Francya była ojczyzną św.
Feliksa Walezego; urodził się roku 1127 wedle tradycyi z ojca Ranulfa
hrabiego z Vermandois i Valois, z matki Eleonory z hrabiów Blois i Champagne.
Byłby więc przez rodziców Feliks spokrewnionym z królami francuskimi domu
Valois czyli Walezych. Niektórzy wszakże zeprzeczają temu pokrewieństwu, bo
wywodzą przydomek Walezego od dzierżaw w Isle de France.
Podobno nadprzyrodzone widzenie, jakie matka Eleonora, bliska rozwiązania,
doznała przy grobie św. Hugona, wskazywało na świętość dziecięcia, które
miało przyjść na świat. Na chrzcie św. odebrał chłopczyk imię Hugona; później
zamienił je na imię Feliksa czyli Szczęsnego.
Dziecięcem jeszcze jaśniał Feliks miłosierdziem i cudowną mocą. Powiadają,
że jałmużny przeznaczone dla ubogich w domu rodzicielskim dziwnie się
pomnożyły, gdy piastunka rączką chłopczyny je przeżegnała. Podobnem
błogosławieństwem deszcz opadł rzęsisty na wypiekłe słońcem pola, a żyzność
ich wkrótce usunęła panujący głód. Dorastając, za największe uważał Feliks
szczęście, skoro mógł biednych obdarzać zasiłkami pieniężnymi, sukniami,
pożywieniem; nieraz oddawał ubogim własne szaty, jeśli chwilowo innych
środków do wsparcia nie posiadał.
Nauki pobierał w klasztorze Clairvaux pod okiem św. Bernarda; tak się przejął życiem zakonnem, że zamierzał pozostać w zgromadzeniu Cystersów. Opat wszakże odwiódł go od tego kroku, może dlatego, że proroczym duchem widział już w Feliksie przyszłego zakonodawcę; pozwolił mu natomiast spełniać wszystkie obowiązki i przepisy zakonne. W umartwieniach i cnotach dorównał on wkrótce mistrzowi; wszystkie przymioty Bernarda odzwierciadlały się w Feliksie; można było w nim widzieć doskonałość Bernarda albo w Bernardzie doskonałość Feliksa.
Po śmierci Eleonory ojciec Feliksa wstąpił w powtórne związki małżeńskie,
syna zaś wysłał na dwór króla Ludwika VI. Wedle zwyczaju musiał brać udział w
zabawach i igrzyskach dworskich; poddając się konieczności rozrywek, nie
uronił nic z tego, co zyskał dla duszy w klasztornem życiu; nie mniej Bóg go
obdarzał dalej mocą cudów. Władzą nadprzyrodzoną wskrzesił wedle podania
młodzieńca, który podczas gonitwy rycerskiej spadł z konia i na miejscu ducha
był wyzionął.
Myśl, jaką powziął był Feliks w Clairvaux, nie opuszczała go; dojrzewała
powoli, aż na koniec natchnęła go silnem postanowieniem nie już zakonnego, ale
pustelniczego życia. Z porady św. Bernarda przyjął też święcenia kapłańskie,
aby, jak powiadają, zagrodzić sobie drogę do tronu, który prawem dziedzictwa
mógłby mu był przypaść w udziale. Osiadł jako pustelnik w lasach biskupstwa
Meaux; wtenczas podobno zmienił imię, aby zatrzeć za sobą wszelkie ślady.
Życie św. Feliksa odosobnione nie pozostało tajnem; pastuszkowie odnaleźli
wkrótce nieznanego eremitę, a rozgłos jego świętości i cnót, uzacnionych
coraz to nowymi cudami przez uzdrowienia, a nawet wskrzeszenia, rozchodził
się w dalekie strony.
Dwadzieścia lat przeżył Feliks na swej pustelni, kiedy z natchnienia
Bożego przybył do niego kapłan uczony z Paryża, Jan de Matta, aby pod
kierunkiem jego postępować w upragnionej doskonałości chrześcijańskiej.
Duchem Bożym sobie pokrewni, powitali się, jakby byli dawno sobie znajomi, po
imieniu; duchem Bożym ożywieni spędzili trzy lata razem na dziełach
pokutniczych, umartwieniach, dowodach upodobania niebios przez natchnienia i
zachwycenia.
Rozważaniem zajęci nad sposobem jak najdoskonalszej służby Bożej, powzięli
zamiar założenia nowego zakonu; chcieli siebie i swych przyszłych uczniów
zobowiązać do poświęcania się za jeńców i więźniów. Bóg zamysły sług Swoich
wybranych potwierdził niezwykłym znakiem. Nagle bowiem pojawił się przed nimi
jeleń z krzyżem o barwie białej i czerwonej wśród rozłożystych rogów. Feliks
nie pojmował dziwnego zjawiska; Jan wszakże odsłonił tajemnicę, opowiadając o
widzeniu podczas pierwszej swej Mszy św. Wtedy dojrzało w pustelnikach
postanowienie, aby pomimo niechybnych trudności na przyszłość rozpocząć
zabiegi o założenie zakonu, któryby oprócz zwykłych trzech ślubów zobowiązał
się czwartym ślubem niesienia pomocy jeńcom, mianowicie wśród Saracenów
narażonym na utratę wiary i wiecznej szczęśliwości. Trzykrotne bowiem we śnie
odebrali napomnienia, aby bezzwłocznie zamiary te w czyn wprowadzili.
