LOGICAL CHICKENS COMING HOME TO ROOST (a)
Prawdziwa
nawałnica zdarzeń, jaka w ciągu ostatnich trzydziestu dni nawiedziła Bractwo Św.
Piusa X (FSSPX) nie mogła ujść uwadze nawet najbardziej powierzchownych
obserwatorów ruchu tradycjonalistycznego. Zapoczątkowało ją 24 stycznia
uchylenie przez Ratzingera ekskomuniki nałożonej na czterech biskupów
konsekrowanych przez arcybiskupa Lefebvre w 1988 roku. Zostali objęci
ekskomuniką, ponieważ przyjęli sakry biskupie nie mając do tego mandatu, a nawet
wbrew przeciwnemu zarządzeniu osoby, którą uznawali za papieża – wówczas Karola
Wojtyły, czyli Jana Pawła II. Jako że w ciągu tych trzydziestu dni wydarzenia
zaczęły się mnożyć i coraz bardziej komplikować, podzielę mój komentarz na
następujące części: (1) krótki przegląd teologicznych stanowisk Bractwa; (2)
Ratzinger; (3) biskup Fellay; (4) biskup Williamson; (5) perspektywy dla
Bractwa.
I. PRZEGLĄD TEOLOGICZNYCH STANOWISK FSSPX
Podstawowe stanowisko FSSPX to: uznawać i
jednocześnie sprzeciwiać się. Polega ono na tym, że formalnie
traktują hierarchię Novus Ordo jako hierarchię katolicką, czyli dzierżącą
prawdziwą władzę Chrystusa do rządzenia katolickim Kościołem, ale równocześnie
sprzeciwiają się doktrynie Vaticanum II, m.in. niektórym soborowym
naukom, Nowej Mszy, niektórym nowym sakramentalnym rytom itp.
Abp Lefebvre zawsze marzył o przekonaniu modernistów w
Watykanie do tego, by udzielili swego błogosławieństwa jego zgromadzeniu, które
prowadzi na całym świecie apostolat mniej lub bardziej katolickiej tradycji
równolegle z reformami Novus Ordo. Osiągnięcie takiej zalegalizowanej tradycji
zawsze było celem abp. Lefebvre oraz jego następców od samego powstania FSSPX w
1970 roku.
Skutkiem tego FSSPX zaangażowało się w powtarzający
się raz po raz romans z watykańskimi modernistami. Niemal co roku pojawiają się
pogłoski o negocjacjach z modernistami i coraz bliższym mariażu między nimi.
Toteż najnowszy epizod zdawał się wskazywać na to, że małżeństwo jest
zdecydowanie bliższe sfinalizowania, a tym samym ostatecznego zalegalizowania
FSSPX przez modernistów.
Idea, by uznawać, a zarazem sprzeciwiać się,
jest właśnie tą koncepcją, która zdecydowanie odróżnia nas od Bractwa Św. Piusa
X. Grupa ta bowiem, od samego swego powstania w 1970 roku, nigdy nie
odpowiedziała na palące pytania: Czy Vaticanum II jest katolicki? Czy
religia, która od czasu Vaticanum II pojawiała się w naszych lokalnych
parafiach, jest religią katolicką, czy jest to może nowa religia? Odpowiedź na
to pytanie ma decydujące znaczenie; w rzeczy samej jest to dla każdego z nas
kwestia nieba lub piekła, ponieważ jeżeli religia Vaticanum II jest
naprawdę katolicyzmem, to opieranie się jej stanowiłoby śmiertelny grzech. Z
drugiej zaś strony, jeśli jest to nowa religia, to śmiertelnym grzechem byłoby
jej uznawanie oraz przypisywanie hierarchii Novus Ordo władzy Chrystusa do
nauczania, rządzenia i uświęcania w Jego imieniu. Gdybyśmy zatem przyznali im
posiadanie takiej władzy, to z konieczności musielibyśmy stwierdzić, że to
Chrystus i Jego Święty Kościół przekazali nam to odstępstwo od Wiary. A to
byłoby już bluźnierstwem.
Uznawaj i opieraj się – nieustannie przywodzi na myśl obie te sprzeczności.
Uznawaj przynagla ich do umieszczania portretu Ratzingera w
przedsionkach kościołów i wymieniania jego imienia w Kanonie Mszy. Opieraj
się zmusza ich do ignorowania Ratzingera w codziennym życiu, jak gdyby nie
istniał. Uznawaj skłania do podejmowania prób nawiązania rokowań z
rzymskimi modernistami; opieraj się upoważnia ich do grania na nosie
osobie, którą nazywają rzymskim papieżem, publicznych kpin, krytykowania i
wysyłania go do piekła. Stąd bierze się sytuacja, że zarówno duchowni, jak i
świeccy Bractwa potrafią w zależności od okoliczności wypowiadać sprzeczne
twierdzenia. Jak się przekonaliśmy w 1988 roku, niedługo przed planowanymi
konsekracjami abp Lefebvre zaakceptował Protokół z 5 maja 1988, w którym
zadeklarował, że przyjmuje Vaticanum II w świetle tradycji i uznaje Jana
Pawła za Wikariusza Chrystusa. Zaakceptował nawet, by Nowa Msza była odprawiana
w kościele Saint Nicolas du Chardonnet – twierdzy FSSPX w Paryżu. Lecz już
następnego dnia odrzucił Protokół, który podpisał, a w połowie czerwca
Jan Paweł II stał się dla niego antychrystem. W sierpniu 1987 roku arcybiskup
ujawnił treść listu skierowanego do czwórki przyszłych biskupów, w którym
nazwał Jana Pawła II antychrystem. Znaczy to, że podczas negocjacji z
Ratzingerem w 1988 roku abp Lefebvre albo zmienił zdanie, albo skłamał w
najważniejszej kwestii, a mianowicie czy Jan Paweł II jest, czy też nie jest
Wikariuszem Chrystusa i co najmniej w złej wierze prowadził rokowania z Ratzingerem
i Janem Pawłem II. Jednakowoż ta nagła wolta stała się możliwa na skutek
niezwykłego błędu wyznawanego przez abp. Lefebvre: tego mianowicie, że można
krytykować jako niekatolicką doktrynę, liturgię i powszechną dyscyplinę
pochodzącą rzekomo od rzymskiego papieża i jednocześnie współistnieć i
funkcjonować w ramach tej fałszywej religii oraz podlegać hierarchii, która ją
głosi. Jak dwie półkule jednego mózgu, które nie komunikują się ze sobą, tak te
dwa sprzeczne prądy myślowe były w stanie wydobywać się z tych samych ust
arcybiskupa. Tak więc abp Lefebvre obdzielił obie strony swego zgromadzenia
odpowiednimi cytatami: dla liberałów były słowa o ostatecznym pojednaniu z
modernistami; dla konserwatystów słowa o oporze wobec modernistów. To niekończące się pasmo sprzeczności stało się od tego czasu prawdziwą plagą w
Bractwie, która nęka go aż po dzień dzisiejszy.
Aby zrozumieć tę grupę, koniecznie trzeba sobie zdać
sprawę z tego, że [w Bractwie] teologia zaczyna się i kończy na abp. Lefebvre.
Arcybiskup Lefebvre jest dla nich Wielkim Prorokiem, świętym namaszczonym przez
Boga w celu przeprowadzenia katolików przez obecny kryzys. Z tej to przyczyny,
w sytuacji gdy teologia i logika ostrzegają przed sprzecznościami owego
systemu, wszyscy zdają się na abp. Lefebvre jako na osobę rozstrzygającą
wszelkie sprzeczności. Jakimś sposobem arcybiskup dostrzega to, czego oni nie
widzą, gdyż byłoby niemożliwością, aby namaszczony święty mógł się mylić w czymś,
co stanowi część samej jego misji polegającej na przeprowadzeniu katolików
przez kryzys.
Skutkiem tej postawy problem sprzecznych stanowisk
zostaje usunięty daleko poza obszar dociekań poprzez akt wiary w arcybiskupa
Lefebvre. I dlatego jego następcy nie dostrzegają problemu, działając i
przemawiając dokładnie w ten sam co on sposób: raz jest to "miękka
linia", innym razem "twarda linia"; raz opieranie się, innym
razem uznawanie. Ich kapłanom i ludziom świeckim żyje się w takim świecie
całkiem bezpiecznie; odpierają krytykę nie na drodze teologicznych dyskusji,
ale przez reprymendy za niewierność wobec arcybiskupa.
Ponieważ abp Lefebvre założył Bractwo Św. Piusa X, to
charyzmat i aura namaszczonego posłannictwa oraz niezawodności przenoszą się na
całą organizację. Tak więc czterej wyświęceni biskupi uważają się za unieśmiertelnienie
abp. Lefebvre, niemal za jego klony, co dochodzi nawet do tego stopnia, że
przypisują sobie pewne przywileje, które były tylko jemu właściwe, a które
przeminęły wraz z nim (1). Duchowieństwo
oraz wierni Bractwa traktują swoją organizację jako substytut samego Kościoła,
przypisując sobie tę samą misję i odpowiadające jej cechy, jakie posiadał sam
namaszczony arcybiskup.
