W czasach
niedowiarstwa rozwielmożnia się zabobonność (1)
i pseudomistycyzm, co stąd pochodzi, że człowiek musi w jakiś sposób zaspokoić
potrzebę wiary, tkwiącą na dnie duszy. Widzieliśmy to w wieku XVIII, gdzie
szalbierze, jak Mesmer, hr. Saint-Germain, hr. Cagliostro
(właściwie Balsamo) i inni, wielu łatwowiernych z klasy wyższej oszukali.
Widzieliśmy to także w wieku XIX; i stąd ta wiara w objawienia Michała
Vintras'a (2), Dawida
Lazzaretti'ego (3),
mediolańczyka Romano, mieniącego się "drugim zbawicielem świata" i innych,
– stąd również to zamiłowanie w dociekaniach magnetyzmu zwierzęcego i hipnotyzmu
(4);
stąd to lgnienie do buddyzmu, magii, spirytyzmu, teozofii i okultyzmu;
stąd ten kult szatana, pojawiający się w pismach niektórych poetów, jako
też w niektórych dziennikach antyreligijnych (np. Il Lucifero,
Ateo), a czasem nawet w pochodach publicznych (5).
Również w
początkach wieku XX widzieliśmy objawy czy to spirytyzmu, czy leczenia
chorób przez modlitwę (6),
czy magicznego prawie wpływu takiego Joana Kronstadzkiego i Grzesi Rasputina
w Rosji, czy wróżbiarstwa z gwiazd, które z Anglii, gdzie utworzyło się
stowarzyszenie Raphaels Astronomical Ephemeris of the Planets
Places, przeszło do innych
krajów (7).
Od tego rodzaju
zboczeń nie uchowało się także społeczeństwo polskie; mianowicie w wieku
XIX-tym pojawił się towianizm, w XX-tym mariawityzm albo kozłowityzm, jako
wybitnie polskie płody.
Twórcą towianizmu
był Andrzej Towiański, szlachcic litewski, ur. 1 stycznia r. 1799 w Autoszwińcach
niedaleko Wilna, zmarły 13 maja r. 1878 w Zurychu (8).
Od pobożnej matki nabrał on
wcześnie uczuć religijnych, ale nie ustrzegł się porywów ambicji; marzył
bowiem o tym, by zostać większym i sławniejszym od Napoleona, dla którego,
jak niemniej dla Kościuszki i dla cara Aleksandra I, miał cześć niezwykłą.
Jako uczeń gimnazjum i uniwersytetu wileńskiego oddawał się chętnie modlitwie
i marzeniom egzaltowanej wyobraźni; a wtenczas zdawało się mu, że słyszy
głosy wewnętrzne, odbiera objawienia i rozmawia z duchami. Bez wątpienia
udzielił się mu prąd pseudomistycyzmu, zwanego
San Martinizmem, za Aleksandra I w Rosji modnego; a znać także u niego
wpływy Swedenborgianizmu, wolnomularstwa, magnetyzmu i słowianofilstwa.
Ulubioną jego lekturą było Pismo św., wówczas przez protestanckie Towarzystwo
Biblijne i na Litwie rozszerzane,
jako też Tomasza a Kempis "O naśladowaniu Chrystusa Pana"; z drugiej strony
wiara jego osłabła, bo gorszyli go niektórzy księża, nieżyjący według nauki
Chrystusa, z czego wysnuł wniosek, że Kościół katolicki potrzebuje odrodzenia
i że to odrodzenie
może wyjść od kogoś, co stoi poza Kościołem.
Co do sprawy
narodowej, powstanie listopadowe Towiański jawnie ganił, a ciężkie klęski
i prześladowania przedstawiał jako karę Bożą za sprzeniewierzenie się narodu
danej mu od Boga misji.
W r. 1830
ożenił się z Karoliną Maksówną, skłonną również do wizji niby mistycznych;
poczym opuściwszy Wilno, gdzie od r. 1818 był urzędnikiem sądowym, zamieszkał
w majątku rodzinnym, by oddać się gospodarstwu i zarazem pracy nad umoralnieniem
ludu, dla którego rzeczywiście wiele zrobił dobrego. Rozczytując się w
Apokalipsie św. Jana, wmówił w siebie, i w garstkę zwolenników swoich,
mianowicie w Ferdynanda Gutta i Wincentego Wańkowicza, że przyszedł czas,
w którym ma dokonać misji od Boga danej i wystąpić jako reformator
nie tylko narodu swego, ale całej ludzkości, czyli jako on sam mówił, że
już jest pora "realizacji Słowa".
W tym duchu
podjął w r. 1832 podróż do Petersburga, w r. 1835 do Drezna, w r. 1837
na stałe zagranicę, gdzie z wielkim pietyzmem zwiedził pola bitew napoleońskich,
a do Paryża przybył właśnie w tym czasie, kiedy tam sprowadzono z wyspy
św. Heleny kości ubóstwianego przez niego cesarza. Chcąc propagandę swoją
poprzeć powagą jakiegoś głośnego męża, zwrócił się najpierw do arcybiskupa
Dunina w Poznaniu,
następnie do jenerała Skrzyneckiego w Brukseli. Arcybiskup nie chciał słuchać
dłużej jego wywodów o wędrówce dusz, Skrzynecki zaś zdawał się z początku
wierzyć "mistrzowi", którego poznał w Dreźnie i od którego otrzymał w darze
pismo pt. "Biesiada",
jakby nową ewangelię; ale gdy się dowiedział, że Towiański od lat 20 nie
spowiadał się, i gdy nie mógł go namówić do spowiedzi, zerwał wszelkie
z nim stosunki (9).
