STRONA INTERNETOWA POWSTAŁA W CELU PROPAGOWANIA MATERIAŁÓW DOTYCZĄCYCH INTEGRALNEJ WIARY KATOLICKIEJ POD DUCHOWĄ OPIEKĄ św. Ignacego, św. Dominika oraz św. Franciszka

Cytaty na nasze czasy:

"Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony"

Św. Ignacy Loyola


"Papa materialiter tantum, sed non formaliter" (Papież tylko materialnie, lecz nie formalnie)

J.E. ks. bp Guerard des Lauriers



"Papież posiada asystencję Ducha Świętego przy ogłaszaniu dogmatów i zasad moralnych oraz ustalaniu norm liturgicznych oraz zasad karności duszpasterskiej. Dlatego, że jest nie do pomyślenia, aby Chrystus mógł głosić te błędy lub ustalać takie grzeszne normy dyscyplinarne, to tak samo jest także nie do pomyślenia, by asystencja, jaką przez Ducha Świętego otacza On Kościół mogła zezwolić na dokonywanie podobnych rzeczy. A zatem fakt, iż papieże Vaticanum II dopuścili się takich postępków jest pewnym znakiem, że nie posiadają oni autorytetu władzy Chrystusa. Nauki Vaticanum II, jak też mające w nim źródło reformy, są sprzeczne z Wiarą i zgubne dla naszego zbawienia wiecznego. A ponieważ Kościół jest zarówno wolny od błędu jak i nieomylny, to nie może dawać wiernym doktryn, praw, liturgii i dyscypliny sprzecznych z Wiarą i zgubnych dla naszego wiecznego zbawienia. A zatem musimy dojść do wniosku, że zarówno ten sobór jak i jego reformy nie pochodzą od Kościoła, tj. od Ducha Świętego, ale są wynikiem złowrogiej infiltracji, jaka dotknęła Kościół. Z powyższego wynika, że ci, którzy zwołali ten nieszczęsny sobór i promulgowali te złe reformy nie wprowadzili ich na mocy władzy Kościoła, za którą stoi autorytet władzy Chrystusa. Z tego słusznie wnioskujemy, że ich roszczenia do posiadania tej władzy są bezpodstawne, bez względu na wszelkie stwarzane pozory, a nawet pomimo pozornie ważnego wyboru na urząd papieski."

J.E. ks. bp Donald J. Sanborn

piątek, 30 grudnia 2011

Życzenia na Nowy Rok Pański 2012

Proszę przyjąć jak najserdeczniejsze życzenia na cały Nowy Rok Pański 2012, a szczególnie wytrwałego noszenia Krzyżów codziennego dnia.

Nos cum Prole Pia benedicat Virgo Maria (Niech Dziewica Maryja wraz ze swoim Synem raczy nam pobłogosławić)!



REDAKCJA "KATOLIKA"

czwartek, 22 grudnia 2011

Życzenia Świąteczne



Redaktor Naczelny

W imieniu całej redakcji „KATOLIKA”
Życzy wszystkim czytelnikom

Obfitości łask ze stajenki,
Od Jezusa i Panienki.
Niech nas opromienią,
Gruntownie przemienią.
Życia drogi naprostują.
Dobrej śmierci dopilnują.
Wielka jest to chwała,
By ziemia u wrót nieba stała

Boże Narodzenie w liturgii Kościoła katolickiego

Uroczystość Bożego Narodzenia wywodzi swój początek z Jerozolimy. Ustalił się zwyczaj, że patriarcha udawał się z Jerozolimy w procesji do Betlejem, odległego ok. 8 km. W Grocie Narodzenia odprawiał w nocy Mszę świętą.

Skąd się wzięła ta uroczystość?

      Było od dawna i jest po dzień dzisiejszy zwyczajem, że władcy obchodzą uroczyście dzień swoich imienin. Bywało nawet, że od urodzin panującego w danym państwie liczono lata. Nie dziw przeto, że od daty przyjścia na ziemię Jezusa Chrystusa zaczęto liczyć lata nowej ery. Jak już było wspomniane, pierwszy wpadł na ten pomysł w wieku VI mnich Dionizjusz Exiguus, który równocześnie zadał sobie trud, aby możliwie dokładnie określić datę przyjścia Pana Jezusa na nasz glob. Wyznaczył ją na 25 grudnia 753 roku od założenia Rzymu. Wiemy, że pomylił się o jakieś siedem lat. Kiedy jednak spostrzeżono pomyłkę, było już rzeczą wprost niemożliwą cofnąć się i przeprowadzić korektę.
Rzymianie około 25 grudnia obchodzili święto Niezwyciężonego Słońca (Solis invicti), gdyż właśnie w tym czasie nastaje przesilenie dnia nad nocą. Chrześcijanie mieli prawo upatrywać w tym symbol zwycięskiego Chrystusa, który tak wiele razy sam nazwał się zwycięskim światłem. Tak więc narodziny słońca zastąpili narodzinami Chrystusa.

