Przed lat tysiącem, w pierwszej połowie X wieku,
leżał na pograniczu Czech i Polski warowny gród
Libice, otoczony wokoło rozległymi i licznymi
włościami.
Panem Libic był podówczas Sławnik, mąż
znakomitego rodu, spokrewniony z królem niemieckim
Henrykiem I, a matką Strzeżysława, krewna Dąbrówki,
małżonki księcia polskiego Mieszka I. Związek ten
pobłogosławił Pan Bóg siedmiu synami, którym nadali
imiona: Sobiebór, Spicymir, Dobrosław, Poraj, Czesław,
Wojciech i Radzim.
Wojciech (żył około roku Pańskiego 950) był chłopięciem niezwykłej urody i
nadzwyczaj żywej wyobraźni. Ojciec postanowił
wychować go na rycerza, ale zamiar ten spełzł na
niczym. Oto mały Wojciech ciężko zaniemógł. Gdy
życie jego wisiało na włosku, zrozpaczeni rodzice
postanowili ofiarować go Bogu, gdyby wyzdrowiał. Modły
ich zostały wysłuchane, albowiem gdy zanieśli chore
dziecię do kościoła i położywszy je na ołtarzu
Najświętszej Maryi Panny ponowili swój ślub, Wojciech
na wpół już umarły przyszedł do siebie. Cud ten
świadczył, że Bóg bierze go sobie za sługę.
Gdy Wojciech podrósł, oddali go rodzice w naukę
duchownym, później zaś wysłali go na wychowanie do
arcybiskupa magdeburskiego Adalberta. Arcybiskup wnet
pokochał młodzieniaszka dla jego czystych obyczajów i
wielkiej pilności w naukach.
Dziewięć lat już spędził Wojciech w Magdeburgu,
gdy w roku 981 umarł mu ojciec. Na wieść o tym
pospieszył Wojciech do ojczyzny. W niejaki czas
później, przybywszy do Pragi, wyświęcony został
przez tamtejszego biskupa Dytmara na kapłana. Gdy po
upływie dwóch lat umarł biskup Dytmar, książę
czeski Bolesław Srogi, kapłani i lud jednogłośnie
obrali jego następcą Wojciecha. Młody kapłan, widząc
w tym wolę Bożą, przyjął wybór i oddał się
gorliwie pracy.
W Czechach panowało wtedy straszne zepsucie. Cnotliwy
biskup, cały oddany Bogu i swoim owieczkom, czynił
nadludzkie wysiłki, aby zbłąkany naród przywieść do
upamiętania i do pokuty. Objąwszy biskupstwo,
podzielił swoje dochody na cztery części,
przeznaczając jedną z nich na potrzeby kapłanów i
kleryków, drugą na potrzeby kościołów, trzecią na
wykupno niewolników, a dopiero czwartą zatrzymywał dla
siebie. Oprócz świąt, nigdy nie widziano go przy
obiedzie, a północ nigdy go nie widziała śpiącego,
dzień bowiem aż do wieczora trawił na nauczaniu
kapłanów i wiernych albo na roztrząsaniu spraw,
które należały do jego urzędu, a większą część
nocy na rozmyślaniu. Łoże jego było dla pozoru dobrze
zasłane, ale miejscem jego snu była goła ziemia, a za
poduszkę służył mu kamień pod głowę podłożony.
Miłosierdzia był tak wielkiego, że nigdy nikogo bez
jałmużny albo pociechy nie opuścił. Pewnego razu, gdy
wyjechał za miasto, prosiła go jakaś wdowa o suknię.
"Przyjdź do mnie jutro, bo tu nic z sobą nie mam"
- odpowiedział, ale zaraz rozmyślił się i rzekł do
siebie: - "Kto wie, czy będę żył do jutra?
Wesprę ją dziś jeszcze, abym nie cierpiał na sądzie Bożym, a ona, aby szkody nie poniosła". I
przywoławszy ją, zdjął suknię wierzchnią z siebie i
dał jej, ucząc tym przykładem, abyśmy nie zwlekali z
dobrymi uczynkami, gdyż nie wiemy, co nas jutro spotka.
