STRONA INTERNETOWA POWSTAŁA W CELU PROPAGOWANIA MATERIAŁÓW DOTYCZĄCYCH INTEGRALNEJ WIARY KATOLICKIEJ POD DUCHOWĄ OPIEKĄ św. Ignacego, św. Dominika oraz św. Franciszka

Cytaty na nasze czasy:

"Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony"

Św. Ignacy Loyola


"Papa materialiter tantum, sed non formaliter" (Papież tylko materialnie, lecz nie formalnie)

J.E. ks. bp Guerard des Lauriers



"Papież posiada asystencję Ducha Świętego przy ogłaszaniu dogmatów i zasad moralnych oraz ustalaniu norm liturgicznych oraz zasad karności duszpasterskiej. Dlatego, że jest nie do pomyślenia, aby Chrystus mógł głosić te błędy lub ustalać takie grzeszne normy dyscyplinarne, to tak samo jest także nie do pomyślenia, by asystencja, jaką przez Ducha Świętego otacza On Kościół mogła zezwolić na dokonywanie podobnych rzeczy. A zatem fakt, iż papieże Vaticanum II dopuścili się takich postępków jest pewnym znakiem, że nie posiadają oni autorytetu władzy Chrystusa. Nauki Vaticanum II, jak też mające w nim źródło reformy, są sprzeczne z Wiarą i zgubne dla naszego zbawienia wiecznego. A ponieważ Kościół jest zarówno wolny od błędu jak i nieomylny, to nie może dawać wiernym doktryn, praw, liturgii i dyscypliny sprzecznych z Wiarą i zgubnych dla naszego wiecznego zbawienia. A zatem musimy dojść do wniosku, że zarówno ten sobór jak i jego reformy nie pochodzą od Kościoła, tj. od Ducha Świętego, ale są wynikiem złowrogiej infiltracji, jaka dotknęła Kościół. Z powyższego wynika, że ci, którzy zwołali ten nieszczęsny sobór i promulgowali te złe reformy nie wprowadzili ich na mocy władzy Kościoła, za którą stoi autorytet władzy Chrystusa. Z tego słusznie wnioskujemy, że ich roszczenia do posiadania tej władzy są bezpodstawne, bez względu na wszelkie stwarzane pozory, a nawet pomimo pozornie ważnego wyboru na urząd papieski."

