Główne zasady etyki Kanta a etyka chrześcijańska
KS. DR MACIEJ SIENIATYCKI
PROFESOR UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO W KRAKOWIE
––––––––
Kant wywiera po dziś dzień przemożny wpływ na
nowoczesne kierunki filozoficzne, nie tyle szczegółami swego systemu, ile
przewodnimi jego ideami. Od szczegółów odstąpiono, ale myśli przewodnie systemu
Kanta stanowią i dziś punkt wyjścia dla filozofii. Niewielu pewnie dziś zechce
przysięgać na kategorie Kanta, ale większość filozofów wychodzi z kantowskiego
założenia, że umysł ludzki nie jest zdolny poznać metafizycznej strony rzeczy –
das Ding an sich – czyli co na jedno wyjdzie, że metafizyki nie można na
serio uznawać za prawdziwą umiejętność. Zwłaszcza gdy idzie o Boga, o duszę
nieśmiertelną, to bezowocny trud zabierać się do tych kwestyj, gdyż one leżą
całkowicie poza sferą ludzkiego poznania.
Nie inaczej jak z metafizyką Kanta ma się rzecz i z
jego etyką. Znowu niewielu godzi się na kantowskie postulaty praktycznego
rozumu, niewielu na uzasadnienia systemu, ale niemal wszystkie poza katolickimi
systemy etyczne – a jest ich legion – stoją na stanowisku kantowskim emancypacji
etyki od Boga, wszystkie czerpią siłę obowiązującą dla swych etycznych
postulatów nie z Boga, ale z człowieka, z kategorycznego imperatywu rozumu
ludzkiego, we wszystkich ostatecznym celem etycznego działania nie jest Bóg, ale
człowiek.
Kant spodziewał się swą etyką na nowo przywrócić
religii podwaliny jak: istnienie Boga, nieśmiertelność duszy, wolność woli,
które był zburzył w metafizyce. Usiłowania były chwalebne, niestety prawa
logiki okazały się silniejszymi od dobrej woli Kanta. Co w "krytyce
czystego rozumu" uznało się za nieprawdziwe, lub leżące poza sferą
ludzkiego poznania, to nie mogło w "krytyce praktycznego rozumu" stać
się znowu prawdziwym i być przystępnym dla rozumu ludzkiego. Wszak ten sam
rozum, który okazał się tak nieudolnym w rozwiązywaniu metafizycznych
problemów, ten sam jest czynnym i w etyce: tu i tam posługuje się tymi samymi
prawami logiki, jakżeżby mógł do wprost przeciwnych dochodzić konkluzyj? Chyba
przez niekonsekwencje. Te niekonsekwencje etyki Kanta stały się widocznymi dla
jego następców i dlatego, kiedy Kant cieniuchną jak pajęczyna nitką wiązał
jeszcze swą etykę z Bogiem, następcy tę nitkę przecięli i etykę od Boga
oderwali. Dla całego ruchu etyki bez Boga, Kant, mimo woli, ale faktycznie, stał
się patronem i ojcem duchowym. Nie trzeba szeroko się rozwodzić, ile złego
przyniosła etyka Kanta religii, której chciała się stać podporą. Podkopała same
zasady wszelkiej etyki; etykę, której celem ostatecznym zawsze było dotąd niebo
i Bóg, zaprzęgła do wyłącznej służby celom ziemskim, doczesnym, postawiła na miejscu
Boga człowieka, z etyki wieczności uczyniła etykę doczesności. Dla tych
brzemiennych następstw etyki Kanta, po dziś dzień aktualnych, nie od rzeczy
może będzie poznać główne zasady tej etyki i zestawić je z odpowiednimi zasadami
etyki chrześcijańskiej.
* * *
W każdym systemie etycznym szukamy odpowiedzi na trzy
pytania: co w danym systemie jest normą odróżniającą
czyn moralnie dobry od złego, od kogo prawo moralne ma moc obowiązującą i wreszcie, czy system posiada sankcję praw moralnych i jaką? Przypatrzmy
się, jakie odpowiedzi daje etyka Kanta na te trzy pytania.
1. Norma moralności w etyce Kanta.
Za normę etycznego postępowania przyjmuje Kant sądy
praktycznego rozumu, powszechnie za etyczne uznane. Dlatego zastrzega się
stanowczo przeciw posądzeniu, jakoby w swej etyce nowe jakieś zasady stwarzał.
"Któż śmiałby, mówi, choćby tylko jedną nową zasadę moralności wprowadzać,
jako wynalezioną po raz pierwszy przez siebie? tak jakby przed nim świat nie
wiedział, co to jest obowiązek, albo był na tym punkcie w błędzie" (1). Skąd się
biorą te zasady? Rozum ludzki je tworzy. Wysnuwa je sam ze siebie jak pająk swą
nitkę. Wszystko, co leży poza nami, jest zmienne, względnie tylko dobre, gdy
tymczasem zasady moralne są niezmienne, mają bezwzględną wartość moralną. Nie
mogą tedy być wzięte – tak utrzymuje Kant – ze świata nas otaczającego, ale są
nam z naturą dane, są sądami syntetycznymi a priori. W umyśle muszą być
kategorie etyczne na wzór kategoryj metafizycznych, które pozwalają człowiekowi
intuicyjnie, z koniecznością, choć na ślepo, uznać pewne czynności za dobre,
inne za złe.
Nie będziemy zastanawiali się nad owymi sądami syntetycznymi
a priori w etyce – rzeczą filozofii rozprawić się z nimi – nam wystarczy
tutaj tylko stwierdzić, że według Kanta rozum ludzki jest ostatecznym i jedynym
twórcą praw moralnych. Nie normy moralności stanowią oryginalność etyki Kanta
ani tu tkwi jej błędność. Nie zatrzymując się przeto dłużej nad tym punktem,
przechodzimy do dalszego pytania, mianowicie, co w etyce Kanta daje prawom moralnym
moc obowiązującą?
2. Obowiązek w etyce Kanta.
Nie dość w systemie etycznym znaleźć normy etycznego
postępowania, trzeba jeszcze wyjaśnić, skąd one czerpią moc obowiązującą. Bo,
że taką moc posiadają prawa moralne, nie ulega wątpliwości. Nikt może tak
entuzjastycznie i dobitnie, jak właśnie Kant, nie podkreśla obowiązku, jaki na
nas nakładają prawa moralne. "Obowiązku! wzniosłe i wielkie imię, który
nie zawierasz w sobie nic dla nas ponętnego i schlebiającego nam, ale żądasz
bezwzględnej uległości dla siebie... wobec którego milkną wszelkie popędy, choć
może skrycie ci się opierają, jaki jest twój początek, gdzie się znajduje
źródło twego szlachetnego pochodzenia, który wszelkie paktowanie z namiętnością
dumnie odtrącasz..." (2). Kant ze wszech miar godzien jest pochwały, że tak
uwydatnia moc obowiązującą prawa moralnego. Ale skąd prawo moralne czerpie tę
moc?
Zdaniem Kanta tę moc mu daje znowu rozum, zwany w tym
wypadku praktycznym, iż do życia praktycznego się odnosi. Rozum rozkazuje
apodyktycznie człowiekowi: musisz ten czyn wykonać, tamtego zaniechać – innymi
słowy: rozum nakłada człowiekowi obowiązek moralny. Rozkaz ten to ów sławny
kantowski "kategoryczny imperatyw". Według etyki Kanta sam sobie
człowiek nakłada obowiązek, tak jak sam prawo tworzy; sam jest prawodawcą i sam
swoim podwładnym. Na tym polega kantowska zasada "autonomii moralnej".
Tylko te czyny, zdaniem Kanta, są moralne, które są wykonane na rozkaz własnego
prawa, stąd autonomicznym zwanego, pod wpływem kategorycznego imperatywu
własnego rozumu. Prawo nie ode mnie pochodzące jest "heteronomią", tj.
prawem wydanym przez obcą mi osobę, czy nią będzie Bóg, czy człowiek – wszystko
jedno. Kto jest posłuszny tego rodzaju prawu, spełnia wprawdzie uczynek
legalny, ale nie jest to jeszcze uczynek moralny. Autonomia jest osią systemu Kanta.
Lecz nie dość tego. By uczynek był etycznym, nie dość,
by był autonomicznym, trzeba jeszcze, by był spełniony nie z innego motywu jak
tylko z poczucia obowiązku. Dobro winno się spełniać jedynie z obowiązku, z
szacunku dla rozkazu prawa. Wszelki inny motyw, jak miłość Boga, miłość
rodziców, bliźnich w ogóle, odbiera uczynkowi wartość moralną. O miłości
bliźniego tak się wyraża Kant: "Pięknie to z miłości do ludzi i z
życzliwości dla nich dobrze im czynić, albo być sprawiedliwym dla zachowania
porządku, ale to jeszcze nie jest prawdziwą moralną zasadą" (3).
Dwa tedy zasadnicze punkty zauważyliśmy dotąd w etyce
Kanta: źródłem prawa moralnego to kategoryczny imperatyw praktycznego rozumu,
czyli autonomia, motywem zaś to poczucie obowiązku. Przypatrzmy się bliżej
obydwom zasadom.
a) Autonomia w etyce Kanta.
Autonomia moralna w etyce Kanta polega, jak już wyżej
zaznaczyliśmy, na tym, że człowiek jest sam sobie prawodawcą, tj. sam sobie tworzy
normy moralności, sam też sobie nakłada obowiązek spełnienia prawa.
