Różnice w procedurze sądowej i karnej między władzą
cywilną a kościelną zaczynają się ujednolicać koło połowy XII wieku, aż w końcu
zbiegają się i całkowicie prawie pokrywają się w XIII w.
Pierwszym objawem fizycznej represji, jaką zaczął
stosować Kościół było uwięzienie herezjarchy Henryka, byłego mnicha,
rozpowszechniającego swe błędy przez 18 lat. W r. 1134 na rozkaz arcybiskupa z
Arles schwytano go i stawiono na sąd przed papieżem Innocentym II,
przewodniczącym podówczas synodu w Pizie. Papież polecił zamknąć go do
więzienia. Wypuszczono go jednak wkrótce po złożeniu przyrzeczenia, iż błędy
swoje odwoła. Było to obejście się z heretykiem względnie bardzo łagodne.
W 1139 Kościół posuwa się dalej. Na Soborze Laterańskim,
pod auspicjami papieża Innocentego II, w kanonie 23 zapadła uchwała tej treści:
„Ci wszyscy, którzy odrzucają Sakrament Ciała i Krwi Pańskiej, chrzest dzieci,
kapłaństwo i inne święcenia, potępiają małżeństwo, są wyrzuceni z Kościoła
Bożego jako heretycy, potępiamy ich i rozporządzamy władzy cywilnej, by
wykonała na nich swoje represje. Do nich włączamy każdego, kto by ośmielił się
ich bronić.” Jak widać z powyższego dekretu, Kościół nie zadawala się już
samymi tylko karami duchowymi, ale oddaje heretyków państwu, dla wymierzenia im
kar fizycznych.
Uchwała ta jednak nie zadowoliła książąt. Do gorliwców,
którzy domagali się coraz to nowych uchwał i coraz ostrzejszego wystąpienia
przeciw heretykom, należał król francuski Ludwik VII. Pisze nawet do papieża
Aleksandra III w r. 1161 list i grozi mu schizmą. Sprawa miała się następująco:
brat króla Henryka, arcybiskup w Reims, w porozumieniu z hr. Flandrii gotował
się do ostatecznego zgniecenia herezji w swoim okręgu. Zaskoczeni tym Katarzy,
licząc przy tym na zmiłowanie się Stolicy Apostolskiej, zwrócili się do papieża
z prośbą o litość. Nie mylili się w swych nadziejach. Papież odpisał Henrykowi
i hrabiemu Flandrii, radząc im łagodność i umiarkowanie w postępowaniu. „Lepiej
przebaczyć winnym, niż ich zbytnią surowością atakować. Nie na surowości polega
Kościół, lecz na niewinności i przebaczaniu.” Zastosował nawet do nich słowa
Pisma Świętego - Noli nimium esse iustus - nie chciej być nadto sprawiedliwym.
Dziś mówimy - "nie chciej być bardziej papieskim od papieża".
Najwidoczniej list ten musiał Henryk zakomunikować bratu,
swemu królowi, kiedy ten w te słowa odparł papieżowi, pomawiając go o oziębłość w
rzeczach wiary i grożąc schizmą: „Nasz brat, arcybiskup w Reims, zwiedzając
ostatnio Flandrię, znalazł w niej ludzi opanowanych przez najzgubniejszą
doktrynę, zwolenników sekty manichejskiej. Doświadczenie uczy, że są oni daleko
złośliwsi niż się okazują. Jeśli sekta ta się rozwinie, wyrządzi wielką szkodę
wierze. Oby wasza mądrość zwróciła na nią szczególniejszą uwagę i zgniotła ją,
zanim się rozrośnie. Błagam was na honor wiary chrześcijańskiej, dajcie
najzupełniejszą swobodę w tej sprawie arcybiskupowi. On zniszczy tych, którzy
buntują się przeciw Bogu; jego sprawiedliwa surowość spotka się z uznaniem u
wszystkich w tym kraju, ożywionych prawdziwą pobożnością. Jeśli uczynicie
inaczej, podniesie się szemranie, które się łatwo nie uspokoi, rozpętacie
gwałtowne sprzeciwy opinii publicznej względem Kościoła rzymskiego.” Papież
Aleksander III zagrożony w tym czasie przez antypapieża i schizmę, wypędzony z
Rzymu i chroniący się na terytorium francuskim, poszedł na rękę królowi
Ludwikowi VII. W ten sposób tłumaczą się ostre zarządzenia przeciw heretykom,
jakie zapadły w koncylium w Tours w 1169 r. pod przewodnictwem właśnie
Aleksandra III.