Jeden z najstarszych żywotów św. Wojciecha w ten
sposób opisuje jego codzienne zajęcia w czasach, gdy
zasiadał na katedrze praskiej: "Krótki dawał
spoczynek oczom, a żadnego pobłażania strudzonym
nogom. Zwiedzał więc miejsca kaźni, pocieszając
licznych więźniów i krzepiąc ich na duszy i ciele.
Nikt nie wiedział dokładniej, w której części miasta
i w którym domu leży chorobą złożone biedactwo,
jaką niemocą złamane, ilu chorych odzyskało zdrowie,
ilu padło ofiarą śmierci? Gdy mu mimo to pozostawało
nieco czasu, wychodził na swoją rolę podczas zasiewów
i tam własną siejąc ręką, cieszył się z tego, że
mógł sam własnymi rękoma na chleb pracować. Stamtąd
wróciwszy, klękał u podwoi kościelnych do kornej
modlitwy i rzewnych westchnień. Każdego dnia dawał
ludowi sposobność słuchania słowa Bożego, sam
gorliwie głosząc kazania przed rozpoczęciem
nabożeństwa. Gdy skończył Mszę św., zajmował się
sprawami pokrzywdzonych wdów i sierot. Resztę chwil
wolnych spędzał na czytaniu Pisma św. wespół z
duchowieństwem swoim, śpiewaniu psalmów Dawidowych i
rozglądaniu się w żywotach świętych Pańskich".
Pracował więc gorliwie, ale zarówno jego nauki, jak
przykład dobrych uczynków były bezowocne, gdyż naród
czeski, chociaż z imienia od dawna chrześcijański, w
głębi duszy pozostał pogański, kalając się
wszelakimi występkami i zbrodniami. Zarówno możni, jak
lud obrażali Boga wiarą w bożków, gwałcili święta,
łamali przykazanie postu, prowadzili handel
niewolnikami, plamili dusze mordem i zabójstwami,
bogatsi brali po kilka i kilkanaście żon, a duchowni
nie przestrzegali obowiązku bezżeństwa.
Św. Wojciech widząc, że jego usiłowania nie
przynoszą pożądanych owoców, po pięciu latach
ciężkiej a daremnej pracy opuścił Pragę i odbył
pielgrzymkę do Ziemi św., aby u grobu Zbawiciela
żebrać miłosierdzia dla zatwardziałych
współziomków. Udał się najpierw do Rzymu do Ojca
świętego, aby go zwolnił z obowiązków pasterskich, a
gdy otrzymał, czego pragnął, puścił się wraz ze
swym bratem Radzimem w podróż. Po drodze wstąpił do
klasztoru benedyktynów na Monte Cassino. Pobożny opat
jął odradzać biskupowi daleką, a pełną niezmiernych
niebezpieczeństw pielgrzymkę do Ziemi świętej,
nakłaniając go natomiast do życia zakonnego. Święty
Wojciech, uznawszy w tej radzie cnotliwego męża wolę
Bożą, wrócił do Rzymu, a odbywszy nowicjat w
klasztorze benedyktynów pod wezwaniem św. Bonifacego i
Aleksego, wraz z bratem przywdział habit zakonny w roku
989.
Jak przedtem na stolicy biskupiej, tak teraz w celi
klasztornej zajaśniał Wojciech rozlicznymi cnotami.
"Nogę stosował do posłuszeństwa rozkazom - pisał
w jego żywocie św. Brun z Kwerfurtu, Męczennik - i
jakby do uczty tak spieszył do spełnienia rozkazów, a
jeśli wydano jakieś zarządzenie, tym radośniej
czynił każdą posługę, im była podlejsza. Wszelką
pokorę gorliwym ćwiczeniem w sobie kształcił, aby
postąpił tym bliżej ku podobieństwu Bożemu.
