Do tej pory prawdopodobnie już wszyscy słyszeli albo
czytali o sensacji, jaką podzielił się "papież" Franciszek podczas
styczniowej konferencji prasowej. W czasie drogi powrotnej z Manili do Rzymu, na
pokładzie samolotu mówił o "odpowiedzialnym rodzicielstwie" i powiedział,
że katolicy nie powinni się mnożyć "jak króliki". Tak, to nie pomyłka.
Przywodzi to na myśl podobnie gorszące wypowiedzi, które w ciągu minionych
dwóch lat wyszły z jego ust. Jednakże ta ostatnia wypowiedź wprowadza wyraźny
dysonans z niesławną deklaracją, która obiegła cały świat: "Kimże jestem,
by osądzać?".
Cóż on zatem właściwie powiedział? To, co powiedział, nie
jest w istocie tak ważne, jak to, co dał do zrozumienia: mianowicie, że katolicy
mają zbyt wiele dzieci i że stosowanie antykoncepcji jest konieczne i
dopuszczalne. W każdym razie właśnie w ten sposób jego słowa zostały przez
wielu zrozumiane. Opublikowaliśmy już artykuł na temat antykoncepcji (zob. "The
Reign of Mary", nr 140), ale wiele z tego, co się w nim znalazło, zasługuje
na przypomnienie. W niniejszym artykule chciałbym się skupić krótko na trzech
tematach: 1) błogosławieństwie, jakim jest dla rodziny posiadanie wielu dzieci,
2) złej woli zawartej w antykoncepcji i 3) niezdolności hierarchii Vaticanum
II do przekazywania nauki w jasny, niedwuznaczny sposób.
Błogosławieństwo posiadania dzieci
Kościół katolicki zawsze nauczał, że prokreacja jest głównym
celem małżeństwa i że dzieci są wielkim błogosławieństwem od Boga. Zadziwienie
i respekt wzbudza w człowieku myśl, że Bóg pozwala nędznym istotom ludzkim – a
mianowicie, rodzicom – współpracować ze Sobą w sprowadzaniu na świat nowego
życia. Albowiem za każdym razem, gdy dochodzi do poczęcia dziecka, rodzice, że
tak powiem, zmuszają Boga do stworzenia nowej duszy ludzkiej. Cóż za zaszczyt!
Już na samym początku Bóg nakazał rodzajowi
ludzkiemu: "Rośnijcie i mnóżcie się; i napełniajcie ziemię, a czyńcie ją
sobie poddaną" (Rodz. 1, 28). Ten nakaz, przekazany ludzkości poprzez
Adama i Ewę został powtórzony po potopie Noemu i jego synom: "Rośnijcie i
mnóżcie się i napełniajcie ziemię" (Rodz. 9, 1). Dlaczego – można by
zapytać – Bóg pragnie, aby rodzaj ludzki się mnożył? Powód jest prosty: pragnie
On dzielić z ludźmi Swe własne szczęście w niebie. Jak ujęli to niektórzy
autorzy: pragnie zapełnić ludźmi puste trony w niebie, które były przeznaczone
dla upadłych aniołów. Faktem jest to, że Bóg to najwyższa Dobroć, a ten, kto
jest dobry, pragnie dzielić się tą dobrocią z innymi.
Ale za kogo uważa się ten, kto kwestionuje wolę Bożą i
plan co do ludzkości? To prawda, że socjolodzy starają się zatrwożyć rodziców
myślą, że świat jest zbyt przeludniony i że sprowadzanie na świat wielu dzieci jest
ze strony rodziców nieodpowiedzialne. Nie jest tu naszym celem obalanie mitu
przeludnienia – wystarczy stwierdzić, że Kościół nigdy nie nauczał, iż rodzice
muszą ograniczać liczbę swych dzieci. W rzeczywistości głosił coś przeciwnego.