Synod ten gromadzący 12 kardynałów, 124 biskupów, 314
opatów, całe mnóstwo kapłanów i świeckiej szlachty, silnie podkreślił surowe
zarządzenia skierowane uprzednio przeciw manicheizmowi, „który jak rak jął się
rozpowszechniać w Gaskonii i w innych prowincjach”, przywołał następnie
biskupów i kapłanów do czujności; ich staraniem powinno być wypędzenie
heretyków z całego kraju, wyszukiwanie ich tajnych schadzek i organizacji, nikt
nie powinien utrzymywać z nimi stosunków handlowych, książęta powinni ich karać
więzieniem i konfiskatą majątków. (Mansi XXI, p. 1178).
Chociaż były to przepisy wydane przez synod, a ogłoszone
przez papieża, każdy obeznany z ówczesnymi stosunkami, wie doskonale, komu
przypisać ich prowokację. Prowokatorem w tym wypadku był tu właśnie król
francuski. I oto mamy jeden dowód więcej, jak władza świecka podburzała przeciw
herezji gorliwość i czujność hierarchii kościelnej.
Korzystając z tych uchwał synodowych hrabia Flandrii i
arcybiskup w Reims spalili na stosie pewną liczbę heretyków, za ich przykładem
poszła Kolonia.
Znamienną również jest rzeczą, że najgorszym
ciemiężycielem heretyków był wówczas ekskomunikowany przez papieża, stojący
przeciw papieżowi w otwartym buncie, król angielski Henryk II. Król ten w
statutach Klarendońskich poddał kościół angielski pod swoją jurysdykcję: prymas
z Canterbury, Tomasz Becket, który nie chciał poddać się władzy królewskiej,
musiał opuścić prymasowską stolicę i schronić się do Francji. Papież Aleksander
III wystąpił wtedy w obronie swych praw i swego stanowiska, mierząc w króla
ostrymi cenzurami kościelnymi. I o tym właśnie królu pisze kronikarz angielski
Wilhelm de Newbridge, jako o młocie na heretyków. W r. 1165 uciekła garstka
heretyków z Flandrii, chroniąc się na ziemię angielską. Król kazał ich
aresztować i wypalić na ich czole znamię rozpalonym żelazem. Zabronił swoim
podwładnym przechowywać ich u siebie w domu lub oddawać im jakiekolwiek
przysługi, zobowiązał swych urzędników pod przysięgą, że będą pilnie czuwać nad
wypełnieniem praw antyheretyckich, między innymi o zburzeniu do gruntu domu, w
którym by się zagnieździli lub do którego by ich przyjęto.
Pod wpływem tych to właśnie czynników, zarządzeń i
nalegań książąt, władza kościelna zaczęła coraz śmielej skłaniać się ku
represjom, iść na rękę względnie w ślady władzy świeckiej. Na soborze
Laterańskim w 1179 r., Aleksander III, przypomniawszy klerowi, że nie ma brać
udziału w krwawej zemście (cruentas effugiant ultiones), domagał się jednak od
władzy cywilnej sankcji kar fizycznych na heretyków, wydanych im przez sąd
biskupi. Rzucił przekleństwo na wszystkich popleczników sekty i na tych, którzy
ośmieliliby się przyjąć ich w dom. Wezwał do waliki przeciw heretykom książąt
chrześcijańskich i pierwszy to raz wtedy zobaczył świat krucjatę zwróconą już
nie przeciw niewiernym, ale przeciw heretykom. Odpustu 2 lat udzielił papież
każdemu rycerzowi, stawiającemu się do walki, biskupi mogli te odpusty według
swego uznania powiększyć. Krucjata ta była pod protekcją Kościoła, jak krucjata
do Ziemi Świętej, biskupi byli obrońcami praw i dobra rycerstwa.
Najgroźniejszym zamachem na herezję była jednak
konstytucja Lucjusza II, papieża, wydana w r. 1186, nazajutrz po pokoju w
Konstancji, zawartym między papieżem a Fryderykiem Barbarossą, cesarzem
rzymskim.
