Ojczyzną tego Świętego była Francja. Rodzice jego
byli bardzo bogobojnymi katolikami. Gdy oo. jezuici
otworzyli szkołę w mieście Besiers, rodzice oddali im
syna na wychowanie. Pacholę było ciche, spokojne,
posłuszne, więc nie mieli z nim żadnego utrapienia.
Podczas gdy rówieśnicy oddawali się zabawom,
Franciszek udawał się do kaplicy i z wielką
żarliwością modlił się przed Najświętszym
Sakramentem lub przed obrazem Najświętszej Panny, do
której miał osobliwe nabożeństwo. Największą
radość sprawiało mu, gdy mógł jak najczęściej
przystępować do Komunii świętej.
Już w latach młodocianych było widać, że go Pan
Bóg woła na urząd misjonarza, gdyż ubolewał, że
towarzysze jego niewiele dbają o życie religijne i
starał się pozyskać ich serca i zapalić do miłości
Pana Boga. Pozyskał ich sześciu i napisał dla nich
regułę, którą ściśle zachowywali. Mieszkali w
jednym domu i cały dzień mieli dokładnie podzielony.
Rozmowy ich obracały się około rzeczy Boskich;
wieczorem robili rachunek sumienia, w niedzielę
słuchali kazania i przystępowali do Stołu Pańskiego.
Z domu nie wychodzili, jak tylko do szkoły i do
kościoła, jednej byli myśli i jednego serca. Tak żył
Franciszek aż do 18 roku, kiedy go Pan Bóg nawiedził
ciężką chorobą. W tym czasie, a ponownie po
wyzdrowieniu postanowił wstąpić do zakonu Jezuitów,
by móc tym łatwiej pracować około zbawienia dusz.
Przyjęto go i odtąd starał się pilnie ćwiczyć i
utwierdzać we wszystkich cnotach zakonnych. Najmilsze
były mu najniższe posługi. Zazwyczaj posyła się
nowicjuszów zakonnych do szpitali, by ich wypróbować w
pokorze i miłości bliźniego. Franciszek wybierał
sobie tych chorych, którzy cierpieli na choroby
najbardziej wstrętne i obchodził się z nimi jak
najtroskliwiej, widząc w nich samego Chrystusa. W jednym
z kościołów w Tuluzie spoczywa ciało św. Męczennika
Saturnina, a obok niego znajdują się zwłoki wielu
innych Świętych. Tu posyłano często młodych
zakonników, żeby widokiem tylu Męczenników zapalali
się pragnieniem rozszerzania wiary. Pewnego razu
posłano tam i Franciszka. Mocno wzruszony padł na
ziemię przed świętymi relikwiami i tutaj natchnął
go Pan Bóg ową wielką żarliwością dla zbawienia
dusz, która go aż do śmierci ożywiała; tu obudziło
się w nim pragnienie, aby z miłości ku Jezusowi
poświęcić się całkiem pracy nad zbawieniem dusz, a
nawet krew swą dla niej przelać.
Chcąc się pomału zaprawić do urzędu
misjonarskiego, prosił przełożonych, żeby mu
pozwolili zająć się czeladzią i rozdawaniem ubogim
jałmużny, a gdy to uzyskał, z wielką gorliwością i
miłością zajął się swym urzędem. W niedziele
wychodził na wieś, miewał kazania do wieśniaków
albo też chodząc z dzwonkiem po ulicach miasta,
zwoływał dziatki i uczył je katechizmu.
Po tych szczęśliwych próbach postanowił pozyskać
dla Pana Boga mieszkańców miasta Andonia, jakoż
istotnie wnet odmieniły się ich serca. Wytępił
nałóg pijaństwa, przeklinania, wszeteczeństwa, a
zgoda i pokój znowu wróciły do rodzin. Nadto
założył tu bractwo Najświętszego Sakramentu, które
z czasem rozszerzyło się w całym katolickim Kościele.
