Do Naszych Ukochanych Synów, Księży Kardynałów Świętego Kościoła
Rzymskiego: Piotra-Hektora Coullie, Arcybiskupa Lyonu; Ludwika-Henryka
Lucon, Arcybiskupa Reims; Paulina-Piotra Andrieu, Arcybiskupa Bordeux i
wszystkich pozostałych Naszych Czcigodnych Braci Arcybiskpów i Biskupów
Francuskich!
Czcigodni Bracia, pozdrowienie i błogosławieństwo apostolskie!
Nasz urząd apostolski nakłada na Nas obowiązek czuwania nad
czystością wiary i nieskazitelnością katolickiej dyscypliny. Wymaga od
Nas ochrony wiernych przed złem i błędem, zwłaszcza wtedy, gdy zło i
błąd prezentowane są w porywającej mowie, która – ukrywając niejasność
pojęć i dwuznaczność wyrażeń pod żarem uczuć i górnolotnych słów – może
rozpalić serca dla atrakcyjnych, niemniej jednak zgubnych, spraw. Takimi
były niedawno tylekroć potępiane doktryny rzekomych filozofów XVIII-go
wieku, doktryny rewolucji francuskiej i liberalizmu. Takimi jeszcze
dzisiaj są teorie Sillonu (1), którym – pod wspaniałymi i szlachetnymi
pozorami – nazbyt często brakuje prawdy, jasności i logiki; i które pod
tym względem nie należą do katolickiego i francuskiego ducha.
Długo zastanawialiśmy się, Czcigodni
Bracia, nad publicznym i uroczystym ogłoszeniem Naszego zdania na temat
Sillonu. Wasze troski musiały dołączyć do Naszych, aby skłonić Nas do
podjęcia tej decyzji. Kochamy bowiem dzielną młodzież zwerbowaną pod
sztandary Sillonu. Z wielu względów uważamy ją za godną pochwały i
podziwu. Kochamy jej liderów, w których miło jest Nam rozpoznać dusze
szlachetne, panujące nad przyziemnymi namiętnościami i ożywione
najszczytniejszym zapałem czynienia dobra. Widzieliście, Czcigodni
Bracia, jak silloniści – owładnięci niezwykle silnym uczuciem ludzkiej
solidarności i umocnieni w swoim poświęceniu miłością do Jezusa
Chrystusa oraz przykładnym spełnianiem praktyk religijnych – wyszli
naprzeciw tym, którzy cierpią i pracują, aby ich podźwignąć.
Było to nazajutrz po pamiętnej encyklice
Naszego poprzednika, świętej pamięci Leona XIII, o położeniu klasy
robotniczej. Za pośrednictwem swojego najwyższego zwierzchnika Kościół
przelał na ubogich i słabych wszystkie czułości swego matczynego serca. I
poprzez swoje życzenia zdawał się wzywać coraz to liczniejszych swoich
obrońców do pracy nad przywróceniem sprawiedliwości i porządku w naszym
niespokojnym społeczeństwie. Czy zatem założyciele Sillonu nie oddali w
stosownej chwili do dyspozycji Kościoła zastępów młodych wiernych, aby
mogły ziścić się jego nadzieje i pragnienia? Istotnie, Sillon podniósł w
szeregach robotniczych sztandar Jezusa Chrystusa, znak zbawienia dla
jednostek i narodów. W środowiskach najmniej religii przychylnych
wymusił dla niej szacunek, czerpiąc siłę dla swej działalności
społecznej ze źródeł łaski. Ignorantów i bezbożników przyzwyczaił do
słuchania Słowa Bożego. A w czasie burzliwych debat – pobudzony jakimś
pytaniem, bądź sarkazmem – powstawał niejednokrotnie, aby wobec wrogiego
audytorium głośno i nieustraszenie zamanifestować swą wiarę. Były to
piękne czasy Sillonu. Właśnie ta szlachetna strona wyjaśnia zachęty i
pochwały, jakich nie szczędził mu episkopat i Stolica Apostolska.
Żarliwość religijna do tego stopnia potrafiła bowiem zamaskować
prawdziwy charakter ruchu sillonistycznego.
Musimy stwierdzić, Czcigodni Bracia, że
Nasze nadzieje w dużej mierze zostały zawiedzione. Nadszedł dzień, kiedy
przenikliwym oczom Sillon ujawnił niepokojące tendencje. Sillon
zbłądził. Zresztą czy mogło stać się inaczej? Jego założyciele byli
młodzi, pełni entuzjazmu i pewni siebie. Nie byli jednak w
wystarczającym stopniu wyposażeni w historyczną wiedzę, w zdrową
filozofię i solidną teologię, by móc bez ryzyka stawić czoło trudnym
problemom społecznym, w które zostali wciągnięci za sprawą swej
aktywności i wrażliwości serca. Te niedostatki sprawiły też, że nie
zdołali zabezpieczyć się na gruncie doktryny i posłuszeństwa przed
protestanckimi i liberalnymi wpływami.
Nie brakowało im przecież dobrych rad. Po
radach nastąpiły upomnienia. Ubolewaliśmy widząc, że przestrogi i
zarzuty nie robią wrażenia na ich duszach unikających krytyki, i
pozostają bezskuteczne. Sprawy zaszły już tak daleko, że zdradzilibyśmy
Nasze powołanie, gdybyśmy dłużej zachowali milczenie. Winni jesteśmy
prawdę naszym ukochanym dzieciom Sillonu, których szlachetny zapał
pociągnął na drogę równie błędną, co niebezpieczną. Jesteśmy ją winni
dużej liczbie seminarzystów i księży, których Sillon odwiódł, jeśli nie
od autorytetu, to przynajmniej od kierownictwa i oddziaływania biskupów.
Wreszcie winniśmy ją Kościołowi, w którym Sillon sieje niezgodę i
którego interesy naraża na szwank.
Przede wszystkim musimy ostro uwypuklić
dążenie Sillonu do wyłamania się spod jurysdykcji władzy kościelnej. W
rzeczywistości przywódcy Sillonu utrzymują, że działają poza terenem
podległym Kościołowi i zabiegają jedynie o dobra w porządku doczesnym,
nie zaś w porządku duchowym. Twierdzą, że sillonista jest po prostu
katolikiem oddanym sprawie klasy robotniczej oraz działalności
demokratycznej, który z praktykowania wiary czerpie energię dla swego
poświęcenia. A ponadto tak samo jak katoliccy rolnicy, rzemieślnicy,
ekonomiści bądź politycy, podporządkowuje się regułom moralności
wspólnej wszystkim. I podobnie jak oni nie jest w jakiś szczególny
sposób zależny od władzy kościelnej.
Odpowiedź na te wykręty jest aż nazbyt
prosta. Któż w istocie może wierzyć, że katoliccy silloniści oraz
zwerbowani do ich szeregów księża i seminarzyści w swojej działalności
społecznej mają na względzie jedynie doczesne korzyści klasy
robotniczej? Sądzimy, że takie twierdzenie byłoby dla nich zniewagą.
Prawdą jest natomiast, iż przywódcy Sillonu proklamują się nieugiętymi
idealistami i zamierzają odrodzić klasę robotniczą, uszlachetniając
najpierw ludzkie sumienia. Prawdą jest również, że posiadają doktrynę
społeczną oraz filozoficzne i religijne zasady, aby odbudować
społeczeństwo na nowych podwalinach. Wreszcie prawdą jest też, że
dysponują szczególnym pojęciem ludzkiej godności, wolności,
sprawiedliwości i braterstwa; zaś w celu usprawiedliwienia swoich
społecznych mrzonek powołują się na Ewangelię, interpretowaną na swój
własny sposób i – co jest jeszcze bardziej znaczące – na
zniekształconego i pomniejszonego Chrystusa. Co gorsza, nauczają tych
poglądów w swoich kołach badawczych, wpajają je swoim towarzyszom,
promują w swoich działaniach. W istocie są więc nauczycielami
obywatelskiej, społecznej i religijnej moralności. I mogą wprowadzić
pewne zmiany w organizację ruchu sillonistycznego. Mamy zatem prawo
stwierdzić, że cele Sillonu, jego charakter oraz działalność, wchodzą w
zakres dziedziny moralnej, będącej domeną właściwą Kościołowi. Wobec
tego silloniści sami się oszukują, mniemając, że działają na obszarze,
który znajduje się poza granicami zwierzchnictwa władzy kościelnej i jej
doktrynalnych oraz władczych uprawnień (2).
