... Rex sum ego. – ...Jam jest król (Jan
XVIII, 37).
Nolumus hunc regnare super nos. – Nie chcemy, aby ten królował nad nami (Łk. XIX, 14).
Od dwóch tysięcy lat i aż do końca świata około obu
tych zdań, jak gdyby wokół dwóch osi, wiruje i będzie wirować historia
ludzkości. One decydują o tym: na prawo czy na lewo potoczą się dzieje rozwoju
społeczeństw, od nich wreszcie zawisło tychże społeczeństw szczęście lub
nieszczęście. Jakkolwiek bowiem rewolucja przeciwko Chrystusowi jest w
pierwszym rzędzie wewnętrznym wrzeniem, buntem grzesznego serca przeciwko
suwerennemu prawu Chrystusa, to przecież ten rokosz nie zdoła srożyć się długo
w zakamarkach ludzkiego serca, lecz, wzmagając się coraz bardziej w jego
głębinach, wybucha w końcu, jak wulkan, na zewnątrz, by w ogniu, łzach i krwi
pogrążyć także życie publiczne. A więc łupem tej rebelii staje się nie tylko
kultura, wiedza, sztuka, stosunki ekonomiczne lub społeczne, lecz i ten
najwyższy przejaw życia publicznego, któremu na imię: państwo.
Toteż bunt przeciwko Chrystusowi albo wręcz odmawia,
albo stopniowo i częściowo stara się uszczknąć z życia publicznego to
uroczyście ogłoszone suwerenne prawo królewskie, które Chrystus obwieścił
słowy: "Dana mi jest wszelka władza na ziemi i na niebie".
A przecież Chrystus już w zamierzchłej dali czasów był
uznany za przyszłego Króla. Sięgnijmy tylko pamięcią do dni proroków Izraela, a
zobaczymy w ich wieszczych wizjach szerzącą się, jak płomień, wiarę w tę
prawdę, na której ognistą pieczęć swej zgody położyć miał później Nowy
Testament i pamięci mnogich pokoleń przekazać raz ostatni natchnionymi usty
proroka z Patmos, wieszczącymi mocno, a dosadnie, że Chrystus jest "Panem
nad pany i Królem nad królami".
Ale duch wybujałego indywidualizmu już od zarania XV
wieku coraz gęstszym mrokiem zasnuwał tę prawdę, że Chrystus jest Królem
najwyższym, biorącym w swoje władanie nie tylko każdą poszczególną jednostkę i
wewnętrzny, niewidzialny świat sumień ludzkich, ale zarazem, że jest również
Królem, rozciągającym swe panowanie nad moralnym i prawnym życiem człowieka we
wszystkich jego zewnętrznych przejawach i stosunkach. A więc, że jest Królem –
Prawodawcą rodzin, państw i narodów, słowem Królem całej ludzkiej społeczności.
Jeszcze lękano się wprawdzie wyłamać jawnie spod berła
Chrystusa, lecz niedługo już przyszło czekać na to, jak za stopniowym
przyćmiewaniem tej prawdy, że Chrystus jest Królem Najwyższym, nastąpiło
otwarte jej zaprzeczenie. W jego zaś tropy wnet pośpieszyło coraz uporczywsze
głoszenie tego fatalnego hasła, coraz zawziętsze wcielanie w zasadę czynną i
słowną tego nieszczęsnego frazesu, że religia – to rzecz prywatna, innymi
słowy, że Chrystus nie ma głosu w życiu publicznym, a to zarówno w urabianiu
opinii i moralności publicznej, jak w ustawodawstwie, w sprawowaniu najwyższej
władzy państwowej i we wzajemnych między narodami stosunkach.
Ilekroć tedy taki moment dziejowy nadejdzie, w którym
jasny blask prawdy objawionej zaczyna jakby przygasać i ciemnieć pod wichrowym
pędem nowych, przeobrażających ludzkość idej, ilekroć zatem taka doba historyczna
zawita, w której błędny światopogląd coraz chciwiej wysuwa swe zachłanne macki,
by zdobyć rząd dusz tak poszczególnych osób, jak całych warstw społecznych,
wówczas obowiązkiem Kościoła, jako twierdzy i filara prawdy, jest zwrócić uwagę
ludzkości ku owym niezmiennym, niepożytym prawdom, które Pan Bóg objawił, a
Kościół, jako skarb drogocenny, przechował.
