Czterdzieści
lat. Dnia 21
listopada 2014 minęło dokładnie czterdzieści lat, jak
abp Lefebvre opublikował swoją słynną deklarację. Jean Madiran w Itinéraires
posunął się do określenia jej mianem "karty-deklaracji
Kościoła wojującego". W rzeczywistości jest ona głównym aktem
założycielskim lefebryzmu i wszystkich tych, którzy, powołując się na
założyciela Ecône, jeszcze i dziś całkowicie się z tą deklaracją utożsamiają. Tak
jest w przypadku Suresnes i Menzingen (siedziby władz FSSPX), które upamiętniły
czterdziestą rocznicę tej deklaracji, zamieszczając ją na portalach
internetowych La Porte latine i Dici. Również dysydenci anty-fellayści z Unii
Kapłańskiej im. Marcela Lefebvre'a (l'Union sacerdotale Marcel Lefebvre
(USML)) otwarcie powołują się na tę deklarację. Ojciec
Bruno, krajowy koordynator USML, umieścił ten sam tekst na oficjalnej stronie
Unii – France fidèle – dopisując, że
"ten wspaniały tekst jest statutem naszej walki. (...) Utożsamiamy się z nią
(z tą deklaracją)".
Na pierwszy rzut oka można by się
zdumieć: jak to możliwe, że wrogowie, którzy mają diametralnie odmienne poglądy
co do zasady porozumienia z "modernistycznym Rzymem" mogą się
powoływać, z jednakowym entuzjazmem i absolutną jednomyślnością, na deklarację
z dnia 21 listopada 1974? Odpowiedź jest prosta: otóż, w deklaracji,
stanowiącej akt założycielski lefebryzmu znajdziemy streszczoną, skondensowaną,
całą fundamentalną niespójność leżącą u podstaw ruchu oraz myśli
lefebrystycznej. W tymże dokumencie arcybiskup Lefebvre rozpoznaje w Pawle VI i
w tych, którzy go w Watykanie otaczają, zarówno Rzym modernistyczny (którego
nie należy słuchać), jak i wieczny Rzym (któremu trzeba być wiernym). Doprawdy
nie można inaczej rozumieć tej deklaracji, skoro systematycznie wyrzucani z
FSSPX byli ci, którzy myśleli i mówili coś odwrotnego, tzn., że modernistyczny
Rzym w żadnym razie nie jest wiecznym Rzymem, a zatem jest nieprawowitym,
heretyckim, apostatycznym i pozbawionym prawowitego autorytetu władzy.
Obowiązuje to nadal obecnie, gdyż wydalanie wszystkich księży i seminarzystów
podzielających stanowisko sedewakantystyczne szybko stało się sportem narodowym
(a nawet międzynarodowym) w obrębie tegoż Bractwa. Poza tym, w tejże
deklaracji, którą umysły powierzchowne i błądzące uznają za znakomitą, mimo iż
jest ona teologicznie bezwartościowa i absurdalna,... arcybiskup Lefebvre
publicznie uznaje autorytet Pawła VI, tytułując go "Ojcem Świętym",
"Papieżem", "następcą św. Piotra". Trzykrotnie, w tej
deklaracji, założyciel Bractwa publicznie uznaje Montiniego za Wikariusza
Chrystusa. Tylko pogratulować! Co gorsza, w tekście tym, arcybiskup Lefebvre
wprowadza zasadę protestanckiego wolnego badania (liberum examen)
polegającego na przebieraniu w słowach i czynach tego, którego uznaje się za
następcę św. Piotra: "jeśli pewna sprzeczność przejawia się w jego słowach
i czynach (Pawła VI, którego uznaje za papieża), jak również w działaniach
dykasterii, wówczas my wybieramy to, co zawsze było nauczane i puszczamy mimo
uszu niszczycielskie dla Kościoła nowinki". Innymi słowy, arcybiskup
Lefebvre stawia się w roli równoległego magisterium, uznając jednocześnie
autorytet Pawła VI. Odtąd do niego należy zadanie przebierania w słowach i
czynach tych, których uznaje za namiestników Chrystusa (w imię jakiej władzy?
