STRONA INTERNETOWA POWSTAŁA W CELU PROPAGOWANIA MATERIAŁÓW DOTYCZĄCYCH INTEGRALNEJ WIARY KATOLICKIEJ POD DUCHOWĄ OPIEKĄ św. Ignacego, św. Dominika oraz św. Franciszka

Cytaty na nasze czasy:

"Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony"

Św. Ignacy Loyola


"Papa materialiter tantum, sed non formaliter" (Papież tylko materialnie, lecz nie formalnie)

J.E. ks. bp Guerard des Lauriers



"Papież posiada asystencję Ducha Świętego przy ogłaszaniu dogmatów i zasad moralnych oraz ustalaniu norm liturgicznych oraz zasad karności duszpasterskiej. Dlatego, że jest nie do pomyślenia, aby Chrystus mógł głosić te błędy lub ustalać takie grzeszne normy dyscyplinarne, to tak samo jest także nie do pomyślenia, by asystencja, jaką przez Ducha Świętego otacza On Kościół mogła zezwolić na dokonywanie podobnych rzeczy. A zatem fakt, iż papieże Vaticanum II dopuścili się takich postępków jest pewnym znakiem, że nie posiadają oni autorytetu władzy Chrystusa. Nauki Vaticanum II, jak też mające w nim źródło reformy, są sprzeczne z Wiarą i zgubne dla naszego zbawienia wiecznego. A ponieważ Kościół jest zarówno wolny od błędu jak i nieomylny, to nie może dawać wiernym doktryn, praw, liturgii i dyscypliny sprzecznych z Wiarą i zgubnych dla naszego wiecznego zbawienia. A zatem musimy dojść do wniosku, że zarówno ten sobór jak i jego reformy nie pochodzą od Kościoła, tj. od Ducha Świętego, ale są wynikiem złowrogiej infiltracji, jaka dotknęła Kościół. Z powyższego wynika, że ci, którzy zwołali ten nieszczęsny sobór i promulgowali te złe reformy nie wprowadzili ich na mocy władzy Kościoła, za którą stoi autorytet władzy Chrystusa. Z tego słusznie wnioskujemy, że ich roszczenia do posiadania tej władzy są bezpodstawne, bez względu na wszelkie stwarzane pozory, a nawet pomimo pozornie ważnego wyboru na urząd papieski."

J.E. ks. bp Donald J. Sanborn

niedziela, 8 stycznia 2017

Szlakiem Świętej Rodziny

Podobny obraz 
(Z "Wrażeń z podróży do Ziemi świętej")


Daleko w ziemi chaldejskiej zaświeciła na wschodnim niebios skłonie gwiazda. Była tak jasna i promieniejąca, że podobnej gwiazdy jeszcze nie widziano. Zaczęto się naradzać, bo istniało podanie, że kiedy ta gwiazda zaświeci, narodzi się przez wszystkich oczekiwany Mesjasz.

Plan był gotowy. Trzej królowie, czyli przywódcy plemion, mieli wyruszyć w drogę, by odszukać Mesjasza. Na wielbłądy narzucono złociste czapraki, pakunki i dary. Karawana ruszyła z miejsca i wnet znikała tam, kędy niebo zlewało się z pustynią. Posuwała się naprzód wśród nieprzebytych piasków Syryjskiej pustyni. Szła cicho i spokojnie, tylko chrzęst kopyt i dźwięk dzwonków, którymi były obwieszone wielbłądy, przerywały ciszę pustyni. Przeprawa przez pustynię była ciężka. Jednak gwiazda, co świeciła na niebios błękicie, dodawała królom otuchy.

Dojechali do Jordanu, przeprawili się w bród przez rzekę. Jadą doliną nadjordańską do Jerycha. Wtem nagle gwiazda znika. Co czynić? Niedaleko już Jerozolima, stolica Herodowa, tam im powiedzą wszystko.

Minęli Betanię, wjeżdżają do stolicy. Stanęli przed Herodem. Herod każe przywołać uczonych w piśmie. Mesjasz ma się narodzić w Betlejem Judzkim - odpowiadają.

Puścili się w drogę do Betlejem. Gwiazda im znowu świeci i prowadzi. Wreszcie staje nad stajenką. Wchodzą do stajenki i znajdują Dzieciątko w żłobie, a upadłszy na kolana, oddają Mu pokłon. Potem dary składają: złoto, kadzidło i mirę.


 
Trzej królowie opuścili byli Betlejem. Wtem oto we śnie ukazuje się św. Józefowi anioł Boży. Tej jeszcze nocy trzeba uchodzić stąd, bo Herod czyha na zgubę Dzieciątka - brzmi rozkaz wysłańca niebieskiego. Św. Józef wstaje natychmiast i budzi Najświętszą Panienkę. Rozpoczynają przygotowania do drogi. Gdy już wszystko gotowe, Marja bierze śpiące Dzieciątko, do piersi Je tuli i dosiada osiołka. Za chwilę byli już w drodze.

