I. Przyłączenie się świata starożytnego do wiary chrześcijańskiej, gdy mu ona ogłoszona została, chrzest tylu barbarzyńskich ludów, które po to tylko zdawały się najeżdżać państwo rzymskie, aby się w nim schrystianizować, religijne przekształcenie nowego świata i wielu ludów dalekiego Wschodu w XVI i XVII wieku, ciągłe powodzenie katolickiego apostolstwa, wreszcie osobisty powrót wielkiej ilości heretyków do jedności rzymskiej, — oto znaczenie, jakie tu nadajemy wyrazowi nawrócenie.
II. Koncylium Watykańskie, Kościół, przypominając te rzeczy wierze i ufności ludów, powiada: „że cudowne rozszerzenie się jego” przyczynia się do utworzenia „wielkiej i wiecznej pobudki wierzenia” (motivum credibilitatis), „niezłomnego świadectwa jego boskiego posłannictwa,” którego-to świadectwa sam fakt istnienia Kościoła każdemu rozumnemu człowiekowi dostarcza (Sess. III. Constit. de fid. cath. cap. 3). — Ten sam jednak Sobór, w ślad za czwartym synodem Toletańskim (can. 57) i za sob. Trydenckim (sess. VI,cap. 6) uznaje wolność wiary a tym samym i nawrócenia. Na umysł nasz i na wolę nic nie wywiera wpływu zupełnego i przymusowego, ani łaska, ani kaznodziejstwo, ani dowody, którymi się wykazuje prawdziwość religii; swobodnie nawraca się do wiary chrześcijańskiej poganin, protestant, niedowiarek lub apostata. Raz pozbawiona wolności, wiara ta przestałaby już być chrześcijańską, w której zbawienie początek swój bierze i która jest pierwszym zaczątkiem usprawiedliwienia. Skoro więc każda dusza, obca prawdziwej wierze, z chwilą kiedy ją wyraźnie poznaje, obowiązana jest do niej się nawrócić, to nie może ona być do niej przymuszona gwałtem, albo przywiedziona podstępem lub kłamstwem, gdyż wówczas brakłoby jej wolności w wierzeniu, a nawrócenie jej byłoby błędne i bezużyteczne. To też prawo kanoniczne wyraźnie w wielu miejscach zabrania zmuszać niewiernych do przyjmowania chrystianizmu, wtedy nawet, gdy im był dostatecznie głoszony na to, aby mogli pojąć boski i obowiązkowy jego charakter. Również i papież Benedykt XIV (r. 1747) zabrania chrzcić dzieci rodziców niewiernych bez wyraźnej zgody ze strony tych ostatnich, z wyjątkiem tylko wypadków porzucenia dzieci przez ich rodziców i godziny śmierci. Ponieważ Kościół nie ma władzy nad nieochrzczonymi, przeto nie przyznaje sobie prawa do zmuszania ich, aby słuchali głoszenia Ewangelii, aczkolwiek wie, że ma obowiązek głoszenia jej wobec wszystkich ludzi i wszystkich wieków. Atoli, postępuje najzupełniej logicznie, gdy władzy państwowej przyznaje prawo obowiązywania swych niewiernych poddanych do słuchania głoszonej Ewangelii (Constit. Greg. XIII, r. 1584, i Klemensa XI w 1704 r.), i do wyrzekania się błędów i zabobonów, jakie czysty rozum naturalny potępia; bo władza polityczna może się aż do tego stopnia rozciągać, i nie widzimy, dlaczegoby nie miała dopełniać tego obowiązku, kiedy roztropność na to pozwala. Nie widzimy także, dla czegoby władza państwowa nie miała przywodzić (w potrzebie nawet siłą,) do słuchania Ewangelii pogan i innych, którzyby chcieli przeszkadzać Kościołowi w spełnianiu jego apostolskiego zadania, zwłaszcza gdyby Kościół, nie mogąc lub nie chcąc używać swego prawa obrony, odwoływał się do rządów chrześcijańskich. (Prw. S. Thomas. 2-a 2-ae, qu. 10, a. 8 i jego komentatorów). Wolno byłoby również, zdaniem najuczeńszych teologów, okazywać pewną skłonność do przyznania pewnych doczesnych korzyści jednemu narodowi, jednemu plemieniu, jednej rodzinie, któraby się zgadzała na nawrócenie, a odmawiania tychże korzyści tym, którzyby się upierali przy swym bałwochwalstwie lub herezji; nie znaczy-to bowiem dopuszczać się gwałtu na ludziach, gdy się ich w ten sposób traktuje, byleby się w niczym nie wykraczało przeciw zasadom sprawiedliwości (prw. De Lugo De fide, disput. XIX). Zaś najzupełniej inne jest względem Kościoła