czyjej nieomylności? czyjej prawowitości?), między tym, co jest katolickie, co
jest dopuszczalne, co jest zgodne z Tradycją, a tym, co takie nie jest. Jest to
wygórowane uroszczenie, ponieważ, cóż jest nieomylnym gwarantem Tradycji, jeśli
nie Magisterium, jeśli nie papież, który jest – pamiętajmy o tym – żywą i
bliższą regułą wiary. To właśnie do kompetencji papieża należy autorytatywne
stwierdzanie, co jest zgodne z Tradycją, a co nie, co jest katolickie, a co nie
jest. Kto myśli i postępuje inaczej, nie jest już katolikiem. Gdzie Piotr, tam
i Kościół (ubi Petrus, ibi Ecclesia).
A zatem
widzimy, że lefebryzm podważa same fundamenty Kościoła, poważnie wypacza akt
wiary. Jeśli bowiem wierzymy w prawdy wiary (przedmiot objawienia), to dlatego,
że Bóg je objawił (Autor objawienia) i że Kościół nas ich naucza (reguła wiary).
Kościół cieszy się zatem przywilejem doktrynalnej nieomylności. Utożsamianie się z lefebrystycznym dyskursem to nic
innego, jak podkopywanie fundamentu, na którym opiera się Kościół. Doprawdy,
tradycjonaliści muszą być chyba relatywistami i muszą ich chyba zupełnie nie interesować
kwestie doktrynalne, skoro bezustannie, to tu, to tam, mają na ustach "świętego
Marcela" (pamiętajmy zresztą, że biskup Williamson założył Inicjatywę
Świętego Marcela, że ks. Philippe Laguérie – po wykluczeniu z FSSPX w 2004
roku, na którego Suresnes nasłało strażników i poszczuło psami, aby wyrzucić go
z przeoratu w Bruges – założył Instytut Świętego Marcela, jego zwolennicy
założyli stronę o nazwie "Bractwo kanał historyczny" [Fraternité
canal historique], a ci którzy dziś skupiają się wokół Richarda Williamsona,
są zgrupowani w Kapłańskiej Unii Marcela Lefebvre'a. Jak gdyby chodziło już o
świętego kanonizowanego przez Kościół święty! Nawet ks. Abrahamowicz utworzył we
Włoszech Domus Marcel Lefebvre. Doprawdy, nie ma z tym końca!). Jak
żartobliwie zwierzył mi się pewien starszy kapłan sedewakantysta, nie należy
oczekiwać zbyt wiele od kapłanów, którzy dziś opuszczają Bractwo (lub którzy
zostali z niego wydaleni); skoro spędzili 10, 20, 30 lub 40 lat w szambie bądź kloace,
to normalne, że od nich czuć! Albo, jak mi to powiedziała pewna pani stojąca od
pół wieku na czele ultrasedewakantystycznego frontu walki (to lubię!): "cóż
dobrego mogłoby wyjść z zatrutego źródła Lefebvre'a?". Trudno się z tym
nie zgodzić.
