W przemówieniu
wygłoszonym do Kurii Rzymskiej, Benedykt XVI używa desperackich środków
– nie wyłączając bluźnierstwa – próbując uratować swojego dzidziusia, czyli
Vaticanum II, przed oskarżeniem o zerwanie ciągłości z przeszłością.
Wprowadzenie
22 grudnia
2005 roku Benedykt XVI wygłosił do członków Kurii Rzymskiej przemówienie,
które można uznać za bardzo odkrywcze pod względem poznawczym. Wspomniał
w nim o zdarzeniach mijającego roku, m.in. o czterdziestej rocznicy zakończenia
Drugiego
Soboru Watykańskiego przypadającej
7 grudnia
2005 roku.
W charakterystyczny
dla siebie mętny i eufemistyczny sposób Ratzinger przyznał, że w dużej
mierze rezultatem soboru było zamieszanie i chaos. Zacytował przy tej okazji
świętego Bazylego, komentującego wydarzenia, jakie nastąpiły po Soborze
Nicejskim. Święty wskazując na analogię do bitwy morskiej, mówił: Dojmujące
odgłosy spierających się z sobą adwersarzy, niezrozumiała paplanina i chaotyczny
zgiełk nieustających okrzyków napełniły niemal cały Kościół, fałszując
prawdziwą doktrynę Wiary, czy to przez przesadną interpretację bądź też
jej pomniejszanie. Ratzinger prezentuje następnie
wyjaśnienie tej katastrofy: istnieją mianowicie dwie interpretacje soboru,
zła i dobra.
Ratzinger
twierdzi, że złą interpretacją jest ta mówiąca o braku ciągłości i zerwaniu.
Wini za nią środki masowego przekazu i niektórych nowoczesnych teologów.
Mówi, że stronnicy tej interpretacji postrzegają Vaticanum II jako sobór,
który nie dokonał wystarczająco wiele, uważają oni, że sobór zachował zbyt
wiele rzeczy z przeszłości i interpretują go jak nową konstytucję dla Kościoła,
która zastąpiła starą.
Ratzinger
dystansuje się od tej interpretacji, mówiąc: "Interpretacja braku ciągłości
grozi rozerwaniem ciągłości między «Kościołem przedsoborowym» a «Kościołem
posoborowym»". Takie zerwanie jest bete noire (*)
dla modernistów; to jest ich
Godzilla. Wiedzą oni bowiem, że gdyby kiedykolwiek miało się okazać, że
Vaticanum II stanowił zerwanie z tym, co odeszło w przeszłość, to wtedy
wszystko, czego do tej pory dokonali, obróci się w gruzy. Rzeczywiście, może
się wtedy okazać, że to
sedewakantyści, których dzisiaj sytuują na najdalszych obrzeżach swojego
teologicznego układu słonecznego, mieli rację. Roncalli, Montini, Luciani,
Wojtyła i Ratzinger przeszliby wtedy do annałów historii w równej niesławie,
co fałszywi papieże okresu Wielkiej
Schizmy Zachodniej i cała reszta podobnych kościelnych szarlatanów, którzy
wykazali absurdalność swojej postawy, podając się za prawdziwych papieży,
mimo że nimi nigdy nie byli.
Lecz historia jest bezlitosna w swoich wyrokach i kiedy
propaganda oraz euforia danej
epoki przeminie – wraz ze swoim politycznie poprawnym myśleniem – sprawy
mogą łatwo przybrać odwrotny kierunek. Moderniści grają w tej historycznej
rozgrywce o wysoką stawkę, ponieważ wiedzą, że albo odniosą całkowite zwycięstwo,
albo poniosą kompletną
porażkę. Państwo albo naród może tolerować polityczne zmiany bez utraty
swojej tożsamości, ale Kościół o dwutysiącletniej historii, wywodzący
swój początek od Jezusa Chrystusa i mający tę samą naturę i konstytucję,
którą On mu nadał, nie może tolerować żadnej istotnej zmiany w swoich doktrynach,
regułach dyscypliny albo kultu. Wszyscy, którzy próbowali takich zmian
dokonać, kończyli na teologicznej szubienicy: Ariusz, Eutyches, Nestoriusz,
Luter, Cranmer, moderniści.