Naturalną konsekwencją takiej mentalności jest to, że
duchowieństwo i wierni Bractwa muszą stawiać sobie tylko jedno pytanie: Co
by zrobił abp Lefebvre? Odpowiedź na to pytanie przezwycięża i góruje nad
wszystkimi teologicznymi sprzecznościami, które w tej konfrontacji znikają jak
mgła przed gorącym słońcem poranka. Czasami jednak odpowiedź na to pytanie bywa
trudna ze względu na dwa oblicza arcybiskupa.
Podobnie w bieżących wydarzeniach rozgrywających się
w Bractwie – kiedy to ważą się jego przyszłe losy – wszystkie te elementy
wchodzą w grę. Zewnętrzni obserwatorzy nie powinni doszukiwać się sensu w tym,
co oni z dnia na dzień mówią. Logika Bractwa to logika dwój-myślenia i
dwój-mowy; w ich głowach rzeczywiście kołatają się koncepcje wzajemnie się
zwalczające. Niemniej jednak nie zrażają ich te wewnętrzne konflikty, a to z
powodu głębokiej i nieugiętej wiary w arcybiskupa Lefebvre.
Przejdźmy teraz do skomentowania ostatnich wydarzeń.
II. RATZINGER
Biskup Fellay stwierdził, że niedawne uchylenie
ekskomuniki było dla niego niespodzianką, że w grudniu nastąpiło duże
przyśpieszenie wydarzeń oraz że inicjatywa wyszła głównie od Ratzingera. Fakt,
że Ratzinger dążył do osiągnięcia tego pojednania, nie jest niczym zaskakującym.
W kwietniu skończy on 82 lata, a zatem jego czas jest ograniczony. W mojej
opinii chciałby on ujrzeć dokonanie się pojednania z dwóch powodów: (1) by uzyskać
aprobatę "tradycji" dla Vaticanum II; i (2) by osiągnąć
przynajmniej jeden sukces w ekumenicznym procesie.
Jak pisałem w poprzednim artykule zatytułowanym Ratowanie
Dzidziusia (b), Ratzinger wie, że Vaticanum
II znalazł się w poważnych kłopotach. Spustoszył on katolicki Kościół,
niszcząc wspaniałą i żywotną strukturę pozostawioną przez papieża Piusa XII. To
właśnie tę żywotność i wigor Ratzinger chce wstrzyknąć do swojego kościoła Vaticanum
II, nie ustępując przy tym ani na cal – czego można być pewnym – z
radykalnej teologii, która spowodowała to zniszczenie, chcąc jednocześnie
cieszyć się prestiżem dynamicznego przedsoborowego Kościoła. Demografia nie
wróży dobrze modernistom: podczas gdy w latach sześćdziesiątych odnosili oni
sukcesy w niszczeniu wiary milionów ludzi i przekształcaniu ich w dobrych
modernistów, to teraz doszło do tego, że – tak jak on sam – młodzi moderniści
lat sześćdziesiątych stali się starymi modernistami XXI wieku, szykującymi się
do przejścia na emeryturę, spisującymi swoją ostatnią wolę i testamenty.
Potomkowie tych młodych modernistów w większości wypadków utracili wiarę,
ponieważ nigdy nie przekazano im katolickiej Wiary. Ponadto z powodu
rozprzestrzenionej praktyki sztucznej kontroli urodzeń, która de facto
została zatwierdzona i jest nawet propagowana przez hierarchię i duchowieństwo
Novus Ordo, liczba nominalnych nawet katolików w rozwiniętych krajach
zmniejszy się dramatycznie w przeciągu następnych pięćdziesięciu do stu lat.
Większość praktykujących członków Novus Ordo, przynajmniej w rozwiniętych
krajach to ludzie z przedziału wiekowego od 50 do 85 lat, którzy jeszcze biorą
udział w nabożeństwach, ponieważ praktyka chodzenia do kościoła i wiara
katolicka zostały im zaszczepione w młodym wieku. Przyjąwszy Novus Ordo, w
większości wypadków już dawno utracili cnotę wiary, lecz wciąż chodzą do
kościoła i dają pieniądze na składkę. Za dwadzieścia lat liczba tych ludzi
poważnie się zmniejszy. Nie ma młodych, którzy zajęliby ich miejsce, ponieważ
albo odrzucili Novus Ordo, nie potrafiąc traktować go poważnie, albo uczynili z
niego jedynie kulturalny aspekt swego życia, pojawiając się w kościele od czasu
do czasu przy okazji różnych uroczystości i świąt.
Ratzinger chciałby również mieć przynajmniej jeden
ekumeniczny sukces. Upłynęły już czterdzieści cztery lata od czasu, gdy Vaticanum
II zatwierdził Dekret o ekumenizmie, a Paweł VI, Jan Paweł I i Jan
Paweł II uczynili wszystko – łącznie z promowaniem bałwochwalstwa – by
doprowadzić do jakiejś ekumenicznej unii. Ale nic nawet nie drgnęło.
Rzeczywiście wschodni schizmatycy (tak zwani prawosławni) mogliby mu
powiedzieć: "Jeżeli nie możesz osiągnąć ekumenizmu z FSSPX, to jak możesz
oczekiwać, żebyśmy mieli się połączyć?". Dlatego też Ratzinger jest bardzo
zdeterminowany w dążeniu do przyciągnięcia FSSPX pod sztandar pojednanej
różnorodności, w myśl hasła: możesz być inny, niemniej jednak musisz
znajdować się w wielkim Światowym Kościele.
Ponadto Ratzinger nie chce, żeby jego ukochany sobór
został zrujnowany przez nową "schizmę". Jeżeli historycznie jedynym
skutkiem Vaticanum II miałoby być odejście od Kościoła milionów ludzi w
proteście do zmian wprowadzonych przez sobór, to Ratzinger dostrzegłby poważne
fiasko swojego soboru. Okolicznością towarzyszącą żałosnemu spadkowi w
statystykach Novus Ordo są sygnały żywotności tradycjonalistycznego ruchu. Czy
będzie to FSSPX, Bractwo Św. Piotra, czy też Motu-Msza albo
jakiekolwiek inne tradycjonalistyczne zgromadzenie, bądź nawet do pewnego
stopnia tradycyjne zgromadzenia Novus Ordo, to zaznacza się w nich wzrost oraz
stała liczba powołań. Przyciągają one młode rodziny, a nawet młodszy kler Novus
Ordo. Bezkompromisowy, stalinowski i nietolerancyjny biskup Novus Ordo jest
postacią z przeszłości. Ratzinger w przeciwieństwie do swoich biskupów dobrze
to rozumie. Novus Ordo jest czymś na kształt Związku Radzieckiego z 1980 roku:
to system pozbawiony intelektualnego napędu i poruszający się jeszcze na
oparach starego entuzjazmu, który dawno temu przeminął. Stagnacja jest
wszechobecna. Ratzinger jest niczym Gorbaczow, który chce uratować komunizm
przez dodanie elementów kapitalizmu. Podobnie Ratzinger chce uratować swój
heretycki sobór dodając elementy tradycji.
Nie należy jednakże przez to rozumieć, że katolicka
Wiara zamierza właśnie powrócić do Watykanu albo że w przeciągu następnych
kilku lat biskup Dolan (ten z West Chester, Ohio) zostanie wybrany na papieża.
Zaobserwować można natomiast tendencję wymierania starszego pokolenia ludzi,
którzy porzucili katolicyzm i entuzjastycznie przyjęli Novus Ordo. Główny nurt
przedstawicieli Novus Ordo z przedziału wiekowego 20-50 lat nie jest zbytnio
entuzjastyczny; tak naprawdę to ich przywiązanie do Novus Ordo jest w dużej
mierze marginalne i powierzchowne. Liczba powołań do stanu kapłańskiego i
zakonnego z tej grupy wiekowej jest po prostu znikoma. Z drugiej strony
istnieje wyraźnie dostrzegalne zainteresowanie tradycyjnymi obrzędami – bez
względu na to, jak niewielką ich częścią – ze strony młodego kleru oraz części
świeckiej młodzieży, choć w porównaniu z głównym nurtem wyznawców Novus Ordo
stanowią oni niewielką mniejszość. Niemniej jednak tę nieliczną mniejszość
tworzą ludzie przekonani i zmotywowani, pojawiają się w niej powołania i wydaje
się, że w przyszłości będzie się ona powiększać.
Ratzinger chciałby zaprzęgnąć te młode konie do swego
podstarzałego i podupadłego powozu Vaticanum II. Przeważająca część jego
biskupów jest temu przeciwna, lecz Ratzinger przy tym obstaje, widząc
konieczność uzyskania błogosławieństwa tradycji dla więdnącego Vaticanum II.
