O prawdziwej tolerancji Kościoła katolickiego (1)
O. KAROL ANTONIEWICZ SI
––––––––
Treść: Otwarte i tajne prześladowania. –
Dawne czasy; wiek XVIII; francuska rewolucja. – Dzisiejsza niewiara; walka z
Kościołem. – Zarzut nietolerancji. – Rzymscy prześladowcy. – Herezje. – Kościół
bronić musiał poruczonego sobie skarbu wiary i cnoty. – Władza świecka
dopomagała władzy duchownej w tym boju. – Świeckie ramię karało heretyckie
występki; wypleniało nauki zgubne dla całego społeczeństwa. – Kościół nieraz
heretyków od kar zasłaniał. – W dziejach Kościoła ciągle niezbędna energia z
Chrystusową łagodnością się łączy. – Pojęcie prawdziwej i rozumnej tolerancji.
– Biada walczącym przeciw Kościołowi świętemu!
––––––
Święty Hilary, biskup z Poitiers, wyrzekł
pamiętne one słowa do cesarza Konstancjusza: "Dałby Bóg, żebyśmy jeszcze
zostawali pod panowaniem Dioklecjanów i Neronów. Lepsze było ono gwałtowne
prześladowanie, wymierzone przeciw imieniowi chrześcijańskiemu, nad
teraźniejszą wojnę głuchą i ukrytą, którą nam nieprzyjaciel wypowiedział.
Walcząc za wiarę świętą, przyodziani zbroją niebieską, korzyść i zwycięstwo po
naszej mielibyśmy stronie. Gorejące stosy, bicze, blachy rozpalone i wszelkiego
rodzaju tortury nie zdołałyby nas przerazić, a z rąk katów naszych, wstydem i
sromotą pokrytych, wydarlibyśmy palmy zwycięskie. Ale dziś nie rusztowania, ale
sidła zdrady zastawiają, a ukryte zasadzki miejsce tortur zajęły. Nie w otwartej
walce z tyranem mężnie się potykamy, ale walczymy z nieprzyjacielem w ukryciu
zdrady knującym".
Mijały wiek po wieku, a w każdym prawda
słów św. Hilarego się spełniała. Chorągiew bezbożności i niedowiarstwa
powiewała i liczne pod nią gromadziły się zastępy, a chociaż przerażeni
blaskiem krzyża, który ze szczytów Watykanu mieszał ich wojenne zastępy; nowe
coraz klęski, nową zemstę w bezbożnych zapalali sercach i walka ta ciemnoty z
prawdą, zbrodni z cnotą, nigdy nie ustała. Nadszedł wiek osiemnasty, a
filozofia bezbożna zagrzmiała w trąby zwycięstwa i ze wszystkich stron świata
liczne cisnęły się hufce pod dowództwo mędrca z Ferney. Gdy konwent nacjonalny
zebrał się w Paryżu, wywieszono w sali obrad wizerunek filozofa genewskiego J.
J. Russa, trzymającego w ręku dzieło swoje, kontrakt socjalny, a z księgi onej
wypływał strumień światła i rozlewał blask swój na narody, w ciemnocie Kościoła
pogrążone i jęczące pod jarzmem nietolerancji katolicyzmu. Ale, niestety!