Przypatrzmy się fragmentowi przemowy Papieża Piusa XII na temat rodzin
wielodzietnych:
"Duże rodziny są najwspanialszymi klombami
kwiatowymi w ogrodzie Kościoła. Rozkwita w nich szczęście, a w żyznej glebie
dojrzewa świętość. Każda rodzina, nawet najmniejsza, ma być w zamyśle Boga oazą
pokoju duchowego. Jest jednakże ogromna różnica: tam gdzie liczba dzieci
niewiele przekracza jedno, ta spokojna intymność nadająca życiu wartości jest
naznaczona domieszką melancholii lub jej bladości, nie trwa ona tak długo, może
być bardziej niepewna, często przyćmiewa ją ukryty strach i wyrzuty sumienia.
Bardzo różni się od pogody ducha, którą
można znaleźć u rodziców otoczonych wielką obfitością młodego życia. Radość
pochodząca z obfitych Boskich błogosławieństw wybucha na tysiąc różnych
sposobów i nie ma obawy, że się kiedyś skończy. Czoła tych ojców i matek mogą się
marszczyć pod ciężarem trosk, ale nigdy nie ma tam śladu tego wewnętrznego
cienia, który zdradzałby niepokój sumienia lub obawę przed nieuniknionym
powrotem do samotności. Ich młodość zdaje się nigdy nie przemijać, tak długo,
jak w domu unosi się słodka woń kołyski, tak długo, jak w ścianach ich domu rozbrzmiewają
srebrzyste głosy dzieci i wnuków.
Ich ciężkie trudy pomnożone po
wielekroć, ich zdwojone ofiary i wyrzeczenie się kosztownych rozrywek są hojnie
wynagrodzone nawet tutaj na ziemi nieprzebraną skarbnicą uczuć i tkliwych nadziei,
które zamieszkują ich serca, nigdy ich nie nużąc i nie przeszkadzając.
A nadzieje te wkrótce stają się
rzeczywistością, kiedy najstarsza córka zaczyna pomagać matce opiekować się
niemowlęciem oraz w dniu, kiedy najstarszy syn z rozpromienioną twarzą wraca do
domu z pierwszą zarobioną przez siebie pensją. Ten dzień będzie dla rodziców
szczególnie szczęśliwy, gdyż sprawi, że zniknie widmo starości spędzonej w nędzy
i odczują pewność uzyskania nagrody za swe poświęcenia.
Kiedy w rodzinie jest wiele dzieci,
oszczędza im to nudy samotności i ograniczeń wynikających z konieczności nieustannego
przebywania wśród dorosłych. To prawda, że czasami żywotność dzieci może
działać na nerwy, a ich sprzeczki mogą przypominać małe rozruchy, ale nawet ich
kłótnie odgrywają istotną rolę w formowaniu charakteru, tak długo, jak pozostają
krótkie i powierzchowne. Dzieci z rodzin wielodzietnych niemal automatycznie
uczą się uważać na to, co robią i brać za to odpowiedzialność, szanować się i
pomagać sobie nawzajem, być serdecznymi i wielkodusznymi. Rodzina jest dla nich
małym poligonem doświadczalnym, zanim wyruszą w świat, który okaże się wobec
nich trudniejszy i bardziej wymagający.
Wszystkie te cenne korzyści będą mocniejsze
i trwalsze, bardziej intensywne i owocniejsze, jeśli za swą przewodnią zasadę i
podstawę życia rodzina wielodzietna przyjmie nadprzyrodzonego ducha Ewangelii,
który uduchawia wszystko i czyni wiecznym. Doświadczenie uczy, że Bóg w takich
rodzinach często wykracza poza zwykłe dary Opatrzności, takie jak radość i
pokój, obdarowując ją szczególnym wezwaniem – powołaniem kapłańskim, zakonnym, powołaniem
do najwyższej świętości.
