Ogień miłości Boskiej, zapalony w moim sercu łaską dał mi
poznać, jako rozumiem naturę czyśćca i sposób, w jaki tam dusze cierpią. Ten ogień
miłości wygładza w swych skutkach skazy i niedokładności mej duszy, iżby mnie
Bóg oczyszczoną doskonale przy wyjściu z tego żywota raczył przypuścić do swej
obecności. Otóż ogień czyśćcowy to samo sprawia w duszach, które niezupełnie
oczyszczone już opuściły tę ziemię. Wyniszcza on szpecące je rdze i plamy
grzechowe, a obdarza tą czystością, która im wreszcie bramy niebieskie otworzy.
Zanurzona w tej gorejącej
otchłani miłości, trwam w nieustannym zjednoczeniu z mym najdroższym Bogiem i
spokojnym sercem przyjmuję wszystko, co Mu się tylko podoba zdziałać w mojej
duszy. Owóż w takim samym stanie znajdują się te dusze, których oczyszczenia
dopełnia Bóg w innym życiu. Według tego, co widzę, dusze owe zamknięte w
więzieniach czyśćcowych nie mogą pragnąć innego mieszkania, jak to więzienie, w
którym je sprawiedliwie pogrążył sąd Boga. Nie mogą one wszedłszy same w siebie
rozumować w ten sposób: "Ach! to takie albo inne grzechy przywiodły nas
do tego miejsca katuszy. Obyś był sprawił Boże, iżbyśmy się od nich powstrzymały,
byłybyśmy używały już teraz rozkoszy niebieskiej ojczyzny". Ani się też
owe dusze nie smucą, ani użalają, gdy patrzą na wyzwolenie którejkolwiek z
pośród siebie. Żadnego zgoła nie zachowują wspomnienia z tego, co już przeszło a
co by mogło zwiększyć cierpienia, na jakie są skazane, bądź by to było dobre,
bądź złe, bądź by się tyczyło ich samych, bądź innych.
Święta wola Boga,
rozrządzająca nimi według upodobania swego Majestatu tak im jest drogą, tak
miłą, że wśród samych swych katuszy pozostają nieczułymi na to wszystko, co się
ich dotyczy; one nic nie widzą krom Boskiej dobroci, która przez to wszystko, co
się z nimi dzieje, zadość sobie czyni: niczym innym nie zajmują się one, tylko
rozważaniem łaskawości miłosierdzia Boga, a bynajmniej się nie zastanawiają nad
swym własnym dobrem lub swym własnym złem. Bo gdyby było inaczej, nie można by
było utrzymywać (co jednak tak jest prawdziwe), że dusze owe goreją czystą
miłością. Ani też nie może ich to zajmować, że towarzyszki ich cierpień skazane
zostały za takie lub owakie grzechy, tym też mniej mogłyby się zajmować rzeczy
takich wspomnieniami; byłaby to bowiem niedoskonałość, a takowej przecież nie
można przypuszczać tam, gdzie już jest zniweczoną wszelaka możność błądzenia.
Poznały one powody swojego sądu, w chwili gdy się rozłączały z ciałem, ale wnet
potem utraciły pamięć, bo gdyby znowu to poznanie zachowały, wówczas by trzeba
przypuścić, że w miejscu przez nie zamieszkałym istnieje jeszcze pewien rodzaj
własności, co znowu w żaden sposób przypuścić się nie da. Na koniec,
utwierdzone nieodwołalnie w miłości lub poza miłością, nic też już nie mogą ni
chcieć ani pragnąć, krom tego, co się czystej dotyczy miłości. Cierpią one w
ogniu, cierpią bez wątpienia okropnie, ale gdy taką jest święta wola Boga, więc
jak najzupełniej jej wyroki uznają, bo tak chce miłość, ta miłość, której one w
żaden już sposób odjąć się nie mogą; ta miłość, która im odejmuje wszelaką
możność popełnienia grzechu.
Nigdy bym nie była mogła
uwierzyć, że spokojność owa błoga, jaką się cieszą, jakiej używają mieszkańcy
nieba, może być także udziałem dusz w czyśćcu cierpiących i że się może z ich
cierpieniami pogodzić. A przecież nic prawdziwszego. Owszem ta spokojność
wzrasta nawet ustawicznie przez udzielanie się Boga, przez Jego wpływ, a
wzrastanie to znowu tym staje się większym, im się bardziej zmniejsza to
wszystko, co przeszkadzało Boskiemu wpływowi. Gdy zaś przeszkodą ową nic innego
nie jest, krom skazy grzechowej niweczonej coraz bardziej przez ogień, więc też
i dusza tak oczyszczana coraz to doskonalej do onych Boskich usposabia się
wpływów. Oto jest porównanie zdolne rozjaśnić ciemne strony tej prawdy. Kryształ
pokryty powłoką kurzu nie mógłby przyjąć promieni słońca. Jest-li to wina
słońca rozlewającego wszędzie jasne swoje światło? Bynajmniej – słońce bowiem i
na kryształ sieje swe promienie; ale kryształ obcymi cząstkami pokryty, które
działaniu tych promieni przeszkadzają. Oczyść go z pyłu, a wnet go światło na
wskroś przeniknie i tym obficiej przeniknie, im go lepiej oczyścisz. Owóż czym
jest względem kryształu powłoka pyłu, tym jest względem duszy, okrywający ją
brud grzechu. Ten brud przeszkadza działaniu prawdziwego słońca, to jest
wpływom Boga, ale go ogień czyśćcowy wygładza i w miarę, jak brud ten ustępuje,
znika, dusza przyjmuje coraz obficiej to Boskie światło, które ją na wskroś
przenika, a z sobą wnosi w jej istotę, zadowolenie i pokój. Tak więc w duszach
czyśćcowych wciąż się odbywa wzrost i ustawiczne wzmaganie się spokojności, a
to wszystko się dzieje przez niweczące działanie ognia na przeszkody stawiające
opór. Wskutek tego działania wzrasta znowu ustawicznie dobro, w miarę jak
ubiega czas kary. Czas ten się zmniejsza co dzień i co chwila, ale inaczej
rzecz się ma z cierpieniem wypływającym z opóźnienia widoku Boga. Czas kary tym
jest mniejszy, im jest bliższy kresu, ale w miarę jak się czas zmniejsza,
cierpienie wcale się nie zmniejsza.
Co się zaś dotyczy woli tych
dusz cierpiących, nigdy one swych kaźni nie nazywają kaźniami, nigdy im nawet
przez myśl nie przejdzie, by je uważać za takie, tak je dalece czyni spokojnymi
i zdanymi na wolę Boga ta czysta miłość, przez którą właśnie ich pragnienie się
jednoczy z świętą i najdobrotliwszą wolą Boga. A przecież cierpią one tak
straszne katusze, że ani język ludzki wyrazić tego nie umie, ani umysł ludzki
objąć tego nie zdoła, okrom nadnaturalnego światła, wśród którego jedynie to
się widzi, którym Bóg obdarzyć mnie raczył, ale które im bardziej rozjaśnia owe
cierpienia, tym większe niepodobieństwo chcieć je odpowiednio wyrazić. Toteż co
mi Bóg raczył odsłonić w swojej dobroci o stanie tych dusz, tego bym nigdy nie
mogła w całości wynieść z głębi mojego umysłu i o tyle tylko rzecz tę
wytłumaczę, o ile stać mnie będzie; ci zaś tylko mnie zrozumieją, którym Bóg jej
zrozumienie otworzy.
Początkiem i gruntem
wszystkich kaźni jest najprzód grzech pierworodny, a następnie grzech uczynkowy.
Owóż co potrzeba nasamprzód dobrze zrozumieć nim pójdziemy dalej. Gdy Bóg
stwarza duszę, wówczas ona wychodzi z rąk Jego czysta, bez żadnej przymieszki,
wolna od wszelkiej plamy grzechowej i obdarzona jakąś instynktową siłą, która ją
pędzi ku Niemu jako ku ognisku jej uszczęśliwienia. Ale grzech pierworodny
bardzo osłabia tę siłę, a jeszcze bardziej grzech uczynkowy. Cóż się więc dzieje?