To warto wiedzieć

Uroczystość Bożego Narodzenia wywodzi swój początek z Jerozolimy. Ustalił się zwyczaj, że patriarcha udawał się z Jerozolimy w procesji do Betlejem, odległego ok. 8 km. W Grocie Narodzenia odprawiał w nocy Mszę świętą.W Rzymie święto Bożego Narodzenia dnia 25 grudnia obchodzono od wieku IV. Kronikarz, bowiem rzymski, Filokales, w kalendarzu swoim pod rokiem 354 zaznacza: Natus Christus in Betleem Judeae (Narodził się Chrystus w Betlejem Judzkim). Z tego także czasu mamy fragment homilii papieża św. Liberiusza (+ 366) na Boże Narodzenie. Najdawniejsza wzmianka o tym święcie w Kościele Syryjskim pochodzi od św. Jana Chry-zostoma. W kazaniu swoim z dnia 25 grudnia 380 roku tenże święty jako młody wówczas kapłan oznajmia wiernym z radością, że po raz pierwszy będzie w antiocheńskiej katedrze obchodzone to święto. Z tej właśnie uroczystości zachowało się jego kazanie. W tymże wieku IV uroczystość Bożego Narodzenia spotykamy: w Jerozolimie, w Antiochii, w Konstantynopolu, w Rzymie i w Hiszpanii. Święto Bożego Narodzenia wyróżnia się w liturgii tym, że kapłani mają przywilej tego dnia odprawiać trzy Msze święte: anielską, pasterską i królewską ku czci — aniołów, pasterzy i królów — którzy złożyli hołd Bożej Dziecinie. Zwyczaj ten zachował się najpierw w Kościele w Jerozolimie. Po Mszy świętej, odprawionej w Betlejem o północy, powracano do Jerozolimy i odprawiano drugą Mszę świętą w godzinach rannych w kościele Zmartwychwstania Pańskiego. Wreszcie, aby dać pełny upust radości, odprawiano w godzinach południowych trzecią Mszę świętą w kościele katedralnym. W Rzymie zwyczaj ten znany był już za czasów papieża św. Grzegorza I Wielkiego (+ 604). Odprawiano tam nocą pasterkę przy żłóbku Chrystusa w bazylice Matki Bożej Większej, drugą Mszę świętą w godzinach rannych w kościele Zmartwychwstania, gdzie miał rezydencję swoją przedstawiciel cesarza wschodniego, trzecią zaś koło południa w bazylice Św. Piotra.W wielu kościołach jest zwyczaj, że pasterkę poprzedza tak zwana jutrznia. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa nabożeństwa nocne należały do stałej praktyki Kościoła. Pamiątką jest dzisiejsza Pasterka. Już pierwsze słowa invitatorium wprowadzają nas w nastrój tajemnicy: „Chrystus narodził się nam. Oddajmy Mu pokłon". Nie mniej radosnym akordem brzmią czytania i responsoria. Oto jedno z nich: „Dzisiaj pokój prawdziwy zstąpił nam z nieba! Dzisiaj na cały świat miodem spływają niebiosa! Dzisiaj zaświtał nam dzień naszego odkupienia!". Kościół wyraża tak wielką radość z narodzenia Pana Jezusa, że przez osiem dni (oktawa) obchodzi to święto, jakby się nie mógł dosyć nim nacieszyć.
Obserwator

wtorek, 13 grudnia 2011

Św. Mikołaj czeka na naszą pomoc!

     Wydawałoby się, że nie ma popularniejszego świętego niż św. Mikołaj. Niemal przez cały grudzień imię biskupa Miry odmieniane jest w mediach przez wszystkie przypadki. Jednak czy rzeczywiście przedmiotem tego kultu jest patron żeglarzy i dzieci? Należy żywić obawę, że osoba, której niecierpliwie wygląda polska dziatwa (i nie tylko) już wieczorem 5 grudnia, dla sporej jej części jest mieszkającym na biegunie północnym przerośniętym krasnalem, dla pozostałych to biskup przebierający się, nie wiadomo dlaczego, w śmieszny skrzaci strój.
Na naszych oczach dokonują się zmiany w obyczajowości Polaków. Kultura wyrosła z chrześcijaństwa ustępuje miejsca konsumpcyjnemu stylowi życia promowanemu przez media. Swoista ewolucja postrzegania postaci św. Mikołaja przez Polaków jest dobrym przykładem, aby zrozumieć, jak ten proces przebiega.

Szczodrość biskupa Miry

Żyjący na przełomie III i IV wieku św. Mikołaj był biskupem Miry w Azji Mniejszej (dziś Turcja), człowiekiem wielkiej dobroci i hojności. Majątek, którym dysponował, przeznaczył na pomoc ubogim. Ta szczodrobliwość, a jednocześnie roztropność w obdarowywaniu, połączona z wielką pobożnością, sprawiły, że po śmierci został zaliczony przez Kościół do grona świętych.

Wielkim kultem otaczany był szczególnie w średniowieczu. Świadczy o tym duża ilość kościołów ufundowanych w tym okresie, noszących jego wezwanie.

Dokładnie nie wiadomo, kiedy narodził się zwyczaj obdarowywania prezentami dzieci w dzień wspomnienia św. Mikołaja. Pierwsze wzmianki na ten temat pochodzą z XIII w.

W Polsce zwyczajten znany jest co najmniej od początku XVIII stulecia. Świadczy o tym choćby wydana w 1748 r. książeczka – modlitewnik autorstwa ks. Macieja Frączkiewicza pt.Delicje dziecinne. Św. Mikołaj biskup...

Wynika z niej, że już wtedy istniały dwie formy tego obyczaju, obie znane zresztą do dzisiaj. Pierwsza, starsza, polegała na podkładaniu prezentów śpiącym dzieciom w wigilię św. Mikołaja. Co warto podkreślić, działo się to nocą i w tajemnicy, co upamiętniało fakt, że św. Mikołaj czyniąc dobro starał się uniknąć rozgłosu. Przykład takiego postępowania przekazuje nam opowieść o obdarowaniu przez biskupa Miry trzech dziewcząt. Złoto podrzucone nocą przez Świętego uchroniło córki ubogiego mieszkańca Miry przed zejściem na drogę nierządu.