J.E. ks. bp Donald J. Sanborn

środa, 9 września 2015

Prawda o inkwizycji


     Różnice w procedurze sądowej i karnej między władzą cywilną a kościelną zaczynają się ujednolicać koło połowy XII wieku, aż w końcu zbiegają się i całkowicie prawie pokrywają się w XIII w.
            Pierwszym objawem fizycznej represji, jaką zaczął stosować Kościół było uwięzienie herezjarchy Henryka, byłego mnicha, rozpowszechniającego swe błędy przez 18 lat. W r. 1134 na rozkaz arcybiskupa z Arles schwytano go i stawiono na sąd przed papieżem Innocentym II, przewodniczącym podówczas synodu w Pizie. Papież polecił zamknąć go do więzienia. Wypuszczono go jednak wkrótce po złożeniu przyrzeczenia, iż błędy swoje odwoła. Było to obejście się z heretykiem względnie bardzo łagodne.
            W 1139 Kościół posuwa się dalej. Na Soborze Laterańskim, pod auspicjami papieża Innocentego II, w kanonie 23 zapadła uchwała tej treści: „Ci wszyscy, którzy odrzucają Sakrament Ciała i Krwi Pańskiej, chrzest dzieci, kapłaństwo i inne święcenia, potępiają małżeństwo, są wyrzuceni z Kościoła Bożego jako heretycy, potępiamy ich i rozporządzamy władzy cywilnej, by wykonała na nich swoje represje. Do nich włączamy każdego, kto by ośmielił się ich bronić.” Jak widać z powyższego dekretu, Kościół nie zadawala się już samymi tylko karami duchowymi, ale oddaje heretyków państwu, dla wymierzenia im kar fizycznych.
            Uchwała ta jednak nie zadowoliła książąt. Do gorliwców, którzy domagali się coraz to nowych uchwał i coraz ostrzejszego wystąpienia przeciw heretykom, należał król francuski Ludwik VII. Pisze nawet do papieża Aleksandra III w r. 1161 list i grozi mu schizmą. Sprawa miała się następująco: brat króla Henryka, arcybiskup w Reims, w porozumieniu z hr. Flandrii gotował się do ostatecznego zgniecenia herezji w swoim okręgu. Zaskoczeni tym Katarzy, licząc przy tym na zmiłowanie się Stolicy Apostolskiej, zwrócili się do papieża z prośbą o litość. Nie mylili się w swych nadziejach. Papież odpisał Henrykowi i hrabiemu Flandrii, radząc im łagodność i umiarkowanie w postępowaniu. „Lepiej przebaczyć winnym, niż ich zbytnią surowością atakować. Nie na surowości polega Kościół, lecz na niewinności i przebaczaniu.” Zastosował nawet do nich słowa Pisma Świętego - Noli nimium esse iustus - nie chciej być nadto sprawiedliwym. Dziś mówimy - "nie chciej być bardziej papieskim od papieża".
            Najwidoczniej list ten musiał Henryk zakomunikować bratu, swemu królowi, kiedy ten w te słowa odparł papieżowi, pomawiając go o oziębłość w rzeczach wiary i grożąc schizmą: „Nasz brat, arcybiskup w Reims, zwiedzając ostatnio Flandrię, znalazł w niej ludzi opanowanych przez najzgubniejszą doktrynę, zwolenników sekty manichejskiej. Doświadczenie uczy, że są oni daleko złośliwsi niż się okazują. Jeśli sekta ta się rozwinie, wyrządzi wielką szkodę wierze. Oby wasza mądrość zwróciła na nią szczególniejszą uwagę i zgniotła ją, zanim się rozrośnie. Błagam was na honor wiary chrześcijańskiej, dajcie najzupełniejszą swobodę w tej sprawie arcybiskupowi. On zniszczy tych, którzy buntują się przeciw Bogu; jego sprawiedliwa surowość spotka się z uznaniem u wszystkich w tym kraju, ożywionych prawdziwą pobożnością. Jeśli uczynicie inaczej, podniesie się szemranie, które się łatwo nie uspokoi, rozpętacie gwałtowne sprzeciwy opinii publicznej względem Kościoła rzymskiego.” Papież Aleksander III zagrożony w tym czasie przez antypapieża i schizmę, wypędzony z Rzymu i chroniący się na terytorium francuskim, poszedł na rękę królowi Ludwikowi VII. W ten sposób tłumaczą się ostre zarządzenia przeciw heretykom, jakie zapadły w koncylium w Tours w 1169 r. pod przewodnictwem właśnie Aleksandra III.
