(Z "Wrażeń z podróży do Ziemi
świętej")
Daleko w ziemi chaldejskiej zaświeciła na wschodnim
niebios skłonie gwiazda. Była tak jasna i
promieniejąca, że podobnej gwiazdy jeszcze nie
widziano. Zaczęto się naradzać, bo istniało podanie,
że kiedy ta gwiazda zaświeci, narodzi się przez
wszystkich oczekiwany Mesjasz.
Plan był gotowy. Trzej królowie, czyli przywódcy
plemion, mieli wyruszyć w drogę, by odszukać Mesjasza.
Na wielbłądy narzucono złociste czapraki, pakunki i
dary. Karawana ruszyła z miejsca i wnet znikała tam,
kędy niebo zlewało się z pustynią. Posuwała się
naprzód wśród nieprzebytych piasków Syryjskiej
pustyni. Szła cicho i spokojnie, tylko chrzęst kopyt i
dźwięk dzwonków, którymi były obwieszone
wielbłądy, przerywały ciszę pustyni. Przeprawa przez
pustynię była ciężka. Jednak gwiazda, co świeciła
na niebios błękicie, dodawała królom otuchy.
Dojechali do Jordanu, przeprawili się w bród przez
rzekę. Jadą doliną nadjordańską do Jerycha. Wtem
nagle gwiazda znika. Co czynić? Niedaleko już
Jerozolima, stolica Herodowa, tam im powiedzą wszystko.
Minęli Betanię, wjeżdżają do stolicy. Stanęli
przed Herodem. Herod każe przywołać uczonych w
piśmie. Mesjasz ma się narodzić w Betlejem Judzkim -
odpowiadają.
Puścili się w drogę do Betlejem. Gwiazda im znowu
świeci i prowadzi. Wreszcie staje nad stajenką.
Wchodzą do stajenki i znajdują Dzieciątko w żłobie,
a upadłszy na kolana, oddają Mu pokłon. Potem dary
składają: złoto, kadzidło i mirę.
Trzej
królowie opuścili byli Betlejem. Wtem oto we śnie
ukazuje się św. Józefowi anioł Boży. Tej jeszcze
nocy trzeba uchodzić stąd, bo Herod czyha na zgubę
Dzieciątka - brzmi rozkaz wysłańca niebieskiego. Św.
Józef wstaje natychmiast i budzi Najświętszą
Panienkę. Rozpoczynają przygotowania do drogi. Gdy już
wszystko gotowe, Marja bierze śpiące Dzieciątko, do
piersi Je tuli i dosiada osiołka. Za chwilę byli już w
drodze.
Na dworze jeszcze noc głucha. Lekki dreszcz przebiegł
świętego opiekuna na myśl o tym, co się stać może.
Lecz oto ufność wstępuje do serca, a usta szepczą
modlitwę pochwalną.
Zmęczeni stanęli pod Hebronem obok studni na
przydrożu. Po dziś dzień ogląda pielgrzym to miejsce
pierwszego postoju. Szli dalej przez zieloną dąbrowę
judzkich gór, przez żyzną dolinę Mambre, kędy ongiś
pasły się trzody patrjarchów.
Stąd już prowadził gościniec do Gazy. Za miastem
otwierała się pustynia, zrazu jeszcze przerywana
niejedną osadą, co jakby wstydliwie się kryła w
cieniu wysmukłych palm. Wreszcie na dobre już rozlało
się olbrzymie morze żółtego piasku - pustynia Arabska
rozpoczynała swe władztwo.
Jak daleko okiem sięgnąć, widać tylko piasek,
gdzieniegdzie w wydmy zebrany, piasek sypki, gorący.
Przeprawa była mozolna i trudna. Przed skwarem
słońca szukali schronienia w skalnym wydrążeniu,
nocą zaś odbywali podróż.
Wreszcie granica Egiptu. Później pierwszy kanał
Nilowy. Nie ma już głuchego pustkowia, ziemia tu żyzna,
bogata, pokryta pszenicznym łanem. To ziemia Gessen,
kiedyś miejsce pobytu Izraelitów w Egipcie. Pozostała
jeszcze kolonia żydowska z własną świątynią w
mieście Heliopolis, na przedmieściach dzisiejszego
Kairu, stolicy Egiptu. W tę oto stronę kieruje św.