Drugą, o wiele młodszą formą tego swoistego kultu św. Mikołaja, jest wręczanie dzieciom prezentów „osobiście” przez Świętego. Naturalnie, w rolę Biskupa, podobnie jak dzisiaj, wcielali się członkowie rodziny dziecka bądź wynajęte osoby. Miało to tę zaletę, że św. Mikołaj „osobiście” sprawdzał, czy obdarowywani umieją się przeżegnać, znają modlitwy, przykazania Boże, itp. Czasem poinstruowany przez rodziców pouczał latorośl o konieczności unikania złych zachowań…

Czym św. Mikołaj obdarowywał dziatki w XVIII w.? Za książeczką ks. Frączkiewicza możemy wymienić: krzyżyki, chleb, święte obrazki, pieniądze, tabliczki, orzechy, ptaszki w klatce, a gdy dziecko bywało niegrzeczne – pozłacane rózgi. W XIX i XX w. rozpowszechnione były także pierniki przedstawiające postać św. Mikołaja.

Oczywiście, święty spotykający się z dziećmi nosił na sobie odpowiedni kostium. Był nim strój wzorowany na szatach liturgicznych, na który składały się najczęściej: przewiązana sznurkiem alba, na głowie infuła, ramiona okrywała kapa, którą w pewnym okresie wyparł ornat. W ręce św. Mikołaj trzymał pastorał.

Najczęściej świętemu towarzyszył anioł oraz, upoważniony do wręczania rózg, diabeł.

Naturalnie, zwyczaj obdarowywania dzieci w nocy z 5 na 6 grudnia znany był w wielu państwach katolickich. Tradycje w poszczególnych regionach różniły się od siebie w szczegółach, obrastały bowiem w miejscowe zwyczaje i legendy.

„Zreformowany” Santa Claus

Zwalczająca kult świętych reformacja uderzyła także w ten „mikołajowy” obyczaj. Zamiast św. Mikołaja domy dzieci protestanckich zaczęły odwiedzać różnego rodzaju postaci, jak: gwiazdorzy, świąteczni ludzie (Weihnachtsmann), osobnicy w futrzanych ubraniach itp. Nie stanowili oni jednak realnego zagrożenia dla silnie osadzonego w katolicyzmie i tradycjach ludowych św. Mikołaja. Zagrożenie przyszło z innej strony…

czwartek, 8 grudnia 2011

Pielgrzymka do Ziemi Świętej śladami Najświętszej Marii Panny

Doświadczanie duchowej wędrówki odkrywania siebie i odnowienia wyznania wiary poprzez podążanie śladami Najświętszej Marii Panny. Odwiedzenie miejsc, w których żyła, radowała się i cierpiała Matka Jezusa. Wszystko to w otoczeniu cudownego, biblijnego krajobrazu.
NazaretSpacerując uliczkami i zaułkami Nazaretu poznaje się miasteczko, dawniej wioskę, w której urodził się i wychował nasz Pan Jezus Chrystus. Bazylika Zwiastowania została wzniesiona dla uczczenia miejsca, w którym, według tradycji, Archanioł Gabriel ukazał się Najświętszej Marii Pannie (Ewangelia według świętego Łukasza, rozdział 1, wersy od 26 do 35, Nowego Testamentu). W znajdującym się w pobliżu Międzynarodowym Centrum Marii z Nazaretu (Mary of Nazareth International Center) prezentowane są dobrze zachowane, a niedawno odkryte, niezwykle ważne pozostałości okolicznego osadnictwa, datowane na I wiek naszej ery. Niedaleko, oglądać też można fontannę usytuowaną w miejscu gdzie znajduje się Źródło Najświętszej Marii Panny (Studnia Marii). Jest to najprawdopodobniej studnia, z której Maria czerpała wodę dla Świętej Rodziny.
Inne miejsca w Galilei
Zgodnie z tradycją pierwszych chrześcijan, starożytne miasto Seforis (Zippori), gdzie dziś znajduje się krajowy park archeologiczny, jest miejscem narodzin Najświętszej Marii Panny. Zostało ono upamiętnione współcześnie wzniesionym tu Franciszkańskim Klasztorem Św. Anny i Św. Joachima. Maria była obecna na uczcie weselnej w Kanie Galilejskiej. Tam właśnie miał miejsce pierwszy, uczyniony przez Jezusa, cud przemienienia wody w wino (Ewangelia według świętego Jana, rozdział 2, wersy od 1 do 11, Nowego Testamentu).
Okolice Jeziora Tyberiadzkiego
Starożytna wioska rybacka Kafarnaum, w której przez kilka lat swej posługi w Galilei mieszkał Jezus, jest także bardzo ważnym miejscem pielgrzymek maryjnych, ponieważ Najświętsza Maria Panna towarzyszyła swemu Synowi w wędrówce do tej właśnie miejscowości (Ewangelia według świętego Jana, rozdział 2, wers 12, Nowego Testamentu). Kościół Dom św. Piotra został zbudowany w miejscu, w którym według tradycji stało „Domostwo Szymona, zwanego Piotrem” (Ewangelia według świętego Marka, rozdział 1, wers 29, Nowego Testamentu). Współczesny kościół wznosi się ponad Insula Sacra i służy zachowaniu miejscowych zabytków archeologicznych.


Niewiara Ojca Maksymiliana Kolbe

NIE WIERZĘ, że wszechświat powstał sam ze siebie, bo z niczego samo ze siebie nic nigdy nie powstało i powstać nie może.