            Synod ten gromadzący 12 kardynałów, 124 biskupów, 314 opatów, całe mnóstwo kapłanów i świeckiej szlachty, silnie podkreślił surowe zarządzenia skierowane uprzednio przeciw manicheizmowi, „który jak rak jął się rozpowszechniać w Gaskonii i w innych prowincjach”, przywołał następnie biskupów i kapłanów do czujności; ich staraniem powinno być wypędzenie heretyków z całego kraju, wyszukiwanie ich tajnych schadzek i organizacji, nikt nie powinien utrzymywać z nimi stosunków handlowych, książęta powinni ich karać więzieniem i konfiskatą majątków. (Mansi XXI, p. 1178).
            Chociaż były to przepisy wydane przez synod, a ogłoszone przez papieża, każdy obeznany z ówczesnymi stosunkami, wie doskonale, komu przypisać ich prowokację. Prowokatorem w tym wypadku był tu właśnie król francuski. I oto mamy jeden dowód więcej, jak władza świecka podburzała przeciw herezji gorliwość i czujność hierarchii kościelnej.
            Korzystając z tych uchwał synodowych hrabia Flandrii i arcybiskup w Reims spalili na stosie pewną liczbę heretyków, za ich przykładem poszła Kolonia.
            Znamienną również jest rzeczą, że najgorszym ciemiężycielem heretyków był wówczas ekskomunikowany przez papieża, stojący przeciw papieżowi w otwartym buncie, król angielski Henryk II. Król ten w statutach Klarendońskich poddał kościół angielski pod swoją jurysdykcję: prymas z Canterbury, Tomasz Becket, który nie chciał poddać się władzy królewskiej, musiał opuścić prymasowską stolicę i schronić się do Francji. Papież Aleksander III wystąpił wtedy w obronie swych praw i swego stanowiska, mierząc w króla ostrymi cenzurami kościelnymi. I o tym właśnie królu pisze kronikarz angielski Wilhelm de Newbridge, jako o młocie na heretyków. W r. 1165 uciekła garstka heretyków z Flandrii, chroniąc się na ziemię angielską. Król kazał ich aresztować i wypalić na ich czole znamię rozpalonym żelazem. Zabronił swoim podwładnym przechowywać ich u siebie w domu lub oddawać im jakiekolwiek przysługi, zobowiązał swych urzędników pod przysięgą, że będą pilnie czuwać nad wypełnieniem praw antyheretyckich, między innymi o zburzeniu do gruntu domu, w którym by się zagnieździli lub do którego by ich przyjęto.
            Pod wpływem tych to właśnie czynników, zarządzeń i nalegań książąt, władza kościelna zaczęła coraz śmielej skłaniać się ku represjom, iść na rękę względnie w ślady władzy świeckiej. Na soborze Laterańskim w 1179 r., Aleksander III, przypomniawszy klerowi, że nie ma brać udziału w krwawej zemście (cruentas effugiant ultiones), domagał się jednak od władzy cywilnej sankcji kar fizycznych na heretyków, wydanych im przez sąd biskupi. Rzucił przekleństwo na wszystkich popleczników sekty i na tych, którzy ośmieliliby się przyjąć ich w dom. Wezwał do waliki przeciw heretykom książąt chrześcijańskich i pierwszy to raz wtedy zobaczył świat krucjatę zwróconą już nie przeciw niewiernym, ale przeciw heretykom. Odpustu 2 lat udzielił papież każdemu rycerzowi, stawiającemu się do walki, biskupi mogli te odpusty według swego uznania powiększyć. Krucjata ta była pod protekcją Kościoła, jak krucjata do Ziemi Świętej, biskupi byli obrońcami praw i dobra rycerstwa.
            Najgroźniejszym zamachem na herezję była jednak konstytucja Lucjusza II, papieża, wydana w r. 1186, nazajutrz po pokoju w Konstancji, zawartym między papieżem a Fryderykiem Barbarossą, cesarzem rzymskim.