Podejmując
wysiłek, by nie skończyć jak oni, Ratzinger prezentuje rozwiązanie mające
uratować jego sobór, będący dla niego czymś w rodzaju ukochanego dzidziusia.
Takie osobiste traktowanie soboru wynika z faktu, że Ratzinger w towarzystwie
takich arcymodernistów, jak Rahner i Küng, przejawiał
na soborze niestrudzoną aktywność, kiedy to w codziennych biuletynach mówił
swoim modernistycznym europejskim biskupom, co mają myśleć i robić, a tym
samym faszerował puste umysły nieświadomych i niezdecydowanych biskupów
modernistyczną teologią. Wykorzystali
oni nadarzającą się okazję i wygrali. Küng powiedział nawet, że na soborze
osiągnęli znacznie więcej niż mogli sobie wcześniej zamarzyć.
"Dobra" interpretacja Vaticanum II:
Licencja na zanegowanie wszystkich katolickich dogmatów
Tak więc
w swym przemówieniu Ratzinger stara się ocalić sobór. Wzywa do poprawnej
interpretacji soboru, którą jest tzw. interpretacja reformy.
Z niezwykłą
przebiegłością postuluje metodę, której efektem jest wrzucenie całego tradycyjnego
nauczania Kościoła do kosza na śmieci. Metoda ta znana jest pod nazwą historycyzmu.
Polega on na utrzymywaniu, że Kościół jest zawsze niezmienny, stały w swoich
fundamentalnych zasadach, ale historyczne zastosowanie tych zasad może
się zmieniać na przestrzeni wieków.
"Natura
prawdziwej reformy zawiera się w tej kombinacji wielopoziomowej ciągłości
i nieciągłości. W tym procesie zmiany poprzez ciągłość musimy nauczyć
się jak lepiej niż dotychczas rozumieć fakt, że jeśli chodzi o decyzje
Kościoła w relatywnych kwestiach – np.
co do faktycznych form liberalizmu lub liberalnych interpretacji Biblii
– to z konieczności sam ich charakter był uwarunkowany [historycznie], ponieważ
odnosiły się do rzeczywistości będącej zmienną już z samej swej natury".
Sens tej
"chińszczyzny" jest taki: decyzje Kościoła w przeszłości były podejmowane
w reakcji na okoliczności mające przemijający charakter. Wraz ze zmianą
zewnętrznych uwarunkowań, decyzje Kościoła mogą się również zmieniać. Jako
przykład ilustrujący swą tezę Ratzinger przytacza w tym
miejscu bardzo negatywną reakcję Papieża Piusa IX (1846-1878) na liberalizm.
Ratzinger przyznaje, że wtedy była ona całkowicie usprawiedliwiona, ponieważ
zasady rewolucji francuskiej były tak radykalne, że nie zostawiały żadnego
miejsca na praktykowanie religii.
Jednakże
dzisiaj rozumiemy już wszystko znacznie lepiej. Z chwilą, gdy współczesny
świat złagodził swą nienawiść do religii, koniecznością dla Kościoła stało
się – mówi Ratzinger – złagodzenie jego stosunku do współczesnego świata.
"Musieliśmy
nauczyć się, jak dostrzec, że w decyzjach tego rodzaju jedynie pryncypia
osadzone w aktualnym kontekście i wewnętrznie je warunkujące wyrażają to,
co trwa nadal. Konkretne formy, jakie te decyzje przybierają nie są
niezmienne, lecz zależą od historycznych uwarunkowań. Dlatego też mogą
podlegać zmianom" [podkreślenie – bp D. Sanborn].
Ratzinger za jednym zamachem relatywizuje wszystkie
decyzje, jakie Kościół kiedykolwiek podjął. Wszelkie doktrynalne decyzje
podjęte w przeszłości, wszelkie potępienia dowolnego błędu, nie mają już
charakteru decyzji niezmiennych. Są to teraz decyzje, które mogą i muszą
się zmieniać wraz ze zmianą historycznych uwarunkowań. To jedno zdanie
to danie modernistom licencji na zmianę dowolnej deklaracji ogłoszonej
przez Kościół w przeszłości.
Tym samym nauczanie Kościoła podporządkowane zostaje procesowi ustawicznej
ewolucji.