strumień ów zamienił się w strumienie krwi, w której dotąd Europa broczyć nie
przestaje, a naród zrzuciwszy z siebie jarzmo tej mniemanej nietolerancji,
poddał karki swoje pod noże gilotyny, które Montaniści, Żyrondyści i Jakobini,
ci obroniciele praw ludzkości wyostrzyli. Na tym samym posiedzeniu, Raynal
krzywoprzysięzca, królobójca, kapłan wyklęty, Raynal owe pamiętne wyrzekł
słowa: "Narody! nie będziecie wolnymi, pokąd wnętrznościami ostatniego
księdza nie zadusicie ostatniego króla". Spełniło się życzenie Raynala:
wymordowano kapłanów, padła królewska rodzina pod mieczem, ale i piorun gniewu
Boskiego uderzył w tę nieszczęśliwą ziemię. Mordy, prześladowania, rozpusta,
przed którą pogańscy libertyni z odrazą by się wzdrygnęli, rozlała się po całej ojczyźnie Ludwika
Świętego. Lecz dla kilku sprawiedliwych wysłuchał Bóg jęki rozpaczy, zmiłował
się nad tą ziemią; zorza nadziei zabłysła, a Kościół święty znieważony – jako
matka – przyjął dzieci, które się go były wyparły, przyjął z żalem i miłością
na łono swoje.
Lecz niestety! jako pod zimnym Etny
popiołem wrą nieustannie palącej lawy strumienie, tak pod tym pozorem zgody,
pokoju, wre w sercu bezbożnych nienawiść i gniew, i zemsta przeciw Kościołowi
świętemu. Bo jakaż może być nadzieja, iż ta walka między dziećmi a matką,
między narodem a Kościołem św. ustanie, pokąd ludzie od prawdy stronić będą,
pokąd rodzice dzieciom podług zasad katechizmu wolności Woltera prawdy wiary
wykładać będą, póki dziewice i młodzież chrześcijańska prawidła cnoty i
moralności z mędrca genewskiego czerpać będzie, póki dla oświeconych Wolter
tłumaczem Pisma św., a Kolbach i Spinoza wykładaczami mądrości pozostaną? A że
tak jest, któż temu zaprzeczy? Gdzież się podziewają te bezprzestannie spod
pras drukarskich wychodzące przedruki dzieł najbezbożniejszych? gdzież się
podziało tych przeszło 4 000 000 egzemplarzy encyklopedystów, które w przeciągu
tych ostatnich dziesięciu lat po całej Europie z Francji się rozlało?
Lecz nie dosyć, iż te zadawnione
codziennie odświeżają się brudy i kłamstwa, zaród jadowity bezbożności coraz
nowe wydaje owoce. Mają Niemcy swoich Hermesów i Straussów; ma Francja
Simonistów, Chatelów i Templariuszów; Anglia – jako zgniłymi grzybami – sektami
porosła. Mamy nową Francję, nową Szwajcarię, młode Niemcy, młodą Italię, z reprezentantami
swymi; ci wszyscy rzucili rękawicę pod stopy Ojca Świętego. Ale cóż zarzucić
mogą Kościołowi? jakim pozorem pokryć mogą niesprawiedliwość tej wypowiedzianej
walki? Oto Lammenais, ten anioł upadły, w ich wszystkich odezwał się imieniu,
gdy bezwstydnym czołem śmiał wyrzec one słowa: "Na strumieniach krwi i
tyranii ufundował Kościół potęgę swoją, wytępiając ogniem i mieczem wrogów
swoich". Tysiączne oklaski liberalistów, ateuszów, wolnowierców,
libertynów, od jednego do drugiego końca Europy, przyjęły one słowa, a bramy
piekielne radością się wstrzęsły. Ale ten, co te słowa wymówił, ci, co je
powtarzają, czyż potrafią je udowodnić? Wiem, co mogą za dowód przytoczyć.
Wyroki przeciwko sekciarzom i wojny religijne. Pierwsze zasięgają czasów
Konstantyna, drugie późniejsze obejmują wieki. Zastanówmy się bezstronnie, jaki
Kościół św. wpływ miał co do pierwszych, tak jak co do drugich, a poznamy, jak
bezzasadne, jak płoche, jak bezczelne są te wszystkie zarzuty; a jasno z tego
poznania wypłynie ta prawda, iż tolerancja prawdziwa nigdy od Kościoła św. nie
odstępowała, a ten zarzut spadnie na głowy nieprzyjaciół Kościoła. Okażemy to w
pierwszej części dzisiejszej, wyjaśniając wyroki przeciw sekciarzom wydane, w
drugiej zaś – gdy Bóg pozwoli – rozbierzemy w krótkości wojny religijne.