To z tego samego powodu w 2005 roku Ratzinger mówił w
swoim przemówieniu do Kurii o hermeneutyce ciągłości, przeciwstawiając
ją hermeneutyce zerwania. Przyznając po raz pierwszy, że po Vaticanum
II nie wszystko poszło dobrze, Ratzinger starał się uratować swoje ukochane
dziecko, wzywając do interpretacji soboru w świetle tradycji. Usiłowanie to jest
tyleż absurdalne, co daremne: Czy dokument o wolności religijnej ma zostać
zinterpretowany w taki sposób, by dał się pogodzić z Quanta Cura papieża
Piusa IX, dokumentem, który nazywa wolność religijną szaleństwem? Niemniej
jednak, to wezwanie do łagodnego zreinterpretowania Vaticanum II trzeba
potraktować jako wskaźnik, że w "raju" pojawił się pewien kłopot, że
"wiosna Kościoła", którą miał być Vaticanum II, przemieniła
się w wietrzną i surową jesień pełną szarych chmur i uschłych liści unoszonych
przez przejmująco zimny wiatr.
III. BISKUP FELLAY
Moim zdaniem, nikomu w FSSPX nie udało się lepiej
udoskonalić niezdecydowania i dwój-mowy abp. Lefebvre niż jego następcy,
biskupowi Fellay. Jeżeli prześledzi się różne
wypowiedzi i wywiady, których w ciągu wielu lat udzielił ten człowiek, to
rezultat może przyprawić o zawrót głowy. Nie dalej jak rok temu bp
Fellay wygłosił w Winonie bardzo "twarde" przemówienie o tym, że
negocjacje z Watykanem zostały zerwane, ponieważ Watykan chciał, żeby – jak się
wyraził – "zamilkli". Wśród słuchaczy dało się usłyszeć wyraźne
westchnienie ulgi. Biskup Fellay ostro skrytykował w 2002 roku grupę z diecezji
Campos (Brazylia), która pojednała się z Watykanem. Z drugiej strony w innych
okolicznościach bardzo przychylnie wypowiadał się za pojednaniem. Jednego razu
stało się ono tak bliskie, że bp Williamson, czyniąc wyraźną aluzję do bp.
Fellay powiedział, że jeśliby pilotowi samolotu zdarzyło się zasnąć za sterami,
to ludzie powinni go przebudzić krzykiem, ażeby nie doszło do katastrofy
samolotu.
Ostatnie wypadki i oświadczenia wyraźnie jednak
świadczą o tym, że droga do pojednania jest otwarta, gdyż
watykańscy moderniści nie mogą znieść ekskomuniki i pozostawić biskupów FSSPX
"samopas". Watykańscy moderniści muszą dać im zajęcie i
miejsce w modernistycznej hierarchii. Z punktu widzenia heretyków
zamieszkujących Watykan jasno wynika, że musi dojść do pojednania i to raczej
szybko.
Według wypowiedzi bp. Fellay kolejnym krokiem w całym
tym procesie jest "wyjaśnienie" Vaticanum II. Podobnie jak abp
Lefebvre, biskup Fellay uważa, że sobór był dwuznaczny, tzn., że jego
wypowiedzi były niesprecyzowane i mogą być interpretowane zarówno w katolickim,
jak i niekatolickim sensie. Dlatego też potrzebują wyjaśnienia w katolickim
sensie. Zakłada się, że rozwiąże to problem Vaticanum II.
Jak się rozwinie ten proces "wyjaśniania"?
Jeżeli ktoś oczekuje, że wynurzy się z tego katolicka doktryna, to będzie
bardzo rozczarowany. Ratzinger nigdy się nie wycofa z wolności religijnej.
Katolicka koncepcja wolności religijnej głosi, że jedyna, prawdziwa Wiara,
katolicki Kościół powinien posiadać wolność głoszenia doktryny na całej ziemi i
że jego członkowie powinni mieć całkowitą wolność przyjęcia jej oraz
praktykowania. Kościół katolicki uczy również, że
przyjęcie katolickiej Wiary powinno być wolnym aktem, tzn. takim, który
wyklucza wszelki rodzaj przymusu. Innymi słowy,
Kościół odrzuca nawracanie mieczem albo przez przykładanie komuś pistoletu do
głowy. Ale Kościół odrzuca także koncepcję, że każdy człowiek ma moralne
albo cywilne prawo przyjęcia i praktykowania dowolnej religii, jak mu się
spodoba. Domaganie się takiego moralnego i cywilnego prawa jest dokładnie tym,
co Grzegorz XVI i Pius IX nazwali szaleństwem, a co zostało potępione przez
wielu papieży i jest dokładnie tym domniemanym prawem moralnym i obywatelskim,
które bez żadnej dwuznaczności zaakceptował Vaticanum II. Co
więcej, modernistyczny Watykan potwierdził to odejście od katolickiej nauki,
promując wolność cywilną wszystkich religii, w tym przyzwolenie na budowę
meczetu w samym Rzymie. Czy naprawdę możemy sądzić, że Ratzinger anuluje to
promulgowane obywatelskie prawo do herezji i niewiary i potwierdzi Quanta
Cura? Oczywiście, że nie.
Wydaje się jednak, że biskup Fellay zredukował problem
dokumentu o wolności religijnej (Dignitatis Humanae) do zakwestionowania
zaledwie wywierania na kimś zbytniego nacisku czy też przymusu przy
przyjmowaniu katolickiej Wiary, zaniedbując – jak sądzę nieuczciwie – rażącą
sprzeczność między Vaticanum II a doktryną katolicką. Zdaje się, że jest
gotów przyjąć Dignitatis Humanae uważając po prostu, że oznacza, iż nie
powinniśmy przykładać ludziom pistoletu do głowy, kiedy chcemy ich nawrócić. Ale wszyscy wiedzą, że nie jest to jedyne znaczenie tego
dokumentu.
Czy mamy oczekiwać, że Ratzinger wycofa się z
ekumenizmu? To niemożliwe. Ekumenizm jest samą racją istnienia dla Vaticanum
II. Wszystkie jego pozostałe herezje – czy będzie
to kolegializm, czy też nowa eklezjologia albo wolność religijna, jak również
nowe obrzędy liturgiczne, nowe reguły dyscypliny i nowe Prawo Kanoniczne –
pojawiły się w imię ekumenizmu. Rzeczywistą religią Ratzingera jest
apostazja ekumenizmu. Zobaczyliśmy to w poruszeniu wywołanym uwagami biskupa
Williamsona na temat nazistowskiej eksterminacji Żydów. Potraktował on bp.
Williamsona jak heretyka, gdyż w rzeczy samej jest on heretykiem w ekumenicznej
religii. Powiedzenie czegoś, co mogłoby być obraźliwe dla członków innej
religii, a zwłaszcza dla Żydów, uważa się za zdradę stanu i obrazę majestatu.
Ukazuje nam to, jakie są prawdziwe poglądy Ratzingera. Nie wykazuje on żadnej
troski o katolicki dogmat. W katolicyzmie widzi tylko jeszcze jedną z religii,
jakie można wrzucić do kotła, zestaw poglądów równie dobry co każdy inny na tym
świecie. Ale ekumenizm! W nim zawiera się prawdziwa religia. To religia
uważająca świętość za najbardziej fundamentalną deprawację współczesnego
człowieka, religia która jest odrzuceniem obiektywnej i absolutnej prawdy. Tej
to religii jest Ratzinger najwyższym kapłanem.
W każdym razie biskup Fellay wykoncypował rozwiązanie
dla ekumenizmu: mamy uważać, że oznacza on większy wysiłek włożony w nawrócenie
do katolickiego Kościoła niekatolików, zwłaszcza heretyków i schizmatyków.
Wszyscy wiedzą, że ekumenizm znaczy coś innego. Naprawdę oznacza, że Kościół
katolicki stawia się na równi z niekatolickimi religiami, dostrzega w nich
zbawcze wartości ("środki zbawienia") i dąży wraz z nimi do
osiągnięcia Jednego Światowego Kościoła poprzez negocjowanie dogmatów osiągane
rozmywaniem ich znaczenia. Biskup Fellay nigdy nie wypowiedział słowa przeciw
soborowej herezji Frankenchurch (c),
uznającej Kościół Chrystusowy za coś obszerniejszego niż Kościół katolicki,
twierdzącej że Kościół Chrystusowy składa się z wielu "partykularnych
kościołów", do których zaliczają się schizmatyckie sekty oraz wiele
"kościelnych wspólnot", takich jak heretyckie sekty. Przypomina to
potwora Frankensteina, który był zbiorem wielu różnych pozszywanych ze
sobą części ciała. W rzeczywistości biskup Fellay zdaje się akceptować herezję Frankenchurch,
a wynika to z używanej przez niego typowej dla Frankenchurch
terminologii: "pełna wspólnota" i "niepełna wspólnota".