stanowisko heretyków i apostatów, aniżeli pogan; tamci bowiem przez chrzest ważnie przyjęty należą do Kościoła, a tym samym podlegają karom duchownym i doczesnym, jakie Kościół najniezawodniej ma prawo stanowić przeciw swym nieposłusznym poddanym, a jakimi są, np. ekskomunika, pozbawienie urzędów i beneficjów kościelnych, odmowa pogrzebu chrześcijańskiego i t. d. W takiej organizacji społeczeństwa chrześcijańskiego, jaką pojmowały i urzeczywistniły średnie wieki, władza świecka musiała iść ręka w rękę z władzą kościelną, i stanowić kary, odpowiednie do wielkości wykroczenia, popełnionego nietylko przeciw wierze, ale także przeciw pokojowi, publicznemu porządkowi, politycznemu ustrojowi państwa. Takie zasady wypowiedział pp. Innocenty III na Soborze Laterańskim i pierwszorzędni teologowie, pomiędzy którymi przytoczymy kardynała de Lugo (op. cit. disput. XIX i XXIV) i Suareza (De Fide, disp. XX i XXIII). Prawda, że te głębokie zmiany, jakie ostatnimi czasy zaszły w politycznym ustroju świata, uczyniły niebezpiecznym a nawet niemożliwym całkowite wykonywanie rzeczonych praw i obowiązków, ale zmiany te nie mogły dokazać i nigdy nie dokażą tego, aby wykonywanie praw rzeczonych w przeszłości, o ile się zgadzało z wyłożonymi wyżej zasadami, było nieprawe. Że zaś niekiedy było ono połączone z pewną przesadą i nadużyciem, wina-to nie nauki Kościoła, lecz słabości i namiętności ludzkich, głównie zaś ówczesnych obrońców władzy świeckiej.
W wyłożonej dotąd teorii, jak widać, nie mamy potrzeby uzasadniać nauki teologicznej przychylnej wolności; nauka ta musi się podobać dzisiejszym czasom. Ale są inne zasady, które się dzisiejszym czasom mogą niepodobać i które musimy pokrótce uzasadnić. Pierwszą z tych zasad jest ta, że ma się obowiązek przyjęcia wiary prawdziwej z chwilą, gdy się ją pozna z pewnością. Nad to nic pewniejszego, jeśli się jest przekonanym o powadze Boga i rzeczywistości objawienia: Bóg mówi i objawia, ma ścisłe prawo wymagać, aby Mu wierzono i słuchano. Taki np. chrzest dzieci niewiernych, przez rodziców porzuconych lub w groźnym niebezpieczeństwie życia zostających; nic nadto prostszego, skoro się razem z Kościołem wierzy w konieczność chrztu św. do zbawienia. Dzieci, o jakich tu mowa, mają prawo do środka koniecznego do zbawienia, przypuszczalne zaś ich położenie stawia ich po za niebezpieczeństwem apostazji; mogą one zatem korzystać z łaski chrztu św. Przypisywana rządowi chrześcijańskiemu władza obowiązywania swych niewiernych poddanych do słuchania ogłaszanej Ewangelii i stosowania się do obowiązków prawa naturalnego, może tych tylko dziwić, którzy w żadną religię nie wierzą, albo też którzy zwalniają państwo od wszelkiej pod tym względem troski; ale ci są w oczywistym błędzie. Cóż tedy wierzyć pod tym względem trzeba? Oto, że Kościół tak samo jak każde społeczeństwo, jak każda rodzina, jak każda jednostka, ma prawo bronienia się przeciw niesprawiedliwym napaściom, że ma prawo swobodnego głoszenia Ewangelii i rozpowszechniania dobrodziejstw chrześcijańskiej cywilizacji, że władze ludzkie mają prawo działalność Kościoła popierać i jej towarzyszyć, że do tego są nawet obowiązane, jeśli stanowią część społecznego ciała Kościoła; że każdy człowiek ochrzczony jest prawnie i wobec Boga przedmiotem władzy kościelnej; — oto, na co tu zgodzić się trzeba, i na co chętnie i logicznie zgodzi się każdy, kto wierzy w Boga, w Jezusa Chrystusa, w Jego Kościół, i kto wiernie ulegając kierunkowi umysłowemu tegoż Kościoła, wie i pragnie, aby wszystko tu na ziemi zmierzało do uwielbienia Boga, do zapewnienia królestwa Chrystusowego, do zabezpieczenia zbawienia wszystkich ludzi. Gdyby się nawet chciało w tym widzieć tylko system jakiś filozoficzny, to i wtedy jeszcze należałoby podziwiać jego wielkość, szanować jego szczerość i uznawać w nim logiczną, dokładność.