* * *
Rzym jest potęgą, a każda potęga działać
musi. Kościół św. od pierwszych czasów powstania swego rozwinął działające siły
swoje, wziąwszy pod skrzydła macierzyńskiej opieki swojej tak rozliczne, tak
różne, tak rozstrzelone po całym okręgu świata narody, prowadząc je drogą
pewną, drogą nieomylną do przeznaczenia swego. Rozwinął Kościół Chrystusa
potęgę swoją wpośród krwawych prześladowań świętokradzkiego triumwiratu
Dioklecjana, Galeriusza i Maksyma, a podczas gdy Rzym pogański coraz bardziej a
bardziej słabniał, Rzym katolicki w podziemnych katakumbach wzrastał i umacniał
przyszłość wielką swoją, a te żyjące pochodnie męczenników ręką Nerona
zapalone, zwiastowały światło prawdy, które wkrótce na cały świat rozlać się miało.
Lecz straszniejszych prześladowców
wypielęgnował Kościół na łonie swoim. Wyrodne dzieci rokosz przeciwko własnej
podnieśli matce. Odszczepieństwa, te widma piekielne zdradzonej wiary, które z
wiecznej ciemności rozpusta i gwałt wywołały, podniosły głowę swoją. Zapał
zuchwały, w jednej ręce trzymając żelazo skrwawione, w drugiej chorągwią
rozpusty powiewając, liczne wokoło siebie gromadził zastępy ludzi, w których
zepsutych sercach nie wygasły jeszcze pamiątki pogańskich obrządków. Wylęgła
Afryka zbójców dzikich, którzy zawichrzywszy całą część świata, wytoczywszy
krwi niewinnej potoki, mieczem i ogniem chcąc wiarę wytępić, wymierzyli pociski
swoje na Stolicę Apostolską. Do donatystów przyłączyło się okropne kacerstwo
Arianów, którzy chytrze rozmaitej używali broni: nauką, udaną cnotą, obłudną o
wiarę gorliwością, zuchwałą odwagą i bezczelnym kłamstwem walcząc przeciw
Kościołowi świętemu. Powstał Nestoriusz, który rozróżniając Syna Boskiego od
Syna Maryi, Bóstwo Zbawicielowi zaprzeczał, i zgubę zaprzysiągł Kościołowi,
walcząc z zaciętym przeciw niemu uporem. Eutychiusz, poparty zborem
świętokradzkim, powagą patriarchy carogrodzkiego [konstantynopolitańskiego],
mając za sobą Archimandrytów, którzy podług woli narodami ślepymi, ale upornymi
władali, uderzył potężną siłą moralną i fizyczną na Kościół św., podczas gdy
Pelagiusz, który jak wąż bez hałasu pomiędzy kwiaty się wije, nauką swoją
zatrutą, w duszę się wpił wiary świętej, najszlachetniejsze jadem swoim
niszcząc tajemnice. A cóż mówić o Ebionitach, Manicheuszach, Walentynianach i
tylu innych sekciarzach, którzy jak wilki zgłodniałe zazdrością, lubieżnością i
pychą wyostrzonym zębem matkę narodów rozszarpać usiłowali.