Od czasu Kanta stało się w kołach uczonych modnym
twierdzenie, że w etyce tylko autonomia ma wartość, heteronomia żadnej wartości
nie posiada. Hartmann nazywa spełnianie
cudzej woli objawionej w formie rozkazu tylko "zewnętrznym, mechanicznym
działaniem, którego rezultatem może być najwyżej zewnętrzna, mechaniczna
legalność, ale nie wewnętrzna moralność" (4). Gdzieindziej dość trywialnie
powiada, że chcieć przez spełnienie cudzej woli wykonać uczynek moralny "jest
równie niemożliwym, jak chcieć utyć przez to, że drugi się nasyca" (5). Herrmann nazywa katolicką moralną "nauką
legalności". Prawo moralne u katolików "nie jest, zdaniem H., wyrazem
ich wewnętrznego usposobienia. Katolik uważa prawo moralne za więzy mu
narzucone, które dźwiga, bo musi, ale chętnie by się ich pozbył" (6). A przecież
człowiek działa etycznie tylko wtedy, "gdy temu jest posłuszny – słowa Herrmanna
– co sam uzna za koniecznie potrzebne". Prawo Boże, aby nas obowiązywało,
musi wprzód przez nas za słuszne być uznane. "Człowiek działa tylko wtedy
moralnie, gdy temu tylko jest posłuszny, co sam uzna jako uprawnione" (7). A więc
najwyżej te przykazania Boże nas obowiązują, które my zaaprobujemy, które
trafią do naszego przekonania, których moralny przymus w sobie odczujemy. Nie
dlatego słuchamy, że Bóg tak rozkazuje, ale, że to naszemu odpowiada przekonaniu,
w przeciwnym bowiem razie byłoby rzeczą niemoralną być posłusznym prawom Bożym.
Prawo Boże nie dlatego nas wiąże, mówi Herrmann na innym miejscu, iż jest prawem
Bożym, "ale iż jest prawdziwym" (8), tj. przez nas za takie uznanym.
Jeszcze więcej heteronomicznymi są, zdaniem naszych
przeciwników, przykazania kościelne, przeto posłuszeństwo dla nich tym mniej
może być czynem moralnym. Tschackert utrzymuje:
"Moralność katolicka polega na posłuszeństwie Kościołowi... Prawo
moralnego postępowania leży całkiem poza osobą działającego, wola katolicka jest
uległa obcemu prawu, jest heteronomiczna. Moralność rzymskiego katolicyzmu
polega na braku własnej woli; brak woli znowu jest zniszczeniem osobowości. A
tak rzymski katolicyzm jest w najgłębszym słowa znaczeniu niemoralnym" (9).
Co sądzić o etycznej autonomii Kanta?
Twierdzimy z całą stanowczością, iż wcale nie tłumaczy
onej bezwzględnej powinności, jakiej się domaga od nas prawo moralne.
Prawo moralne, jak wiadomo, nakłada na nas za
pośrednictwem sumienia przymus moralny,
mówi: masz obowiązek to zrobić, tamto zaniechać. I nic nie jest w stanie
wpłynąć na sumienie, by zmieniło swe sądy. Sumienie nie da się przekupić. Można
uniknąć ludzkiej kary za występek, można nieraz zyskać od społeczeństwa
uznanie, poklask dla swego złego czynu, dojść do zaszczytów, bogactw, sumienie
mimo wszystko zły czyn potępi. Przeciwnie, można doznać za dobry uczynek ze
strony ludzi prześladowania, stracić cześć, majątek, pójść do więzienia, na
wygnanie, a przy tym zasłużyć sobie na największe pochwały sumienia. Od
spełnienia obowiązku, jaki na nas nakłada prawo moralne, nie zwalnia nas ani
wiek, ani miejsce pobytu, ani przynależność do pewnej narodowości, ani
zdolności, zaszczyty, dostojeństwa, choćby królewskie, jak znowu ani ubóstwo,
najniższe choćby stanowisko w społeczeństwie, nic zgoła, zawsze i wszędzie
domaga się prawo moralne przez głos sumienia kategorycznie posłuszeństwa dla
siebie. Jakiś majestat królewski bije od dobra moralnego, które nie znosi
żadnych wymówek, żąda dla siebie i największych ofiar, chce całego człowieka
wziąć w swe posiadanie. Sumienie stoi na straży tego dobra, niewzruszone jak
skała, którą na próżno starają się rozbić, wyżłobić, zamulić fale namiętności
ludzkich, popieranych pseudonauką, bogactwami, siłą, przemocą, często prawodawstwem
ludzkim.
W jakiż sposób autonomiczna etyka Kanta tłumaczy ów
wolny, a przecież bezwzględny przymus, jaki idzie od prawa moralnego? Oto tzw.
kategorycznym imperatywem praktycznego rozumu. Rozum nakłada woli powinność
bezwzględną.
Kant utożsamia miejscami w swych dziełach rozum
praktyczny z wolą człowieka, nie tą, która jest bezpośrednio źródłem czynu,
ale, mówiąc językiem dzisiejszych, z prawolą (Urwille, Grundwille) (10). Ponieważ
Kant nie wszędzie konsekwentnie w tym względzie postępuje, oprzemy naszą
argumentację najpierw na przypuszczeniu, że rozum praktyczny jest władzą
odrębną od woli, a później przyjmiemy i to drugie założenie, iż identyfikuje
się z wolą. Zobaczymy, iż w jednym i drugim razie ów kategoryczny imperatyw nie
może sprowadzić bezwzględnego zobowiązania.
Skąd rozum ma prawo wydawać woli kategoryczny rozkaz? Wszak
rozum, o ile jest władzą różną od woli, ma za jedyne zadanie podawać pobudki
skłaniające wolę moją do takiego lub innego postępowania. Rozkaz może mi wydać
tylko inna wola, jeśli rozum wykaże, że ta inna wola ma prawo nakładać mi obowiązek.
Widział Kant te niczym nieuzasadnione pretensje rozumu nakładania bezwzględnego
obowiązku woli i dlatego na pytanie, skąd rozum ma prawo do wydawania woli owego
kategorycznego imperatywu, albo utożsamia rozum praktyczny z wolą – wola tylko
woli może coś rozkazywać – albo odpowiada, iż kategorycznego imperatywu już
dalej analizować nie można. Rozkaz ów "płynie ze źródeł nie dających się
nigdy odkryć". "Pytanie – mówi gdzieindziej – w jaki sposób możliwym
jest kategoryczny imperatyw, nie da się przez żaden ludzki rozum pojąć" (11). I znowu:
"Wyjaśnić, w jaki sposób czysty rozum może się stać praktycznym, nie
potrafi żaden umysł ludzki i wszelki trud i praca stracona szukać rozwiązania
tej zagadki" (12). Pociesza się atoli tym, że wprawdzie "nie
pojmujemy bezwarunkowej konieczności moralnego imperatywu, ale pojmujemy jego
niepojętość" (13). A więc ucieczka do tajemnic wynalazku ludzkiego!
Ów kategoryczny imperatyw jest to jedna z owych
słynnych kategoryj kantowskich, są to owe sądy syntetyczne a priori,
których istnienie przyjmuje się na słowo mistrza. Tym mniej można w etyce tego
rodzaju kategorię przyjąć, że wtedy wolna wola, a tym samym moralność byłaby na
szwank narażona. Bo ów przymus, pochodzący od kategorycznego imperatywu, byłby
chyba jakąś fizyczną koniecznością, wywieraną na wolę, bez podawania racji,
któremu znowu z konieczności, nie wiedząc dlaczego, ulega wola. Byłoby to
zniesieniem wolnej woli i zapoznaniem natury woli ludzkiej. Wola bez racji ani
nie musi słuchać danego rozkazu, ani nawet nie powinna. Wola z natury swej jest
wolną i tylko przez racje, przedstawiające jej pewne dobro, może zezwolić na
uszczuplenie swej wolności. Bez dostatecznej racji posłuszeństwo woli byłoby
bez moralnej wartości, a nawet nierozumnym, lekkomyślnym i niemoralnym. Wola
wystawiałaby się w każdym wypadku takiego posłuszeństwa na niebezpieczeństwo
popełnienia niemoralnego czynu, a tym samym działałaby niemoralnie. To samo
trzeba powiedzieć w hipotezie, w której rozum praktyczny identyfikuje się z
wolną wolą i wola wydaje sobie bezwzględny rozkaz, nie podając racji, to samo
także, gdyby była jakaś prawola z koniecznością i bez racji wywierająca przymus
na wolę. Ani rozum ludzki nie jest nieomylnym, ani wola nie jest samą
świętością, żeby ich rozkazom można bezpiecznie zaufać, nie pytając o etyczną
wartość rozkazów.