Słusznie często zwraca się uwagę na
fakt, że duże rodziny zawsze były w czołówce jako kolebki świętych. Możemy między
innymi przytoczyć przykłady rodzin takich, jak ta św. Ludwika, króla Francji,
składającą się z dziesięciorga dzieci, rodzinę św. Katarzyny Sieneńskiej, w której
było dwadzieścia pięć dzieci, św. Roberta Bellarmina, który pochodził z rodziny
mającej dwanaście dzieci i rodzinę św. Piusa X, który miał dziewięcioro
rodzeństwa.
Każde powołanie jest tajemnicą
Opatrzności, ale te przykłady dowodzą, że duża liczba dzieci nie przeszkadza
rodzicom w zapewnieniu im wyjątkowego i doskonałego wychowania, i pokazują, że
ilość potomstwa nie działa na niekorzyść ich zalet, w odniesieniu zarówno do
wartości fizycznych, jak i duchowych" (Papież Pius XII, Przemówienie do
rodzin wielodzietnych, 20 stycznia 1958).
Dodajmy do tego nauczania Papieża następujący
przykład z życia proboszcza z Ars: Pewnego razu przybyła do Ars po pociechę
niewiasta z dużą rodziną, jako że właśnie spodziewała się kolejnego dziecka.
Nie musiała długo czekać, gdy święty kapłan przywołał ją z tłumu.
"Wyglądasz na bardzo smutną, moje dziecko", rzekł święty do
przygnębionej kobiety. Opowiedziała mu wtedy o swych obawach, jako że była już
zaawansowana wiekiem. Na co usłyszała odpowiedź: "Nie obawiaj się...
gdybyś tylko wiedziała, ile kobiet trafia do piekła, ponieważ nie wydały na
świat dzieci, które powinny były urodzić!" (Ks. Franciszek Trochu, The
Cure d'Ars [Proboszcz z Ars],
ss. 311-312).
Zło antykoncepcji
Z drugiej strony, Kościół katolicki nie mówi rodzicom,
ile powinni mieć dzieci. Mówi im tylko, że nie mogą umyślnie niweczyć celu
małżeńskiego aktu poprzez stosowanie antykoncepcji. Każda próba takiego
postępowania wypacza sam cel małżeństwa i jest zawsze ciężkim grzechem.
Przypadek Onana z Księgi Rodzaju, zgładzonego przez Boga za stosowanie kontroli
urodzeń, pokazuje gniew Boży wobec tych, którzy się do tej praktyki uciekają.
Widzimy zatem, jak magisterium Kościoła konsekwentnie
i wyraźnie naucza, że sztuczna antykoncepcja jest niemoralna. Papież Pius XI
uczy: "Ktokolwiek użyje małżeństwa w ten sposób, by umyślnie udaremnić
naturalną siłę rozrodczą, łamie prawo Boże oraz prawo przyrodzone i obciąża
sumienie swoje grzechem ciężkim" (Encyklika Casti connubii, 1930).
Dlaczego jednak ta praktyka jest obecnie tak
powszechna? Prosta i jasna odpowiedź to szeroko rozprzestrzeniony w naszym
współczesnym hedonistycznym społeczeństwie egoizm. Za pośrednictwem wszelkich
dostępnych mediów ludzie są uczeni poszukiwania przyjemności, jak gdyby to miał
być ostateczny cel życia. Zwłaszcza od czasu wynalezienia "pigułki"
praktyka antykoncepcji osiągnęła rozmiary epidemii. Ale to wszystko ma swoje
konsekwencje. Oprócz indywidualnych skutków dla dusz uzależnionych od tego występku,
istnieją katastrofalne skutki dla moralnej tkanki społeczeństwa.