Na dworze jeszcze noc głucha. Lekki dreszcz przebiegł świętego opiekuna na myśl o tym, co się stać może. Lecz oto ufność wstępuje do serca, a usta szepczą modlitwę pochwalną.

Zmęczeni stanęli pod Hebronem obok studni na przydrożu. Po dziś dzień ogląda pielgrzym to miejsce pierwszego postoju. Szli dalej przez zieloną dąbrowę judzkich gór, przez żyzną dolinę Mambre, kędy ongiś pasły się trzody patrjarchów.

Stąd już prowadził gościniec do Gazy. Za miastem otwierała się pustynia, zrazu jeszcze przerywana niejedną osadą, co jakby wstydliwie się kryła w cieniu wysmukłych palm. Wreszcie na dobre już rozlało się olbrzymie morze żółtego piasku - pustynia Arabska rozpoczynała swe władztwo.

Jak daleko okiem sięgnąć, widać tylko piasek, gdzieniegdzie w wydmy zebrany, piasek sypki, gorący.

Przeprawa była mozolna i trudna. Przed skwarem słońca szukali schronienia w skalnym wydrążeniu, nocą zaś odbywali podróż.

Wreszcie granica Egiptu. Później pierwszy kanał Nilowy. Nie ma już głuchego pustkowia, ziemia tu żyzna, bogata, pokryta pszenicznym łanem. To ziemia Gessen, kiedyś miejsce pobytu Izraelitów w Egipcie. Pozostała jeszcze kolonia żydowska z własną świątynią w mieście Heliopolis, na przedmieściach dzisiejszego Kairu, stolicy Egiptu. W tę oto stronę kieruje św. Rodzina swe kroki. Tutaj jej nie dosięgnie gniew Herodowy, ni zemsta zbirów jego.


 
Najświętsza Rodzina osiadła nad brzegami Nilu, w mieście Heliopolis. Przyjęli ją zapewne ziomkowie z wielką serdecznością, wypytując o krewnych, o kraj rodzinny. I mieszkanko im dali i pomogli urządzić nowe ognisko domowe.

Święty Józef zabrał się do pracy. Siekierą i dłutem zarabiał na chleb codzienny. Zrazu mało go było, jak mało jeszcze było pracy. Z czasem jego sumienność i pokora zyskała mu przyjaciół, i odtąd biedny warsztat ciesielski zawsze był w ruchu.

Najświętsza Panienka zajęta była wychowaniem Boskiego Dzieciątka. Ono chlubą jej było i troską jedyną. Wszystkie wolne chwile Jemu poświęcone były. Jemu wszystkie łzy, lęki i obawy. Tu Go szczebiotów dziecięcych uczyła. Tu Go prowadziła za rączkę, ucząc pierwsze kroki. Tu Matka Boskiemu Synaczkowi uszyła pierwszą sukienkę. Tu pracy imać się było trzeba, by starczyło na utrzymanie. "Jej ręce ujęły wrzeciono" - Marja tkała i przędła.

Pociechą im była Boska Dziecina. Błogosławione były one chwile wieczorne, kiedy klęcząc przy kołysce, wpatrywali się w Jej anielskie oblicze. A potem, kiedy Dziecię zaczęło dorastać i kiedy w serduszku Jego zakwitły kwiaty wszystkich cnót, zapomnieli przykrości wygnania.

Zresztą czarujący to był kraj. Był pełen akacji kwitnących, palm i sykomorów - pełen ptaków barwnych, flamingów i pelikanów. Tuż obok ich domku toczył swe wody srebrzysty Nil, a tam w oddali, błękitniały niebotyczne piramidy.

I był to kraj wydarzeń wielkich Izraela. Tu Abraham, tu Jakub pędzili swe dni. Tu Mojżesz się wsławił cudami i pogromił Faraona.

I tak minęło wygnańczych kilka lat, aż oto anioł Boży z niebios zstąpił, przynosząc nowinę, że Herod nie żyje i czas już wracać do żydowskiej ziemi.


 
Minęły lata tułaczki. Dola wygnańcza się skończyła. Najświętsza Rodzina wróciła do miasta swego Nazaret, co znaczy kwiat; - rozradowało się z chwilą powrotu świętych wygnańców. Rozradował się "kwiat", bo zakwitł w nim kwiat przecudnej piękności - Jezus Nazarejski.

I domek stał na tym miejscu, na którym się wznosi dzisiejsza bazylika Zwiastowania. Przednia część domku była murowana, tylna zaś wykuta w skale. W skalnym tym wydrążeniu mieściły się trzy izdebki, przeznaczone dla świętych mieszkańców. Obok domku stał warsztat Józefowy.