Nawet gdyby doktryny sillonistów były
wolne od błędu, to bardzo poważnym uchybieniem dyscyplinie katolickiej
było już ich uporczywe opieranie się kierownictwu ludzi, którzy od Nieba
otrzymali misję prowadzenia jednostek i narodów prostą drogą dobra i
prawdy. Jednak zło ma głębszy charakter. Jak już powiedzieliśmy: Sillon,
owładnięty źle pojętą miłością słabych, popadł w błąd.
Sillon rzeczywiście stawia sobie za cel
odrodzenie i uszlachetnienie klasy robotniczej. Jednak w tej materii
zasady doktryny katolickiej są określone i historia chrześcijańskiej
cywilizacji świadczy o ich zbawiennym bogactwie. Nasz świętej pamięci
poprzednik przypomniał je w swoich magisterialnych dokumentach, które
katolicy troszczący się o sprawy społeczne powinni przestudiować i stale
mieć przed oczyma. Papież uczył w szczególności, że chrześcijańska
demokracja musi „utrzymać różnorodność klas, niewątpliwie szczególną
cechę dobrze zorganizowanego państwa, oraz pragnąć dla społeczeństwa
struktury i roli przekazanej przez Boga, twórcę społeczeństwa”. Nasz
świętej pamięci poprzednik napiętnował „pewną demokrację, posuwającą się
aż do takiej przewrotności, że w społeczeństwie przypisuje najwyższą
władzę ludowi i dąży do zniesienia i zrównania klas społecznych”.
Równocześnie Leon XIII nakreślił katolikom plan działania, jedyny
program zdolny z powrotem umieścić i utrzymać społeczeństwo na
odwiecznych, chrześcijańskich podwalinach. Co natomiast zrobili
przywódcy Sillonu? Nie tylko przyjęli program i nauczanie różne od tego,
które ogłosił Leon XIII (co samo w sobie byłoby już zuchwalstwem ze
strony świeckich, stawiających się w ten sposób na miejscu zwierzchników
działalności społecznej w Kościele, nie wyłączając Najwyższego
Kapłana), ale otwarcie odrzucili nakreślony przez papieża plan i
przyjęli inny, krańcowo odmienny. Co więcej, silloniści nie aprobują,
przypomnianej przez Leona XIII, doktryny o podstawowych zasadach
społeczeństwa. Umiejscawiają władzę w ludzie lub niemal znoszą ją, a
jako ideał do osiągnięcia obierają zrównanie klas. Zatem wbrew doktrynie
katolickiej dążą ku ideałowi, który został potępiony.
Wiemy dobrze, że silloniści szczycą się
podniesieniem kwestii godności człowieka i nazbyt lekceważonego
położenia klasy robotniczej. Zdajemy sobie sprawę, że pragną przywrócić
sprawiedliwe i doskonałe prawa pracy, jak również odpowiednie stosunki
pomiędzy pracodawcami i pracownikami. Wiemy w końcu, że pragną
zaprowadzić na ziemi rządy doskonalszej sprawiedliwości i większego
miłosierdzia oraz wywołać, za pomocą głębokich i twórczych ruchów
społecznych, niespodziewany postęp ludzkości. My oczywiście nie
potępiamy tych wysiłków, które byłyby pod każdym względem wspaniałe,
gdyby silloniści nie zapominali, że postęp istoty ludzkiej polega na
rozwoju jej naturalnych predyspozycji za sprawą nowych sił. Polega na
ułatwianiu ich działania w ramach ludzkiej natury i w zgodzie z jej
prawami. I przeciwnie, że raniąc jej podstawowe organy, niszcząc ramy
ich funkcjonowania, popycha się tę istotę nie ku postępowi, lecz ku
śmierci. Niemniej jednak właśnie to silloniści zamierzają uczynić ze
społeczeństwem. Oni marzą o zmianie jego naturalnych i tradycyjnych
podstaw. Obiecują społeczeństwo przyszłości, zbudowane na odmien¬nych
zasadach, które ośmielają się nazywać bardziej produktywnymi, bardziej
dobroczynnymi niż zasady, na których wspiera się obecne społeczeństwo
chrześcijańskie.
Nie, Czcigodni Bracia – w tych czasach
duchowej i społecznej anarchii, kiedy każdy uważa się za nauczyciela i
prawodawcę, musimy stanowczo przypomnieć, iż nie jest możliwe zbudowanie
społeczeństwa w inny sposób, niż zbudował je Bóg. Nie jest możliwe
zbudowanie społeczeństwa, jeśli Kościół nie położy jego fundamentów i
nie będzie kierował jego budową. Cywilizacji nie trzeba już odkrywać,
ani budować nowego społeczeństwa w obłokach. Ona była i jest – to
cywilizacja chrześcijańska i katolickie społeczeństwo. Chodzi jedynie o
ich ustanowienie i nieustanne odnawianie na naturalnych i
nadprzyrodzonych podwalinach, przeciwko ciągle odradzającym się atakom
szkodliwych utopii, buntów i bezbożności: „Omnia instaurare in Christo”
(3).
Pragniemy teraz przypomnieć najważniejsze
punkty teorii społecznych Sillonu, aby nie oskarżano Nas o zbyt
pobieżny osąd i o nieusprawiedliwioną wobec nich srogość.
Sillon przejawia szlachetną troskę o
ludzką godność, lecz rozumie ją tak, jak niektórzy filozofowie, którymi
Kościół nie może się poszczycić. Pierwszym składnikiem tej godności jest
wolność, rozumiana w tym sensie, że – za wyjątkiem dziedziny religijnej
– każdy człowiek jest niezależny. Z tego podstawowego założenia wyciąga
się dalsze wnioski. Lud znajduje się dziś pod kuratelą władzy
niezależnej od niego samego, powinien zatem się od niej uwolnić – to
jest emancypacja polityczna. Lud podlega pracodawcom, którzy dysponując
środkami produkcji, wykorzystują go, gnębią i upokarzają. Powinien więc
to jarzmo zrzucić – to jest emancypacja ekonomiczna. Wreszcie lud jest
zależny od warstwy zwanej kierowniczą, której poziom intelektualny
gwarantuje niesłuszną przewagę w zarządzaniu wszelkimi sprawami.
Powinien zatem uwolnić się od jej dominacji – to jest emancypacja
intelektualna. Zniwelowanie różnic w tych trzech sferach zaprowadzi
równość pomiędzy ludźmi. Ta równość postrzegana jest jako prawdziwa
ludzka sprawiedliwość. Ustrój polityczny i społeczny, oparty na tej
podwójnej podsta¬wie wolności i równości (do których wkrótce dołączy się
braterstwo) – oto, co silloniści nazywają demokracją.
Jednakże wolność i równość stanowią
jedynie, by tak rzec, negatywną stronę demokracji. W istotny i pozytywny
sposób konstytuuje ją możliwie najszersze uczestnictwo każdego
człowieka w zarządzaniu sprawami publicznymi. Obejmuje ono trzy aspekty:
politycz¬ny, ekonomiczny i moralny.
Jeżeli chodzi o pierwszy, polityczny
aspekt – to Sillon nie dąży do obalenia władzy. Przeciwnie: uznaje
konieczność jej istnienia. Pragnie jednak ją podzielić albo raczej
zwielokrotnić; w ten mianowicie sposób, że każdy obywatel stanie się
swego rodzaju monarchą. Sillon głosi, że władza wprawdzie pochodzi od
Boga, ale pierwotnie tkwi w ludzie. Wyłoni się zeń dopiero w drodze
wyboru albo – lepiej jeszcze – w drodze naturalnej selekcji. Nie opuści
jednak ludu i nie stanie się odeń niezależna. Tylko na pozór będzie to
władza zewnętrzna. W rzeczywistości będzie to władza wewnętrzna ze
względu na jej usankcjonowanie przez ogół.
