Istnieje w Rzymie pałac, znany pod nazwą "Łaźni
Dioklecjana", którego i piękność, okazałość i
trwałość każdego w podziwienie wprawia; rzadko kto
jednak wie o tym, że mury te oblane są potem i
obryzgane krwią wielu niewinnych chrześcijan.
Cesarz Dioklecjan, wstąpiwszy na tron, przybrał
sobie za współrządcę Maksymiana, przyjaciela lat
młodzieńczych. Znany ten wróg chrześcijan z
wdzięczności kazał Dioklecjanowi wystawić ów
olbrzymi pałac, mający mu służyć za łaźnię. Z
rozkazu Maksymiana musieli przy budowie gmachu pracować
jako prości robotnicy wszyscy chrześcijanie żyjący
podówczas w Rzymie. Bez różnicy płci, wieku i stanu,
bez pożywienia i jakiejkolwiek płacy zniewoleni byli
wykonywać najcięższe prace. Wielu z nich, nie mogąc
podołać trudom, przypłaciło te wysiłki życiem;
wielu innych żyło w nędzy i poniewierce, padając pod
razami okrutnych dozorców.
Nad smutnym położeniem chrześcijan ubolewał mocno
pewien młody Rzymianin, potomek bogatego i znakomitego
rodu, a przy tym tajny wyznawca nauki Chrystusa.
Przysyłał on biednym robotnikom od czasu do czasu
żywność, posługując się w tej sprawie diakonem
Cyriakiem i dwoma gorliwymi chrześcijanami imieniem
Largus i Smaragd (żyli około roku Pańskiego 300), którzy z niebezpieczeństwem życia
wręczali tajemnie nieszczęśliwym jego przesyłki.
Schwytani wreszcie przez chytrych dozorców na gorącym
uczynku, skazani zostali na tę samą ciężką pracę.
Nie mogąc odtąd przynosić ulgi swej nieszczęśliwej
braci, starali się w inny sposób złagodzić ich twardy
los. Pomagali słabym i strudzonym w noszeniu
ciężarów, pocieszali i umieli ich natchnąć taką
cierpliwością, że biedacy upadając pod brzemieniem
pracy śpiewali hymny na cześć Boga. Pewien czcigodny
starzec, któremu było na imię Saturnin, dźwigając
pewnego dnia ogromny ciężar, padł bezwładny na
ziemię; natychmiast pobiegł Cyriak z towarzyszami do
dozorcy, wstawili się za biedakiem, oświadczyli, że go
wyręczą i wzięli na barki ciężar dwakroć większy.
Ten zbudowany ich godnym naśladowania poświęceniem,
doniósł o tym Maksymianowi.
Opowiadanie dozorcy nie tylko nie wzruszyło srogiego
tyrana, ale go tak rozgniewało, że kazał miłosiernych
młodzieńców wtrącić do więzienia. W ciemnym tym
lochu odwiedziło ich kilku niewidomych, prosząc
świątobliwych więźniów, aby swymi modłami wyjednali
im u Boga przywrócenie wzroku. Cyriak wymówił nad nimi
kilka razy imię Jezus, uczynił znak Krzyża św. i w
tejże chwili niewidomi odzyskali wzrok. Cud ten wkrótce
doszedł do powszechnej wiadomości, po ulicach
rozbrzmiewały pienia na cześć Chrystusa, aż wreszcie
dowiedział się o nim Dioklecjan, którego córka była
opętana przez złego ducha. Chcąc jej dopomóc,
przywołał Cyriaka i kazał mu ją wyleczyć. Ten,
licząc na pomoc Bożą, zapytał panienkę: "Czy
wierzysz w Jezusa, Syna Boga Wszechmocnego?". "Wierzę
- odpowiedziała zapytana - i pragnę chrztu
świętego". Wtedy przyzwał Święty pomocy Chrystusa,
zaklął szatana i kazał mu opuścić ciało.
Rozradowana i wdzięczna Bogu księżniczka natychmiast
poprosiła o naukę wiary świętej, a oświeciwszy się
w niej dostatecznie, przyjęła chrzest święty. Cesarz
zdumiał się, widząc cud tak widoczny, ale zestarzawszy
się w bałwochwalstwie, nie chciał uznać przewagi
prawdziwej wiary, i poprzestał na wypuszczeniu trzech
wyznawców z więzienia, wyznaczając im zarazem
mieszkania w mieście.
Przez czas niejaki pozostawiono ich w spokoju i
pozwolono im oddawać się miłosierdziu, ale wkrótce
podjęto z nimi walkę na nowo. Dioklecjan wyjechał był
na niejaki czas, oddawszy rządy Maksymianowi, który
natychmiast kazał namiestnikowi wytoczyć proces przeciw
trzem przyjaciołom. Zawezwawszy ich przed swój
trybunał, starał się groźbą i prośbą przywieść
ich do odstępstwa, na co wszyscy trzej zgodnie
odpowiedzieli: "Słuchamy i wielbimy tylko Jezusa
Chrystusa, Mistrza i Pana naszego". Rozjątrzony tą
odpowiedzią rzekł namiestnik do Cyriaka: "Poczekajno,
smoku, niezadługo wrócę ci młode lata!", po czym
wrzącą smołą polecił mu zlać głowę. Męczennik
zniósł z wzorową cierpliwością tę straszliwą
katuszę, mówiąc: "Chwała Ci, o Boże przedwieczny,
że sługę swego poczytujesz być godnym dostąpienia
Królestwa niebieskiego". Potem zwrócił się
namiestnik do towarzyszów Cyriaka, pytając, co wolą,
czy ponieść śmierć, czy też oddać cześć bogom
rzymskim. Bez namysłu odpowiedzieli, że każdej chwili
gotowi oddać życie w ofierze Chrystusowi Panu. Po
takiej odprawie zwrócił się starosta znowu do Cyriaka:
"Starcze! czemuż to chcesz umierać?". "Gdyż mi
tęskno za Bogiem!" - brzmiała odpowiedź.