Tedy Towiański
postanowił zarzucić swe sidła na Adama Mickiewicza, którego wszystkie stosunki
znał dobrze z opowiadań A. E. Odyńca i szwagra swojego Dr. Gutta. Wiedział
mianowicie, że nasz wieszcz miał szlachetne serce i wiele uczucia religijnego,
ale też wielką skłonność do mistycyzmu, wyczerpniętą z czytania pism Saint
Martina, – że już od r.
1833 starał się wraz z Jańskim, Platerem, Koźmianem, Witwickim, Kajsiewiczem,
Semenenką, i innymi o podniesienie ducha religijnego u emigrantów, – że
nadto wskutek zmęczenia wykładami w College de France, tęsknoty za ojczyzną,
umysłowej choroby swej żony, jakiej po każdym połogu dostawała, i przykrego
niedostatku znajdował się w stanie duchowej depresji. Otóż Towiański nagłym
uleczeniem żony Mickiewicza, dokonanym za pomocą sugestii, wynoszeniem
go pod niebiosa jako "mistrza słowa" i "proroka serca", a szczególnie
obietnicą wskrzeszenia i odrodzenia Polski, tak opanował umysł autora "Dziadów"
i "Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego", że tenże stał się zapalonym
jego poplecznikiem. Ale też odtąd natchnienie wieszcze ustało i lutnia
poety zamilkła. Pozyskawszy
nadto dwóch przyjaciół Mickiewicza: Antoniego Góreckiego i Izydora Sobańskiego,
mógł
Towiański poświęcić tych trzech na apostołów "sprawy Bożej" i ogłosić,
że 7 sierpnia 1841 o godzinie 10 rano "początek tej sprawy zrobiony został".
Po rekolekcjach "świeckich",
odprawionych z Mickiewiczem w letnim jego mieszkaniu, wypowiedział Towiański
w katedrze Notre Dame 27 września 1841, po odśpiewaniu Veni Creator
i po Mszy, w której wraz z Mickiewiczem przyjął Komunię św., do dwustu
przeszło emigrantów dłuższą przemowę, a w niej te słowa: "Przychodzę uwiadomić
was, że wkrótce wszystkie nasze cierpienia ustaną, wszystkie cierpienia
ludzkości z przemocy i siły materialnej pochodzące przeminą; ewangelia
obejmie w całej rozciągłości swe panowanie, zajaśnieje nie
w słowach i formach, ale w sercach wszystkich i ludy wolnością pocieszone
będą". Kiedy arcybiskup paryski Dionizy Affre wzbronił Towiańskiemu publicznych
występów w kościołach, miewał on konferencje niedzielne, najprzód w mieszkaniu
Mickiewicza, później
zaś w domu własnym, w Nanterre, na które przychodził, kto chciał. Mickiewicz
przejął się mocno wiarą "w mesjańskie posłannictwo Polski" i propagował
tę ideę czy to z katedry w College de France, czy w osobnych książkach
(L'église officielle et le Messianisme, – L'église et
le Messie). Jego wymowie
i powadze udało się zebrać pewną liczbą adeptów i utworzyć tzw. "koło"
(10),
którego członkowie po wysłuchaniu górnolotnych mów Mickiewicza, jakby arcykapłana,
żarliwie się modlili o pomyślność "sprawy Bożej", a nawet przed sobą się
spowiadali. Opowiada Z. S. Feliński w broszurze "Trzej wieszczowie wobec
Kościoła", że Antoni Górecki, opuściwszy mistrza, zaprowadził w swoim
kole nową liturgię, która na tym polegała, że ubogich emigrantów zapraszał
na obiady, a na końcu, po obroku duchownym, powtarzał słowa konsekracji
nad chlebem i rozdawał go klęczącym wyznawcom swoim, po czym to samo czynił
z winem.
Za Mickiewiczem
poszedł Juliusz Słowacki, autor "Króla-Ducha", ale później zerwał z osobą
mistrza. Natomiast Zygmunt Krasiński stronił zawsze od Towiańskiego, którego
nazywał tylko "magiem i magnetyzerem potężnym", acz w jego poezjach spotykamy
się z niektórymi ideami towianizmu. Obietnicą rychłego wskrzeszenia Polski
zjednał sobie Towiański pewną liczbę zwolenników,
którzy według słów ks. Kajsiewicza, przyjęli "sprawę Bożą" "w dobrej wierze,
nic prawie o nowych dogmatach nie wiedząc". Towiański zapędzał ich tylko
do modlitwy i do "wyrabiania ducha"; w tym względzie wielu przypomniało
sobie, że jest Bóg i że mają duszę, ale to wszystko gorączkowo, konwulsyjnie,
chorobliwie.
Z drugiej
strony przeciw "mistrzowi" wystąpili stanowczo nie tylko OO. Zmartwychwstańcy,
ale także niektórzy emigranci świeccy, zwłaszcza Stefan Witwicki, który
Towiańskiego nazwał "marzycielem, wpadającym w chorobę wizjonerstwa, a
nie noszącym w sercu wiary naszej świętej, ale urojoną własną, z rozmaitych
błędów dawnych i nowych usnutą". Do zdemaskowania mistrza przyczyniła się
szczególnie rozmowa jego z O. Piotrem Semenenką, miana w Brukseli,
po której Semenenko taki ogłosił wyrok, że Towiański jest zręcznym komediantem
(11).
Kiedy obietnice jego, odnoszące się do Polski, nie spełniały się, zmniejszała
się co rok liczba adeptów "koła", któremu po Mickiewiczu przewodniczył
jenerał Karol Różycki. Za to staraniem towiańszczyka ks. Edwarda Duńskiego
utworzyła się grupa czcicieli "mistrza" we Włoszech, gdzie wskutek prądów
rewolucyjnych obudziła się niechęć do papieża i do Kościoła. Jednym z najzagorzalszych
był Tancredi Canonico, który życie i naukę
mistrza opisał w dziele swoim "Andrea Towianski"
i dla niego kilku mężów wybitnych, między innymi arcybiskupa Puecher Passavalli'ego
i powieściopisarza Fogazzaro pozyskał, podczas gdy biskup z Cuneo w orędziu
swoim z 12 października 1857 naukę Towiańskiego, jako heretycką, potępił.