Stało się to właśnie w pamiętnym dniu sylwestrowym
1925 roku, gdy Namiestnik Chrystusowy, po dziękczynnym zakończeniu miłościwego
lata, wplótł do barwnego wieńca urzędowych świąt całego Kościoła nową
uroczystość: Chrystusa jako Króla społeczeństw. Ogłoszenie zaś tego święta było
właściwie ostatnim ogniwem, spajającym w organiczną całość długi łańcuch enuncjacyj
papieskich, wydanych w pierwszym ćwierćwieczu bieżącego stulecia.
Badając myśl przewodnią tego w ostatnich swych
przyczynach niezmiernej doniosłości i wagi papieskiego rozporządzenia,
przychodzimy do wniosku, że, chcąc ogarnąć jego rdzenną treść i wydobyć zeń na jaw
pewien sens ogólny, musimy się przenieść w dziedzinę historycznego rozwoju
społeczeństw.
Kto zna dokładniej kierownicze czynniki twórczego
rozwoju państwa i historii cywilizacji chrześcijańskiego średniowiecza, ten
snadnie dojrzy, iż był czas, gdy życie publiczne usiłowano – przynajmniej w
przybliżeniu – urządzić podług nauki Kościoła. Założony przez Chrystusa
Kościół, rozlewając się szeroką falą po całej Europie i wywierając swój wpływ
wychowawczy na ówczesne jej ludy, stopniowo nadawał coraz większe znaczenie tej
prawdzie, że Chrystus na mocy suwerennego, królewskiego swego prawa, włada
wszystkimi państwami. Pierwszą, wielką koncepcją urządzenia państwa według
myśli Bożej była monarchia frankońska Karola Wielkiego, której oddanie pod
berło Chrystusa odbyło się w uroczystość Bożego Narodzenia 800 roku, gdy Leon
III w bazylice świętego Piotra namaścił Karola Wielkiego na chrześcijańskiego,
rzymskiego cesarza. Z tą chwilą w dziejach ludzkości począł się nowy okres
kulturalny: epoka chrześcijańsko-germańskiej kultury, w której, jak powiedział
Leon XIII, mądrość ewangeliczna rządziła państwami. Najbardziej chyba
znamiennym tego przykładem może być panowanie świętego Ludwika, który talentem
nie dorównuje wprawdzie innym genialnym, samolubnym zdobywcom, ale był
kochającym ojcem swych poddanych i na kształt dobroczyńcy społeczeństwa
urzeczywistnił cel państwa: dobrobyt i wewnętrzny porządek społeczny. Toteż
słusznie pisze o nim Wallon, że Francja stanęła wtedy na takiej wyżynie
społecznego rozwoju, jaki rzadko kiedy osiągnęła i, mimo szczególnych
nieszczęść, w polityce zewnętrznej i wewnętrznej takiego szczęścia i poważania
doznawała, jak może nigdy ani przedtem, ani potem.
Uniwersytet paryski właśnie za jego panowania wysunął
się na czoło całego, współczesnego świata naukowego; wraz ze swym spowiednikiem
rzucił podwaliny Sorbony; architektura za jego czasów osiągnęła punkt szczytowy
swego rozkwitu; instytucja rycerska za jego panowania wzniosła się ostatecznie
do niedosiężnych już potem wyżyn; bez światoburczych planów zapewnił
bezpieczeństwo krajowi. Podobnym był inny święty koronowany, święty Henryk
cesarz, którego rządy były dla jego poddanych źródłem prawdziwego szczęścia,
albo odnoszący świetne nad Maurami zwycięstwo święty Ferdynand, który był
równie wielkim prawodawcą, jak dbałym o rozwój kraju opiekunem.
Ale w tych średnich wiekach ogólnie też panowało przekonanie,
że szczęście w życiu publicznym osiąga się tylko przez wytrwałe posłuszeństwo
ustawom Chrystusowym. Póki władcy uważali sobie za zaszczyt patrzeć na siebie,
według słów św. Bernarda (Ep. 92), jako na lenników Bożych, póty znaczenie
głowy państwa jaśniało blaskiem religijnej świętości, a posłuch dla jego
rozkazów uważano za służbę samemu Bogu. Toteż średniowieczny poeta mógł śpiewać
panującemu: "Cierniową koronę nosił cierpiący za nas Jezus... tronem był
Mu krzyż... Cesarzu, schyl czoło przed Nim, który tak ciebie wywyższył.