W aspekcie ekonomicznym, zachowując
stosowne proporcje, stanie się to samo. Własność, odebrana klasie
prywatnych posiadaczy, zostanie tak upowszechniona, że każdy robotnik
stanie się swego rodzaju pracodawcą. Silloniści twierdzą przy tym, że
ustrój, w którym ma zostać zrealizowany ten ideał ekonomiczny, nie jest
wcale socjalizmem. Jest to system spółdzielni, wystarczająco licznych,
aby wywołać płodną konkurencję, a zarazem ochronić niezależność
robotników, którzy nie będą przywiązani do żadnej spośród nich.
W końcu aspekt zasadniczy, moralny. Skoro
władza, jak to widzieliśmy, jest bardzo ograniczona, to potrzebna jest
inna siła, która by ją zastąpiła i stanowiła nieustanną przeciwwagę dla
jednostkowego egoizmu. Tą nową zasadą i siłą ma być umiłowanie dobra
zawodowego i publicznego. Ale właśnie to oznacza prawdziwą ruinę zawodu i
społeczeństwa. Wyobraźcie sobie społeczeństwo, w którym w duszy każdego
człowieka wraz z wrodzoną miłością dobra osobistego i rodzinnego,
panowałaby miłość dobra zawodowego i publicznego; społeczeństwo, w
którym w sumieniu każdego człowieka uczucia te rządziłyby się w taki
sposób, że dobro wyższe zawsze brałoby górę nad niższym. Czy takie
społeczeństwo niemal nie mogłoby obejść się bez władzy? I czy nie
oferowałoby ideału ludzkiej godności: każdy obywatel o duszy monarchy,
każdy robotnik o duszy pracodawcy? Człowiecze serce, wyrwane z ciasnoty
swych prywatnych spraw, podniesione ku sprawom swego zawodu i – wyżej
jeszcze – ku sprawom całego narodu, a nawet całej ludzkości (ponieważ
horyzont Sillonu nie zatrzymuje się w granicach ojczyzny, lecz rozszerza
na wszystkich ludzi, aż po krańce świata), i rozparte umiłowaniem
wspólnego dobra, objęłoby wówczas wszystkich towarzyszy tej samej
profesji, wszystkich rodaków, wszystkich ludzi. Oto wielkość i doskonała
szlachetność człowiecza, urzeczywistniona przez znaną triadę: wolność,
równość, braterstwo.
Te trzy aspekty: polityczny, ekonomiczny i
moralny podporządkowane są jeden drugiemu. Jak już powiedzieliśmy, to
aspekt moralny jest zasadniczy. Rzeczywiście, żadna polityczna
demokracja nie jest trwała, o ile nie posiada głębokiego oparcia w
demokracji ekonomicznej. Z kolei ani jedna, ani druga nie jest możliwa, o
ile nie posiada zakorzenienia w takim stanie ducha, w którym sumienie
uważa się za wyposażone w stosowną odpowiedzialność i siły moralne. Ale
przypuśćcie istnienie takiego stanu ducha, w ten sposób ukształtowanego
przez świadomą odpowiedzialność i siły moralne, a wówczas w naturalny
sposób wypłynie zeń ekonomiczna demokracja, znajdując wytłumaczenie w
aktach owej świadomości i sił moralnych. Na tej samej drodze, w ten sam
sposób demokracja polityczna wyniknie z ustroju korporacyjnego. I obie
demokracje, ekonomiczna i polityczna, jedna wspierająca drugą, okażą się
utwierdzone na niezachwianych podstawach w świadomości samego ludu.
Tak w skrócie przedstawia się teoria, a
można powiedzieć, mrzonka Sillonu. Do tego zmierza jego nauczanie oraz
to, co nazywa on demokratycznym wychowaniem ludu, to znaczy dążenie do
osiągnięcia maksimum świadomości i odpowiedzialności obywatelskiej u
każdego człowieka. Rezultatem tego ma być polityczna i ekonomiczna
demokracja oraz panowanie sprawiedliwości, wolności, równości i
braterstwa.
Już to krótkie sprawozdanie jasno
pokazuje Wam, Czcigodni Bracia, jak bardzo mieliśmy rację, mówiąc że
Sillon przeciwstawia doktrynę doktrynie, że buduje swoje społeczeństwo
na teorii sprzecznej z prawdą katolicką i fałszuje fundamentalne pojęcia
regulujące stosunki społeczne w każdej ludzkiej społeczności. Ta
sprzeczność uwydatni się jeszcze bardziej w poniższych rozważaniach.
Sillon pierwotnie umiejscawia władzę
publiczną w ludzie, skąd następnie przechodzi ona w ręce rządzących, ale
w ten mianowicie sposób, iż nadal w nim rezyduje. Otóż Leon XIII
wyraźnie potępił tę doktrynę w swojej encyklice o władzy politycznej
Diuturnum illud, w której mówi: „wielu współczesnych, idąc śladem tych,
którzy w ubiegłym wieku przybrali miano filozofów, twierdzi, iż wszelka
władza pochodzi od ludu, że przeto ci, którzy sprawują władzę w
społeczeństwie, nie posiadają jej sami z siebie, lecz jako powierzoną im
przez lud i to z tym zastrzeżeniem, że wola ludu, nadawszy im władzę,
ma zawsze prawo im ją odebrać. Zupełnie przeciwny jest pogląd katolików,
którzy wywodzą prawo rządzenia od Boga, jako naturalnego i koniecznego
źródła władzy”. Niewątpliwie Sillon wywodzi od Boga tę władzę, którą
umiejscawia najpierw w ludzie, lecz tak, że „wychodzi ona z dołu, aby
wznieść się w górę, gdy tymczasem w strukturze Kościoła władza zstępuje z
góry, aby skierować się w dół” (4). Oprócz tego, że jest rzeczą
anormalną, by delegacja władzy wznosiła się w górę, skoro w jej naturze
leży zstępowanie w dół, Leon XIII z góry odrzucił usiłowanie pogodzenia
katolickiej doktryny z błędem pseudo-filozofii, kontynuując: „Należy
wszakże zaznaczyć w tym miejscu, że wybór tych, którzy mają rządzić
państwem może w niektórych przypadkach być pozostawiony woli i osądowi
zbiorowości, i że to bynajmniej nie sprzeciwia się ani nie narusza
doktryny katolickiej. Albowiem ten wybór wskazuje jedynie rządzącego,
ale nie daje mu tytułu do sprawowania władzy. Nie udziela władzy
zwierzchniej, a tylko stanowi, kto ją ma wykonywać”.
Zresztą jeśli lud pozostaje dysponentem
zwierzchności, to czym wówczas staje się władza? Cieniem i mitem. Nie ma
już ani praw w ścisłym tego słowa znaczeniu, ani posłuszeństwa. Sillon
jednak tę zasadę zaakceptował. Skoro bowiem w praktyce żąda, w imię
ludzkiej godności, potrójnej emancypacji: politycznej, ekonomicznej i
intelektualnej, to przyszłe społeczeństwo, które zamierza zbudować, nie
będzie już miało ani zwierzchników, ani podwładnych. Wszyscy obywatele
będą w nim wolni, wszyscy będą towarzyszami, wszyscy będą monarchami. A
wówczas porządek i reguła staną się zamachem na wolność,
podporządkowanie jakiejkolwiek zwierzchności znaczyć będzie dla
człowieka poniżenie, posłuszeństwo zaś będzie równoznaczne z jego
degradacją. Czy tak właśnie, Czcigodni Bracia, tradycyjna doktryna
Kościoła przedstawia nam stosunki społeczne w nawet najbardziej
doskonałym społeczeństwie? Czyż każde społeczeństwo zależnych i z natury
nierównych sobie stworzeń nie potrzebuje władzy ukierunkowującej ich
działalność w stronę wspólnego dobra i narzucającej swoje prawo? A
jeżeli w społeczeństwie znajdują się istoty zdeprawowane (a znajdą się
zawsze!), czy władza nie powinna być tym silniejsza, im groźniejszy
będzie egoizm ludzi złych? Czy można utrzymywać, z pewną dozą
słuszności, że istnieje sprzeczność pomiędzy wolnością i władzą? Chyba
tylko wówczas, gdy jest się w ciężkim błędzie co do koncepcji wolności?