NIE WIERZĘ, że wszechświat powstał przypadkiem z jakiejś materii, bo żadna dotąd maszyna nie zbudowała się sama przypadkiem, nawet skromny zegarek; a tym bardziej żadna maszyna nie stworzyła maszyny podobnej sobie, a twory żyjące przechodzą z pokolenia na pokolenie przez tyle już tysięcy lat.


NIE WIERZĘ, że szympansy czy inne pociechy darwinowskie (małpy) prześcigną nas w budowie samolotów lub innych wynalazków, bo nie widać u nich postępu. Po tylu wiekach nie zdobyły się nawet na napisanie skromnych dziejów swego małpiego postępu. NIE WIERZĘ, że dusza ludzka umiera razem z ciałem, bo na cóż wtedy to nieprzeparte pragnienie szczęścia i to bez granic, nawet i w trwaniu.


NIE WIERZĘ, że nasi “zawodowi niedowiarkowie” nie mają nigdy okresów jasnego poznania, w których zdają sobie sprawę, że okłamują tylko siebie.


NIE WIERZĘ, że znajdzie się pod słońcem człowiek, co by nie pragnął szczęścia i to możliwie największego, bez ograniczeń, czyli… Boga Niepokalanów, sierpień 1933r. o. Maksymilian Maria Kolbe

RÓŻANIEC

Odmawiaj jedną dziesiątkę dziennie, a zobaczysz, że Maryja będzie Cię zmieniała, a przez Ciebie świat. Ale pamiętaj, owoce Różańca są długo niewidoczne, dlatego wydaje się on nudny. Szatan zrobi wszystko, byś tej modlitwy nie odmawiał, bo wie, że ona otworzy Twoje serce na największą miłość, jaką jest Bóg, i że przez Nią będziesz rządził światem , wypraszając dla niego łaskę pokoju przed obliczem Boga i Maryi.

O. Maksymilian Maria Kolbe

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Przeciw oszczerstwom - Ks.Rafał Trytek

     Przed kilkoma dniami na pewnym portalu konserwatywnym ukazała się pod tytułem „sedecy widzą w bp Williamsonie różokrzyżowca” informacja o oskarżeniach wobec JE biskupa Williamsona. Sprawa dotyczy francuskiej strony internetowej Virgo-Maria.org, która od dłuższego czasu atakuje biskupa Ryszarda Williamsona w sposób niewybredny, oskarżając go czy to o przynależność do wyżej wymienionego tajnego stowarzyszenia (na podstawie… analizy jego biskupiego herbu), czy to o świadome popieranie sodomitów w FSSPX. O ile w pierwszym przypadku mamy do czynienia z zarzutem niepopartym jakimkolwiek przekonującym dowodem, o tyle w drugiej sprawie, niestety, oskarżenie oparte jest na pewnych prawdziwych wydarzeniach z przeszłości. Rzecz tyczy się nieszczęsnego ks. Karola Urrutigoity, Argentyńczyka, który bodaj w 1987 r. z powodu aktywnego homoseksualizmu został usunięty z seminarium w La Reja przez ówczesnego rektora, księdza (obecnie biskupa) Morello. Z niezrozumiałych przyczyn, w obronę dewianta zaangażowało się grono osób mających w FSSPX dużo do powiedzenia, w tym głównie ks. bp Williamson, który uzyskał u władz Bractwa zgodę na jego wyświęcenie. Co gorsza, ks. Urrutigoity został powołany na profesora seminarium północnoamerykańskiego FSSPX w Winona. Pozostawał na tym stanowisku gdzieś do 1997 r., kiedy wyszły na jaw jego plany stworzenia instytutu odrębnego od FSSPX. Po opuszczeniu Winona założył on Bractwo św. Jana w diecezji Scranton, w Pensylwanii. Przyłączył się do niego następnie ks. Eryk Ensey, również były wykładowca w seminarium. Obaj zostali później oskarżeni i skazani za pedofilię, a ich bractwo rozwiązane. Zaznaczyć jednak należy, że powodem usunięcia z Winona nie był sam homoseksualizm i pedofilia, a tworzenie w seminarium tajnej grupy, o celach odmiennych od FSSPX. Więcej na ten temat może zresztą powiedzieć „nasz” ks. Jan Jenkins, który — jeśli się nie mylę — jako alumn zdemaskował spisek ks. Urrutigoity. Powracając do bpa Williamsona: można ubolewać nad lekkomyślnością, z jaką obdarzał zaufaniem różne podejrzane osoby, ale nie ma dowodów na celową protekcję sodomitów z jego strony. Sądzę, że jego zachowanie i błędy wynikały w dużej mierze z gorącej atmosfery, jaka panowała w FSSPX w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku i bezwzględności, z jaką rozprawiano się wtedy z sedewakantystami i innymi osobami o bardziej radykalnych niż Bractwo poglądach. Sam zaś biskup Ryszard znany jest z niepohamowanego języka, czego dowód dał w wywiadzie dla szwedzkiej telewizji sprzed kilku lat. Jak zapewne wszyscy pamiętają, bp Williamson odważnie przytaczał wtedy argumenty z nurtu tzw. rewizjonizmu Holocaustu, czy też może rewizjonizmu tzw. Holocaustu. Jak wiemy, spotkał go za to istny „mord rytualny” ze strony mediów liberalno-modernistycznych. Działalność francuskiej strony Virgo-Maria.org nie przynosi chluby sedewakantyzmowi i dlatego wiele osób z naszego obozu uznało za stosowne odciąć się od niej, m.in. uczynił tak Instytut Matki Bożej Dobrej Rady czy ks. Antoni Cekada. Łatwo zauważyć, że specyficzna argumentacja ze strony autora, który stoi za virgo-maria.org, sprowadza się często do francuskiego szowinizmu (to polskie słowo pochodzi zresztą nieprzypadkowo od francuskiego „le chauvinisme”…), a którego częścią składową jest skrajna anglofobia (nie mylić ze zdrowym krytycyzmem wobec Albionu, jaki cechuje wielu kontynentalnych katolików). Francuscy katolicy zresztą często nie chcą pamiętać o własnych gallikańskich czy jansenistycznych tendencjach, gdy wypominają Anglii antyrzymskość, która cechuje też niestety JE biskupa Williamsona (vide: http://ultramontes.pl/williamson_przeciw_soborowi.htm).
Podsumowując: należy powstrzymać się od plotkarstwa i oczerniania innych osób (zwłaszcza duchownych, co stanowi grzech o szczególniejszym ciężarze gatunkowym, ze względu na piastowane stanowiska, a przede wszystkim kapłańską godność), a skupić bardziej na krytyce doktrynalnej. Rozumiem oburzenie działalnością mediów, takich jak Virgo-Maria.org, ale też prosiłbym ze swej strony o umiar i uczciwość przy zajmowaniu się naszym obozem teologicznym.