Miałże Kościół milczeć, miałże Namiestnik
Chrystusowy łódkę Piotra świętego wydać na igrzysko i zgubę brudnym namiętności
bałwanom? Nie! Rzym swe powołanie wiernie wypełnił, rozwinął całą potęgę swoją,
uzbroił prawicę swoją bronią potężną, straszną, od Boga samego sobie daną. Biły
pioruny klątwy ze szczytów Watykanu w hardych buntowników, ścierały ich pychę,
paraliżowały ich wpływ. Walczył Kościół powagą soborów świętych, walczył cnotą
i modlitwami dzieci swoich, walczył przenikliwością i mocą rozumowania
Atanazjusza, unkcją [namaszczeniem] i słodyczą Ambrożego, świetną i wzniosłą
wymową Chryzostoma, wytwornością i dokładnością Bazylego, wzniosłością
zadziwiającą Grzegorza, jędrnością i wiadomością Hieronima; walczył całą
mądrością te wszystkie przymioty w sobie zawierającą Augustyna. Ale ta stugłowa
hydra codziennie się odradzała, zagrażając nie tylko Kościołowi, ale i tronom;
zagrażając szczęściu, spokojności narodów, zagrażając całemu towarzystwu
ludzkiemu. Otworzyły się oczy cesarzom: ujrzeli, nad jaką okropną świat stanął
przepaścią, ujrzeli, że odszczepieństwo od jedności kościelnej, bezprawia i
zbrodni roje za sobą ciągnie. Potęga świecka potędze duchownej rękę podała, a
gdy klątwy Kościoła niszczyły naukę bluźnierską, wyroki cesarzów ścigały
bluźnierców.
I te wyroki miałyby ściągnąć na Kościół
św. zarzut nietolerancji, który przy tej walce strumienie krwi własnej, ale ani
kropli krwi wrogów swoich nie przelał? Wydał Konstantyn wyrok ostry, krwawy
przeciw Marcjonistom i Walentynianom. Ale Konstantyn nie był Kościołem, ale
Walentynianie i Marcjoniści byli nieprzyjacielami rodzaju ludzkiego, gdy przy
nocnych schadzkach swoich takich wszeteczności się dopuszczali, że wymówić ich
niepodobna, gdy godłem ich było: "jura, perjura, secretem prodere noli".
Zbłądził Konstantyn, nie wytępiając te poczwary, ale że nie przydusił ich w
gnieździe. Wydał ostry, krwawy wyrok na Porfirianów, tak, że ci, którzy ich
pisma przechowywali, śmiercią karani byli. Ale Porfirianie przywracali
najobrzydliwsze obrządki pogaństwa, a o bluźnierstwach i nauce ich przekonawszy
się, sam Konstantyn zawołał na Soborze Nicejskim: "Oby nam Bóg przebaczył!
Jakież straszne usłyszeliśmy bluźnierstwa przeciw Zbawicielowi naszemu, który
jest życiem i nadzieją naszą!". Wydał Honoriusz wyrok ostry na Donatystów,
chcąc poskromić zuchwałość tej ordy raczej tygrysów afrykańskich niż ludzi,
którzy mieczem i ogniem cały kraj niszczyli, a na spokojnie żyjących katolikach
całą zjadliwość swoją wywierali, różnymi męcząc ich katuszami, ocet i wapno
niegaszone w oczy im wlewając. Czy Kościół św. namówił Honoriusza do krwawego
wyroku, czyli przynajmniej radość swoją okazał? Oto Biskupi podali prośbę o
wstrzymanie wyroku, i aby jeszcze raz spróbować przekonaniem i namową nawrócić
tych nieszczęśliwych zbrodniarzy. Oto Augustyn wyprosił od Honoriusza reskrypt,
okólnik, zwołujący wszystkich biskupów Donatystów do Kartaginy, w celu
przekonania i nawrócenia ich. Na tymże zgromadzeniu w Kartaginie trzystu
biskupów katolickich jednogłośnie oświadczyło się, że w razie, gdyby wyznaczeni
sędziowie uznali naukę Donatystów za prawdziwą, z radością odstąpi im stolice
swoje; w razie zaś przeciwnym, gdyby Donatyści o błąd przekonani byli, oni
nawróconym stolice swe oddadzą, a sami gotowi są usunąć się od wszelkich
urzędów i honorów. Gdyż wolimy żyć – mówili – jako prywatni chrześcijanie i
tak użyć prawa naszego, jak może być z większą chwałą Kościoła i pożytkiem
bliźnich, okazując równie całemu światu, że w przeciwnikach naszych nie ludzi,
ale błędy nienawidzimy. Po tym to soborze, na którym Donatyści w wielkiej
liczbie połączyli się z Kościołem na upornych i zuchwałych głośno wyznających,
iż chociaż przekonani i zwalczeni jednak poprzysięgają błędów swoich nie
odstąpić, Marcelinus Trybun w imieniu cesarza przytomny [obecny] wszystkim
obradom, wyrok do skutku przywieść kazał. Oto cały wpływ, który miał Kościół w
tym prześladowaniu ludzi burzliwych, nieprzyjaciół wszelkiego porządku, wiary i
cnoty.