III. Co powiedziawszy, rozwiązać nam wypada dwojakiego rodzaju zarzuty: jedne pragną odjąć wszelkie znaczenie argumentowi, wyprowadzanemu z faktu nawracania się ludów i jednostek na korzyść boskości katolicyzmu i Kościoła; inne chcą, zwrócić ten argument przeciw samemu Kościołowi, oskarżając środki, przedsiębrane przezeń dla ogólnych lub osobistych nawróceń. Zbadajmy kolejno oba te rodzaje zarzutów.
l-o. Zarzuty przeciw apologetycznej wartości nawróceń, jakimi katolicyzm się szczyci, mogą się streścić w ten sposób: przestrzeń terytorialna, zdobyta przez apostołów i ich następców aż do Konstantyna W., wcale nie jest większa, aniżeli przestrzeń krajów, podbitych przez buddyzm, mahometanizm, protestantyzm; szybkość przeprowadzonych wówczas przez katolicyzm nawróceń wcale nie przewyższa, a może nawet nie wyrównywa szybkości nawróceń, jakie otrzymały trzy wyżej wzmiankowane religie; zresztą, katolicyzm w chwili swego ukazania się odpowiadał ogólnej potrzebie dusz, do których się zwracał, a w ówczesnych okolicznościach politycznych, w ruchu pojęć filozoficznych, w naturze swych własnych teorii i swych odrębnych praktyk znajdował on wszystkie zadatki znacznego, ale bynajmniej nie cudownego, nie nadprzyrodzonego powodzenia, jakie napotkał zwłaszcza u niższej warstwy ludu, u niewolników, u nędzarzy, u tłumów, deptanych i gnębionych od wieków przez pychę starożytnej tyranii; po Konstantynie i aż do naszych czasów skuteczność rozszerzenia się Kościoła przy analogicznych przyczynach toż samo była warta; Kościół pozostał pod tym względem na tej samej pierwotnej równi, i na równi tych religii, którym zaprzecza panowania nad światem i przywileju pochodzenia boskiego.
Na system ten, nie nowy już zresztą, odpowiadamy przede wszystkim, że przeciwnicy nasi niesłusznie ograniczają nasze rozumowanie do samego tylko pytania o rozciągłości i szybkości, jak gdybyśmy to tylko widzieli i to jedynie przytaczali na udowodnienie boskości Kościoła przez nawrócenie świata. W rzeczywistości zaś my rozumujemy zupełnie inaczej; przyznając bowiem, że inne religijne lub pseudo-religijne ruchy cieszyły się również wielką szybkością i rozciągłością, powiadamy, że katolicyzm, taki jak jest sam w sobie, ze swą nauką, ze swą praktyką, ze swymi przykazaniami, swymi zakazami i środkami działania, przychodzący na świat taki, jaki był w pierwszych wiekach naszej ery i przeprowadzający w sumieniach, w rodzinach i w państwach przekształcenie takie, o jakiem nam prawi historia i na jakie jeszcze oczyma naszymi patrzymy, świadczył o sile i żywotności nieskończenie wyższej od siły i żywotności buddyzmu, mahometanizmu i protestantyzmu, i że dzieła jego nie można rozumnie wytłumaczyć bez nadprzyrodzonego współudziału wszechmocy bożej. Buddyzm nie przyniósł na świat nowej wiary, lecz dużo nowych praktyk moralnych; zasady swe zmieniał i przekształcał, względnie do miejsc, na których się utrwalał; był prześladowany dopiero później przez książąt niektórych; ograniczył swe zdobycze na Indiach i Chinach. Rozszerzenie się jego tłumaczą przyczyny czysto naturalne: usiłowania pierwszych jego zwolenników, łatwość stosowania się do obyczajów ludu, zamiast zmieniania takowych, opieka książąt, nadużycia braminizmu, względna piękność jego humanitarnej moralności. — Mahometanizm wyrósł jako rokosz ciała przeciw duchowi, o prawa którego upominał się chrystianizm i którego uprawnione panowanie przywrócił w życiu ludzkim. Sposoby stosowane przy jego rozszerzaniu, potęga broni i zadośćuczynienie, dane najniższym namiętnościom, zawierają w sobie coś czysto naturalnego i łatwo tłumaczą fakt jego rozszerzenia. — Protestantyzm przez swa naukę, przez przykłady swych założycieli, przez swe bezpośrednie następstwa, przez swe dalsze skutki aż do dni naszych, okazuje się jako niezaprzeczony upadek myśli i obyczajów chrześcijańskich. Toż samo powiedzieć można o wszystkich religiach, które powstały wobec mozaicznego i mesjanicznego objawienia. To zaś objawienie, przeciwnie, wymagało zawsze od swych zwolenników jędrności myśli, wysiłku woli, czystości obyczajów, któreby były ciągłym wznoszeniem się człowieka, ludzkości nawet, ku ideałowi niematerialnemu, wiecznemu i niezmiennemu. Czyż nie widzimy całej olbrzymiej różnicy, jaka dzieli tę ostatnią religię od poprzedzających pod względem powodzenia i zdobyczy, odniesionych w świecie dusz ludzkich? O