Takie rozróżnienie nigdy nie istniało przed Vaticanum II.
Z tego co mi wiadomo, biskup Fellay nie powiedział ani
słowa przeciw doktrynie kolegialności, która przemienia samą konstytucję
Kościoła w kolegialny kościół, tzn. coś zarządzanego przez radę biskupów,
której papież jest jedynie niezbędną częścią. Katolicka nauka głosi, że Kościół
jest monarchią i że cała władza i jurysdykcja spoczywa na papieżu, abstrahując
i niezależnie od biskupów Kościoła.
W zeszłym miesiącu ukazały się dwa oświadczenia, które
przyprawiają o gęsią skórkę. Pierwsze z nich autorstwa "kardynała"
Castrillón Hoyos'a, który powiedział, że biskup Fellay "teologicznie
akceptuje Sobór". Wydaje się ono wskazywać, że bp Fellay zupełnie poddał
się w sprawie soboru i że doprowadzenie pojednania do końca jest tylko kwestią
wydawania oświadczenia naszpikowanego pokrętną mową. Jednak drugie oświadczenie
jest jeszcze gorsze. Na początku lutego – po tym jak rozszalały się polemiki
wokół wypowiedzi bp. Williamsona, w której zredukował liczbę Żydów zabitych
przez nazistów – bp Fellay stwierdził, że Żydzi są naszymi "starszymi
braćmi", ponieważ "mamy coś wspólnego, a mianowicie Stary
Testament".
To oświadczenie jest najzupełniej ohydne,
skandaliczne i domyślnie heretyckie. Żydzi w żaden sposób nie są naszymi
"starszymi braćmi". W oczywisty sposób nie są nimi według
naturalnego, pokoleniowego pochodzenia. A więc jedynym sposobem, w jaki należy
odnieść się do jego słów, jest sens duchowy, tzn. że żydowska wiara Starego
Testamentu jest prawdziwą cnotą wiary posiadającą prawdziwy przedmiot, a
mianowicie przymierze z Bogiem, które nadal obowiązuje.
Sobór Florencki (1438-1445) nauczał
jednakże czegoś innego: "[Święty Kościół rzymskokatolicki] wierzy, wyznaje i naucza,
że prawodawstwo Starego Testamentu, tj. prawa mojżeszowego... ustąpiło z
nadejściem Naszego Pana Jezusa Chrystusa i nastały
sakramenty Nowego Testamentu i że każdy, kto by jeszcze po Męce pokładał
nadzieję w tych przepisach i poddawał się im jako koniecznym do zbawienia, jak
gdyby wiara w Chrystusie nie mogła bez nich zbawić, zgrzeszyłby śmiertelnie". "[Święty Kościół
rzymskokatolicki] wierzy, wyznaje i głosi, że ci którzy nie żyją w Kościele
katolickim, nie tylko poganie, ale też Żydzi oraz heretycy i schizmatycy
nie mogą stać się uczestnikami życia wiecznego, ale pójdą «w ogień nieugaszony,
przygotowany diabłu i jego aniołom», o ile przed śmiercią nie dołączą do
owczarni". Ponadto święty Paweł
mówi, że Stary Testament dobiegł końca: Oto ja, Paweł powiadam wam, że
jeśli dacie się obrzezać, Chrystus wam nic nie pomoże (Gal. V, 2). Wyzuci jesteście z Chrystusa, wy, którzy w Zakonie szukacie
usprawiedliwienia, wypadliście z łaski (Gal. V, 4). Św. Tomasz z
Akwinu, w Summie (Ia IIæ, q. 103, artykuły 3 & 4) zupełnie jasno
wyraża się co do ustania Starego Prawa i jego przepisów. Co więcej, mówi, że grzechem śmiertelnym byłoby
przestrzeganie obrzezania jako symbolu nadziei na
przyszłego odkupiciela.
Lecz samą istotą judaizmu jest odrzucenie
Jezusa Chrystusa jako Mesjasza i Odkupiciela rodzaju ludzkiego oraz trwanie
nadziei na wypełnienie obietnicy o nadejściu odkupiciela. Dlatego też Żydzi
nadal praktykują obrzezanie jako formę wyznania wiary. W rezultacie ich religia –
zgodnie z nauczaniem Kościoła na Soborze Florenckim, świętego Pawła i świętego
Tomasza z Akwinu – jest śmiertelnym grzechem wiodącym na wieczne potępienie.
Cóż zatem "mamy wspólnego" z nimi? Stary Testament? Stary Testament jest martwy.
Ustąpił on miejsca Nowemu Testamentowi, nowemu
przymierzu między Bogiem a ludźmi, którym jest Kościół katolicki, a które
zostało przypieczętowane przenajświętszą Krwią Chrystusa. Oto kielich Krwi Mojej, Nowego i Wiecznego Przymierza..., wypowiada codziennie kapłan w czasie konsekracji. Ten sam
Bóg? Nie, ponieważ oni odrzucają Trójcę
Przenajświętszą.
Komentarz bp. Fellay wskazuje, że Żydzi posiadają
autonomiczną ścieżkę zbawienia, tzn., że są zwolnieni z Nowego Testamentu, ich
przymierze z Bogiem nadal obowiązuje. Jakże inaczej mogliby być nazywani
"starszymi braćmi?" Jeżeli ktoś jest twoim starszym bratem, to
znaczy, że na równi z nim posiadasz synostwo i że oboje macie tego samego ojca.
To znaczy, że ma w stosunku do ciebie starszeństwo. Ale czy na równi z nimi
posiadamy synostwo? Czy są oni, jako Żydzi, przybranymi synami Boga, jak to
jest w przypadku katolików? Niemożliwe, ponieważ
odrzucają naturalnego Syna Bożego, naszego Pana Jezusa Chrystusa. Czy
mają oni tego samego co my Ojca? Nie, ponieważ
nasz Ojciec jest Ojcem Naszego Pana Jezusa Chrystusa, którego oni odrzucają.
Co więcej, jeżeli Żydzi są naszymi starszymi braćmi, to wtedy my nie jesteśmy
dziećmi Boga, gdyż naszym jedynym tytułem do tego, by być dziećmi Boga, jest
zjednoczenie przez wiarę i łaskę z przyrodzonym Synem Bożym. Innymi słowy, nie
istnieje żadne duchowe synostwo – a zatem żadne duchowe braterstwo – tam, gdzie
nie ma wiary w naszego Pana Jezusa Chrystusa jako prawdziwego, boskiego Syna
Bożego.
Wzmianka bp. Fellay o Żydach jako naszych starszych
braciach jest przerażająca, ponieważ jest to dokładnie ta sama doktryna
dotycząca Żydów, jaką przed kilku laty wypracował Ratzinger. Trudno mi w to
uwierzyć, aby bp Fellay mógł sam pomyśleć o takiej wypowiedzi. Wygląda na to, że w celu uratowania pojednania doradzono mu
wypowiedzenie tej strasznej rzeczy, aby zneutralizować histerię, jaka się
rozpętała wokół uwag bp. Williamsona. Pozostaje
faktem, że Żydzi nie mają nic wspólnego z Kościołem katolickim. Wszystko,
co pod względem teologicznym posiadają, to swoje odstępstwo od własnego Prawa i
Przymierza, gdy na dworze Piłata wyparli się swojego prawdziwego Mesjasza i
Króla, Naszego Pana Jezusa Chrystusa, który był tym, "który ma być
posłany" (Rodz. XLIX, 10). Kościół katolicki nie ma nic wspólnego z ich
apostazją, nic z nimi do czynienia jako religijnym organizmem i jest jedynym
posiadaczem oraz spadkobiercą wszystkich duchowych dóbr, jakie kiedyś przed
przyjściem Chrystusa Żydzi posiadali. Jedyny rodzaj
relacji między Kościołem a Żydami sprowadza się do żarliwego zabiegania o ich nawrócenie
z tej apostazji, na mocy nieustającej i szczególnej miłości Boga wobec nich,
jak również Jego skutecznej woli, iż przy końcu świata nawrócą się na katolicką
Wiarę (Rzym. XI, 25-32). Kościół modli się o to nawrócenie w Wielki Piątek.
W każdym razie oczywiste jest, iż bp Fellay to teologiczna
katastrofa. Arcybiskup Lefebvre, pomimo całego
swojego sprzecznego myślenia i wykrętnej mowy, nigdy nie wypowiedziałby takich
skandalicznych i doprawdy domyślnie heretyckich słów o żydowskiej religii.
To, że bp Fellay jest
kapitanem statku, który przez lata był nadzieją wielu tysięcy katolików
szukających azylu od Vaticanum II, jest zapoczątkowaniem katastrofy. Jest
on niczym pilot samolotu z przepaską na oczach. Użycie przez bp. Fellay
terminu "starsi bracia" świadczy o następujących alarmujących
realiach: (1) iż jest ignorantem nawet w tych sprawach, które dotyczą
katechizmu; (2) że rzeczywiście znalazł się we władaniu i pod teologicznym
wpływem modernistów. Ta kombinacja jest śmiertelna. Fakt, że niedouczony człowiek
oczekuje od heretyków porad i oświecenia, zwiastuje Bractwu Św. Piusa X klęskę.