Wspomniany
już wcześniej historycyzm
wykorzystał Ratzinger we Wspólnej deklaracji w sprawie nauki
o usprawiedliwieniu zawartej
z luteranami po to, by odrzucić decyzje Soboru Trydenckiego, degradując
uroczyste potępienia do poziomu zwykłych "zbawiennych ostrzeżeń". Tak samo
postąpiono w wypadku doktryn Antonio Rosminiego, które zostały potępione
przez Papieża Leona XIII. Rozpatrując je w ich historycznym kontekście –
mówią moderniści – potępienie to było zasadne. Ale teraz pojmujemy to lepiej
i dlatego możemy to potępienie uchylić.
7 grudnia
1965 roku Vaticanum II przyjął Deklarację o Wolności Religijnej,
która, jak mówi Ratzinger, stanowiła
"odzyskanie głębszego dziedzictwa Kościoła". Czym jest to "głębsze dziedzictwo"?
Oznacza to, że męczennicy umierali za wolność religijną. "W początkach
chrześcijaństwa męczennicy oddawali życie za swą wiarę, w której Bóg objawił
się w Jezusie Chrystusie, a nawet umierali również za wolność sumienia
i za swobodę do wyznawania swej własnej wiary. Żadne państwo nie może nikomu
narzucać wyznawania wiary, które może się realizować wyłącznie dzięki łasce
Bożej, w wolności sumienia".
Ratzinger chce, byśmy
uwierzyli, że wolność sumienia do trwania w jednej, prawdziwej wierze –
Wierze Rzymskokatolickiej oraz swoboda jej wyznawania, której domagali
się męczennicy, jest tą samą wolnością sumienia i swobodą wyznawania, do
której wzywał Vaticanum II. W taki to sposób Ratzinger "ratuje" Vaticanum
II, wiążąc go z pierwszymi męczennikami. Brzmi to wspaniale, nieprawdaż?
Jest to stek
bzdur. Vaticanum II nie dopomina się o prawo do wolności religijnej wyłącznie
dla katolickiej Wiary, lecz dla każdej religii. "Obecny Sobór Watykański
oświadcza, iż osoba ludzka ma prawo do wolności religijnej. Tego zaś rodzaju
wolność polega na tym, że wszyscy ludzie powinni być wolni od przymusu
ze strony czy to poszczególnych ludzi, czy to zbiorowisk społecznych i
jakiejkolwiek władzy ludzkiej, tak aby w sprawach religijnych nikogo nie
przymuszano do działania wbrew jego sumieniu ani nie przeszkadzano mu w
działaniu według swego sumienia prywatnym i publicznym, indywidualnym lub
w łączności z innymi, byle w godziwym zakresie" (1).
"Podobnie
przysługuje wspólnotom religijnym prawo do tego, by władza cywilna nie
przeszkadzała im środkami prawnymi czy działalnością administracyjną w
wybieraniu, kształceniu, mianowaniu i przenoszeniu swych własnych kapłanów,
w komunikowaniu się z władzami
i wspólnotami religijnymi znajdującymi się w innych krajach, we wznoszeniu
budowli religijnych, a także w nabywaniu i użytkowaniu odpowiednich dóbr"
(2).
Czy Ratzinger
naprawdę oczekuje, że uwierzymy w to, że św. Piotr został zamęczony po
to, by Rzymianie mieli prawo bez przeszkód składać Jupiterowi ofiary z kurcząt?
Albo że św. Justyn przyjął śmierć, by zaświadczyć o prawie wyznawców kultu
Mitry do składania w ofierze świętego byka? (3)
Posłuchajcie
Papieża Piusa XII: "To, co nie odpowiada prawdzie i prawu
moralnemu, nie ma obiektywnie żadnego prawa do istnienia ani do propagowania,
ani do wprowadzania w życie" (4).
Posłuchajcie
Papieża Piusa IX: "A także nie wahają się twierdzić wbrew nauce Pisma
świętego, Kościoła i świętych Ojców, «że najlepszy stan społeczeństwa
jest taki, w którym władzy nie przyznaje się obowiązku powstrzymywania
ustawowymi karami przeciwników religii katolickiej, jeżeli nie wymaga tego
pokój publiczny»" (5).