Ale przypuśćmy, że rozum praktyczny czy wola rozumna podaje
racje swego kategorycznego rozkazu. Jakież te racje mogą być, jeśli się
wyklucza Boga od wpływu na obowiązek moralny? W kantowskiej etyce tylko takie:
Czyń to, bo to zgodne z rozumem, bo inaczej ubliżałbyś swej ludzkiej godności,
bo byłbyś w sprzeczności z powszechnie przyjętymi sądami ludzkości itp. Czy te
i tym podobne motywy mogą mi pewną czynność nakazać jako obowiązek bezwzględny,
nieznający żadnych kompromisów? Nakaz ów może być tylko warunkowy: jeśli chcesz
rozumnie postępować, jeśli chcesz swą ludzką godność szanować, jeśli nie chcesz
działać wbrew opinii całej ludzkości itd., to czyń tak lub tak lub zaniechaj
tego czynu. Ale kto mnie zobowiąże rozumnie działać, cenić swą godność ludzką,
iść z prądem opinii publicznej, zwłaszcza jeśli przestrzeganie tych względów
dużo wymagałoby ode mnie zaparcia? A jeśli ja dla dogodzenia swej namiętności
wolę zrezygnować z wszystkich korzyści materialnych czy moralnych, jakie daje
postępowanie rozumne, to kto mi i na jakiej podstawie powie: nie spełniasz
swoich obowiązków? Motywy zdolne są tylko wykazać racjonalność normy etycznej,
ale nigdy same przez się nie sprowadzą obowiązku. Tylko wtenczas czułaby się
wola związaną bezwzględnie rozkazem, gdyby jej rozum dowiódł, że ten rozkaz
wychodzi od osoby mającej bezwzględne prawo rozkazywania, a więc od osoby
posiadającej nad wolą bezwzględną władzę i prawo domagania się bezwzględnego
posłuszeństwa, od osoby, której rozum nieomylny a wola samą świętością, a więc
która daje gwarancję, iż jej przepisy tylko świętością tchnąć będą, a zatem
posiadają ten majestat świętości, któremu oprzeć się byłoby niegodziwością, od
osoby, która jest dobrem bezwzględnej wartości, którego nie pożądać jest dla
woli do dobra stworzonej niemożliwością. Czy godność natury ludzkiej ma taką
bezwzględną wartość, taką świętość bez skazy cześć budzącą, władzę posłuch
nakazującą? Nic z tego wszystkiego. Człowiek jest zbyt marnym stworzeniem, z
tysiącami wad, ułomności, braków fizycznych i moralnych, by mógł woli
kategoryczne stawiać imperatywy, zniewalające ją do posłuchu. "Moralny
obowiązek może mieć swą ostateczną rację tylko w bezwzględnie czci godnym
dobru, które staje przed moją duszą jako władza prawodawcza i przed którą
wszystko inne musi zamilknąć. Człowiek nie może być tą ostateczną racją. Prawo
moralne wznosi się w niepokalanym swym majestacie wysoko ponad niego, nie jest
pod nim, trzyma nad nim tarczę świetlaną, która osłania jego ludzką godność,
daje mu siłę bohaterską nad samym sobą, niesie go wysoko ku słonecznej wyżynie
moralnego ideału, idzie za człowiekiem, gdy się mu ten chce wymknąć, oskarża go
i zniża go do swych stóp, gdy prawo przekroczył" (14).
W teorii Kanta człowiek sam sobie nakłada obowiązki. Sam
jest prawodawcą i sam jest swym prawom posłuszny. Czy to możliwe? Wszak być
prawodawcą jest pojęciem relatywnym, wymagającym przynajmniej dwóch osób, z
których jedna jest przełożoną, a druga podwładną.
Ale przypuśćmy, że człowiek może siebie samego
zobowiązać, to zaraz nasuwa się pytanie, czy zobowiązuje się dobrowolnie, czy
jakąś fatalną koniecznością jest do tego zmuszony? Jeśli dobrowolnie, to tak
samo dobrowolnie może się zwolnić od zobowiązania, co jest wbrew naturze
etycznego obowiązku, który nas wiąże bezwzględnie, nawet wbrew naszej woli –
jeśli z konieczności, a tak musi Kant utrzymywać, to gdzie jest źródło tej
konieczności, co się stanie wtedy z wolną wolą, czemu wola musi ulegać temu
zobowiązaniu? Nie można powiedzieć, że konieczność z obowiązku pochodzi od
motywów, które rozum podaje człowiekowi. Już widzieliśmy, że motywy, z
wyjątkiem rozkazu Bożego, mogą tylko warunkowe sprowadzić zobowiązanie.
Jeśli znowu kto rozum praktyczny utożsamia z wolą,
wtedy oprócz już poruszonych trudności, powstaje jeszcze ta nowa, dlaczego w
takim razie wola nieraz opiera się rozkazowi, jeśli ten rozkaz z niej samej
wychodzi? Tym bardziej, jeśli ten rozkaz płynie z koniecznością z natury samej
woli, to jak może ta sama wola mu się opierać?
Nie podobna zatem kategorycznym imperatywem Kanta
wytłumaczyć obowiązku moralnego, trzeba
koniecznie odnieść się do osobowego prawodawcy Boga.
Ależ to heteronomia, wołają przeciwnicy, a ta może sprowadzić
najwyżej legalność, a nie moralność. Rozpatrzmy ten zarzut.
* * *
Heteronomia w rozumieniu Kanta oznacza prawo od obcego
pochodzące, nie z nas, ale z poza nas, od prawodawcy stojącego poza nami, a
także, iż takie prawo jest naszej naturze obce, gwałtem jej narzucone, nie
znajdujące w niej podkładu ani oddźwięku. Czy w rzeczy samej prawo Boże jest
nam w tym znaczeniu obce? A najprzód czy Bóg może się nazwać osobą nam obcą?
Obcym nam jest ten, kogo nie łączą z nami żadne
ściślejsze węzły ani pokrewieństwa, ani przyjaźni, ani stosunek dobrodzieja do
obdarowanych, ani pana dobrego do swych poddanych. Czy Bóg jest nam takim
obcym?
Czy Stwórca – Kant był wierzącym – może być dla swego
stworzenia obcym? Od Niego mamy wszystko: naturę, byt, opiekę, w "Nim
żyjemy, ruszamy się i jesteśmy" (Act. Ap. 17, 28). Dusza nasza jest
podobizną Jego i już z tego tytułu jesteśmy dziećmi Jego, bardziej jeszcze i
ściślej przez łaskę. Bóg nas odkupił, uświęcił, kiedyś ma być naszą zapłatą
zbytnie wielką, a więc nieporównanie ściślejsze nas łączą węzły z Bogiem niż
dzieci z ojcem ziemskim. Czy ojciec jest dla swych dzieci obcym?
A prawo Boże czy jest naszej naturze obce, tj. nie
mające z nią nic wspólnego, więzami gwałtem jej narzuconymi, nie odpowiednim
naturze ludzkiej?
Dwojakie jest prawo Boże: naturalne i objawione. Czy
prawo Boże naturalne jest nam obce? Tak jak nie obcą nam jest nasza natura, tak
też nie obce nam jest i prawo naturalne. Wszak prawo naturalne na naszej się
opiera naturze i z niej wypływa. To jest zgodne z prawem naturalnym, co jest
zgodne z rozumną naturą ludzką. Natura ludzka jest najbliższą miarą moralności.
Praktyczny rozum ludzki, zwany sumieniem, jest bezpośrednim sędzią tego, co
dobre, a co złe. Także i wola nasza już z natury swej ma dążność ku dobru, pewne
odczucie i oddźwięk dobra moralnego. W duszy ludzkiej jest już z natury pewien
nastrój do dobra moralnego, tak, że ono czy w drugich, czy w nas spotkane,
wywołuje w niej miłe uczucie, pewien jakby ton przyjemny, sympatię, pochwałę,
przeciwnie zło moralne sprawia niesmak, przykre uczucie, boleść i reakcję. Jest
w duszy ludzkiej już z natury pewne przystosowanie jej do dobra moralnego, jest
w niej podkład moralny. Prawa tedy Boskie naturalne nie są czymś naturze ludzkiej
zewnętrznie tylko narzuconym, niedostrojonym do jej potrzeb, ale raczej są jej
czymś wrodzonym, do niej z natury należą, są jej uzupełnieniem, są jej prawami. Rozum, uczucie i wola "razem
pracują z ciągłością, stałością i wytrwałością dla jednego wspólnego celu, dla
zapanowania dobra moralnego w człowieku. Stoją w służbie i na żołdzie wysokiego
majestatu moralności" (15). A więc prawo Boże naturalne nie jest obce naszej
naturze. Ono jest potencjonalnie w nas, choć nie od nas pochodzi, ale z naturą
od Stwórcy nam jest dane. Przez nie uczestniczy nasza natura w świętości Bożej.
Boska wola znajduje swój wyraz w naszej duchowej naturze. Prawo Boże jest więc
i naszym prawem, jest dostosowane do naszej natury, jest lex homogenea,
jak powiada św. Tomasz, a nie heterogenea (16). Rozum ludzki jako odblask
rozumu Boskiego razem z obudzeniem się myśli rozpoznaje i pierwsze zasady moralności.
Dobrze mówi Schneider: "Nawet świat materialny nie bywa poruszany prawami
poza nim leżącymi, ale wewnętrznymi, których pierwowzór znajduje się w Bogu.
Jeszcze ściślej musi człowiek być złączony z wolą Stwórcy, a przeto musi tę
wolę znajdować mieszkającą i działającą w swej naturze. Jest tedy o tyle sam
sobie prawem, że porządek moralny nie jest dla niego normą martwą, obcą jego
naturze, ale żywą, w nim mieszkającą i z nim spokrewnioną" (17). Oczywiście
prawo naturalne tak jest prawem naszym, że my nie jesteśmy jego twórcami, ani
mu też mocy obowiązującej nie dajemy. Widzieliśmy już powyżej, że autonomia
eliminująca Boga z etyki jest bezsilną.