Czy można nauczać, że posłuszeństwo jest sprzeczne z ludzką godnością i
że ideałem byłoby zastąpienie go „władzą usankcjonowaną przez ogół”? Czy
św. Paweł apostoł nie miał na uwadze ludzkiej społeczności na
wszystkich etapach rozwoju, kiedy zalecał wiernym posłuszeństwo każdej
władzy? Czy posłuszeństwo okazywane ludziom, jako prawowitym
reprezentantom Boga, co w ostatecznym rozrachunku oznacza posłuszeństwo
Bogu samemu, umniejsza człowieka i poniża go? Czyżby stan duchowny,
opierający się na posłuszeństwie, był sprzeczny z ideałem ludzkiej
natury? Czy święci, którzy byli najbardziej posłusznymi pośród ludzi,
byli może niewolnikami albo ludźmi duchowo ułomnymi? Czy można wreszcie
wyobrazić sobie ustrój społeczny, w którym Jezus Chrystus, powróciwszy
na ziemię, nie dawałby już przykładu posłuszeństwa i nie mówiłby więcej:
„Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy
do Boga”?
Sillon, który naucza podobnych doktryn i
stosuje je w praktyce w swoim wewnętrznym postępowaniu, zasiewa więc
pośród Waszej katolickiej młodzieży błędne i zgubne pojęcia odnośnie
władzy, wolności i posłuszeństwa. Nie inaczej rzecz ma się ze
sprawiedliwością i równością. Sillon głosi, że stara się zrealizować erę
równości, która byłaby zarazem epoką większej sprawiedliwości. Dla
niego zatem każda nierówność położenia to – co najmniej – sprawiedliwość
niepełna albo wręcz niesprawiedliwość! To zasada w najwyższym stopniu
sprzeczna z naturą rzeczy. To czynnik wywołujący zazdrość i
niesprawiedliwość oraz burzący cały porządek społeczny. A więc dopiero
demokracja wprowadzi panowanie doskonałej sprawiedliwości! Czyż nie jest
to zniewaga wyrządzona innym formom rządu, które w ten sposób spycha
się do grona rządów, które stają się coraz bardziej niewydolne? Zresztą w
tej sprawie postawa Sillonu kłóci się z nauczaniem Leona XIII. W
cytowanej już encyklice o władzy politycznej można było przeczytać, iż
„z zachowaniem sprawiedliwości, wolno ludom obrać sobie taką formę
rządu, jaka najbardziej odpowiada ich duchowi, instytucjom i obyczajom,
które otrzymały one od swych przodków”. Encyklika czyni aluzję do dobrze
znanej, trojakiej formy rządu (5). Przyjmuje ona zatem, że
sprawiedliwość daje się pogodzić z każdą z nich. Czyż encyklika o
położeniu robotników nie potwierdza jasno możliwości odbudowania
sprawiedliwości w ramach współczesnych ustrojów, skoro wskazuje środki
wiodące ku temu? Bez wątpienia Leon XIII miał na myśli nie jakąkolwiek
sprawiedliwość, ale sprawiedliwość doskonałą. Nauczając zatem, że
sprawiedliwość daje się pogodzić z każdą z trzech form władzy, które
znamy, papież stwierdził, że pod tym względem demokracja nie posiada
żadnego szczególnego przywileju. Silloniści, którzy twierdzą przeciwnie,
albo zupełnie odmawiają słuchania głosu Kościoła, albo tworzą ze
sprawiedliwości i równości idee niekatolickie.
Tak samo rzecz ma się z pojęciem
braterstwa, którego fundament silloniści umiejscawiają w umiłowaniu
wspólnych interesów. Z drugiej zaś strony wszystkie filozofie i religie
widzą go w prostym pojęciu ludzkości. Silloniści obejmują w ten sposób
jednakową miłością i taką samą tolerancją wszystkich ludzi wraz ze
wszystkimi ich utrapieniami, zarówno duchowymi i moralnymi, jak
materialnymi i doczesnymi. Tymczasem katolicka doktryna uczy nas, że
podstawowy obowiązek miłości bliźniego nie polega na tolerancji mylnych
(pomimo swojej szczerości) przekonań, ani też na teoretycznym czy
praktycznym braku reakcji na błędy bądź wady, w których widzimy
pogrążonych naszych braci. Obowiązek miłości bliźniego polega na
poświęceniu się duchowemu i moralnemu doskonaleniu bliźnich oraz na
gorliwym staraniu się o ich materialny dobrobyt. Ta sama doktryna
katolicka poucza nas także, że źródło miłości bliźniego zawiera się w
miłości Boga, wspólnego Ojca, który jest wspólnym celem całego rodzaju
ludzkiego. A także w miłości Jezusa Chrystusa, którego współbraćmi
jesteśmy do tego stopnia, że pomoc okazana jakiemuś nieszczęśnikowi jest
dobrem wyświadczonym Jemu samemu. Każda inna miłość jest złudzeniem,
bądź uczuciem daremnym i przemijającym. Oczywiście, ludzkie
doświadczenie dowodzi, że w społeczeństwach pogańskich bądź świeckich
wszystkich czasów, wzgląd na wspólne interesy czy też podobieństwo
charakteru, bardzo mało znaczą wobec namiętności i pożądań serca. Nie,
Czcigodni Bracia, nie ma braterstwa poza chrześcijańską miłością
bliźniego! To ona z miłości do Boga i do Jego Syna Jezusa Chrystusa,
naszego Zbawiciela, obejmuje wszystkich ludzi, aby ich wspomagać i
wszystkich doprowadzić do tej samej wiary i do tej samej szczęśliwości w
Niebie. Oddzieliwszy braterstwo od tak rozumianej miłości
chrześcijańskiej, demokracja zamiast postępu stałaby się smutnym
regresem cywilizacji. Jeżeli bowiem pragnie się osiągnąć (a My pragniemy
tego z całego serca) możliwie największe szczęście dla społeczeństwa i
dla każdego z jego członków poprzez braterstwo bądź – jak poza tym się
głosi – przez ogólnoludzką solidarność, to potrzeba zjednoczenia dusz w
prawdzie, jedności pragnień w moralności oraz zjednoczenia serc w
miłości do Boga i do Jego Syna Jezusa Chrystusa. Jedność ta daje się
zrealizować jedynie poprzez katolicką miłość bliźniego, która jedynie
może poprowadzić narody w ich przybliżaniu się do ideału cywilizacji.
W końcu na podstawie wszystkich tych
zafałszowanych fundamentalnych pojęć społecznych stawia Sillon
nieprawdziwą koncepcję ludzkiej godności. Według niego człowiek stanie
się naprawdę godnym swego miana dopiero wtedy, kiedy nabierze silnej,
oświeconej, niezależnej i autonomicznej świadomości, mogącej obyć się
bez mistrza, słuchającej jedynie samej siebie i zdolnej przyjąć oraz bez
lekceważenia dźwigać największe odpowiedzialności. Oto wielkie słowa,
za pomocą których gloryfikuje się uczucie ludzkiej pychy, podobne do
zjawy wciągającej człowieka pozbawionego światła, przewodnika i pomocy,
na drogę ułudy, gdzie oczekując na ów dzień pełnej świadomości, zostanie
pochłonięty przez błąd i na¬miętności. Kiedyż ten wielki dzień
nadejdzie? Może bez zmiany natury ludzkiej (która nie leży w mocy
Sillonu) nie nadejdzie nigdy? Czy święci, którzy wynieśli ludzką godność
do jej szczytu, posiadali tę właśnie godność? A maluczcy tej ziemi,
którzy nie mogą zajść tak wysoko i zadowalają się skromnym wyorywaniem
swej bruzdy, aż do miejsca, które wyznaczyła im Opatrzność, wypełniając
swój obowiązek w pokorze, posłuszeństwie i chrześcijańskiej
cierpliwości, czyżby oni nie byli godni miana ludzi, chociaż Pan Bóg
pewnego dnia wybawi ich z nędznego położenia, by umieścić w niebie
pośród książąt swojego ludu?
