Jednym z najwspanialszych świateł, opromieniających
po dziś dzień uczonością swoją Kościół święty,
jako też wzorem prawdziwej pokory chrześcijańskiej i
wiernej przyjaźni, był Święty, którego żywot teraz
mamy rozpamiętywać.
Grzegorz był potomkiem znakomitego rodu z Nazjanzu w
Kapadocji; ojciec jego, również Grzegorz, i matka
Nonna, oraz rodzeństwo Gorgonia i Cezariusz również
czczeni są jako Święci. Będąc jeszcze małym
chłopczykiem, nabrał upodobania w modlitwie, a w
czystości młodzieńczej utwierdził go sen, który
później w następujący sposób opisał:
"Objawiły mi się dwie dziewice w białych,
szatach z rozpuszczonymi włosami, dziwnej piękności i
wdzięku; twarze ich były zasłonięte delikatną
zasłoną, wzrok spuszczony ku ziemi, na policzkach
jaśniały rumieńce, a ich postawa była szlachetna i
skromna. Pieściły się ze mną, jak matka z
dziecięciem, a na me pytanie, kim są i skąd przybyły,
odpowiedziały: "Jesteśmy niewinnością, otaczamy
tron Jezusa Chrystusa i radujemy się bardzo, gdy dusze
dziewicze przed tron ten przybywają. Przyłącz się do
nas, otoczymy cię wielkim blaskiem i podniesiemy cię do
jasności, tam, gdzie króluje Trójca
Przenajświętsza", po czym niejako popłynęły ku
Niebu, a ja pełen zachwytu spoglądałem za nimi.
Miałem wielkie pragnienie udać się do nich i żyć
odtąd w niewinności. Od tego czasu nie miałem
najmniejszego pociągu do biesiady, do pięknego ubioru,
do żartów, do koni, do polowania, w ogóle do uciech
światowych; natomiast polubiłem książki nabożne,
chętnie przebywałem w towarzystwie nabożnych ludzi, a
pragnąłem tylko nauk i zbawienia".
Grzegorz uczęszczał do szkół w Cezarei,
Aleksandrii i Atenach, gdzie z Bazylim i bratem jego
Grzegorzem połączył się trwałym węzłem przyjaźni,
który na cały świat zasłynął pod nazwą
"trójcy kapadockiej". On sam o tym związku
pisze w ten sposób: "Ta sama dążność do nauk
ożywiała nas wszystkich, a przy tym żaden nie pałał
zazdrością przeciw innym, przeciwnie, każdy z nas
starał się towarzyszów zachęcać do coraz większej
cnoty i doskonałości; życie nasze poświęcone było
Bogu i Niebu. Obcowaliśmy tylko z najlepszą i
najmoralniejszą młodzieżą, albowiem lekkomyślni i
wyuzdani towarzysze bardzo często pociągają innych do
występku. Znaliśmy tylko dwie drogi: jedną do
kościoła i do kapłanów, a drugą do nauk.
Lekkomyślne zabawy światowe, rozrywki zmysłowe,
teatry, biesiady, pozostawiliśmy tym, którzy się w
nich rozkoszowali, i gardziliśmy wszystkim, co życia
chrześcijanina nie uszlachetnia i człowieka nie
naprawia".
Kiedy Grzegorz złożył wszystkie egzaminy i wracał
pełen nadziei w progi rodzinne, powstała na morzu
wielka burza. Na widok niebezpieczeństwa młody uczony
padł na kolana i ślubował, że jeśli ocali życie,
nie tylko zaraz przyjmie chrzest święty, ale nawet
zostanie kapłanem. Burza natychmiast się uciszyła,
okręt szczęśliwie przybił do brzegu, a on
pośpieszył zaraz do Nazjanzu w objęcia ojca, który
był już wówczas biskupem, przyjął chrzest święty i
zaczął żyć samotnie, spędzając czas jak zakonnik na
modlitwie i rozmyślaniu. Pod wpływem gorącej
przyjaźni udał się w jakiś czas i później do
Bazylego do Pontu i tam, razem z nim stroniąc od
świata, przebywał dwa lata, po czym powrócił do
Nazjanzu. Skłoniła go do tego wiadomość, że ojciec
przeszedł na stronę arian. Uczynił to nie ze złej
woli, lecz pod wpływem podstępnych namów, toteż
Grzegorz łatwo przekonał go, że popełnił błąd, i
nakłonił go do powrotu na łono Kościoła
katolickiego.