Zapomniał, że był biskupem, a stał się maleńkim
wśród braci. Gdy przyjdzie jego tydzień, czyści
kuchnię, utrzymuje ją we wzorowym porządku, myje garnki
i za wszelkimi potrzebami chodzi niby kucharz. Dla braci
nosi wodę ze studni do mycia rąk i na plecach nosi rano
do celi, wieczorem i w południe do stołu. Aby mu było
wolno służyć całemu zgromadzeniu wieczorem, rano i w
południe, oto, co sobie uprosił u opata. Skrytym
myślom nigdy nie pozwolił sobą władać. Cokolwiek
szeptał mu diabeł przystępując do duszy, natychmiast
głośno opowiadał przełożonym. Starannie wczytywał
się w Pismo św., pilnie badając grzechów i cnót
istotę. Pod dom swej duszy położył fundamenty
głębokiej pokory. A gmach ten, jakoby w formie krzyża
budowany, miał za węgielne kamienie cztery cnoty:
mądrość, sprawiedliwość, męstwo i
wstrzemięźliwość. Kościołem Pańskim się uczynił,
królewską komorę królewskiemu synowi przygotował w
sobie. Modlitwom i czytaniu oddawał się tym swobodniej,
że nie obijał mu się o uszy hałas natrętnego świata
i nie dręczyły go żadne troski ani niebezpieczna
odpowiedzialność za rząd dusz. Nigdy nie dawał powodu
do kłótni; z ust jego nigdy nie słyszałeś zarzutu
ani przykrego szemrania. A gdy go opat ostro karcił,
spotykał miłą cierpliwość i uległą pokorę. Rad
był wszelkiej pracy i nie tylko przełożonych, ale i
poddanych gotów był słuchać. A to jest pierwsza droga
cnoty dla mężów ubiegających się o niebo i do
wzniosłych dążących rzeczy. Całe pięciolecie
służył niby żołnierz zakonowi, słodyczą obyczajów
wszystkim miły, wielkością cnót przewyższając
wszystkich. Jeśli kogo opadła zawiść ku jego
świętości, tego rychło rozbrajał pokorą.
Postępował z dnia na dzień z cnoty w cnotę.
Postępował w jego gościnnym sercu gość Chrystus,
krocząc jak gdyby król koronowany po stopniach z kości
słoniowej, a krok każdy znacząc doskonałością aż
do dnia ostatniego".
Już cztery lata pędził św. Wojciech pobożny
żywot w ciszy klasztornej, gdy naraz zjawiło się w
Rzymie poselstwo z Pragi, z pokorną a gorącą prośbą
do Ojca świętego, aby powagą swoją zniewolił
Wojciecha do powrotu na praską stolicę biskupią.
Papież przychylił się do usilnych próśb skruszonych
Czechów i polecił pokornemu zakonnikowi, aby udał się
na powrót do opuszczonych owieczek. Na rozkaz papieża i
przełożonych opuścił posłuszny zawsze kapłan miłe
schronienie w klasztorze i udał się do Pragi w
towarzystwie Radzima i dwunastu zakonników.
Posłowie owi, na czele których stał Krystyn, brat
panującego księcia czeskiego, przyrzekli papieżowi i
świętemu Wojciechowi w imieniu całej diecezji
całkowitą poprawę, a mieszkańcy Pragi, ucieszeni
powrotem świętego biskupa, przyjęli go z oznakami
wielkiej czci i z niemniejszą wystawnością i
przepychem. Ale niedługo było tej poprawy. Zło, które
niegdyś zmusiło Wojciecha do opuszczenia ojczyzny,
panoszyło się nadal z tą samą co dawniej siłą, ale
Wojciech nie zrażał się tym, zwłaszcza że Czesi,
przynajmniej z początku, okazywali dobre chęci.