Na tym kończymy nasze rozważania o
błędach Sillonu. Nie aspirujemy bynajmniej do tego, by wyczerpać temat.
Byłoby bowiem rzeczą pożyteczną zwrócić Waszą uwagę, Czcigodni Bracia,
na jeszcze inne punkty, równie fałszywe i niebezpieczne np. na sposób
rozumienia nakazującej władzy Kościoła. Obecnie najważniejsze jest
obserwowanie wpływu tych błędów na praktyczną działalność Sillonu oraz
na jego aktywność społeczną.
Idee Sillonu nie pozostają bowiem w
granicach filozoficznej abstrakcji. Wpaja się je katolickiej młodzieży i
– co więcej – wciela się je w życie. Sillon sam siebie postrzega jako
jądro przyszłego społeczeństwa, stąd też odzwierciedla te idee tak
wiernie, jak to tylko możliwe. Sillon rzeczywiście nie posiada
hierarchii. Kierująca nim elita wyodrębniła się z tłumu w drodze
naturalnej selekcji, tzn. narzucając się poprzez swoje przymioty oraz
moralny autorytet. Wstępuje się do tej organizacji bez przymusu, tak jak
i bez przymusu się ją opuszcza. Nauka odbywa się w niej bez
nauczyciela, a co najwyżej z doradcą. Wszystkie koła naukowo-badawcze są
prawdziwymi wspólnotami intelektualnymi, w których każdy jest zarazem
nauczycielem i uczniem. Wśród członków panuje całkowita koleżeńskość,
która jednoczy ich dusze. Stąd wynika wspólnotowy duch Sillonu, który
nazywa się „przyjaźnią”. Nawet ksiądz, wstępując do Sillonu, uniża
dostojną godność swego kapłaństwa. Przez najzupełniej osobliwe
odwrócenie ról staje się uczniem, dostosowuje się do poziomu swoich
młodych przyjaciół i nie jest już nikim więcej, jak tylko towarzyszem.
W tych ożywiających ich demokratycznych
nawykach i teoriach na temat idealnego państwa rozpoznacie, Czcigodni
Bracia, ukrytą przyczynę dyscyplinarnych uchybień, które tak często
zmuszeni byliście wypominać Sillonowi. Nic dziwnego, że u tak
usposobionych liderów i ich towarzyszy (czy to seminarzystów, czy to
księży) nie znajdowaliście należnego Waszym osobom i Waszemu
autorytetowi szacunku, uległości i posłuszeństwa; że odczuwaliście z ich
strony głuchy sprzeciw i ubolewaliście, widząc jak całkowicie uchylają
się od spraw nie związanych z Sillonem, a gdy są zmuszeni zająć się nimi
z obowiązku posłuszeństwa, to czynią to z odrazą. Wy należycie do
przeszłości, a oni są pionierami przyszłej cywilizacji. Wy uosabiacie
hierarchię, nierówności społeczne, autorytet oraz posłuszeństwo –
instytucje przestarzałe, którym ich dusze, owładnięte innym ideałem, już
nie mogą się poddać. Odnośnie tego stanu umysłowego posiadamy
świadectwo bolesnych faktów, zdolnych wycisnąć łzy, i nie możemy, pomimo
Naszej pobłażliwości, powstrzymać się od słusznego uczucia gniewu. O
tak! Wzbudza się w Waszej katolickiej młodzieży nieufność względem ich
Matki Kościoła. Uczy się ją, że Kościół w ciągu dziewiętnastu wieków nie
zdołał jeszcze na świecie oprzeć społeczeństwa na jego właściwych
podstawach, że nie zrozumiał społecznych pojęć władzy, wolności,
równości, braterstwa oraz ludzkiej godności; że wielcy monarchowie i
biskupi, którzy stworzyli Francję i tak chlubnie nią rządzili, nie
potrafili dać swojemu narodowi ani prawdziwej sprawiedliwości, ani
rzeczywistej szczęśliwości, ponieważ nie wyznawali ideałów Silonu!
Tchnienie rewolucji przeszło tędy. Możemy
więc stwierdzić, że o ile społeczne doktryny Sillonu są błędne, o tyle
jego duch niebezpieczny, a wychowanie zgubne.
Co powinniśmy zatem sądzić o działalności
Sillonu w Kościele? O działalności organizacji, której przywódcy tak
drobiazgowo pojmują katolicyzm, że niewiele potrzeba – jeśli nie
podziela się ich stanowiska – aby stać się w ich oczach wewnętrznym
wrogiem katolicyzmu, nie rozumiejącym niczego z Ewangelii i z nauczania
Jezusa Chrystusa? Wydaje się Nam właściwą rzeczą położyć nacisk na to
zagadnienie, albowiem jeszcze do niedawna właśnie dzięki katolickiej
gorliwości Sillon zasługiwał na znaczące słowa zachęty oraz głośne
wyrazy uznania. Otóż teraz, w obliczu deklaracji i faktów, zmuszeni
jesteśmy stwierdzić, że zarówno działalność, jak i doktryna Sillonu, nie
odpowiada Kościołowi.
Przede wszystkim jego katolicyzm zadowala
się wyłącznie demokratyczną formą rządu, którą uważa za
najkorzystniejszą dla Kościoła i z którą się, by tak rzec, utożsamia.
Podporządkowuje więc swą religię orientacji politycznej. Nie musimy
dowodzić, że nastanie powszechnej demokracji nie jest istotne dla
działalności Kościoła w świecie. Przypomnieliśmy już, że Kościół
powierzał zawsze narodom troskę o wybranie sobie takiego rządu, który
uważają za najbardziej korzystny dla swoich interesów. Zatem My, w ślad
za Naszym poprzednikiem, pragniemy raz jeszcze podkreślić, iż błędem i
niebezpieczeństwem jest poddanie z zasady katolicyzmu jakiejś formie
rządu. Jest to błąd i niebezpieczeństwo, które wzrasta w chwili, gdy
łączy się religię z pewnym typem demokracji, której idee są fałszywe. To
jest przypadek Sillonu, który rzeczywiście dla szczególnej formy
politycznej, kompromitując Kościół, dzieli katolików, odrywa młodzież, a
nawet księży i seminarzystów od działalności czysto katolickiej oraz na
próżno trwoni siły witalne części narodu.
Zwróćcie uwagę, Czcigodni Bracia, na
zadziwiającą sprzeczność. Słuszna jest zasada, która mówi, że religia
musi panować nad wszystkimi partiami. Jednak powołując się na tę właśnie
zasadę Sillon powstrzymuje się od obrony atakowanego Kościoła. Z
pewnością to nie Kościół wkroczył na arenę polityczną. Wciągnięto Go na
nią, aby okaleczyć i ograbić. Czyż nie jest więc obowiązkiem każdego
katolika wykorzystanie dla Jego obrony wszelkich środków politycznych,
które ma do dyspozycji? A ponadto dla wymuszenia tego, by polityka
pozostała we właściwych sobie granicach i nie interesowała się
Kościołem, który ze swej strony czyni dlań wszystko to, co powinien?
Cóż, w obliczu tak bardzo pogwałconego Kościoła, często odczuwamy
głęboki ból, widząc bezczynność sillonistów. W czasie kiedy nie
pozostaje nic innego, jak tylko Go bronić, oni szukają swej korzyści.
Widzimy ich dyktujących, względnie popierających program, który w żadnym
miejscu i w żadnym stopniu nie przedstawia się jako katolicki. Co wcale
nie przeszkadza tym samym ludziom w trakcie totalnej walki politycznej
obnosić się publicznie, wskutek jakiejś prowokacji, ze swoją wiarą. Cóż
więc można powiedzieć, jak nie to, że w silloniście współistnieją dwie
osoby: jedna, która jest katolikiem oraz druga, tj. sillonista –
człowiek czynu, który pozostaje neutralny.
Był czas, kiedy Sillon jako taki, był
wyraźnie katolicki. Nie uznawał innej potęgi duchowej niż katolicka i
głosił pogląd, że demokracja będzie katolicka albo nie będzie jej wcale.