Jakąż była
doktryna Towiańskiego? On sam jej nie spisał, mimo obietnicy danej emigrantom;
mamy tylko mgliste i zawiłe jego pismo pt. "Biesiada", dane w r. 1841 jenerałowi
Skrzyneckiemu, które w r. 1850 O. Semenenko w dziełku: Towiański et
sa doctrine krytycznie rozebrał. Mimo dwuznaczników i wykrętów, często
przez mistrza używanych, nietrudno jest dowieść, że jego nauka zawiera
błędy dogmatyczne, które według przytoczonego dziełka O. Semenenki i według
pisma włoskiego "L'apologista"
dają się streścić w następujących zdaniach:
Bóg jest
światłem ogólnym, z którym się zleją światła szczególne (manicheizm). Stworzenie
świata tak się odbywa, że Bóg wyprowadza istoty z czegoś surowego uprzednio
istniejącego, przechodząc "z brudów niższej operacji coraz wyżej aż do
Boga" (gnostycyzm). Na ziemi panuje duch piekieł, to jest, duchy niskie
(manicheizm). Grzechu pierworodnego nie ma, a natura ludzka nie jest zepsuta
(pelagianizm). Odkupienie w ten sposób się stało, że "Jezus Chrystus świętością
swoją sprowadził światła kolumnę i nią grube ciemności ziemi rozpędził".
On w tej sprawie jest pierwszym po Bogu działaczem, potem idą Cherubini,
potem Napoleon "przedostatni w świętej kolumnie", w końcu posłany został
Towiański, by "zapalić narody
wybrane ogniem świętej miłości". Zmartwychwstania nie ma, tak jak i Chrystus
nie zmartwychwstał (gnostycyzm). Wiara w sąd ostateczny, jako też w wieczne
nagrody i kary upada, skoro dusze po wyjściu z ciał mogą znowu wracać na
ziemię i dla odpokutowania
swoich win łączą się znowu z ciałem (metempsychoza, buddyzm). Kościół katolicki,
nazwany przez Towiańskiego kościołem urzędowym, wystarczał według niego
w owych wiekach, kiedy ludzkość była niemowlęciem, ale w dzisiejszej epoce
ciągłego postępu sprzeniewierza
się swojej misji; natomiast jest inny kościół wewnętrzny, który według
woli Chrystusa ma się ziszczać w każdej duszy, stąd nie do Kościoła urzędowego
ani do Stolicy Apostolskiej, ale wprost do Chrystusa zwracać się trzeba
(protestantyzm, mariawityzm);
acz z drugiej strony Towiański z Kościoła "urzędowego" nie wystąpił i osobnej
sekty nie utworzył.
Co do zasad
etycznych, Towiański polecał szczególnie egzaltację ducha, do czego ma
służyć modlitwa. Nie odrzucał on Sakramentów św., ale nadawał im inne znaczenie,
bo u niego wszystko zależało na poruszeniu duszy naszej dla Boga, które
sprowadza kolumnę duchów świętych, a stąd łaskę; odwoływał się przy tym
ciągle do uczucia i do woli, tak że nie bez słuszności zaliczono go do
przesłańców modernizmu.
Co do środków
do uświęcenia się, Towiański zalecał także wpatrywanie się w obraz Matki
Boskiej Ostrobramskiej, cześć krzyża białego bez osoby Chrystusa, odśpiewywanie
marszu "sprawy świętej", pielgrzymki do miejsc świętych, a między tymi
na pole bitwy pod Waterloo, i zachowanie postu, tj. wstrzymanie się od
działań, rozmów i myśli, które by nie były w zgodzie ze "sprawą świętą".
Uważając
się za reformatora ludzkości, podnosił trzy przede wszystkim narody jako
powołane do spełnienia "sprawy Bożej", tj. Izraelitów, Polaków i Francuzów,
byle wszystkie przejęły się duchem Napoleona. On też głosił idee mesjanizmu
Polski, rozwiniętą więcej przez Mickiewicza, a przymieszał do niej utopie
panslawistyczne i żywą sympatię dla Rosji, co wyraził w liście do cara
Mikołaja I (z 15 sierpnia
1844), wzywającym go w słowach najpokorniejszych, aby przyjął "sprawę Bożą"
i wprowadził ją w życie wśród ludów słowiańskich. List ten, jak niemniej
adres wiernopoddańczy towiańszczyków z 8 stycznia 1857, przesłany Aleksandrowi
II, wszystkich patriotów
wielce oburzył.
Oceniając
naukę Towiańskiego ze stanowiska dogmatycznego, musimy wyrzec, że ona jest
zlepkiem różnych błędów heretyckich. Nic też dziwnego, że dwa jego pisma
tj. "Biesiadę" (12)
i Odezwę pt. "Do rodaków, tułacz kończący tułactwo" (13),
jako też duże wymienione wyżej książki Mickiewicza (14)
i pisma towiańszczyka Karola Różyckiego Duński pretre zélé (15),
Kongregacja Indeksu, jako zawierające błędne zdania, potępiła.
Mimo to Towiański
uważał się za dobrego katolika, acz wyrokowi Stolicy Świętej się nie poddał.
