STRONA INTERNETOWA POWSTAŁA W CELU PROPAGOWANIA MATERIAŁÓW DOTYCZĄCYCH INTEGRALNEJ WIARY KATOLICKIEJ POD DUCHOWĄ OPIEKĄ św. Ignacego, św. Dominika oraz św. Franciszka

Cytaty na nasze czasy:

"Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony"

Św. Ignacy Loyola


"Papa materialiter tantum, sed non formaliter" (Papież tylko materialnie, lecz nie formalnie)

J.E. ks. bp Guerard des Lauriers



"Papież posiada asystencję Ducha Świętego przy ogłaszaniu dogmatów i zasad moralnych oraz ustalaniu norm liturgicznych oraz zasad karności duszpasterskiej. Dlatego, że jest nie do pomyślenia, aby Chrystus mógł głosić te błędy lub ustalać takie grzeszne normy dyscyplinarne, to tak samo jest także nie do pomyślenia, by asystencja, jaką przez Ducha Świętego otacza On Kościół mogła zezwolić na dokonywanie podobnych rzeczy. A zatem fakt, iż papieże Vaticanum II dopuścili się takich postępków jest pewnym znakiem, że nie posiadają oni autorytetu władzy Chrystusa. Nauki Vaticanum II, jak też mające w nim źródło reformy, są sprzeczne z Wiarą i zgubne dla naszego zbawienia wiecznego. A ponieważ Kościół jest zarówno wolny od błędu jak i nieomylny, to nie może dawać wiernym doktryn, praw, liturgii i dyscypliny sprzecznych z Wiarą i zgubnych dla naszego wiecznego zbawienia. A zatem musimy dojść do wniosku, że zarówno ten sobór jak i jego reformy nie pochodzą od Kościoła, tj. od Ducha Świętego, ale są wynikiem złowrogiej infiltracji, jaka dotknęła Kościół. Z powyższego wynika, że ci, którzy zwołali ten nieszczęsny sobór i promulgowali te złe reformy nie wprowadzili ich na mocy władzy Kościoła, za którą stoi autorytet władzy Chrystusa. Z tego słusznie wnioskujemy, że ich roszczenia do posiadania tej władzy są bezpodstawne, bez względu na wszelkie stwarzane pozory, a nawet pomimo pozornie ważnego wyboru na urząd papieski."

J.E. ks. bp Donald J. Sanborn

wtorek, 12 stycznia 2016

Plemienni przechowywacze mitów: Salza i Siscoe o sedewakantyzmie


DoubleStamp1-234x300 
   Swoją drogą, gdy dziś rozważamy szczególny znak na niebie, który wskazał pełnię czasu, znamiennym jest „znak czasów”, że mianowicie FSSPX wydaje książki indultowców, których kiedyś zwalczało jako „zdrajców” i wciąż publikuje na swych stronach internetowych w różnych językach ich artykuły. Abp Lefebvre mówił nawet o tych „zdrajcach”, że „robią diabelską robotę”, ale sam wciąż oscylował między tą „diabelską robotą” a słuszną drogą odcięcia się od modernistów – no i wiadomo, do czego to doprowadziło dziś… Dziś już niczym się nie różniąc, mając te same uprawnienia od „Ojca świętego”, można wydawać nawzajem swoje dzieła… mimo wszystko bez imprimatur.

Pelagiusz z Asturii


Plemienni przechowywacze mitów: Salza i Siscoe o sedewakantyzmie

W pierwszych czterech dniach 2016 roku mojemu filmowi Dlaczego tradycjonaliści boją się sedewakantyzmu? udało się zgarnąć dość sporo odsłon.

Brak nieomylnej pieczątki, brak obowiązku! Papież = zły ojciec!
Brak nieomylnej pieczątki, brak obowiązku! Papież = zły ojciec!
Wywołał również gniewny wpis Jana Salzy i Roberta Siscoe, autorów Prawdziwego czy fałszywego papieża? (ang. True or False Pope? – przyp. PA), książki wzywającej tradycjonalistów do – uwaga! – lękania się sedewakantyzmu. Poświęcili teraz część swej strony internetowej na „obserwatorium sedewakantyzmu”, a pierwszym obserwowanym jestem ja.