ile więcej tamte mają zadatków łatwego przyjęcia ze strony mas ludowych, o tyle ta ostatnia znajduje przeszkód do przyjęcia ze strony nawet ludzi wybranych. Przypuściwszy nawet, że ci wybrani, z pewnością bardzo nieliczni, byli znużeni i zniechęceni do poganianiu, nie pożądali zapewne nic tak czystego i podniosłego, jak katolicyzm; ale jeśli maluczcy, uciśnieni, nędzni znajdowali w tym katolicyzmie niezaprzeczone pomoce do swego uwolnienia i polepszenia doczesnego swego bytu, to z drugiej strony nie byli oni wcale przygotowani, tyle ile było potrzeba, do cnót zaparcia się, pokory, posłuszeństwa, sprawiedliwości, słodyczy charakteru, o jakie odtąd starać się musieli. Naturalny rezultat zbrodni, tyranii i nędz starego świata nie był wykwitem chrystianizmu; był to wybuch strasznego rewolucyjnego ruchu. Owo podobieństwo myśli i uczuć, jakie Renan, Havet i inni z taką lubością zaznaczają pomiędzy niektórymi pisarzami starożytnymi, w chwilach przystępu ich zdrowego rozsądku, a pomiędzy nauką Chrystusa Pana i Jego apostołów, jednego tylko dowodzi, o czym jesteśmy przekonani bardziej niż ktokolwiek, to jest: przetrwania rozumu ludzkiego i części zasad religii naturalnej pośród ciemności, błędów, marzeń i głupstw poganizmu. Na tych to głównie pozostałościach, na tych zwaliskach oparli opowiadacze Ewangelii swe dowodzenia o nowej religii, albowiem wymagali dla niej nie ślepego tylko przyzwolenia, ale rozumnego posłuszeństwa, rationabile obsequium, jak mówi św. Paweł do Rzymian (XII, 1). I w tym-to właśnie znaczeniu mógł Klemens Aleksandryjski oraz wielu innych pisarzy i teologów katolickich powiedzieć, że filozofia starożytna służyła za przygotowanie i wstęp do chrystianizmu (Prw. Suicer, Thes. Eccl. wyr. φιλοσοφίά). Dzisiejsi nasi przeciwnicy nie powiedzą tego nigdy z taką wymową i ścisłością, jak ten znakomity Aleksandryjczyk. Ale co oni mówią, a czegoby on nigdy nie powiedział, on który umiał tak ściśle rozumować, to, że owo dziwne powodzenie katolicyzmu pochodzi jakoby z tej filozofii. Boć dlaczegoż ta grecka i rzymska filozofia, ta mądrość tak wychwalana, z powodu tego, że nie była chrześcijańską, dlaczego powiadam, nie podbiła ona i sama jedna nie przekształciła świata? Dlaczegoż była ona bezsilną w ręku swych posiadaczy naturalnych, a tak od razu się wzmocniła w ręku Chrystusa i jego uczniów? Dlaczegoż świat nie oddał się Platonowi i Senece, lecz Piotrowi i Pawłowi? Musiał być jakiś pierwiastek, jakaś siła, jakaś potęga, której brakło tamtym, a która się u tych znalazła. Siłą tą jest nadprzyrodzony współudział Boga. A dziś jeszcze, skąd czerpie Kościół niezaprzeczoną swą siłę trwania, oporu i rozszerzania się? Jakim sposobem może zyskiwać tak liczne i prawdy chciwe dusze w tej Europie cywilizowanej a tak szalenie psutej przez racjonalizm? (Prw. Kirchenlexicon, wyr. Convertiten, art. Statistik.Grube'go). Jakimże sposobem w obliczu misji protestanckich, których system nawracania przedstawia tyle wygodnych stron zarówno dla prozelitów, jak dla misjonarzy, jakim sposobem, powiadam, może ten Kościół przywodzić całe pokolenia i ludy do przyjęcia tego głupstwa krzyża, o którym mówił św. Paweł (I Cor I-IV) a którego metody i charakteru misjonarze katoliccy wcale nie zmienili? (Prw. Marshall. Les Missions chretiennes). Może Kościół to czynić jedyną mocą, zdolną okiełznać i przekształcić naturę ludzką, szczególnie zepsutą w tych krajach, których ani wiara ani filozofia nie oświeciły; może to uczynić samą tylko nadprzyrodzoną mocą tego, który uczyniwszy narody uleczalnymi, krew swą boską przelał, aby je uzdrowić (I Piotr II, 24). W życiu społeczności religijnej co innego jest wzbogacić się słabościami i apostazjami innej społeczności współzawodniczącej, a co innego jest przyciągnąć do siebie dusze zdrowe, silne, żadne światła i doskonałości. Tamto wcale nie jest trudne i nie przypuszcza ani nadprzyrodzonej jakiejś mocy, ani wielkiej ścisłości w zakresie delikatności i honoru. To zaś, przeciwnie, wymaga energii wyższej ponad naturę, gdyż natura nie jest silniejsza od samej siebie i sama przez się nie przechodzi do sfery wyższej i szlachetniejszej. Tymczasem wiemy, jaka w przedmiocie nawrócenia przypada rola katolicyzmowi, a jaka protestantyzmowi; pewien protestant mawiał o swojej religii: „Gdy papież wyrzuci złe ziele ze swego ogrodu, wpada ono niechybnie do naszego.”.