W uroczystość Bożego Narodzenia 361 roku udzielił
mu ojciec święceń kapłańskich. Grzegorz - chociaż
stało się to bez jego przyzwolenia - przyjął z
pokorą wolę ojca, ale z obawy przed wysoką
odpowiedzialnością urzędu kapłańskiego uszedł do
swego przyjaciela Bazylego; atoli prośbom ojca i ludu
nie mógł się długo oprzeć, powrócił tedy do
Nazjanzu i rozpoczął pracę duszpasterską.
Po śmierci ojca obrano biskupem Grzegorza, ale on
powtórnie uszedł do Bazylego, będącego już biskupem
w Cezarei. Bazyli mianował go biskupem w Sasimie,
jednakże nieprzychylny układ stosunków politycznych
nie pozwolił Grzegorzowi objąć stolicy. W roku 379
powołano Grzegorza do Konstantynopola. Katolicy tamtejsi
pod panowaniem kacerza, cesarza Walensa, utracili
wszystkie kościoły, które zabrali im arianie, lecz gdy
na tronie zasiadł Teodozjusz, zaczęli żywić
nadzieję, że im kościoły będą zwrócone i
oczekiwali arcypasterza. Kiedy ujrzeli Grzegorza, nie
byli zrazu zadowoleni, gdyż jego postawa nie wzbudzała
w nich wielkiego zapału; był bowiem, jak sam pisze,
małym, łysym człowiekiem, pochylonym latami,
wynędzniałym przez życie pokutnicze, ubranym ubogo.
Atoli pierwsze jego kazanie bardzo ich ożywiło; liczba
słuchaczy i nawróconych odtąd z każdym dniem rosła,
a zapał dla wymownego mówcy zwiększał się po każdym
kazaniu. Arianie zaniepokoili się jego wszechpotężnym
wpływem, zaczem zawrzała w nich nienawiść i zaczęli
go obrzucać przekleństwami, kamieniami, błotem, a
potem zburzyli jego mieszkanie i kaplicę. Grzegorz
zemścił się na nich tak jak to Święci zwykli
czynić, to jest dobrodziejstwami, dobrocią i
cierpliwością. Łagodność ta jeszcze bardziej ich
wzburzyła, wysłali zatem młodego złoczyńcę, by go
skrycie zamordował, ale ten, stanąwszy przed biskupem,
stracił odwagę i upadłszy na kolana, wyznał swój
zbrodniczy zamiar. Słowami pełnymi miłości odezwał
się biskup do niego: "Niechaj ci Bóg przebaczy,
jak ja ci przebaczam tę zbrodnię; teraz już do mnie
całkowicie należysz, a ja żądam, abyś odtąd żył w
bojaźni Bożej!". I tak się też stało.
Zajście to tym więcej przyczyniło mu stronników,
czcicieli i wyznawców wiary prawdziwej; kacerze i
poganie gromadzili się koło jego kazalnicy, a sława
jego rosła niesłychanie. Uczeni, jak Ewagriusz,
Hieronim i inni przybywali zewsząd, aby zostać jego
uczniami. Niestety, znalazł się pomiędzy nimi
niegodziwy pochlebca, Maksymus, który nadużył jego
miłości i dobroci, połączył się z jego
nieprzyjaciółmi i kazał się wyświęcić przez
biskupów ariańskich na patriarchę Konstantynopola,
albowiem Grzegorz nie był jeszcze uprawnionym biskupem w
tym mieście. Aby uniknąć wszelkich niepokojów,
chciał Grzegorz złożyć urząd, ale cesarz Teodozjusz
osobiście wprowadził go do kościoła świętej Zofii,
oddał mu pałac biskupi na mieszkanie, a sobór w roku
381 mianował go uroczyście patriarchą.
Znalazło się niestety kilku biskupów małego serca,
którzy nie chcieli uznać wyboru Grzegorza, pod tym
pozorem, że niegdyś mianowano go biskupem w Sasimie, a
więc nie może przyjmować innego biskupstwa. Grzegorz
odpowiedział tym biskupom następującymi słowami:
"Drodzy bracia, jesteście wyobrazicielami
pokoju, dlatego nie powinno wśród was być niezgody.
