Wstęp
Gdy modernistyczna rewolucja w Kościele,
planowana przez dekady pokątnie, a energicznie tępiona i potępiona przez
św. Piusa X, na dobre wybuchła wraz z nowymi doktrynami i reformami
Soboru Watykańskiego II, świeccy i duchowni na całym świecie stawili jej
opór. To, co było zrazu intuicją katolicką, wyrazem sensus catholici, przybrało z czasem różne formy oporu i argumentacji stojącej za nim (różne podejścia „tradycjonalistów” zostały opisane tutaj).
Jednym ze stanowisk, które już w czasie soboru wysunęło się na pierwszy plan (pisze o tym m.in. x. Ricossa w swym artykule z 2003 roku),
było to, według którego okupanci Stolicy Apostolskiej nie mogą posiadać
władzy Chrystusowej, normalnie nieodłącznej od osoby zajmującej ową
Stolicę. Stanowisko to z czasem zaczęło być nazywane sedewakantystycznym
(od wakatu stolicy, sede vacante) i taka nazwa się przyjęła.
W wyżej przytoczonym artykule
zwróciłem uwagę na dwa zasadnicze sposoby rozumowania sedewakantystów,
które prowadzą do tego samego ostatecznego wniosku, ale inną drogą:
Należy dodać, iż
odpowiedź „sedewakantystów” na współczesny „problem autorytetu” w
Kościele wyraża się na dwa sposoby, choć formalnie się zgadza. Pewna ich
część, opierając się na opiniach różnych teologów i nawet Papieży
doszła do wniosku, że praktycznie wszyscy zgodni są co do tego, że
publiczny czy jawny heretyk nie może ważnie zajmować żadnego urzędu w
Kościele, tym więc bardziej najwyższego. Jest to niemożliwe do
pogodzenia z nieomylnością i niezniszczalnością Kościoła, a także z
misją Papieża, którą jest nauczanie, rządzenie i uświęcanie Kościoła,
mistycznego Ciała Chrystusa. Stanowisko to można określić nazwą
sedewakantyzmu zwykłego (simpliciter). Znowu, nie jest to
„osądzanie osoby Papieża” czy „detronizacja”, a po prostu wniosek
teologiczny oparty na pewnych przesłankach z wiary i zasadzie
niesprzeczności.
Inni, za wspomnianym wcześniej autorem Krótkiej analizy krytycznej Novus Ordo Missae
o. Michałem Ludwikiem Guerard des Lauriers, twierdzą, że pewności
absolutnej tą drogą nie można osiągnąć, bowiem opinie teologów,
jakkolwiek jednomyślne by nie były, mogą być pomocne dla argumentu
teologicznego, ale nie wyczerpują znamion pewności teologicznej.
Dominikański duchowny, głównie za tomistycznymi teologami z przeszłości
twierdził, że nawet w sytuacji publicznej herezji orzeczenie
kompetentnej władzy jest konieczne, aby było wiążące dla wszystkich
katolików, ponieważ Kościół jest zarówno społecznością widzialną, jak i
niewidzialną, a jako widzialna, rządzi się prawem kościelnym. Niemniej
jednak, w świetle sprzeczności zaobserwowanych między odwieczną nauką
Kościoła a doktrynami soborowymi „promulgowanymi” z zachowaniem
wszelkich form i pozorów, zachodzi pewność co do tego, że Paweł VI nie
posiadał autorytetu papieskiego lub przestał go posiadać, a Jan Paweł II
(i jego następcy) w ogóle go nie mieli.