Oprócz praw naturalnych są jeszcze prawa Boże
pozytywne, objawione. Właściwie i prawa naturalne są faktycznie objawionymi,
ale przez objawienie nie przestały być naturalnymi, dlatego nie straciły w nas
natury praw autonomicznych, w znaczeniu dopiero co wyłożonym.
Są atoli nadto prawa objawione, o których tylko z
objawienia wiedzieć możemy i które nam Bóg pozytywnie nadał, np. obowiązek
przyjmowania Sakramentów świętych. Czy te prawa są nam obce, heteronomiczne? Na
to pytanie odpowiada Mausbach: "Także i pozytywne prawa, które Chrystus
przydał, nie są samowolnymi przepisami; one łączą się z prawem naturalnym
najpierw przez to, że się mu nigdy nie sprzeciwiają, a nadto, bo, jak np.
przyjmowanie Sakramentów, pobudzają do ćwiczenia się w cnotach i podnoszą stan
naszego życia duchowego. Taki też jest cel w ogóle objawienia: podnieść życie
duchowe przez wskazanie nadprzyrodzonych celów, ale w ten sposób, by to, co
naturalne było włączone w to, co nadprzyrodzone, a nie wyrugowane z niego" (18). Prawa
nadprzyrodzone nie są obce naszej naturze, tak jak łaska Boża nie jest jej obcą.
Łaska bywa zaszczepiona na naturze jak szlachetna latorośl na pniu dziczki, aby
naturę oczyścić, podnieść do wyższego stanu i uszlachetnić. Natura nie traci
nic z tego, co jest w niej dobrego, ale pod wpływem łaski rozwija wszystkie swe
naturalne zdolności, rośnie duchowo pod wpływem łaski jak roślina pod wpływem
rosy i promieni słonecznych. Pod wpływem łaski człowiek nie zatraca swej
indywidualności – rozwój indywidualności jest dla wielu dzisiejszych etyków bez
Boga normą moralności – ale tę indywidualność w najszlachetniejszy sposób
rozwija, chroniony od fałszywych kierunków, od narośli szkodliwych jak egoizm,
zmysłowość itp. Dość przyjrzeć się świętym katolickim, by się przekonać, jak
pięknie rozkwitły pod wpływem łaski naturalne ich do cnoty zdolności. Miłość
Boga, ludzi, bezinteresowność, poświęcenie dla drugich jedna im cześć i podziw
nawet u niechętnych. Łaska wydobyła z ich duszy wszystkie dobre skłonności natury,
uszlachetniła je, dała im wzrost i rozkwit. Ich indywidualność nic przez łaskę
nie straciła, bo jakżeż różnorodne są charaktery między świętymi, jak wybitne
indywidualności! A więc i prawo objawione, które nam każe czerpać z nadprzyrodzonych
źródeł łaskę, dającą taki cudowny wzrost naturalnym przymiotom duszy, nie może
się przecie nazywać obcym dla tej duszy, jej naturze przeciwnym, narzuconym
jej, czymś dla niej szkodliwym.
Przeciwnicy etyki chrześcijańskiej, mówiąc o
heteronomii prawa Bożego, widocznie wychodzą z fałszywego założenia lub
podsuwają je niesłusznie nauce katolickiej, że Bóg narzuca samowolnie przepisy
swym rozumnym stworzeniom. Nie to jest dobre, co z natury rzeczy jest takim, ale,
co Bóg chce, aby było dobrym tak, że gdyby Bóg chciał, to morderstwo mogłoby
być czymś dobrym, a miłość rodziców czymś złym.
Tego rodzaju zapatrywanie jest zgoła fałszywym, bo
kwestionuje świętość Bożą. Bóg nie może chcieć czynności z natury swej złej,
tak jak nie może Jego wola nie miłować świętości, z którą się całkiem jednoczy.
Świętość jest regulatorem dla woli Bożej. Świętość Boża to nic innego, tylko
natura Boża z całą pełnią doskonałości. Tak jak w naturze Bożej nie może być
najmniejszego braku, tak i w świętości Bożej nie może być nic zła moralnego.
Otóż owa najświętsza natura Boża przedstawia rozumowi i woli Bożej całe dobro
moralne, cały ideał doskonałości i świętości. Wtedy wola Boża nie samowolnie,
ale według tego ideału świętości, w sobie widzianego, stanowi prawa moralne,
określa co dobre, a co złe. Taką jest nauka katolicka. Tyle co do praw Bożych. A
prawa kościelne czy są dla nas heteronomiczne? Tak mówią nasi przeciwnicy –
zobaczmy.
Kościół trzeba uważać pod dwojakim względem. Odnośnie
do praw Bożych Kościół jest tylko tych praw nieomylnym głosicielem i tłumaczem.
Tutaj posłuszeństwo Kościołowi jest posłuszeństwem Bogu i wszystkie powyższe
uwagi co do heteronomii prawa Bożego mają i tu swe zastosowanie.
Kościół jest też prawodawcą we własnym zakresie. W
prawodawstwie swoim Kościół jest związany prawem Bożym tak naturalnym, jak i
pozytywnym: nic nie może nakazać, co by się prawu Bożemu sprzeciwiało. "Wszelkie
prawo ludzkie, mówi św. Tomasz, o tyle jest prawem, o ile się opiera na prawie
naturalnym, jeśli zaś odstępuje w czymś od prawa naturalnego, już nie będzie
prawem, ale zepsuciem prawa" (19). A i to z Mausbachem należy zauważyć, że "obowiązki
uregulowane przez przykazania kościelne zajmują bardzo mało miejsca w życiu
katolika i w katolickiej nauce moralnej. W teologicznej sumie św. Tomasza brak
osobnego artykułu traktującego o przykazaniach kościelnych; na 1000 stron
etycznego materiału u św. Tomasza, może 5 stron odnosi się do przykazań
kościelnych. Katechizm rzymski traktuje w ustępie poświęconym moralności tylko
o 10 przykazaniach Boskich; nowsze katechizmy mówią także o przykazaniach
kościelnych, ale tylko jako o rzeczy dodatkowej do przykazań Boskich" (20). Tylko tam,
gdzie potrzeba bliższego objaśnienia i praktycznego zastosowania prawa Bożego
do życia, tam Kościół występuje ze swymi prawami. Kościół przez swe prawa nie
stawia też najwyższych norm moralności, tylko uczy, kiedy i jak uczynek,
skądinąd moralny, ma być w praktyce życia wykonany.
Zdaniem kantystów prawo pochodzące z zewnątrz –
heteronomia – wytwarza tylko legalność, a nie moralność, bo przychodzi do mnie w
formie cudzego nakazu, bez podania motywów, nie pozwala mi wglądnąć w cel,
treść prawa, w jego wewnętrzną wartość tak, że ja spełniam prawo nie przez
cześć dla świętości prawa, nie z umiłowania przedmiotu prawa, a może nawet
wbrew memu przekonaniu o rzeczywistej jego wartości. Stąd w prawie, w ten
sposób mi narzuconym, możliwym jest tylko samo zewnętrzne zastosowanie się do
prawa, jako wyrazu woli prawodawcy, bez cenienia samego prawa – a to jest przecie
czystą legalnością.
Tak nie jest. Przede wszystkim świętość Boża
gwarantuje nam, że prawo przez nią wydane musi być święte, cenne, godne wszelkiej
czci i uległości. Przykazanie Boże daje mi pośrednio poznać i świętość rozkazu.
Bo Bóg, świętość i dobroć sama, nie może nakazywać zła moralnego. Kto tedy spełnia
prawo przez wzgląd na wolę Bożą, ten ubocznie ceni i czci samo prawo i
przedmiot jego nakazu. Po wtóre, prawa Boże naturalne są, jak widzieliśmy,
wypisane w sercu naszym. Człowiek znajduje w sobie już z natury zrozumienie dla
ich wartości, niektóre budzą wprost naturalny pociąg ku sobie, np. prawo: czcij
ojca i matkę swoją. Prawa takie zniewalają nas do czci dla siebie. Ten sam Bóg,
który włożył w serce dzieci miłość ku rodzicom, włożył także w serce i w rozum
zdolność do poznania wartości prawa i obowiązku względem niego. Dlatego
wszystkie katolickie etyki, dzieła pedagogiczne i naukowe przywodzą na
udowodnienie swych etycznych postulatów wszystkie, ale to wszystkie, motywy
przytaczane w niezależnej etyce jak: piękność cnoty, szacunek dla siebie,
udoskonalenie własne, sprawiedliwość, słuszność itp.
To samo trzeba powiedzieć o prawie nadprzyrodzonym,
objawionym. Ono wprawdzie dotyczy przedmiotu leżącego w sferze
nadprzyrodzoności, ale Bóg w Piśmie św., Kościół w swym nauczaniu, teologowie w
swych uczonych dziełach, asceci w swych głębokich pismach, mistycy w swych intuicyjnych
podpatrzeniach rzeczy Bożych dają nam dostateczne zrozumienie wartości rzeczy
nadprzyrodzonych, rozbudzają miłość, cześć ku nim tak, że treść i wartość prawa
moralnego odnoszącego się do rzeczy nadprzyrodzonych jest nam aż nadto dobrze
znana.