9 listopada 2011 r., Rocznica Poświęcenia Bazyliki Zbawiciela na Lateranie


OD REDAKCJI: Tekst broniący honoru biskupa Bractwa.

środa, 30 listopada 2011

Oświadczenie dla Redakcji "KATOLIKA"

W związku z ostatnimi wydarzeniami w Warszawie, aby rozwiać ewentualne wątpliwości niektórych osób, oficjalnie informuję, że ostatecznie występuję z szeregów Młodzieży Wszechpolskiej, ponieważ zupełnie nie pasuję do tej organizacji, różnice ideowe między mną a MW są ogromne – ja nie jestem demokratą (żadnym, również narodowym), republikaninem itd. Poza tym wiem, że o wolną Polskę zawsze należy bezwzględnie walczyć, bez względu na to czy się to komuś podoba czy też nie, a krytykować trzeba tych, którzy postępują jak tchórze bez honoru.

Jestem Rzymskim-katolikiem, narodowym radykałem (kontrrewolucjonistą, ale nigdy nie rewolucjonistą) oraz nacjonalistą integralnym; nie ma dla mnie miejsca w organizacji takiej jak Młodzież Wszechpolska.

(wiadomość o podobnej treści otrzymała prezes okręgu śląskiego MW)

Michał Mikłaszewski, były działacz MW

środa, 16 listopada 2011

Oświadczenie Redakcji "KATOLIKA"

     W związku z opublikowanymi ostatnio na naszej stronie artykułami, dotyczącymi m.in. Marszu Niepodległości (które zostaną również opublikowane w najnowszym papierowym numerze naszego pisma), informujemy, że jako redakcja dwumiesięcznika "KATOLIK" jesteśmy oburzeni próbami wywierania nacisku na członków redakcji przez przedstawicieli niektórych organizacji, których w tej chwili wymieniać tu nie będziemy.

Stanowczo jednak sprzeciwiamy się naruszaniu niezależności organizacyjnej naszego czasopisma, i informujemy, że nasze pismo jest i pozostanie całkowicie suwerenne od jakichkolwiek stowarzyszeń i organizacji, i jakiekolwiek decyzje dotyczące treści i kształtu publikowanych przez nas artykułów będą podejmowane tylko i wyłącznie przez członków redakcji, w porozumieniu z Redaktorem Naczelnym, a jakiekolwiek próby zewnętrznej ingerencji będą ignorowane!

Zespół Redakcyjny "KATOLIKA"

środa, 19 października 2011

Film o ś.p. abp. Marcelu Lefebvre


Przedstawiamy zwiastun filmu o abp. Lefebvre, jednym z najwybitniejszych ludzi Kościoła. Więcej info o filmie, który powinien się pojawić na przełomie 2011/2012 roku: http://www.lefebvrethemovie.org/