Najwyraźniej ich wzywanie katolików do lękania się sedewakantyzmu jest dopuszczalne, ale moje pytanie dlaczego i potem ważenie się odpowiedzieć na pytanie, co zrobiłem w filmie, jest desperackim błaganiem na kolanach. Nazywają to „nieracjonalną odpowiedzią”.

To, czego nie można „zaobserwować” we wpisie Panów Salzy i Siscoe, to dyskusja czy obalenie, racjonalnie czy jakiekolwiek inne, mojej potrójnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego tradycjonaliści lękają się sedewakantyzmu:
  1. Dawne mity plemienne.
  2. Tchórzostwo i względy ludzkie.
  3. Brak atrakcyjności marketingowej.
Streszczę tu tylko pierwszy punkt, ponieważ dawne mity plemienne o posoborowym papiestwie zaczęły się walić w obliczu rewolucji Franciszka i dlatego, że Panowie Salza i Siscoe, jak się wydaje, zostali nowymi szamanami dla utrzymywania swego plemienia w transie i nieświadomości.

Źródła mitów

Aby odkryć źródło prawie nieracjonalnego lęku przed sedewakantyzmem, który dotyka tak wielu tradycjonalistów, trzeba najpierw rzucić okiem na początki ruchu tradycjonalistycznego w latach sześćdziesiątych i wczesnych siedemdziesiątych.

Ponieważ rewolucja soborowa przyszła „od papieża” i ponieważ każdy dobry przedsoborowy katolik wiedział, że tylko niekatolicy „nie uznają papieża” i że tylko źli katolicy „są nieposłuszni papieżowi”, prototradycjonaliści potrzebowali szybko obmyślić jakiegoś rodzaju wiarygodne uzasadnienie odrzucania błędów i zła, które Paweł VI oficjalnie zatwierdził.

Serce mitów

Argument, który pierwsi tradycjonaliści sklecili, aby uzasadnić „stawianie oporu papieżowi” obracał się głównie wokół dwóch pierwotnych pojęć:

(1) Katolicy nie są związani tym, czego papież uczy albo prawami, które ustanawia, chyba że posiadają pieczątkę „nieomylności” na sobie (na przykład, gdy dokonuje jakiegoś jednego na stulecie ogłoszenia ex cathedra, jak to Pius XII uczynił z dogmatem Wniebowzięcia) oraz

(2) Papież może być jak „zły ojciec”, którego złych rozkazów można nie słuchać, ale którego uznaje się jako swego ojca, niezależnie od tego, co robi.

Oba pomysły oparte były na całym wachlarzu teologicznych błędów, które w końcu przemieniły się w to, co zwane jest stanowiskiem „uznawania i stawiania oporu” (R&R [od angielskiego „recognize and resist” – przyp. PA]) wobec soborowych "papieży". Wszystkie te błędy były wielokrotnie i definitywnie obalone, w oparciu o standardowe nauczanie przedsoborowej eklezjologii – tej dziedziny teologii, która traktuje o przymiotach i władzy Kościoła i papiestwa.

Ale wówczas te pierwotne pojęcia brzmiały wystarczająco wiarygodnie dla świeckich i księży, którzy nie wiedzieli lepiej oraz były powtarzane tak często na przestrzeni lat, że stały się niepodważalną mitologią, która odróżniała to plemię od innych.

Szerzyciele

Od swego założenia w latach sześćdziesiątych, „The Remnant” jest głównym organem w anglojęzycznym świecie odpowiedzialnym za szerzenie i obronę tej mitologii, wspieranym przez swego głównego apologetę i szamana, Michała Davies’a.

We Francji był nim „Itinéraires” i wreszcie Bractwo Św. Piusa X (FSSPX) abpa Marceliego Lefebvre’a.

Opór wobec „Rzymu” sprzedał się łatwo we Francji po prostu dlatego, że jego nić przebiegała przez historię Francji przez wieki: gallikanizm, petite église, francuska antynieomylnościowa frankcja podczas Soboru Watykańskiego I oraz gniew francuskiej prawicy politycznej w XX wieku wobec papieskiego potępienia Akcji Francuskiej.