Ratzinger
i inni apologeci Vaticanum II starają się usprawiedliwić heretyckie doktryny,
jakie w sprawie wolności religijnej ogłosił ten sobór, próbując wprowadzić
chaos pojęciowy przez pomylenie prawa do swobody wyznawania jednej, prawdziwej
wiary z prawem do wyznawania dowolnej religii. Jest to perfidne kłamstwo
i oni dobrze o tym
wiedzą.
Posłuchajcie
Papieża Leona XIII: "Wolność religii, rozpatrywana w odniesieniu do społeczeństwa,
jest ufundowana na zasadzie, że państwo, nawet w narodzie katolickim,
nie ma obowiązku wyznawać ani faworyzować żadnej religii; system prawny
musi je wszystkie traktować równorzędnie. Nie chodzi tutaj bynajmniej
o kwestię istniejącej de facto tolerancji, do której prawo, w określonych
okolicznościach, może zostać przyznane innowierczym kultom, ale raczej
mówi się tu o przyznaniu
im tychże samych praw, które należą się tylko jednej, prawdziwej religii,
którą Bóg ustanowił na świecie i wskazał jasnymi i dobitnymi znakami i
znamionami, tak by każdy mógł poznać i przyjąć ją za taką. Co więcej, wolność
taka w rzeczywistości stawia na tym samym poziomie prawdę i błąd, wiarę
i herezję, Kościół Jezusa Chrystusa i wszelką ludzką instytucję; wraz z
taką wolnością dokonuje się godny ubolewania i haniebny rozdział między
społeczeństwem ludzkim a Bogiem, który jest jego twórcą; prowadzi
to ostatecznie do smutnych konsekwencji indyferentyzmu państwowego w kwestiach
religijnych albo co sprowadza się do tego samego, czyli do państwowego
ateizmu" (6).
Posłuchajcie
Piusa VII: "Przez sam fakt ustanowienia wolności wszystkich kultów bez
różnicy, prawda zostaje zmieszana z błędem i święta i niepokalana Oblubienica
Chrystusa – Kościół, poza którym nie ma zbawienia, zostaje zrównany z heretyckimi
sektami, a nawet z żydowskim wiarołomstwem. Domyślnie jest to nic innego,
jak zgubna i zawsze pożałowania godna herezja, którą św. Augustyn tymi
opisuje słowy: «Twierdzić, że wszyscy heretycy są na właściwej drodze i
mówią prawdę, jest niedorzecznością tak potworną, że nie mogę uwierzyć,
aby jakaś sekta naprawdę mogła to głosić»" (7).
Bluźnierstwo
Ratzingera staje się wyraźnie widoczne. Według niego pierwsi męczennicy
umierali za doktrynę, która jest "sprzeczna z nauczaniem Pisma Świętego,
Kościoła i świętych Ojców" (Pius IX), jest "państwowym ateizmem" (Leon
XIII) oraz "zgubną i zawsze pożałowania
godną herezją" (Pius VII). Ratzinger okazałby się mniej bluźnierczy, gdyby
powiedział, że ginęli za prawo do cudzołóstwa, zdrady małżeńskiej albo
nawet za prawo kobiet do aborcji.
Jak Ratzinger
może się po nas spodziewać, że potraktujemy go poważnie, jeśli próbuje
odrzucić nauczanie Leona XIII i innych papieży, doprawdy wszystkich poprzednich
papieży, traktując je tylko i wyłącznie jako reakcję na jakiś splot unikalnych
historycznych okoliczności? Czyż te
nauki nie stanowią generalnych zasad moralnych, w spokojny i rozsądny sposób
zaprezentowanych nam przez tych rzymskich Papieży? Podjęta przez Ratzingera
próba odrzucenia ich za pomocą historycyzmu zakończy się niepowodzeniem.
Powiedziałem,
że zakończy się niepowodzeniem, ponieważ nadal są na świecie miliony
ludzi, którzy są raczej gotowi bronić wszystkiego, co tylko wyszłoby z
jego ust niż stawić czoła widmu sedewakantyzmu. Nawet gdyby Ratzinger
odprawiał Mszę nago, to powiedzieliby, że jest ubrany w piękne tradycyjne
szaty. Jednakowoż ta dobrowolna [zawiniona] ślepota nie pokona próby czasu.