Oto im się bardziej ta siła instynktowa zmniejsza, tym grzesznik staje się
gorszym, im bardziej staje się gorszym, tym mu się mniej Bóg przez łaskę swoją
udziela, ale to zawsze w ten sposób, że całkowicie nigdy go tej łaski nie
pozbawia, inaczej bowiem zbawienie grzesznika stałoby się niemożebnym. Tak więc
strata po stracie, po ubytku ubytek i coraz staje się mniejszym to wszystko, co
było dobrem w grzeszniku; dlaczegóż bowiem dobro owe było rzeczywiście dobrem,
przez co było dobrem? Oto przez uczestnictwo w dobroci Boga. Wszakże gdy ta
Boska dobroć udziela się mieszkańcom nieba według tego, jak się jej podoba, to
jest według tego, jak sama w swych wyrokach postanowiła, duszom na ziemi jeszcze
żyjącym udziela się inaczej. Udziela się bowiem mniej albo więcej, ale zawsze
według tego, jak je znajduje mniej lub więcej wolne od grzechu stanowiącego
właśnie przeszkodę do owego udzielania się. Gdy zatem dusza grzeszna do swej
pierwotnej powraca czystości, do tej niewinności, w jakiej była stworzona, zaraz
też odnawiają się jej stosunki z Bogiem. A stąd cóż wypływa? Oto ów instynkt
szczęścia, który była straciła przez grzechy, powraca znowu, wzmaga się
codziennie i ogień Boskiej miłości rozpłomieniając ją coraz potężniej, coraz
też silniej porywa ją i unosi ku ostatecznemu celowi, tak dalece, że każda na
tej drodze tama lub przeszkoda staje się dla niej katuszą nie do zniesienia, a
im jaśniej spostrzega to, co ją wstrzymuje, tym okropniej cierpi.
Gdy zaś dusze w czyśćcu
zostające są już zupełnie wolne od winy grzechu, więc dla nich kara
grzechu jest jedyną przeszkodą do nasycenia owego instynktu prawdziwego
szczęścia; a gdy znowu te dusze widzą jak najjaśniej, że to tylko ta wątła tama
przeszkadza im i nie dozwala unieść się do Boga; że to ta jedyna tylko związka
utworzona mocą Boskiej sprawiedliwości, zatrzymuje je w nędzy, opóźnia ich
szczęście, przeto widzenie to rozpłomienia w nich ogień pożerający, ogień
zupełnie podobny do piekła pożarów. Wszakże jakkolwiek podobny, daleko mu
jeszcze do pożaru potępieńców; dusze bowiem w czyśćcu zostające cierpią tylko karę
grzechu a wyjęte są od winy, gdy tymczasem potępieńcy cierpią winę
grzechu, która je czyni wiecznie zbrodniczymi, która je zupełnie i na
wieki wyłącza z nieskończonej dobroci Boga – co właśnie zapala w nich nieugaszone
ognie rozpaczy, co je utwierdza w złości, a przez tę złość wolę ich stawia w
wiecznym przeciwieństwie z najlepszą wolą Boga. To jest niezawodna, że ludzka
wola w buncie przeciw woli Boskiej stanowi grzech oraz, że grzech nie
przestaje istnieć, dopóki tylko trwa zła wola, która mu dała początek. A ponieważ
potępieńcy mieli tę złą wolę w chwili wyjścia z tego świata, ponieważ w niej
trwali aż do wyjścia duszy z ciała, przeto też grzechy ich ani były, ani być
mogły odpuszczone, owszem stały się już niezmienne i jakoby w swej trwałości
skamieniałe przez śmierć. Bo według tego, jak jest w chwili śmierci usposobioną
wola, według tego dusza pozostanie na zawsze w dobrem lub w złem utrwaloną. W
chwili śmierci Bóg sądzi duszę albo miłosiernie, jeśli ta dusza skierowała ku
Niemu swą wolę przez szczerą pokutę, albo z całą surowością, jeśli ją znajduje
skrępowaną z grzechem; według tego, jako napisano: Gdzie cię znajdę, tam cię
sądzić będę: ubi invenero ibi te judicabo. Jakkolwiek bądź jest, w
pierwszym czy w drugim przypadku, wyrok Boski raz postanowiony już jest
nieodwołalnym, bo gdy z życiem ustaje całkowicie wola, więc dusza trwać już
będzie wiekuiście w tym położeniu, w jakim ją śmierć zaskoczyła. Ale oto, jaka
jest różnica między duszą zostającą w czyśćcu a duszą potępioną. Ta ostatnia
zaskoczona przez śmierć w przywiązaniu do grzechu, zatem pogrążona w piekle nie
będzie nigdy mieć końca ani winy, ani kary, a jakkolwiek nie cierpi tyle, ile
zasłużyła, jednak katusze jej będą wiekuiste. Tamte zaś przeciwnie, pozbywszy
się winy grzechów przez szczerą pokutę, nim jeszcze opuściły to życie, w
więzieniach czyśćcowych zatrzymują tylko karę, która gdy kiedyś ma się skończyć,
więc też z ubiegiem czasu coraz to bardziej się skraca. O nędzo okropna i tym
opłakańsza, im cię mniej ludzie w swym zaślepieniu poznają! Kaźń odrzuconych
nie jest jeszcze największa w całej ścisłości zniszczenia, bo
najmiłosierniejsza dobroć Boga przenika swymi promieńmi na samo dno piekieł.
Gdyby Bóg szedł tylko za głosem sprawiedliwości, wówczas grzesznik umierający w
stanie grzechu śmiertelnego podjąć by musiał kaźń najwyższą i pod względem jej
trwania i pod względem jej natężenia. Wszakże Boskie miłosierdzie łagodzi
okropność zasłużonej katuszy i skazując grzesznika na kaźń nieskończoną pod
względem trwania, nie skazuje go jeszcze na kaźń nieskończoną pod względem
natężenia. Bierz to do serca grzeszniku, och na jakże straszne wystawiasz się
niebezpieczeństwo przez przywiązanie do grzechu! tak ci jest trudno wziąć się
gorąco i statecznie do szczerej pokuty, ale idąc podobnie dokądże zajdziesz,
gdy krom pokuty nic innego winy grzechowej wygładzić nie zdoła i gdy ta wina
tak okropną pociąga za sobą karę!
Co do dusz zostających w
czyśćcu, gdy wola ich jest całkowicie zgodną z świętą wolą Boga, więc się
cieszą błogą spokojnością. Bóg też w swej niewysłowionej dobroci udziela się
im, gdyż uwolnione od winy grzechu i sprowadzone do pierwotnej czystości nic w
sobie nie mają, co by się wpływom tej dobroci Boskiej sprzeciwiało. Mówię, że są
wolne od wszelkiego grzechu, Bóg albowiem przebaczył im winę szlachetnie
wskutek szczerego wyznania grzechu i najżywszego zań żalu, a to tak dalece, że
z wszystkiego pozostaje tylko plama, czyli rdza, która właśnie ma być
zniweczona przez ogień. Tak wyzwolone od wszelakiej winy i połączone z świętą
wolą Boga rozważają Go jasno według udzielonego sobie światła, a jeżeli się
jeszcze nie cieszą widzeniem naocznym ani idącą za nim rozkoszą, poznają
przynajmniej cenę tego nieoszacowanego dobrodziejstwa. Co więcej: dusze te
wskutek swych stosunków z Bogiem bardzo są zdolne do Boskiego zjednoczenia, do
którego właśnie czują się stworzone, a naturalny pociąg, jakim je Bóg obdarza,
unosi je z tak wielką siłą ku Niemu, że nie widzę ani porównania, ani przykładu,
ani sposobu, aby wam dać pojąć gwałtowność tego pociągu, taką, jaką ją duch mój
pojmuje. Spróbuję jednakże coś o tym powiedzieć.
