STRONA INTERNETOWA POWSTAŁA W CELU PROPAGOWANIA MATERIAŁÓW DOTYCZĄCYCH INTEGRALNEJ WIARY KATOLICKIEJ POD DUCHOWĄ OPIEKĄ św. Ignacego, św. Dominika oraz św. Franciszka

Cytaty na nasze czasy:

"Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony"

Św. Ignacy Loyola


"Papa materialiter tantum, sed non formaliter" (Papież tylko materialnie, lecz nie formalnie)

J.E. ks. bp Guerard des Lauriers



"Papież posiada asystencję Ducha Świętego przy ogłaszaniu dogmatów i zasad moralnych oraz ustalaniu norm liturgicznych oraz zasad karności duszpasterskiej. Dlatego, że jest nie do pomyślenia, aby Chrystus mógł głosić te błędy lub ustalać takie grzeszne normy dyscyplinarne, to tak samo jest także nie do pomyślenia, by asystencja, jaką przez Ducha Świętego otacza On Kościół mogła zezwolić na dokonywanie podobnych rzeczy. A zatem fakt, iż papieże Vaticanum II dopuścili się takich postępków jest pewnym znakiem, że nie posiadają oni autorytetu władzy Chrystusa. Nauki Vaticanum II, jak też mające w nim źródło reformy, są sprzeczne z Wiarą i zgubne dla naszego zbawienia wiecznego. A ponieważ Kościół jest zarówno wolny od błędu jak i nieomylny, to nie może dawać wiernym doktryn, praw, liturgii i dyscypliny sprzecznych z Wiarą i zgubnych dla naszego wiecznego zbawienia. A zatem musimy dojść do wniosku, że zarówno ten sobór jak i jego reformy nie pochodzą od Kościoła, tj. od Ducha Świętego, ale są wynikiem złowrogiej infiltracji, jaka dotknęła Kościół. Z powyższego wynika, że ci, którzy zwołali ten nieszczęsny sobór i promulgowali te złe reformy nie wprowadzili ich na mocy władzy Kościoła, za którą stoi autorytet władzy Chrystusa. Z tego słusznie wnioskujemy, że ich roszczenia do posiadania tej władzy są bezpodstawne, bez względu na wszelkie stwarzane pozory, a nawet pomimo pozornie ważnego wyboru na urząd papieski."

J.E. ks. bp Donald J. Sanborn

czwartek, 19 maja 2016

ŻYWOT ŚW. PIOTRA CELESTYNA, PAPIEŻA


Celestinus_quintus 

   Piotr z Abruku Apulji (żył około roku Pańskiego 1270), ziemi włoskiej, rodziców miał ubogich, tylko cnotą a bogobojnością zacnych. Ojciec jego Augeslerus, matka Marja, jako Jakób patrjarcha mając synów dwunastu, bojaźni ich Bożej nauczali, a tego Piotra osobliwie miłując i o nim sobie z młodości wiele dobrego tusząc, do szkoły go na naukę dali, innych braci do robót obracając. Matka, rychło owdowiałą będąc, wielką w nim pociechę miała, pomnąc, gdy się urodził, jakoby go w nabożnym zakonnym ubiorze widziała. 

 

Skoro miał sześć lat, już mówił matce: Pani matko, chcę ja być dobrym sługą Bożym. Czart go chciał ze szkoły wyrwać i od nauki odwieść przez jednego czarnoksiężnika i wieszczka, mówiąc: Innego syna daj do szkoły, a na tego pieniędzy nie trać, bo ten oto umrze. Ale ona widząc we śnie męża swego, który jej za to, iż go w szkole miała, dziękował, wyjąć go żadną miarą z nauki nie chciała. Pacholęciem młodem będąc, miewał wielkie od Pana Boga i anielskie już pociechy, gdy psałterz mówił, a na modlitwie bywał, którzy go i przez sen, gdy sobie co dziecinnego począł, karali. Był młodzieniec on bardzo cichy, prosty, czysty, matka go do służby Bożej i nadziei w Bogu przyprawowała, i z nim wiele rzeczy u Pana Boga upraszała.