IV. BISKUP WILLIAMSON
Biskup Williamson okazał się być "gwiazdą" styczniowych wydarzeń. Jednakże jestem pewien, że jego
gwiazdorstwo okazało się niepożądane.
Biskup Williamson udzielił w listopadzie
2008 roku wywiadu szwedzkiej telewizji, w którym powiedział przeprowadzającemu
wywiad, że materiał dowodowy świadczy "zdecydowanie przeciwko"
powszechnie przyjmowanemu twierdzeniu, jakoby w nazistowskich obozach koncentracyjnych
podczas II Wojny Światowej zostało zamordowanych w komorach gazowych sześć
milionów Żydów. Przyjął, że co najwyżej tylko 300000 osób zginęło z rąk
nazistów i że nie zgładzono ich przy użyciu gazu.
Krótko po tym jak Ratzinger zdjął ekskomunikę z czterech
biskupów, wywiad został wyemitowany rozpętując histeryczną reakcję zarówno
wśród Żydów jak i nie-Żydów.
Należy wyraźnie stwierdzić, że bp
Williamson wyrządził wszystkim wielką krzywdę – nas nie wyłączając – publicznie
komentując coś, co nie ma zupełnie żadnego związku z krucjatą przeciw Vaticanum
II i jego zmianom. Nasz jedyny cel sprowadza się do cofnięcia zmian Vaticanum
II i jest niczym więcej i niczym mniej. Jednakże wielu członków ruchu
tradycjonalistycznego dodało do tego unikalnego programu pewien "bagaż", podczepiając pod niego różne polityczne, historyczne i
społeczne światopoglądy, które wykrzywiają i zaciemniają główny cel. Często
przez dodawanie tego bagażu udaremniają oni efekty pracy osiągnięte mozolnym
wysiłkiem. Ludzie przychodzą przecież do naszych kaplic z jednego powodu: by
stawić opór nowej religii Vaticanum II. Nie przychodzą tutaj, a
raczej nie powinni przychodzić, po to by stać się ludźmi nienawidzącymi Żydów,
teoretykami spisku, geocentrystami, fanatykami ekologicznej żywności, homeopatami,
prawicowymi aktywistami politycznymi albo historycznymi rewizjonistami. Wielu z nich próbowało wciągnąć takie rzeczy do ruchu
tradycjonalistycznego. Ja ze swej strony, nieustannie przez trzydzieści
cztery lata kapłaństwa starałem się trzymać te sprawy z dala od
tradycjonalistycznego ruchu, mając zawsze świadomość niebezpieczeństwa jakie
stanowią dla mojej pracy duszpasterskiej.
Kościół katolicki nie może się nigdy
identyfikować z czymś innym niż katolicka Wiara oraz z tymi wnioskami
praktycznymi jakie bezpośrednio wynikają z katolickiej Wiary, jak na przykład
społeczne panowanie Chrystusa. Nigdy nie może się angażować w przemijające
trendy bieżącej chwili, albo w partykularne programy poszczególnych jednostek,
w naukowe lub historyczne teorie (chyba, że tylko w celu potępienia ich jeśli
stałyby w sprzeczności z Wiarą), krótko mówiąc w coś, co narażałoby na szwank
jego powszechność.
Jeśli duchowieństwo, a zwłaszcza biskup,
publicznie wspiera rewizjonistyczne tezy lub spiskowe teorie, które wywołują
jeszcze powszechne wrażenie nienawiści wobec Żydów, sympatii do
nazistowskiego reżimu albo przydają wiarygodności marginalnym i dziwacznym
wymysłom antyrządowych fanatyków, to wyrządza tym poważną szkodę katolickiemu
Kościołowi. Duchowni muszą zawsze pamiętać, że są przedstawicielami Kościoła
katolickiego, ponieważ przez ogół ludzi, czy to katolików czy niekatolików
tak są właśnie odbierani, kiedy coś mówią albo robią. Kapłan, a zwłaszcza biskup, musi w pewnym sensie wyzbyć
się swojej tożsamości stając się w pewnym sensie prawdziwą osobą Kościoła
katolickiego, który reprezentuje.
Moim zdaniem bp Williamson wielokrotnie naruszał tę
złotą regułę. Jego artykuły i wypowiedzi, o otwarcie publicznym charakterze, są
przepełnione wszelkiego rodzaju "informacjami" i koncepcjami
przejętymi od półprzytomnych i rozgorączkowanych zwolenników tego, co w
najlepszym wypadku jest spekulacją w większości wypadków niemożliwą do
udowodnienia. Czy będzie to liczba wymordowanych
Żydów, czy 9/11, czy też zamach bombowy w Oklahoma City, bp. Williamsonowi
udało się złączyć obronę katolickiej Wiary przeciw modernistom – jak
najbardziej racjonalne przedsięwzięcie – z niektórymi najbardziej dziwacznymi i
kompletnie szalonymi wypowiedziami osób, które potrafią dużo lepiej pisać niż myśleć.
Kierownictwo Bractwa Św. Piusa X zawsze było tego
świadome. Niemożliwością jest by tak nie było, gdyż
bp Williamson był w tych sprawach bardzo otwarty i chętnie wypowiadał się
publicznie. Nie można mu nigdy zarzucić skrytości. Niemniej jednak, pomimo
ostrzeżeń, uważali oni za stosowne uczynić go rektorem seminarium w Ridgefield,
w stanie Connecticut – zwolniwszy mnie z tego stanowiska ponieważ nie zgodziłem
się na kompromisy z modernistami z Novus Ordo – a następnie pięć lat później
uczynić go biskupem, nadając światowy rozgłos umysłowi pełnemu
nieodpowiedzialnych pomysłów i ustom pozbawionym kontroli.
Jednakże powodem dla którego został
biskupem były jego pewne zalety. Biskup Williamson jest niezmiernie
uzdolnionym człowiekiem i gdy ta część jego umysłu zostanie chwilowo
odizolowana od zwariowanych pomysłów, co zdarza się od czasu do czasu, to
potrafi objaśniać katolicką Wiarę, katolicką teologię i katolicką filozofię z
nadzwyczajną klarownością, głębią i elokwencją. Drugim powodem, dla którego został wybrany na biskupa było to, że był
głęboko oddany arcybiskupowi Lefebvre, postrzegał go jak wyrocznię Boga i w
konsekwencji jest on obecnie tak samo bez reszty oddany Bractwu Św. Piusa X. Nie wątpię, że bp Williamson był osobistym
wybrańcem samego arcybiskupa Lefebvre, jako że na kierownicze stanowiska
arcybiskup wybierał tylko takich ludzi, którzy odznaczali się całkowitą
lojalnością wobec niego i jego Bractwa. Jego niecodzienne pomysły traktowano
jako ekstrawagancję. Francuzi zawsze mają Brytyjczyków
za ekscentryków i spodziewają się że tacy też oni będą. Podśmiewają się przy
tym i pomijają to milczeniem jako mało znaczące.
Nazistowska eksterminacja Żydów
Nazistowska eksterminacja Żydów to właściwe określenie
tego, co w ostatnich czasach nazywane jest "Holokaustem". Termin holokaust odnosi się do jednej z ofiar
Starego Testamentu, których składanie Bóg nakazał Mojżeszowi.
Rzeczywiście była to największa ze wszystkich ofiar składanych w Świątyni,
ukazująca całkowitą nicość człowieka w stosunku do nieskończonego majestatu
Boga. Tak więc była ona zarazem (1) święta; (2) nakazana od Boga; (3) ofiarą;
(4) aktem publicznego kultu oddawanego prawdziwemu Bogu przed nadejściem
Chrystusa. Zaś nazistowska zagłada Żydów nie przystaje do żadnej z tych cech,
dlatego też nie powinna otrzymać miana holokaustu.
O ile mi wiadomo to nikt nie zaprzecza, że
naziści uśmiercali Żydów na masową skalę.
Nikt nie zaprzecza, że naziści byli antyżydowscy,
umieszczali ich w wagonach i wywozili do dalekich miejsc, gdzie umieszczali w
obozach koncentracyjnych, postępując w sposób bardzo podobny do tego w jaki
amerykański rząd traktował japońskich Amerykanów podczas drugiej wojny
światowej.
Dyskusyjna jest dokładna liczba osób,
które zginęły w tych okolicznościach oraz sposób w jaki zginęli. Według Wikipedii, liczba sześciu milionów
pochodziła od Adolfa Eichmanna, który stanowi zapewne autentyczne źródło
informacji. Inni autorzy podają liczbę nieznacznie mniejszą niż sześć milionów.
Jeden autor mówi o 5,1 mln ofiar.