Już
wielokrotnie pisaliśmy: arcybiskup Lefebvre jest jak bazar przy paryskim
ratuszu: można u niego znaleźć wszystko... i przeciwieństwo wszystkiego! Dlatego
też, w dobie obecnych podziałów wśród FSSPX i zaprzyjaźnionych wspólnot, na
poparcie swojego stanowiska rzucają sobie w twarz sprzecznymi oświadczeniami arcybiskupa
Lefebvre'a, przy czym wszystkie są doskonale autentyczne. W ten sposób każdy
ustanawia się autentycznym uczniem nieżyjącego założyciela Bractwa, strażnikiem
porządku świątyni lefebrystycznej, nigdy nie zadając sobie pytania, czy te
bratobójcze podziały nie pochodzą właśnie z niespójności, kunktatorstwa i –
powiedzmy to – dwulicowości arcybiskupa Lefebvre'a, który, najdelikatniej
mówiąc, nie jest wzorem niezmienności. W kwietniu 2012 roku biskupi FSSPX wymienili
się, bez uprzejmości, zjadliwymi listami, zawierającymi sprzeczne, lecz
autentyczne cytaty abp. Lefebvre'a. Ugodowcy wysuwają liczne oświadczenia i deklaracje
założyciela Ecône na rzecz porozumienia z okupantami Watykanu, przeciwnicy układów
podkreślają równie liczne wypowiedzi tegoż samego arcybiskupa Lefebvre'a przeciwne
porozumieniu. Ale wszyscy pozostają bezwarunkowo lefebrystami, nie zastanawiając
się nad tym! Czyż to nie farsa?
Skoro
arcybiskup Lefebvre powiedział wszystko i przeciwieństwo wszystkiego, znaczy, że
nie odważył się przekroczyć Rubikonu. Przez dyplomatyczny, liberalny i ugodowy temperament,
przez tchórzostwo, strach przed konsekwencjami, krótko mówiąc, z przyczyn zasadniczo
światowych. Otóż, nie ma nic gorszego od tych, którzy cofają się w walce. Bóg brzydzi
się letnimi. Letniość jest już formą zdrady, chyba najgorszej, jaka istnieje. Należy
przypomnieć, że abp Lefebvre zareagował bardzo późno na rewolucję w Kościele. To
dlatego odmówił złożenia podpisu pod Krótką analizą krytyczną Novus Ordo
Missae kardynałów Ottavianiego i Bacciego (w rzeczywistości tekst został
zredagowany przez o. Guerarda des Lauriers OP znacznie bardziej zorientowanego,
niż założyciel Bractwa, mimo iż jego teza zupełnie nas nie przekonuje!),
podpisał wszystkie teksty Vaticanum II, wbrew temu, co kłamliwie utrzymywał
przez lata (aby położyć kres tej legendzie trzeba było czekać aż do czasu
ukazania się jego biografii autorstwa bpa Tissier de Mallerais) oraz złożył
prośbę (i otrzymał zgodę) o niezbędne zezwolenie na utworzenie Bractwa i
seminarium w 1970 roku do pseudowładz soborowych. Arcybiskup Lefebvre nie był
więc łamaczem zapory, nieustraszonym bojownikiem za wiarę. Tam, gdzie
potrzeba było atlety wiary, mieliśmy dyplomatę. Tam, gdzie potrzeba było wyznawcy, mieliśmy pragmatycznego prałata
nawigującego na oko. Tam, gdzie potrzebowaliśmy niestrudzonego pogromcy herezji
i apostazji, mieliśmy polityka usiłującego wynegocjować miejsce w kościele
posoborowym. Tam, gdzie powinno się było formować dusze żarliwe, dusze, które
płoną, kapłanów gotowych na każde poświęcenie, na wszelkie prześladowania,
promowane były jedynie mięczaki zauroczone arcybiskupem (arcybiskup powiedział,
arcybiskup zrobił, arcybiskup uważa...), obłudnicy, ludzie bez zdecydowania,
bez przekonania, bez kręgosłupa, pokroju Loransa, Schmidbergera, Simoulina,
Bouchacourta, de La Rocque'a, Fellaya – godny spadkobierca nieżyjącego
pułkownika de La Rocque'a znanego ze swego moderantyzmu i bezwarunkowego
legalizmu względem masońskiej III Republiki – który w stanie świeckim nie mógłby
mieć nadziei na lepsze stanowisko niż szef departamentu w Migros!