Tę samą moc i siłę okazał Kościół św. pod
Sykstusem, w odkryciu i zniszczeniu tak zdradliwej nauki Pelagiusza; tęż samą
miłość i łagodność broniąc, i zasłaniając zwiedzionych przed wyrokiem na nich
przez tegoż Honoriusza wydanym. Krwawy był wyrok przeciw Nestorianom Efeskim,
Teodozjusza Cesarza. Ale Nestoriusz sam go oznaczył, gdy, knując jeszcze
tajemnie swoją zbrodnię, sam do cesarza z kazalnicy tymi odezwał się słowy: "Cesarzu!
wytęp ze mną sekciarzy, a ja z tobą Persów wytępię, a zgładziwszy nieprzyjaciół
cesarstwa twego, pomogę ci zgładzić nieprzyjaciół zbawienia twego". Chciał
znieść wiarę i cześć Najświętszej Maryi Panny; chciał wydrzeć Matkę dzieciom,
chciał wydrzeć kotwicę nadziei tonącym, chciał zagasić gwiazdę błądzącym,
chciał wydrzeć ludziom najdroższy skarb: pociechę, miłość, świętokradzką ręką
swoją. Nie Kościół sam, ale całe chrześcijaństwo zadrżało i wstrzęsło się
przerażone, gdy śmiał one wyrzec słowa: "Niechaj nikt nie nazywa Maryję
Matką Boską – była zwyczajną niewiastą, a taka nie może być Matką Boga".
Wszczął walkę z Kościołem, zgubną, niebezpieczną; podstępy, przekupstwa,
oszukaństwa, gwałty, oto dowody, którymi popierał sprawę swoją. Ileż Kościół
zgromadzony w Efezie znosić musiał i obelg, i prześladowań? komuż nie wiadomo? a
jednak, gdy na odczytanie wyznania wiary, czyli raczej wyznania bluźnierstwa
Nestoriusza całe zgromadzenie okazało sprawiedliwe oburzenie swoje, Juvenalis,
biskup jerozolimski powstawszy, wyrzekł: "Jednakże widok obłąkania brata
naszego więcej powinien nas do politowania jak do ostrości poruszyć; lecz
jeżeli nie potrafimy zbawić brata naszego, starajmy się ochronić skarb wiary
naszej".
Czy takie postępowanie zasługuje na nazwę
nietolerancji? Lecz niestety, i tego pokoju Kościół niedługo mógł używać.
Eutyches, mnich obłudny, hardy i nieumiejętny, którego zapalczywości i ognia
namiętności lata zlodowacieć nie mogły, wydał wojnę światłu i prawdzie.
Rozpustni i jemu podobni mnisi, i wielu na wysokich, tak kościelnych, jako i
świeckich urzędach wysadzonych, popierali sprawę jego. Uzuchwalony tym, obalić
chciał czystą naukę wiary świętej. Krwią i zbrodniami chcąc przemóc to, czego
rozumowaniem dokonać nie mógł. Padł święty patriarcha Flawiusz ofiarą prawdy, a
z nim wielu innych wyznawców nieustraszonych. Na zborze bowiem Efezyjskim,
gdzie sekciarze największych bezprawi się dopuszczali, gdzie uwiedzeni mnisi
uzbrojeni w bicze, kajdany i pałki, mając za sobą siłę zbrojną, przy zamkniętych
podwojach sali obradnej, zawołali: "Niechaj będą rozpłatani ci, którzy na
dwie natury Chrystusa dzielą; obłudnych pasterzów niechaj ogień spali!".