Jak by nie było naprawdę, to należy tutaj
stwierdzić dwie rzeczy: (1) historycznie
dokładna liczba Żydów, którzy padli ofiarą tego procesu eksterminacji nie ma
zupełnie nic wspólnego z naszym przedsięwzięciem, którym jest przeciwstawianie
się zmianom Vaticanum II; (2) całkowicie poza naszą kompetencją
pozostaje wydawanie wyroku o tym ilu Żydów zginęło z rąk nazistów oraz o
sposobie w jaki się to stało.
Co do pierwszego stwierdzenia, to są ludzie opętani na
punkcie Żydów i winią ich za wszelkie złe wydarzenia na świecie, wszędzie widzą
sieć żydowskiego spisku. Nie potrafią uwolnić umysłu
od tej uporczywej myśli. Nieustannie czytają książki i artykuły potwierdzające
ich podejrzenia. Czasami tradycjonalistyczny
ruch w Kościele katolickim jest dla nich pociągający nie ze względu na
prawdziwy cel, którym jest przeciwstawianie się Vaticanum II, lecz
dlatego, że przewrót Vaticanum II postrzegają jako żydowskie dzieło.
Bycie tradycjonalistą jest dla nich po prostu
kolejnym sposobem stawiania oporu Żydom. Próbują
zatem wciągnąć do swojej obsesji wymierzonej przeciw Żydom również innych, a
przez to hańbią cały ruch, jak gdyby był on tylko odgałęzieniem obsesyjnej
nienawiści wobec Żydów. Ludzie tacy
entuzjastycznie przyklaskują duchownym, którzy podchwytują ich fanatyczną
sprawę, a oczerniają mianem tchórzy i maruderów tych, którzy tego nie czynią.
Jest oczywistym, że katolicki Kościół przeciwstawia
się judaizmowi z pobudek teologicznych, a z kolei judaizm przeciwstawia się
Kościołowi katolickiemu za uzurpowanie sobie tego, co Żydzi uważają za swoją
własność oraz za ustanowienie katolickiej kultury i katolickiego społeczeństwa.
Niewątpliwie, Żydzi mają tradycję sprzeciwiania się
Kościołowi katolickiemu oraz społecznemu panowaniu Chrystusa; już w czasach
starożytnych prześladowali Kościół i robili wszystko co było w ich mocy by
doprowadzić go do upadku w średniowieczu, w epoce Odrodzenia, a zwłaszcza od
1789 roku. Nie jest żadną tajemnicą, że w XIX i XX wieku zawsze byli –
nie wszyscy ale większość – prosocjalistyczni, prokomunistyczni i prolewicowi w
przeróżnych społeczeństwach świata, w których zamieszkiwali i zawsze dążyli do
upadku każdej formy rządów albo zwyczajów, które by można nazwać
chrześcijańskimi. Tak więc można było ich spotkać pośród liderów ruchów
wywrotowych w Rosji, Austrii i Niemczech gdzie mieli oni wysoce niewspółmierną
reprezentację. Przyczyna tego jest zrozumiała, lecz nieuzasadniona: otrzymawszy
pełne prawa obywatelskie w 1789 roku i epoce napoleońskiej poczuli się
niekomfortowo żyjąc w społeczeństwach zdominowanych przez chrześcijańską
kulturę. Nie mam wątpliwości, że katolicy i
muzułmanie czują się niewygodnie w zdominowanej przez Żydów kulturze Izraela.
Żydzi zatem, stali się w wielu przypadkach aktywnymi przeciwnikami istniejących
struktur katolicyzmu albo innych form "chrześcijaństwa" i wskutek
tego weszli w konflikt z tymi, którzy pragnęli kontynuacji chrześcijańskiej
kultury w społeczeństwie. Ponadto prawdą jest, że w
soborowej reformie katolickiego Kościoła zaznaczyły się żydowskie wpływy. W
tych kwestiach nie powinniśmy być naiwni.
Jednakże prawdą jest także to, że
najistotniejsze przyczyny tego, że do Vaticanum II w ogóle doszło nie
mogą być przypisane Żydom. To moderniści,
ludzie pokroju Ratzingera, ochrzczeni niegdysiejsi katolicy są tego powodem. Do
Vaticanum II doszło ponieważ zbiegły się dwa bardzo ważne czynniki: (1)
gorączkowa działalność modernistów w okresie 1914 – 1958 oraz (2) opieszałość
papieży Benedykta XV, Piusa XI a zwłaszcza Piusa XII w przedsięwzięciu
adekwatnych środków dla ochrony Kościoła przed szturmem tychże heretyków. Gdyby
owi papieże baczyli na ostrzeżenia świętego Piusa X i wprowadzili w życie
przepisane przez niego środki to do Vaticanum II nigdy by nie doszło.
Toteż my powinniśmy toczyć naszą wojnę z
modernistami; nie możemy się dać wpuścić na boczny tor przez obsesję wobec
Żydów.
Moje drugie stwierdzenie dotyczyło tego, że ustalanie
dokładnej liczby ofiar daleko wykracza poza naszą władzę wynikającą ze stanu
duchownego. Realizacja tego zadania wymagałby
specjalistycznej wiedzy w zakresie naukowych metod badań historycznych i
analiz, jak również wielu, wielu lat poświęconych wyłącznie na dociekania tych
kwestii. Zadanie jest gigantyczne, o ile w
ogóle możliwe do wykonania, ponieważ wielu świadków już nie żyje, a większość
dokumentacji prawdopodobnie zaginęła. Ponadto,
w czasie II wojny światowej, w rozmiarach dotąd niespotykanych w żadnej wojnie
nastąpiły migracje populacji na ogromną skalę i w rezultacie dane otrzymane ze
spisów ludności mogą się okazać wysoce wątpliwe. Doprawdy, czy kiedykolwiek poznamy liczbę ofiar, która by pod względem
historycznym była do utrzymania wykluczając przy tym wszelką wątpliwość?
Przeczytanie kilku książek lub artykułów napisanych
przez ludzi, którym w większości przypadków brak obiektywizmu wobec Żydów – czy
to z pozycji pro, czy kontra – nie jest naukowym sposobem do zdobycia pewności
w tej kwestii. Dlatego też publiczne wypowiadanie się
o liczbie sześciu milionów, redukując ją do 5% tego co jest powszechnie
przyjmowane, było moim zdaniem wyrazem szczególnej nieostrożności ze strony bp.
Williamsona. Miało to łatwo przewidywalny
skutek w postaci postrzegania bp. Williamsona, a wraz z nim całego ruchu, jako
sympatyka nazistowskiej sprawy oraz oskarżania Żydów o fałszowanie zarówno
ilości jak i wielkości ich cierpień.
Jeśliby nawet ktoś chciał dowodzić, że podane przez
bp. Williamsona wielkości były prawidłowe, to nie ma absolutnie żadnego powodu
by wygłaszać te opinie publicznie. Zupełnie nic się
przez to nie osiągnie poza ściągnięciem samych kłopotów i sprawieniem, że
osiągnięcie tego co próbujemy dokonać stanie się jeszcze trudniejsze.
Skąd to całe zamieszanie?
Z drugiej strony, trzeba podkreślić, że
reakcja na wypowiedź bp. Williamsona została nienormalnie rozdmuchana. Doprawdy, jeżeli bp Williamson popełnił tylko błąd w
kwestii historycznego faktu, który można udowodnić, to dlaczego go nie
zignorowano jak zwykłego dziwaka? Dlaczego liczba sześciu milionów jest tak
nienaruszalna? Dlaczego herezją jest jej negowanie?
XX wiek był stuleciem masowych mordów.
Zaczął się od ludobójstwa Ormian przez Turków, co miało miejsce w latach 1915 –
1923. Szacuje się, że zginęło 1 – 1,5 miliona ludzi. Turcy nawet dzisiaj negują
zagładę Ormian, mówiąc, że zgony były wynikiem wojny i innych czynników. Czy wybuchło kiedyś międzynarodowe oburzenie z powodu
tych zaprzeczeń? Następnie, na początku lat trzydziestych doszło do zagłodzenia
przez Stalina kułaków (bogatych rolników) na Ukrainie.
Przyjmowana liczba ofiar to dziesięć milionów ludzi. Rosjanie twierdzą, że jest
wyolbrzymiona i że było "tylko" pięć milionów. Czy kiedykolwiek ktoś
histeryzował z powodu tego częściowego wybielenia Stalina? Czy ktoś
kiedykolwiek komuś zarzucił: jesteś za Stalinem i przeciw Ukraińcom bo uważasz,
że liczba była mniejsza? Oczywiście, że nie. W rzeczywistości większość ludzi
nawet nie wie o tej eksterminacji.