Papież zgromadził wówczas w Weronie liczne
przedstawicielstwo z biskupów, arcybiskupów, książąt z cesarzem na czele. I na
tym to synodzie, uświetnionym i popartym obecnością osoby Fryderyka Barbarossy (Friderici, illustris Romanorum imperatoris semper Augusti, praesentia parter et
vi gore suffulti), wydał Lucjusz III konstytucję przeciw Katarom, która godziła
w ich byt podstawowy i rozwój. Konstytucja ekskomunikowała razem z heretykami
tych wszystkich, którzy przez tak zwane Consolamentum, czyli branie od nich
pociechy religijnej, byli z nimi złączeni i wydawała władzy kościelnej. Jeśli
to byli klerycy, tym samym mieli być zdegradowani, odarci z godności i
beneficjów i wydani w ręce sądów świeckich dla poniesienia kary. Arcybiskupi i
biskupi mieli czuwać troskliwie przez swoich archidiakonów lub osob zaufane,
raz lub dwa razy na rok wizytować podejrzane parafie. Podejrzani winni oczyścić
się przysięgą i okazać się w życiu wzorowymi katolikami. Jeśliby się wzbraniali
pod przysięgą lub popadli powtórnie w błędy, mieli podlegać karze. Książęta,
baronowie, burmistrzowie miast i radni mieli okazać swą gotowość i pomoc w
ściganiu heretyków przez Kościół, pod karą pozbawienia ich urzędu, klątwy i
interdyktu wiszącego nad ich terytoriami.
Dekret był tym straszliwszy, że nie tylko wymierzał kary
heretykom i tym, którzy ich ukrywali, ale ponadto zmuszał biskupów do
wyszukiwania ich. Wyszukiwanie było zorganizowane i powierzane gorliwości
biskupów, którzy byli odpowiedzialni, każdy za swój teren pracy. Każdy heretyk
w ten sposób wykryty był do wyprzysiężenia się, inaczej oddawany był władzy
świeckiej na ukaranie.
Nie była to jeszcze inkwizycja papieska wykonywana w
imieniu Stolicy Apostolskiej przez inkwizytorów, przeważnie zakonników, lecz
inkwizycja biskupia na mocy ich urzędu jako stróżów wiary, była jednak bardzo
dokuczliwą i dlatego r. 1184 uchodzi za jeden z najważniejszych etapów rozwoju
inkwizycji.
Rzućmy jeszcze raz okiem na powyższy przebieg sprawy i
wyciągnijmy niektóre ważne dla nas wnioski, mianowicie:
1.
Kościół dopiero pod koniec w. XII skłonił się do poddawania heretyków
karze fizycznej, dotąd bowiem zadawalał się karami duchowymi.
2.
Zrobił to pod presją pobożnych królów, jak Ludwika VII, a jeszcze
więcej królów walczących z nim, jak Henryka II i Fryderyka Barbarossy.
3.
Inkwizycja w Kościele zaprowadzoną została dawno po wprowadzeniu jej
przez trybunały świeckie książąt.
Dawno już nasuwało się nam pytanie,
na które czas teraz odpowiedzieć. Czemu tak się dzieje, że władze państwowe z
taką zaciętością odnoszą się do sekt heretyckich w XII w. i w gorliwości swej
daleko przewyższają zapał w ich uśmierzaniu samego Kościoła. Nie można tego
zrzucić na sam fanatyzm religijny, choćby z tego względu, że byli królowie,
którzy wcale fanatyzmem się nie odznaczali; Henryk II, król angielski,
pozostawał nawet przez pewien czas w jawnej walce przeciw Kościołowi, nie
uznawał prymatu papieża; Fryderyk II, cesarz niemiecki, szydził z dogmatów
katolickich, a przecież obydwaj ci monarchowie chcieli pognębić herezję za
wszelką cenę. Zresztą fanatyzm religijny mógłby spowodować ostre wystąpienie
przeciw heretykom jednego lub drugiego księcia i to w sporadycznych wypadkach,
ale nie wyjaśniam nam stworzenia specjalnej instytucji, zdążającej celowo i
metodycznie do wytępienia herezji w całym chrześcijańskim świecie. Czym
wreszcie wytłumaczyć to zjawisko, że przed 1000 r. nie znano stosów, książęta
byli powszechnie usposobienia tolerancyjnego w myśl zasad Kościoła, a nagle po
r. 1000 wszyscy stają się nietolerancyjni, zawzięci.