Gdyby ci ludzie nie byli
zaślepieni sekciarskim kultem, jakim darzą zwykłego biskupa, bez jurysdykcji, i
gdyby byli choć trochę zdolni do krytycznego myślenia, minimalnego dystansu
względem swego mentora, zrozumieliby, że powtarzające się od czterdziestu lat
kryzysy FSSPX nie mają innego źródła, jak tylko w niespójnościach doktrynalnych
arcybiskupa Lefebvre'a oraz jego chwiejności. W zależności od zainteresowań w
danej chwili, zależnie od jego rozmówców, słuchaczy, był w stanie powiedzieć
wszystko i przeciwieństwo wszystkiego. Nawet w ramach tego samego przemówienia,
tej samej homilii. Skądinąd byłoby pouczające napisanie książki o nieustannych
sprzecznościach nieżyjącego arcybiskupa Dakaru. Po prawej stronie można by
umieścić oświadczenia o zerwaniu z modernizmem i z Watykanem, a po lewej
wypowiedzi na rzecz praktycznego porozumienia. Wynik byłby pouczający. I
fałszywym jest stwierdzenie, że te sprzeczności są jedynie skutkiem
"opóźnionego zapłonu", niejasnej sytuacji i stopniowo by się
rozwiały, wraz z upływem czasu, sprzyjającemu dokładniejszemu zrozumieniu
sytuacji. We wrześniu 1987 roku stwierdził, że Rzym jest pogrążony w apostazji,
że wszyscy ci ludzie porzucili lub porzucają Kościół, że nie można z nimi
współpracować, nawet jeśli przydzielą biskupa, nawet jeśli zniosą sankcje
wymierzone w FSSPX. I niemal natychmiast po tym pozornie stanowczym
oświadczeniu, angażuje się w negocjacje z Watykanem, które zakończyły się podpisaniem
protokołu porozumienia 5 maja 1988 roku, który jest nie mniej godny
pożałowania, niż protokół podpisany 24 lata później przez biskupa Fellaya.
W obu dokumentach
wyraźnie uznano i zatwierdzono nowy kodeks prawa kanonicznego z 1983 roku, ważność
nowej mszy i wszystkich nowych sakramentów, legalność władzy okupanta Stolicy
Piotrowej, a nawet Vaticanum II. W dokumencie podpisanym przez
arcybiskupa Lefebvre'a, napisane jest: "Oświadczamy, że przyjmujemy
doktrynę zawartą w punkcie 25 Konstytucji dogmatycznej Lumen gentium
Soboru Watykańskiego II o Magisterium Kościoła i zobowiązujemy się do należnego
jej przestrzegania". W deklaracji biskupa Fellaya można
przeczytać: "Sobór Watykański II z kolei wyjaśnia – to znaczy, pogłębia i dokładniej
precyzuje – niektóre aspekty życia i doktryny Kościoła, obecne w niej w sposób domyślny
lub które jeszcze nie zostały pojęciowo sformułowane". Mimo iż abp
Lefebvre nazajutrz (6 maja 1988) cofnął swój podpis, podobnie jak uczynił to po
nim bp Fellay, nigdy tak naprawdę nie wycofał się co do meritum. Pojawi
się nawet kilka późniejszych oświadczeń, w których
stwierdza, że preambuła ta nie była tak naprawdę zła ani nie do przyjęcia,
ponieważ w przeciwnym razie by jej nie podpisał. To, co ostatecznie uniemożliwiło wówczas porozumienie, to brak
zaufania do jego rzymskich rozmówców, absolutnie nie była to doktryna, wiara,
zasady nienaruszalne. Brak porozumienia spowodowany był składem członków Rzymskiej Komisji, która miała być odpowiedzialna
za "tradycję" i wątpliwościami, jakie miał arcybiskup Lefebvre co do intencji
swoich rozmówców w kwestii zezwolenia mu na wyświęcenie biskupa z FSSPX, aby
zapewnić przetrwanie jego dzieła. Aby usprawiedliwić fakt, że jednak przeszedł
do czynu, udzielając sakr biskupich bez mandatu, uznając przy tym publicznie autorytet
Jana Pawła II i, pozostając w jedności z nim w kanonie Mszy, czyli, w
najważniejszej, najświętszej części, najświętszej ofiary, mimo iż rok wcześniej
wyznał w rozmowie z Michelem Reboulem w Monde et vie, że gdyby wyświęcił
biskupów bez mandatu papieskiego, byłby schizmatykiem – abp Lefebvre przedstawił
iście żałosną argumentację, odpowiednią do jego osobowości: "namioty zostały
już wynajęte", "ludzie opłacili hotel", krótko mówiąc, nie można
się już wycofać.