Pośród tych prac nie zapominał bynajmniej o nauce
i tak dalece w niej postąpił, że mu przełożeni
powierzyli urząd nauczycielski, na którym nie tylko
wiedzy udzielał uczniom, lecz nadto prowadził ich do
życia bogobojnego, służąc im przede wszystkim
własnym przykładem, którym tak przyświecał, że go
zwano "Aniołem", bo czym Anioł Stróż dla każdego
z osobna, tym on był dla całego kolegium. Gdy miał
otrzymać święcenia kapłańskie, musiał stoczyć
ciężką walkę. Z jednej strony gorąco pragnął
opowiadać Ewangelię ubogim i grzeszników jednać z
Bogiem, z drugiej strony nie czuł się wcale godnym tego
wysokiego, kapłańskiego urzędu. Serce jego długo
ważyło się na obie strony, aż wreszcie przełożeni w
imię posłuszeństwa nakłonili go do przyjęcia
święceń. Zaledwie został kapłanem, Pan Bóg dał mu
sposobność okazania wielkiej żarliwości. W r. 1630
wybuchło w Tuluzie morowe powietrze i szerzyło się z
wielką srogością. Święty Franciszek błagał
przełożonych, aby mu pozwolili oddać się na usługi
chorych, był bowiem zdania, że kapłan winien w
posłudze bliźniemu i życie swoje poświęcić. Z
początku przełożeni nie chcieli na to przystać,
bacząc na bardzo młody wiek jego, ale gdy nie
przestawał prosić, przydając w wielkiej pokorze, że i
tak nie na wiele się przyda, w końcu zezwolili. Jak
ludzie światowi śpieszą na zabawy, tak św. Franciszek
pobiegł do zapowietrzonego miasta i z niewypowiedzianą
miłością zajął się chorymi.
Gdy miał lat 35, Pan Bóg pozwolił mu wejść na
drogę, do której tak długo się sposobił. Oto starsi
powierzyli mu urząd misjonarza. Sprawował go odtąd bez
przerwy przez ostatnie dziesięć lat życia, działając
głównie w południowej Francji. Wiedząc, że latem
wieśniacy mają dużo pracy w polu, urządzał o tej
porze misje po miastach, a zimą po wsiach. Nasamprzód
udał się do miasta Montpellier, gdzie była stolica
biskupia. Miasto było ludne, bogate, obywatele
oświeceni. Rozpoczął pracę od nauczania dzieci, a
potem w kościele jezuickim co niedzielę i święto
miewał kazania, proste, ale przy tym tak serdeczne, że
słuchacze nie mogli się od łez powstrzymać. Słuchali
tych nauk nawet najznakomitsi i najoświeceńsi obywatele
miasta, chociaż święty głównie prosty lud miał na
oku. Ubogich kochał jakby własne dzieci. Do jego
konfesjonału cisnęli się przede wszystkim ubodzy, a on
mawiał: "Panowie zawsze znajdą sobie spowiedników.
Moją cząstką niech będą ci ubodzy, ta opuszczona
trzódka Chrystusowa". Nieraz siedział w konfesjonale
do wieczora, nic nie jedząc, a gdy go raz zapytano,
dlaczego nie poszedł się posilić, rzekł: "Nie
uwierzysz pewnie, gdy powiem, że będąc ubogimi
zajęty, o niczym innym myśleć nie mogę". Nie było
w mieście biedaka, którego by nie odwiedził. Co
sobotę chodził od domu do domu, żebrząc na ubogich.
Pod zimę opuścił miasto i udał się na wieś. O
cztery godziny drogi leżało miasteczko Somiers, gdzie
herezja Kalwina poczyniła wielkie spustoszenia.
Katolicy, ludzie ubodzy, nie znali już prawie swej wiary
i żyli w rozpuście. Święty Franciszek, ujrzawszy
okropne to spustoszenie, rozpoczął bez zwłoki swą
pracę misyjną. Sypiał tylko trzy godziny, a resztę
nocy obracał na modlitwę i na przygotowanie do kazania.
Zaledwie dniało, już był w kościele, słuchał
spowiedzi i wstępował na ambonę. Po kazaniu znowu
siadał do konfesjonału, po czym odprawiał Mszę
świętą. Po południu uczył dziatki, odwiedzał
chorych, pocieszał ubogich i jednał zwaśnionych.
Wieczorem po raz drugi głosił kazanie, a późno w noc
słuchał spowiedzi. Gdy kazał, wielu płakało, a
rozumieli go i najwięksi prostaczkowie, bo mówił
bardzo prosto i przystępnie. Z miasteczka zwiedzał
pieszo okolicę i nie było miejsca tak pustego i
opuszczonego, do którego by nie zajrzał. W największe
zimno wychodził na czczo raniuteńko i szedł kilka mil,
by nauczać i słuchać spowiedzi. Żywił się tylko
chlebem i wodą, a sypiał na deskach.