Gdyby zapytać, co jest praprzyczyną moralnego upadku współczesnego
społeczeństwa, to jaka byłaby odpowiedź? Niektórzy powiedzieliby, że to rozwód,
który rozbija rodziny i niszczy emocjonalne życie dzieci, często wywołując
niepowetowane szkody. Inni wskazaliby na przemysł rozrywkowy, który nieustannie
napełnia zmysłowymi słowami i obrazami umysły milionów ludzi, którzy wystawiają
się na jego działanie. Wielu wskazałoby na Internet, który doprowadził do wielkiego
zalewu pornografią o epidemicznych rozmiarach. Jeszcze inni zwróciliby uwagę na
zabijanie nienarodzonych dzieci (aborcja), które jest niewątpliwie największym
złem moralnym naszych czasów.
Jednakże jestem zdania, że rozpowszechnione stosowanie
antykoncepcji jest główną przyczyną wszelkiej niemoralności, jaka dotyka nasze
społeczeństwo. Antykoncepcja obiecuje przyjemność fizyczną bez ciężaru
wychowania dzieci, czyniąc przyjemność celem samym w sobie. Taka mentalność i
praktyka prowadzi do wszystkich pozostałych, wyżej wymienionych rodzajów zła.
Nawet aborcja, będąc tak strasznym złem, wydaje się być bardziej rezultatem
rozpowszechnionego stosowania antykoncepcji aniżeli złem wyizolowanym. Do aborcji
dochodzi bowiem wtedy, gdy pojawia się "nieplanowana" ciąża, ponieważ
antykoncepcja "nie zadziałała" albo nie została użyta.
Powinniśmy być wdzięczni, że nasi przodkowie nie
myśleli w tak egoistyczny, żądny przyjemności sposób. W przeciwnym razie, ja
bym nie napisał tego artykułu, a wy byście go nie przeczytali! Dlaczego? Nawet
jeśli możecie być pierwszym albo drugim dzieckiem w waszej rodzinie, a wasi
rodzice byli pierwszym lub drugim dzieckiem w swoich, to czy sięgając w
przeszłość, zawsze było to regułą? Gdybyście przeprowadzili badania
genealogiczne, to wśród swoich dziadków, pradziadków itd. znaleźlibyście wielu
przodków, którzy urodzili się w linii rodzin wielodzietnych. Dobrze się dla nas
złożyło, że ich rodzice nie uważali, iż "doskonała rodzina" powinna
mieć tylko dwoje albo troje dzieci, gdyż wtedy ani wy, ani ja nigdy byśmy nie
istnieli.
Jedynie katolickiemu Kościołowi można ufać jako
udzielającemu jasnych wskazań w tej sprawie, podobnie jak we wszystkich
moralnych kwestiach. Módlmy się, by nasze społeczeństwo porzuciło grzeszną pogoń
za przyjemnościami jako celem samym w sobie, z wykluczeniem wszystkich
obowiązków i powróciło raczej do Bożego planu przeznaczonego dla rodzin:
rodzenia dzieci, prawidłowego wychowania ich w prawdziwej Wierze i dzięki temu zaludnienia nieba świętymi.
Totalna klapa modernistycznej hierarchii
Dochodzimy w ten sposób do końcowego punktu tego
artykułu, którym jest kompletna niezdolność współczesnej modernistycznej
hierarchii, zwłaszcza jej "papieży" do jasnego i jednoznacznego
głoszenia prawdy. Abym nie został oskarżony o przesadę, przyjrzyjmy się dokładnie
słowom Franciszka: "Nie oznacza to, że chrześcijanin musi robić dzieci «seryjnie»:
Niektórzy uważają, że – przepraszam za język – aby być dobrymi katolikami,
musimy być jak króliki. Nie. Rodzicielstwo odpowiedzialne. Jest to jasne i
dlatego w Kościele są grupy wsparcia dla małżeństw, są eksperci, są
duszpasterze, do których można się zwrócić i jest wiele sposobów, które są
dozwolone i które są pomocne".
Otrząsnąwszy się z szoku spowodowanego uświadomieniem
sobie, że rzekomy papież Kościoła katolickiego powiedział coś takiego, musimy
zadać sobie pytanie, co on właściwie mówi. Z pewnością obrońcy Bergoglio
(którym jest coraz trudniej próbować bronić jego wypowiedzi) powiedzą, że nie
poparł on sztucznej antykoncepcji i że nie złożył żadnych heretyckich
oświadczeń. Pozostaje jednak faktem, że jego nauczanie nie jest jednoznaczne.