Przypuszczam więc najprzód,
że na całej przestrzeni ziemi jeden jest tylko chleb dla nakarmienia wszystkich
ludzi, i że nie potrzeba jak tylko nań patrzeć, aby być nasyconym, czyż ów chleb
nie ściągnąłby na się uwagi całego ludzkiego rodu. Przypuszczam po wtóre, że
człowiek jakiś łaknący, jak się to zwykle w dobrym zdrowiu łaknie, wstrzymuje
się od posiłku nie będąc chorym, nie doświadczając nawet żadnego osłabienia.
Oczywiście, im bardziej to wstrzymanie się przedłuży, obok tego samego zawsze
łaknienia, tym się bardziej głód stanie naglącym. Przypuszczam po trzecie, że
od chleba onego był oddalonym wiedząc o tym bardzo dobrze, że sam jego widok
już może nasycić. Nieprawdaż, że im by się bardziej ku niemu przybliżył, a
widzieć by go nie mógł, tym bardziej pociąg ów naturalny pogrążałby go w
cierpieniach. Przypuszczam po czwarte na koniec, że ów człowiek jest już pewny,
iż chleba tego nigdy oglądać nie będzie; och, wówczas rzucony na łup gwałtownego
pragnienia i pozbawiony wszelkiej nadziei zaspokojenia go cierpiałby pewnego
rodzaju katusze piekielne podobnie jak potępieńcy, którzy zgłodnieli Boga,
łaknący Go strasznie, wiedzą, że już nigdy chleba tego oglądać nie będą. Owóż
tak smutnym jest los duszy w czyśćcu zostającej z wyjątkiem rozpaczy, bo ona
zawsze ma pewną nadzieję, że kiedyś ujrzy Jezusa naszego Boga, naszego Zbawcę i
nasze miłowanie, którego jasne widzenie nasyci jej najgorętsze pragnienia.
Wszakże jakkolwiek ta nadzieja – jest pewną, niezawodną, przecież pojmujecie,
jak okropnym jest ten głód, który w chwilach oczekiwania pożera duszę
czyśćcową.
Jako zaś dusza czysta, wolna
od wszelkiego grzechu w Bogu tylko znajduje swój odpoczynek wiedząc, że On jest
celem, dla którego została stworzoną, tak znowu dusza nieczysta i pokalana
występkiem, nie może gdzie indziej przebywać, jeno w piekle, które sama przez swe
grzechy uczyniła swoją metą. Dlatego to, kiedy się zbliża chwila rozdziału
duszy od ciała, wówczas dusze ciążą, jeśli się tak wolno wyrazić, jakoby swym
naturalnym ciężarem ku różnym miejscom swego przeznaczenia. Tak dusza zmazana
grzechem śmiertelnym sama z siebie runie w przepaść mąk, dokąd ją wzywa
sprawiedliwość Boska. Jakiś okropny instynkt pociąga ją, by się tam sama
rzuciła, a jeśliby ktoś z otaczających ją chciał zapobiec tej okropności,
wówczas cierpiałaby jeszcze okropniej jak w piekle, – dlaczego? o straszna
prawdo! oto dlatego, że wszędzie indziej ona by była poza wolą Boga zawsze w
wojnie z Jego miłosierdziem, bo jak się już powiedziało, potępieńcy w piekle
mniej cierpią niż na to zasłużyli. A zatem dusza występna nie znajdując nigdzie
ani stosowniejszego dla siebie, ani mniej okropnego dla siebie miejsca jak piekło,
rzuca się w piekło jako w swe miejsce właściwe. Zważmyż teraz, jako podobnie ma
się rzecz z czyśćcem. Dusza sprawiedliwa widząc w sobie w chwili wyjścia z
ciała coś takiego, co przyćmiewa pierwotną jej czystość, co jej przeszkadza do
zjednoczenia się z Bogiem, czuje natychmiast niewysłowioną boleść, a widząc
zarazem jak najjaśniej, że tej przeszkody nic innego zniweczyć nie zdoła, tylko
ogień czyśćca, wstępuje doń chętnie i skwapliwie. Kto by ją chciał powstrzymać
w tej drodze, bardzo by jej źle usłużył. W każdym innym miejscu męki jej byłyby
daleko nieznośniejsze jak to wszystko, co cierpi w miejscu przeznaczonym na jej
oczyszczenie, bo ona wie dobrze, że póki tej przeszkody nie zniweczy w sobie,
dopóty w żaden sposób do swego celu trafić by nie mogła. To prawda, że męka
czyśćcowa, jak się to rzekło wyżej, nie różni się od męki piekielnej, ale to
wszystko, co by dusza cierpiała w każdym innym miejscu, a czym by przecie
zniweczyć nie mogła tego, co przeszkadza jej uszczęśliwieniu, byłoby jeszcze
daleko okropniejsze, choćby też owym miejscem było nawet samo niebo.
Bo to piękne niebo, gdy je
uważać będziemy ze strony Boga, jest zawsze dla wszystkich otworem; nie ma bram,
by mogło być dla kogoś zamknięte. Na oścież jest każdemu, kto chce wejść do
niego. Pan nieba zawsze i dla każdego nieskończenie miłosierny, gotów jest
przyjąć każdą duszę w swe objęcia i oczekuje na każdą, ale cóż z tego, gdy
czystość Jego essencji tak jest niewysłowienie wielka, że dusza najmniejszą
plamą zmazana wolałaby się raczej w tysiąc rzucić piekieł, jak się ukazać w tym
stanie wobec Boskiego Jego Majestatu. Więc gdy ta dusza wie dobrze, iż czyściec
jest właśnie łaźnią przeznaczoną na obmycie plam tego rodzaju, biegnie do niego
z zapałem i rzuca się w jego płomienie, mniej zajęta boleściami, jakie tam na
nią czekają, a cała gorejąca nadzieją szczęścia, jakie nań czeka przez
odzyskanie pierwotnej czystości. Jej katusza jest okropną; tak okropną, że tego
żaden umysł pojąć ni żaden język wyrazić nie zdoła. Co do kaźni zmysłów, to
piekło. A przecież kaźń ta jeszcze się jej zdaje słodka w porównaniu z tym, co by
cierpiała, gdyby przez ogień czyśćcowy nie pozbywała się tego, co opóźnia jej
połączenie się z Bogiem. Wszakże to wszystko, co mi Bóg w tej mierze objawił i
com ja wedle zdolności mego umysłu pojęła, tak dalece przechodzi wszelkie
rozumowanie, wszelkie wierzenie, wszelakie tego życia doświadczenia, że gdy się
ludzka mowa wyraża w tych rzeczach, wszystko, co jeno zdoła powiedzieć, zda mi
się fraszką i kłamstwem. Ja bym też pragnęła wyrazić tu wszystko, co mi Bóg
odsłonił, ale na własne moje zawstydzenie wyznaję, że mi słów brakuje. Jednakże
według tego, jako Bóg pozwoli, spróbuję jeszcze nowymi światłami to, co się dotąd
wypowiedziało rozjaśnić.