W dniu udzielenia sakr biskupich,
w swojej homilii, abp Lefebvre poprosił, aby na jego nagrobku wyryte zostały
znane słowa św. Pawła: Tradidi quod et accepi – "przekazałem
to, co otrzymałem". Jego uczniowie oczywiście wypełnili polecenie. A jego
zwolennicy jeszcze dziś są pod wrażeniem tej wypowiedzi. Ale i w tym tkwi
nieszczerość: gdzie arcybiskup Lefebvre nauczył się, że sobór powszechny
promulgowany przez prawdziwego papieża może być omylny i tylko duszpasterski?
Gdzie przeczytał, że można konsekrować biskupów wbrew wyraźnej i jawnej woli tego,
którego się uznaje za Wikariusza Chrystusowego? Gdzież się dowiedział, że
zwyczajne i powszechne magisterium Kościoła nie zawsze jest nieomylne lub, aby
takowe było, konieczny jest konsensus nie tylko co do miejsca, ale także co do
czasu? Gdzie się nauczył, że można prowadzić seminarium, kształcić i wyświęcać
kapłanów wbrew formalnemu nakazowi zwierzchnika, którego uważa się za
prawowitego? Gdzie się nauczył, że można udzielać sakramentu bierzmowania w dowolnej
diecezji na świecie, nie zwracając się nawet do tych, których się uznaje za prawowitych
biskupów diecezjalnych? Gdzie się dowiedział, że można nazywać się katolikiem i
być nieposłusznym we wszystkim temu, którego publicznie uznaje się za
Wikariusza Chrystusa? Z którego podręcznika teologii katolickiej dowiedział się,
że kanonizacje dokonane przez prawdziwego papieża mogą nie być nieomylne, że Msza,
kodeks prawa kanonicznego, katechizm, ryty sakramentów promulgowane przez
papieża dla Kościoła powszechnego mogą być szkodliwe i niebezpieczne dla wiary?
Gdzie się nauczył, że można usuwać dożywotnio z jego rzekomego Bractwa i to bez
żadnego wahania kapłanów, diakonów (których sam wyświęcił) wyłącznie z tego powodu,
że w sumieniu nie mogą deklarować jedności w Kanonie Mszy św. z okupantami Stolicy
św. Piotra, niszczącymi Kościół? Gdzie się nauczył, że można bez żadnego wyrzutu
sumienia wyrzucić ich na ulicę, nie troszcząc się o ich przetrwanie, o ich
zabezpieczenie socjalne, cierpienia, ich osamotnienie? W tym względzie – tak na
marginesie – biskup Fellay jest godnym następcą arcybiskupa Lefebvre'a. I to tego
nieszczęsnego człowieka przedstawia się jako świętego, jako bohatera i mocarza
wiary, jako wybawcę Kościoła i Tradycji. Podczas gdy był on najbardziej groźnym
i skutecznym ich grabarzem.
Jak to ostro, ale z żarliwą
trafnością napisał ks. Noël Barbara: po Janie XXIII, Pawle VI i Janie Pawle II
(a dzisiaj dodajmy i my, Benedykcie XVI i Franciszku), arcybiskup Lefebvre był jednym
z głównych niszczycieli Kościoła wojującego, najgroźniejszym przeciwnikiem
sedewakantyzmu, a więc prawdy katolickiej. Iluż kapłanów i świeckich wyznało
mi, że zostaliby sedewakantystami, gdyby nie arcybiskup Lefebvre, któremu – niesłusznie
– zaufali? Na pewno nie ma co się szczycić tym katastrofalnym bilansem. Za
każdym razem, kiedy trzeba było dokonać decydującego wyboru, Lefebvre dokonywał
złego: o ważności nowej mszy i nowych sakramentów, o autorytecie nielegalnych okupantów
Stolicy Piotrowej, o przyjęciu liturgii i brewiarza Jana XXIII, o wyborze ludzi
na kluczowe stanowiska.