Ale my, Amerykanie, również nie mamy specjalnie nieposzlakowanej opinii. Tradycjonalistyczna mitologia, o której mówimy, miała swój wczesny początek w naszych granicach w latach czterdziestych ubiegłego wieku wraz z naśladowcami ekskomunikowanego jezuity, o. Leonarda Feeney i od tamtej pory rośnie w siły.

Potomstwo mitów

Pierwotne mity, którym zagroził sedewakantyzm, w końcu zrodziły kolejne. Sedewakantyzm nie może być prawdziwy, jak się nam mówi, ponieważ zostawiłoby to nas bez papieża, który miałby konsekrować Rosję Niepokalanemu Sercu zgodnie z przesłaniem Fatimy.

Argument ten od dawna jest szerzony przez Panów Salzę i Siscoe, ale także przez inne grube ryby Przemysłu Fatimskiego obozu R&R, takie jak x. Mikołaj Gruner, Krzysztof Ferrara i Brian McCall.

Tu zasada wymyślona w oparciu o prywatne objawienie (którego żaden katolik, ściśle mówiąc, nie jest zobowiązany przyjąć) miałaby przezwyciężyć publiczne objawienie (które katolicy zobowiązani przyjąć, a czym są dane leżące u podstaw teologicznych zasad argumentu sedewakantystycznego). Sprawa jest postawiona na głowie.

„Duchowość” mitów

Wreszcie, jeśli się jest wychowanym w obozie R&R, jest się nauczonym lękać sedewakantyzmu jako „schizmy”. Jeśli w wystarczający sposób przemogło się lęk, by zbadać to stanowisko, zadawać słuszne pytania na temat swych mitów plemiennych i nalegać na spójne odpowiedzi oparte na zasadach zawartych w pismach przedsoborowych teologów i papieży, jest się określanym jako „pyszny”.

To ostatnie w szczególności jest trikiem wykorzystywanym przez rekolekcjonistów FSSPX, którzy mają wygłosić co najmniej jeden wykład mający na celu indoktrynację rekolektantów mitami FSSPX. Zła duchowość zasłania złą teologię.

* * * * *

Być może jest to zrozumiałe, że we wczesnych dniach ruchu tradycjonalistycznego szczątkowe przedsoborowe postawy wobec urzędu papieskiego, ograniczenia w środkach otrzymywania wiadomości i faktycznych informacyj oraz najzwyklejsze przeszkody fizyczne w prowadzeniu dociekań teologicznych doprowadziły wiernych katolików do przystania na proste mity uzasadniające opór wobec człowieka, który, jak im wiara mówiła, zajmuje miejsce Jezusa Chrystusa na ziemi.

Również i to być może jest zrozumiałe, że mity te, razem z mitami propagowanymi przez prasę o „konserwatyzmie” czy „ortodoksji” Jana Pawła II i Benedykta XVI doprowadziła wiele dusz do rozstrzygnięcia na korzyść Wojtyły i Ratzingera, pod płaszczem dwóch nienawidzących tomizmu modernistów, z racji zachodzących wątpliwości i poddania się lękowi przed sedewakantyzmem.

Tato mówi OK!
Tato mówi OK!

Ale teraz mówimy o Bergoglio – który od puszczania oka do rozwodów i ponownych małżeństw przeszedł do poklepywania po plecach „małżeństwa” transseksualnego.

Czas więc najwyższy odłożyć na bok pokrętne teorie plemiennych twórców mitów, którzy twierdzą, że „bronią” papiestwa teorią „oporu”, która je niszczy.

Teraz można zobaczyć własnymi oczyma i usłyszeć własnymi uszami trujące modernistyczne herezje Soboru Watykańskiego II, wcielone w osobie Jerzego Marii Bergoglio.

Jako taki, nie jest zwykłym złym ojcem z nieużywaną pieczątką „nieomylności” w tylnej kieszeni – a tym mniej Wikariuszem Chrystusa.

Jest on Wikariuszem Diabła. I nikt nie powinien się bać to powiedzieć.


Z języka angielskiego tłumaczył Pelagiusz z Asturii. Źródło: Quidlibet. Blog x. Cekady.