Taka jest zgodność między
Bogiem a duszą w stanie zdobiącej ją niewinności, gdy wychodziła z Jego Boskich
rąk, iż Bóg wszystko czyni, aby ją znowu wprowadzić w święte z sobą
zjednoczenie. – Rozognia się zatem miłością tak żarliwą i unosi ją ku sobie
taką siłą, że gdyby nie była nieśmiertelną, przestałaby istnieć, obróciłaby się
w niwecz. Tak ją w siebie przemienia, że zapomniawszy o wszystkim, zapomniawszy
samej siebie, nic nie widzi, tylko Tego, który ją wciąga, który ją obejmuje,
który ją oczyszcza, by ją sprowadzić do źródła, z którego wyszła, to jest do
siebie samego, który jest razem jej pierwszym początkiem i jej ostatecznym
końcem. Pod upałami tego niezmiernego żaru miłości, roznieconego w jej łonie,
mięknieje i rozpływa się, ale w tej samej chwili cierpi nieopisane katusze. Ach,
cóż powiem, aby wyrazić tych cierpień przyczynę? W blasku Boskiego światła,
którym jest otoczona i na wskroś przenikniona widzi naprzód, że ją Bóg
ustawicznie ku sobie pociąga, a dla dokonania jej udoskonalenia podejmuje ciągłą
troskę i to jedynie przez najczystszą miłość. Widzi po wtóre, że plamy
grzechowe są jakby kajdanami, które ją przykuwają do niej, mimo niej i nie
dozwalają iść za tym Boskim pociągiem, że są jakoby siłą przeciwiącą się temu
wpływowi jednoczącemu, którym Bóg chciałby w niej działać, by mogła osiągnąć
cel swój ostateczny, stać się jak najszczęśliwszą. Po trzecie, pojmuje ona
doskonale, jak wielką jest strata, najmniejsze opóźnienie widzenia naocznego. Po
czwarte, na koniec czuje sama w sobie instynktowe pragnienie, tak silne, tak
żarliwe, że żarliwszym już być nie może; czuje w sobie to pragnienie
zniweczenia owej tamy, która jej nie dozwala unieść się za słodkim Boga
pociągiem. Otóż to wszystko, co tak widzi, tak pojmuje, co tak czuje, to
wszystko razem wzięte stanowi cierpienia dusz czyśćcowych, cierpienia
niezawodnie nad wszelki wyraz okropne, wśród których przecie najokropniejszym
jest to, jakiego doświadczają widząc i czując w sobie ową przeszkodę walczącą z
świętą wolą Boga, z tą wolą, która się im przedstawia jako płonąca z
najgorętszej dla nich miłości. Miłość ta działa nieprzerwanie, aby w dusze
wprowadzić ów stosunek jednoczący, aby je przezeń pociągnąć ku sobie. Tak się
nimi wciąż zajmuje i tak się czynnie zajmuje, jakby to była jej czynność
jedyna. Więc wzajem dusze owe tak są tym wszystkim głęboko, tak silnie przejęte,
że gdyby istniał inny, okropniejszy czyściec jak ten, w którym przebywają bez
chwili namysłu, w okamgnieniu weń by się rzuciły, aby tylko tym śpieszniej
potargać i zniweczyć fatalną zaporę i wznieść się ku Bogu na skrzydłach Jego
miłości.
Ze środka tej Boskiej
miłości widzę, jak wytryskują ogniste promienie, podobne do lamp gorejących i
jak przenikają dusze w czyśćcu zostające, z taką gwałtownością i z taką popędliwością,
że gdyby te dusze posiadały ciała, żar ów obróciłby je w nicość w okamgnieniu
i owszem, same by nawet dusze zniweczył, gdyby było jakiekolwiek podobieństwo
ich zniweczenia. Te promienie podwójny mają skutek i oczyszczają, i niszczą.
Wyobraź sobie, że jakiś kruszec ustawicznie przetapiają, po każdym przetopieniu
kruszec staje się czyściejszym, aż wreszcie uwalnia się od wszelkiej nieczystej
przymieszki. Otóż, co ogień materialny w materialnych sprawia przedmiotach, to
ów Boski żar sprawia w duszach w czyśćcu zostających. Dusza czyśćcowa
przetopiona, że tak się wyrażę w tyglu czyśćca, tak się ciągle uwalnia od
wszelkich nieczystych napływów, iż w końcu staje się tym, czym była, wychodząc z
rąk Boga. Powiadają, że złoto do tego stopnia może być oczyszczone, iż
jakkolwiek ogień byłby gwałtownym, już żadnego nie wywiera nań działania, i że żadna
nieprzyjazna siła szkodzić mu nie może, dlatego, że złoto nic w sobie nie ma do
zniweczenia ani do stracenia, krom obcych, a czystość jego każących cząstek.
Otóż zupełnie toż samo ogień Boskiej miłości sprawia w duszach w czyśćcu
zostających, Bóg albowiem dopóty trzyma je w ogniu, dopóki ten ogień nie strawi
w nich i nie zniweczy jak najzupełniej wszelakiej niedoskonałości i wszelakiej
nieczystości. Następnie, gdy już dusza doskonale jest czystą, miłość przemienia
ją całkowicie tak dalece, że nic w niej nie pozostaje, co by było jej właściwą i
że jej bytem staje się sam Bóg. Wówczas to dusza jak najczystsze złoto nic już
w sobie nie mając do zniweczenia, traci zupełnie czułość i zdolność cierpienia
do tego stopnia, że gdyby nawet pozostała w ogniu, żar jego zamiast jej sprawiać
cierpienie, stałby się dla niej ogniem miłości i sprawiałby owszem, że w
miejscu katuszy znalazłaby niebo.
Gdy dusza wyszła z rąk
Boskich, wraz z swym istnieniem wzięła wszelakie środki do utrzymania i
rozwijania swej doskonałości do życia zgodnego z wolą Stwórcy i do zachowania
swej czystości od wszelakiej skazy grzechu; wkrótce jednak potem stawszy się
winną pierworodnego grzechu, straciła wszystkie te dary, wszystkie łaski, a
nawet i samo życie. To, co tak straciła, sam tylko Bóg mógł jej powrócić i
uczynił też to właśnie przez chrzest, ale wracając zostawił pożądliwość, która
ją nieustannie pobudza do grzechu uczynkowego i która ją w grzech potrąca, jeśli
jej pociągowi nie stawi dosyć silnego oporu. Pierwszy grzech śmiertelny, jakiego
stanie sie winną, na nowo ją o wszystkie straty przyprawia, na nowo w śmierci
pogrąża, a Bóg znów ją z martwych zbudza przez nową szczególną łaskę, to jest
przez łaskę pokuty. – Wszakże dusza wyszedłszy z tego grobu tak jest zepsutą,
tak w sobie samej pogrążoną, iż aby wróciła do pierwotnej niewinności,
potrzebuje tych wszystkich wpływów i działań Boskich, o których już się mówiło
powyżej, a bez których już by była stracona na zawsze. Jeżeli teraz mimo tych
wpływów Boskich ustawicznie tu na nas działających, dusza nie odzyska w ciągu tego
życia swojej czystości pierwotnej – cóż wtenczas pozostaje? Oto, że Bóg dokonywuje
tego dzieła właśnie w owych więzieniach czyśćcowych, o których mówimy. Chceszże
wiedzieć, jak to się odbywa? Dusza pogrążona w tych smutnych niskościach tak żarliwym
goreje pragnieniem połączenia się z Bogiem, że już to samo stanowi jej
czyściec; nie miejsce albowiem oczyszcza duszę, ale cierpienia sprawiane przez
tę przeszkodę, która wstrzymuje nasycenie instynktu jednoczącego i spóźnia
połączenie się z Bogiem. Miłość Boska widzi w niej tyle tajemnych
niedoskonałości, że gdyby ona sama taką się poznała zupełnie, jak ją widzi, ta
miłość popadłaby w rozpacz i dlatego też, aby się taką nie poznała, miłość
Boska bez żadnego współdziałania z jej strony pracuje nad zniweczeniem tych
niedoskonałości. Jej ogień wreszcie wzmagający się zawsze, tak się staje żywym,
tak potężnym, iż wszystko, co niedoskonałe przetrawia, a Bóg dopiero potem
odsłania przed oczyma duszy to miłości swej działanie, któremu winna powrót do
czystości, w jakiej wyszła z Jego ręki.
Ale trzeba wiedzieć, że co jest
doskonałe w oczach ludzkich, to w oczach Boga pełne jest niedoskonałości. Dlatego
to człowiek we wszystkich swoich uczynkach przedstawiających mu jakiś pozór
doskonałości, w uczynkach, które rozważa, pojmuje, czuje, chce, których
dopełnieniem i sposobami dopełnienia, pamięć swoją zajmuje, własną swoją miłość
karmi (zamiast to, co dobrego przypisać w zupełności Bogu), w uczynkach
powtarzam takich zawsze się jakoś przybruka lub zrani. Aby bowiem uczynki nasze
były doskonałymi, do tego potrzeba, iżby się w nas bez nas odbywały, tak,
iżbyśmy mogli wyrzec, że w spełnianiu tych uczynków byliśmy tylko tym w ręku
Boga, czym są narzędzia w ręku mistrza dzieł. Uczynki zaś, które w nas Bóg
sprawia bez żadnej z naszej strony zasługi, jedynie przez działanie swojej
najczystszej miłości, tak są żarliwe i tak głęboko przenikają duszę, że ciało,
które ją otacza, zda się przyjmować i zatrzymywać w sobie pożerający ją ogień,
stan zaś duszy podobien jest wówczas do stanu człowieka zamkniętego w piecu,
który nie może znaleźć ulgi i spoczynku, dopóki nie utraci życia.