W ciągu czterech wieków katolicyzm wszechstronnie walczy, przeciw najlepiej uzbrojonej i najmniej skrupulatniej, jaka kiedykolwiek była, sile politycznej; straszne prześladowania uderzają nań w jego przełożonych, papieżach i biskupach, w jego duchowieństwie niższym, we wszelkiego rodzaju jego zwolennikach. Zaledwie nawrócenie cesarza Konstantyna pozostawiło katolicyzmowi nieco czasu do wytchnienia, a już rozpoczyna się nowe prześladowanie razem z podburzanymi albo przynajmniej popieranymi przez władzę cesarską herezjami. Jeśli odtąd rządy nawróconych do chrystianizmu ludów naśladowały jego naukę i dzieła, to przecież nie zapomniały jeszcze w zupełności gwałtownych tradycji swych pogańskich lub heretyckich przodków, i tym sposobem podawały ramię, tym barbarzyńskim tyranom, którzy jeszcze podówczas więzieniem i mordem usiłowali przeszkodzić szerzeniu się wiary katolickiej. A pomimo wszystkiego wiara katolicka się szerzy jak szerzyła od początku przez proste i popularne głoszenie Ewangelii, przez miłość i dobroczynność, przez przykłady surowego życia i bezwzględnego poświęcenia, przez cierpliwość, rezygnację, bohaterskie w męczarniach i aż do śmierci wesele ducha, przy bożym współdziałaniu z tym apostolstwem, przez łaskę boża wewnętrzną i, w razie potrzeby, przez zewnętrzne cuda. — Wobec tego obrazu postawcie obraz mahometanizmu i protestantyzmu, założonych z przyjazną, fanatyczną, nawet pomocą królów albo ludów, do jego, obrony lub rozszerzania od stóp do głów uzbrojonych; ze złotem możnych, którym wiele zależało na zwycięstwie tych nowinek, z zatwierdzeniem i z moralnym wreszcie poparciem filozofów, którzy w Rzymie i w Atenach naigrawali się, gdy widzieli chrześcijan wydanych zwierzętom lub na płomienne stosy,—humanistów i uczonych, którzy przyklaskują nadużyciom rozpasanych przez Lutra i Bucera chłopów,— encyklopedystów i lubieżnych poetów, którzy dodają, odwagi początkom rewolucji francuskiej, aby zapewne usprawiedliwić owo francuskie przysłowie, które błoto nazywa krwią; postawcie teraz, powiadam, ten obraz wobec obrazu początków chrystianizmu, i powiedzcie, czy będziecie jeszcze mieli odwagę utrzymywać, że te początki były czysto naturalne, ludzkie, że rozszerzenie się chrystianizmu było logicznym i koniecznym skutkiem przyczyn czysto naturalnych! Tak jest, w braku zwykłych środków powodzenia, chrystianizm miewa wielki powab dla dusz pewnych, miewa on swe pociechy, nadzieje, radości, jakich żadna inna religia w tym samym stopniu nie przedstawia. Atoli, skąd mu przychodzą te pomoce, których rzeczywistości i doniosłości bynajmniej przeczyć nie chcemy? Skąd się bierze ten powab, wyższy od wszelkiego powabu zmysłowości i ziemskich ambicji? Skąd płynie owa siła przyciągająca, którą przepowiedział jego Założyciel, gdy mówił: „a ia ieśli będę podwyższon od ziemie, pociągnę wszystko do siebie” (Jan XII, 32). Odpowiada na to zdrowy rozum: to co ciągnie ku ziemi, ziemskie jest, to co pociąga ku niebu, niebiańskie jest. A przeto, jeśli nawrócenie świata do katolicyzmu znajduje — ze stanowiska szybkości i rozciągłości — pewne analogiczne w dziejach wypadki, to ze stanowiska moralnego i filozoficznego jest ono bezwzględnie jedyne i nieporównane. (Prw. Perrone, Tract. de vera Religione, c. IV, prop. III—IV).