            Papież zgromadził wówczas w Weronie liczne przedstawicielstwo z biskupów, arcybiskupów, książąt z cesarzem na czele. I na tym to synodzie, uświetnionym i popartym obecnością osoby Fryderyka Barbarossy (Friderici, illustris Romanorum imperatoris semper Augusti, praesentia parter et vi gore suffulti), wydał Lucjusz III konstytucję przeciw Katarom, która godziła w ich byt podstawowy i rozwój. Konstytucja ekskomunikowała razem z heretykami tych wszystkich, którzy przez tak zwane Consolamentum, czyli branie od nich pociechy religijnej, byli z nimi złączeni i wydawała władzy kościelnej. Jeśli to byli klerycy, tym samym mieli być zdegradowani, odarci z godności i beneficjów i wydani w ręce sądów świeckich dla poniesienia kary. Arcybiskupi i biskupi mieli czuwać troskliwie przez swoich archidiakonów lub osob zaufane, raz lub dwa razy na rok wizytować podejrzane parafie. Podejrzani winni oczyścić się przysięgą i okazać się w życiu wzorowymi katolikami. Jeśliby się wzbraniali pod przysięgą lub popadli powtórnie w błędy, mieli podlegać karze. Książęta, baronowie, burmistrzowie miast i radni mieli okazać swą gotowość i pomoc w ściganiu heretyków przez Kościół, pod karą pozbawienia ich urzędu, klątwy i interdyktu wiszącego nad ich terytoriami.
            Dekret był tym straszliwszy, że nie tylko wymierzał kary heretykom i tym, którzy ich ukrywali, ale ponadto zmuszał biskupów do wyszukiwania ich. Wyszukiwanie było zorganizowane i powierzane gorliwości biskupów, którzy byli odpowiedzialni, każdy za swój teren pracy. Każdy heretyk w ten sposób wykryty był do wyprzysiężenia się, inaczej oddawany był władzy świeckiej na ukaranie.
            Nie była to jeszcze inkwizycja papieska wykonywana w imieniu Stolicy Apostolskiej przez inkwizytorów, przeważnie zakonników, lecz inkwizycja biskupia na mocy ich urzędu jako stróżów wiary, była jednak bardzo dokuczliwą i dlatego r. 1184 uchodzi za jeden z najważniejszych etapów rozwoju inkwizycji.
            Rzućmy jeszcze raz okiem na powyższy przebieg sprawy i wyciągnijmy niektóre ważne dla nas wnioski, mianowicie:
1.      Kościół dopiero pod koniec w. XII skłonił się do poddawania heretyków karze fizycznej, dotąd bowiem zadawalał się karami duchowymi.
2.      Zrobił to pod presją pobożnych królów, jak Ludwika VII, a jeszcze więcej królów walczących z nim, jak Henryka II i Fryderyka Barbarossy.
3.      Inkwizycja w Kościele zaprowadzoną została dawno po wprowadzeniu jej przez trybunały świeckie książąt.
            Dawno już nasuwało się nam pytanie, na które czas teraz odpowiedzieć. Czemu tak się dzieje, że władze państwowe z taką zaciętością odnoszą się do sekt heretyckich w XII w. i w gorliwości swej daleko przewyższają zapał w ich uśmierzaniu samego Kościoła. Nie można tego zrzucić na sam fanatyzm religijny, choćby z tego względu, że byli królowie, którzy wcale fanatyzmem się nie odznaczali; Henryk II, król angielski, pozostawał nawet przez pewien czas w jawnej walce przeciw Kościołowi, nie uznawał prymatu papieża; Fryderyk II, cesarz niemiecki, szydził z dogmatów katolickich, a przecież obydwaj ci monarchowie chcieli pognębić herezję za wszelką cenę. Zresztą fanatyzm religijny mógłby spowodować ostre wystąpienie przeciw heretykom jednego lub drugiego księcia i to w sporadycznych wypadkach, ale nie wyjaśniam nam stworzenia specjalnej instytucji, zdążającej celowo i metodycznie do wytępienia herezji w całym chrześcijańskim świecie. Czym wreszcie wytłumaczyć to zjawisko, że przed 1000 r. nie znano stosów, książęta byli powszechnie usposobienia tolerancyjnego w myśl zasad Kościoła, a nagle po r. 1000 wszyscy stają się nietolerancyjni, zawzięci.