Rodzina swe kroki. Tutaj jej nie dosięgnie gniew
Herodowy, ni zemsta zbirów jego.
Najświętsza
Rodzina osiadła nad brzegami Nilu, w mieście
Heliopolis. Przyjęli ją zapewne ziomkowie z wielką
serdecznością, wypytując o krewnych, o kraj rodzinny.
I mieszkanko im dali i pomogli urządzić nowe ognisko
domowe.
Święty Józef zabrał się do pracy. Siekierą i
dłutem zarabiał na chleb codzienny. Zrazu mało go
było, jak mało jeszcze było pracy. Z czasem jego
sumienność i pokora zyskała mu przyjaciół, i odtąd
biedny warsztat ciesielski zawsze był w ruchu.
Najświętsza Panienka zajęta była wychowaniem
Boskiego Dzieciątka. Ono chlubą jej było i troską
jedyną. Wszystkie wolne chwile Jemu poświęcone były.
Jemu wszystkie łzy, lęki i obawy. Tu Go szczebiotów
dziecięcych uczyła. Tu Go prowadziła za rączkę,
ucząc pierwsze kroki. Tu Matka Boskiemu Synaczkowi
uszyła pierwszą sukienkę. Tu pracy imać się było
trzeba, by starczyło na utrzymanie. "Jej ręce
ujęły wrzeciono" - Marja tkała i przędła.
Pociechą im była Boska Dziecina. Błogosławione
były one chwile wieczorne, kiedy klęcząc przy
kołysce, wpatrywali się w Jej anielskie oblicze. A
potem, kiedy Dziecię zaczęło dorastać i kiedy w
serduszku Jego zakwitły kwiaty wszystkich cnót,
zapomnieli przykrości wygnania.
Zresztą czarujący to był kraj. Był pełen akacji
kwitnących, palm i sykomorów - pełen ptaków barwnych,
flamingów i pelikanów. Tuż obok ich domku toczył swe
wody srebrzysty Nil, a tam w oddali, błękitniały
niebotyczne piramidy.
I był to kraj wydarzeń wielkich Izraela. Tu Abraham,
tu Jakub pędzili swe dni. Tu Mojżesz się wsławił
cudami i pogromił Faraona.
I tak minęło wygnańczych kilka lat, aż oto anioł
Boży z niebios zstąpił, przynosząc nowinę, że Herod
nie żyje i czas już wracać do żydowskiej ziemi.
Minęły
lata tułaczki. Dola wygnańcza się skończyła.
Najświętsza Rodzina wróciła do miasta swego Nazaret,
co znaczy kwiat; - rozradowało się z chwilą powrotu
świętych wygnańców. Rozradował się
"kwiat", bo zakwitł w nim kwiat przecudnej
piękności - Jezus Nazarejski.
I domek stał na tym miejscu, na którym się wznosi
dzisiejsza bazylika Zwiastowania. Przednia część domku
była murowana, tylna zaś wykuta w skale. W skalnym tym
wydrążeniu mieściły się trzy izdebki, przeznaczone
dla świętych mieszkańców. Obok domku stał warsztat
Józefowy.
Tutaj mieszkała Święta Rodzina. Te oto miejsca
przez dwadzieścia lat patrzały na Jej znoje i żmudne
prace. Na Jej świętość patrzały, na piękność Jej
cnót.
Dużo było zajęcia dla Najświętszej Panienki. Dom,
ogródek i stajenka - wszystko to było na jej głowie.
Marja mełła mąkę na żarnach, piekła chleb,
gotowała w kuchence. Trzeba było rzeczy stare
naprawiać i szyć nowe odzienie. Wieczorem zaś
dźwigała wielkie dzbany, pełne wody, - ze źródła
pobliskiego.
Święty Józef pracował w warsztacie. Stare jarzma
naprawiał, obrabiał drzewo na budulec - na sprzęt
rolniczy.
Pomagał mu Jezus. Krople potu spływały z czoła
świętego, wśród mozolnej roboty. I Marji pomagał
Synaczek Boży, drwa znosił na ogień, pracował w
ogrodzie.