Nie potępił antykoncepcji. Ludzie stosujący tę obrzydliwą praktykę uznają jego
słowa za potwierdzenie swego stylu życia, natomiast ci, którzy przestrzegają
tradycyjnego katolickiego moralnego nauczania zakrzykną, że pierwsi źle
interpretują jego słowa.
Problemem jest tutaj brak jasnej, jednoznacznej nauki.
Tymczasem właśnie rolą kapłana czy biskupa, nie mówiąc już o papieżu, jest
głoszenie prawdy. Znamy naturę ludzką, która zawsze wybiera wygodne rozwiązanie.
Dlatego Bóg opatrzył większość Swych przykazań słowami "Nie będziesz...".
Natura ludzka zawsze szuka jakiegoś wybiegu, wyjątku.
Pismo Święte, przykład i nauczanie świętych oraz nauka
Świętej Matki Kościoła czynią najzupełniej bezspornym fakt, że pasterze mają
poważny obowiązek pouczania swych podopiecznych i potępiania występków. Święty
Paweł uroczyście napominał Tymoteusza: "nalegaj w porę, nie w porę;
przekonywaj, proś, karć z wszelką cierpliwością i nauką" (II Tym. 4, 2).
Święty Jan Chrzciciel był wspaniałym przykładem gorliwości o prawdę, gdy w
najsurowszych słowach potępiał faryzeuszy i publicznie zganił Heroda. Poniósł
śmierć męczeńską za wierność swej misji głoszenia prawdy i potępiania zła.
Lecz jeśli mamy przyjąć dowody w postaci niezliczonych
sondaży przeprowadzonych na ten temat, to okazuje się, że bardzo wiele osób
podających się za katolików w pełni popiera stosowanie grzesznej kontroli
urodzeń. Gdzie zatem jest jasne nauczanie soborowej hierarchii w tych
kwestiach? Bergoglio, w szczególności, kompletnie zawiódł w pełnieniu misji,
którą sobie uzurpuje: misji głównego pasterza Chrystusowej owczarni. (Zob. The Failure to Condemn [Zaniechanie potępienia], "The Reign
of Mary", nr 151.)
Przypominamy również w związku z tym naukę z naszego
katechizmu dotyczącą rodzajów grzechu: istnieją grzechy zaniechania, jak
również grzechy popełnione. Grzech zaniechania to niewypełnienie obowiązku,
takiego jak np. udział w niedzielnej Mszy. Chociaż istnieją różne grzechy
zaniechania, to jednym z najboleśniejszych jest ten popełniany przez dzierżące
władzę osoby, które nie nauczają, nie upominają i nie instruują powierzonych
ich pieczy podwładnych. Rodzice, którzy nie karcą swoich dzieci i pozwalają im na
rozwijanie grzesznych nawyków, zostaną za to zaniedbanie pociągnięci do
odpowiedzialności przed Bogiem. Nauczyciele, którzy nie uczą prawdy, również odpowiedzą
przed Bogiem. Ale niewątpliwie najpoważniejszym jest zaniedbanie, jakiego
dopuszczają się pasterze, którzy odpowiednio nie pouczają i nie upominają dusz
powierzonych ich opiece.
Bóg wypowiedział się o tym ciężkim grzechu w słowach,
które powinny wzbudzić strach w sercach wszystkich dzierżących władzę:
"Jeśli ja powiem bezbożnemu: «Śmiercią umrzesz», a ty nie oznajmisz mu,
ani mu nie powiesz, aby się odwrócił od drogi swej bezbożnej i żył, ów bezbożny
w bezbożności swojej umrze, lecz krwi jego z ręki twojej domagać się będę"
(Ezechiel 3, 18). Te słowa powinny skłonić przedstawicieli współczesnej modernistycznej
hierarchii – którzy boją się, by nikogo nie urazić – do zastanowienia się nad
spoczywającymi na nich poważnymi obowiązkami, zanim zostaną wezwani do zdania
rachunku ze swego urzędu przed najwyższym Sędzią.