            Dla wyjaśnienia sprawy można by się powołać na opinię ludu, który zionął przeciw herezji ślepą nienawiścią i domagał się od swych panujących ukrócenia jej. Jest bowiem rzeczą pewną, że tam, gdzie heretycy nie opanowali całkowicie kraju, lud domagał się ich zguby; kiedy raz jako sędzia świecki opat z Vezelay w r. 1167 w zakłopotaniu, jaką ma wymierzyć karę heretykom, odwołał się do ludu, usłyszał jedno wołanie: na stos, na spalenie. Podobne sceny działy się w bardzo wielu wypadkach, jak to już widzieliśmy. Lud bowiem nie wciągnięty jeszcze w sektę opowiadał sobie o niej najbardziej hańbiące sprawy. Krążyły między ludem opowieści o tajemnych zebraniach sekciarzy, na których odbywają się orgie; że dzieci zrodzone z takich nieprawych stosunków krajano na kawałki, palono, a popiół mieszano do chleba, który podawano jako komunię. Pewne niezawodne fakty niemoralne, które miały miejsce pośród heretyków, wyobraźnia ludu rozdmuchała do niebywałych rozmiarów, podniecona tajną organizacją heretycką, domagała się doraźnej kary. Trudno jednak przypuścić, aby tym mieli powodować się książęta w wydawaniu na heretyków tak surowych kar i przepisów. Przyczyną główną, zasadniczą, jaką kierowali się panujący, była sama nauka heretycka i płynące z niej wnioski, które wyciągano logicznie i stosowano w życiu praktycznym.
            Manicheizm bowiem różnił się od poprzednich sekt walczących z Kościołem katolickim. Nie tylko bowiem przeciwstawiał Kościołowi inne tłumaczenie dogmatów chrześcijańskich, ale stworzył swój, zwarty w sobie, odrębny system religijny; miał swoje pojęcia o życiu teraźniejszym i przyszłym człowieka, o świecie, o Bogu, wraz ze swoimi zasadami moralnymi, społecznymi i politycznymi.
            Według zasad nauki manicheizmu światem rządzą dwa pierwiastki równorzędne, odwieczne: dobro i zło. Człowiek pochodzi od tych dwóch pierwiastków, według ciała od złego, według ducha od dobrego  i stanowi w sobie żywą sprzeczność; dusza i ciało nie mogą się z sobą nigdy pogodzić; chcieć je harmonijnie pogodzić, tzn. chcieć połączyć ze sobą rzeczy sprzeczne: dzień i noc, dobro i zło, Boga i szatana. W ciele dusza jest więźniem, jej cierpienia z tego powodu są cierpieniami człowieka zdrowego, do którego pleców przywiązano gnijącego trupa.
            Dusza może być tylko wtedy szczęśliwa, jeśli wyzwoli się od ciała i zacznie prowadzić swój samoistny, duchowy żywot. Drogą do wyzwolenia się jest śmierć. Stąd należy śmierci szukać, pragnąć, jako jedynego wyzwolenia. Stąd też u Katarów samobójstwa były prawie że na porządku dziennym: jedni otwierali sobie w kąpieli żyły, inni pili truciznę, inni jeszcze mordowali się. Że jednak mimo tych haseł nie następowało ich wyniszczenie, tłumaczy się tym, że ich mistrzowie ten najwyższy punkt ascezy: śmierć czy nirwanę tylko wybranym zalecali i tym, że instynkt samozachowawczy, silniejszy ponad teorię, zwyciężał i nie pozwalał na masowe samobójstwa.
            Niemniej jednak przez te zasady tamowali życie i jego rozwój. Jeżeli celem religii manichejskiej było dążenie do śmierci, zniszczenie ciała jako pierwiastka kolidującego z bytem duszy, jako wniosek logiczny nasuwa się to, że tym bardziej nie wolno stwarzać nowego życia przez założenie rodziny. Stąd kamieniem potępienia rzucano na tych, którzy zawierali małżeństwo.