Przez te uwagi daną jest także odpowiedź na zarzut,
często ze strony protestantów podnoszony, niesamodzielności sądu u katolików w
rzeczach moralnych. Za katolików, powiadają, myśli jego spowiednik, kaznodzieja,
doradca duchowny itp.
Oczywiście, że Kościół poucza swych wiernych czy to w
kazaniach, czy w konfesjonale o obowiązkach moralnych, ale nie broni nikomu
wglądnąć samemu w treść nauki; przy tym podaje motywy z rozumu także
zaczerpnięte, przez co pomaga do wniknięcia w prawdy nauczane. Tak postępuje
cały świat przy nauczaniu drugich, tak i protestanccy pastorzy wobec swych
owieczek. Wielu nie byłoby w stanie bez pomocy drugich poznać wartości czynu moralnego
i obowiązku, wskutek tego samym sobie zostawieni popadliby łacno w błąd, a tak
bezwzględna samodzielność stałaby się dla nich szkodliwą. Własna miłość
zaślepia, że łatwo człowiek uważa za dobre to, co dogadza jego egoizmowi i
schlebia namiętnościom. W tym wypadku jest rzeczą wielce wskazaną zostawić
ocenę czynu drugiemu, do którego się ma uzasadnione zaufanie. "Samodzielność,
dobrze mówi Kneib, nie jest znowu takim absolutnym dobrem, żeby jej bronić
nawet z narażeniem się przez to na pobłądzenie i nawet wtedy także, gdy się
najwidoczniej nie jest w stanie mieć własnego sądu o danej sprawie" (21). Autorytet
kościelny nie występuje przeciw samodzielności nieprzyjaźnie, ale ją uzupełnia
i chroni przed zejściem na bezdroża. Oczywiście zdarzyć się może, że bądź to spowiednik,
bądź katecheta zanadto arbitralnie swój urząd wykonuje tak, że tłumi rozwój
moralnych sądów w swym pupilu, ale to już wina osób, a nie zasad katolickiej
etyki. Usterki w zastosowaniu zasad są nieuniknione. "Zasadniczo
samodzielność nie powinna być tłumiona, ale budzona, popierana i
rozwijana".
Może będzie tu na miejscu dotknąć jeszcze zarzutu tak
często powtarzanego, że praktyki religijne Kościoła katolickiego wytwarzają
zewnętrzność i wysuszają życie wewnętrzne.
W rzeczy samej może się zdarzyć, że ktoś,
przywiązujący wielką wagę do pewnych praktyk kościelnych, stoi, mimo to, nisko
moralnie. Nieraz może się mieć za świętego właśnie dlatego, że skrupulatnie
zachowuje praktyki kościelne. To wszystko może się zdarzyć, ale czy temu winny praktyki
kościelne? Czy Kościół nie kładzie głównego nacisku na ducha praktyk
religijnych, czy nie tłumaczy wiernym ich znaczenia, celu, związku z
przykazaniami Boskimi, by wierni mogli wejść w myśl Kościoła ustanawiającego
pewne praktyki religijne, zrozumieć ich wartość, potrzebę? Czy Kościół
zalecając praktyki religijne, nie podkreśla przy tym, że główna rzecz wiodąca
do uświęcenia to spełnienie przykazań Bożych? Kościół zawsze potępiał pobożność
zewnętrzną przy równoczesnym zaniedbaniu pracy nad uświęceniem wewnętrznym.
"Nigdy w Kościele nie zastępowała zewnętrzna poprawność wewnętrznej
świętości i cnoty. Wstrętny typ bigota nie świadczy przeciw prawdziwej
pobożności" (22). Tysiącom nie przeszkodziły przykazania kościelne i
praktyki religijne do gruntownego i wysokiego udoskonalenia się – widać, że
przyczyna zewnętrzności religijnej nie leży w naturze samych przepisów i
praktyk, ale gdzieindziej jej szukać należy, np. w lekkomyślności danego osobnika,
w jego płytkości duchowej itp. Mimo braków, jakich okazją dla jednostek mogą
się stać prawa czy praktyki kościelne, są one dla ogółu katolików prawdziwym
dobrodziejstwem: wskazują, jak należy prawo Boże rozumieć i w praktyce
stosować, podtrzymują słabą wolę ludzką, przynaglają do powstania z upadków, do
spełniania praw Bożych, podpierają i rozwijają życie wewnętrzne.
b) Motyw działania w etyce Kanta.
Zdaniem Kanta, by czyn był etycznym, nie dość, żeby
był autonomicznym, trzeba jeszcze, by motywem działania nie było nic
postronnego, zewnętrznego. Jedynie działanie z poczucia obowiązku stanowi czyn
moralny, wszelki inny motyw odbiera czynowi wartość moralną. A więc działanie z
pobudki miłości Boga lub bliźniego, w nadziei nagrody, z obawy kary itp. jest
co najwyżej czynem obojętnym dla moralności, jeśli zgoła nie złem. Zdaniem
bowiem Kanta wszelki motyw poza poczuciem obowiązku jest egoistycznym, a
wszelki egoizm niszczy moralność. Szczególnie działanie z pobudki nagrody lub
kary ma być wprost czymś niemoralnym.
Liberalni epigonowie Kanta są niewyczerpanymi w potępianiu
etyki katolickiej właśnie dlatego, że nie zabrania kierować się w działaniu
nadzieją nagrody lub bojaźnią kary. Powiadają, iż w katolickim systemie
moralność stała się spekulacją na nagrodę, że moralność chrześcijańska jest
dobrze obrachowanym interesem, pozbywającym się przyjemności doczesnej, by mieć
wieczną, jest zwykłą geszefciarską lichwą, jest więc "poniżeniem godności
etyki chrześcijańskiej". Nie wzgląd na samo dobro moralne, ale na interes
własny ma popychać katolika do czynu; jest to czystej wody eudajmonizm z tą
tylko różnicą, że nie doczesne, ale wieczne dobra ma na oku. Shaftesbury nazywa cnotę dla nagrody
"korzystną zamianą", "prostym żydowskim handlem" (23), inny pisarz
zowie ją dobrze obrachowanym samolubstwem, dowodem jeszcze nie rozwiniętego
zmysłu moralnego, duchem niewolnictwa (24).
Z tych wynurzeń każdy już zrozumie, w jak rażącej
sprzeczności zostaje etyka Kanta i jego zwolenników z nauką Chrystusa i
Apostołów! Wzgląd ten winien, przynajmniej dla wierzących zaważyć przy ocenie
etyki nowoczesnej. Nie potrzeba chyba dużo słów tracić na udowodnienie, że
miłość Boga i bliźniego i posłuszeństwo Bogu – a więc pobudki potępione przez
etykę Kanta – są motywami najczęściej przez Boga zalecanymi ludziom w ich
działaniu. Sam Syn Boży tymi pobudkami się kierował, podejmując się dzieła
odkupienia. "Chrystus umiłował i wydał samego siebie za nas" (Ephes.
5, 2). Z posłuszeństwa dla woli Ojca idzie Chrystus na krzyż: "Sam się
poniżył stawszy się posłusznym aż do
śmierci a śmierci krzyżowej" (Philip. 2, 8). Miłość, która jest "związką
doskonałości" (Coloss. 3, 14) nadaje wszystkim naszym czynom najwyższej
wartości. Bez niej wszystkie nasze czyny, choćby były męczeństwami, są niczym:
"I choćbym wszystkie majętności moje rozdał na żywność ubogich i choćbym
wydał ciało moje tak, iżbym gorzał, a miłości bym nie miał, nic mi to nie
pomoże" (1 Cor. 13, 3). W listach św. Pawła pełno napomnień do
posłuszeństwa dzieci rodzicom, sług panom, poddanych zwierzchności (Ephes. 6,
1-8; Tit. 3, 1). Pełne poświęceń życie Apostołów i ich śmierć męczeńska,
bohaterskie ofiary, jakie ze siebie czyniło miliony świętych, to wszystko wyraz
apostolskiego płomiennego okrzyku "miłość Chrystusowa przyciska nas"
(2 Cor. 5, 14). Cóżby na to Kant powiedział, gdyby chciał te czyny oceniać
według swego systemu? Pewnie wzruszyłby ramionami z politowaniem, bo to
wszystko w jego systemie etycznym nie były uczynki moralne, gdyż motywem ich
była miłość Boga lub posłuszeństwo Jego woli. Dość posłyszeć taką konkluzję, by
sobie wyrobić pojęcie o wartości systemu, z którego ona logicznie wypływa.
Szerzej musimy omówić twierdzenie Kanta i kantystów,
iż nadzieja nagrody lub obawa kary psują wartość uczynku moralnego. Słyszeliśmy
bowiem niedawno, jakim kamieniem obrazy jest ta pobudka dla zwolenników Kanta.
Zacznijmy od słów Chrystusa i Apostołów.