Przykre to, ale uwagi Bergoglio o mnożeniu się
"jak króliki" były obraźliwe dla katolickich rodziców wielodzietnych
rodzin, którzy z miłością przyjmują dzieci, jakie im Bóg powierza i usiłują
wychować je do świętości. Sugerują one także, że rodzice mogą korzystać z
wszelkich dostępnych środków służących do ograniczenia liczby dzieci, a ponadto
w żadnej mierze nie można ich uznać za jasny sposób przekazywania moralnej nauki
Kościoła.
Ks. Benedict Hughes CMRI
Artykuł z czasopisma "The Reign of Mary", nr
157, Winter 2015 ( www.cmri.org ) (1)
Tłumaczył
z języka angielskiego Mirosław Salawa
–––––––––––––––
Przypisy:
(1)
Por. 1) Ks. Benedict Hughes, a) Zaniechanie
potępienia: Bergoglio zaniedbuje obowiązek potępienia zła. b) Franciszek okazuje względy dla
ruchu charyzmatycznego. c) Farsa Vaticanum II. Rzetelna ocena soboru po
pięćdziesięciu latach. d) Neopapież – fałszywy papież.
2) Bp Mark A. Pivarunas CMRI, a) Fałszywa tolerancja i bluźnierstwo
Franciszka I (Jorge Bergoglio).
b) "Synod o rodzinie" (2014)
otwiera ludziom oczy na odstępstwo modernistycznej hierarchii. c) Sedewakantyzm. d) Odpowiedzi na zarzuty wobec
stanowiska sedewakantystycznego.
3) Mario Derksen, Habemus Bergoglio. Antypapież
Franciszek i soborowy kościół.
4) Ks. Héctor L. Romero, Modernista Jorge Bergoglio zbezcześcił imię św.
Franciszka z Asyżu.
5) Bp Donald J. Sanborn, a) Kolejne herezje Bergoglio
potwierdzają niekatolicki charakter modernistycznego Neokościoła. b) Amoralny synod modernistycznych biskupów (2014) –
produkt doktrynalnego liberalizmu Vaticanum II.
c) Sedewakantyzm: w obronie autorytetu
Kościoła katolickiego i papiestwa.
6) Ks. Anthony Cekada, Bergoglio nie ma nic do
stracenia... zatem sedewakantystyczna argumentacja musi się zmienić.
7) Abp Antoni Julian Nowowiejski, Biskup Płocki, O liberalizmie, czyli fałszywej wolności.
8) O. Artur Vermeersch SI, Katechizm małżeństwa
chrześcijańskiego według encykliki "Casti connubii".
9) Ks. Kazimierz Naskręcki, a) Grzechy przeciwko wierze. b) Życie nadprzyrodzone. Krótkie nauki o
Sakramentach świętych i modlitwie.
c) Rozwody.
d) Małżeństwa mieszane. e) Istotny
cel małżeństwa.
10) Praca zbiorowa Profesorów Uniwersytetu
Lubelskiego, Małżeństwo w świetle nauki katolickiej.
11) Ks. Franciszek Spirago, Nauka o Sakramencie Małżeństwa.
12) O. Maria Augustinus Bellouard OP, Odpowiedzi Chrystusa na pytania ludzi. a) Nie
zabijaj! b) Cierpienie i grzech.
13) O. Mikołaj Łęczycki SI, Pobudki do unikania grzechu śmiertelnego i kilka
innych rozważań pobożnych.
14) Ks. Andrzej Dobroniewski, Modernizm i moderniści.
(Przyp. red. Ultra montes).
Za: ultramontes.pl