Czy działał on w dobrej wierze? Niektórzy pisarze to przypuszczają, twierdząc,
że nie był on sekciarzem w ścisłym znaczeniu słowa, ale raczej wizjonerem,
ulegającym patologicznie własnym złudzeniom, czyli tzw. autosugestii
(16),
która prowadzi czasem aż do maniactwa, skrystalizowanego tzw. fixa
idea. Bez wątpienia spostrzegamy
w Towiańskim chorobliwą skłonność do mistycyzmu; ale z drugiej strony nie
możemy tego zamilczeć, że działał on z wyrachowaniem i przebiegłością,
– że w swoich przemowach uwzględniał bacznie wszystkie okoliczności i nieraz
myśli swoje ukrywał albo w tajemniczą odziewał szatę, – że co do nauki
swojej nie tylko od takich mężów, jak arcybiskup Dunin, jenerał Skrzynecki,
O. Semenenko, nuncjusz Piusa
IX Bovieri, wyjaśnienia i przestrogi otrzymał, ale wyraźne wyroki Stolicy
Świętej wywołał, a jednak błędów swoich nie porzucił (17)
i w uporze swoim wytrwał do śmierci. Czy tak postępuje człowiek dobrej
wiary i dobrej woli? Tymczasem są pisarze, którzy Towiańskiego i towianizm
wysoko podnoszą, przeoczając zupełnie, czy nawet lekceważąc jego stosunek
do Kościoła i do dogmatów katolickich. Co więcej, autorka dziełka Służba
narodowa w sprawie Andrzeja Towiańskiego zalicza go do świętych mistyków
Kościoła, nie pomnąc na to, że ci mistycy byli prawowiernymi i najposłuszniejszymi
synami czy córkami Kościoła, podczas gdy Towiański powagi Stolicy Świętej
nie uznał, błędne zdania szerzył, i jakiś kościół wewnętrzny zachwalał
(18).
Wystąpienie jego musimy nazwać obłędem szkodliwym, a towianizm jedną z
klęsk narodowych (19).
Drugi obłęd,
zwany mariawityzmem, mankietnictwem albo kozłowityzmem, a szerzący się
w Królestwie Polskim i na Litwie, zawdzięcza swój początek Feliksie Magdalenie
(a w tercjarstwie Marii Franciszce) Kozłowskiej, właścicielce zakładu wyrobu
szat liturgicznych w Płocku (ur. w r. 1864). Sprytna i obłudna ta kobieta,
która w młodości różne przeszła koleje, a której przed sądem warszawskim
w maju r. 1906 udowodniono sprawki niemoralne (20),
kierowała najprzód (w r. 1887)
tajnym stowarzyszeniem tercjarek św. Franciszka (Klarysek), pod nazwą "mariawitek",
i to z wiedzą O. Honorata Koźmińskiego, kapucyna z Nowego Miasta († 1916),
który dla podniesienia ducha religijnego w społeczeństwie polskim, zgromadzenia
zakonne tajne, tak męskie, jak żeńskie, był utworzył. Chcąc także pośród
duchowieństwa obudzić większy ruch ascetyczny, miał on wtajemniczyć w swe
zamiary Kozłowską (21);
ona też powołując się na bezpośrednie objawienia Boże, poczęła w r. 1893
głosić, że Bóg ją wezwał do założenia zakonu księży mariawitów, i panien
mariawitek, iżby odrodzić "zepsute duchowieństwo polskie" i rozszerzyć
w społeczeństwie polskim cześć Przenajświętszego Sakramentu i Matki Boskiej
Nieustającej Pomocy.
Rzeczywiście
pod jej przewodnictwem powstało w r. 1893 "zgromadzenie kapłanów mariawitów",
mające w Płocku główną swą siedzibę, a rządzące się pierwszą regułą św.
Franciszka, z trzema ślubami zakonnymi. Kapłani ci, zwani także mankietnikami
(22),
iż zazwyczaj czarne nosili mankiety, zewnętrznymi objawami ascetyzmu, jako
też zachwalaniem wszystkim częstej Komunii św., adoracji Przenajświętszego
Sakramentu i czci Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, zyskali sobie niemałą
wziętość, tak że nawet rządcy diecezyj, zwłaszcza X. Petrykowski,
administrator płocki, życzliwie na nich patrzyli. Byli między nimi ludzie
dobrej woli, pragnący szczerze poprawy rozluźnionej tu i ówdzie, a głównie
z winy rządu, karności kapłańskiej; ale jednym brakowało głębszej nauki
teologicznej, a innym pokory.
Obok dwóch zgromadzeń zakonnych powstało stowarzyszenie tercjarskie dla
osób obojej płci i bractwo adoratorów i adoratorek Przenajświętszego Sakramentu;
a wszystkim kierowała Maria Franciszka Kozłowska.
Duchowna ta "mateczka", zerwawszy z O. Honoratem,
poczęła występować śmiało jako reformatorka duchowieństwa polskiego i ogłaszać
swe wizje, otrzymane rzekomo od Chrystusa Pana. Niektórzy z pośród księży
mariawitów uwierzyli w te szalbierstwa, inni udawali, że wierzą; a na ich
czoło wysunął się X.
Jan Michał Kowalski, proboszcz w Sobótce, w archidiecezji warszawskiej,
człowiek ambitny i zuchwały, którego "bracia" w r. 1904 wybrali "generałem".
On to, jak twierdzą, miał się porozumieć z apostatą i renegatem Skrochowskim,
autorem ohydnych pamfletów
przeciw religii katolickiej, a po apostazji kontrolerem rządowym dróg żelaznych
w Królestwie Polskim, aby pod opieką rządu utworzyć jakby kościół narodowy
polski; toż nic dziwnego, że rząd od początku popierał ruch mariawicki.
Istnieje dokument, w którym
XX. Kowalski i Skolimowski, imieniem mariawitów, przyrzekają bezwzględną
lojalność i posłuszeństwo dla monarchy i rządu, jako też działanie przeciw
wszelkiej agitacji patriotyzmu narodowego (23).