Chrześcijańską nosisz koronę, lecz w dobrobycie nie zapominaj nigdy o Najwyższym
Panu, Bogu twoim" (Hagen, Minnesinger II, k. 229).
Wtedy również na wzrost władzy papieskiej spoglądano
jako na wynik społecznej władzy Chrystusa, gdy idea chrześcijańskiego,
rzymskiego cesarstwa wykluła się z tego katolickiego zapatrywania, żeby obok
papieża, jako przedstawiciela władzy duchowej, i z nim w wewnętrznej harmonii
cesarz kierował ziemskim dobrobytem ludzkiej społeczności i wzajemnym sojuszem
związanych ludów – obaj w zależności od wspólnego źródła – autorytetu:
zwierzchności prawnej Chrystusa. Nie chciano przez to w erze chrześcijańskiej
stwarzać teokratycznej formy państwa, jaką miało w Starym Testamencie królestwo
ludu wybranego; ani nie żywiono pragnienia, by świecką władzę podporządkować
zupełnie papiestwu lub też ją bezpośrednio i wprost wywodzić od Chrystusa w
tym znaczeniu, jak i papiestwo; chciano po prostu wprowadzić w życie narodów to
słuszne i na prawdzie wsparte przekonanie, że Chrystus jest Królem Najwyższym;
że Jego prawo musi przeniknąć wszelkie przejawy życia ziemskiego, więc nie tylko
życie religijne, lecz i świecką kulturę, zatem ustrój państwowy i prawny,
ustawodawstwo i wymiar sprawiedliwości.
Znamy błędy średniowiecza; wiemy, że często ze
wzniosłością teorii nie szła w parze praktyka; lecz niechby nowoczesna
historiografia sprawiedliwszym i przedmiotowszym sądem darzyła wielkie dzieła
tych znakomitych władców, niechby spostrzegła też jasne strony średniowiecza i
nie podług kryterium nowoczesnej doktryny państwowej, według powodzeń nie
uznającej moralności dyplomacji, czy też według prawa pięści dzieliła palmę
historii.
Z poglądami chrześcijańskiego średniowiecza począł
zrywać renesans. Nawrotem do prawa rzymskiego i staropogańskiej kultury zaraził
przedstawicieli władzy absolutystyczną, niezależną od religii i moralności ideą
państwową, ganioną już także przez Arystotelesa i Cycerona. Entuzjazm zaś
humanistów dla literatury pogańskiej podciął do reszty te korzenie kulturalne,
które już tak głęboko tkwiły w glebie Chrystusowej. Wszakże Hugo Grotius i Machiavelli
pływali po tych samych wodach, na których Bluntschli i Hegel rozwinęli żagle
wszechpotęgi państwa. Bo na czymże polegał błąd renesansu? Oto na tym, że z
literatury klasycznej i prawa rzymskiego powinien był przejąć renesans tylko
korzyści formalne, tj. piękno pierwszej i precyzję drugiego, lecz treść tych
dwóch dziedzin trzeba było poprawić, a błędne naleciałości zgoła z nich
wyrugować! Tymczasem co zrobił renesans? Oto do tego stopnia wywyższył
człowieka, że prawie w cień usunął Chrystusa, Boga-Człowieka, przez którego
właśnie stał się człowiek "boskim". Wiary w Chrystusa z serc ludzkich
wprawdzie jeszcze nie wyrwał, ale za to przeciął już praktyczne węzły z
Chrystusem człowieka łączące.
A tymczasem na to zupełne z Chrystusem zerwanie w
świecie się zanosiło. Co gorsza, że ta choroba, którą niósł z sobą renesans,
poczęła się rozchodzić od czoła ludzkości, od narodów, które kroczyły na czele
kultury, od narodów, które wzrosły na gruncie chrześcijańskiej cywilizacji i
właśnie w chwili, gdy się nasyciły i wybujały, opuściły źródło, z którego
dotychczas tak obficie czerpały.