Pan Jezus każe odciąć rękę i nogę gorszącą, oko
wyłupić, bo "lepiej jest tobie wnijść do żywota ułomnym, niż mając obie
ręce iść do piekła w ogień nieugaszony" (Marc. 9, 42). Nie każe się lękać
tych, którzy zabijają ciało, "lecz bójcie się, powiada, Onego, który, gdy
zabije, ma moc wrzucić do piekła" (Luc. 12, 5). Obiecuje temu, "który opuścił
dom, braci, siostry, ojca, matkę, żonę, syny dla imienia Jego, żywot
wieczny" (Mat. 19, 29). Każe Chrystus dawać jałmużnę, modlić się, pościć
nie dla chwały ludzkiej, bo kto dlatego czyni, "nie będzie miał zapłaty u Ojca, który jest w
niebiesiech" (Mat. 6, 1-8). Wszędzie, w cytowanych miejscach, za motyw
cnoty podaje Chrystus nagrodę lub karę wieczną. A przecie Chrystus i w kołach
liberalnych bywa sławiony jako ideał moralności! Nadzieja nagrody wiecznej
dodawała też św. Pawłowi siły w jego pracy apostolskiej: "Potykaniem dobrym
potykałem się, zawodu dokonałem, wiarę zachowałem, na ostatek odłożony mi jest wieniec sprawiedliwości,
który mi odda Pan, sędzia sprawiedliwy w on dzień, a nie tylko mnie, ale i tym,
którzy miłują przyjście Jego" (2 Tim. 4, 7-8). Dla nadziei
zmartwychwstania i nagrody wiecznej był "każdej godziny w
niebezpieczeństwie", "każdy dzień umierał", "potykał się ze
zwierzętami w Efezie". Bo "jeśli umarli nie powstają, cóż mi za
pożytek? Jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy" (1 Cor. 15, 32). Gorszy się
Jodl (25) tym ostatnim powiedzeniem Apostoła, nazywa je obrazą ludzkości w jej
najszlachetniejszych uczuciach, ale dla chrześcijanina bezpieczniejszą jest w
każdym razie rzeczą trzymać się etyki św. Pawła niż p. Jodla.
Etyka Kanta uznająca czyny ludzkie za etyczne tylko
wtedy, gdy pochodzą z poczucia czystego obowiązku, bez przymieszki własnego
interesu, jest etyką nie dla ludzi. Gdyby była prawdziwą, musielibyśmy czynom
ogromnej większości ludzi odmówić moralnej wartości, a nawet nasuwałaby się
wątpliwość, czy w ogóle na świecie znajdują się moralnie dobre uczynki. Sam Kant
przyznaje, że w pewnych chwilach przychodziła mu wątpliwość, "czy w ogóle
na świecie można spotkać prawdziwą cnotę" (26).
Taka przesada potępia sam system! Ludzie nawet
najcnotliwsi powszechnie nie robią sobie skrupułów, gdy z innych pobudek, byle
dobrych, a nie z samego tylko poczucia obowiązku, spełniają dobre uczynki.
Matka ani na chwilę nie wątpi, że spełnia uczynek etycznie dobry, gdy dziecko
pielęgnuje, żywi, odziewa, pracuje dla niego, idąc za popędem macierzyńskiej
miłości. Gdyby etyka Kanta była słuszną, to inne motywy poza poczuciem
obowiązku byłyby poważną przeszkodą moralności. "Wielcy ludzie, których
się musi czcić jako bohaterów cnoty, nie trapili się takimi poważnymi
przeszkodami. Robili olbrzymie wysiłki, by żyć cnotliwie z najczystszych
pobudek, ale zatapiali się także z radością i trwogą zarazem w myślach o
rzeczach ostatecznych, by być uzbrojonymi na godzinę pokusy" (27).
Etyka Kanta sprzeciwia się naturze ludzkiej. Natura
wlała w serce ludzkie nie samo poczucie obowiązku, ale wiele innych dobrych i
szlachetnych uczuć jak współczucie z nędzą ludzką, miłość macierzyńską, a
przede wszystkim nienasycone pragnienie szczęścia. To ostatnie uczucie jest
powszechne, budzi się od dzieciństwa, zamiera dopiero z ostatnim uderzeniem
serca, jest pobudką wielkich wysiłków, zabiegów i prac ludzkich. Czy natura te
wszystkie uczucia, a zwłaszcza pragnienie szczęścia włożyła w serce jako
przeszkodę moralności? A wszakże tak by było, gdyby tylko z poczucia obowiązku
spełniony czyn był moralnym. W takim razie pragnienie szczęścia, które się w
nas miesza do każdego czynu, niemal do każdej myśli, byłoby pokusą, z którą
musiałby człowiek ustawicznie walczyć, by mu uczynku prawdziwie moralnego nie
popsuła, a przynajmniej nie obniżyła jego wartości. Czy podobna przypuścić, by
natura tak sprzeczne, jak chce hipoteza Kanta, uczucia umieściła w jednej i tej
samej osobie? Zaznaczyliśmy już wyżej, że w człowieku wszystkie władze, rozum i
wola, sumienie i uczucie wstydu służą moralnemu ideałowi, odczuwają jego
piękno, naglą człowieka do pogoni za nim, karcą go, gdy nie jest mu posłuszny –
miałożby tylko najgłębsze z uczuć, pragnienie szczęścia nie iść w służbę
moralności, być jej zawadą, obniżać jej wartość – to chyba niepodobieństwem!
Prawda, że nieraz niezgodne z rozumem pragnienie szczęścia może być przeszkodą
moralności, ale my mówimy o pragnieniu trzymanym w granicach rozumnych. Również
przyznajemy, że to pragnienie nigdy tu na ziemi całkowicie nie bywa zaspokojone
i to nieraz właśnie gwoli zadość uczynienia poczuciu moralności, ale to tylko
dowodzi, że ta dysharmonia tu na ziemi między dwoma przez naturę wlanymi
uczuciami, pragnieniem szczęścia i poczuciem etycznym, musi znaleźć w drugim
życiu skojarzenie i wyrównanie. Etyka, która, jak etyka Kanta, nie uwzględnia
wszystkich władz w człowieku i nie czyni im zadość, ale jedną władzę kosztem
drugiej wynosi, jak Kant wywyższa rozum kosztem uczucia, musi być fałszywą, bo
nieodpowiadającą potrzebom natury ludzkiej. Odczuwał sam Kant, iż ów rozdźwięk,
jaki zachodzi tu na ziemi między pragnieniem szczęścia a cnotą, musi być kiedyś
wyrównany. I tym dowodzi swych postulatów praktycznego rozumu i istnienia Boga,
nieśmiertelności duszy i wolności woli, bo rozumie, że tylko wtedy owa harmonia
może być sprowadzoną. A więc ostatecznie szczęście i najwyższy nawet stan
moralnej doskonałości nie sprzeciwiają się sobie, dlaczegóżby pobudka szczęścia
miała być dla moralności szkodliwą?
Kant twierdzi, że wszelki motyw poza poczuciem obowiązku
jest egoizmem, a egoizm jest czymś nieetycznym. Pierwsza część twierdzenia jest
z gruntu fałszywą, druga wymaga rozróżnienia. Ktoś może miłować Boga nade wszystko
bez oglądania się na własny interes, tak samo bliźniego. Chrystus, gdy z
miłości ku nam poświęcił swe życie, nie uczynił tego dla własnego interesu. Tak
samo kiedy tysiące świętych z czystej miłości Boga poświęciło wolność, mienie, sławę
i życie samo, to według Kanta tego rodzaju czyny byłyby dla moralności
obojętne, bo na egoizmie oparte. Matka dla dziecka ponosi nieraz heroiczne
ofiary bez oglądania się na własny interes, często nawet przewidując, że ją
spotka niewdzięczność ze strony dziecka.
Pobudka egoistyczna jest nieetyczną, powiada Kant,
dlatego pragnienie nagrody za spełnienie dobrego uczynku jest niemoralnym.
Wiele tutaj jest pomieszania pojęć, które będziemy się
starali rozwikłać. Ktoś może pragnąć dla siebie nagrody z wykluczeniem
wszelkich innych motywów, tak, że tylko jedynie wzgląd na nagrodę wstrzymuje go
od występku. On w rzeczywistości występek całą duszą miłuje, przenosi go nad
cnotę, wolą swoją go pochwala, ale obawa kary lub wzgląd na nagrodę wstrzymuje
go od występku, gdyby nie to, bez skrupułu oddałby się występkowi.