            Nie ma większej zbrodni niż ta, jeśli ktoś dla zadowolenia swej niskiej żądzy stwarza nowe życie, ściągając duszę, cieszącą się w królestwie niebieskim do ciała, czyli królestwa szatana. W ogóle małżeństwo jako sakrament u nich nie istniało, życie w małżeństwie nazywali zalegalizowaną prostytucją, takim samym grzechem jak kazirodztwo z matką, siostrą czy córką. Z dwojga złego, czy lepiej jest żyć w małżeństwie, czy w wolnej miłości, lepsza wolna miłość, gdyż prędzej da się rozwiązać. Taką samą nienawiść, jaką żywią do życia rodzinnego, żywili Katarzy i do życia społecznego. Sekta zakazywała swoim członkom stykać się z tymi, którzy mają inne zapatrywania, chyba iż mają nadzieję pozyskać ich dla swojej wiary. Niekatarów nazywali inną rasą, światem diabelskim, z którym oni, jako synowie Boży, nie mogą mieć nic wspólnego. Według ich zasad moralnych nie wolno było przysięgać pod żadnym pozorem. Każda przysięga, czy prawdziwa, czy fałszywa, jest grzechem. W wiekach średnich zasada ta wprawiała sfery rządzące w wielkie zakłopotanie, bowiem cały ówczesny system rządów polegał na zobowiązaniu się wzajemnym przysięgą.
            Poddani z panującymi, wasalowie z ich suwerenami, członkowie korporacyjni dawali gwarancję swojej lojalności przez złożenie przysięgi; tymczasem sekta manichejska rozbijała tę najważniejszą i najtrwalszą podporę życia społecznego, zabraniając członkom swoim składać jakiejkolwiek przysięgi prawdziwej czy fałszywej. Nic dziwnego, że w oczach ówczesnego społeczeństwa sekciarze ci uchodzili za anarchistów.
            Nie wolno również było według sekty manichejskiej prowadzić wojny. Żołnierz, który stawał w obronie granic swojego państwa i potykał się z nieprzyjacielem swej ojczyzny, uchodził w mniemaniu sekciarzy za prostego zbrodniarza. Sędziowie, czy w ogóle piastujący władzę książęta, nie mają prawa skazywać kogokolwiek na śmierć, justitia non debet fieri per hominem, człowiek nie może wymierzać sprawiedliwości.
            Tak więc heretycy przez absolutny zakaz przysięgi i wojny nawet najsprawiedliwszej, przez zaprzeczenie wykonywania praw sprawiedliwości, podkopywali finansowo nie tylko fundamenty społeczeństwa średniowiecznego, ale społeczeństwa w ogóle.
            Pobudzała ich zaś do tej walki antyspołecznej nienawiść do Kościoła katolickiego, który w tym właśnie czasie wielkim znaczeniem się cieszył i był podporą społeczeństw średniowiecznych.
            Heretycy uważali Kościół za instytucję diabelską, odrzucali kapłaństwo, sakramenty święte, hierarchię, domagali się zniesienia przywilejów duchowieństwa, wydarcia im mienia. Chcieli w ogóle zniszczyć cały dotychczasowy państwowy, społeczny ustrój, silnie oparty o zasady chrystianizmu, aby tym samym zniszczyć sam Kościół katolicki. Sekta manichejska podzieliła się z czasem na najrozmaitsze odcienie, zmieniała punkty swej nauki, zachowywała jednak nienawiść do Kościoła katolickiego, jako ton zasadniczy. Na czele odosobnionych partii stawali przywódcy, którym już za mało było teoretycznie głosić naukę, bo w XII w. widzimy już bandy zbójeckie, niszczące ogniem i mieczem miasta czy wsie, ze szczególną zaciętością rzucające się na kościoły i klasztory. Oto fakty: Tanchelin, wyżej wspomniany, głosił swą naukę w Anvers i Flandrii, nie zadowolił się jednak tylko czysto teoretycznym wykładem. Kazał nosić przed sobą chorągiew i miecz, jako oznaki doczesnej władzy i aby udowodnić, że władzę tę posiada od Boga, zgromadził koło siebie 3 tys. ludzi, którzy siłą mieli popierać jego argumenty. Na czele swej bandy, odziany w płaszcz królewski i koronę na głowie, grasował po miastach i wsiach. Rozbójnikami tego samego gatunku, co Tanchelin był Abelard, Eudes de Stella, Piotr de Bruys, Henryk, mnich apostata, którzy jako obowiązek nakładali na swych uczniów: burzyć kościoły, łamać i palić krzyże. Piotr Wielebny, cytowany u Bouqueta, pisze do biskupów południowej Francji: „W waszym kraju sprofanowano kościoły, wywrócono ołtarze, spalono krzyże, biczowano kapłanów, wtrącano do więzienia zakonników i poddawano najwyszukańszym torturom. Współczesny Filipowi Augustowi kronikarz Rigord opisuje grasujące sekty po środkowej Francji - Paliariów, Katafryzów, Patarinów itp., którzy burzą kościoły, katują księży, profanują Najświętszy Sakrament, depcząc Go nogami, a z korporałów czyniąc toalety dla swych nałożnic.