Ratzinger kontynuuje: "Definiując
w nowy sposób relacje między wiarą Kościoła i pewnymi zasadniczymi elementami
współczesnego myślenia, Drugi Sobór Watykański zrewidował, a nawet naprawił
niektóre przeszłe decyzje" [podkreślenie
– bp D. Sanborn]. W końcu mamy ze strony modernistów potwierdzenie, że
Vaticanum II jest sprzeczne z dotychczasowym nauczaniem Kościoła. Ratzinger
w następujący sposób próbuje usprawiedliwić ten fakt: "Jednakże przez
ten pozorny brak ciągłości zachowana została i wzmocniona jego intymna
natura i prawdziwa tożsamość. Kościół jest jeden, święty, katolicki i apostolski
przez cały czas, zarówno przed, jak i po soborze". Innymi słowy: "pomimo
faktu, że spójne nauczanie Piusa VI, Piusa VII, Grzegorza XVI, Piusa IX,
Leona XIII, św. Piusa X, Piusa XI i Piusa XII zostało wrzucone do śmietnika
przez Vaticanum II, nadal możemy uważać się za katolików".
Ratzinger
zachwyca się znalezieniem "złotego środka" w podejściu do Vaticanum II
i poświęca wiele czasu na jego wychwalanie: "Tak więc dzisiaj możemy
z wdzięcznością zwrócić swe oczy na Drugi Sobór Watykański: jeśli odczytamy
go i przyjmiemy, kierując się poprawną interpretacją, to może on być dla
nas i zawsze stawać się jeszcze większą siłą dla nieustannie niezbędnej
odnowy Kościoła".
Spojrzeć
z wdzięcznością? Doprawdy? Przypatrzmy się ponownie owocom Vaticanum II.
Niejaki ks. C. J. McCloskey w artykule zatytułowanym "The Church in the
US" (8) przytacza statystyki
z minionych czterdziestu lat:
"Przypatrzmy
się najpierw, co liczby mówią o Stanach Zjednoczonych. W 1965 roku, przy
końcu Soboru było tam 58000 duchownych. Teraz jest ich 41000. Do roku 2020,
jeżeli obecne trendy się utrzymają (a nie ma żadnych objawów dramatycznego
wzrostu powołań), będzie tam tylko 31000 duchownych, z czego połowa będzie
w wieku powyżej 70 lat. Dla przykładu, ja zostałem wyświęcony w
1981 roku w wieku 27 lat. Dzisiaj mając 52 lata, mogę uczestniczyć w spotkaniach
duchownych i nadal być tam jednym z młodszych kapłanów. W 1965 roku wyświęcono
1575 nowych kapłanów. W roku 2005 było ich 454, mniej niż jedna trzecia,
a należy pamiętać, że katolicka populacja w Stanach Zjednoczonych powiększyła
się z 45,6 milionów w 1965 roku do 64,8 milionów w roku 2005, jest to prawie
50% wzrost. Czcigodny John Henry Newman powiedział: «Wzrost jest jedyną
oznaką życia». Według jego definicji Kościół w Stanach
Zjednoczonych przeżywa gwałtowny upadek. W tej chwili całkiem wyraźnie
możemy zaobserwować gwałtowny spadek liczby seminarzystów, jaki dokonał
się w tym czasie. Między rokiem 1965 a 2005 liczba seminarzystów
zmalała z 50000 (z czego około 42000 byli to uczniowie szkół średnich i
studenci, a około 8000 seminarzyści z dyplomem) do około 5000 obecnie,
spadek dziewięćdziesięcioprocentowy".