Powstał w tym czasie i przyobiecany klasztor dla
benedyktynów; wybudował go książę Bolesław, w
Brzewnowie na zachód od Pragi. Niestety, wkrótce
nastąpiła zmiana na gorsze. Przepaść pomiędzy
zapatrywaniami i dążeniami św. Wojciecha a jego
ziomków na nowo się otwarła i z dnia na dzień
stawała się głębszą. "Owce szukały ziemskich
dóbr, pasterz zaś prowadził je na niebieskie
pastwiska. Stąd poszło, iż owce nie rozumiały
pasterza, a pasterz nie umiał trafić do owiec
swoich", aż wreszcie zaszedł wypadek, który
skłonił Wojciecha do ponownego opuszczenia diecezji.
Zdarzyło się, że żona jednego z członków
znakomitego rodu Werszowców złamała wiarę
małżeńską. Dawne pogańskie prawo czeskie, nie
zarzucone jeszcze za czasów św. Wojciecha, pozwalało
mężowi zabić niewierną małżonkę. Owa
cudzołożnica, gdy jej grzech odkryto, ogarnięta
trwogą szukała ratunku u biskupa. Wojciech zamknął
ją w kościele, sądząc, że tym sposobem najpewniej
ocali ją od śmierci, istnieje bowiem prawo kościelne,
zabraniające wykonywania czynności sądowych na
miejscach poświęconych Bogu. Już u pogan istniał
zwyczaj, że zbrodniarza uciekającego się pod opiekę
bóstwa i chroniącego się przy ołtarzu nie wolno
stamtąd gwałtem uprowadzać, a Kościół prawo to,
uświęcone zresztą ustawodawstwem Mojżeszowym,
rozciągnął na wszystkie świątynie, naznaczając
ciężkie kary na tych, którzy by go nie przestrzegali.
Mimo to Werszowcy wdarli się przemocą do kościoła,
wywlekli niewiastę na dwór i kazali ją ściąć
pachołkowi.
Św. Wojciech, do głębi tym wstrząśnięty,
zażądał ukarania sprawców zbrodni, a gdy książę,
zaprzyjaźniony z Werszowcami i niechętny biskupowi,
odrzucił skargę, wyklął zbrodniczy ród i z
początkiem roku 995 ponownie opuścił Pragę. Udał
się najpierw na Węgry i zatrzymał się u tamtejszego
księcia Gejzy; podobno bawił już kiedyś u niego i
ochrzcił mu syna Stefana, późniejszego chrzciciela
Węgier i pierwszego ich króla, dla świątobliwego
życia i zasług dla wiary Chrystusowej wyniesionego
przez Kościół na ołtarze. Następnie podążył do
Włoch. U schyłku roku 995 był z powrotem w ukochanym
klasztorze św. Bonifacego i Aleksego na Awentynie i
oddał się całą duszą modlitwie i pobożnym
ćwiczeniom.
Tymczasem na jego ród spadła straszliwa katastrofa.
Pod koniec września roku 995, może za poduszczeniem
zbrodniczego i mściwego rodu Werszowców, książę
Bolesław napadł podstępnie na Libice, a zdobywszy je
po krótkim oblężeniu kazał zamordować czterech
obecnych na zamku braci świętego Wojciecha, wraz z
żonami, dziećmi i krewnymi, po czym ziemie
Sławnikowiczów przyłączył do własnych
posiadłości. Niedobitki rodu, a między nimi najstarszy
brat świętego Wojciecha, Sobiebor, który w tym czasie
przebywał na wyprawie wojennej, zbiegli na gościnny
dwór swego potężnego krewnego, monarchy polskiego
Bolesława Chrobrego. Dali oni początek kilku znakomitym
polskim rodom rycerskim, jak Pałuki i Różyce-Poraje.
Prześladowany biskup, opuściwszy Pragę, udał się
z powrotem do klasztoru w Rzymie, gdzie przez cztery lata
w spokoju służył Bogu.