I przyszedł czas, że te fatalne skutki, którym już od
swego zarania torował drogę renesans, stały się rzeczywistością w tym ogromnym
przełomie religijnym, któremu na imię: reformacja. Boć przecie ona, a zwłaszcza
subiektywizm Lutra, robiący człowieka autonomiczną normą religijnych dociekań,
dalej teoria, "sola fides", wyzuwająca wiarę z czynnej miłości
– wszystko to przyłożyło ostrze do korzeni chrześcijańskiego, społecznego ładu,
a na koniec, dozwalając władcom nie krępować się praktycznie żadnymi więzami,
reformacja wznieciła zarzewie politycznych i społecznych przewrotów, z których
po dzień dzisiejszy nie może świat się wyleczyć. Wewnętrzne pokrewieństwo
między reformacją a rewolucją już dzisiaj historycy i socjolodzy protestanccy
najwyraźniej uznają i z trwogą je wyznają.
Proces życiowych przemian, zapoczątkowany przez
renesans, a pogłębiony przez reformację, śmiało postępował ciągle naprzód.
Rewolucja francuska już okrzyknęła detronizację Boga, a od tej chwili nie tylko
prawnicy tworzyli niezależne od Boga i Chrystusa teorie państwowe, lecz i
socjalizm powstały w ślad za gospodarczymi przemianami czasów nowożytnych,
stanął od razu na gruncie niewiary i przeczenia praw i zasad Chrystusa. Wszakże
pełen wabnego pochlebstwa frazes, któremu na imię: "majestat ludu"
był niczym innym, jak tylko zasadniczym wszczęciem buntu przeciw Chrystusowi-Królowi,
był fałszywym przywłaszczeniem praw należnych władcy przez krnąbrnego
poddanego, który wieścił teraz o sobie samym, że "dana mu jest wszelka
władza".
Czasy zatem nowożytne: od renesansu aż do dnia
dzisiejszego, pod wpływem wybujałych, nowoczesnych idei, nadały zwrot życiu
publicznemu: stworzyły bezwyznaniowe w swej istocie państwo, które już nie wykonywało
Bożego, co do świata, planu, ani też nie zapewniało swym obywatelom ziemskiego,
na moralnych zasadach wspartego dobrobytu, lecz stało się niezależnym od
wszelkiej, wyższej władzy, samolubnym Molochem, otwierającym paszczę, wiecznie
chciwą żeru. Na takich błędnych podstawach i majaczeniach pragnęły czasy
nowożytne zbudować bez Chrystusa przyszły ustrój społeczny.
Pomieszały prawo z przemocą, a oboje wyzuły z więzów
moralności. By zaś jej czujny, a natrętny stróż nie naprzykrzał im się w
przyszłości, coraz się bardziej od Kościoła oddalały.
Ale ten rozłam pomiędzy państwem a Kościołem, rozłam,
który jaskrawo wystąpił w jawnym zerwaniu z Chrystusowymi prawami rzymskiego
Kościoła i w samym rozdziale Kościoła od państwa, w końcowym wyniku wyzwolił z
pęt takie siły, które ruszyły z posad ten kamień węgielny, na którym się
wspierał światowy porządek społeczny. Małżeństwo zeświecczało i zostało wyrwane
z kręgu praw należnych do ustawodawstwa Chrystusa, przez to zaś rozluźniły się
węzły rodzinne i obyczajność zdziczała. Stanowiło to po prostu naturalny skutek
protestantyzmu, który, zaprzeczywszy małżeństwu sakramentalnego, przez
Chrystusa ustanowionego charakteru i odmówiwszy mu nadto nierozerwalności,
zbuntował tym samym przeciw zwierzchności prawnej Chrystusa społeczność
najdawniejszą, najsilniejszą, najdoskonalszą i najpiękniejszą ze wszystkich,
będącą tym "świętym warsztatem, w którym od góry do dołu cały porządek
społeczny wypracowuje się i kształci, utrzymuje i naprawia".