Dla wyjaśnienia sprawy można by się
powołać na opinię ludu, który zionął przeciw herezji ślepą nienawiścią i
domagał się od swych panujących ukrócenia jej. Jest bowiem rzeczą pewną, że
tam, gdzie heretycy nie opanowali całkowicie kraju, lud domagał się ich zguby;
kiedy raz jako sędzia świecki opat z Vezelay w r. 1167 w zakłopotaniu, jaką ma
wymierzyć karę heretykom, odwołał się do ludu, usłyszał jedno wołanie: na stos,
na spalenie. Podobne sceny działy się w bardzo wielu wypadkach, jak to już
widzieliśmy. Lud bowiem nie wciągnięty jeszcze w sektę opowiadał sobie o niej
najbardziej hańbiące sprawy. Krążyły między ludem opowieści o tajemnych
zebraniach sekciarzy, na których odbywają się orgie; że dzieci zrodzone z
takich nieprawych stosunków krajano na kawałki, palono, a popiół mieszano do
chleba, który podawano jako komunię. Pewne niezawodne fakty niemoralne, które
miały miejsce pośród heretyków, wyobraźnia ludu rozdmuchała do niebywałych
rozmiarów, podniecona tajną organizacją heretycką, domagała się doraźnej kary.
Trudno jednak przypuścić, aby tym mieli powodować się książęta w wydawaniu na
heretyków tak surowych kar i przepisów. Przyczyną główną, zasadniczą, jaką
kierowali się panujący, była sama nauka heretycka i płynące z niej wnioski,
które wyciągano logicznie i stosowano w życiu praktycznym.
Manicheizm bowiem różnił się od
poprzednich sekt walczących z Kościołem katolickim. Nie tylko bowiem
przeciwstawiał Kościołowi inne tłumaczenie dogmatów chrześcijańskich, ale
stworzył swój, zwarty w sobie, odrębny system religijny; miał swoje pojęcia o
życiu teraźniejszym i przyszłym człowieka, o świecie, o Bogu, wraz ze swoimi
zasadami moralnymi, społecznymi i politycznymi.
Według zasad nauki manicheizmu
światem rządzą dwa pierwiastki równorzędne, odwieczne: dobro i zło. Człowiek
pochodzi od tych dwóch pierwiastków, według ciała od złego, według ducha od
dobrego i stanowi w sobie żywą
sprzeczność; dusza i ciało nie mogą się z sobą nigdy pogodzić; chcieć je
harmonijnie pogodzić, tzn. chcieć połączyć ze sobą rzeczy sprzeczne: dzień i
noc, dobro i zło, Boga i szatana. W ciele dusza jest więźniem, jej cierpienia z
tego powodu są cierpieniami człowieka zdrowego, do którego pleców przywiązano
gnijącego trupa.
Dusza może być tylko wtedy szczęśliwa,
jeśli wyzwoli się od ciała i zacznie prowadzić swój samoistny, duchowy żywot.
Drogą do wyzwolenia się jest śmierć. Stąd należy śmierci szukać, pragnąć, jako
jedynego wyzwolenia. Stąd też u Katarów samobójstwa były prawie że na porządku
dziennym: jedni otwierali sobie w kąpieli żyły, inni pili truciznę, inni
jeszcze mordowali się. Że jednak mimo tych haseł nie następowało ich
wyniszczenie, tłumaczy się tym, że ich mistrzowie ten najwyższy punkt ascezy:
śmierć czy nirwanę tylko wybranym zalecali i tym, że instynkt samozachowawczy,
silniejszy ponad teorię, zwyciężał i nie pozwalał na masowe samobójstwa.
Niemniej jednak przez te zasady
tamowali życie i jego rozwój. Jeżeli celem religii manichejskiej było dążenie
do śmierci, zniszczenie ciała jako pierwiastka kolidującego z bytem duszy, jako
wniosek logiczny nasuwa się to, że tym bardziej nie wolno stwarzać nowego życia
przez założenie rodziny. Stąd kamieniem potępienia rzucano na tych, którzy
zawierali małżeństwo.
Nie ma większej zbrodni niż ta,
jeśli ktoś dla zadowolenia swej niskiej żądzy stwarza nowe życie, ściągając
duszę, cieszącą się w królestwie niebieskim do ciała, czyli królestwa szatana.