Bractwo abpa Lefebvre'a (FSSPX)
to trochę jak partia komunistyczna. Bezwarunkowo należy postępować zgodnie z
linią partii, nawet jeśli ta się zmienia (a zmienia się często). Jeśli się nie
jest posłusznym, zostaje się bezlitośnie wydalonym. Sporządzenie
czterdziestoletniej historii Bractwa polegałoby na spisaniu losów czystek i
wykluczeń. Nie jest zatem zaskoczeniem, że całe to środowisko staje się coraz
mniej wiarygodne na poziomie ludzkim, intelektualnym i doktrynalnym. Budowla
skonstruowana na piasku nie może przynosić dobrych owoców. To, co jeszcze trzyma
FSSPX przy życiu, to siła struktury i tyrania kierownictwa. W ten sposób może przetrwać
jeszcze pewien czas: w końcu nawet partie polityczne splamione licznymi sprzeniewierzeniami,
zbrodniami, skandalami, utrzymują się długo przy życiu i trwają przez
dziesięciolecia. Lecz jeśli struktura utrzymuje się na poziomie legalnym,
możemy się zastanawiać: co pozostanie po lefebryzmie za dwadzieścia czy
trzydzieści lat, kiedy FSSPX i zaprzyjaźnione wspólnoty zostaną całkowicie
wchłonięte przez kościół soborowy, gdy rzekomi biskupi soborowi będą udzielać
święceń czy bierzmowania? Prawdopodobnie nic. Lub bardzo niewiele. Arcybiskup
Lefebvre niczego w ogóle nie uratuje. Ani nawet mszy, ponieważ to nieważni
"biskupi" soborowi będą w przyszłości dokonywać święceń w obrębie
FSSPX. I nawet jeśli będą używali tradycyjnego obrzędu, to nie będzie to miało
żadnego skutku, gdyż soborowi "biskupi" nie są ani kapłanami, ani
biskupami, ponieważ zostali wyświęceni i konsekrowani w nowym rycie święceń
kapłańskich i biskupich z 18 czerwca 1968 wprowadzonym przez Montiniego.
Wielu księży zasadniczo nie zgadza
się z obecną polityką Menzingen, lecz mimo to nadal stosują się do niej, ponieważ
nie wiedzą, gdzie pójść. Są zagubieni, a męstwo nie jest ich dominującą cnotą. Trzeba
przyznać, że przy takim założycielu przeszli, ośmielę się powiedzieć, niezłą szkołę.
Cóż można rzec o czterech biskupach, z których jeden bardziej żałosny od
drugiego, łącznie z Richardem Williamsonem, który darzy największym zaufaniem pseudoobjawienia
maryjne "oświeconej" wiernej z FSSPX i który mnoży w swoich Kyrie
eleison absurdalne i bezmyślne ataki przeciwko sedewakantyzmowi, okazując tym
samym, po raz kolejny, że zaangażowanie u jego boku jest totalnym impasem.