wtorek, 11 października 2011

Rządy globalne

New World Order – Nowy Porządek Świata

     Idea New World Order nie jest niczym nowym. Powstała po II Wojnie Światowej w celu ulepszenia działań, polityki i globalnych spraw gospodarczych. New World Order wygenerowało kilka instytucji, które miały się tymi sprawami zajmować.
New World Order:
“Nowy porządek świata (łac. Novus Ordo Mundi, ang. New World Order) – termin, którym określa się istotne zmiany w światowej polityce. Po raz pierwszy użyty jako dewiza antykatolickiego ruchu iluminatów, natomiast po raz pierwszy politycznie wykorzystany dla opisania przemian, jakie miało wprowadzić 14 punktów Wilsona, a także utworzenie Ligi Narodów. Termin ten znalazł także zastosowanie podczas tworzenia nowych międzynarodowych organizacji politycznych, takich jak ONZ po II wojnie światowej, które miały zastąpić nieudane inicjatywy, takie jak Liga Narodów. Używano go także dla przedstawienia nowego układu sił politycznych na świecie, który ukształtował się w latach 50. XX wieku. Po zakończeniu zimnej wojny określenie Nowy Porządek Świata był używany przez Michaiła Gorbaczowa i George'a H. W. Busha dla określenia zmian jakie nastąpiły na świecie po okresie "zimnej wojny". Według niektórych niezależnych źródeł, NWO ma oznaczać utworzenie światowego rządu który będzie sterować życiem każdej jednostki; jak i doprowadzi do kompletnej zmiany co do ludności na naszej planecie. Niniejsze niezależne środowiska traktują NWO jako prognozę zagłady dla ludzkości która sięga swym korzeniom jeszcze czasów Napoleona.
Istnieje wiele teorii na temat dalszych działalności New Order Order w dniu dzisiejszym. Najpoważniejsze obawy związane według niezależnych źródeł to: wprowadzenie rządów globalnych (polityczne I gospodarcze nadzorowanie wszystkich państw z jednego poziomu), pełna kontrola na wszystkimi jednostkami (kontrola nad każdym człowiekiem) poprzez między innymi wszczepianie chipów kontrolujących każdy nasz ruch już podczas urodzenia (już w tej chwili, co głupsi zwłaszcza amerykanie dają się na to namówić poprzez wmawianie im, że ich dzieci będą bezpieczne w razie porwania, zgubienia itd. “Chip wszczepiany” jest dostępny w kilku firmach na terenie Stanów Zjednoczonych). Następnie pełna kontrola wydatków i dochodów każdej jednostki (również powiązanie z chipem) poprzez globalny system nadzoru oraz zarządzenie uregulowania populacji na całym świecie, – czyli wprost zarządzenie do zlikwidowania ¼ populacji na ziemi, ponieważ ziemia jest przeludniona, jest zbyt duże zużycie energi i wszystkich zasobów naturalnych ziemi. Regulacja populacja miałaby zostać zastosowana (lub już jest stosowana) poprzez delikatne wprowadzanie przede wszystkim do żywności środków, które będą nas wykańczać systematycznie lub nie pozwolą nam żyć dłużej. New World Order to również kontrola na mediami, które oglądamy, słuchamy i czytamy i w które wierzymy. Kontrola nad mediami to połowa sukcesu New World Order.
Co dziś widzimy i na czym możemy bazować?
- Wahania giełdowe, krachy i załamania gospodarek takich jak USA.
Jak to działa? Sprawa jest bardzo prosta. FED, czyli w praktyce prywatna firma stworzona do kontroli finansowej w USA trzyma łapę praktycznie na wszystkim. FED to przede wszystkich kontrola stóp procentowych w USA. FED podnosi stopy procentowe – ludzie nie mają, za co spłacać większych rat – banki nie mają wpłat z tytułu kredytów, bankrutują – FED w imieniu innych firm skupuje upadające banki za grosze. Jaki jest tego cel? Wprowadzenie kontroli na jak najwyższym poziomie.
- Wprowadzanie specjalnych substancji do produktów żywnościowych I ich promocja jako produkty zdrowe, ekologiczne, wartościowe dla życia. Przypadków jest coraz więcej, chyba nie trzeba wymieniać.
- Chipy i kontrola urodzeń
- Ogłupiające media, dostarczenie rozrywki głupiemu społeczeństwu I odwrócenie uwagi od problemów związanych z New World Order. Dalsze ogłupianie ludzi, promowanie produktów o których mowa wyżej pomiędzy najgłupszymi serialami, reality show I filmami.
Obserwator

Twórca bioczipu: “to jest Znak Bestii”