W ogóle małżeństwo jako sakrament u nich nie istniało, życie w małżeństwie
nazywali zalegalizowaną prostytucją, takim samym grzechem jak kazirodztwo z
matką, siostrą czy córką. Z dwojga złego, czy lepiej jest żyć w małżeństwie,
czy w wolnej miłości, lepsza wolna miłość, gdyż prędzej da się rozwiązać. Taką
samą nienawiść, jaką żywią do życia rodzinnego, żywili Katarzy i do życia
społecznego. Sekta zakazywała swoim członkom stykać się z tymi, którzy mają
inne zapatrywania, chyba iż mają nadzieję pozyskać ich dla swojej wiary.
Niekatarów nazywali inną rasą, światem diabelskim, z którym oni, jako synowie
Boży, nie mogą mieć nic wspólnego. Według ich zasad moralnych nie wolno było
przysięgać pod żadnym pozorem. Każda przysięga, czy prawdziwa, czy fałszywa,
jest grzechem. W wiekach średnich zasada ta wprawiała sfery rządzące w wielkie
zakłopotanie, bowiem cały ówczesny system rządów polegał na zobowiązaniu się
wzajemnym przysięgą.
Poddani z panującymi, wasalowie z
ich suwerenami, członkowie korporacyjni dawali gwarancję swojej lojalności
przez złożenie przysięgi; tymczasem sekta manichejska rozbijała tę
najważniejszą i najtrwalszą podporę życia społecznego, zabraniając członkom
swoim składać jakiejkolwiek przysięgi prawdziwej czy fałszywej. Nic dziwnego,
że w oczach ówczesnego społeczeństwa sekciarze ci uchodzili za anarchistów.
Nie wolno również było według sekty
manichejskiej prowadzić wojny. Żołnierz, który stawał w obronie granic swojego
państwa i potykał się z nieprzyjacielem swej ojczyzny, uchodził w mniemaniu
sekciarzy za prostego zbrodniarza. Sędziowie, czy w ogóle piastujący władzę
książęta, nie mają prawa skazywać kogokolwiek na śmierć, justitia non debet fieri
per hominem, człowiek nie może wymierzać sprawiedliwości.
Tak więc heretycy przez absolutny
zakaz przysięgi i wojny nawet najsprawiedliwszej, przez zaprzeczenie
wykonywania praw sprawiedliwości, podkopywali finansowo nie tylko fundamenty
społeczeństwa średniowiecznego, ale społeczeństwa w ogóle.
Pobudzała ich zaś do tej walki
antyspołecznej nienawiść do Kościoła katolickiego, który w tym właśnie czasie
wielkim znaczeniem się cieszył i był podporą społeczeństw średniowiecznych.
Heretycy uważali Kościół za
instytucję diabelską, odrzucali kapłaństwo, sakramenty święte, hierarchię,
domagali się zniesienia przywilejów duchowieństwa, wydarcia im mienia. Chcieli
w ogóle zniszczyć cały dotychczasowy państwowy, społeczny ustrój, silnie oparty
o zasady chrystianizmu, aby tym samym zniszczyć sam Kościół katolicki. Sekta
manichejska podzieliła się z czasem na najrozmaitsze odcienie, zmieniała punkty
swej nauki, zachowywała jednak nienawiść do Kościoła katolickiego, jako ton
zasadniczy. Na czele odosobnionych partii stawali przywódcy, którym już za mało
było teoretycznie głosić naukę, bo w XII w. widzimy już bandy zbójeckie,
niszczące ogniem i mieczem miasta czy wsie, ze szczególną zaciętością rzucające
się na kościoły i klasztory. Oto fakty: Tanchelin, wyżej wspomniany, głosił swą
naukę w Anvers i Flandrii, nie zadowolił się jednak tylko czysto teoretycznym
wykładem. Kazał nosić przed sobą chorągiew i miecz, jako oznaki doczesnej
władzy i aby udowodnić, że władzę tę posiada od Boga, zgromadził koło siebie 3
tys. ludzi, którzy siłą mieli popierać jego argumenty. Na czele swej bandy,
odziany w płaszcz królewski i koronę na głowie, grasował po miastach i wsiach. Rozbójnikami
tego samego gatunku, co Tanchelin był Abelard, Eudes de Stella, Piotr de Bruys,
Henryk, mnich apostata, którzy jako obowiązek nakładali na swych uczniów:
burzyć kościoły, łamać i palić krzyże. Piotr Wielebny, cytowany u Bouqueta, pisze
do biskupów południowej Francji: „W waszym kraju sprofanowano kościoły,
wywrócono ołtarze, spalono krzyże, biczowano kapłanów, wtrącano do więzienia
zakonników i poddawano najwyszukańszym torturom. Współczesny Filipowi Augustowi
kronikarz Rigord opisuje grasujące sekty po środkowej Francji - Paliariów,
Katafryzów, Patarinów itp., którzy burzą kościoły, katują księży, profanują
Najświętszy Sakrament, depcząc Go nogami, a z korporałów czyniąc toalety dla
swych nałożnic.