"Liczebność
zakonników i zakonnic (którzy złożyli śluby zakonne) spadła w omawianym
okresie w Stanach Zjednoczonych nawet jeszcze gwałtowniej. W 1965 roku
było 22707 księży zakonnych; dzisiaj jest ich 14137, z czego zdecydowana
większość liczy sobie dobrze ponad 65 lat. Ilość braci zakonnych spadła
z 12271 do 5451, a sióstr zakonnych ze zdumiewającej liczby 179954
w 1965 roku do 68634 w 2005. Powinienem tutaj wspomnieć, że przyczyną wspomnianego
spadku liczebności stanu duchownego i to również wśród kapłanów diecezjalnych
nie jest wyłącznie śmierć i niedostatek kapłańskich czy zakonnych powołań,
ale również masowe porzucanie stanu duchownego, sankcjonowanego lub nie
przez władze Kościoła. Nie miejsce tu, by analizować różnorakie przyczyny,
które spowodowały ten lawinowy upadek wiary i praktyk religijnych; wątpliwości
w kwestiach wiary i moralności, jakie szeroko rozprzestrzeniły
się w posoborowym Kościele po Soborze, doprowadziły też wielu kapłanów i
zakonników do porzucenia arki Kościoła i wyboru świeckiego życia w małżeństwie.
Naturalnie ma to ujemny skutek na wybór powołania przez młodych mężczyzn
i kobiety, którzy widzą
ten exodus w całej pełni. Widać
też całkiem wyraźnie, że również szkodliwy wpływ na wytrwanie w powołaniu
oraz pojawianie się nowych powołań miało porzucenie lub dokonanie radykalnych
zmian w regułach wielu religijnych zgromadzeń, ich życiu wspólnotowym i
stroju zakonnym. W Stanach Zjednoczonych jest obecnie znacznie więcej sióstr
zakonnych w wieku powyżej 90 lat niż poniżej 30 lat. Ilość katolickich
zakonnic, 180000 w 1965 roku, spadła o 60%. Teraz ich średnia wieku to
68 lat. Od czasu Soboru liczba zakonnic
nauczających spadła o 94%. Liczba młodzieży zamierzającej zostać członkami
dwóch głównych zakonów nauczających, tj. Jezuitów i Braci Szkół Chrześcijańskich,
spadła odpowiednio o 90 i 99 procent. Niewiele jest oznak wzrostu w tej
części Kościoła w Stanach
Zjednoczonych. Jednakże pojawiają się pewne sygnały nadziei wraz z powstaniem
kilku nowych zgromadzeń i odżywaniem innych".
"Możemy teraz
zbadać stan tego, co było w różnoraki sposób powodem dumy i radości przedsoborowego
katolickiego Kościoła w Ameryce, czyli systemu oświatowego, który począwszy
od gimnazjów był rozprzestrzeniony poprzez setki (tak, setki) katolickich
uczelni i uniwersytetów. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że w żadnym
miejscu ani żadnym momencie historii Kościoła nie było nigdy tak
rozległego i przynajmniej z wyglądu, tak fundamentalnie zdrowego i solidnego
systemu edukacji. Wykształcenie podstawowe pozostawało generalnie pod opieką
parafii naśladującej pionierskie dzieło św. Jana Neumanna. Parafia prowadziła
też wiele szkół średnich,
ale wiele z nich było także kierowanych przez całą armię braci i sióstr
zakonnych. Praktycznie żadna ze szkół średnich nie była koedukacyjna, podczas
gdy tylko w niektórych chłopcy i dziewczęta przebywali w tym samym budynku,
ale kształcili się oddzielnie.
W naturalny sposób społeczeństwo, w którym dominowały trwałe małżeństwa,
stosunkowo liczne rodziny i silna katecheza wydawało nie tylko dużą liczbę
powołań, ale kształtowało też dobrze uformowanych mężczyzn i kobiety potrafiących
w spójny sposób żyć swą
wiarą w wykonywanych przez siebie zawodach, włączając w to życie polityczne
i małżeńskie. Dzisiaj wszystko to praktycznie nie istnieje".
"Prawie połowa
katolickich szkół działających w 1965 roku jest zamknięta. W połowie lat
sześćdziesiątych było 4,5 miliona uczących się w katolickich szkołach.
Dzisiaj jest około połowy tamtej liczby. Jeszcze bardziej przygnębiające
jest to, że dzieci uczęszczające jeszcze do katolickich szkół (średnich
i wyższych) są edukowane przez świeckich nauczycieli, słabo uformowanych
katolików «Pokolenia X», którzy sami często mają poważne trudności z różnymi
aspektami doktrynalnymi i moralnymi życia katolickiego. Tylko 10 procent
świeckich nauczycieli religii przyjmuje naukę Kościoła o antykoncepcji,
53 procent wierzy, że
katolicka kobieta może przerwać ciążę i pozostawać nadal dobrą katoliczką,
65 procent twierdzi, że katolicy mają prawo do rozwodu i powtórnego małżeństwa,
a w ankiecie przeprowadzonej przez New York Times,
70 procent katolików z przedziału wiekowego 18-54 stwierdziło, że Święta
Eucharystia jest tylko «symbolicznym wspomnieniem» Jezusa".