Oczywiście, że tego rodzaju usposobienie jest
niewolnicze i o moralności wtedy nie może być mowy. Taki stan duszy jest
egoizmem w najwyższym stopniu. Człowiek wtedy czyni siebie i swe szczęście
osią, około której winno się wszystko obracać: Bóg, bliźni i moralność sama,
byle on tylko doznawał przyjemności. Własne nieszczęście, w naszym wypadku
potępienie wieczne, uważa taki człowiek za największe złe, większe niż obraza
Boga, niż zło moralne, tak, że obraza Boga, cnota, są u niego taką drobnostką,
że nie warto by było nimi się krępować, gdy idzie o dogodzenie sobie, gdyby nie
potępienie własne. Taki egoizm jest czymś wstrętnym, bezbożnym, niemoralnym. Gdyby
Kant taki tylko miał na oku, gdy twierdził, że egoizm jest czymś nieetycznym,
zgodzilibyśmy się z nim jak najchętniej. Ale czy każdy egoizm jest takim i musi
być takim? czy każde pragnienie własnego szczęścia, czy zawsze bojaźń kary
wyklucza inne wyższe motywy? Bynajmniej. Można przecie miłować ojca i aby go
nie zmartwić, nie przekroczyć jego rozkazu, ale równocześnie nie uczynić tego
także i z obawy przed karą, jaką by ojciec mógł wymierzyć. Można miłować cnotę
dla jej moralnej wartości i dlatego ją pełnić i w niczym jej nie uchybić, ale
czuć się zarazem jeszcze więcej przez nią pociągniętym tym, że łączy się ze
szczęściem moim lub chroni mnie od nieszczęścia, jakim jest w naszym wypadku
wieczne potępienie. Motyw tedy nagrody lub kary nie wyklucza z natury swej
innych wyższych motywów jak miłość Boga, ludzi, miłość dobra moralnego, piękno
cnoty, poczucie obowiązku itp. Nagroda w pojęciu katolickim nie stanowi o moralnej
wartości cnoty, ale jest jej następstwem, jakby jej dopełnieniem. Uczynek musi
być już sam w sobie dobry, aby mógł rościć pretensje do nagrody. Prawda, że
nagroda jest nierozdzielnie złączoną z dobrym uczynkiem, że tylko dobry czyn a
nie inny bywa wynagrodzony i to koniecznie. Dlatego można powiedzieć, że to, co
do szczęścia wiecznego prowadzi, jest dobrym moralnie i odwrotnie, ale przez to
nie chce się powiedzieć, że nagroda daje czynowi wartość moralną. Przeciwnie,
dobroć moralna czynu jest racją i warunkiem nagrody. Kto tedy pragnie nagrody
za czyn dobry, już tym samym wprzód musi miłować samą cnotę, bo to conditio
sine qua non nagrody. Miłuje cnotę uczuciem aktualnym i może bardziej
intensywnym za to, że daje szczęście, ale równocześnie przynajmniej habitualnym
uczuciem za to, że cnota jest sama w sobie czymś dobrym, pięknym, miłości godnym.
Kiedy jakaś rzecz lub osoba ma wiele przymiotów, dla których godna jest
miłości, to kto ją miłuje przede wszystkim dla jednego z tych przymiotów, może
ją jeszcze miłować i dla reszty pozostałych przymiotów. Tak się rzecz ma i z
cnotą. I ona ma rozliczne przymioty: piękność moralna odpowiada rozumowi, łączy
nas z Bogiem, przynosi nam szczęście itp. Można ją tedy cenić i miłować dla
każdego z tych przymiotów, nie wykluczając innych i dla wszystkich razem.
Oczywistą jest rzeczą, że im pobudki naszej miłości cnoty będą wyższe, tym i
uczynek nasz będzie miał wyższą wartość moralną, będzie szlachetniejszy, i
dostojniejszy, ale z tego nie wynika, że uczynek z pobudki niższej, w sobie
dobrej, bo zgodnej z naszą rozumną naturą jest złym, niemoralnym lub dla
moralności obojętnym. Niepodobna znowu, by miłość rozumna siebie była czymś z
natury swej złym. Miłować bliźniego każdy powie, jest czymś dobrym – czemu? Bo
bliźni wart naszej miłości. Już z punktu widzenia czysto naturalnego człowiek
posiada takie przymioty, że dla nich godzien jest miłości. Cóż dopiero, gdy się
go zważy w świetle wiary, w świetle wieczności! A przecież każdy człowiek
posiada dla siebie przynajmniej równie taką wartość jak jego bliźni, czemuż by
tedy miłować siebie rozumnie było czymś złym, a miłować bliźniego czymś dobrym?
Natura też sama zniewala nas do miłości siebie, kiedy budzi w nas wstręt do
wszystkiego, co naszemu szczęściu grozi, a pociąga nas ku temu, co to szczęście
pomnaża. Czy może natura tak postępuje, bo jest w nas sfałszowaną lub z gruntu
niemoralną? Któż to na serio będzie utrzymywał? Toteż Bóg postawił rozumny egoizm jako normę miłości
bliźniego, mówiąc: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego!
Kant tedy nie rozróżnia między miłością siebie nieporządną,
nierozumną, bezwzględnym sobkostwem a miłością uprawnioną, trzymaną w granicach
rozumu, nie wykluczającą wyższych motywów, ale z nimi zgodnie zharmonizowaną.
Dla Kanta nie ma w ogóle miłości własnej porządnej, nie ma uprawnionych
własnych interesów.
Już wyżej napomknęliśmy, że moralna Kanta nie jest dla
ludzi. Ona tylko jedną stronę uwzględnia w człowieku, mianowicie rozum, a nie
bierze w rachubę tych rozlicznych innych potrzeb duszy ludzkiej, z których
najgłębszą jest pragnienie szczęścia. Moralna katolicka obejmuje całego
człowieka. Przez obietnicę nagrody kojarzy dwa podstawowe uczucia woli ludzkiej:
uczucie moralności i szczęścia. Moralna katolicka nie czyni człowieka
sztucznym, nienaturalnym, nie każe mu dusić uczuć w sobie, nie zapomina o
potrzebach człowieka, jego interesach, a przez podporządkowanie tych interesów
– nie przez tłumienie ich – wyższym celom, wyższym motywom, jakimi są miłość
Boga i ludzi, te interesy uszlachetnia, ogranicza, w mierze właściwej trzyma.
Moralna katolicka rozwija człowieka wszechstronnie. Żaden dobry popęd, żadna
władza w nim nie marnieje, ale wszystkie, niższe i wyższe rozwijają się jak
kwiaty różnorodne pod wpływem ciepła słonecznego i na najwyższych swych
szczytach, do jakich dochodzili święci, przedziwny urok sprawują, gdzie obok
seraficznej miłości Boga, błyszczą i swą prostotą, naturalnością wabią oko
drobne kwiatki miłości także tego, co ziemskie: ojczyzny, bliskich nam sercu,
sztuk, nauk itp. Kanta etyka, spadkobierczyni etyki stoickiej, ze swoim zimnym
imperatywem kategorycznym, ze swą sztywną obowiązkowością, zawsze na szczudłach
chodząca, może chwilowo imponować, ale serca nie pociągnie, życia nie umili,
siły w trudach życia człowiekowi nie doda, może dobra dla nadludzi, ale nie dla
nas śmiertelników. Ta wszechstronność etyki katolickiej, z jaką całego
człowieka obejmuje, to dostosowanie się jej do natury człowieka, nie do jej
przywar, ale do tego, co w niej dobre i może być uszlachetnione, ta jej
naturalność, to wyzyskanie przez nią i wciągnięcie w swe jarzmo wszystkich
zasobów duszy ludzkiej, to stanowi między innymi niesłychaną jej wyższość ponad
wszystkie inne, zawsze jednostronne, systemy etyczne, to także jeden z dowodów
jej prawdziwości.
3. Sankcja w etyce Kanta.
Sankcję prawa stanowią nagrody lub kary wyznaczone
przez prawodawcę na zachowujących prawo, względnie na jego przestępców. Sankcja
może być dostateczną lub niedostateczną stosownie do tego, czy nagroda lub kara
jest w takiej wielkości wymierzona i tego rodzaju, że zdolna jest odwieść wolę
od złego, a skłonić ją do dobrego, czy też przeciwnie.
Prawa moralne potrzebują koniecznie sankcji. Etyka,
która tej potrzeby nie bierze w rachubę, jest co najmniej niezupełną. Już widzieliśmy
powyżej, że nadzieja nagrody lub obawa kary nie stanowią przeszkody dla
moralności, ale mogą być jednym z motywów czynu etycznego. Potrzebę sankcji
przyjmie każdy, kto się zastanowi nad wymogami praw etycznych, a z drugiej
strony nad naturą ludzką.
Natura człowieka skłonną jest do złego. Przyjemność
grzeszna pociąga ją więcej od piękna cnoty. Namiętności mają demoniczną siłę.
Pokusa często taka silna, taka nęcąca, długotrwała, uporczywa, pozorną
słusznością się zasłaniająca. Zakorzenione nałogi krępują wolę jakby mocnymi
więzami. Chcąc pokonać namiętności, trzeba całego wysiłku woli. Muszą ją tedy
silne podeprzeć motywy, działające w równej mierze lub w większej jeszcze na
nią niż działa przyjemność, obiecywana przez namiętność.
Z drugiej strony ofiary, jakich się nieraz domagają od
nas prawa etyczne, są nadzwyczaj ciężkie. Spełnienie obowiązku bywa nieraz
połączone z utratą majątku, z wygnaniem, z nędzą, utratą zdrowia, z wyzuciem
się z wszelkich przyjemności, podczas gdy występek przyniósłby nam dostatek,
przyjemność, sławę, uratowałby życie nam i naszym najbliższym. Samo nałożenie
obowiązku przez prawo nie wystarczy. Trzeba motywu silnego, działającego nie tylko
na rozum, ale na wolę, serce i fantazję, trzeba przeciwwagi tej przyjemności,
jaką daje lub obiecuje namiętność. Sam nakaz prawa, samo poczucie obowiązku
tego dać nie może. Jedynie może to dać sankcja stanowiąca odpowiednie kary za
przestępstwo prawa, a nagradzająca za jego zachowanie. Potrzebę takiej sankcji
uznają wszyscy ludzcy prawodawcy. Prawa państwowe bywają obwarowane taką sankcją.