Papieże widzą moralne bankructwo europejskiego życia
społecznego i pochylnię rewolucji socjalnej, po której stacza się w przepaść
oderwany od Chrystusa świat nowoczesny. Już na dziesiątki lat przed wybuchem
wielkiego przesilenia społeczno-gospodarczego, Leon XIII, papież socjalny,
przestrzegał świat, że tylko przez uznanie praw i ustaw Chrystusowych zdoła ludzkość
przebić te czarne chmury, za którymi niepewna jej przyszłość się kryje. Czyż
było to czym innym, jak tylko proroczym ostrzeżeniem, podobnym do tej
przestrogi mesjańskiego psalmu, w którym właśnie królestwo Chrystusowe jest tak
wzniośle odmalowane: "Stanęli wespół królowie, i książęta zeszli się
gromadnie przeciw Panu i przeciw Chrystusowi jego; potargajmy związki ich i
zrzućmy z siebie ich jarzmo".
Ale bunt przeciw Chrystusowi-Królowi w ostatecznym
wyniku skończy się przegraną wrogów. Pan ich pokruszy (Psalm 2). Nie mówi, że
On sam będzie ich karał. Zresztą to nie jest konieczne. Zdruzgoczą ich własne
spory, niezgody i waśnie. Finałem bowiem akcji zapoczątkowanej przez renesans i
protestantyzm będzie zmurszenie Europy i obrócenie jej się w kupę gruzu.
Bo oto współczesna, niewierząca, kulturalna ludzkość
uchyla się spod jarzma Chrystusa, kanonizuje samolubstwo, a w imię postępu
ogłasza egoizm. A przecież społeczeństwo, które samolubstwem się karmi, kopie pod
sobą własny swój grób. Egoizm bowiem działa, jak dynamit: rozsadza społeczność
ludzką i zabija wszelki dobrobyt obywatelski. Rozkłada poszczególnych członków
społeczeństwa na okrutnych samolubów, wszczyna zaciekłe walki klasowe, wywołuje
masowe rzezie i niszczy wszelką kulturę. Daremnie rewolucja socjalna zarzuca
ustrojowi kapitalistycznemu tłumny mord ludzi w wojnie światowej i daremnie
znów ustrój kapitalistyczny wskazuje na okrucieństwa bolszewizmu i jeszcze straszliwsze
jego rzezie masowe – oboje ożywiał ten sam duch. Społeczeństwo bowiem od
Chrystusa oderwane, bez względu na system i ustrój, w jakim się znajdzie,
będzie zawsze przepojone do głębi egoizmem.
Były i są jeszcze takie ograniczone umysły, które
oskarżają chrześcijaństwo, że ono jest przyczyną upadku, jeśli zaś nie składają
odpowiedzialności na karb chrześcijaństwa, to szydzą z jego nieudolności, że
ono, jako religia miłości, nie zdołało przeszkodzić okropnościom wojny. Ci
krótkowzroczni apostołowie nowej doby nie spostrzegają, że wszystkie swe
publiczne, społeczne i międzynarodowe nieszczęścia Europa zawdzięcza właśnie
temu, że przez czterysta lat pracowała usilnie w tym kierunku, by zdetronizować
Chrystusa na całej linii społecznego życia.
Toteż Chrystus jest dzisiaj Królem-Prześladowanym.
Jest Królem-Wygnańcem z parlamentów, z międzynarodowych konferencyj, ze
stosunków dyplomatycznych. Nic więc dziwnego, że prowadzona bez Niego polityka
światowa i walka o reformy społeczne skończyła się jedna i druga walną, ogólną
przegraną. Wszakże to w tym czasie ludzkość stanęła w płomieniach wojny
światowej, gdy w roku 1914 już nie było ani jednego państwa na kuli ziemskiej,
w którym by podług zasad katolickich, podług ustaw Chrystusa, regulowano życie
publiczne. Kapitalizm i imperializm, wodzące na pasku szare masy, zarówno jak i
socjalizm, wszystkie te kierunki w wewnętrznej swej istocie wyznawały poganizm
i były urągowiskiem nauk Chrystusowych. We wszystkich dziedzinach życia
publicznego nie znano świadomie praw Chrystusowych, lub też po prostu przeciw
nim powstawano, lub wreszcie Mu ich zaprzeczano. Prasa w 95% była w
liberalnych, socjalistycznych, wolnomularskich, materialistycznych rękach
żydowskich. Szkolnictwo w większości państw zaledwie tolerowało katolicyzm
albo już nawet zgoła nie tolerowało, a w każdym razie ograniczało wszędzie
prawa Kościoła i paraliżowało jego zbawcze wpływy, powierzając katedry
liberalnym, niewierzącym nauczycielom i profesorom. W fabrykach, warsztatach,
bankach i w ogóle w życiu gospodarczym już dawno nie znano ustawy Chrystusowej:
"Oddaj Bogu, co jest Bożego, a człowiekowi, co jest człowieczego".