Na co powstawszy biskupi odrzekli: "Gotujcie ognie i tortury, wierni
Chrystusa niczego się nie boimy, wszystko możemy w Tym, który nas wzmacnia".
I te słowa sprawdzili, gdy przeciwnicy groźbę do skutku przywiedli. A gdy
cesarz Marcjan widząc te bezprawia, zagrażające nie tylko Kościołowi, ale i całemu państwu, wydał na
wszystkich odszczepieńców i burzycieli surowy wyrok, papież Leon napisał do
Marcjana list, który tymi słowy zakończył: "Nie pozostaje nam teraz nic
innego, jak tylko dobrze rozważyć, komu i jak przebaczyć mamy, którzy by
uznawszy winę swoją, do prawdziwej powrócili wiary".
Wykrył tenże sam Leon zbrodnie
Manichejczyków, którzy przed Wandalami do Rzymu się schronili z Afryki; którą
Salvianus uczony ściekiem wszelkiej zbrodni i ojczyzną bezwstydu i
wszeteczności nazywa; wykrył z własnego ich wyznania. Wykrył Leon i
potajemnych, nieczystych Pryscylianistów, a gdy zwrócił na nich władz krajowych
uwagę, zalecał łagodność i umiarkowanie w postępowaniu przeciwko nim,
przypominając, iż gdy Itacjusz biskup tychże sekciarzy ścigał aż do krwi
przelania, Kościół nie tylko tego nie pochwalił, ale Itacjusza, jako krwi
łaknącego, policzył między sekciarzy i z biskupstwa złożył.
Nie! Kościół św. krwi nigdy nie pragnął,
nie na krwi, ale na prawdzie ugruntował się, nie prześladowaniem, ale miłością
się rozkrzewił.
Lecz zarzucą może nieprzyjaciele Krzyża
św., że chociaż Kościół św. nie wytępiał odszczepieńców, jednak spowodował do
tego cesarzów, a wyroki tychże Kościołowi zarzucone być mogą. Tak jest,
wyznajemy z chlubą, bo to, co w uściech bezbożnego jest zarzutem, to w rozumie
każdego dobrze myślącego, nie zaślepionego człowieka, jest chlubą Kościoła. Ta
czynność nad utrzymaniem czystej wiary, ta przenikliwość w wykrywaniu
najsubtelniejszych fałszów, ta czynność w zniweczeniu złych zarodów, ta
nieugiętość i praca w wykorzenianiu błędów, było najświetniejszym udziałem
Stolicy Apostolskiej, która łagodność z surowością, przebaczenie i karanie
łączyć umiała, która w jednej ręce trzymając pioruny klątwy, drugą do
pojednania wyciągała. Pisał Leon święty z okazji Pryscylianistów: "Ojcowie
nasi przy powstaniu tej sekty usiłowali wytępić oną z Kościoła, a to szaleństwo
świętokradzkie taką zgrozą przejęło książęta świeckie, że miecz praw
publicznych dał się uczuć sprawcy tej zbrodni i zwolennikom jego".
Wiedzieli oni albowiem, że pozwolić na taką naukę, znaczyło pozwolić na wykorzenienie
uczciwości, na zerwanie związków małżeńskich, na wywrócenie wszelkich praw
ludzkich i Boskich. Ta srogość praw była potrzebna, łączyć się musiała z
łagodnością Kościoła, który wszelką zemstą i rozlaniem krwi się brzydzi.