Mimo, że próby szczepień całej ludzkości na razie się nie udały, to istnieje podejrzenie, że właśnie za pomocą szczepionek elity światowe będą chciały wszczepić nam implanty w postaci czipów identyfikacyjnych.
Przedstawiamy wyjątki z artykułu opublikowanego w czasopiśmie NEXUS (Australia), czerwiec-lipiec 1994r. Są to cytaty z oświadczeń dr Carla W. Sandersa, który był odpowiedzialny za stworzenie “biochipu”. Dr Sanders jest inżynierem elektronikiem, wynalazcą, członkiem i konsultantem wielu rządowych organizacji. Pracuje też dla IBM, General Electric, Honeywell i Teledyne. “Trzydzieści dwa lata mojego życia spędziłem na pracy w dziedzinie elektroniki, projektując mikrochipy dla potrzeb bio-medycznych. W 1968 r. zostałem zaangażowany prawie przypadkowo do badań nad rozwojem projektu dotyczącego leczenia złamanego kręgosłupa u młodej kobiety. W trakcie pracy nad tym projektem wszyscy byliśmy podekscytowani. Byłem naczelnym inżynierem, odpowiedzialnym za pracę stu naukowców, jak również za wyniki badań. Kulminacyjnym punktem tych doświadczeń był biochip, który według mnie jest Znakiem Bestii. Biochip jest ładowany dzięki zmianom temperatury ciała, co wyklucza częste zmiany baterii zasilającej. Wydano ponad 1.5 miliona dolarów na badania dotyczące znalezienia miejsc na ludzkim ciele, gdzie występują największe wahania temperatury. Pierwszym miejscem jest czoło w okolicach linii włosów, a drugim zewnętrzna cześć dłoni. Pracując nad mikrochipem nie mięliśmy pojęcia, że może być on użyty jako procesor do identyfikacji ludzi. Nasze dzieło miało służyć ludzkości. Kiedy praca nad chipem była już zaawansowana, nasi pracodawcy oświadczyli, że wobec nieopłacalności użycia biochipu do leczenia kręgosłupa, trzeba dlań znaleźć bardziej lukratywne zastosowanie. W trakcie dalszych badań zauważyliśmy, że częstotliwość, na której pracuje chip, ma duży wpływ na zachowanie się człowieka. Polecono nam wówczas zbadać możliwości manipulacji ludzkimi zachowaniami przy pomocy biochipu. Okazało się, że jest to możliwe. Wykazano np., że przy pomocy biochipu można powodować wzrost stężenia adrenaliny we krwi. Tego rodzaju mikrochip nazywaliśmy Rambo. Można też wysyłać i odbierać sygnały z pojedynczej komórki nerwowej. Umożliwi to kontrolę organizmu w zupełnie nowy sposób. Może on być użyty do wywołania wewnętrznego szoku, zmiany zachowania, pobudzenia lub wielu innych zastosowań, jednych dobrych, drugich wątpliwych, innych złych.”
“W biochipie znajduje się 250 tysięcy komponentów, włączając maleńką baterię litową. Byłem przeciwny użyciu litu jako źródła zasilania baterii, lecz w tym czasie NASA używała litu do wielu rzeczy. Rozmawiałem z lekarzem Bostońskiego Centrum Medycznego na temat wpływu skoncentrowanego litu na ludzkie ciało. Według niego w przypadku uszkodzenia chipu, może dojść do ciężkich owrzodzeń.” (patrz: Objawienie 16,2)
“Wycofałem się z prac nad tym projektem, wiele razy jednak byłem konsultantem. Brałem również udział w wielu konferencjach jako ekspert w dziedzinie programowania mikrochipów. Na jednej z takich konferencji omawiana była sprawa kontroli i identyfikacji ludzi. W tego rodzaju konferencjach uczestniczyli miedzy innymi Henry Kissinger i pracownicy CIA. W miarę postępu prac nad rozwojem biochipu, najważniejszym punktem badań stało się jego zastosowanie do identyfikacji ludzi. Skupiono się nad problemem załadowania w biochipie danych takich jak: nazwisko, wizerunek osoby (zdjęcie twarzy), numer ubezpieczeniowy (SIN), odciski palców, fizyczny opis osoby, historia rodziny, adres, zawód, informacje o rozliczeniach podatkowych i kryminalna przeszłość. W chwili obecnej do Kongresu USA został skierowany projekt ustawy mówiący o możliwości wszczepienia biochipu w ciało niemowlęcia bezpośrednio po urodzeniu w celu identyfikacji. Prezydent USA, na podstawie Emigration Control Act z 1986r., ustęp 100 może wprowadzić według własnego uznania różne typy i sposoby identyfikacji ludzi – może to być niewidzialny tatuaż albo elektroniczny nadajnik pod skórą. Zastanówmy się i przyjrzyjmy się tym wszystkim faktom. To co nadchodzi, nie przyjdzie od razu jako wielki szok. Ścieżka prowadząca do tych zmian, została już wytyczona!” dr Carl W. Sanders.