Kiedy biskup
Jerzy Szembek wstąpił na stolicę płocką i ostrzeżony, jak twierdzą, przez
O. Honorata, przeniknął machinacje mariawitów (24),
odniósł się z tym do Stolicy Apostolskiej, która dekretem Świętej Kongregacji
Inkwizycji z 4 września 1904 rozwiązała zgromadzenie mariawitów, uznała
wizje Kozłowskiej za urojone, i kazała ją usunąć od przełożeństwa tak nad
kobietami, jak nad kapłanami.
Mariawici
u stóp Piusa X przyrzekli poprawę i dekretowi Świętej Inkwizycji pozornie
się poddali, a tymczasem udaną pobożnością, niepobieraniem opłat stuły
(25),
piorunowaniem nawet z ambon
na "złych księży", urządzaniem częstych nabożeństw i tworzeniem różnych
zakładów pomnażali liczbę swoich zwolenników, których zwodzili kłamliwą
wieścią, jakoby Ojciec Święty Pius X dał im aprobatę i błogosławieństwo.
Dnia 30 stycznia
r. 1906 zebrawszy się w Płocku, postanowili wznowić zgromadzenie swoje
i dla prowadzenia "dzieła miłosierdzia", rozpoczętego przez Kozłowską,
wybrali ponownie X. Kowalskiego swoim "mistrzem generalnym" (26).
Posuwając się coraz dalej w swym uporze, już 8 lutego 1906 wypowiedzieli
posłuszeństwo biskupowi płockiemu, a następnie innym także biskupom polskim,
za co ich spotkała kara suspensy.
Kowalski
podjął po raz wtóry podróż do Rzymu, aby się przed Ojcem Świętym usprawiedliwić;
ale wróciwszy do kraju, za poradą Kozłowskiej, obietnic danych nie dotrzymał.
Nowe wichrzenia
i bezprawia, których widownią były nawet niektóre kościoły, wywołały pismo
Piusa X Tribus circiter
(z 5 kwietnia 1906), potępiające związki mariawitów i grożące im karami
kościelnymi (27).
Oni jednak podnieśli jawny bunt już nie tylko przeciw biskupom, ale także
przeciw Stolicy Świętej i utworzyli osobną polską sektę, która przypomina
dawnych Katarów i niemałe ma podobieństwo do rosyjskiej sekty O. Jana Kronsztadzkiego.
Mianowicie
Kowalski w okólniku z 13 kwietnia 1906 kazał duchownym mariawickim głosić
z ambon, że mariawici wierzą: 1) w to wszystko, czego Kościół katolicki
naucza, 2) że Pan Bóg Marię Franciszkę (Kozłowską) uczynił najświętszą
i dał jej te łaski, jakie dał Najświętszej Maryi Pannie, Matce Bożej, 3)
że w ręku św. Marii Franciszki jest miłosierdzie dla całego świata i nikt
bez jej pomocy i pośrednictwa nie dostąpi miłosierdzia, 4) że modlitwa
do św. Marii Franciszki nie tylko jest pożyteczna, ale konieczna do
odparcia szatańskich zasadzek i do utwierdzenia duszy w łasce Bożej (28).
Nic dziwnego, że cześć Kozłowskiej przybrała potworne iście rozmiary, tak
dalece, że jak donosiły dzienniki, księża mariawiccy padali przed nią na
kolana, a jeden z nich dawał relikwiarz z jej włosami do pocałowania sekciarzom!
Ponieważ
mariawici nie poddali się wyrokowi Piusa X z 5 kwietnia 1906, przeto Kongregacja
Świętej Inkwizycji, na wyraźny rozkaz Papieża, dekretem z 5 grudnia 1906
wyklęła imiennie Kowalskiego i Kozłowską; a taka sama kara spotkała później
innych także księży mariawickich.
Nie ulega
wątpliwości, że mariawici są heretykami (29);
odrzucają bowiem władzę hierarchiczną i prymat Ojca Świętego, twierdząc,
wraz z schizmatykami, że Kościół ma tylko niewidzialną głowę – Jezusa Chrystusa,
podczas gdy widzialna głowa jest niepotrzebną.
Jest również
heretyckim ich zdanie, że Pismo św. jest jedynym źródłem objawienia i że
podmiotem nieomylności w rzeczach wiary jest każdy człowiek.
Krom tego
zarzucić im trzeba, że błędnie przedstawiają praktykę częstej Komunii i
adoracji Przenajświętszego Sakramentu, jakoby obok modlitwy do Matki Bożej
Nieustającej Pomocy była koniecznie potrzebną do zbawienia, – że wprowadzają
język polski do liturgii, – że Kościołowi odmawiają przynależnych
mu praw, – że z wielką przewrotnością zohydzają biskupów i kapłanów polskich,
jako niby winnych wszelakich występków, i dlatego pozbawionych władzy duchownej,
a Stolicę Świętą nazywają "wszetecznicą apokaliptyczną".
Taktyka mariawitów
następujące przeszła koleje. Najprzód głosili, że wierzą w to wszystko,
co Kościół do wierzenia podaje, i że mimo zerwania stosunków z Rzymem i
z biskupami nikt z mariawitów nie przestaje być katolikiem, ale tylko staje
się doskonalszym, przeto że uczestniczy w "dziele
miłosierdzia", którego sprawczynią jest święta mateczka Kozłowska. Postanowili
nawet na zjeździe, w r. 1906 w Płocku odbytym, nie wprowadzać żadnych nowości
pod względem kultu publicznego. Wnet jednak, snadź według wskazówek idących
z Petersburga, utworzyli
osobną organizację i zmienili w liturgii język łaciński na polski (r. 1908).
Niedorzeczny
ten obłęd, zarówno antykatolicki, jak antynarodowy (30),
nie byłby się tak prędko rozszerzył, gdyby nie pomoc socjalizmu z jednej,
a rządu rosyjskiego z drugiej strony (31).