Wszakże jakkolwiek miłość Boska
przepełniająca dusze w takiej obfitości, że tego w żaden sposób według widzenia
wyrazić nie umiem, jakkolwiek ona uspakaja dusze, przez to jednak nie
zmniejszają się ich kaźnie. Więcej powiem, właśnie samo opóźnienie cieszenia
się tą miłością, używania jej, jest powodem ich cierpień, cierpień tym
okropniejszych, im potężniejszą jest miłość, do której Bóg czyni je zdolnymi.
Więc biedne te dusze zarazem używają jak najgłębszego pokoju i podejmują jak
najokropniejsze męki, w ten sposób, że jedno drugiemu bynajmniej w nich nie
przeszkadza. Gdybyż mogły jeszcze czynić zadość za swe grzechy przez żal, dość
byłoby jednej chwili na spłacenie tych wszystkich długów, bo skrucha tym jest
żywszą i doskonalszą, im się jaśniej widzi, jak dalece grzechy opóźniając
połączenie się z Bogiem, nasycenie miłości, osiągnienie celu, czynią nas
nieszczęśliwymi. Ale niestety! w czyśćcu już na to za późno, w czyśćcu Bóg nic
nie przepuszcza z zasłużonej kary i nie pozwoli wprzód wyjść z tych okropnych
więzień, póki się dusza nie wypłaci Jego sprawiedliwości aż do ostatniego
pieniążka. Tak chciał mieć Bóg, tak zawyrokował zresztą; te dusze nie mając
już własnego wyboru, nie mogą ani widzieć, ani chcieć czegoś innego, jedno według
świętej woli Boga. Jeżeli modlitwy żyjących, odpusty lub święta ofiara skraca
ich cierpienia, to przecie wcale nie rodzi w nich żądzy uważania tych jałmużn
inaczej, jak są uważane na szali Boskiej woli. Co się ich samych dotyczy,
wszystko to zostawiają woli i rozporządzeniom Boga, który według upodobania
swej nieskończonej dobroci przyjmuje tę zapłatę podawaną z ziemi na rachunek
ich długu. Gdyby się mogły radować tymi duchowymi jałmużnami bez względu na
wolę i upodobanie Boga, byłby to z ich strony akt własności, a taki pozbawiałby
je widzenia woli Boskiej, co znowu przyprawiałoby je o nowe katusze.
Jakiekolwiek zatem są względem nich usposobienia Boga, radosne i uszczęśliwiające
czy smutne i bolesne, zawsze one niewzruszone, bez żadnej na to uwagi, co się
dla nich czyni: bo jak się już powiedziało, niepodobieństwem jest, aby mogły
cośkolwiek z swego widzenia lub chcenia zwracać ku sobie, tak są przemienione w
świętą wolę Boga, na której rozporządzeniach polegają jak najzupełniej. To się
zresztą samo z siebie rozumie; gdyby bowiem dusza niedoskonale jeszcze oczyszczona
stanęła przed Bogiem, wówczas boleść jej dziesięć razy byłaby nieznośniejsza
jak boleści czyśćca. Dlaczego? Dlatego, że by nie mogła znieść widoku ani Jego
najczystszej dobroci, ani Jego surowej sprawiedliwości, ani by zresztą sama
siebie znieść nie mogła, widząc w tym zwierciadle swą szkaradę i potworność.
Choćby tej duszy jednej tylko małej brakowało chwilki do zupełnego i ostatecznego
zgładzenia plam grzechowych, katusza jej na widok tej pozostałej resztki
nieczystości tak byłaby okropną, iżby wolała raczej w tysiąc rzucić się
piekieł, jak stanąć przed świętym majestatem Boga.
Obym miała głos grzmotu, iżbym
po całej mogła być słyszaną ziemi, powiedziałabym wówczas wszystkim jej
mieszkańcom, co zresztą czuję, i co się gwałtem wydziera z mej duszy: "O
nieszczęśliwi, dlaczegóż pozwalacie tak nad sobą tyranizować światu? Dlaczego nie
zwrócicie swych oczu na tę nędzę, w jakiej się znajdziecie w chwili waszej
śmierci? Czemu nie zapobiegacie temu, co wam się stać może w przyszłości, póki
jeszcze czas ku temu? Dufacie w miłosierdzie Pańskie, wynosicie je bez końca, powiadacie,
że jest bez granic, a nie pomyślicie, że właśnie ta dobroć tak wielka potępi was
w dniu sądu za to, żeście nie chcieli wypełniać woli najlepszego z wszystkich
Panów. Ta dobroć, z jaką On postępował z wami, czyżby was raczej nie powinna była
zniewolić do posłuszeństwa świętej Jego woli, nie zaś ośmielać do coraz
większego względem niej zuchwalstwa, wiedząc zwłaszcza, że na miejsce
wzgardzonej dobroci przychodzi koniecznie sprawiedliwość, której chętnie czy
niechętnie potrzeba uczynić zadosyć. Upewniacie się może tą myślą, że po
spowiedzi weźmiecie odpust zupełny, i że tak spłaciwszy swe długi nie natraficie
na żadną przeszkodę w prędkim oglądaniu Boga; och, zwodnicza to bardzo nadzieja.
By zyskać odpust zupełny, trzeba do tego dobrej spowiedzi, doskonałego żalu, co
się wcale nie wykonuje bez trudności; owszem te trudności tak są wielkie, że
gdybyście je dość znali, raczej by wam się lękać, jak spodziewać przyszło,
raczej byście o ich stracie, jak o zyskaniu myśleli".
Łaska dwojakie sprawia
działanie w duszach w czyśćcu zostających, z czego wnoszę, że mają widzenie i
poznanie. Pierwszym jest, że chętnym sercem cierpią swoje męki, rozważając z jednej
strony niepojęty majestat Boga, a z drugiej niepojęte zuchwalstwo w obrażaniu
Boga i kary zasłużone przez nie. To jest pewne, że gdyby dobroć Boga nie
łagodziła Jego sprawiedliwości przez zadośćczynienie przenajdroższej krwi Chrystusa,
jeden grzech śmiertelny już by na tysiąc zasługiwał piekieł. A więc dusze
czyśćcowe tak słusznym i sprawiedliwym znajdują swoje cierpienie, iżby nie
chciały ani na jotę zmniejszyć ich ostrości; co się zaś tyczy ich woli, tak są zadowolone
z Boga, jakby już były przypuszczone do wiecznych rozkoszy. Drugim działaniem
łaski jest w nich radość, jakiej są pełne, widząc, że jakkolwiek Bóg je karze,
zawsze je przecie bardzo miłuje. W jednym okamgnieniu obdarza je Bóg tym
dwojakim widzeniem; a ponieważ są w stanie łaski, więc je pojmują tak, jak są w
sobie, każda według swej zdolności. Doświadczają więc tym samym wielkiej
radości, która się nigdy nie zmniejsza, która owszem, wzmaga się w miarę, jak
się zbliżają do Boga. – Zresztą prawd tych nie widzą one w nich samych
ani same przez się; widzą je w Bogu, którym są daleko więcej zajęte jak
swoimi cierpieniami, bo najmniejsze, jakie tylko mieć mogą widzenie Boga,
przewyższa wszelką katuszę i wszelką, jaką sobie tylko wyobrazić można radość.