Obeznany ze strasznym pustoszeniem
kraju i Kościoła, historyk liberalny Lea, wróg inkwizycji, nie waha się zwrócić
uwagi w swej historii o inkwizycji, że tu obrona wiary prawdziwej, ortodoksji,
powiązana była z obroną cywilizacji i postępu, że gdyby zwyciężyła setka i
stanęła na równi z Kościołem katolickim, wpływ jej byłby rzeczą straszliwie
zgubną.
Wrogowie Kościoła ustawicznie
rzucają w bezmyślny motłoch straszydło inkwizycji, nie wyjaśniając wcale, co ją
spowodowało i jak ważne miała znaczenie w dziejach cywilizacji; w ogół
wykształcony wmawiają, że Kościół bronił tylko interesów swej wiary, a nie dbał
wcale o interes społeczeństwa; tymczasem dekrety papieskie wskazują, że nie
tylko chodziło tu o samą wiarę, ale i o spokój oraz całość narodu i państwa; i
kiedy Aleksander III zarządza krucjatę rycerstwa, ma właśnie na myśli obronę
społeczności przed straszliwymi ciosami, jakie zadaje jej herezja „ut tantis
cladibus se virilister apponant”.
Tym się również tłumaczy, dlaczego
książęta świeccy w XI i XII wieku energią swą w duszeniu herezji przewyższają
całą hierarchię Kościoła.
W świetle więc prawdy tak cała
sprawa się przedstawia:
1.
Koło r. 1000 herezja przestaje być czysto teologiczną opinią, którą
obrabia się w szkołach, ale przeradza się coraz więcej w doktrynę
antyspołeczną, anarchistyczną, zagrażającą w swych zasadach i praktyce nie
tylko porządkowi średniowiecznemu, ale społeczeństwu w ogóle.
2.
Doktryna anarchistyczna wywołuje w masach ludowych ruchy ewolucjonistyczne
i zagrażające bezpieczeństwu publicznemu.
3.
W zwalczaniu herezji ma swój interes nie tylko władza duchowa, ale i
świecka.
4.
Te dwie władze z początku idące obok siebie równolegle, jedna z karami
fizycznymi, a druga z duchowymi, pod koniec XII w. łączą się razem i wywołują
właśnie uchwały Soboru Laterańskiego 1178 r. i w Weronie 1184 r. Instytucję,
która powstaje w ten sposób, można by nazwać systemem represyjnym władzy
duchownej i świeckiej, działającej wspólnie dla obrony prawdziwej wiary i
zagrożonego porządku społecznego.
To, co mówią o inkwizycji agitatorzy
na wiecach, żeby ludzi odstręczyć od Kościoła, jest czystą deklamacją,
wynikającą z głupoty, ignorancji i nienawiści - zapominając bowiem lub umyślnie
przemilczając okoliczności, jakie stworzyły inkwizycję, nie mogąc wskazać na
prawdziwe jej znaczenie, wyrabiają o niej pojęcie powierzchowne, a często
błędne. Nie wspominając o tym, że inicjatywę do niej dali właśnie książęta
świeccy, widzą w niej tylko objaw religijnego fanatyzmu. Głosząc heretyków jako
męczenników wolnej myśli, fałszują tendencyjnie historię, w której właśnie ci
uwielbiani wolnomyśliciele grali rolę nie budującą, a destrukcyjną. Dla obrony
Kościoła w tej sprawie, jak i w wielu innych, wystarczy wskazać na czyste fakty
historyczne, a okryje się sławą imię jego, jako wybawcy ludzkości i
społeczeństwa, protektora kultury i postępu.
Ks. Józef Godaczewski TJ
Źródło: „Sodalis Marianus”, styczeń 1928, rok XXVII,
zeszyt 1, część II. Wiara i Życie. S. 13-20.
Język uwspółcześniono.
Za: http://staraprasa.blogspot.com/2012/09/prawda-o-inkwizycji.html