoła katolickiego, który jest autorytetem
Chrystusa. Dlatego niemożliwym jest aby papieże Vaticanum II byli
prawdziwymi papieżami, jako że pragnęli oni oraz istotnie zaburzyli cel
wytyczony strukturom Kościoła katolickiego.
Bractwo patrzy tylko na zewnętrzne struktury Kościoła,
dostrzega ich ciągłość z okresu przed i po Soborze wnioskując, że Novus Ordo
jest Kościołem katolickim. W rzeczywistości, novusowy czy też modernistyczny
kler jest w posiadaniu katolickich struktur, ale nie oznacza to, że jego
przedstawiciele reprezentują Kościół katolicki.
Tak więc Bractwo wykazuje śmiertelny pociąg do
modernistycznej hierarchii będącej w posiadaniu naszych świątyń. Ten śmiertelny
pociąg jest niszczycielski gdyż czyni z ich walki bitwę o uznanie przez
modernistów. "Prawowitość" (legitymacy) jaką moderniści mogą
się legitymować nie jest żadną legitymizacją, a tylko jej sztuczną imitacją
kosztem czystości katolickiej Wiary. Lecz Bractwo jest ślepe, zahipnotyzowane
przynętą "legitymizacji" coś jak jeleń na szosie, który zatrzymuje
się i wbija wzrok w przednie światła zbliżającego się pojazdu i w ten sposób
spotyka swój tragiczny koniec.
Ponieważ moderniści wykorzystują ten niegodziwy
schemat napełniania naszych katolickich kościołów swoją heretycką ohydą,
solennym obowiązkiem katolików staje się ujawnianie ich jako fałszywej
władzy, przez co bronią nieomylności i niezniszczalności Kościoła
katolickiego reprezentowanego przez jego prawowitą hierarchię obdarzoną
prawdziwym autorytetem władzy.
Przyszłość ruchu tradycjonalistycznego
Czy tego chcemy czy nie, przyszłość ruchu
tradycjonalistycznego w dużej mierze związana jest z przyszłością Bractwa Św.
Piusa X, a przynajmniej z jego obecnymi członkami. To oni stanowią powołania do
stanu kapłańskiego na czas kryzysu w Kościele i jako tacy są tymi dzielnymi
Izraela.
Jak rakieta, która zboczyła z kursu, te powołania, ci
księża i seminarzyści, na pełnej szybkości dążą do pojednania z wrogami
Kościoła. Nic nie może bardziej cieszyć modernistów, ani szatana. To prawie jak
cała energia i siła katolickiej Wiary skupiona w jednej źle wycelowanej broni.
Nieuniknione jest, że wielu członków Bractwa skończy w
Novus Ordo, w takiej czy innej formie. Prawdopodobnie Bractwo wywalczy
porozumienie z Novus Ordo, zdobędzie "akceptację" na warunkach
uznanych za lepsze niż te Bractwa Św. Piotra i zostanie wchłonięte do
modernistycznej religii. Moim zdaniem, takie porozumienie spowoduje
niezadowolenie ok. 20% obecnych stronników tej organizacji, którzy zaczną
opuszczać Bractwo i dokonywać przegrupowań po to tylko aby zacząć proces
ponownie. Poniosą oni pochodnię lefebryzmu, nieprawdopodobnej teologii o
Kościele, opartej na pomieszaniu dwóch religii: katolickiej i modernistycznej i
na przesiewaniu dokumentów i dekretów Watykanu. I niechybnie przeciwstawne
naciski i naprężenia rozerwą to ponownie.
Prawdziwa przyszłość tradycjonalistycznego ruchu,
który jest przyszłością katolickiej reakcji na modernistycznego nieprzyjaciela,
leży w katolickim stanowisku wobec władzy papieskiej i natury Kościoła
katolickiego. Z tego powodu uważam, że jest pilna i najwyższej wagi potrzeba
abyśmy my, katoliccy kapłani i świeccy, którzy nie chcą żadnego kompromisu z
nieprzyjacielem, działali razem zakładając katolickie seminaria. Równie duże
znaczenie ma aby młodzi ludzie pochodzący z naszych parafii wyrzekli się wielu
pokus światowych naszych czasów i poświęcili się Kościołowi w świętym stanie
kapłańskim.
Jeżeli nie sprostamy temu zadaniu – wydania właściwie
uformowanych księży – nie zdołamy w obliczu Boga uchronić naszego najbardziej
wartościowego daru, naszej katolickiej Wiary. I ten święty skarb, który został
nam powierzony pod troskliwą opiekę przez naszych przodków, czasem za cenę ich
własnej krwi, przez nasze zaniedbanie będzie rzucony jak odpadki
modernistycznym psom.
Musimy sprostać zadaniu i wykształcić prosto myślących
katolickich kapłanów, księży wiedzących kto jest wrogiem Kościoła i gdzie on
się znajduje, chcących raczej zwalczać go z gorliwością i świętym zapałem, niż
podpisywać z nim porozumienie. Jeżeli zawiedziemy w tym usiłowaniu, dostaniemy
to na co zasługujemy: te kaplice i szkoły, które tak uważnie i starannie
chronimy przed modernizmem, zostaną obsadzone przez księży – nawet jeżeli
ważnie wyświęconych – którzy przehandlowali czystość katolickiej Wiary za
uznawanie przez modernistycznego heretyka.
Apel do Bractwa Św. Piusa X
Posiadacie prawie całą dzielną młodzież Kościoła w
swoich szeregach. W waszych seminariach uczycie ich myśleć, że koegzystencja z
modernistyczną hierarchią jest rozwiązaniem problemów Kościoła. Z tego powodu
spowodowaliście powstanie zarówno Mszy Indultowej jak i Bractwa Św. Piotra i
innych organizacji o podobnej naturze.