"Bądźże rozsądny i złóż bogom ofiarę". -
namawiał okrutnik. "Niechże ofiarę czynią ci -
odrzekł Cyriak - co nie wierzą w Chrystusa".
Słowa te i męstwo Cyriaka rozjątrzyły namiestnika
do reszty, kazał go przeto wziąć na tortury, smagać i
tłuc pałkami. Wśród tych katuszy spoglądał święty
Męczennik w Niebo i wołał: "Panie Jezu Chryste,
ulituj się nade mną i okaż mi swą łaskę i
miłosierdzie". Widząc, że nic nie dokaże, doniósł
o tym namiestnik cesarzowi, który wszystkich trzech
Wyznawców wraz z 21 innymi chrześcijanami kazał
ściąć. Wyrok ów wykonano za murami Rzymu w roku 303.
W kościele opackim w Altorf (w Alzacji) przechowują
jedno ramię świętego Cyriaka, podarowane klasztorowi
przez papieża Leona IX.
Nauka moralna
Żywot św. Cyriaka uczy nas, jak wielka była
wzajemna miłość pierwszych chrześcijan. Tworzyli oni
niejako jedno ciało i jedną duszę. Sami nazywali się
wzajemnie braćmi, starszych ojcami, a kobiety córkami
lub siostrami. Kapłanom również oddawali powinną
cześć i szacunek. Uwięzionych za wiarę odwiedzali i
pocieszali, całowali ich okowy, wspierali jałmużną, a
jeżeli sami byli ubodzy, wstawiali się za nimi do
parafii zamożniejszych. Każdy kościół miał
skrzynkę przeznaczoną dla jałmużn, w której wierni
co miesiąc składali dobrowolne datki pieniężne. Z
owych kas opatrywano biednych, pokrywano koszty
pogrzebów, utrzymywano sieroty, sługi niezdolne do
pracy, więźniów, skazanych na prace w kopalniach,
wygnańców itp. Nadmiernemu zapałowi w odwiedzaniu
więźniów niejednokrotnie zapobiegać musieli biskupi,
gdyż powstawały z tego srogie prześladowania. - Kto
nie mógł się dostać do więźniów, chodził do chat
ubogich lub odwiedzał chorych. W razie wybuchu
zaraźliwej choroby poświęcenie pierwszych chrześcijan
po prostu nie miało granic. Nawet do pogan śpieszyli z
ulgą i pomocą. Porzucone przez rodziców dzieci
pogańskie zbierali i wychowywali po chrześcijańsku a
dziećmi świętych Męczenników zajmowali się z
szczególną pieczołowitością. Pielęgnowaniem chorych
zajmowali się duchowni zwani diakonami; oni zbierali
jałmużny, zajmowali się ich podziałem i podejmowali
dalekie nieraz podróże, aby zasilić wyczerpane kasy.
Przybyłemu gościowi umywali nogi, dawali, co mieli
najlepszego i sadowili na miejscu honorowym. Zwłoki
zmarłych obmywali i balsamowali, odprawiali za nich
nabożeństwa żałobne i wyprawiali uczty ubogim i
żebrakom; nadto wykupywali za drogie pieniądze ciała
Męczenników z rąk katowskich, a w ich groby kładli
znamiona męczeńskie z flaszeczkami i gąbkami ich
krwią napojonymi. W pewne dni schodzili się biedniejsi
w umówionym domu, a zamożniejsi podejmowali ich i
ugaszczali, siadali z nimi do stołu, uczciwszy
poprzednio Boga modlitwą lub nabożnym pieniem; uczty te
zwały się agapami,
a kończyła je modlitwa. Celem tych biesiad było
usunięcie wszelkich niesnasek i nieporozumień między
bracią, jako też wzmocnienie ich we wzajemnej miłości.
Miłość ta budowała nawet pogan, tak dalece, że wielu
z nich z tego dowodu przyjmowało wiarę Chrystusową.
"Patrzcie - mawiali - jak ci chrześcijanie się
miłują". - Naśladujmy ich przeto i bierzmy z nich
przykład.
Modlitwa
O Panie i Boże mój! postanawiam i przyrzekam Ci
szczerze, iż odtąd będę miłował każdego człowieka
z całego serca i ze wszystkich sił, jako też z
miłości ku Tobie dobrze będę mu życzyć i czynić.
Obiecuję Ci, dobry Boże, nie pominąć żadnej
sposobności okazania tej miłości uczynkiem, gdyż sam
łaknę miłosierdzia Twego i pragnę gorąco Twej
miłości. Przez Pana naszego. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich
na wszystkie dni roku - Katowice/Mikołów 1937 r.