2-o Podajemy teraz treść zarzutów, stawianych przeciw nawróceniom szczegółowym, jakimi Kościół katolicki się chlubi. — Nawrócenia ogólne i jednoczesne, nawrócenia pewnych ludów i pewnych plemion bywały nieraz wynikiem wyrachowania politycznego, ucisku sumień, pewnych gwałtów, okrutnych wojen, nieubłaganych prześladowań. Jakże się tu na przykład nie oburzać na sposób, w jaki Klodoweusz nawrócił Franków, Karol W. Sasów, Ludwik XIV i Ludwik XV protestantów? Czegóż dowodzą takie nawrócenia, albo raczej czego one nie dowodzą? Czyż te nawrócenia masami nie były często także skutkiem uprzedzeń ludowych, wynikiem jakiegoś fanatyzmu, pobudzonego gorącymi kazaniami, albo też faktami na pozórnadzwyczajnymi, a w rzeczywistości czysto naturalnymi?
Co się zaś tyczy nawróceń osobistych, to tłumaczą się one pobudkami uczuciowymi, wygodami osobistymi, wpływami najzupełniej pospolitymi, a niekiedy nawet do wypowiedzenia trudnymi, tą wreszcie potrzebą zmian i nowości, na którą cierpi mnóstwo dusz, w pewnych zwłaszcza epokach czasu. I zresztą,, fakty tego rodzaju nie mogłyby mieć wartości przedmiotowego dowodu prawdziwości chrystianizmu. Jeśli św. Paweł i św. Augustyn stali się katolikami, to Luter i Kalwin zrobili się protestantami, jeśli Konstantym W. przyjął wiarę chrześcijańską, to Julian od niej odstąpił: szansę są równe; obie strony mają te same dowody na swe usługi.
Takie są, zdaje się, najważniejsze i najczęstsze zarzuty, stawiane przeciw dowodowi, branemu przez apologetów z faktu nawróceń. Odpowiedź naszą, zaczniemy od przypomnienia tego, cośmy wyżej powiedzieli o teoretycznych zasadach Kościoła w tym przedmiocie. Jeśli władza państwowa lub poszczególne jednostki, jeśli niekiedy nawet jacyś biskupi lub niektórzy księża, celem nawrócenia ludów lub jednostek, używali środków niezgodnych z wolnością wiary i szczerością sumienia, to nie tylko nie będziemy pomyślnych skutków ich działalności przytaczali na dowód sprawy, której tu bronimy, ale będziemy nad nimi ubolewali i kategorycznie je potępiali, jako objawy najzupełniej sprzeczne z nauką i ze stałą praktyką Kościoła, który sam zawsze nad nimi ubolewał i takowe potępiał. Dodajmy nadto że popełniane w tym przedmiocie nadużycia nie są wcale wyłącznym dziełem samych tylko katolików. Zarówno poganizm i mahometanizm, jak chrześcijańscy albigensi, waldejczycy i husyci, lutrzy, anglikanie, anabaptyści, gdy mogli, okazywali się zawsze prześladowcami. Wszak-to reformacji zawdzięczamy tę wstrętną i nie do uwierzenia zasadę: cuius regio, eius et religio, „czyj kraj, tego religia.” — Nie mamy zatem ani chęci ani obowiązku badać i usprawiedliwiać wszystkich faktów historycznych, w których, myślanoby odnajdywać siady ucisku, gwałtów, albo podstępu i przebiegłości celem przeprowadzenia nawrócenia do katolicyzmu. Że dzicy towarzysze Klodoweusza zadawalali się ryczałtowym objawem wiary chrześcijańskiej, zanim do niej przystąpili tak samo jak ich dowódca; że wojska Karola Wielkiego nie szczędziły Sasów, opornych przepowiadaniu Ewangelii, a bardziej jeszcze najprostszym pojęciom sprawiedliwości i religii naturalnej; że dragoni Ludwika XIV, a nawet Ludwika XV, źle się obchodzili z hugenotami, zarówno niebezpiecznymi dla państwa jak dla Kościoła, to czegóż to wszystko może dowodzić przeciw boskości chrystianizmu? Czyżby z tego można było wnioskować, wbrew najbardziej znanym faktom historycznym, że nawrócenie całego świata było tylko jednym aktem przemocy i podstępu? „Filozofowie nasi twierdza, mówił Bergier, (Diet. de Theol. art. Fanatisme), że ludy północne zostały nawrócone siłą;” gdyby to nawet było prawdziwe, to należałoby sobie powinszować tego szczęśliwego gwałtu, który uwalniał cała Europę od ich najazdów, i który ich samych z barbarzyństwa wydobył. Ale fakt ten jest nieprawdziwy.