Także duchowieństwo prawosławne powitało z radością powstanie tej sekty,
a znany archirej Eulogiusz w mowie mianej 28 czerwca r. 1906 w Chełmie,
wyraził nadzieję, że cała Polska "zrywając z łacińskim zabobonem", stanie
się mariawicką, poczym mariawityzm zleje się z prawosławiem. Mając poparcie
z Petersburga (gdzie niektóre pisma, jak Nowoje Wremia,
Swiet i
inne wzięły mariawitów pod swoją opiekę), potrafili oni do r. 1911 zbudować
90 domów modlitwy, a przy tym zorganizować 70 okręgów parafialnych, podzielonych
na dwie prowincje, polską i litewską, i zgromadzić kilkadziesiąt tysięcy,
a według niektórych wersyj, przeszło sto tysięcy "owieczek".
Księża-apostaci,
których w r. 1911 było 29 (oprócz 5 diakonów), werbują sobie wiernych nie
tylko ciągłymi nabożeństwami i pozorami ubóstwa – bo chodzą w szarych sukniach
i żyją tylko z ofiar, – ale także zaprowadzeniem ustroju demokratycznego
w zarządzie sekty (32),
jako też tworzeniem zakładów i dzieł ekonomicznych, jak ochronek, szkół,
domów ludowych, warsztatów, kas pożyczkowych, sklepów spółdzielczych itp.
Chcąc utrwalić
byt swojej sekty, weszli oni w porozumienie ze starokatolikami w Wiedniu,
z "polsko-narodowym kościołem" pseudobiskupa Hodura w Ameryce północnej
i z sektą Jansenistów w Holandii; poczym X. Jan Maria Michał Kowalski otrzymał
5 października 1909 w Utrechcie sakrę biskupią z rąk jansenistowskiego
arcybiskupa Gerarda Gul, a uzyskawszy od rządu uznanie, dwóch najzagorzalszych
swoich satelitów, X. Leona Gołębiowskiego i X. Romana Próchniewskiego,
na "biskupów-koadiutorów" wyświęcił (r. 1910) (33).
Odtąd propaganda
sekty stała się zuchwalszą, tak że jej "misjonarze" zapuszczali się nawet
do Galicji (34).
Wprawdzie XX. Redemptoryści i inni zakonnicy, dostawszy się do Królestwa
na mocy edyktu tolerancyjnego z r. 1905, pewną liczbę mariawitów świeckich,
trzymanych zresztą w wielkim odosobnieniu i w szale fanatycznym, przywiedli
do upamiętania się, ale rząd wzbronił dalszego odbywania misyj, spodziewając
się, że mariawityzm posłuży za pomost
do prawosławia (35).
Tymczasem
prędzej, niż przypuszczano, nastąpił rozłam w łonie mariawityzmu. Oto proboszcz
warszawskiej gminy mariawickiej, nazwiskiem Wacław Żebrowski, nie tylko
z ambony ogłosił potrzebę publicznej spowiedzi i sam swoje wykroczenia
wyjawił, ale napiętnował także niemoralne życie wielu innych duchownych
mariawickich i zarzucił tak Kowalskiemu, jak Kozłowskiej zaprzepaszczenie
istoty mariawityzmu dla osobistych widoków (36).
Nadto wynalazł świętszą jeszcze "mateczkę" w osobie mariawitki Marii Cygler
(inaczej Marii Cychlarz lub Marii z Pragi), później zaś w spółce z apostatą
Stefanem Bortkiewiczem utworzył w Warszawie nową sektę "pierwszych chrześcijan",
która przez rząd została uprawniona.
Wprawdzie
udało się Kowalskiemu, przy pomocy delegata rządowego Tiażelnikowa, złożyć
z urzędu Żebrowskiego i na jego miejsce przeprowadzić wybór Próchniewskiego
(37),
a Marię Cygler, jako obcą poddaną, wydalić zagranicę; ale mimo to wrzenie
pośród mariawitów nie ustało.
Natomiast
rząd rosyjski, dla podniesienia powagi mariawityzmu, uznał go za osobny
związek wyznaniowy i pozwolił duchownym mariawitom organizować gminy kościelne
i osobne cmentarze, odprawiać nabożeństwa, prowadzić księgi stanu cywilnego
itd.; a zastrzegł sobie tylko prawo zatwierdzania
ich biskupów. Za to "biskupi" mariawiccy jeździli do Petersburga z hołdami,
i wobec "świętego Synodu" piorunowali na katolicyzm, aby poprawić smutne
bardzo finanse sekty (38).
W r. 1915
rząd austriacki przez komendę wojskową w Lubelskim rozkazał zamknąć wszystkie
mariawickie kościoły, szkoły i zakłady, a to na tej podstawie, że w okupowanych
ziemiach tylko te wyznania mogą mieć swe nabożeństwa, które są tolerowane
w monarchii austriackiej, co do mariawityzmu zastosować się nie da (39).
Ale w r. 1918 zniesiono w
okupacji austriackiej to rozporządzenie i wolność mariawitom przyznano;
podczas gdy w okupacji niemieckiej Królestwa wzięto ich jawnie w opiekę.
Mimo to można
śmiało powiedzieć, że sekta mariawitów, rekrutująca się głównie z fanatycznych
kobiet i z proletariatu socjalistycznego, podzieli los sekty starokatolików,
których w r. 1906 naliczono w całej Europie zaledwie 60000.
Na początku
XX wieku wystąpili także w Królestwie Polskim jako twórcy nowych sekt:
młynarz Stolarski w Błoniu pod Warszawą, robotnik Kot w Sosnowcu (twórca
sekty "bezkościelnych"), Prejs w Siedlcach; ale nie zdołali oni zebrać
większej liczby zwolenników.