W chwilach wolnych z rówieśnikami hasał po
wzgórzach i łanach nazarejskich. Zabawiał się grą
lub miłą pogawędką. Dla wszystkich dobry był, to
też lubili go wszyscy. Kto Doń się zbliżył,
odchodził lepszy, odnosząc w duszy iskierkę światła,
dobroci.
W Nazarecie mieszkał Bóg. I nikt nie wiedział o
Nim.
Tak ziarnko pszeniczne długo leży w ziemi, ukryte
głęboko, i zamiera na pozór, nim w kłos wyrośnie
złoty - ludziom na zbawienie. I wszystko po staremu
działo się na świecie. Tak samo słońce świeciło na
niebie, złote jak zawsze, i błękit lśnił takąż
zawsze barwą. Ale już tęsknił za nim świat i wołał
ku niebu wzburzoną falą mórz i głosem wichrów, co
huczały po szczytach nazarejskich gór.
X. Posadzy
(Przewodnik Katolicki r. 1928)
Ucieczka Matki Boskiej przed Herodem
(Legenda)
Król Herod, powiadomiony przez trzech króli o
narodzeniu Dzieciątka Jezus, bojąc się utracić swą
władzę i królestwo, postanowił zabić Bożą
Dziecinę. W obawie, by właśnie Jezus nie uszedł
śmierci, wydał potworny rozkaz wymordowania wszystkich
niemowląt płci męskiej.
Straszna rozpacz ogarnęła wszystkie matki Judei.
Matka Najświętsza pełna trwogi o swoją drogą
dziecinę, przytuliła Jezuska silnie do siebie i biegła
przez pola i łąki, by uciec groźnym siepaczom.
Znużona dobiegła ku polu, które właśnie wieśniak
obsiewał zbożem.
- Dobry człowieku - zaczęła go błagać, ze łzami
w oczach - idź prędko do domu, zbierz domowników, aby
z nimi wiązać i zbierać zboże, które zasiałeś.
Wieśniak spojrzał na biedną kobietę z
politowaniem, myśląc, że strach jej rozum pomieszał.
Pokiwał smutnie głową, wstrząsnął ramionami i dalej
rolę obsiewał.
Matka Najświętsza ponowiła swą prośbę tak
przekonywająco, że uwierzył i pośpieszył do domu po
żonę i dzieci.
Gdy powrócił spostrzegł ze zdumieniem, że całe
pole pokryte żytem, a śliczne, dojrzałe kłosy
chyliły swe główki, obciążone ziarnem.
Matka Najświętsza ukryła się z maleńkim Jezuskiem
wśród wysokich kłosów, niedostrzeżona nawet przez
rodzinę wieśniaczą. Rąbek błękitnej sukienki
wysunął się na kraj pola, co widząc powój oplótł
tak silnie kłosy i rozwinął listeczki, iż całkiem
osłonił zdradliwy rąbek. Kalina, która rosła krajem
pola, też chciała się przyczynić do ukrycia
Dzieciątka, pochyliła gałązki, obciążone czerwonymi
jagodami prawie ku ziemi.
W tem usłyszano tętent i uderzenia kopyt końskich o
ziemię. Zgraja siepaczy, wysłanników Heroda,
zatrzymała się i pytała wieśniaka, czy nie widział
niewiasty z maleńką dzieciną na ręku.
- Panowie - rzekł wieśniak spokojnym i pewnym
głosem - widziałem taką niewiastę, o jaką pytacie,
ale wtenczas, gdy obsiewałem to pole ziarnem.
- Jeżeli prawdę mówisz, człowieku - rzekł
dowódca siepaczy, - to niewiasta ta nie może być tą,
której szukamy. Ty już zbierasz plony swej pracy i
kończysz żniwo.
Dał rozkaz odwrotu i popędzono w dalszą pogoń za
Jezusem. A Matka Najświętsza błogosławiła ludziom i
roślinom, że uratowali jej Dziecię.
(Przewodnik Katolicki, 1928
r.)
Rok Boży w liturgii i
tradycji Kościoła świętego, Katowice 1931 r.