W kilka miesięcy po powrocie świętego Wojciecha w
mury klasztoru św. Bonifacego i Aleksego przybył do
Rzymu cesarz Otto III na koronację. Z Ottonem, który
poznawszy świętego Wojciecha pokochał go całym sercem
i wielbił z całej duszy, przybył arcybiskup moguncki,
metropolita biskupów praskich. Stojąc z daleka, nie
widział on głębokiej przepaści pomiędzy świętym
Wojciechem a jego owieczkami, toteż zdawało mu się,
że Wojciech zbyt się pospieszył z opuszczeniem swego
posterunku, że zaś Czesi znowu żądali pasterza,
postanowił przedstawić sprawę Stolicy Apostolskiej.
Wskutek tego w połowie roku 996 otrzymał Wojciech od
papieża Grzegorza V nakaz powrotu do diecezji pod
groźbą klątwy i tyle tylko zdołał sobie uprosić,
że gdyby Czesi nie chcieli go przyjąć, wolno mu
będzie udać się dla opowiadania słowa Bożego do
pogan.
Po koronacji Ottona wyjechał święty Wojciech w jego
orszaku wraz z nieodstępnym bratem Radzimem z Rzymu i
udał się do Moguncji, ulegając gorącym prośbom
cesarza, który z każdym dniem coraz więcej kochał i
czcił świętego męża. Spędziwszy na dworze cesarskim
dwa miesiące udał się na pielgrzymkę do Francji, do
grobu św. Marcina w Tulonie i do grobu św. Benedykta we
Floriaku, po czym przez Moguncję, gdzie znowu zabawił
przez jakiś czas, udał się do Polski, na dwór
Bolesława Chrobrego i stanął tam z końcem roku 996.
Monarcha polski przyjął go z wielką czcią i wysłał
posłów do Pragi, którzy mieli mu przywieźć
odpowiedź księcia Bolesława, czy może jeszcze raz
wrócić do Czech jako biskup. Czekając na ich powrót,
zajął się święty Wojciech pracą kościelną w
Polsce, zakładając klasztor benedyktynów w Trzemesznie,
czy też w Łęczycy i oddając się działalności
misyjnej. Szerzył przy tym przepiękną pieśń do Matki
Boskiej, zaczynając się od słów: "Bogarodzica
Dziewica". Starożytną tę pieśń po dziś dzień w
każdą niedzielę i święto śpiewają u grobu
świętego apostoła w katedrze gnieźnieńskiej młodzi
klerycy, kształcący się na kapłanów.
Nadeszła wreszcie odpowiedź z Pragi: Czesi stanowczo
odmówili ponownego przyjęcia biskupa, wyrażając
obawę, że mógłby po powrocie chcieć pomścić
wymordowanie swej rodziny. Tym samym nadeszła pora,
kiedy święty Wojciech stosownie do postanowień
rzymskich miał wyruszyć na misję do pogan. O wyborze
terenu misyjnego rozstrzygnął Bolesław Chrobry.
Skierował on świętego Wojciecha do Prus, zupełnie
pogańskiej krainy nad Morzem Bałtyckim, na północny
wschód od Polski.
Z początkiem wiosny roku 997 święty Wojciech
pożegnał Bolesława i w towarzystwie Radzima oraz
drugiego jeszcze kapłana Benedykta puścił się Wisłą
do Gdańska, gdzie jak wszędzie wielu nawrócił i
ochrzcił, po czym wyruszył morzem do Prus. Dla opieki
podczas morskiej przeprawy towarzyszyło im trzydziestu
zbrojnych. Po wylądowaniu na brzegu pruskim, co
nastąpiło gdzieś w pobliżu dzisiejszego miasta
Królewca, zbrojni szybko odpłynęli z powrotem, a
święty Wojciech ze swymi dwoma towarzyszami ruszył w
głąb kraju, aby jak najprędzej zacząć głosić
Ewangelię św. Niestety, mieszkańcy pierwszej po drodze
spotkanej osady dowiedziawszy się, w jakim celu przybyli
trzej pielgrzymi, podnieśli wrzask i złorzecząc kazali
im natychmiast odejść: jeden z zuchwalszych uderzył
nawet św. Wojciecha wiosłem tak silnie, że omdlał.
