Swoją drogą, gdy dziś rozważamy
szczególny znak na niebie, który wskazał pełnię czasu, znamiennym jest
„znak czasów”, że mianowicie FSSPX wydaje książki indultowców, których
kiedyś zwalczało jako „zdrajców” i wciąż publikuje na swych stronach
internetowych w różnych językach ich artykuły. Abp Lefebvre mówił nawet o
tych „zdrajcach”, że „robią diabelską robotę”,
ale sam wciąż oscylował między tą „diabelską robotą” a słuszną drogą
odcięcia się od modernistów – no i wiadomo, do czego to doprowadziło
dziś… Dziś już niczym się nie różniąc, mając te same uprawnienia od
„Ojca świętego”, można wydawać nawzajem swoje dzieła… mimo wszystko bez imprimatur.
Pelagiusz z Asturii
Plemienni przechowywacze mitów: Salza i Siscoe o sedewakantyzmie
W pierwszych czterech dniach 2016 roku mojemu filmowi Dlaczego tradycjonaliści boją się sedewakantyzmu? udało się zgarnąć dość sporo odsłon.
Brak nieomylnej pieczątki, brak obowiązku! Papież = zły ojciec! |
Najwyraźniej ich wzywanie katolików do lękania się sedewakantyzmu jest dopuszczalne, ale moje pytanie dlaczego
i potem ważenie się odpowiedzieć na pytanie, co zrobiłem w filmie, jest
desperackim błaganiem na kolanach. Nazywają to „nieracjonalną
odpowiedzią”.
To, czego nie można „zaobserwować” we
wpisie Panów Salzy i Siscoe, to dyskusja czy obalenie, racjonalnie czy
jakiekolwiek inne, mojej potrójnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego tradycjonaliści lękają się sedewakantyzmu:
- Dawne mity plemienne.
- Tchórzostwo i względy ludzkie.
- Brak atrakcyjności marketingowej.
Streszczę tu tylko pierwszy punkt,
ponieważ dawne mity plemienne o posoborowym papiestwie zaczęły się walić
w obliczu rewolucji Franciszka i dlatego, że Panowie Salza i Siscoe,
jak się wydaje, zostali nowymi szamanami dla utrzymywania swego
plemienia w transie i nieświadomości.
Źródła mitów
Aby odkryć źródło prawie nieracjonalnego
lęku przed sedewakantyzmem, który dotyka tak wielu tradycjonalistów,
trzeba najpierw rzucić okiem na początki ruchu tradycjonalistycznego w
latach sześćdziesiątych i wczesnych siedemdziesiątych.
Ponieważ rewolucja soborowa przyszła „od papieża” i ponieważ każdy dobry przedsoborowy katolik wiedział, że tylko niekatolicy „nie uznają papieża” i że tylko źli katolicy „są nieposłuszni papieżowi”, prototradycjonaliści potrzebowali szybko obmyślić jakiegoś rodzaju wiarygodne uzasadnienie odrzucania błędów i zła, które Paweł VI oficjalnie zatwierdził.
Serce mitów
Argument, który pierwsi tradycjonaliści
sklecili, aby uzasadnić „stawianie oporu papieżowi” obracał się głównie
wokół dwóch pierwotnych pojęć:
(1) Katolicy
nie są związani tym, czego papież uczy albo prawami, które ustanawia,
chyba że posiadają pieczątkę „nieomylności” na sobie (na przykład, gdy dokonuje jakiegoś jednego na stulecie ogłoszenia ex cathedra, jak to Pius XII uczynił z dogmatem Wniebowzięcia) oraz
(2) Papież może być jak „zły ojciec”, którego złych rozkazów można nie słuchać, ale którego uznaje się jako swego ojca, niezależnie od tego, co robi.
Oba pomysły oparte były na całym
wachlarzu teologicznych błędów, które w końcu przemieniły się w to, co
zwane jest stanowiskiem „uznawania i stawiania oporu” (R&R [od
angielskiego „recognize and resist” – przyp. PA]) wobec soborowych
"papieży". Wszystkie te błędy były wielokrotnie i definitywnie obalone, w
oparciu o standardowe nauczanie przedsoborowej eklezjologii – tej
dziedziny teologii, która traktuje o przymiotach i władzy Kościoła i
papiestwa.
Ale wówczas te pierwotne pojęcia brzmiały
wystarczająco wiarygodnie dla świeckich i księży, którzy nie wiedzieli
lepiej oraz były powtarzane tak często na przestrzeni lat, że stały się
niepodważalną mitologią, która odróżniała to plemię od innych.
Szerzyciele
Od swego założenia w latach
sześćdziesiątych, „The Remnant” jest głównym organem w anglojęzycznym
świecie odpowiedzialnym za szerzenie i obronę tej mitologii, wspieranym
przez swego głównego apologetę i szamana, Michała Davies’a.