Nadszedł jednak moment, kiedy zmienił zdanie. Pozostawił wówczas
każdemu człowiekowi jego religię i filozofię, sam przestał uważać się za
katolicki i sentencję: „demokracja będzie katolicka” zastąpił inną:
„demokracja nie będzie antykatolicka”, zresztą tak samo, jak nie będzie
antyżydowska i antybuddyjska. Były to czasy tzw. „większego Sillonu”.
Wezwano wówczas wszystkich robotników, reprezentujących każdą religię i
każdą sektę, do budowy społeczeństwa przyszłości. Wymagano od nich
jedynie, aby wyznawali ten sam ideał społeczny, szanowali każdą wiarę
oraz by wnieśli pewien wkład energii duchowych. Oczywiście,
zadeklarowano, że „przywódcy Sillonu stawiają swoją religijną wiarę
ponad wszystkim. Lecz czyż mogą pozbawiać innych prawa do czerpania
swojej duchowej energii tam, gdzie jest to możliwe? W zamian domagają
się, aby inni sza¬nowali ich osobiste prawo do czerpania jej z wiary
katolickiej. Proszą więc tych wszystkich, którzy pragną przekształcić
aktualne spo¬łeczeństwo w myśl zasad demokracji, aby się wzajemnie nie
odpychali z powodu mogących ich dzielić przekonań filozoficznych, bądź
religijnych. Ale aby szli ręka w rękę, nie wyrzekając się swoich
zapatrywań, lecz usiłując zrealizować na ziemi sprawy praktyczne, będące
dowodem doskonałości ich osobistych przekonań. Być może na tym obszarze
współzawodnictwa między duszami przywiązanymi do odmiennych przekonań
religijnych i filozoficznych będzie mogła urzeczywistnić się jedność”
(6). W tym samym czasie ogłoszono (jak mogło do tego dojść?), że mały
katolicki Sillon stanie się duszą wielkiego kosmopolitycznego Sillonu.
Nazwa „większy Sillon” dopiero co wyszła z
użycia, a pojawiła się organizacja nowa (aczkolwiek duch i istota
rzeczy nie uległy zmianie, wprost przeciwnie!) „aby wprowadzić porządek
do pracy i zorganizować rozmaite skupiska aktywności. Sillon nadal jest
duszą, jest duchem, który zespoli się ze zrzeszeniami i pobudzi ich
aktywność” (7). I wszystkie nowe ugrupowania, które stały się na pozór
niezależne: katolickie, protestanckie i wolnomyślicielskie uprasza się o
przyłączenie się do tego dzieła. „Towarzysze katolicy będą działać
wśród nich w specjalnej organizacji samokształcenia i samowychowania.
Protestanccy demokraci i wolnomyśliciele ze swej strony zrobią to samo.
Wszystkim: katolikom, protestantom i wolnomyślicielom będzie leżało na
sercu uformowanie młodzieży nie dla bratobójczej walki, ale dla
szlachetnej rywalizacji na polu cnót społecznych i obywatelskich” (8).
Mamy oto założone przez katolików
międzywyznaniowe stowarzyszenie na rzecz reformy cywilizacji. Dzieło w
pierwszym rzędzie religijne, albowiem nie ma prawdziwej cywilizacji bez
cywilizacji moralnej, a prawdziwej cywilizacji moralnej bez prawdziwej
religii. To dowiedziona prawda, to historyczny fakt. Nowi silloniści nie
będą mogli wymawiać się, że działać będą jedynie „na terenie
rzeczywistości praktycznej”, gdzie nie jest ważne zróżnicowanie wierzeń.
Przywódca sillonistów do tego stopnia zdaje sobie sprawę z wpływu
duchowych przekonań na rezultat działania, że zaprasza ich (bez względu
na to do jakiej religii należą) „do wykazania na terenie rzeczywistości
praktycznej doskonałości swoich osobistych przekonań”. I nie bez racji,
ponieważ praktyczne działania biorą charakter od religijnych przekonań,
tak jak członki ciała, aż do ich najdalszych krańców, otrzymują swoją
formę od życiodajnej zasady, która je ożywia.
Stwierdziwszy powyższe, wypada zapytać,
co należy sądzić o trudnym do zniesienia sąsiedztwie, w jakie uwikłani
zostaną młodzi katolicy razem z różnowiercami i wszelkiej maści
niewierzącymi w tego rodzaju dziele? Czyż nie jest ono dla nich tysiąc
razy bardziej niebezpieczne niż stowarzyszenie neutralne? Co należy
sądzić o tym apelu do wszystkich różnowierców i niewierzących, by
wykazali wyższość swoich przekonań na gruncie społecznym w swego rodzaju
konkursie apologetycznym? Jakby to współzawodnictwo nie istniało już od
dziewiętnastu stuleci, jednakowoż w warunkach mniej niebezpiecznych dla
wiary wiernych i z pełnym szacunkiem dla Kościoła katolickiego? A o
respekcie dla wszelkich błędów i o dziwnej zachęcie skierowanej przez
katolika do wszystkich dysydentów, aby poprzez studia umacniali swoje
przekonania i uczynili z nich coraz to bogatsze źródła nowych sił? Co
należy sądzić o zrzeszeniu, w którym mogą się swobodnie prezentować
wszystkie religie, a nawet wolnomyślicielstwo? Silloniści bowiem, którzy
podczas publicznych konferencji i przy każdej okazji dumnie
obwieszczają swoją wiarę, z pewnością nie chcą zamykać ust innym ani
uniemożliwiać protestantowi wyznawanie jego protestantyzmu, a sceptykowi
jego sceptycyzmu. Co wreszcie należy myśleć o katoliku, który wchodząc
do swojego koła badawczego, pozostawia swój katolicyzm za drzwiami, aby
nie przestraszyć kolegów, którzy „marzą o bezinteresownej działalności
społecznej, ale wzdragają się przed posłużeniem się nią dla zwycięstwa
pewnych interesów, koterii a nawet jakichkolwiek przekonań”? Takie jest
wyznanie wiary nowego demokratycznego Komitetu akcji społecznej, który
odziedziczył po dawnej organizacji główne zadanie i który – powiada się –
„przełamując dwuznaczność utrzymującą się wokół «większego Sillonu»,
zarówno w środowiskach reakcyjnych, jak i antyklerykalnych”, jest
otwarty dla wszystkich ludzi „zatroskanych o siły moralne i religijne
oraz przekonanych, że żadna prawdziwa emancypacja społeczna nie jest
możliwa bez poruszenia szlachetnego idealizmu”.
Tak, niestety! Dwuznaczność została
usunięta! Społeczna działalność Sillonu nie jest już katolicka.