I to także mniemanie jest błędne, jakoby zakony rycerskie zostały ustanowione dla nawracania ogniem i mieczem niewiernych: zostały one ustanowione dla odpierania niewiernych, którzy mieczem nacierali na chrystianizm. Musiano też nieraz tym samym sposobem go bronić.
Dobrze jest znana zapalność i fanatyzm ludowy; ciekawe i wstrząsające niekiedy jego objawy spotykamy dziś u niektórych sekt protestanckich w Ameryce; podobne fakty spostrzegamy w rocznikach wieków średnich; ówcześni na przykład biczownicy zdają się nam być bardzo podobnymi do uczestników dzisiejszej armii zbawienia. Ale czyż korzystał kiedy Kościół z tych dziwnych objawów nawrócenia? Bynajmniej! odróżniał je zawsze od prawdziwych i trwałych nawróceń; potępiał je i całą siłę im przeszkadzał, a jeśli podnosił ducha i zachęcał takich gorliwych apostołów ludu, jak św. Dominik, św. Wincenty Ferreryusz, św. Franciszek Ksawery albo św. Franciszek Regis, to tłumił w XIII w. biczowników we Włoszech, w XIV i w XV tychże biczowników w Niemczech, w XVIII w. konwulsjonistów cmentarza św. Medarda, że nie wspomnę o fanatykach pierwszych wieków, których szaleństwo podżegało się u źródeł poganizmu i gnostycyzmu. Ale, przeciwnie, to co żadną miarą fanatyzmem być nie może, jak godziwy podziw, wywołany świętością lub czynami mężów apostolskich, zachwyt, wzbudzany najzupełniej autentycznymi cudami nie tylko w początkach chrystianizmu, ale mniej lub więcej często w wiekach następnych: wstrząśnienia zbawienne, wywołane w narodach przez wydarzenia okropne, albo też przez widoczne błogosławieństwo niebios,— tego rodzaju wypadki muszą być uważane jako najzupełniej prawidłowe i opatrznościowe środki nawrócenia albo moralnego odrodzenia. A tego właśnie zawsze brak było i zawsze braknąć będzie kłamliwym reformatorom, których posłannictwo, żadnym z tych względów nie usprawiedliwione, nie mogłoby się wspierać na powodzeniu o charakterze jawnie bezreligijnym i niemoralnym (Prw. Bergier, idid. art. Mission). — Co się tyczy nawróceń osobistych, to niektóre z nich bywają nie dość lojalne i szczere. My pierwsi takie nawrócenia odrzucamy i porównywamy je do nawrócenia Szymona Czarnoksiężnika, proszącego Apostołów o udzielenie mu za cenę złota mocy nadprzyrodzonej. Atoli, bez oczywistego sofizmatu nie można na tej podstawie przypuszczać, aby wszystkie lub nawet większa tylko część nawróceń osobistych była złą. Gdy się bada je z bliska, gdy się wnika w pobudki, jakie je wywołały, a jakie wypowiadają sami konwertyci, np. w cennym dziele Raess'a, biskupa Strassburskiego (Die Convertiten seit der Reformation, 13 vol.), jest się uderzonym dwoma szczegółami: najzupełniej bezinteresowną szlachetnością tylu zacnych i uczonych dusz, które powróciły do wiary katolickiej; następnie, nadzwyczajną obfitością światła, jakiego łaska boża im udzieliła, a z jakiego sami nawet katolicy z urodzenia i wyznania powinniby korzystać daleko więcej, aniżeli korzystają. — Skarżą się przeciwnicy nasi na Kasę nawróceń,umieszczoną za Ludwika XIV pod zarządem Pellissona, a mającą sześcioma frankami na głowę wynagradzać wyrzeczenie się kalwinizmu; miała ona jakoby nie przynosić wielkich rezultatów, i wówczas dopiero król miał się zdecydować na odwołanie edyktu Nantejskiego.Credat Judaeus! Niech temu wierzy niemądry, jeśli chce! Jakto? miałżeby wierzyć Pellisson, że po cenie sześciu lirów za jedno nawrócenie będzie mógł kupić sumienie swych dawnych współwyznawców? Miałżeby on się zgodzić na to nikczemne rzemiosło? Czyżby sobie mógł wyobrażać dwór królewski, że za pomocą tego środka uda mu się cel tak wielki osiągnąć, a gdy ten środek zawodził, miałżeby się wykręcić na pięcie i odwołać edykt Nantejski dlatego, że ofiara sześciu liro w nie dopisała? Co za żarty z ludzi poważnych! Prawda historyczna jest taka, że począwszy od r. 1598 istniała kasa pomocy dla nawracających się pastorów protestanckich, a tym samym częstokroć pozbawionych środków utrzymania; jeśli mieli żyć z czego, nic nie otrzymywali z kasy, której zadaniem nie było płacenie za odstępstwo od wiary. (Prw. Raess, op. cit. tom III, str. 269—277; Feller. Dict. histor. o Pellissonie). Nie inny też cel miał dom, postawiony w Paryżu dla konwertytów, oraz środki, przedsięwzięte na ich korzyść przez parlament w roku 1663, i przez króla w latach 1664, 1681 i 1685; i z pewnością nie we Francji-to i nie w tej zwłaszcza epoce czasu mogło być zaprowadzone kupczenie sumieniami ludzi; jeśliby herezja zgodziła się na korzystanie z tego, to nigdy - by się na to nie zgodzili tacy biskupi, jak Bossuet lub Fenelon.