Tymczasem te pięć czy dziesięć milionów to
tylko część stalinowskiej listy ofiar masowych mordów. Jest duża rozpiętość w szacunkach, ale najczęściej
podawana liczba ofiar stalinowskiego reżimu to trzydzieści milionów, czyli
pięciokrotnie więcej niż oficjalna liczba ofiar żydowskich. Również i w tej kategorii znajdą się
"reduktorzy", lecz nigdy nie oskarżano ich o sympatię dla Stalina
albo antypatię względem ofiar. Następnie mieliśmy Mao-Tse-Tunga. Za
liczbę jego ofiar zwykle przyjmuje się trzydzieści milionów zgładzonych podczas
jego Wielkiego Skoku Naprzód – czegoś analogicznego do Vaticanum II, z
tą różnicą, że duchowy mord Vaticanum II jaki się dokonał przez
zniszczenie cnoty wiary sięga prawdopodobnie jednego miliarda. Kolejnym zbrodniarzem był Pol Pot, który zgładził od 750000
tys. do 1,7 mln ludzi (czyli 26% ludności Kambodży).
Jeden z największych masowych mordów miał
miejsce w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, gdyż w 1973 roku rząd Stanów
Zjednoczonych upoważnił doktorów i aborcjonistów do bezkarnego mordowania
dzieci, a liczba ofiar sięgnęła znacznie powyżej czterdzieści milionów ludzkich
istnień. Podobna sytuacja ma miejsce w Chinach, gdzie niemowlęta płci żeńskiej
są powszechnie zabijane oraz w niemal każdym innym kraju na świecie, który
zalegalizował przerywanie ciąży. Dlaczego
zatem cierpienie Żydów podczas II Wojny Światowej jest wyróżnione jako
największe, i dlaczego pomniejszanie liczby ofiar albo różnica w sposobie ich
zagłady postrzegana jest jako zniewaga dla Żydów, albo co gorsza, nawoływanie
do powtórzenia tej eksterminacji? Gwałtowna
reakcja na wypowiedź bp. Williamsona nie odpowiada wadze
"przestępstwa". Bo tak naprawdę to jakie przestępstwo zostało popełnione?
Czy nie wyraził on tylko prywatnej opinii?
Wolność myśli i wolność słowa
Doprawdy zadziwiające jest to, że w epoce
wychwalającej wolność myśli i słowa bp Williamson miałby zostać spalony na
stosie tylko z powodu wyrażenia opinii. Czy powiedział, że pochwala nazistowską
eksterminację Żydów? Nie. Czy nakłaniał do gazowania albo zabijania Żydów? Nie.
Wyraził on jedynie opinię, pogląd, że liczba zabitych jest znacznie
wyolbrzymiona i że okoliczności ich śmierci różniły się od tego, co powszechnie
podaje się do publicznej wiadomości.
Oburzenie wywołane tą wypowiedzią, które skłoniło
panią kanclerz Niemiec do interwencji, a zwolenników aborcji w Kongresie do
napisania listu do Ratzingera wzywającego do zastosowania surowych środków
wobec bp. Williamsona, jest dowodem na to, że idee rządzą światem i że złe idee
mogą być bardzo niebezpieczne. To właśnie z tego
powodu Kościół był zawsze przeciwny wolności myśli i wolności słowa w stosunku
do wszystkiego co nawet pośrednio zaprzeczałoby katolickiej doktrynie.
Miliony ludzi cierpiały i ginęły w nazistowskich
Niemczech, stalinowskiej Rosji i komunistycznych Chinach jako konsekwencja
idei, którymi były tam nazizm i komunizm. Wielu innych zginęło na polach bitew
za te idee, z których część odeszła w przeszłość. Niezliczona liczba
japońskich żołnierzy zginęła w II wojnie światowej dla szalonej idei:
japońskiego militaryzmu i samurajskiego kodeksu. Wiele głów spadło podczas
francuskiej rewolucji przez zwykłą winę posiadania złych poglądów.
Inkwizycja przed którą bp Williamson
został postawiony i jego późniejsze spalenie na stosie – bez względu na to jak
nieostrożne były jego komentarze – jest dowodem na kompletną hipokryzję
współczesnego świata. Gdzie wolność
myśli? Gdzie wolność słowa? Dlaczego bp Williamson nie może z nich skorzystać?
Cóż się stało ze sławetnym stwierdzeniem Woltera: Mogę się nie zgadzać z tym
co mówisz, ale oddam życie za twoje prawo do powiedzenia tego? Prawda jest
taka, że wolność myśli i wolność słowa zostały wymyślone przez
osiemnastowiecznych wrogów katolicyzmu po to, by w poszczególnych krajach
zniszczyć instytucję Kościoła katolickiego, zastępując ją zestawem własnych
dogmatów. Kiedy wreszcie te dogmaty zostały wprowadzone, jak obecnie ma to
miejsce we wszystkich zachodnich narodach, to poglądy, które stoją w
sprzeczności z dogmatami wolnomyślicieli zostały wyjęte spod prawa.
Gdyby bp Williamson wyolbrzymił liczbę
"ofiar" inkwizycji, to byłby oklaskiwany. Gdyby zanegował stworzenie
świata przez Boga deklarując się darwinistą, to zostałby uznany za oświeconego. Ale ponieważ zanegował coś,
co w świecie współczesnym ma status dogmatu, to musi być ukarany przez
międzynarodową wrzawę, która dotknęła nawet najwyższe sfery rządowe. Żadnej wolności: ani myśli ani słowa dla niego. Cóż za
bezwstydna hipokryzja!
Tak się dziwnie składa, że to dokładnie w tego typu
sprawach, tzn. faktów historycznych albo nawet rewizjonizmu powinna istnieć
wolna wymiana poglądów, pod warunkiem że nie będzie w niej nic sprzecznego z
katolicką Wiarą. To, że historyczne poglądy są podważane przez ludzi, którzy je
negują może być z korzyścią dla prawdy, ponieważ wyostrza to argumenty prawdy
wysuwane przeciw negacjonistom. Lecz współczesny świat wywraca wszystko do góry
nogami: tam gdzie powinno być poskramianie fałszywych poglądów, panuje wolność;
a tam gdzie powinna być wolna wymiana idei, tam dochodzi do represji. Bo czegoż
się bać ze strony negacjonisty historycznego faktu, jeżeli materiał dowodowy
świadczący o prawdzie jest niepodważalny?
V. PERSPEKTYWY DLA FSSPX
Snucie jakichkolwiek przewidywań na temat
przyszłości tej grupy jest doprawdy trudnym zadaniem, ponieważ FSSPX to kocioł
pełny sprzeczności. Ich działaniami w danej chwili może pokierować którakolwiek
z ich sprzecznych zasad, która w konkretnym momencie może wybić się na pierwszy
plan. Jednakże pokuszę się tutaj o sformułowanie kilku prognoz.
(1) Biskup Williamson odwoła swój pogląd
na temat sześciu milionów ofiar. W obecnej sytuacji
wstrzymuje on proces pojednania FSSPX z modernistami. Dzieje się tak dlatego, iż dopóki
pozostaje krnąbrnym "negacjonistą holokaustu" to niemożliwym jest,
aby modernistyczni mieszkańcy Watykanu – zmuszeni teraz, w większym niż
kiedykolwiek stopniu udowodnić swoją niezachwianą lojalność wobec Żydów – mogli
go w ogóle zaakceptować jako członka "katolickiej" hierarchii. FSSPX
ze swej strony, a przynajmniej ci, którzy pragną zawarcia tego związku są
wściekli na bp. Williamsona z powodu tej awantury. Bractwo
już po raz któryś z rzędu przystroiło się w suknię ślubną. Ratzinger już
oczekiwał ze swym drużbą, Castrillónem Hoyosem u stopni ołtarza. Muzyka zaczęła grać Here Comes the Bride,
dziewczynki zaczęły sypać płatki kwiatów przed Oblubienicą, bogato przybraną w
haniebne ustępstwa na rzecz modernistów, która w dystyngowany sposób zaczęła
sobie torować drogę wzdłuż nawy Jednego Światowego Kościoła. Świat
współczesny z niepokojem i ze łzami radości w oczach oczekiwał finału jour
de gloire (dnia chwały), kiedy to katolicki ruch oporu wobec modernizmu
znalazł się w końcu na drodze do kapitulacji. Również
Ratzinger przystrojony był w swój smoking ustępstw: Motu-Msza i
zniesienie ekskomuniki, które to rozsierdziły niemal wszystkich biskupów. Nagle muzyka zamiera; Panna młoda zatrzymuje się;
Ratzinger jest zaskoczony. Ekumenizm znalazł się w niebezpieczeństwie, a więc
Oblubieniec musi wyjść. Panna młoda pozostawiona w
nawie bocznej nie wie gdzie się ma udać, tęsknie wyczekuje powrotu Pana
młodego.