Sillonista jako taki nie działa na rzecz jakiegokolwiek stronnictwa, a
„Kościół – powiada się – nie może być z żadnego tytułu beneficjentem
sympatii, jaką może wzbudzić jego działalność”. Zaiste dziwna to
insynuacja! Sillon obawia się, aby Kościół nie wykorzystał w
egoistycznym i wyrachowanym celu jego działalności społecznej. Jak gdyby
to wszystko, co przynosi korzyść Kościołowi, nie przynosiło korzyści
ludzkości! To jest niesłychane przewartościowanie poglądów. To Kościół
miałby stać się beneficjentem działalności społecznej, jak gdyby
najwybitniejsi ekonomiści nie rozpoznali i nie dowiedli prawdy, że
działalność społeczna, aby być poważną i owocną, musi korzystać z
poparcia Kościoła. Ale jeszcze bardziej dziwne i straszne, a
równocześnie zasmucające, jest zuchwalstwo i lekkomyślność ludzi, którzy
mienią się katolikami i którzy roją w podobnych warunkach o gruntownym
przeobrażeniu społeczeństwa; którzy marzą o zaprowadzeniu na ziemi,
ponad Kościołem katolickim, „rządów sprawiedliwości i miłości”, z
pochodzącymi ze wszystkich stron robotnikami, wyznającymi wszystkie
religie albo niewyznającymi żadnej, posiadającymi przekonania albo bez
przekonań. Byleby tylko zapomnieli o tym, co ich dzieli, o swoich
przekonaniach religijnych i filozoficznych, oddając wszystkim do
dyspozycji to, co ich łączy, tj. szlachetny idealizm oraz moralne siły,
czerpane tam „gdzie jest to możliwe”. Zastanówmy się nad tym, ile trzeba
było siły, wiedzy i nadprzyrodzonych cnót, aby stworzyć chrześcijańskie
społeczeństwo. Pomyślmy o cierpieniach milionów męczenników, o
zdolnościach Ojców i Doktorów Kościoła, o poświęceniu wszystkich
bohaterów chrześcijańskiego miłosierdzia, o potężnej hierarchii,
biorącej początek w Niebie, o strumieniach Bożych łask – a wszystko to
razem ustanowione, spojone i przeniknięte życiem i duchem Jezusa
Chrystusa oraz mądrością Boga-Słowa, które stało się Człowiekiem. Kiedy
wspomnimy na to wszystko, jesteśmy przerażeni, widząc nowych apostołów
dokładających wszelkich starań, aby poprzez wspólne promowanie mglistego
idealizmu i cnót obywatelskich, zbudować coś lepszego. Co oni pragną
osiągnąć? Co będzie rezultatem tej współpracy? Budowla czysto werbalna i
utopijna, w której ujrzymy bezładnie połyskujące w kuszącym pomieszaniu
słowa o wolności, sprawiedliwości, braterstwie, miłości, równości,
wywyższeniu człowieka. A wszystko oparte na źle pojętej godności
ludzkiej. Będzie to gwałtowne poruszenie, ale w odniesieniu do
zamierzonego celu jałowe i przynoszące korzyść mniej utopijnym
podżegaczom mas. Istotnie, można bez wątpienia powiedzieć, że Sillon,
mając wzrok skupiony na pewnej chimerze, prowadzi do socjalizmu.
Obawiamy się, aby nie było jeszcze
gorzej. Wskutek uciążliwego sąsiedztwa w pracy beneficjentem
kosmopolitycznej działalności społecznej może stać się jedynie
demokracja, która nie będzie ani katolicka, ani protestancka, ani
żydowska. Będzie to religia (albowiem sillonizm przez swoich przywódców
nazywany jest religią) bardziej uniwersalna niż Kościół katolicki,
łącząca wszystkich ludzi, którzy w końcu stali się brać¬mi i
towarzyszami w „królestwie Bożym”. – „Nie pracuje się dla Kościoła,
pracuje się dla ludzkości”.
A teraz, Czcigodni Bracia, przejęci
najgłębszym smutkiem, pytamy: co stało się z katolicyzmem Sillonu?
Niestety, ten przejrzysty i rwący strumień, który wcześniej rokował tak
duże nadzieje, został ujęty w swoim biegu przez współczesnych
nieprzyjaciół Kościoła i od tego momentu tworzy już tylko nędzny dopływ
wielkiego, zorganizowanego ruchu apostazji we wszystkich krajach,
zmierzającego do zbudowania jakiegoś uniwersalnego Kościoła, w którym
nie będzie już ani dogmatów, ani hierarchii, ani prawideł dla ducha, ani
hamulca dla namiętności. A który, gdyby mógł odnieść zwycięstwo,
przywróciłby w świecie, pod pozorem wolności i godności ludzkiej,
panowanie przebiegłości i siły oraz ucisk słabych, wszystkich tych,
którzy pracują i cierpią.
Zbyt dobrze znamy owe mroczne kuźnie, w
których drobiazgowo wykuwa się te szkodliwe doktryny. One nie powinny
były omamić przenikliwych umysłów. Jednak przywódcy Sillonu nie zdołali
się przed nimi obronić. Uczuciowa egzaltacja i ślepa dobroć serca, obok
filozoficznego mistycyzmu pomieszanego po części z illuminizmem, pchnęły
ich ku „nowej Ewangelii”, w której spodziewali się odkryć prawdziwą
Ewangelię Zbawiciela. W tym duchu ośmielają się traktować naszego Pana
Jezusa Chrystusa z lekceważącą w najwyższym stopniu poufałością. A
ponieważ ich ideał jest pokrewny rewolucyjnemu, nie obawiają się czynić
bluźnierczych porównań pomiędzy Ewangelią i rewolucją, które – pomijając
jakąś krzykliwą improwizację – nie znajdują usprawiedliwienia.
Pragniemy zwrócić Waszą uwagę, Czcigodni
Bracia, na praktykowane w Sillonie, jak i gdzie indziej, zniekształcanie
Ewangelii oraz świętej godności naszego Pana Jezusa Chrystusa, Boga i
Człowieka. Gdy tylko przybliżamy się do kwestii społecznej, to w pewnych
środowiskach obserwujemy sposób postępowania, polegający na tym, iż
najpierw usuwa się boskość Jezusa Chrystusa, a następnie mówi się tylko o
Jego nadzwyczajnej łagodności i o współczuciu dla wszelkich ludzkich
niedoli, o Jego naglących zachętach do braterstwa i miłości bliźniego.
Owszem, Jezus Chrystus pokochał nas miłością bezmierną i nieskończoną.
Przyszedł na ziemię cierpieć i umrzeć, aby wszyscy ludzie, zjednoczeni
wokół Niego w sprawiedliwości i miłości, ożywieni tymi samymi uczuciami
wzajemnej miłości chrześcijańskiej, żyli w szczęściu i pokoju. Ale
urzeczywistnienie doczesnego i wiecznego szczęścia uzależnił z najwyższą
powagą od spełnienia pewnych warunków. Pragnął, żebyśmy stali się
częścią Jego trzody, żebyśmy przyjęli Jego naukę i praktykowali cnotę,
wreszcie żebyśmy pozwolili się nauczać i prowadzić Piotrowi oraz jego
następcom. Następnie, jeśli Jezus był dobry dla błądzących i
grzeszników, to jednak nie respektował ich błędnych przekonań, bez
względu na to, jak wydawałyby się szczere. Umiłował wszystkich, aby ich
nauczać, nawracać i zbawić. Przywoływał do siebie tych, którzy się smucą
i cierpią, aby ich pocieszyć, a nie po to, aby wzbudzać w nich
pożądanie utopijnej równości. Wywyższył maluczkich nie w tym celu, aby
obudzić w nich poczucie godności niezależnej i buntującej się przeciwko
posłuszeństwu. Jego serce było przepełnione wyrozumiałością dla dusz
dobrej woli, ale potrafił uzbroić się w święty gniew przeciwko
profanatorom Domu Bożego, przeciwko nikczemnikom gorszącym maluczkich,
przeciwko władzom, które obarczają lud prawdziwymi brzemionami, nie
zrobiwszy nic dla ulżenia jego doli. Był równie gwałtowny, jak łagodny.
Beształ, groził i karał, wiedząc i ucząc nas, że bojaźń jest często
początkiem mądrości i że niekiedy wypada odciąć jakiś członek, aby
uratować całe ciało. W końcu nie obwieścił panowania doskonałej
szczęśliwości w przyszłym społeczeństwie, w którym cierpienie zostałoby
usunięte. Ale poprzez kazania i przykłady nakreślił drogę możliwego
szczęścia na ziemi oraz doskonałej szczęśliwości w niebie – królewską
drogę Krzyża. To właśnie jest nauka, którą niesłusznie chciałoby się
odnieść wyłącznie do życia osobistego, mając na uwadze wieczne
zbawienie. Jest to również nauka w najwyższym stopniu społeczna, która
ukazuje nam w naszym Panu Jezusie Chrystusie kogoś innego, niż jałowy i
pozbawiony autorytetu humanitaryzm.
Wy zaś, Czcigodni Bracia, aktywnie
kontynuujcie dzieło Zbawiciela ludzkości, naśladując Jego słodycz i
siłę. Pochylajcie się nad każdą niedolą. Niech żadne cierpienie nie
ujdzie Waszej pasterskiej trosce. Niech żadna skarga nie znajdzie Was
obojętnymi. Ale pouczajcie również odważnie możnych i słabych o
obowiązkach, które mają do wypełnienia. To do Was należy uformowanie
sumienia tak ludu, jak i władz publicznych. Kwestia społeczna bliższa
będzie rozwiązania, kiedy jedni i drudzy będą mniej wymagający w
wykorzystywaniu swoich praw, a bardziej skrupulatnie zaczną wypełniać
swoje obowiązki.