Działy się pod jego wpływem liczne nawrócenia;
najzakamienialsi heretycy, najrozpasańsi żołnierze
uznawali jego świętość. Gdy dnia jednego gromada
plądrujących żołnierzy wyznania kalwińskiego
chciała złupić jedną wioskę, nic nie znalazłszy,
gdyż mieszkańcy zabrali wszystko i ratowali się
ucieczką, postanowiła złupić kościół. Na wieść o
tym przybiegł święty Franciszek z krzyżem w ręku,
zaklinając ich na krew Chrystusową, żeby nie gwałcili
miejsca świętego, a gdy nie zważali na te prośby,
zasłonił sobą drzwi kościoła i zawołał: "Precz
stąd, świętokradcy! Nie dopuszczę, by w mojej
obecności dom Boży zbezczeszczono. Nie wejdziecie do
tego kościoła, chyba po trupie sługi Boga żywego!".
Na te słowa przelękli się żołnierze i odeszli.
Z Somiers udał się do Vivieri, na zaproszenie
tamtejszego biskupa. Tu w niedostępnych górach
zagnieździli się kalwiniści, którzy przez
pięćdziesiąt lat pustoszyli biskupstwo i doszczętnie
popsuli obyczaje. Dokoła nic innego nie było słychać,
jak tylko o zabójstwach i łupiestwach, o lichwie,
pijaństwie i haniebnej rozpuście, a lud znał swą
wiarę zaledwie z nazwiska. W te strony, tak
niebezpieczne, udał się Święty w Imię Boże. Żadna
góra nie była dlań za wysoka, żadna chata za podła,
żeby tym biednym ludziom opowiadać Ewangelię.
Łagodnością zdobywał sobie serca nie tylko ubogich,
ale i wielkich panów. Jednym z najznakomitszych był
hrabia de la Mothe, katolik, ale człowiek bardzo dumny i
goniący za chwałą u świata. Święty Franciszek
otworzył mu oczy i zdołał go nakłonić do życia
prawdziwie chrześcijańskiego. Ten przykład
pociągnął inną szlachtę do świętego misjonarza i
lepszego życia. Przy pomocy tych możnych przyjaciół
udało się Świętemu przeprowadzić niejedno ważne
przedsięwzięcie.
Ze szczególną gorliwością wystąpił święty
Franciszek (żył około roku Pańskiego 1640) przeciw rozpuście, która tu strasznie
grasowała, a nadto nie spuszczał z oczu kacerzy. Słowa
jego, a jeszcze więcej pokorny, ubogi, cichy żywot i
dziwna żarliwość o dusze, wywierały na tych
nieszczęśliwych ludziach wielkie wrażenie.
Porównując to święte życie pobożnego misjonarza z
wygodnym a światowym życiem swych pastorów, nabierali
przekonania, że religia, której naucza Franciszek, musi
być prawdziwa i święta, nawróciło się tedy wielu, a
między nimi pewna pani wysokiego rodu, bardzo zacięta
kalwinistka. Franciszek poszedł do niej i powiedział
jej, że Bóg woła ją do nawrócenia się i już od
dawna na nią czeka. "Czy chcesz - mówił -
zatracić swą duszę, za którą Syn Boży krew swą
przelał na krzyżu?". Pani, wzruszona tymi słowy,
rzekła: "Niech mnie Bóg broni i zachowa, żebym
chciała duszę zatracić! Chcę być zbawioną".
Święty Franciszek odpowiedział: "Tedy musisz
przyjąć religię katolicką, bo ona jedynie jest
prawdziwa i daje zbawienie. Ona była religią ojców
twoich i ją przyniósł nam Pan Jezus". Jakoż pani
owa nawróciła się, a Franciszek zaprowadził ją do
biskupa, przed którym publicznie wyrzekła się swoich
błędów.