Takie oto
są owoce Vaticanum II. Mając to na uwadze, my katolicy spoglądamy z odrazą
na Vaticanum II i przeklinamy dzień, w którym jego idea zaświtała w modernistycznym
umyśle Jana XXIII. Od tego czasu nasze życie stało się nieszczęśliwe. To,
czego dopuścili się Ratzinger i jego poplecznicy, można porównać do wsypania
piasku w tryby dobrze naoliwionej i działającej maszyny prawdy,
do rozbicia krystalicznie czystego i drogocennego
naczynia przyzwoitości i prawości, do skalania szczerozłotego kielicha
nadprzyrodzonego piękna podłością ich herezji. Zniszczyli nasz katolicki
świat i nasze katolickie życie. I teraz, po czterdziestu latach, gdy katolicki
świat wokół nich rozpada się, potrafią nam powiedzieć tylko tyle, że wszystko
to jest wspaniałe. Niedobrze nam się robi, gdy to słyszymy.
Nasz Pan
powiedział: "Z owoców ich poznacie ich. Czy zbierają z cierni jagody winne,
albo z ostu figi? Tak wszelkie drzewo dobre rodzi owoce dobre, a złe drzewo
rodzi owoce złe. Nie może drzewo dobre rodzić owoców złych, ani drzewo
złe rodzić owoców dobrych. Wszelkie drzewo, które nie rodzi owocu dobrego,
będzie wycięte i w ogień wrzucone. A przeto z owoców ich poznacie ich"
(Mt. VII, 16-20).
Kluczowe momenty przemówienia Ratzingera
- Skutki soboru były w znacznej mierze negatywne. O ile mi wiadomo, jest to pierwsze stwierdzenie tego typu.
- Decyzje Kościoła w przeszłości były "uwarunkowane [historycznie], ponieważ odnosiły się do rzeczywistości będącej zmienną już z samej swej natury". Daje to modernistom przyzwolenie na odrzucenie dowolnego dogmatu Kościoła czy potępienia błędu, ponieważ są one wszystkie w pewien sposób powiązane z historycznymi uwarunkowaniami.
- Vaticanum II "zrewidował, a nawet naprawił niektóre przeszłe decyzje". Oznacza to, że rozstrzygnięcia przedsoborowe były niesłuszne. Jest to pierwsze potwierdzenie, że Vaticanum II w rzeczywistości zaprzeczył tradycyjnemu nauczaniu Kościoła. Jest to bardzo znamienne.
- Pierwsi męczennicy ginęli za naukę Vaticanum II o wolności religijnej. Stwierdzenie to jest bluźnierstwem i w dodatku tak absurdalnym, że nie jest tu konieczny żaden komentarz.
www.traditionalmass.org
Tłumaczył Mirosław Salawa
Przypisy:
(1) Dignitatis Humanae, nr 2.
(2) Dignitatis Humanae, nr 4.
(3) Jednym z centralnych motywów mitraizmu jest tauroktomia,
mit o złożeniu przez Mitrę w ofierze świętego byka stworzonego przez najwyższe
bóstwo Ahura Mazda, którego Mitra zakłuwa na śmierć w jaskini, pouczony
przez wronę, wysłaną przez Ahura Mazda. Według tego mitu z ciała umierającego
byka rozkwitają rośliny, zwierzęta i wszystkie dobroczynne rzeczy ziemi.
(Wikipedia)
(4) Ci riesce.
(5) Quanta Cura.
(6) Ă giunto.
(7) Post tam diuturnas.
(8) Artykuł jest dostępny w całości na stronie catholiccitizens.org.
(*) Bete noire – f. [bet nuar] dosł.
zwierzę czarne; człowiek dokuczliwy, którego się najbardziej obawiamy;
sprawa, która nam bardzo cięży.
(Przyp. red. Ultra montes).
Za: www.ultramontes.pl