Arcybiskup Lefebvre, rzecz oczywista, odpowiednio wybrał swoich biskupów. Są i
umrą lefebrystami, powiedzmy to sobie, nawet jeśli się nie znoszą między sobą! Co
do kapłanów wrogich polityce Menzingen, wolą oni poddać się zastraszeniu niż znosić
parodie procesów sądowych, jakich zaznali ks. Pinaud czy ks. Salenave. Jak w
stalinowskich procesach "winowajca" musi uznać swoją winę, prosić o
przebaczenie despoty z Menzingen i zrzeszonego z Bractwem aferzysty,
miliardera i syjonisty Maximiliana Kraha. Nie próbuje się przekonać oskarżonego,
że się myli, że nie ma racji w kwestii doktrynalnej, że jest w błędzie. Nie, musi
wyznać swoją winę, publicznie prosić o przebaczenie przełożonego, przyrzec, że
już więcej się to nie powtórzy i być posłusznym we wszystkich aspektach strategii
Bractwa. Tak właśnie postępował swego czasu abp Lefebvre: odmawiał spotkania z
tymi, którzy go opuścili lub których on sam wykluczył, chyba że okazywali
skruchę i prosili o przebaczenie. Przykładowo ksiądz Seuillot potwierdził nam,
że w ten sposób arcybiskup Lefebvre postąpił w jego przypadku. Tak, że rozmowa
nigdy nie miała miejsca. Z księdzem Zins było jeszcze gorzej: dał mu do
zrozumienia, że zgodzi się na spotkanie; ks. Zins, bez grosza przy duszy, odbył
długą podróż, aby się z nim zobaczyć, a arcybiskup ostatecznie urządził się tak,
by do spotkania nie doszło, każąc mu przy tym długo czekać. Ale poza tym,
Marcel Lefebvre jest "świętym w niebie, to pewne!".
Należy również zauważyć, że w tak
niesławnym Bractwie podobne traktowanie spotyka obie opcje (tę na prawo i tę na
lewo): w 2003 roku bezceremonialnie usunięto ks. Aulagnier (zwykłym faksem, trudno
posunąć się dalej w oschłości administracyjnej), ponieważ pochwalał porozumienie
z Campos. Jest to tym bardziej szczytem absurdu, jako że to właśnie Menzingen zaprosiło
księży z Campos, by wspólnie zasiedli przy stole negocjacji z Watykanem w
latach 2000-2001. Dziś już powszechnie wiadomo, że bp Fellay pracował już
wówczas nad porozumieniem, które ks. Aulagnier szczerze chciał zawrzeć z
Watykanem. Lecz ks. Paul Aulagnier zwyczajnie popełnił błąd, ponieważ
zdeklarował się zbyt wcześnie i zbyt otwarcie jako ugodowiec. Biskup Fellay, natomiast,
chciał osiągnąć ten sam cel podstępem, kłamstwem i obłudą. Stąd aranżowanie
przez piętnaście lat podwójnego dyskursu: wypowiedzi ad intra
(wewnątrzbractwowe) przeciwko porozumieniu w homiliach, konferencjach, w "Cor
Unum" (tj. w biuletynie wydawanym dla członków FSSPX). I wypowiedzi ad
extra, na zewnątrz (mianowicie za pośrednictwem dyskretnego i skutecznego pasa
transmisyjnego, GREC) na rzecz zbliżenia i porozumienia z "modernistycznym
Rzymem". Trudno posunąć się dalej w manipulacji. Oczywiście, przez wiele
lat, w lefebrystycznych szeregach aż wrzało. A teraz, gdy Fellay uwolnił się od
biskupa Williamsona, dominikanów z Avrillé, benedyktynów z Nova Friburgo i kapłanów
najbardziej zbuntowanych wobec ewentualnej ugody, wszystko wskazuje na to, że FSSPX
połączy się za parę miesięcy lub, co bardziej prawdopodobne, w ciągu
najbliższych kilku lat z modernistyczną sektą soborową.
Widzimy, że Bractwo Św. Piusa X
(FSSPX) historycznie posłużyło jedynie do skanalizowania i zneutralizowania
katolickiego oporu wobec Vaticanum II i obrzydliwych reform z niego wypływających.
Podobnie jak Frontowi Narodowemu udało się zneutralizować francuski opór wobec
globalizmu i zniszczenia Francji. Doprawdy trzeba mieć móżdżek kolibra, żeby
tego nie zauważyć.