Jeśli mój obiór tak was zaniepokoił, to oświadczam
tutaj słowami proroka Jonasza: "Weźmijcie mnie i
wrzućcie do morza, iżby się burza uciszyła, której
ja nie wywołałem". Nigdy nie chciałem zostać
biskupem, a jeśli nim jestem, to stało się to wbrew
mojej woli. Wiek mój i osłabienie ciała pożąda
spokoju i chętnie pośpieszę do samotności, byle tylko
w Kościele Bożym spokój zapanował. Tylko tę mam do
was prośbę, postarajcie się, aby biskupem
konstantynopolskim został mąż, który by gorliwie
bronił prawdziwej wiary". Po tych słowach
opuścił zebranie i udał się do cesarza, który -
aczkolwiek niechętnie - pozwolił mu opuścić stolicę.
Wzruszające było pożegnanie Świętego z stolicą,
której mieszkańców głównie on zjednał dla wiary
świętej i przywiódł z kacerstwa pod stopy Jezusa
Chrystusa. Pełen radości powrócił do Nazjanzu, a
stamtąd do majątku, który odziedziczył po ojcu, aby
według zwyczaju trawić czas na pokucie i pisać dzieła
dla ludu chrześcijańskiego.
Ponieważ heretycy starali się pociągnąć za sobą
lud popieraniem umiłowanego przezeń śpiewu i poezji,
napisał Grzegorz w późnym wieku dużo religijnych
wierszy ku nauce i utwierdzeniu wiernych wyznawców w
wierze świętej.
Zasnął spokojnie snem wiecznym w roku 389. Jego
drogie relikwie długo spoczywały w kościele w
Nazjanzie. Potem przeniesiono je do Konstantynopola, a od
czasu wojen krzyżowych znajdują się w Rzymie w
kościele watykańskim.
Nauka moralna
Uczucie przyjaźni, przez całe życie łączące
Grzegorza z Bazylim, było dla nich obydwóch
niewyczerpanym skarbem szlachetnych rozkoszy, duchowych
korzyści, słodkiej pociechy i szczęścia. Każdy
człowiek - a więc i ty Czytelniku - czuje potrzebę
uczucia przyjaźni; rozważ zatem te dwa pytania:
Kto jest moim przyjacielem?
Pomiędzy skłonnościami i popędami, którym podlega
twoja dusza, pierwsza jest miłość. Masz w sobie
pociąg niepohamowany kochać kogoś, a życie byłoby
dla ciebie nieznośne, gdybyś nie miał nikogo, do kogo
mógłbyś się zwrócić z tym uczuciem. Tak samo
czujesz potrzebę być kochanym. Życie byłoby ci
przykre, gdyby cię nikt nie kochał. To uczucie
miłości i wywiązującej się z niej przyjaźni wpoił
w nasze serca Pan Bóg. "Miłość - mówi św.
Franciszek Salezy - jest królową uczuć i życzeń
serca, ona nas kształci, pociąga i równa nas z
przedmiotem naszej miłości".
Kto ma być mym przyjacielem?
Mała lub wielka wartość przyjaźni bywa ceniona
podług wartości spraw, które stanowią podstawę
przyjaźni. Jeżeli sprawy te są zmysłowe,
lekkomyślne, czy nawet grzeszne, jak np. piękność
ciała, doczesne bogactwa, śpiewy, tańce itp., to
przyjaźń taka jest zmysłowa, pospolita, nawet
grzeszna, - natomiast jeśli te sprawy są prawdziwie
szlachetne, moralne, dobre, miłe Bogu, jak nauki, sztuki
piękne, wychowanie młodzieży, pielęgnowanie chorych,
cnoty i pobożność, to przyjaźń jest prawdziwa,
szlachetna, dobroczynna, Panu Bogu upodobana, a tylko
taka zasługuje na piękną, miłą nazwę przyjaźni. O
taką tylko przyjaźń powinniśmy się starać.
Modlitwa
Boże, któryś lud Twój dla wskazania mu drogi
zbawienia wiecznego, błogosławionym Grzegorzem, wielkim
sługą Twoim obdarzył, spraw, prosimy Cię, abyśmy
posiadając go jako mistrza życia chrześcijańskiego na
ziemi, zasłużyli mieć go przyczyńcą w Niebie. Amen.
Św. Grzegorz z Nazjanzu
Urodzony dla nieba 389 roku,
Wspomnienie 9 maja
Żywoty Świętych Pańskich
na wszystkie dni roku, Katowice/Mikołów 1937 r.