Już powiedziałam na samym
początku, co mi dało poznać stan dusz w czyśćcu zostających; tu jednak pragnę
jaśniej nieco myśl moją wyrazić. Od dwóch lat dusza moja jest w podobnym
położeniu, jak są owe dusze. Co dzień dotkliwiej doświadczam ich cierpień. Zdaje
mi się, że dusza moja pogrążona jest w ciele jakoby w czyśćcu, w ten jednak
sposób, że ciało znosi te cierpienia i nie umiera, dopóki wzmagając się zwolna
nie zużyją go i nie zniszczą. Czuję się oderwaną od wszelkich ziemskich
przedmiotów, a nawet od dóbr duchowych, które by mogły karmić i rozkoszami
napełniać mą duszę, jakimi są radość, zadowolenie, pociecha. Czuję, że już nie
mogę w niczym doczesnym smakować ani nawet i w rzeczach duchowych przez pamięć,
pojmowanie, wolę, tak, iżbym mogła powiedzieć, że to mi się więcej niż owo
podoba. Doświadczam takiego duchowego parcia, że już nie wiem, czym jest rozrywka
lub ulga dla duszy i ciała. Przypominam sobie jeszcze nieco z tych przedmiotów,
z których niegdyś czerpałam tego rodzaju uciechy, ale dzisiaj już one wstręt
obudzają i zgrozę, i dlatego też trzymam się od nich z daleka.
Takie są teraz moje
usposobienia wewnętrzne, a ich powodem jest żarliwość, jakiej mi Bóg udziela w
sprawie mego udoskonalenia. Moja dusza jest tak potężnie pchana do zniweczenia
wszelkich w tej mierze przeszkód, że aby osiągnąć swój zamiar, rzuciłaby się w
piekło, by tego była potrzeba. I oto dlaczego odpycha wszystko, co by tylko mogło
zadowolnić i pocieszyć wewnętrznego człowieka, a tak go z bliska przypiera, że najlżejszą
niedoskonałość z całym obrzydzeniem spostrzega w nim i ściga. Człowiek
zewnętrzny tak pozbawiony pomocy i pociechy ducha, doświadcza takiej ciężkości
i takiej boleści, że już nic nie znajduje na tej ziemi, co by go mogło po ludzku
rozerwać; a to tak dalece, że dla niej nie ma innej ulgi krom samego Boga, który
tak rozporządza wszelkimi rzeczami, z taką miłością i miłosierdziem dla zadośćuczynienia
swej sprawiedliwości. Widok tych rozporządzeń Boskiej Opatrzności daje mej duszy
pokój i radość prawdziwie rozkoszną, nic jednak przez to mych cierpień nie
zmniejsza. A przecie, mogęż to powiedzieć, iż nic by bardziej nie udręczyło mej
duszy, jak najmniejsze zboczenie od tego rzeczy porządku właśnie postanowionego
dla jej oczyszczenia. Nie wychodzi też ona ani wcale wyjść nie pragnie z
swojego więzienia, póki Pan nie spełni doskonale względem niej swoich zamiarów.
Pociecha moja i moja radość
to spełnienie woli Boga, a największa katusza, o jaką by mnie można przyprawić,
byłoby uchylenie się spod Jego rozporządzeń, bo rozporządzenia te są równie
sprawiedliwe, jak miłosierne. Widzę wszystko, com opowiadała, dotykam się tego
niejako, a jeśli się źle tłumaczę, to wina wyrażenia odpowiedniego przedmiotowi.
– Zresztą czułam się parta duchowo do pisania w tej materii i musiałam pójść,
jak w samej rzeczy poszłam za tym tajemniczym popędem, ale mi jeszcze coś
zostaje do powiedzenia.
Więzieniem, które
zamieszkuję, jest ten świat, a więzy, co mnie do niego krępują, to moje ciało.
Dusza moja objaśniona światłością z wysoka widzi, jak dalece te więzy czyniąc ją
niewolnicą i przeszkadzając do zjednoczenia się z Tym, który jest ostatecznym
jej celem, jak dalece te więzy czynią ją nieszczęśliwą, a gdy jest niezmiernie
tkliwą, więc ta niewola sprawia jej boleść nie do wyrażenia. A jednak skutkiem
dobroci Stwórcy, której nigdy dość wyznać nie mogę, ta dusza moja taką otrzymała
godność, że nie tylko jest podobną do Boga, ale co większa przez uczestniczenie
w Jego nieskończonej dobroci stała się z Nim jakoby jedno. A ponieważ
niepodobieństwem jest, aby cierpienie poruszyło Boga, więc też i duszy z Bogiem
zjednoczonej poruszyć nie może i tym mniej ma na nią wpływu, im ona więcej
uczestniczy w tym, co jest Bogu właściwe; ona zaś tym więcej uczestniczy, im
ściślej jest połączona z Bogiem. Ale, niestety! dusza, która podobnie jak moja
znajduje w sobie przeszkodę do tej cudownej jedności, cierpi nieopisaną
katuszę. To zaś udręczenie i to opóźnienie czyni ją niepodobną do tego, czym
była w swoim stworzeniu i do czego chce Bóg, aby z Jego łaską wróciła. Im ona
więcej ceni sobie Boga, tym silniej jest udręczona tym, co ją odłącza od Boga,
tym Go zaś wyżej ocenia, im Go lepiej poznaje, a tym Go lepiej poznaje, im jest
wolniejszą od grzechu. A zatem wtenczas najmocniej cierpi, gdy już jest w
punkcie przejścia do pierwotnej swojej niewinności; ale gdy wszelka przeszkoda
już jest zniszczoną i gdy ona cała już jest przemienioną w Bogu, wówczas jej
poznanie już nic nie zostawia do pożądania i szczęśliwość jej jest doskonałą.
Jak męczennik przenoszący
śmierć nad nieszczęście obrażenia Boga czuje boleść, która mu odbiera życie, ale
nią pogardza przez zapał dla chwały Boskiej, w której uczestniczy przez
światłość łaski, tak dusza oświecona z wysoka o mądrości rozporządzeń woli
Boskiej, więcej się zajmuje tą świętą wolą, jak wszelkimi bądź wnętrznymi, bądź
zewnętrznymi katuszami, choćby też były, jak tylko być mogą najsroższe. I nie
dziwno, bo kiedy Bóg zajmie sobą, wówczas ona tak Mu jest oddaną, tak się
zatapia w świętym Jego majestacie, że wszystko zresztą jest niczym w jej
oczach. Wówczas to dusza staje się z wszelkiej ogołoconą własności, nic już nie
widzi, nic nie poznaje, ani powodów swego wskazania na karę, ani mąk, jakie
podejmuje. Ona to wszystko widziała opuszczając to życie, ale w tej chwili i
wspomnienie znikło nawet, a znikło na zawsze.
Kończę tą uwagą: że Bóg
trzykroć dobry, jak jest trzykroć wielkim, oczyszczając człowieka w ogniu czyśćcowym,
przetrawia i niweczy wszystko, czym on jest naturalnie, aby go przemienić w
siebie i uczynić Bogiem.
Św. Katarzyna Genueńska
–––––––––––
Pociecha dla dusz chrześcijańskich czyli nabożeństwo
zaduszne poprzedzone traktatem o czyścu św. Katarzyny Genueńskiej (a), przełożone na język polski przez Ks. Zygmunta
Goliana, Ś. Teologii doktora (b). W Krakowie 1854. Nakładem
Wyd. dzieł Katolic. i Naukow. przy
Głównym Rynku pod L. 15, ss. 1-45. (1)
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono;
przypisy od red. Ultra montes.)
Przypisy:
(1) Zob. Wstęp ks. Zygmunta Goliana:
"Prawdziwie katolickie serca z niemałą pewnie
pociechą przyjmą tę małą książeczkę i w jej stronnicach rozczytywać się będą.