We wsi Lachen zrazu nie chciano nic wiedzieć o
Franciszku, ale potem, widząc jego wielką miłość ku
dzieciom i chorym, których pielęgnował po domach i
szpitalach, zaczęli go bardzo poważać i wielu
kalwinistów nawróciło się. W innej osadzie
wykorzenił mocno zagnieżdżone pijaństwo i co za nim
idzie, rozpustę i inne nieprawości, tak dalece, że
mieszkańcy ślubowali, iż już więcej do szynkowni nie
zajrzą. Niemniej szczęśliwie powiodła mu się misja
w mieście St. Andre, gdzie poza tym modlitwą uratował
życie chłopięciu, które w nocy spadło z wysokich
schodów i rozbiło się.
W drodze na inną misję wśród ostrej zimy
zabłądził w gęstym lesie. Brodząc przez dwie godziny
wraz z towarzyszem w głębokim śniegu, omal że życia
nie postradał, jednakże jakby cudem wybawiony o samej
północy trafił do proboszcza, który go był zaprosił
ze słowem Bożym.
Trzeba by zaiste wielką księgę napisać, aby
opowiedzieć wszystko, co ten święty misjonarz
zdziałał dobrego i cudownego. Wróciwszy do Puy, gdzie
jezuici mieli swoje kolegium, nie ustawał w swej pracy
apostolskiej. Nie podobna policzyć, ilu grzeszników
nawróciło się pod jego wpływem, do czego
przyczyniała się surowość jego żywota, miłość
ubogich i chorych, łagodność, pokora, cierpliwość i
dar czynienia cudów.
Na gołym ciele nosił ustawicznie włosiennicę, a na
biodrach żelazny łańcuch. Pożywieniem był mu chleb i
korzonki, napojem woda lub mleko. By nikomu nie być
ciężarem, nosił z sobą mąkę, którą spożywał,
rozczyniwszy ją wodą. W czasie misji cały dzień nic
nie brał do ust, a mimo to trudził się jeszcze postami
i wszystkie zmysły swoje umartwiał. Wśród
najtęższej zimy chodził w zwykłych szatach.
Dla skuteczności kazań zwano go "apostołem", a
dla miłości ubogich "ojcem ubóstwa".
Pewnego razu podczas wielkiej drożyzny wyczerpały
się wszystkie zasoby, jakie święty Franciszek zebrał
dla ubogich; nie było ani pieniędzy, ani zboża. Osoba,
która zarządzała jego "spichlerzem" - jak zwał
skrzynię do zboża - dała mu znać, że już nie ma
ani ziarnka. W tej samej chwili przyszła uboga matka z
kilkorgiem dziatek, święty odesłał ją do
zarządczyni, powiedziawszy jej, że dostanie tyle
zboża, ile będzie potrzebować. Zboża, jak wiemy, nie
było, Franciszek jednak napierał, żeby zarządczyni
poszła do spichrza, bo zboże być musi. Poszła tedy i
ujrzała wielką ilość zboża, które zaraz rozdała.
Powtarzało się to odtąd raz po raz i dopóki głód
trwał, ten cud rozmnażania się zboża nie ustawał.
Tak Bóg płacił Franciszkowi za miłość ubogich.
Dnia 2 grudnia roku 1640 wybierał się Święty na
misje do Louvesc. Gdy wychodził, zapytał go przyjaciel,
czy nie wróci do klasztoru na uroczystość ponowienia
ślubów. Święty odpowiedział: "Ja bym chciał
wrócić, ale Mistrz tego nie chce". Na ponowne pytanie
dał taką samą odpowiedź: "Mistrz nie chce, żebym
przyszedł. Towarzysz mój wróci, ja nie wrócę, bo
taka jest wola Mistrza". Przyjaciel i teraz jeszcze nie
zrozumiał jego słów. Pojął je dopiero w dziesięć
dni później, gdy nadeszła wiadomość o śmierci
świętego Franciszka.
Miejsce, gdzie Święty miał odprawiać misję, było
odległe tylko o dziesięć godzin drogi, ale droga była
bardzo przykra, zwłaszcza w porze zimowej. Zaskoczony
nocą musiał spocony i strudzony nocować w jakiejś
rozwalonej szopie w polach i tu się nabawił
śmiertelnej choroby.