Tutaj mieszkała Święta Rodzina. Te oto miejsca przez dwadzieścia lat patrzały na Jej znoje i żmudne prace. Na Jej świętość patrzały, na piękność Jej cnót.

Dużo było zajęcia dla Najświętszej Panienki. Dom, ogródek i stajenka - wszystko to było na jej głowie. Marja mełła mąkę na żarnach, piekła chleb, gotowała w kuchence. Trzeba było rzeczy stare naprawiać i szyć nowe odzienie. Wieczorem zaś dźwigała wielkie dzbany, pełne wody, - ze źródła pobliskiego.

Święty Józef pracował w warsztacie. Stare jarzma naprawiał, obrabiał drzewo na budulec - na sprzęt rolniczy.

Pomagał mu Jezus. Krople potu spływały z czoła świętego, wśród mozolnej roboty. I Marji pomagał Synaczek Boży, drwa znosił na ogień, pracował w ogrodzie.

W chwilach wolnych z rówieśnikami hasał po wzgórzach i łanach nazarejskich. Zabawiał się grą lub miłą pogawędką. Dla wszystkich dobry był, to też lubili go wszyscy. Kto Doń się zbliżył, odchodził lepszy, odnosząc w duszy iskierkę światła, dobroci.

W Nazarecie mieszkał Bóg. I nikt nie wiedział o Nim.

Tak ziarnko pszeniczne długo leży w ziemi, ukryte głęboko, i zamiera na pozór, nim w kłos wyrośnie złoty - ludziom na zbawienie. I wszystko po staremu działo się na świecie. Tak samo słońce świeciło na niebie, złote jak zawsze, i błękit lśnił takąż zawsze barwą. Ale już tęsknił za nim świat i wołał ku niebu wzburzoną falą mórz i głosem wichrów, co huczały po szczytach nazarejskich gór.
X. Posadzy

(Przewodnik Katolicki r. 1928)

 

Ucieczka Matki Boskiej przed Herodem

 

(Legenda)


Król Herod, powiadomiony przez trzech króli o narodzeniu Dzieciątka Jezus, bojąc się utracić swą władzę i królestwo, postanowił zabić Bożą Dziecinę. W obawie, by właśnie Jezus nie uszedł śmierci, wydał potworny rozkaz wymordowania wszystkich niemowląt płci męskiej.

Straszna rozpacz ogarnęła wszystkie matki Judei. Matka Najświętsza pełna trwogi o swoją drogą dziecinę, przytuliła Jezuska silnie do siebie i biegła przez pola i łąki, by uciec groźnym siepaczom. Znużona dobiegła ku polu, które właśnie wieśniak obsiewał zbożem.

- Dobry człowieku - zaczęła go błagać, ze łzami w oczach - idź prędko do domu, zbierz domowników, aby z nimi wiązać i zbierać zboże, które zasiałeś.

Wieśniak spojrzał na biedną kobietę z politowaniem, myśląc, że strach jej rozum pomieszał. Pokiwał smutnie głową, wstrząsnął ramionami i dalej rolę obsiewał.

Matka Najświętsza ponowiła swą prośbę tak przekonywająco, że uwierzył i pośpieszył do domu po żonę i dzieci.

Gdy powrócił spostrzegł ze zdumieniem, że całe pole pokryte żytem, a śliczne, dojrzałe kłosy chyliły swe główki, obciążone ziarnem.

Matka Najświętsza ukryła się z maleńkim Jezuskiem wśród wysokich kłosów, niedostrzeżona nawet przez rodzinę wieśniaczą. Rąbek błękitnej sukienki wysunął się na kraj pola, co widząc powój oplótł tak silnie kłosy i rozwinął listeczki, iż całkiem osłonił zdradliwy rąbek. Kalina, która rosła krajem pola, też chciała się przyczynić do ukrycia Dzieciątka, pochyliła gałązki, obciążone czerwonymi jagodami prawie ku ziemi.

W tem usłyszano tętent i uderzenia kopyt końskich o ziemię. Zgraja siepaczy, wysłanników Heroda, zatrzymała się i pytała wieśniaka, czy nie widział niewiasty z maleńką dzieciną na ręku.

- Panowie - rzekł wieśniak spokojnym i pewnym głosem - widziałem taką niewiastę, o jaką pytacie, ale wtenczas, gdy obsiewałem to pole ziarnem.

- Jeżeli prawdę mówisz, człowieku - rzekł dowódca siepaczy, - to niewiasta ta nie może być tą, której szukamy. Ty już zbierasz plony swej pracy i kończysz żniwo.

Dał rozkaz odwrotu i popędzono w dalszą pogoń za Jezusem. A Matka Najświętsza błogosławiła ludziom i roślinom, że uratowali jej Dziecię.

(Przewodnik Katolicki, 1928 r.)

Rok Boży w liturgii i tradycji Kościoła świętego, Katowice 1931 r.