Jest w niej piękne, bo przez Kościół przepisane nabożeństwo za dusze, które
skończywszy tę ziemską pielgrzymkę już same za siebie modlić się nie mogą, a
modlitwy zadośćczyniącej może potrzebują; jest w niej słowo w słowo wiernie
przełożone Officium defunctorum, w którym Kościół wojujący przez
usta swoich kapłanów zanosi prośby do Boga za miłą swą siostrę, Kościół
cierpiący, a tymi prośbami zanoszonymi przez zasługi krwi Chrystusowej,
która nas sama oczyszcza od wszelkiego grzechu (I Jan. I, 7) przychyla
miłosierdzie Pańskie niejednej duszy drogiej sercom naszym; jest też w niej i
Msza św., czyli modlitwy, w których znowu Kościół błaga, aby najświętsza ofiara
męki i śmierci Chrystusa skróciła męki dusz wiernych, aby krew Jego ugasiła
straszne pożary i sama obmyła te plamy, którymi skażone nie mogą jeszcze stanąć
przed Najświętszym z świętych, cieszyć się Jego widzeniem, Jego posiadaniem i Jego
wiekuistym szczęściem, a oprócz tego są też w niej i proste, i pobożne modlitwy
i pieśni właśnie dla swej prostoty i duchowego namaszczenia wielce miłe
wiernym, z upodobaniem przez nich odmawiane i śpiewane. To wszystko książeczkę
niniejszą niezawodnie sercom pobożnym zaleci, a dla serc bolesnymi stratami
dotkniętych lub może bardzo osierociałych, uczyni ją jakoby czynnie
współcierpiącą przyjaciółkę i czynną pocieszycielkę.
Na czele tego nabożeństwa
kładzie się przepyszny i prawdziwie z natchnienia napisany Traktat o Czyśćcu.
Czytajcież go pilnie, a pewnie nie pożałujecie ani czasu, ani uwagi. Miejcie
cierpliwość przeczytać go z pobożnym usposobieniem serca aż do końca. Gdy mnie
posłuchacie, przyjdzie ochota powtórzyć czytanie raz drugi i trzeci, im zaś serdeczniej
czytać będziecie, tym żywsze wzbudzi się pragnienie zgłębiania i rozważania
oraz karmienia się tymi istnie niebiańskimi słodyczami. Jest też to prawdziwie
głos z nieba, który rozpowiadając nam cierpienia i rozkosze dusz w Czyśćcu
zostających, nie tylko że coraz żywiej świętą obudza ciekawość, ale też dziwnie
rozjaśnia, naucza, nawraca, do wyższego miłowania Boga pobudza, a tak, nie
tylko duszom w Czyśćcu zostającym, ale też i własnym duszom naszym wielce jest
pożyteczny.
Cóż to za święta, która o
takiej tajemnicy w ten sposób pisała? Mógłbym wam powiedzieć, że to nie inna
święta, jedno ta Miłość Boga, która najściślej z Bogiem jednocząc się, Boskimi,
że tak powiem, patrzy oczyma i Boskimi mówi usty. Bo też św. Katarzyna Genueńska
o tyle jest tylko autorką tego traktatu, o ile przez tę Miłość przemieniona
została w istotę samym jedynie Bogiem żyjącą. Pisała ona o Czyśćcu patrząc na
własną duszę gorejącą w płomieniach najczystszej Boga miłości. Ta Miłość byłaby
dla niej już na tej ziemi niebem, ale gdy jej pożarami ogarniał ją Bóg dla
przepalenia wszelakich słabości nieodłącznych od tego życia i nieuniknionych
przy wyższej nawet świątobliwości, przetoż miłość owa była dla niej jakoby
Czyśćcem. Przy jej blasku poznawała wielka święta, czym jest rzeczywisty
Czyściec i dlatego mówi o nim, jakby się czuła w nim pogrążoną, mówi o nim jakby
z tamtego świata. – Ta święta taką potężną miłością unoszona do Boga, a
ziemskimi swej rodziny rachubami gwałtem przytrzymywana w świecie i w świeckich
stosunkach, była tu w samej rzeczy jak dusza w Czyśćcu. Ile wycierpiała, przez
ile przeszła boleści, ile wylała łez, ile spełniła goryczy, jak w tej goryczy
wciąż się czuła zanurzoną, ile wytrzymała walk, trudno wypowiedzieć. Prąd
gwałtowny rwał ją do Boga, a świat trzymał w swoich szponach; świat nie mógł
duszy zatrzymać, ale trzymał ciało, z którego dusza niewymownie tęskniła do
Boga, z którym przecie nie mogła wszystkich potargać stosunków, przykuta do
niego, życia tego łańcuchami. Stworzona do życia oderwanego od świata, bogomyślnego,
a popchnięta samolubną miłością rodziców w związki małżeńskie, obdarzona
pragnieniem najwyższej doskonałości i ciągłego obcowania z Bogiem, a rzucona w
ręce człowieka bez serca, bez najmniejszego uczucia religijnego, bez żadnej
nawet iskierki naturalnej szlachetności, człowieka, który sam będąc piękną
bryłą ziemi, po ziemsku myślał, czuł, chciał, kochał i oceniał. Widząca
wszystkie piękności i całą rozkosz bogomyślnego życia, a zamknięta w zakresie
życia, które się jej zdawało piekłem buchającym strasznymi płomieniami
rozlicznych niebezpieczeństw grzechowych. Płonęła razem i w ogniach czystej
Boga miłości i w ogniach samolubstwa świata, mogła bez najmniejszego obrażenia
prawdy napisać o sobie te słowa: Dusza moja jest jak dusze w Czyśćcu
zostające. Co dzień dotkliwiej doświadczam ich cierpień... a człowiek mój
zewnętrzny tak jest pozbawiony wszelakiej pociechy, że już nic nie znajduje na
tej ziemi, co by go choć na chwilkę mogło rozweselić.
Co do ścisłości
dogmatycznej ma to pismo za sobą wiele świadectw mężów słynnych i z
wielkiej nauki i z wielkiej świątobliwości w Kościele. Gdy w XVII wieku Kościół
przeprowadzał proces kanonizacji św. Katarzyny, wziął też pod swą rozwagę i jej
pisma. Sąd nieomylny wypadł, jak się można było spodziewać, zaszczytnie. Święta
Kongregacja zatwierdziła je i zawyrokowała ich zupełną zgodność z wiarą całego
Kościoła, a radca tej kongregacji, kardynał Azolini upoważniony szczególniej do
przejrzenia tych pism, taki z czynności swojej zdaje rachunek: Czytałem i
rozbierałem z jak największą uwagą dwa traktaty wielebnej Katarzyny, jeden o Czyśćcu,
a drugi pod tytułem: Rozmowa między duszą a ciałem i oświadczam, żem nic
takiego w tych pismach nie znalazł, co by mogło być przeciwnym zdrowej nauce i
przepisom moralności. Tu i ówdzie zdarzają się wprawdzie miejsca, które sądząc
po ludzku, zdawałyby się nie dość jasne i uderzające, a czyż to samo nie zdarza
się w pismach świętego Augustyna, św. Brygidy, św. Teresy i tylu innych umysłów
w bogomyślności oświeconych z góry? Mogą-li się inaczej przedstawiać głębiny
tej nauki czysto seraficznej, gdy się w nie wpatruje nieświadomość i brak
wyższego duchowego doświadczenia? Oświadczam przeto, że nic się nie znajduje w
tych pismach, co by mogło przeszkodzić ostatecznemu ogłoszeniu świętości ich
Autorki, nic nawet, co by to ogłoszenie mogło opóźnić. Oświadczam na koniec, że
nauka nimi objęta widocznie podaną jej była przez Ducha Świętego, a schwyciwszy
szczęśliwie najwyższy stopień życia jednoczącego, życia heroicznej miłości,
wystarczałaby sama przez się w braku innych dowodów, do niezaprzeczonego
ustalenia jej świętości.
Nie tak dla zapewnienia serc
wiernych, jak raczej dla ich pociechy pozwalam sobie jeszcze tu przytoczyć dwa
nader piękne i ważne świadectwa.