Doświadczenia smutne okazały, że tych bluźnierców hardość pobłażaniem
wzrastała, nie pozostawał więc Kościołowi inny sposób, jak pobudzić świeckie
rządy do użycia miecza tam, gdzie łagodność i rozum nic zdziałać nie mógł.
Dlatego pisze św. Grzegorz Nazjanzeński: "I w starości jeszcze uczyć się
trzeba, a lata potrzebnej nie dały mi roztropności. Chociaż doskonale znający
bezbożność Apolinarystów, sądziłem łagodnością łagodnymi ich uczynić, ale
przekonałem się, żem ich tylko gorszymi uczynił; łagodnością i pobłażaniem
uczyniłem krzywdę Kościołowi". Św. Maksymiusz wyrzekł: "Tolerancja,
która znosi, utrzymuje i rozkrzewia kacerstwo i grzech, przechodzi [przewyższa]
i bezbożność, i występek". Grzegorz Wielki pisząc do Genadiusza prefekta
Afryki, tak się wyraża: "Doświadczenie uczy, iż aktorzy, mający wolność
szkodzenia, harde podnoszą głowy i jadem kacerstwa zarażają wszystkie członki
ciała Chrystusowego. Zgnieć ich usiłowania i zmuś, aby harde głowy poddali pod
jarzmo sprawiedliwości". Św. Augustyn, gdy zaklinał Donata, aby heretyków nie
zabijał, gdy ganił, że władze świeckie zmuszają odszczepieńców do pojednania
się z Kościołem, doświadczeniem nauczony, wyznaje błąd swój, mówiąc: "Gdym to
twierdził, nie przekonałem się był jeszcze, jakie klęski bezkarności stąd
wynikają, ani ile taka karność może się przyczynić do nawrócenia ich". A
święty Franciszek Salezy, ten najłagodniejszy z ludzi, mówi: "Biada książę tam! biada Francji, z przyczyny takiej wolności. Żebym był doradcą króla,
okazałbym mu, jak bezzasadne są pobudki do znoszenia kacerstwa w kraju".
Taka była nauka Kościoła katolickiego od
początku zaprowadzenia i taką zostanie aż do skończenia świata. Taka jest
tolerancja i taka być powinna, tolerancja, ugruntowana na zasadach praw
Boskich, na rozumie i szczerości, którą bezbożni oczernić i splamić chcą. Nie
ręce Kościoła świętego, ale ręce tych, którzy na niego miecz podnieśli, są
krwią niewinną zbroczone. Oni pierwsi targnęli się na Stolicę Piotra świętego,
a jeżeli Kościół użył potęgi wiernych dzieci swoich, użył potęgi mocarstw na
pohańbienie nieprzyjaciół ludzkości; jeżeli w bezbożnej krwi ich zatopił Bóg
bluźnierstwa, przeciw sobie wymierzone, niech sami sobie te nieszczęścia
przypiszą.
Biada tym, którzy nie uznają Kościoła
mądrości! Biada tym, którzy wyrokom jej poddać się nie chcąc, śmią ją hańbić i
wyszydzać. Próżna jest złość ich i śmiechu godna. Niechaj luteranizm, który
jako suknia arlekińska z gałganów zestarzałych kacerstw zeszyta, – i
liberalizm, uzbroją katów i pisarzy swoich, niech walczą przeciw niemu piórem i
mieczem! Fanatyzm, który tolerancją zowią, złamie się o skałę Piotra świętego.
Przyjdzie ta godzina, w wyrokach Boskich naznaczona, a przepaść pochłonie ich,
którą sami wydrążyli, a głos prawdy zagrzmi w uszach ich. Biada bezbożnemu!
biada narodom, którzy zgwałcili prawo Kościoła świętego. Bo kto nie uwierzy,
potępion jest. – "Qui autem non credit jam judicatus est" (Jan
III, 18). Amen.