Co się zaś tyczy odwołania edyktu Nantejskiego (ob. t. art.), to nie mogło ono być motywowane rzekomym niepowodzeniem kasy Pellissona; wielu nawet pisarzy sądziło, że ono wcale nie miało na celu pozyskiwania nowych nawróceń, któreby można daleko łatwiej pozyskiwać środkami poprzednio stosowanymi. Protestant i sceptyk Bayle tłumaczy je i prawie usprawiedliwia zupełnie innymi przyczynami; oczywista rzecz, że bliższy on jest prawdy, aniżeli ci, którzyby chcieli myśl o niej i odpowiedzialność za nią przypisać Kościołowi, który miał jakoby w tym rozporządzeniu upatrywać doskonały środek nawrócenia. Że niektóre osobistości kościelne miały pod tym względem błogie jakieś złudzenie, albo raczej, że pochwalały polityczną myśl króla, to rzecz możliwa; ale Kościół ani z prawa ani w rzeczywistości nie zaliczał Odwołania Edyktu Nantejskiego do rzędu środków swego apostolstwa i do sposobów nawracania. —To cośmy wyżej powiedzieli o prawdziwych pobudkach, przytaczanych przez samych nawróconych na korzyść jedności katolickiej, to czego apologeci i kontrowersyści katoliccy nigdy nie zaniedbywali przedstawiać heretykom, aby ich do jedności nakłonić, wystarcza najzupełniej do odparcia zarzutu o subiektywizmie isentymentalizmie, stawianego przeciw nawróceniom w ogólności. Nie, nie bez rozwagi i to poważnej rozwagi, nie bez przyczyn i to stanowczych powracają konwertyci do Kościoła, a Kościół z radością ich przyjmuje. Jeśli niekiedy pcha ich ku niemu serce, to przecież nie samego serca tylko słuchają, a i samo to serce przecież ileż razy mogłoby ich od Kościoła oddalić! Wszak-to chyba nie ono zachęca ich do zerwania, gdy wiara tego zażąda, z przyjaciółmi, z rodziną, ze spokojem i z bogactwami. Nie ono-to pociąga do ubóstwa, do prześladowania i do męczeństwa. A jeśli ono to wszystko czyni, to jakaś wyższa siła ożywiać je musi! Siła-to łaski, która je przekształca tak samo jak przekształca rozum ludzki. Nie wszystkie zatem zmiany religii są jednakowe wobec apologetyki: nawrócenie i zepsucie, powrót do wiary i apostazja są istotowo od siebie różne, i różne też istotowo powinny w nas wywoływać uczucia. Tym bardziej, że rezultaty ich w niczym nie są do siebie podobne: św. Paweł i Luter po dopełnieniu swej wielkiej wewnętrznej przemiany nie żyją wcale na jeden i ten sam sposób; św. Augustyn i Kalwin przez swe wewnętrzne przekształcenie wcale nie przychodzą do tegoż samego porządku życia religijnego i moralnego. Z owoców, jakie ci ludzie przynoszą, łatwo osądzić, czy drzewa te otrzymały soki boże czy soki zatrute; nawrócenia, nawet osobiste, w całości swej są trwałą podstawą do oceny i krytyki przy rozwiązaniu tego zagadnienia wiary. Ze stanowiska społecznego, nawrócenie Konstantyna W. i odstępstwo Juliana Apostaty też same przedstawiają różnice i do wręcz przeciwnych prowadzą, wyników; chyba tylko sam sceptycyzm bezwzględny albo jakiś wolnomyślny panteizm może w tym upatrywać nic nie znaczące odcienia i błahostki.
(Prw. Fryburski Kirchenlexicon art. Conversion i Convertiten; Rohrbacher, Tableau generale des conversions; Baunard, Le Doute et ses victimes; la Foi et ses victoires; oraz prace przytaczane w ciągu niniejszego artykułu).
_______________________________________
J. Didiot, hasło: NAWRÓCENIE, w: Słownik Apologetyczny Wiary Katolickiej podług D-ra Jana Jaugey'a, opracowany i wydany staraniem x. Wł. Szcześniaka, Mag. Teol. i grona współpracowników, T. II. Warszawa 1895, s. 713-722.