Na miejsce przybył 24 grudnia, a nosząc już
śmierć w sercu, zaraz począł głosić nauki i
słuchać spowiedzi. W Boże Narodzenie, mimo słabości,
wygłosił trzy kazania, a z konfesjonału nie wychodził
przez cały dzień. Tak samo pracował w uroczystość
św. Szczepana. Słuchając spowiedzi naprzeciw otwartego
okna, omdlał raz i drugi, tak że musiano go zanieść
na plebanię. Czując, że nadchodzi śmierć,
wyspowiadał się z całego życia i z wielkim
nabożeństwem przyjął Ostatnie Sakramenta. Ostatniego
grudnia wieczorem nadszedł koniec. Kilka minut przed
północą ukazał mu się Pan Jezus z Najświętszą
Matką w chwale niebieskiej. Wpadł wtedy w zachwycenie,
a przyszedłszy do siebie, rzekł do brata zakonnika:
"O bracie mój, co za szczęście! Widzę Jezusa i
Maryję, który mnie raczył nawiedzić i chce mnie
zabrać do chwały swojej!". Wzniósł oczy w niebo i ze
słowami: "Panie Jezu, Zbawicielu mój, oto duszę
moją oddaję w ręce Twoje" - zasnął słodko na
wieki.
Niezliczone mnóstwo ludu zbiegło się, by po raz
ostatni oglądać świętego misjonarza. Pochowano go w
kościele przy wielkim ołtarzu i już w dzień pogrzebu
lud oddawał mu cześć jako Świętemu. Na jego grobie
działy się liczne cuda. Rok w rok przychodzili do niego
pielgrzymi z najdalszych stron, prosząc Świętego o
przyczynę u Pana Boga. Prośbę o jego kanonizację
wniosło do papieża Klemensa XI dwudziestu dwu
arcybiskupów i biskupów, pisząc: "Jesteśmy
świadkami, że u grobu świętego Jana Franciszka Regis
ślepi odzyskują wzrok, chromi chodzą, głusi słyszą,
niemi mówią, a sława tych cudów rozeszła się do
wszystkich narodów". Kanonizacja nastąpiła w roku
1737.
Nauka moralna
Uznaj Czytelniku, jak wielkie znaczenie mieć musi
dusza człowieka, kiedy św. Franciszek tyle sobie
zadawał pracy i starań dla zbawienia bliźnich. Całe
swoje życie wystawiał się na troski i umartwienia, aby
własną duszę tak przygotować, iżby była godna
oglądać Zbawiciela w Niebie. A ty co czynisz, aby
duszę ratować od potępienia? Prawda, że nie każdy z
nas może kazać i słuchać spowiedzi, ale czyż nie
każdy może pielęgnować bliźnich w chorobie lub
ubogim dawać jałmużnę? Nie każdy z nas może
odbywać misje, ale za to każdy może naśladować
świętego Franciszka w jego łagodności, pokorze,
czystości serca, a przede wszystkim w miłości i
ufności w Bogu.
Najpewniejszym środkiem do osiągnięcia tego celu
jest cześć Sakramentu Ołtarza i częste
przystępowanie do Stołu Pańskiego.
Dokądkolwiek się udasz, jeśli na swej drodze
znajdziesz kościół, nie omijaj go, ale wstępuj doń
chętnie i tam przed wielkim ołtarzem uklęknij chociaż
na chwilę, wzbudź w sobie szczerą pobożność i zmów
modlitwę, tudzież rozważaj tajemnice tego świętego
ołtarza. Wkrótce uczujesz, jak błogie uczucie wieje z
serca twego, jak będzie się w nim wzmagać miłość do
Jezusa Chrystusa, a pogarda dla znikomości świata
doczesnego. Zaczerpnij tylko raz tego błogiego uczucia,
a przekonasz się, jak ci słodko będzie żyć tak nadal
aż do końca dni twoich.
Modlitwa
Boże, któryś świętego Franciszka, Wyznawcę
Twojego, obdarzył przedziwną miłością bliźniego i
mężną wytrwałością w ponoszeniu ciężkich trudów
dla ich zbawienia, spraw miłościwie, abyśmy za jego
przykładem i pośrednictwem, nagrody żywota wiecznego
dostąpili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który
króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
Św. Franciszek Regis
Kanonizowany 1737 roku,
Wspomnienie 17 czerwca
Żywoty Świętych Pańskich
na wszystkie dni roku, Katowice/Mikołów 1937r.