Według o. Guerard des
Lauriers i przyjmujących jego tezę, Montini i inni „soborowi papieże”
byli zatem, w świetle norm kanonicznych Kościoła katolickiego, ważnie
wybrani na urząd Papieża, ale z powodu swojej herezji (modernizmu)
stawili przeszkodzę (obex) na drodze przyjęcia władzy
Chrystusowej, która stanowi istotę papiestwa. Nie są na pewno
„Papieżami” w akcie, faktycznie sprawującymi urząd papieski i nie mogą
go sprawować póki przyjęciu autorytetu stawiają ową wewnętrzną
przeszkodę, która wyraźnie przejawia się w uzewnętrznionej obiektywnej
intencji. Przeszkoda ta sprowadza się, w aktualnej sytuacji, do trwania
przy nauczaniu Soboru Watykańskiego II i soborowych reformach, zwłaszcza
nowej mszy, które są sprzeczne z wiarą katolicką i szkodliwe dla dusz,
jak słusznie zauważa wielu „tradycjonalistów”. Zgodnie z tą hipotezą,
gdyby taki okupant Watykanu potępił i publicznie odżegnał się od Soboru
Watykańskiego II i jego reform, wówczas nastąpiłoby usunięcie przeszkody
stojącej na drodze objęcia władzy papieskiej, do której ma tytuł z
racji ważnego wyboru podczas konklawe i stałby się prawdziwym Papieżem. O
odzyskaniu prawowitości przez Papieża pisał już w XVI wieku Hieronim
kardynał Albani (cf. wspomniany już tekst x. Ricossy).
Innym sposobem na
rozwiązanie sytuacji w tej optyce byłoby wysunięcie wymaganych
kanonicznych napomnień i wskutek nieopamiętania się delikwenta
stwierdzenie wakatu przez biskupów mających tytuły do urzędów, czyli
zasiadających na stolicach diecezyj. Ale również w tym wypadku
najoczywistszym warunkiem byłoby całkowite odrzucenie błędów i reform
soborowych przez takich biskupów, a nie „reforma reformy” czy „sobór w
świetle tradycji” i inne heretyckie pomysły modernistów akceptowane
przez wielu „tradycjonalistów”.
W związku z tym, że
okupant Stolicy Piotrowej, wedle tej hipotezy, posiada ważny tytuł do
swej stolicy, mówi się, że jest tylko materialnie (materialiter) „Papieżem”. Jest wręcz martwymi „zwłokami” Papieża.
Brak mu formy Papiestwa, tego, co czyni że Papież jest Papieżem, czyli
autorytetu Chrystusowego obiecanego i sprawowanego przez samego
Chrystusa za pośrednictwem Papieża (forma to jest to, dzięki czemu coś
jest tym, czym jest). Taki okupant Stolicy Apostolskiej nie jest zatem
Papieżem formalnie (formaliter). To rozróżnienie filozoficzne
(i dlatego też teologiczne), tak opacznie rozumiane albo wcale nie
rozumiane przez wielu (z różnych powodów) stanowiło i nadal niestety
stanowi zarzewie niejednego konfliktu. Niemniej jednak „teza z
Cassiciacum”, jak zaczęto nazywać tę teorię od pisma, w którym po raz
pierwszy się pojawiła („Zeszyty Cassiciacum”, fr. „Cahiers de
Cassiciacum”), daje teologicznie pewną odpowiedź na pytanie o ciągłość
papiestwa w obecnej sytuacji kryzysu w Kościele. Ale nie jest to miejsce
na rozwijanie tematu, który sam w sobie zasługuje na odrębne
opracowanie. Warto tylko dodać, gwoli ścisłości i sprawiedliwości, że
nazywanie tezy „sedeprywacjonizmem” jest wielkim nieporozumieniem,
bowiem termin ten miałby oznaczać privatio sedis (pozbawienie/brak stolicy), co jest niemożliwe. Mowa tu natomiast o privatio auctoritatis (pozbawieniu/braku autorytetu), a to rzecz zupełnie inna.
W tym miejscu chciałbym nieco rozwinąć to
teologiczne rozwiązanie problemu autorytetu, ponieważ wciąż w języku
polskim nie ma w miarę przystępnego wyjaśnienia tezy z Cassiciacum. Nie
zostaną tu wyczerpane wszystkie przesłanki, ani nie znajdą się tutaj
odpowiedzi na wszystkie zarzuty wobec tezy (to na później, jak Bóg da),
ale jako że sprawa nie cierpi zwłoki, a nadal pojawiają się głosy
zainteresowane tematem (albo bezmyślnie powtarzające zarzuty świadczące o
nieznajomości tematu), postaram się to zrobić dla nieobeznanego z
tematem Czytelnika.