Do Galicji
w nowszych czasach starali się wedrzeć ze Śląska baptyści, którzy dorosłych,
przechodzących do sekty, chrzczą ponownie (40),
– jako też spirytyści, którzy odrzucają naukę katolicką o Trójcy Świętej,
o odkupieniu, Sakramentach i wieczności, nazywając Kościół katolicki stekiem
obłudy, fałszu i zabobonu, a natomiast ucząc, że Chrystus jest tylko prorokiem,
że dusze wchodzą po śmierci w inne ciała, że źródłem "prawdy" jest Pismo
św., ale nie katolickie, że do zrozumienia Pisma św. pomagają duchy zagrobowe,
z którymi można rozmawiać przez osobne "media", albo przez stoliki wirujące.
Zaprawdę,
nie masz szaleństwa, w które by człowiek nie uwierzył, jeżeli odrzuca wiarę
prawdziwą.
Bp Józef Sebastian Pelczar
OBRONA RELIGII KATOLICKIEJ, TOM I. JAK WIELKIM SKARBEM
JEST RELIGIA KATOLICKA I DLACZEGO TA RELIGIA MA DZISIAJ TYLU PRZECIWNIKÓW.
Napisał DR.
JÓZEF SEBASTIAN PELCZAR (BISKUP PRZEMYSKI O. Ł.). Drugie przejrzane i pomnożone
wydanie, PRZEMYŚL 1920, ss. 323-342. (Pisownię i słownictwo nieznacznie
uwspółcześniono; tytuł artykułu od red. Ultra montes).
Przypisy:
(1) Twierdzą, że w r. 1913
było w Paryżu 35000 wróżek, wróżbitów, astrologów itp.
(2) Michał Vintras po r.
1840 ogłaszał we Francji "królestwo Ducha Świętego", według objawień otrzymanych
rzekomo od św. Michała i Najświętszej Panny.
(3) Dawid Lazzaretti, jako
"nowy mesjasz i książę odkupionych ludów", zapowiadał równy podział ziemi
i nowy zakładał kościół, dopóki w starciu z wojskiem nie postradał życia.
(4) Czyt. tegoż autora
Medycyna
pasterska. 2 wyd. Rozdz. XII. O hipnotyzmie.
(5) Por. tegoż autora Pius
IX i Polska. Rozdz. X. 1914.
(6) Tak zwana Christian Science
jest sektą teozoficzną, utworzoną w Ameryce przez Marię Eddy (Mother
Mary † 1906). Sekta ta
odnawiając stare błędy panteizmu, wprowadza "metaficzną metodę" leczenia
chorób za pomocą "myśli pełnej prawdy Bożej" i modlitwy, a właściwie posługuje
się magnetyzmem i sugestią. Jest w tym, rozumie się, wiele humbugu i oszustwa,
za co w Berlinie "cudowne lekarki" dostały się do więzienia.
(7) W r. 1916 wykryto i
ukarano to szalbierstwo w Monachium. Wymienione stowarzyszenie miało w
Niemczech swoje pisma, jak Astrologische Rundschau i Astrologische
Blätter.
(8) Por. tegoż autora Pius
IX i Polska, rozdział
X, gdzie pisze obszerniej o towianizmie i o Adamie Mickiewiczu jako towiańszczyku.
(9) Mickiewicz starał się
później "nawrócić" jenerała Skrzyneckiego, ale na list swój z 23 marca
1842 otrzymał od niego obszerną odpowiedź (z 3 kwietnia 1842), w której
te przychodzą słowa: "Andrzej (Towiański) należy do liczby tych mistyków
fałszywych, czyli marzycieli, jakich napotkać się zdarzy
w luteranizmie i w dawnych historiach... Doszedł w końcu do tego, że nie
wierzył w Bóstwo Chrystusa... To jest pewna, że nigdy nie był zupełnie
na łonie Kościoła... Żona jego ma go nawet w podejrzeniu o szarlatanizm,
choć źle mówię, pewny tego nie jestem".
(Wł. Mickiewicz, Współudział Adama Mickiewicza w sprawie Andrzeja Towiańskiego.
Tom II, str. 167).
(10) Później za wpływem
Mickiewicza powstało także "Koło" francuskie.
(11) Czyt. Przegląd
Poznański z r. 1858, zesz. 2; O. Pawła Smolikowskiego Historia
Zgromadzenia Zmartwychwstania
Pańskiego, tom IV, str. 101 sq.
(12) Dekret św. Inkwizycji
z 24 kwietnia 1858.
(13) Dekret z 15 grudnia 1863.
(14) Dekret z 15 kwietnia 1848.
(15) Dekret z 10 grudnia 1857.
(16) Rzecz dziwna, że wówczas
powstali we Francji tacy pseudomistycy i pseudoprorocy, jak Glouton, Albert
i Michał Vintras (Pierre Michel). Ten ostatni wszedł w bliższe stosunki
z towiańszczykami.
(17) Ostatnie jego lata
były pasmem cierpień fizycznych i moralnych, bo nawet własna jego córka
opuściła "sprawę Bożą". Przed śmiercią przyjął ostatnie Sakramenta, ale
błędów swoich nie odwołał, jak to był powinien zrobić. Czyż to nie świadczy
o jego dwulicowości.
(18) P. Zofia Gąsiorowska,
przedstawiając Towiańskiego jako świętego mistyka, powołuje się na dzieło
jezuity Augusta Poulain (Des grâces d'oraison
– w niemieckim przekładzie Die Fülle der Gnaden),
ale całkiem mylnie, bo O. Poulain w części drugiej, rozdz. XXI i XXII na
czele kryteriów do odróżnienia prawdziwych mistyków od fałszywych kładzie
prawowierność, pokorę i posłuszeństwo dla władzy duchownej, czego u Towiańskiego
nie było.