 

Pragnął Piotr święty z młodości ze światem się pożegnać, żeby na pustem miejscu mógł się uchronić zabaw życia pospolitego, a wolne myśli swe w Pana Boga swego obrócić i wlepić, ale przyjść ku temu nie mógł, aż gdy miał lat dwadzieścia. I namówił z sobą jednego rówieśnika swego, mówiąc: Wynijdźmy z ojczyzny,  opuśćmy rodziców i świeckie nadzieje i zabawy, nago za nagim Chrystusem pójdźmy a szukajmy sobie wolnego na puszczy miejsca, wszakże pierwej Rzym nawiedźmy a poradźmy się o życiu naszem. Namówił tak jednego, ale ledwie dzień drogi z nim uszedłszy, opuścił go on towarzysz, wracając się nazad. A Piotr, jako opoka mocna, rzekł: Ty mnie opuszczasz, a Bóg mnie nie opuści. Będąc w drodze tej a wiele nędzy na niej cierpiąc, dowiedział się na jednej górze o pustelniku i kwapił się do niego. Ale gdy miał już wnijść do chałupki jego, Duch Boży go zatrzymał i oznajmił mu, iż on był obłudny sługa Boży, i wnijść do niego a zwierzyć się mu z myśli swoich nie chciał. A na innej górze ukazał mu Pan Bóg jeden wielki kamień, pod którym sobie jamkę małą uczynił, i tam w niej na chwale Bożej ustawicznej a modlitwie, jako młody żołnierz Chrystusów, trzy lata przeżył, i djabelskich pokus i złości w zupełnem zawżdy zwycięstwie w Chrystusie, Bogu swym, doznał. Potem do Rzymu szedł, i jako był w nauce niepośledni, za radą innych, pierwej klerykiem i potem po stopniach kapłanem został. Z Rzymu wyszedłszy a pustyni jeszcze pragnąc, w górze Moronis skałę jedną wydrążoną znalazł, którą sobie na mieszkanie obrał. Z niej wielki wąż wylazłszy, miejsca mu ustąpił i gościa uczcił. 

 

W tej skale pięć lat przemieszkał, i wielkie tam sobie dary Boskie i światłość cnót doskonałych w bogomyślności zjednał. Chodził co dzień do bliskiego kościoła i ofiary nieogarnionych tajemnic z wielkiem nabożeństwem i bojaźnią czynił. A ukarzając się im dalej, tem więcej Panu Bogu, i czyniąc się bardzo grzesznym, przyszła mu ta myśl, iż był niegodnym sprawować Przenajświętszą Ofiarę Mszy przedziwnej, a żeby lepiej było, naśladując Pawła pustelnika i Antoniego, i Benedykta, tak wielkiego urzędu kapłańskiego zaniechać a w pustyni się więcej kochać. Z tej myśli nie mógł się wyprawić i umyślił iść do Rzymu, a o to się radzić. Ale nocy tej, po której wynijść miał, ukazał mu się jeden opat, który go był w zakonne szaty oblókł i radził mu, aby Mszy św. sprawować nie przestawał. Toż mu jego spowiednik, gdy się z nim o tem rozmówił, czynić kazał. 

 

Z tego wątpienia wyszedłszy, wpadł w drugie około same pokusy cielesnej i zmazania niechcianego, jeśli się w ten dzień godzi Przenajświętszą Mszę mieć, gdy człowiek jest nagabany. Radził się z tem innych zakonników, ale jedni tak mówili, drudzy owak. I będąc na myśli rozerwanym, od samego Pana Boga miał naukę przez sen z takiego podobieństwa. Ciała nasze jest jako osioł, a dusza rozumna jako pan jego; a iż osioł ten ma wrodzone swe nieczystości, nie przeto dusza, która na nie nie zezwala, odstąpić ma duchownych swoich obroków. Tą nauką wątpienia swoje rozprawił a Mszy świętej nie zaniechywał.

 

Przemieszkawszy pięć lat w onej puszczy morofiskiej, pragnął jeszcze większego pokoju i pustyni głębszej, i znalazłszy w górze Magilla skałę jedną, umyślił w niej mieszkać. Już miał towarzyszów dwunastu, którzy mu onego żywota pomagali i zgodnie z nim, wielce go miłując i ważąc, a żywot jego naśladując, mieszkali; do których się wielu innych przyłączyło, którzy świat opuszczając, Piotra za wodza sobie i mistrza cnót wielkich obierali, i tam pobudowawszy cele i kaplicę, Panu Bogu w duchu cierpliwości i ubóstwa służyli. Miejsce ono Pan Bóg dziwnemi cudami uczcił. W święta słychać było jakieś dzwony dziwnej wdzięczności, na których słuchanie nie tylko się dusza ochładzała, ale i chorzy niektórzy ozdrowieli. Drudzy w onej kaplicy ich, anielskie śpiewania niewymownej słodkości niektórzy słyszeli. Na ono miejsce często się burzyli czarci, chcąc sługi Boże stamtąd wygnać; drudzy widomie z puszczy wychodząc, przewrócić wszystko budowanie chcieli; drudzy larwami sprośnemi braci straszyli, tak iż wszyscy uczniowie jego jednej nocy stamtąd przez bojaźń mało nie uciekli. Ale Piotr św. próżne one nieprzyjacielskie usiłowania, na doświadczenie statku od Boga przypuszczone, rozegnał.