O. Karol Antoniewicz SI (a)
––––––––––
Kazania Ks. Karola Antoniewicza Towarzystwa Jezusowego. Wydanie drugie znacznie pomnożone, zebrał Ks. Jan
Badeni SI. T. IV: Kazania przygodne. Kraków 1893, ss. 105-116. (b)
(Pisownię
i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono; tekst w nawiasie [...] i przypisy
literowe od red. Ultra montes.)
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pozwolenie Władzy Duchownej:
Facultas
R. P. Provincialis.
Ego Michael
Mycielski, Praepositus Provincialis Prov. Galicianae Societatis Jesu,
potestate ad hoc mihi facta ab A. R. P. N. Ludovico Martin Praeposito Generali
ejusdem Societatis, facultatem concedo, ut opus sub titulo: "Kazania Ks. Karola
Antoniewicza T. J. Wydanie drugie znacznie pomnożone" – a duobus
censoribus nostrae Societatis revisum et approbatum: typis mandetur.
Cracoviae, 4. Aprilis 1893.
Michael Mycielski S. J.
Nr. 3683.
IMPRIMI PERMITTIMUS.
Cracoviae
die 25 Augusti 1893.
† A. Kard. Dunajewski
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przypisy:
(1) Napisane w Nowym Sączu 1842 r.
(a)
"Karol Antoniewicz T. J. (1807-1852). Urodzony we Lwowie, po stracie żony
i 5-rga dzieci wstępuje do zakonu 1839, wyświęcony 1844, po rzezi galicyjskiej
pracuje jako ludowy misjonarz w Tarnowskim i Bochnieńskim (1846), w r. 1851-2
prowadzi misje na Śląsku i w Poznańskim, pochowany w Obrze (Pozn.) (życiorys w
"Przeglądzie Powszechnym" 1893-5). – Kaznodzieja misyjny, jeden z
najznakomitszych w Polsce, o wielkiej sile przekonania i odczucia, dusza
poetycka, gorąca i zarazem głęboko ascetyczna. Kaznodzieja popularny, obrazowy,
porywa zapałem, gorliwością apostolską, wymową gorącą i obfitą, najwięcej mówi
o krzyżu, o miłosierdziu i o Matce Najświętszej. (Braki – w budowie kazań, w
pogłębieniu teologicznym, improwizowaniu). Kazania w 4 tomach (misyjne,
mariologiczne, świąteczne, przygodne) wydał ks. Badeni T. J.". – Ks.
Zygmunt Pilch, Szkoła kaznodziejstwa. Kielce 1937, s.19.
(b)
Por. 1) Ks. Karol Antoniewicz SI, a) O Kościele. b) O jałmużnie. c)
O prawdziwej i fałszywej miłości. d) O fałszywych pociechach
światowych. e) O czasie. f) O powołaniu kobiety. h) O
powołaniu niewiasty. h) O przygotowaniu do stanu małżeńskiego.
4) Henryk Hello, a) Nowoczesne wolności w
oświetleniu encyklik. Wolność sumienia – wolność wyznania – wolność prasy –
wolność nauczania. b) Syllabus w wieku XX.
5) O. Mikołaj Jamin OSB, a) O jedności prawdziwej religii. b) Poza Kościołem nie ma
zbawienia. c) Jezus Chrystus potępia tolerantyzm.
6) Ks. Leonard Goffine, Nauka
o konieczności wiary chrześcijańsko-katolickiej.
7) Bp Adolf Szelążek, a) Czy indyferentyzm ma rację bytu. b) Trwałość Kościoła
Chrystusowego.
8) Ks. Franciszek Pouget, Indyferentyści.
9) Ks. Jakub Balmes, List
do sceptyka. Problem wielości religii.
10) O. Tilmann Pesch SI, Chrześcijańska
filozofia życia.
11) Ks. Franciszek Perriot, Poza Kościołem nie ma
zbawienia.