Kontynuujecie dialog z heretykami aby zostać przez
nich wchłoniętymi. Denuncjujecie jako schizmatyków każdego kapłana, który mówi,
że heretycy nie mają władzy nad katolikami. Prześladujecie ich, wyrzucacie,
szkalujecie sprawiając, że w wielu wypadkach muszą żyć w ubóstwie i niedoli.
Ale nawet teraz wasza organizacja trzeszczy na skutek
napięć spowodowanych wewnętrznymi sprzecznościami waszej pozycji i zawiera w
swoich szeregach "liberałów" i "konserwatystów"
definiowanych ceną za jaką przystępują do kompromisu z modernistycznymi heretykami,
których uważają za władze Kościoła rzymskokatolickiego.
Przy okazji zbliżającej się w lipcu Kapituły
Generalnej i wyboru nowego Przełożonego Generalnego porzućcie raz na zawsze
wasze pragnienie koegzystencji z heretykiem. Wypowiedzcie raz na zawsze wojnę
tym, którzy zniszczyli naszą Wiarę. Ogłoście ich heretykami i zajmijcie
katolickie stanowisko, że ci którzy narzucają Kościołowi inną wiarę nie mogą
mieć Chrystusowej misji do rządzenia Kościołem. Przede wszystkim posłannictwem
Kościoła jest dawanie świadectwa prawdzie. "Jam się na to narodził i
na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie (Ego in hoc natus
sum, et ad hoc veni in mundum, ut testimonium perhibeam veritati)" (Jan.
18, 37). Jeżeli Vaticanum II nie jest prawdą, a sami wiecie, że nie
jest, wtedy ten kto tego naucza w Kościele jako prawdy nie może mieć misji od
Chrystusa aby nauczać prawdy.
Przestańcie przyjmować młodzież Kościoła, która do was
przychodzi po naukę, po to tylko aby ich przemienić w apostołów
nieprawdopodobnej teologii, która logicznie prowadzi ich do przystąpienia do Novus
Ordo.
Przestańcie być Gelboe Kościoła w jego walce z
Filistynem.
Fraternitas, Fraternitas, convertere ad
Dominum Deum tuum. (2)
Artykuł z czasopisma "Sacerdotium", nr
12, Lato 1994
http://www.traditionalmass.org/
Tłumaczył z języka angielskiego Mirosław Salawa
––––––––––––––
Przypisy:
(1) W następnym zdaniu papież
Pius IX stwierdza: "Jakże sprzeczny jest podobny pogląd z dogmatem
katolickim o pełni władzy nadanej przez Pana naszego Jezusa Chrystusa papieżowi
rzymskiemu, pasterzowania, kierowania i rządzenia Kościołem Powszechnym! Nie ma
chyba nikogo, któryby tego nie widział i nie pojmował".
A dalej dodaje
jeszcze Ojciec Święty: "Przeto wśród przewrotności i znikczemniałych zdań,
przejęci obowiązkiem Naszego apostolskiego urzędu, przepełnieni troską o świętą
naszą religię, o zdrową naukę, zbawienie dusz i dobro samo ludzkiego
społeczeństwa, uważamy za obowiązek znowu podnieść głos. W następstwie tego, na
mocy Naszej władzy apostolskiej odrzucamy i potępiamy, oraz chcemy i
rozkazujemy, aby wszystkie dzieci katolickiego Kościoła uważały za zganione,
odrzucone i potępione wszystkie razem i każde z osobna z tych zdań wyszczególnionych
w niniejszym liście".
Cyt. za: Liberalizm potępiony
przez Papieży, Warszawa 2003, ss. 49-50 i 75.
(2) Por. 1) Bp Donald J. Sanborn,
a) Sprzeciw wobec zmian soborowych a niezniszczalność
Kościoła. b) Vaticanum II, papież i
FSSPX. Dlaczego udział w mszach Bractwa Św. Piusa X jest błędem – i to błędem
poważnym. (Pytania i odpowiedzi). c) Pozbądźcie się złudnych nadziei co do
Ratzingera. Pytania i odpowiedzi. d) Analiza krytyczna Wspólnej deklaracji
w sprawie nauki o usprawiedliwieniu. e) Analiza
krytyczna ratzingerowskiej deklaracji "Dominus Iesus". f) Ratzingera błąd subsistit in. Krytyczna
analiza dokumentu watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary pt. "Odpowiedzi na
pytania dotyczące niektórych aspektów nauki o Kościele". g) Una cum: Msza "w jedności z naszym
Papieżem"? Wymienianie posoborowych "papieży" w Kanonie Mszy.
h) Asyż III – obrzydliwość spustoszenia w
miejscu świętym. i) Perspektywa
pojednania FSSPX z modernistami. j) "Sobór Watykański II" – największa
katastrofa w historii świata. k) Konklawe przegranych i manipulacje
Ratzingera co do Vaticanum II. l) Bergoglio wypowiada wojnę tradycjonalistom.
2) Św.
Pius X, Papież, a) Encyklika "Pascendi
dominici gregis" o zasadach modernistów. b) Przysięga antymodernistyczna.
3) Ks. Jacek Tylka, Dogmatyka katolicka. Traktat o Kościele Chrystusowym.
5) Św. Cyprian, Biskup Kartaginy,
O jedności Kościoła katolickiego.
6) Kwintus Septymiusz Florens
Tertulian, Preskrypcja przeciw heretykom.
(Przypisy od red. Ultra
montes).
Za: http://ultramontes.pl/Gelboe.htm