Tak niegościnnie przyjęci opuścili misjonarze
nieszczęśliwych zaślepieńców i podążyli do innej
osady, gdzie doznali lepszego przyjęcia. Aliści i tu,
gdy święty apostoł jął z zapałem mówić, iż
przyszedł, aby pogańskiej ludności dać poznać
prawdziwego Boga i wskazać drogę do zbawienia,
powstało wzburzenie; zaczęto pielgrzymom grozić
śmiercią, jeżeli natychmiast nie opuszczą osady, a
wreszcie wsadzono wszystkich trzech do łodzi i
wywieziono na sąsiednie wybrzeże.
Święty Wojciech postanowił naradzić się z
towarzyszami, czy by nie lepiej było udać się do
sąsiednich plemion, mniej zatwardziałych. Powstawszy o
brzasku dnia 23 kwietnia z miejsca, gdzie ich poganie
porzucili, udali się brzegiem morza w dalszą podróż,
skracając sobie drogę śpiewaniem psalmów Dawidowych.
Około południa przyszli do wspaniałego lasu, wśród
którego znajdowała się piękna polana. Tutaj Radzim
odprawił Mszę, podczas której święty Wojciech
przyjął Komunię świętą, po czym znużeni długą
drogą położyli się, aby wypocząć. Nie wiedzieli,
że miejsce to, zwane Romowe, poświęcone było
pogańskim bożkom, wskutek czego pod karą śmierci nie
wolno było na nie wstępować obcym.
Nagle zbudziły śpiących mężów Bożych głośne
okrzyki wściekłości i grozy. Liczny tłum pogan,
spostrzegłszy obcych przybyszów śpiących na świętym
polu, rzucił się na nich, aby pomścić tę zniewagę.
Ujrzawszy niebezpieczeństwo, święty Wojciech powstał
i zawołał: "Czyż może być coś piękniejszego i
wznioślejszego niż śmierć za Chrystusa?", po czym
zaczął się gorąco modlić o miłosierdzie Boże dla
swoich zabójców. W tej samej chwili kilku pogan
utopiło włócznie w jego piersi, po czym odcięto mu
głowę i wbito na pal, a ciało zostawiono niepogrzebane
na polu. Radzima i Benedykta powlekli poganie do osady,
ale niebawem rozcięli im pęta i puścili ich wolno, aby
udali się po okup za święte zwłoki.
Obaj świadkowie męczeństwa świętego apostoła
udali się do króla Bolesława Chrobrego, który z
niewymowną boleścią dowiedział się o śmierci wielce
umiłowanego sługi Bożego. Przejęty głębokim żalem
i gorącym pragnieniem uczczenia św. Męczennika,
wysłał Chrobry posłów do Prusaków, aby wydali ciało
biskupa za zapłatą. Poganie zgodzili się na żądanie
króla polskiego, ale pod warunkiem, że dostaną tyle
srebra, ile zwłoki będą ważyły. Bolesław, pragnąc
za jakąbądź cenę odzyskać święte szczątki, gotów
był dać nawet więcej, niż żądali chciwi Prusacy,
ale Bóg uczynił cud, gdyż ciało świętego Wojciecha
okazało się lekkie jak piórko, tak że poganie
niewiele kruszcu dostali i nieomal darmo musieli oddać
święte zwłoki.
Wykupione ciało sprowadził Bolesław do Polski i z
największą czcią złożył najpierw w klasztorze w
Trzemesznie, a następnie dnia 20 października 999 roku
przeniósł je do kościoła Najświętszej Maryi Panny w
Gnieźnie, wybudowanego przez Mieszka I.