Wszyscy też ludzie przyznają słuszność tego rodzaju sankcji dla praw
państwowych. Prawa moralne tym więcej jeszcze niż prawa państwowe potrzebują
odpowiedniej sankcji. Prawa państwowe dotyczą tylko zewnętrznej strony czynu
ludzkiego: de internis non iudicat praetor. Prawo moralne dosięga głębi
duszy, rozciąga się na najskrytsze myśli ludzkie, pragnienia, poruszenia serca,
gdzie nie ma żadnego ludzkiego świadka, gdzie ani opinia publiczna, ani złe
następstwa grzechu nie są hamulcem dla namiętności.
A teraz pytamy, jaką sankcję ma etyka Kanta? Żadnej,
owszem jak widzieliśmy, jest zasadniczo przeciwna wszelkiej sankcji, bo ta
rzekomo ma podcinać w korzeniu wszelką moralność. Czy kategoryczny imperatyw
potrafi w ryzach utrzymać namiętności, gdy te z całą gwałtownością wybuchną?
Musiałby ktoś być bardzo naiwny, by sobie wiele robił z rozkazu, o którym nikt
nie wie, skąd się bierze, jaki ma ostateczny cel, a nieposłuszeństwo rozkazowi
nie pociągnie za sobą żadnych szkodliwych dla przestępcy następstw. W każdym
razie to motyw słabiuchny dla przeciętnego człowieka, z biedą może wystarczyć w
chwilach wewnętrznego pokoju, wyższego nastroju duchowego, dla pewnych z natury
już dobrych temperamentów, w wygodnych warunkach życia, przy ograniczeniu
obowiązków do minimum. Wprawdzie mówi Kant o zharmonizowaniu kiedyś w przyszłym
życiu moralności ze szczęściem jednostki, ale się zaraz zastrzega, by tego
szczęścia nie uważać za sankcję moralności lub za motyw, ale tylko za jej
następstwo. Zresztą dostąpią tego szczęścia wszyscy bez względu na to, czy żyli
tu na ziemi jak epikurejczycy czy jak asceci chrześcijańscy. W życiu przyszłym
będzie, według etyki Kanta, dalsze doskonalenie się dusz ukoronowane szczęściem
zupełnym, nie jako nagrodą, ale jako jego koniecznym następstwem. A gdyby ktoś
w życiu przyszłym nie chciał postępować po drodze cnoty, to mu i tak za to włos
z głowy nie spadnie, najwyżej nie zazna owego bliżej nieokreślonego szczęścia,
o którym Kant mówi, a którego brak może sobie każdy bezkarnie tu na ziemi i w
przyszłym życiu powetować przyjemnościami, jakie występek daje.
* * *
Wielu przypuszcza, że etyka Kanta nie grozi
niebezpieczeństwem etyce chrześcijańskiej. Wszak Kant, mówią, na swej etyce
gruntował przekonanie w istnienie Boga, duszy nieśmiertelnej, wolnej woli, a
więc w same fundamenta etyki chrześcijańskiej. Widzieliśmy, jak błędnym jest to
zapatrywanie. Etyka Kanta burzy podwaliny same, na których się wspiera etyka
chrześcijańska. Prawo, obowiązek moralny nie mają w etyce Kanta swego
ostatecznego źródła w Bogu, jak to uczy etyka chrześcijańska, lecz w rozumie
ludzkim. Najszlachetniejsze według pojęć chrześcijańskich motywy etycznego
działania, jak miłość Boga i bliźniego, winny być zdaniem Kanta, z etyki
wyrugowane. Motyw nagrody i kary wiecznej, który tyle miejsca zajmuje w etyce
chrześcijańskiej, jest zdaniem kantystów czystą egoistyczną spekulacją. Sankcja
wszelka zniesiona, a nagroda w niebie i kara w piekle jako sankcja moralności
zasadniczo przez Kanta potępiona, jako sprzeczna z samą istotą moralnego
działania. Pytamy się wobec tego, czy choć jeden fundament chrześcijańskiej
etyki pozostał w etyce Kanta?
Kant, jak zauważyliśmy we wstępie, jest nadwornym
filozofem dość dziś rozszerzonego ruchu etycznego bez Boga i bez religii. Inicjatorom
i zwolennikom tego ruchu nie zawsze można odmówić dobrej wiary i woli. Ruch
tego przynajmniej dowodzi, że ludzkość bez jakiejś etyki, choćby etyki bez dogmatu,
nie może się obejść. Ale etyka bez Boga, bez religii to dom na piasku budowany.
Lada silniejszy podmuch namiętności ludzkich zburzy ją doszczętnie w sercu
ludzkim. Że tego rodzaju etyka nie ostoi się wobec krytyki zdrowego rozumu,
wykazaliśmy na etyce Kanta.
X.
dr M. Sieniatycki.
–––––––––––
Artykuł z czasopisma
"Przegląd Powszechny", Tom CXVIII (kwiecień, maj czerwiec 1913), ss. 309-326;
Tom CXIX (lipiec, sierpień, wrzesień 1913), ss. 54-65. Kraków 1913. (a)
(Pisownię i słownictwo nieznacznie
uwspółcześniono.)
Przypisy:
(1) Kritik der praktischen
Vernunft, 103. A. w Cathreina Moralphilosophie 5, str.
240.
(2) Kritik der
praktischen Vernunft, 200.
(3) Kritik der
praktischen Vernunft, 195.
(4) Ausgewählte
Werke, Bd. II: Das sittliche Bewusstsein, str. 86.
(5) ibid., 89.
(6) Römische und
evangelische Sittlichkeit 3, str. 35.
(7) ibid., 16, 29.
(8) ibid., 5, 16.
(9) Evangelische
Polemik, Gotha 1885, str. 164.
(10) "Der
Wille ist nichts anders als praktischer Vernunft". (Grundlegung zur
Metaphysik der Sitten, 33).
(11) ibid., 90.
(12) ibid., 91.
(13) ibid., 93.
(14) Esser,
Religion, Christentum, Kirche I, str. 100.
(15) Kneib, Die
Jenseitsmoral, str. 29.
(16) Św. Tomasz
1-2, q. 71, a. 6.
(17) Göttliche
Weltordnung und religionslose Sittlichkeit, str. 502.
(18) Mausbach, Die
Katholische Moral, 1911, str. 135.
(19) S. Thomas 1-2,
q. 95, a. 2.
(20) Mausbach, l.
c., str. 136.
(21) Kneib, l. c.,
str. 72.
(22) Mausbach, l.
c., str. 147.
(23) Kneib, l. c.,
str. 113.
(24) Steudel, Der
religiöse Jugendunterricht II. Stuttgart 1900, str. 193.
(25) Kneib, l. c.,
114.
(26) Grundlegung
zur Metaphysik der Sitten, 28.
(27) Zimmermann, Das
Gottesbedürfnis, 1910, str. 136.
(a) Por. 1) Ks. dr Maciej
Sieniatycki, a) Apologetyka czyli
dogmatyka fundamentalna. b) Zarys
dogmatyki katolickiej. c) System
modernistów. d) Modernistyczny Neokościół.
e) Problem istnienia Boga. f) Dogmatyka katolicka. Podręcznik
szkolny.
2) Ks. dr Jan
Szymeczko, Etyka katolicka.
3) Kardynał
Gousset, Arcybiskup w Reims, Teologia
moralna dla użytku plebanów i spowiedników.
4) Ernestus
Müller, Episcopus Linciensis, Theologia
moralis.
5) Ks. Marian Morawski SI, a) Filozofia i jej zadanie. b) Dogmat łaski. 19 wykładów o porządku nadprzyrodzonym.
6) Ks.
Franciszek Kwiatkowski SI, Filozofia
wieczysta w zarysie.
7) Ks.
Franciszek Pouget, a) Religia Kanta. b) Prawdziwe
oblicze XVIII wieku.
8) Ks. Antoni Langer SI, a) Św. Tomasz z Akwinu i dzisiejsza filozofia. b) Rozwój wiary. c) Pojęcie
o Bogu w chrześcijaństwie i u filozofów.
9) Ks. Władysław Michał Dębicki, a) Wielkie bankructwo umysłowe. Rzecz o nowoczesnym
skrajnym sceptycyzmie naukowo-filozoficznym.
b) Filozofia nicości. Rzecz o istocie
buddyzmu. c) Albert Stöckl (historyk filozofii i apologeta). d) Wariacko-zbójecka
filozofia (Fr. Nietzsche).
10) Ks. Wiktor Cathrein SI, Katolicki pogląd na świat.
11) Ks. Jacek Tylka SI, a) Dogmatyka katolicka. b) Traktat o Kościele Chrystusowym. c) O obojętności, czyli indyferentyzmie
w rzeczach religii. d) O
własnościach religii. e) O cnotach
heroicznych.
12) Bp Konrad
Martin, a) Katolicka nauka wiary. b) Katolicka nauka obyczajów.
13) Abp Antoni
Szlagowski, Zasady modernistów
(modernistarum doctrina).
14) Bp Kazimierz Tomczak, Modernizm a protestantyzm liberalny.
15)
Abp Walenty Zubizarreta OCD, O modernizmie
(De modernismo).
16) Ks. [Bp]
Czesław Sokołowski, Przysięga
antymodernistyczna. Studium krytyczne.
17) Bp Michał
Nowodworski, a) Wiara i rozum. b) Liberalizm.
18) Ks. Jan
Rosiak SI, a) Wiara i
"doświadczenie religijne".
b) Suarez (1548 – 1617).
(Przyp. red. Ultra montes).
(PDF)