A poza tym w przypadku konfliktu
interesów, a zwłaszcza w starciu z nieuczciwymi siłami, cnota a nawet
świętość jednego człowieka nie wystarcza zazwyczaj dla zapewnienia mu
codziennego chleba. Dlatego mechanizmy społeczne powinny być tak
ukształtowane, aby ich normalne funkcjonowanie paraliżowało wysiłki
złoczyńców i w stosowny sposób gwarantowało każdemu człowiekowi należną
mu część doczesnej szczęśliwości. Pragniemy głęboko, abyście wzięli
aktywny udział w kształtowaniu społeczeństwa w tym duchu. I w tym celu, w
czasie, gdy Wasi księża poświęcą się z zapałem pracy nad uświęceniem
dusz, obronie Kościoła oraz właściwie rozumianym dziełom miłosierdzia,
Wy wybierzecie spośród nich kilku aktywnych i zrównoważonych kapłanów,
legitymujących się stopniami doktorskimi z filozofii i teologii oraz
posiadających doskonałą znajomość historii cywilizacji antycznej i
współczesnej, by ich skierować na mniej nobliwe, a bardziej praktyczne
studia z nauk społecznych po to, by w stosownym czasie postawić ich na
czele Waszych dzieł Akcji Katolickiej. Niemniej jednak pragniemy, aby
księża ci w labiryncie współczesnych poglądów nie dali się zwieść
mirażowi fałszywej demokracji i nie wzorowali się na retoryce
najgorszych wrogów Kościoła ani ludzi posługujących się górnolotnym
językiem, pełnym obietnic tyleż szumnych, co niemożliwych do spełnienia.
Oni powinni być przekonani, że kwestia społeczna i nauki społeczne nie
narodziły się wczoraj; że od samego początku Kościół i państwo, na
szczęście zgodnie, tworzyły pożyteczne organizacje, aby ją złagodzić.
Niech będą przekonani, że Kościół, który nigdy nie dopuścił się zdrady
pomyślności ludu poprzez kompromitujące związki, nie uchyla się od
odpowiedzialności za minione czasy i że wystarczy mu przywrócić, we
współpracy z prawdziwymi działaczami społecznej odnowy, instytucje
zniszczone przez rewolucję i przystosować je – w tym samym
chrześcijańskim duchu, który je stworzył – do nowego stanu rzeczy,
wywołanego przez materialny rozwój współczesnego społeczeństwa. Albowiem
prawdziwymi przyjaciółmi ludu nie są ani rewolucjoniści, ani
innowatorzy, lecz tradycjonaliści.
To jest dzieło w najwyższym stopniu godne
Waszej pasterskiej gorliwości. Pragniemy i dalecy jesteśmy od tworzenia
przeszkód temu, aby młodzież Sillonu, oczyszczona ze swych błędów, w
stosownym porządku i posłuszeństwie przyszła w nim z lojalną i skuteczną
pomocą.
My zatem, zwracając się do liderów
Sillonu z czułością Ojca przemawiającego do swych dzieci, domagamy się
od nich, dla ich własnego dobra, dla dobra Kościoła i Francji, by
ustąpili Wam swoje miejsce. Pojmujemy oczywiście zakres poświęcenia,
jakiego od nich wymagamy, ale wiemy, że są wystarczająco
wspaniałomyślni, aby go dokonać. I za to z góry, w imieniu naszego Pana
Jezusa Chrystusa, którego jesteśmy niegodnym reprezentantem, im
błogosławimy. Jeżeli chodzi o członków Sillonu, to pragniemy, aby
zorganizowali się w ramach diecezji tak, by pod kierownictwem swoich
poszczególnych biskupów mogli pracować nad chrześcijańskim i katolickim
odrodzeniem ludu, a równocześnie nad poprawą swojego losu. Te
diecezjalne grupy przez pewien czas powinny być wzajemnie od siebie
niezależne, a dla wyraźnego zaznaczenia, że zerwały z błędami
przeszłości powinny przyjąć nazwę Sillonów katolickich, zaś każdy
spośród ich członków do swego tytułu sillonisty winien dodać przymiotnik
„katolicki”. Poza tym rozumie się samo przez się, że każdy katolicki
sillonista pozostanie wolny w pielęgnowaniu swych politycznych
przekonań, oczyszczonych w tej materii ze wszystkiego, co nie byłoby
całkowicie zgodne z doktryną Kościoła. W razie gdyby grupy te odmówiły
podporządkowania się wspomnianym warunkom będziecie zmuszeni, Czcigodni
Bracia, uznać je za rzeczywiście sprzeciwiające się poddaniu Waszemu
kierownictwu. Trzeba więc będzie sprawdzić czy zdają się one na czystą
politykę względnie ekonomię, czy też trwają przy swoim dawnym, nagannym
sposobie postępowania. W pierwszym przypadku oczywiste jest, że nie
będziecie się zajmować nimi bardziej niż zwykłymi wiernymi; w drugim zaś
zobligowani jesteście działać roztropnie, ale stanowczo. Księża powinni
trzymać się zupełnie z dala od dysydenckich grup i zadowolić się
udzielaniem duchowej pomocy indywidualnym członkom, przypominając im
przed trybunałem Spowiedzi ogólne zasady moralne odnośnie doktryny i
sposobu postępowania. Co do grup katolickich, to księża i seminarzyści,
wspierając je i działając na ich korzyść, powinni powstrzymać się od
członkowskiego w nich udziału. Słuszną jest rzeczą bowiem, aby władza
duchowna pozostawała na zewnątrz nawet najbardziej pożytecznych i
najlepszym duchem ożywionych organizacji świeckich.
Takie są praktyczne środki, za pomocą
których uznaliśmy za konieczne usankcjonować ten, poświęcony Sillonowi i
sillonistom, list. Oby Nasz Pan zechciał łaskawie, o co Go z głębi
duszy prosimy, pozwolić tym ludziom i tej młodzieży na zrozumienie
ważkich racji, które go podyktowały. Oby obdarzył ich uległością serca i
odwagą świadczenia wobec Kościoła swej szczerej, katolickiej
gorliwości. A w Was, Czcigodni Bracia, oby wzbudził ku nim uczucia
miłości prawdziwie ojcowskiej, albowiem od tej pory są oni Waszymi
podopiecznymi.
W nadziei uzyskania tych, jakże
upragnionych, rezultatów udzielamy Wam i Waszemu duchowieństwu oraz
ludowi apostolskiego błogosławieństwa.
Dan w Rzymie, u Świętego Piotra, dnia 25 sierpnia 1910 roku, w ósmym roku Naszego pontyfikatu.
Pius X
Z języka francuskiego przełożył i przypisami opatrzył Jarosław Zoppa.
(1) Sillon – ruch polityczno-społeczny
młodzieży francuskiej, skupionej wokół pisma ,,Le Sillon” (fr. bruzda),
założonego przez Marka Sangniera w 1894 roku, stawiający sobie za cel
pogodzenie Kościoła katolickiego z zasadami rewolucji francuskiej,
socjalizmu i demokracji na podstawie postępu w ludzkiej świadomości.
(2) Czyli uprawnień wynikających z władzy
sądowniczej i kapłańskiej, udzielonych przez Chrystusa Kościołowi, by
mógł on osiągnąć swój cel, tj. by udzielane były ludziom w Kościele i
przez Kościół owoce Odkupienia dokonane na Krzyżu. We władzy sądowniczej
zawiera się władza nauczania. Por. Piotr kard. Gasparri, Katechizm
katolicki, Warszawa 2000, s.41, 45.
(3) „Wszystko odnowić w Chrystusie” – dewiza biskupia św. Piusa X.
(4) Marc Sangnier, Discours de Rouen, 1907 r.
(5) Czyli monarchii, arystokracji i demokracji.
(6) Marc Sangnier, ibidem.
(7) Marc Sangnier, Paryż, maj 1910 r.
(8) Ibidem.