Wkrótce imię świętego apostoła Prusaków
rozbrzmiało po całej Polsce i w sąsiednich krajach
chrześcijańskich, gdyż Bóg wsławił swego sługę
licznymi cudami, które się działy u jego grobu. Na
początku roku 1000 cesarz Otto III, głęboko dotknięty
śmiercią swego przyjaciela i nauczyciela, wybrał się
w świetnym orszaku biskupów, kapłanów, dostojników
świeckich i rycerzy na pielgrzymkę do Gniezna, aby
nawiedzić grób Świętego. Na granicy Polski powitał
go Bolesław Chrobry, po czym ruszyli do Gniezna, opodal
którego dostojny pielgrzym zsiadł z konia i dokończył
drogi piechotą i boso. U wrót katedry powitał go
biskup poznański Unger i zawiódł go do grobu
Świętego, przed którym cesarz długo się modlił, po
czym uroczyście ogłosił utworzenie arcybiskupstwa
gnieźnieńskiego. Pierwszym arcybiskupem został brat
świętego Wojciecha, Radzim. Była to jedna z
najważniejszych chwil w dziejach Kościoła na ziemiach
polskich i państwa polskiego, ponieważ przez ten akt
otrzymała Polska jednolitą, zależną wprost od Stolicy
Apostolskiej organizację kościelną, co stwarzało
rękojmię zarówno pomyślnego rozwoju katolicyzmu na
wschodzie Europy, jak i utrzymania politycznej
niezawisłości i jednolitości państwa polskiego. Nie
dziw, że Polacy wdzięczni za te, jako też rozliczne inne
łaski i zawsze głęboko ufni w przyczynę św.
Wojciecha otoczyli jego pamięć największą czcią i
miłością, i w licznych potrzebach uciekali się do
jego orędownictwa, a nigdy nie na próżno.
Chociaż blisko tysiąc lat upłynęło od śmierci
świętego Męczennika, po dziś dzień w dniu 23
kwietnia śpieszą liczne pielgrzymki do Gniezna, gdzie w
katedralnym kościele wznosi się piękny grobowiec tego
wielkiego patrona naszego kraju.
Nie stracił nic na tym święty Wojciech, że Czesi z
jego nauki i pracy korzystać nie chcieli, Bóg bowiem
wynagrodził go tak dobrze, jak gdyby był z najlepszym
skutkiem pracował. Niech Bóg będzie jedynym celem prac
i zabiegów twoich, a nie będziesz się potrzebował
troszczyć o to, jak ci się powiodą. Choćbyś ani
nagrody, ani wdzięczności od ludzi nie doznał,
choćbyś nie widział upragnionych owoców swej usilnej
pracy, nic na tym nie stracisz, bo czekać cię będzie
bogata i pewna zapłata u Boga.
Nauka moralna
Święty Wojciech tak się przeraził ciężkim
konaniem niedbałego biskupa Dytmara, który na łożu
śmierci wyrzucał sobie zdrożności, jakich się
dopuszczał na swym urzędzie, że oblókł się we
włosiennicę i obchodząc kościoły czynił surową
pokutę. Jakże okropny musi być zgon dla samego
grzesznika, jeżeli świadka jego boleści moralnych tak
może przestraszyć! Dla świętego Wojciecha żywa
pamięć tej okropnej śmierci była bezustanną
podnietą do sposobienia się przez całe życie na
śmierć bez wyrzutów sumienia. I ty, Czytelniku miły,
użyj tego wybornego środka i rozważ sobie, jak
straszliwy czekałby cię koniec, gdybyś życia twego
nie wiódł zgodnie z przepisami, jakie nam zostawił
Jezus Chrystus.
Modlitwa
Twoje miłosierdzie, prosimy Cię Panie Jezu Chryste,
niech nam wyjedna święty Wojciech, biskup i Męczennik,
abyś i nam grzechy nasze litościwie odpuścił i
łask, o które prosimy, udzielił. Przez Pana naszego,
Jezusa Chrystusa. Amen.
Św. Wojciech, biskup i Męczennik
Urodzony dla świata 956 roku,
Urodzony dla nieba 23.04.997 roku,
Wspomnienie 23 kwietnia
Żywoty Świętych Pańskich
na wszystkie dni roku - Katowice/Mikołów 1937 r.