Są dwa sposoby na wznowienie ceremonii małżeńskiej:
(1) ścięcie głowy bp. Williamsona; (2) odwołanie przez bp. Williamsona
wygłoszonej "herezji". Uważam, że bp
Williamson odwoła swą wypowiedź, gdyż jak sądzę, jest on bardziej oddany
Bractwu Św. Piusa X niż swoim różnym teoriom. Dostrzega
on, że boleśnie nadszarpnął interesy swojego ukochanego Bractwa i w celu
naprawienia szkody zrobi ustępstwo w tej kwestii. Dla
FSSPX jest to najprostsze wyjście z sytuacji. Alternatywa,
by poświęcić jego głowę, tzn. usunąć go z Bractwa wiąże się z wieloma
problemami. Pierwszy jest taki, że schizma
FSSPX nie będzie w oczach watykańskich modernistów całkowicie uleczona. Oni
chcą wszystkich biskupów. Powiedzieli to już
kilka lat temu. Chcą zupełnie uciszyć FSSPX, może z wyjątkiem paru
niezadowolonych kapłanów, którzy pewnie odpadną na znak protestu z powodu
zawarcia małżeństwa. Moderniści wiedzą, że bez
biskupów mogących wyświęcać kapłanów resztówka FSSPX daleko nie zajedzie. Tak
więc usunięcie bp. Williamsona wywoła groźbę kontynuacji FSSPX, czyniąc w
pewnym sensie daremnym cały proces pojednania. Watykan
znalazłby się wtedy w sytuacji najgorszej z możliwych, miałby biskupów Novus
Ordo niezadowolonych z ustępstw zrobionych dla FSSPX w celu pojednania, jak
również frakcyjną grupę FSSPX, która poniesie dalej starą pochodnię lefebryzmu.
Poza tym bp Williamson znalazł się w
bardzo nieciekawej sytuacji. Jeżeli się nie pokaja i nie zaakceptuje usunięcie z FSSPX,
to kto na świecie go zechce? Kto będzie chciał być związany z biskupem,
który zyskał światową sławę jako nienawidzący Żydów, który ma zakaz wjazdu do
wielu państw i który aż do śmierci będzie śledzony przez prasę chcącą go złapać
na jakimś kompromitującym uczynku albo oświadczeniu? On jest prawdziwym
nieszczęśnikiem. I jeśli nawet pozostanie w FSSPX, to myślę, że sfera jego
działalności zostanie ograniczona do pracy biurowej. Nawet pokazanie się w
kaplicy FSSPX z okazji bierzmowania ściągnęłoby tabun fotografów.
(2) Biskup Fellay zawrze porozumienie z modernistami i
FSSPX osiągnie status prałatury personalnej. Uważam, że dojdzie do tego, ponieważ (1) Ratzinger pragnie tego
żarliwie, z powodów, jakie powyżej przedstawiłem; (2) Biskup Fellay pragnie tego
żarliwie, jako że zawsze było to marzeniem abp. Lefebvre i nie ma żadnego
istotnego powodu, by się temu sprzeciwiać; (3) jest to odpowiedni moment,
chwila, która kolejny raz może się nie pojawić.
(3) Nie będzie żadnego znaczącego exodusu z FSSPX ani
kapłanów ani świeckich. Pojawiały się
pogłoski, że kapłani są rozjątrzeni pomysłem o pojednaniu, ale większość tej
furii jest spowodowana tym, że bp Fellay prowadził – a przynajmniej tak się
domniemuje – negocjacje z Watykanem bez wiedzy szeregowych członków Bractwa.
Jednakże owi kapłani nie mogą z zasady przeciwstawić się pojednaniu,
ponieważ było to wyraźnym celem Bractwa od 1974 roku, kiedy doszło do
pierwszego potępienia. W przedsionkach ich kaplic wisi portret
Ratzingera, a jego imię wymieniają w Kanonie Mszy. Na jakiej podstawie mieliby być przeciwni unii z nim?
Uważam w końcu, że ta opozycja (którą szacowano
aż na 50%) jest papierowym tygrysem i ostatecznie uspokoją się oraz przyjmą to,
co zostanie im przedłożone. W ich
głowach nie ma żadnych teologicznych podstaw, na których mógłby się opierać ich
sprzeciw.
Wierni w przeważającej części nie
sprzeciwią się temu. W Bractwie zawsze myślano o liczbach, o
zapełnionych ludźmi ławkach. Z tego powodu powstrzymano się od ostrej
krytyki modernistów, zwłaszcza Ratzingera i w rezultacie w owych ławkach mają
przeważnie zwolenników Novus Ordo, którym jedynie zdarza się lubić tradycyjną
Mszę. Pojednanie będzie dla nich mile widzianą wiadomością. Owszem, znajdzie
się kilku, którzy mogą zakończyć w kaplicach sedewakantystów, ale nie będzie
ich wielu.
ZAKOŃCZENIE
Około siedemnaście lat temu napisałem artykuł pod
tytułem Góry Gelboe (d), w którym
szczegółowo opisałem "teologię" FSSPX i w jaki sposób doprowadzi ona
do ostatecznego pojednania z modernistami. Porównałem ją z górami Gelboe w
Piśmie Świętym, gdzie Saul przywiódł swą armię by walczyć z Filistynami. Izraelici zostali zmasakrowani, a Saul w rozpaczy popełnił
samobójstwo. Po tej klęsce Dawid przeklął te
góry, ponieważ "polegli tam najprzedniejsi z Izraela".
Arcybiskup Lefebvre w 1970 roku utworzył
organizację, która stopniowo przyjęła rolę "najprzedniejszych z
Izraela", tzn. przyciągnęła młodych ludzi z całego świata, którzy chcieli
zaciągnąć się do wojska na wojnę z Filistynami, czyli modernistami. Szeregi Bractwa się
powiększały, a kapłani z kolei przyciągali ludzi świeckich, którzy szukali
alternatywy dla filistyńskich rządów.
Jeżeli to pojednanie dojdzie do skutku,
kolejny raz powtórzy się powszechna rzeź najprzedniejszych z Izraela.
Bractwo Św. Piusa X musi albo porzucić swoją otwartość
na modernistów, albo musi się z nimi połączyć. Jeżeli wybierze trwanie na
obecnym stanowisku, to wtedy mam nadzieję, że do tego pojednania dojdzie,
ponieważ oczyści to w końcu atmosferę, logiczne kurczaki przybędą do domu
usiąść na grzędzie (a) i staną się
oficjalnie tym czym są teraz faktycznie: organizacją Novus Ordo, która
kultywuje pewne praktyki i przekonania, które są mniej lub bardziej tradycyjne.
W obecnym stanie stanowią oni zagrożenie dla dusz.
Przypominam sobie jak w kwietniu 1983 roku stałem na
werandzie seminarium w Ridgefield tuż obok arcybiskupa Lefebvre, wówczas jeszcze
ks. Williamsona i ks. Rocha. Naśmiewali się z zarzutu, jakim ks. Dolan
podzielił się z wiernymi – a mianowicie, że pewnego dnia arcybiskup poprowadzi
tradycjonalistów wprost do Novus Ordo. Obecnie FSSPX jest już w przedsionku u
Ratzingera – i zupełnie nie ma się z czego śmiać.
Bp Donald J. Sanborn (*)
www.traditionalmass.org
Tłumaczył
Mirosław Salawa
––––––––––––––––––––––
Przypisy:
(1)
Np. używanie tronu zamiast faldistorium. Tron jest zwykle zarezerwowany dla
biskupa diecezjalnego, ale został on przyznany arcybiskupowi Lefebvre jako
osobisty przywilej, forma uhonorowania. Są także inne szczegóły tego typu,
których zwykli używać czterej biskupi, jak gdyby abp Lefebvre osobiście dalej w
nich żył.
(*)
JE BP DONALD J. SANBORN został wyświęcony do stanu duchownego przez arcybiskupa
Lefebvre w 1975 roku. Był rektorem seminarium FSSPX w Stanach Zjednoczonych w
latach 1977 – 1983. W 1995 roku założył Seminarium Trójcy Świętej, które
obecnie mieści się w Brooksville, na Florydzie.
(a) (Chickens) come home to roost (zwykle o złym czynie) obracać się przeciwko komuś; mścić się; sprowadzać nieszczęście na osobę, która zrobiła coś złego; poch. Motto wiersza The Curse of Kehama – "Klątwa Kehamy" Roberta Southeya (1774 – 1843): Curses are like young chickens, they always come home to roost – "Przekleństwa spadają, na głowę przeklinającego – są jak kurczaki, które zawsze przychodzą do domu, aby osiąść na grzędzie". (Słownik angielskich idiomów i utartych zwrotów z indeksem polskim. Wyd. Philip Wilson. Warszawa 2005).
(b) Por. Bp D. J. Sanborn. Ratowanie dzidziusia.
(c)
Por. Ks. A. Cekada. Frankenchurch znów daje znać o sobie. Ratzinger o
Kościele.
(d) Por. Bp D. J. Sanborn. Góry Gelboe.
Przypisy literowe od redakcji Ultra montes.
Za: www.ultramontes.pl