Ogniskami współczesnego, społecznego życia i jego prądów duchowych są stolice.
Gdyby zestawić o nich dane statystyczne, wyszłoby na jaw, że wielkie środowiska
miejskie, a nie tylko stołeczne, żyły bez Boga. Niedziela dla tłumów ludności
oznaczała dzień wolny od pracy, tj. dzień rozrywki. Ale po co wyszczególniamy
przyczynki ogromnego przestępstwa, kiedy to da się streścić krótko w jednym
zdaniu: Europa zdetronizowała Chrystusa w życiu publicznym. Najjaskrawszym i
urzędowym zerwaniem z Chrystusem był rozdział Kościoła od państwa. Ta "defectio
gentium" już stała się w wielu wypadkach faktem albo dąży ku niemu.
Tutaj więc bezwarunkowo musiał się spełnić 9 wiersz proroczego psalmu: "Jak
naczynie z gliny pokruszysz je".
Po tych ogromnych wstrząsach, jakie przeszedł świat w
czasach ostatnich, wytężono wszystkie siły, by drogą najróżniejszych kombinacyj
politycznych utrwalić na świecie pokój powszechny z usilnym wyłączeniem
Chrystusa-Króla i dopominającej się o Jego prawa dyplomacji watykańskiej. Ale
również i ten eksperyment pokojowy skończy się jego twórców przegraną. Dominus
irridebit eos. "Pan szydzić z nich będzie" (Ps. 2, 4). I oto już
oderwane od Chrystusa narody, rządy i społeczeństwa, przyklaskujące zasadzie
"majestatu ludu", po tych rozlicznych międzynarodowych sojuszach i
konferencjach pokojowych, boleśnie wykrzykują: Non est pax! Nie masz
pokoju! Jak gdyby dosłownie spełniała się przestroga Jeremiasza: "I leczyli
ranę córki ludu mego z lekkością, mówiąc: «Pokój, pokój!» a nie było
pokoju!" (Jer. 6, 14).
A jak tego pokoju wszyscy potrzebują! Nie tylko jednostka,
ale cała społeczność – utyskuje na smutne następstwa szerzącego się zła. Nie
tylko jednostka, lecz rodzina – a więc podstawa społeczeństwa potrzebuje
ratunku. I ni jedna, ni druga nie znajdzie dla się lekarstwa, jak tylko u swego Twórcy i słońca, u swej mocy i życia, u Boga.
Na tym potężnym heliopolskim obelisku, który u zarania
dynastii Chrystusowej widział Piotra umierającego na krzyżu za państwo
Wielkiego Króla i był świadkiem płonących krwawo żywych pochodni w cyrku
Nerona, tam już od wieków spoczywa talizman szczęścia narodów zaklęty w napisie
ze złotych liter, że: Christus vincit, Christus regnat, Christus imperat!
Tak! Tam, w płonącym sercu Romy tkwi punkt Archimedesa pokoju światowego. Ale
tylko wtedy, gdy zbuntowane, zrewoltowane, nowoczesne pogaństwo skapituluje
przed Chrystusem Królem i zegnie kolana na ten punkt Archimedesa. Pokój: ale
tylko Chrystusowy pokój; on zaś nie wykwitnie indziej, jak tylko w Chrystusowym
królestwie. (1)
Nap.
Zbigniew Załęski – Warszawa
–––––––––––
Artykuł z czasopisma: "Przegląd Katolicki". Pismo tygodniowe poświęcone sprawom religijnym, kulturalnym i społecznym. Rok 72 (1934), ss. 655-657. (Redaktor Ks. Dr Józef Zawidzki P. S. M.)
(Pisownię
i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono.)
Przypisy:
(1)
Por. Dr M. A., Chrystus Król a czasy obecne. (Przyp. red. Ultra montes).
Za: www.ultramontes.pl