We Francji był nim „Itinéraires” i wreszcie Bractwo Św. Piusa X (FSSPX) abpa Marceliego Lefebvre’a.
Opór wobec „Rzymu” sprzedał się łatwo we
Francji po prostu dlatego, że jego nić przebiegała przez historię
Francji przez wieki: gallikanizm, petite église, francuska
antynieomylnościowa frankcja podczas Soboru Watykańskiego I oraz gniew
francuskiej prawicy politycznej w XX wieku wobec papieskiego potępienia
Akcji Francuskiej.
Ale my, Amerykanie, również nie mamy
specjalnie nieposzlakowanej opinii. Tradycjonalistyczna mitologia, o
której mówimy, miała swój wczesny początek w naszych granicach w
latach czterdziestych ubiegłego wieku wraz z naśladowcami
ekskomunikowanego jezuity, o. Leonarda Feeney i od tamtej pory rośnie w
siły.
Potomstwo mitów
Pierwotne mity, którym zagroził
sedewakantyzm, w końcu zrodziły kolejne. Sedewakantyzm nie może być
prawdziwy, jak się nam mówi, ponieważ zostawiłoby to nas bez papieża,
który miałby konsekrować Rosję Niepokalanemu Sercu zgodnie z przesłaniem
Fatimy.
Argument ten od dawna jest szerzony przez
Panów Salzę i Siscoe, ale także przez inne grube ryby Przemysłu
Fatimskiego obozu R&R, takie jak x. Mikołaj Gruner, Krzysztof
Ferrara i Brian McCall.
Tu zasada wymyślona w oparciu o prywatne objawienie (którego żaden katolik, ściśle mówiąc, nie jest zobowiązany przyjąć) miałaby przezwyciężyć publiczne objawienie (które katolicy są
zobowiązani przyjąć, a czym są dane leżące u podstaw teologicznych
zasad argumentu sedewakantystycznego). Sprawa jest postawiona na głowie.
„Duchowość” mitów
Wreszcie, jeśli się jest wychowanym w
obozie R&R, jest się nauczonym lękać sedewakantyzmu jako „schizmy”.
Jeśli w wystarczający sposób przemogło się lęk, by zbadać to stanowisko,
zadawać słuszne pytania na temat swych mitów plemiennych i nalegać na
spójne odpowiedzi oparte na zasadach zawartych w pismach przedsoborowych
teologów i papieży, jest się określanym jako „pyszny”.
To ostatnie w szczególności jest trikiem
wykorzystywanym przez rekolekcjonistów FSSPX, którzy mają wygłosić co
najmniej jeden wykład mający na celu indoktrynację rekolektantów mitami
FSSPX. Zła duchowość zasłania złą teologię.
* * * * *
Być może jest to zrozumiałe, że we
wczesnych dniach ruchu tradycjonalistycznego szczątkowe przedsoborowe
postawy wobec urzędu papieskiego, ograniczenia w środkach otrzymywania
wiadomości i faktycznych informacyj oraz najzwyklejsze przeszkody
fizyczne w prowadzeniu dociekań teologicznych doprowadziły wiernych
katolików do przystania na proste mity uzasadniające opór wobec
człowieka, który, jak im wiara mówiła, zajmuje miejsce Jezusa Chrystusa
na ziemi.
Również i to być może jest zrozumiałe, że
mity te, razem z mitami propagowanymi przez prasę o „konserwatyzmie”
czy „ortodoksji” Jana Pawła II i Benedykta XVI doprowadziła wiele dusz
do rozstrzygnięcia na korzyść Wojtyły i Ratzingera, pod płaszczem dwóch
nienawidzących tomizmu modernistów, z racji zachodzących wątpliwości i
poddania się lękowi przed sedewakantyzmem.
Ale teraz mówimy o Bergoglio – który od
puszczania oka do rozwodów i ponownych małżeństw przeszedł do
poklepywania po plecach „małżeństwa” transseksualnego.
Czas więc najwyższy odłożyć na bok
pokrętne teorie plemiennych twórców mitów, którzy twierdzą, że „bronią”
papiestwa teorią „oporu”, która je niszczy.
Teraz można zobaczyć własnymi oczyma i
usłyszeć własnymi uszami trujące modernistyczne herezje Soboru
Watykańskiego II, wcielone w osobie Jerzego Marii Bergoglio.
Jako taki, nie jest zwykłym złym ojcem z
nieużywaną pieczątką „nieomylności” w tylnej kieszeni – a tym mniej
Wikariuszem Chrystusa.
Jest on Wikariuszem Diabła. I nikt nie powinien się bać to powiedzieć.
Z języka angielskiego tłumaczył Pelagiusz z Asturii. Źródło: Quidlibet. Blog x. Cekady.