 

Był ten święty w modlitwie, w śpiewaniu godzin, w psalmach, w postach, w nocnem czuwaniu i podnoszeniu myśli do Pana Boga nieprzerobiony. Mszę zawżdy w świtanie z wielką skruchą odprawował, i jeśli kiedy co zbywało czasu, pisał albo księgi wiązał, albo braterskie suknie naprawował. Mięsa nigdy nie jadł, wino rzadko pił, i to tak wodą przerzedzone, iż tylko barwa winna na wodzie zostawała. Co dzień pościł, okrom niedzieli, w piątek na chlebie i na wodzie przestawał, czterokroć do roku wielkie posty po dni czterdzieści czynił. Czasu jednego w zapalczywości ducha nabożeństwa, umyślił czterdzieści dni postu w jednym dole na dziesięciu żemłach a ośmiu cebulach odprawić, gdzie gdy dżdże i zimno uderzyło, szaty mu do ziemi przymarzły, a on jednak trwał przez dwadzieścia dni, chwaląc Pana Boga, a przy końcu onych dni czterdziestu, ludzie nabożni, którzy go zwykli byli nawiedzać i błogosławieństwo od niego brać, tam go znaleźli, i napoły żywego z płaczem wynieśli. Tam w Muronie, czując się już starym, gdy się zamknąwszy w celi do śmierci przyprawował, dziwnem zrządzeniem Boskiem na papiestwo obrany jest. Bo gdy dwa lata po Mikołaju czwartym wakowało, w Peruzu jeden kardynał zawołał: Papieżem naszym jest Piotr z Muronu — wnet wszyscy po dwuletniej niezgodzie zaraz się z podziwieniem zgodzili i jego obrali. On gdy się tego dowiedział, z bratem jednym uciekał i krył się jako mógł. Ale pochwycony, rad nie rad, na dostojeństwo ono wsadzony jest. — Człowiek wielce pokorny, który z tegoby się był drogo wykupić chciał. Z onego obrania takiego, Kościół Boży i lud wszystek Boży niewymownie był uweselon, tak iż do jego celi dwaj królowie, sycylijski i węgierski, przyjechali, którzy go z kardynałami i z wielu innych książąt i panów na papiestwo prowadzili. Na tej drodze żadną miarą na koniu siedzieć nie chciał, jedno na osiołku — nie przez to, aby osobliwości w tem szukał, ale iż od swych zwyczajów pokornych oderwać się rychło nie dał. Było na co patrzeć, gdy w takim tłumie panów i ludzi tak pokornie aż do Akwili jechał. Chorych wielu, którzy do niego przystąpić mogli, zdrowie odniosło, bo wielkie miał u ludzi o swej świątobliwości rozumienie. A jeden syna chromego na nogi niosąc, gdy się do papieża docisnąć nie mógł, na jego osiołka syna wsadził i wnet go zdrowego i na nogach chodzącego oglądał. 

 

W Akwili na papiestwo koronowany, imię Celestynus wziął. Nie zapomniał pokory na tak wielkim stanie; i uczyniwszy dwóch mnichów zakonu swego, z którymi w żywocie zakonnym z początku żył, kardynałami, z ich towarzystwem swoje nabożeństwo w pałacach papieskich prowadził. A po pół roku, gdy widział, jaki to urząd trudny a wielki, i jaka z niego liczba Panu Bogu, poradziwszy się ludzi uczonych, iż mógł z dobrem sumieniem papiestwo spuścić, w dzień świętej Łucji zebrawszy kardynałów, z wielką pokorą infułę papieską, pierścień i szatę z siebie zdejmując, papiestwo spuścił i wnet do ich nóg jako im już poddany on pokorny Piotr przypadał. O niewysławiona a rzadka na świecie cnota. Nie myślał ten o wyniesieniu ubogiego domu swego i przyjaciół, ani o czci świeckiej, o którą ludzie tak szyję łamią. Tego dnia, którego papiestwo zdał, po Mszy swej chromego, który chodzić nie mógł, jednem przeżegnaniem zleczył, na posromocenie tych, którzy mówią, iż nie z pokory, ale z nikczemności swej papiestwo opuścił. U ludzi świeckich, jako mówi św. Ambroży, ci za podłych a niskich poczytani są, którzy o cześć i o sławę, i o bogactwa żywota tego śmiertelnego nie dbają. Acz papiestwo rzeczą jest duchowną i urzędem Chrystusowym, ale ta cześć u ludzi i przodkowanie, które z nim idzie, uwieść może, iż się w tem podnieść kto i ukochać, i czci pragnieniem pomazać serce swe może. Z wielkiej pychy pochodzi, kto się na nie pnie albo go spuścić nie gotów, gdy rozumie, iż to z większym pożytkiem Kościoła Bożego być może. Smutno na papiestwo jechał, a gdy od niego był wolny, z weselszą myślą do komórki swej bieżał, niźli drugi, gdy na królestwo wjeżdża. Ubóstwo i zatajenie, i celę nad państwo i pałace, i czci wszystkiego świata przełożył.