Hardouin de Péréfixe, biskup
Paryski tak się wyraża o tym traktacie we wstępie do swego dzieła pt. De
la Piété des chrétiens envers les morts: Rzadko kiedy Duch Boży
udzielał się z taką obfitością, jak się udzielił tej duszy tak czystej i tak
płonącej miłością. Toteż jej Traktat o Czyśćcu jest cudnym pomnikiem tej
troskliwości, z jaką Bóg czuwa nad swoim Kościołem. On to bowiem przewidując
pociski mające wypaść przeciw nauce o Czyśćcu i o modlitwach za umarłych z
kacerstwa Lutra i Kalwina, wybrał z pomiędzy śmiertelnych tę niewiastę
obdarzoną nadzwyczajną cnotą i świętością, aby walczyła za tę prawdę wiary i
aby ucząc o niej katolików odsłoniła jej najwznioślejsze strony i
najtajemniejsze głębiny. Metoda, jakiej się trzymała w tym piśmie tak jest
godną Majestatu Boga i tak odpowiednią wielkości naszej religii, że ci, którzy
je czytać będą, nie zdołają się powstrzymać od uwielbienia świętej Opatrzności
Boga, która sobie podoba w ukrywaniu swych tajemnic przed mądrymi i roztropnymi
tego świata, a w objawianiu ich pokornym i maluczkim.
Drugie świadectwo daje
wielki święty Franciszek Salezy, zalecając bardzo czytanie tego traktatu: Idąc
za jego radą, pisze biskup de Belley, czytałem to pismo i wczytywałem
się w nie wielokrotnie, a zawsze z coraz większym zajęciem i z coraz większą
korzyścią. Wyznaję, że w tym przedmiocie nie widziałem nic podobnego.
Zachęcałem kilku protestantów, aby je przeczytali, co też uczyniwszy niezmiernie
byli zadowoleni. Jeden z nich nawet człowiek bardzo uczony, oświadczył mi, że
czytając to małe pisemko więcej daleko był nim uderzony, jak wszystkimi
najściślej uczonymi w tym przedmiocie rozprawami (Esprit de Saint
Francois de Sales).
Czytajcież, a własne wasze
serca rozrzewnione, pocieszone, umocnione w wierze, podniesione miłością ku
Bogu tym silniej, im uważniej i pobożniej czytać będziecie, stwierdzą
niezawodnie powyższe świadectwa. Jeślibyś miły czytelniku nie mógł czegoś z
łatwością zrozumieć, nie odstręczaj się dlatego, jeno podnieś myśl i serce ku
Temu, z którego św. Katarzyna zaczerpnęła te zdroje mądrości, a zrozumiesz
pewnie. Jeśli od razu nie znajdziesz wielkiego smaku, wstrzymaj, proszę twój
sąd, aż kiedy serce twoje ogrzeje zapał miłości, weź znowu i czytaj, a pewnie
się nie oderwiesz. Takie rzeczy nie czytają się, ani się sądzą jak pierwszy
lepszy płód ludzkiego rozumu, albo ludzkiego uczucia; to nie jest ani formułka
scjentyficzna, ani owoc przelotnie wezbranego lub sztucznie naprężonego
uczucia; więc nie sądź ani zimnym rozumem, ani ziemskim uczuciem, ale co
wypłynęło z natchnienia Bożego, co wyśpiewała nadzwyczajna i nadnaturalna
miłość Boga, to w podobnejże miłości, a przynajmniej w żywym pragnieniu jej
nabycia i czytaj, i oceniaj.
Tak zaś czytając, pocieszaj
się z jednej strony, jeśli twe serce zasmucone stratą drogich osób zeszłych z
tego świata, w pośród oznak szczerej pokuty, bo jeśli cierpią jeszcze, to cierpią
w ogniach miłości; z drugiej zaś strony, rozważając ogrom takiego
cierpienia, nie szczędź dla nich swoich modlitw, jałmużn, umartwień, a nade
wszystko przenajzacniejszej ofiary Mszy świętej, sam zaś zbawienną trwogą
przejęty, tak staraj się żyć, tak się tutaj oczyszczaj w ogniach jak
najżywszej, jak najczynniejszej i jak najstalszej miłości, abyś mógł uniknąć
jej strasznych w Czyśćcu upałów, i abyś wyszedłszy z tego świata, mógł się
cieszyć natychmiast jej niewysłowionymi a wiecznymi słodyczami.
Co do mnie, szczęśliwym się
nazwę i bardzo hojnie nagrodzonym, jeśli czytanie tej książki, przy łasce
Pańskiej zawsze w nas działającej, stanie się komuś duchownie pożytecznym, acz
podając ją, żadnej sobie nie przyczytuję zasługi, gdy i przekładu Traktatu i
układu modlitw dokonałem za radą i popędem gorliwego katolika, któremu
zawdzięczamy Przekład Ustaw Taulerowskich i dwóch dzieł św. Augustyna (2), a od którego
przy pomocy Boskiej niech nam będzie wolno jeszcze się czegoś spodziewać.
Pisałem w Slaku w Święto
Przeniesienia Św. Stanisława 1854 roku.
Ks. Z. Golian.
". – Pociecha dla dusz chrześcijańskich..., ss. III-XVII. (3)
(2) Zob. 1) O. Jan Tauler OP, Ustawy duchowe.
Dzieło z XIV wieku. 2) Św. Augustyn, O prawdziwości Religii katolickiej.
(3) Por. 1) Ks. Zygmunt Golian, Pociecha dla dusz
chrześcijańskich czyli nabożeństwo zaduszne poprzedzone Traktatem o czyśćcu
św. Katarzyny Genueńskiej. 2) Żywot i pisma św. Katarzyny Genueńskiej.
Przełożył z niemieckiego X. P. Rzewuski. W Warszawie, W DRUKARNI XX.
MISJONARZY U ŚW. KRZYŻA 1851. 3) Św. Katarzyna
Genueńska (1447 – 1510), Traktat o czyśćcu. Z oryginału włoskiego
przetłumaczyła s. Leonia – niepokalanka. Warszawa. KOŁO STUDIÓW
KATOLICKICH. M. CM. XXXVIII. (1938). 4) Świętej
Katarzyny z Genui z Trzeciego Zakonu świętego Franciszka Serafickiego (1447 –
1510), Rozprawa o czyśćcu. Z języka włoskiego przetłumaczył, wstępem i
objaśnieniami zaopatrzył O. Dr Ambroży Maria Lubik O. F. M., 1947. Nakład Prowincjałatu OO. Franciszkanów we
Wrocławiu. 5) S. Caterina da Genova del Terzordine (1447 – 1510), Trattato
del Purgatorio. In Genova. PRESSO "VITA
FRANCESCANA" FRATI MINORI CAPPUCCINI. MCMXXIX (1929). (I CAPOLAVORI DEI MISTICI
FRANCESCANI).
(a) "Św. Katarzyna
Genueńska (Catharina), wdowa; – święto 22 marca.
Katarzyna (Catarinetta) dei Fieschi, urodziła się r.
1447, wyszła mając 16 lat za Juliana Adorno, człowieka o charakterze trudnym i
przykrym. Prowadziła życie światowe. W r. 1473 nawrócona nagle, oddała się
całkowicie na posługi chorych w szpitalu genueńskim i nakłoniła dwóch
przyjaciół rodziny i nawet swego męża do usługiwania chorym. W czasie zarazy w
r. 1497 i 1501 zajaśniała w całym blasku jej heroiczna cnota. Po śmierci męża
w r. 1497 wstąpiła do anuncjatek. Umarła 15 września r. 1510. Pozostawiła traktat
o czyśćcu i dialog pomiędzy duszą a ciałem". –
Biskup Karol Radoński, Święci i Błogosławieni Kościoła Katolickiego.
Encyklopedia Hagiograficzna. Warszawa – Poznań – Lublin [1947], s. 259.
(b) Zob. 1) O. Zdzisław Bartkiewicz SI, Krótki rys
życia śp. ks. Zygmunta Goliana. 2) Bp Michał Nowodworski, Śp. ks.
Zygmunt Golian.
Za: http://ultramontes.pl/traktat_o_czysccu.htm