            Obeznany ze strasznym pustoszeniem kraju i Kościoła, historyk liberalny Lea, wróg inkwizycji, nie waha się zwrócić uwagi w swej historii o inkwizycji, że tu obrona wiary prawdziwej, ortodoksji, powiązana była z obroną cywilizacji i postępu, że gdyby zwyciężyła setka i stanęła na równi z Kościołem katolickim, wpływ jej byłby rzeczą straszliwie zgubną.
            Wrogowie Kościoła ustawicznie rzucają w bezmyślny motłoch straszydło inkwizycji, nie wyjaśniając wcale, co ją spowodowało i jak ważne miała znaczenie w dziejach cywilizacji; w ogół wykształcony wmawiają, że Kościół bronił tylko interesów swej wiary, a nie dbał wcale o interes społeczeństwa; tymczasem dekrety papieskie wskazują, że nie tylko chodziło tu o samą wiarę, ale i o spokój oraz całość narodu i państwa; i kiedy Aleksander III zarządza krucjatę rycerstwa, ma właśnie na myśli obronę społeczności przed straszliwymi ciosami, jakie zadaje jej herezja „ut tantis cladibus se virilister apponant”.
            Tym się również tłumaczy, dlaczego książęta świeccy w XI i XII wieku energią swą w duszeniu herezji przewyższają całą hierarchię Kościoła.
            W świetle więc prawdy tak cała sprawa się przedstawia:
1.      Koło r. 1000 herezja przestaje być czysto teologiczną opinią, którą obrabia się w szkołach, ale przeradza się coraz więcej w doktrynę antyspołeczną, anarchistyczną, zagrażającą w swych zasadach i praktyce nie tylko porządkowi średniowiecznemu, ale społeczeństwu w ogóle.
2.      Doktryna anarchistyczna wywołuje w masach ludowych ruchy ewolucjonistyczne i zagrażające bezpieczeństwu publicznemu.
3.      W zwalczaniu herezji ma swój interes nie tylko władza duchowa, ale i świecka.
4.      Te dwie władze z początku idące obok siebie równolegle, jedna z karami fizycznymi, a druga z duchowymi, pod koniec XII w. łączą się razem i wywołują właśnie uchwały Soboru Laterańskiego 1178 r. i w Weronie 1184 r. Instytucję, która powstaje w ten sposób, można by nazwać systemem represyjnym władzy duchownej i świeckiej, działającej wspólnie dla obrony prawdziwej wiary i zagrożonego porządku społecznego.
            To, co mówią o inkwizycji agitatorzy na wiecach, żeby ludzi odstręczyć od Kościoła, jest czystą deklamacją, wynikającą z głupoty, ignorancji i nienawiści - zapominając bowiem lub umyślnie przemilczając okoliczności, jakie stworzyły inkwizycję, nie mogąc wskazać na prawdziwe jej znaczenie, wyrabiają o niej pojęcie powierzchowne, a często błędne. Nie wspominając o tym, że inicjatywę do niej dali właśnie książęta świeccy, widzą w niej tylko objaw religijnego fanatyzmu. Głosząc heretyków jako męczenników wolnej myśli, fałszują tendencyjnie historię, w której właśnie ci uwielbiani wolnomyśliciele grali rolę nie budującą, a destrukcyjną. Dla obrony Kościoła w tej sprawie, jak i w wielu innych, wystarczy wskazać na czyste fakty historyczne, a okryje się sławą imię jego, jako wybawcy ludzkości i społeczeństwa, protektora kultury i postępu.

 Ks. Józef Godaczewski TJ

Źródło: „Sodalis Marianus”, styczeń 1928, rok XXVII, zeszyt 1, część II. Wiara i Życie. S. 13-20.
Język uwspółcześniono. 

Za: http://staraprasa.blogspot.com/2012/09/prawda-o-inkwizycji.html