 

Lecz na większą koronę cierpliwości swej i w onej celi osiedzieć się pokornie starzec i pokoju żadnego mieć nie mógł. Bo papież Bonifacjus ósmy, po nim obrany, wątpiąc w to, iż on prawdziwie papiestwa spuścić, chociaż sam chciał, nie mógł, a żeby lud, który trzymał wiele o jego świątobliwości, za papieża go nie miał, gonić go kazał a do siebie przywieść. Prosił pokornie posłów papieskich, aby mu żyć w komórce jego dopuścili, obiecując okrom braci swej, z nimi rozmów nie mieć. To nie pomogło; przywieść go poniewolnie kazał. Święty Piotr uciekał i krył się, biegając w starości swej po pustych górach i lasach tylko z jednym bratem, gdzie go jedno oczy niosły, ale się nigdzież zataić nie mógł. Już się i za morze puścić chciał, ale go wiatry zaś do jego brzegu przyniosły, i u miasta Westji pojmany jest. Król sycylijski za rozkazaniem papieskiem z wielką czcią do papieża go odsyłał. Tak się wielu ludzi, którzy go przez oną drogę prowadzili, do niego zbiegało, iż we dnie z nim jechać nie możono. I radziło mu wiele osób zacnych, aby się papieżem zwał, ale on na to przyzwolić nigdy nie chciał, i owszem mówił: I terazbym powtóre papiestwo spuścił.

 

Przywiedziony do papieża, gdy blisko komory jego był posadzony, cud jeden przezeń uczynił Pan Bóg, bo arcybiskupa konsentyefiskiego, którego kamień tak morzył, iż mu już gotowano pogrzeb, modlitwą swoją zleczył i prawie ożywił. Jednak się do komórki swej wyprosić od papieża nie mógł, bo go do ciasnego więzienia na zamek Fumonis dać kazał, tak iż żaden człowiek do niego przyjść nie mógł; prosił tylko o dwóch braci swoich, aby z nimi służbę Bożą i pacierze odprawować mógł. Ale oni sobie w więzieniu wstęsknili, i schorzali będąc, wynieść a drugich przysłać musieli; bo ciasne było ono więzienie, tak iż tam musiał legać, gdzie i Mszę miał. Oną nędzę z wielką cierpliwością znosił i mówił sobie: Komórki ci się i celi chciało. Otóż ją masz, czyńże, coś duszy swej winien. Ale różna daleko rzecz jest, samemu sobie więzienie zadać, a u drugiego więźniem poniewolnie być. Wielka cierpliwość twoja i korona, chwalebny Piotrze, a zwierciadło pokory od dawnych wieków niesłychanej.

 

Dziesięć miesięcy w onem więzieniu trwając, w dzień świąteczny po Mszy swej przyzwał straż, którą nad sobą miał, i o bliskiem zejściu swem oznajmił, iż przed niedzielą Panu Bogu ducha oddać miał. I wnet zachorzawszy, jedną tylko kobierczyną pokryty leżąc, olej święty dać sobie kazał. I polecając się Panu Bogu a on psalm mówiąc: Laudate Dominum de coelis, z ciałem się w sobotę rozstał, a po zapłatę długiej cierpliwości swej pobieżał. Papież Bonifacjus ciało jego z wielką «czcią do kościoła, który był nowo zbudował w Ferentynie, biskupom i panom prowadzić i pogrześć rozkazał. Żołnierze, którzy go strzegli, papieżowi powiadali, iż przed śmiercią jego od piątku aż do godziny zejścia widzieli nade drzwiami komórki jego krzyż złoty na samym powietrzu wiszący, czem pokazać chciał Pan Bóg, jako dla imienia Jego krzyż od młodości aż do skonania ochotnie nosił, nigdy go nie składając. Żył lat sześćdziesiąt. Kanonizowany od Klemensa piątego, roku 1313, na cześć Bogu w Trójcy jedynemu. Amen.

 

 ŻYWOT ŚW. PIOTRA CELESTYNA, PAPIEŻA PIĄTEGO pisany od Piotra Alinka, kardynała kameraceńskiego (Surins Tont. 3.- Anion. 3 p. TU. 20 cap. 8).