Co winni zrobić ci, którzy chcą
pozostać w pełni katolikami w obecnych ciemnościach? Modlić się, uświęcać,
zachowywać wiarę w całej jej integralności, mieć jasne spojrzenie na
modernistyczną herezję i oszustwo lefebryzmu. Podsumowując, kościół soborowy
nie jest Kościołem katolickim, okupanci Stolicy św. Piotra począwszy od Jana
XXIII, nie są namiestnikami Chrystusa, arcybiskup Lefebvre nie jest wybawcą
tradycji, lecz jej grabarzem. Cała reszta to tylko bzdury. (1)
Petrus
http://leblognotedepetrus.blogspot.fr/2014/11/un-essai.html
Z języka francuskiego tłumaczyła Iwona Olszewska
–––––––––––
Przypisy:
(1)
Por. 1) Ks. Noël Barbara, a) Papieska
nieomylność a dzisiejszy kryzys w Kościele.
b) Ecône – koniec, kropka. c) List otwarty do
członków Bractwa Św. Piusa X (FSSPX).
d) Uderzające
podobieństwo reform Pawła VI do reformy anglikańskiej 1549 roku. e) Katolicka Msza
święta a Novus Ordo Missae. Czy NOM jest ważną mszą? f) Czy Jan Paweł II
jest modernistą? g) Zdemaskowanie
braku autorytetu władzy Neokościoła.
2) Ks. [Bp] Robert L. Neville, Błędy i sprzeczności FSSPX. Powody dla
których opuściłem Bractwo Św. Piusa X. List do biskupa Bernarda Fellaya.
3) Bp Donald J. Sanborn, a) Góry Gelboe. Jeden z pierwszych seminarzystów
abp. Lefebvre'a opłakuje upadek jego Bractwa.
b) Vaticanum II, papież i FSSPX. Dlaczego
udział w mszach Bractwa Św. Piusa X jest błędem – i to błędem poważnym.
(Pytania i odpowiedzi). c) Dlaczego należy przekonywać zwolenników
FSSPX do stanowiska sedewakantystycznego.
d) Sprzeczności w łonie Bractwa
Św. Piusa X. Analiza listów biskupów FSSPX.
e) Zawirowania
w FSSPX w związku z konsekracją na biskupa ks. Faure.
4) Ks. Anthony Cekada, a) Tradycjonaliści, nieomylność i Papież. b) Czy ekskomunikowany kardynał może zostać
wybrany na papieża? c) Bergoglio nie ma nic do
stracenia... zatem sedewakantystyczna argumentacja musi się zmienić.
5) Ks. Dr Henryk Maria Pezzani, Kodeks Świętego Katolickiego Kościoła
Rzymskiego. Kanon 26. Zakazany jest wybór na Papieża tego, kto odstąpił od
wiary katolickiej, heretyka lub schizmatyka; jeśli ktoś taki zostanie wybrany,
wybór jest nieważny. (Codex Sanctae
Catholicae Romanae Ecclesiae. Can. 26. Devius a fide catholica, haereticus, vel
schismaticus eligi prohibetur in Romanum Pontificem; si eligatur nulla est
electio).
7) "Cahiers Romains", Dla katolików rzymskich integralnych.
8) Ks. Andrzej Macko, Znaczenie
encykliki o modernizmie.
9) Ks. Jacek Tylka SI, a) Dogmatyka katolicka. b) Traktat o Kościele Chrystusowym. c) O cnotach heroicznych.
10) Sac. F. H. Reinerding, a) De iis, qui auctoritati Ecclesiae
obluctantur. b) De necessitate Ecclesiae ad
salutem.
11) Ks. Zygmunt Golian, a) Moderantyzm a ultramontanizm. b)
Biskupi wobec Soboru i Papieża.
12) Bp Michał Nowodworski, a) Wiara i rozum.
b) Liberalizm.
c) Janseniści.
(Przyp.
red. Ultra montes).
Za: http://ultramontes.pl/petrus_40_lat_lefebryzmu.htm