Udali się więc do Rzymu, aby papieżowi Innocentemu III przedstawić sprawę.
Ojciec św. przyjął pustelników bardzo łaskawie, nie chciał wszakże bez
głębszego namysłu dawać swego pozwolenia. Gdy jednak podczas Mszy św. doznał
tego samego widzenia, co kiedyś św. Jan de Matta, zniknęły wszelkie
wątpliwości. Potwierdził nowy zakon i sam włożył na Feliksa i Jana nową
suknię zakonną roku 1209. Zakon został założony pod wezwaniem św. Trójcy,
stąd zakonnicy noszą z łacińska nazwę Trynitarzy.
Król Filip II francuski okazał się bardzo przychylnym nowemu zakonowi;
osadom nie stawiał żadnych trudności. Macierzystym klasztorem został zakład w
Cerfroid w biskupstwie Meaux; miejscowość tę podarował Trynitarzom Walter z
Chatillon; nazwę klasztoru wywodzą niektórzy od łacińskich wyrazów cervi
frigidi, jakoby była pamiątką owego jelenia przy źródle, który się był ukazał
Feliksowi i Janowi. Zyskawszy od razu dość znaczną liczbę zwolenników,
założyciele podzielili się pracą; św. Feliks pozostał we Francyi, mając
starania o uporządkowanie stosunków zakonu wewnętrznych; św. Jan udał się do
Rzymu, aby rozpocząć działalność w myśl ślubów złożonych. Przy rozstaniu
oboje przeczuwali w proroczym duchu, że już nigdy z sobą na ziemi się nie
zobaczą. Kiedy więc św. Jan de Matta kilkakrotnie podejmował wyprawy do
Afryki północnej, działał Feliks na dobro zakonu wewnętrzną organizacyą oraz
naukami. Przedstawiał grozę nieszczęścia, w jakiem znajdują się jeńcy
chrześcijańscy w ręku pohańców; wskazywał, że niejeden z nich z obawy przed
karami lub śmiercią albo w nadziei wolności, zapiera się Jezusa, traci wiarę
i na wieczne skazuje się potępienie. W ten sposób rozpalał gorliwość swych
zakonników, zachęcał wiernych do danin na okup składany za jeńców.
Już pierwsza wyprawa Trynitarzy przyniosła wolność 186 więźniom;
obliczają, że do końca XVIII wieku wykupili około 900000 chrześcijan kosztem
przeszło 5 miliardów marek, złożonych ofiarnością wiernych.
W podeszłym wieku i pełen radości nad rozwojem swego dzieła umarł święty
Feliks Walezy dnia 4 listopada roku 1212 w Paryżu; r. 1213 umarł św. Jan de
Matta w Rzymie. Przed śmiercią doznał św. Feliks widzenia, bo oto w chórze
klasztornego kościółka pod wezwaniem św. Maturyna ukazała się mu Najśw. Marya
Panna w otoczeniu aniołów, ubranych w suknie Trynitarzy. Widzenie to było
dlań znakiem i przepowiednią bliskiej śmierci, a zarazem i przyszłej opieki
niebios nad zakonem. W chwili śmierci św. Feliksa dzwony same się odezwały.
Urban IV policzył go w poczet świętych r. 1262; Innocenty VI wyznaczył w r.
1679 na uroczystość jego dzień 20. listopada, a na uroczystość św. Jana de
Matta dzień 8 lutego.
Nauka
Bóg, mówił św. Feliks Walezy, nie odrzuca tych, co szczerze pracują nad swem zbawieniem; przeciwnie - wspiera ich łaską. Nieszczęsnymi są ci, którzy zbytnio ufają w miłosierdzie Boże, powołując się na to, że Pan niebieski zna dobrze ich słabości, więc i karać ich nie będzie. Uniewinniamy się słabością tam, gdzie chodzi o służbę Bożą; posiadamy dosyć, a nawet za wiele siły tam, gdzie chodzi o służbę świata. Nie myśl, że podobnemi wymówkami Boga przekonasz i sam siebie uspokoisz. Nie zasiewaj kąkolu, jeśli pragniesz dobrego żniwa. Bez bojaźni Bożej niczego nie dokonasz dobrego.
Troska św. Feliksa o więźniów i jeńców niech i dla ciebie będzie
wskazówką, jak pracować nad zbawieniem bliźniego. Może jaki twój znajomy,
krewny znajduje się przez grzechy w więzach złego ducha? Zwróć całą swą siłę,
abyś go wybawił od potępienia. Pamiętaj także na swą własną duszę; strzeż ją
od niebezpieczeństwa wiecznej śmierci. Zmiłuj się sam nad sobą, jeśli
pragniesz zmiłowania Bożego.
Może przebywasz w złych towarzystwach? Może zawarłeś podejrzaną jaką
przyjaźń? Może sumienie twe obciążone jest grzechami śmiertelnymi? Nie zwódź
dłużej sam siebie, uczy św. Piotr Damiani, abyś przez karygodną zwłokę nie
utracił swej własnej duszy. Czemu odkładasz poprawę do jutra, pyta się św.
Ambroży; możesz przecież zyskać dzień dzisiejszy. Odwłoką utracisz korzyść
dnia dzisiejszego, a kto wie, czy zyskasz dzień jutrzejszy!