(19) Z nowszych pisarzy
naszych Wincenty Lutosławski wyraża się pochlebnie o towianizmie, bo oto
pisze w Wykładach Jagiellońskich, Tom I, str. XXXV: "Mój
katolicyzm jest to szeroki,
wszechludzkość obejmujący, wielu Polakom właściwy katolicyzm, wyznawany
nawet przez najniezależniejsze duchy, jakimi byli Tomasz Zan, Mickiewicz,
Słowacki i Andrzej Towiański, ten polski apostoł".
(20) X. Piotr Dzieniakowski
zeznał pod przysięgą, że go Kozłowska namawiała do rozpusty. Wyszły też
na jaw inne niemoralne jej sprawy.
(21) Czyt. Gazeta Kościelna,
Rok 1911, Nr 13, List z Warszawy.
(22) Z początku nazywano
ich mistykami
z powodu objawów ascetyzmu. (Por. X. Władysława Krynickiego Dzieje Kościoła
powszechnego, str. 717).
(23) Gazeta Kościelna,
l. c.
(24) Kozłowska przedłożyła
biskupowi Szembekowi przez jednego z księży swój memoriał, poczym z gronem
księży mariawitów udała się do Rzymu, gdzie wniosła pisma, pełne skarg
na biskupów i księży w Królestwie Polskim. (Por. Podręczna Encyklopedya
Kościelna, art. Maryawici;
tam też podaną jest literatura o tej sekcie. Czyt. także tam dzieło biskupa
płockiego A. J. Nowowiejskiego pt. Płock r. 1917).
(25) Za to umieją w różny
sposób, np. sprzedając dewocjonalia, wyłudzać od prostodusznego ludu pieniądze.
(26) Kiedy księża mariawiccy,
jadąc do Rzymu, wstąpili do Loretu, ogłosili tamże, jako niby przepowiednię
Kozłowskiej, że Domek loretański będzie przeniesiony do Płocka, wskutek
czego biskup loretański zapytał się listownie arcybiskupa Popiela, co należy
sądzić o tej przepowiedni.
(27) Wystosowane do arcybiskupa
warszawskiego i do biskupów lubelskiego i płockiego.
(28) Przytacza X. Kantak
w dziełku Mankietnicy i mankietnictwo,
Poznań 1910. Miano ułożyć litanię, w której taka przychodzi inwokacja:
Święta Mario Franciszko, Oblubienico (czy Małżonko) Chrystusa, módl się
za nami!
(29) Nauki mariawitów mieszczą
się głównie w okólniku Kowalskiego z 13 kwietnia 1906 r. w ich piśmie pt.
Maryawita,
wydawanym w Łodzi, mianowicie w nr. 11, 18, 19, 21, 23, 30, 41 z r. 1907,
i w "Liście pasterskim" "biskupa" Kowalskiego z 31 grudnia 1909.
(30) Z tego powodu nawet
tacy wrogowie Kościoła, jak Świętochowski nie bronią sprawy kozłowitów,
a tylko Niemojewski widział w nich pionierów "narodowego Kościoła polskiego".
(31) Biskup Nowowiejski
l. c. pisze, że z pracowni Kozłowskiej szły prześliczne hafty i inne przedmioty
nie tylko do gubernatora, ale także do cara.
(32) Każdą parafią rządzi
zarząd i ogólne zebranie, na którym mają głos wszyscy pełnoletni parafianie
obojej płci, rozstrzygając absolutną większością. Parafianie łączą się
w okręgi, zarządzane przez dziekanów. Odbywają się też kapituły jeneralne,
z udziałem świeckich przedstawicieli parafij.
(33) Przy tym akcie, dokonanym
w Łowiczu według ceremoniału katolickiego, ale w języku polskim, obecnym
był przedstawiciel rządu.
(34) Kowalski w swoim "liście
pasterskim", jako też w Kalendarzu maryawickim, Maryawicie
i Wiadomościach maryawickich,
obrzucił błotem obelgi i potwarzy
Kościół katolicki. Natomiast okazuje on bałwochwalczą prawie cześć dla
"mateczki"; za co wywdzięczając się "mateczka", głosi, że słyszała w "objawieniu"
takie świadectwo Chrystusa Pana o Kowalskim: "Ten jest syn mój miły, w
którymem sobie upodobał.
On powywraca stoły handlujących w mojej świątyni".
(35) Sądy rosyjskie karały
surowo każde słowo, ubliżające sekcie, a ośmieszanie "objawień mateczki"
Kozłowskiej uznały jako "bluźnierstwo"!
(36) Gazeta Kościelna,
Rok. XIX, Nr 14.
(37) Stało się to w ten
sposób, że do głosowania dopuszczono tylko zwolenników Kowalskiego, 940
i to za jego legitymacją. 1 stycznia 1911 było w Warszawie zaledwie 2300
mariawitów.
(38) Zaczęli oni budować
w Płocku katedrę i seminarium; natomiast "świętą mateczkę" Kozłowską traktują
teraz z pewnym lekceważeniem, jako niepotrzebne już narzędzie. W r. 1913
X. Edward Marks porzucił sektę i otrzymał absolucję od klątwy.
(39) Dzienniki doniosły,
że w r. 1916 przeszło 8000 mariawitów wyrzekło się swoich błędów. W r.
1917 było w Płocku 188 sekciarzy (42 mężczyzn a 146 kobiet), a w całej
diecezji płockiej około 3000.
(40) W r. 1912 Teodor Brzozoń
ze Śląska szerzył tę sektę w Nowym Sączu, rozdając biblie i broszury ("Worek
Judaszów") i twierdząc,
że należy do Towarzystwa pod nazwą: "Stań się światło".