O modernistycznych nawykach niezgodnych z katolicką pobożnością

Jak wiemy moderniści już dawno zrobili wszystko, żeby zniszczyć katolicką pobożność i upodobnić się do protestantów. Zaraz za znienawidzonych przez nich kultem Matki Bożej, Aniołów i świętych, czy duchem pokuty, postu i ofiary, zniszczyli oni z wielką zaciekłością kult Najświętszego Sakramentu. Rzecz jasna nie powinno nas to szczególnie dziwić, skoro ich neo-protestancka teologia po prostu tego nie uznaje, poza tym oni zrobią wszystko dla dialogu ekumenicznego, nienawidzą zaś tego wszystkiego, co tylko choćby kojarzy im się z Tradycją. Mianowicie taką akatolicką praktyką jest np. mówienie „amen” przy przyjmowaniu Komunii, albo przyjmowanie pozycji siedzącej lub stojącej, kiedy jest rozdawana Komunia. Dla niektórych może się to wydać mało istotne, ale postaram się wyjaśnić, że wcale tak nie jest.
Niestety, w środowiskach Tradycji wielu osobom takie nawyki pozostały do dziś, powodów tego stanu rzeczy może być wiele. Po pierwsze, z pewnością podstawowym powodem jest to, że wszyscy chodziliśmy wcześniej, na NOM, i wtedy z przyczyn oczywistych nie mieliśmy świadomości, że są praktyki nie mające z katolicyzmem nic wspólnego. Poza tym wielu z nas ma wciąż, oczywiście nieświadomie, myślenie uformowane jeszcze w Novus Ordo. Niestety, nawet w naszych kaplicach bardzo nie wiele się na ten temat mówi, a jest to bardzo ważna sprawa, ponieważ tak jak wygląda nasza modlitwa, taka jest nasza wiara. Przed soborem niestety również nie wiele o tym mówiono, i efekt był taki, że większość ludzi nie zareagowała ze zdecydowanym oporem przeciw rewolucji liturgicznej, bo po prostu nie mieli odpowiedniej świadomości na ten temat… Nie powinniśmy popełnić po raz drugi tego błędu!
Co do odpowiedzi „amen” przy przyjmowaniu komunii świętej, to jest to sprawa teologiczna, bowiem słowo „amen” oznacza jak wiemy „niech się tak stanie” a więc jest to wyrażenie naszej zgody, akceptacji, woli. Tego słowa używa się zawsze w liturgii na zakończenie modlitw jako naszej akceptacji próśb, przebłagania i dziękczynienia, które są zanoszone przez kapłana Bogu. Natomiast w Novus Ordo, kiedy kapłan mówi „Ciało Chrystusa”, wierny odpowiadając „Niech się tak stanie” wyraża jakoby zgodę, aby ten (jak myślą protestanci) „kawałek chleba” stał się Ciałem Chrystusa – jest to, więc teologia „konserwatywnych” protestantów, którzy twierdzą, że nawet, jeśli mamy do czynienia z realną obecnością, to nie słowa kapłana, lecz zgoda i wiara wiernego sprawia, że Ciała Chrystusa jest realnie obecne! W Tradycyjnej Mszy Świętej Kapłan mówi „Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa niechaj strzeże duszy twojej na życie wieczne. Amen” Ta formuła wyraża jednocześnie błogosławieństwo Boże i prawdziwy cel przyjęcia komunii świętej. Amen na końcu mówi sam kapłan, wierny nic nie odpowiada, ponieważ jego akceptacja nie jest potrzebna, wszystko dzieje się „ipso facto”. W ten sposób działa łaska Boża we wszystkich sakramentach i to jest właśnie ten jedyny i wieczny Zdrój łask Bożych danych Kościołowi Świętemu prze Chrystusa, których my nie musimy akceptować, ponieważ samo ich przyjęcie (oczywiście przy spełnieniu warunków kanonicznych) daje nam pełnie wypływających z nich łask. Jakakolwiek akceptacja jest w tym miejscu niepożądana, bo sugeruje ona heretycką tezę, że nasza zgoda jest konieczna po to, abyśmy otrzymali te święte łaski.
Natomiast, jeśli chodzi o postawę wiernych w trakcie rozdawania komunii świętej, to musimy wiedzieć, że jeśli w kościele jest otwarte tabernakulum, lub, kiedy Najświętszy Sakrament jest wystawiony, lub, kiedy jest rozdawana Komunia Święta to wierni muszą bezwzględnie zachować postawę klęczącą, do momentu zamknięcia tabernakulum lub zakończenia rozdawania Komunii. Jest to oczywiście kwestia naszego szacunku i czci, którą oddajemy Najświętszemu Sakramentowi. Wyjątkiem jest tutaj modlitwa „Pater Noster” przed komunią kapłana oraz wiernych, kiedy Ciało Chrystusa jest na ołtarzu, rzecz jasna jest to uzasadnione teologicznie, nigdy zaś nie wolno nikomu (oczywiście nie dotyczy to osób chorych lub w podeszłym wieku) zachowywać w wyżej wymienionych sytuacjach postawy innej, niż klęcząca, nawet, jeśli panują gdzieś jakieś inne, lokalne zwyczaje, wtedy muszą zostać one po prostu zmienione, ponieważ są one niepoprawne, niszczą katolicką pobożność i umniejszają cześć Chrystusa Pana.
Dziś, w epoce niszczenia kultu, liturgii, pobożności i Tradycji, my – Katolicy Wierni Tradycji starajmy się zachować to, co zostało nam przekazane i być przykładem dla tych, którzy już o tym zapomnieli, ponieważ nasza modlitwa świadczy o naszej Wierze.
Omnia ad maiorem Dei gloriam!
Michał Mikłaszewski

sobota, 24 września 2011

List Św. Atanazego


    Niech Bóg was pocieszy!... Co zasmuca was to fakt, że inni zajmują kościoły przemocą, podczas gdy wy w tym czasie jesteście na zewnątrz. Jest faktem, że mają oni budynki, ale wy macie Wiarę Apostolską. Mogą oni okupować nasze kościoły, lecz są oni na zewnątrz miejsc kultu, a w nas mieszka wiara. Rozważmy co jest ważniejsze - miejsce czy wiara? Oczywiście, prawdziwa wiara. Kto przegrał a kto wygrał w tej walce, ten kto zachowuje budowlę czy ten, kto zachowuje wiarę?

To prawda, budowle są dobre, kiedy Wiara Apostolska jest w nich głoszona. Są one święte, jeśli wszystko jest tam sprawowane w święty sposób. Wy jesteście tymi, którzy są szczęśliwi. Wy, którzy pozostajecie wewnątrz kościoła przez waszą wiarę, którzy przylgnęliście mocno do fundamentów wiary, która przyszła do was z Tradycji Apostolskiej. I choć przeklęta zazdrość próbowała ją zachwiać przy licznych okazjach, nie odniosła ona sukcesu. Oni są tymi, którzy się w obecnym kryzysie z niej wyłamali. Umiłowani bracia, nikt nigdy nie przemoże waszej Wiary.

Wierzymy i my, że Bóg pewnego dnia da nam z powrotem nasze kościoły. Tak więc z im większą przemocą próbują oni okupować miejsca kultu, tym bardziej oddzielają się od Kościoła. Twierdzą oni, że reprezentują Kościół, lecz w rzeczywistości są oni tymi, którzy sami się z niego wyrzucają i idą na błędną drogę. Nawet jeśli katolicy wierni Tradycji zmaleją do garstki, to oni właśnie są tymi, którzy są prawdziwym Kościołem Jezusa Chrystusa.

czwartek, 22 września 2011

POLSKIE TERMOPILE

Bitwa pod Zadwórzem – bitwa, która miała miejsce 17 sierpnia 1920 roku w czasie wojny polsko-bolszewickiej pomiędzy oddziałem 330 polskich Obrońców Lwowa pod dowództwem kpt. Bolesława Zajączkowskiego a siłami bolszewickiej Pierwszej Konnej Armii Siemiona Budionnego. Rozegrała się ona na dalekim przedpolu Lwowa, 33 km od miasta w pobliżu wsi Zadwórze, znajdującej się obecnie na terytorium Ukrainy. Celem obrońców było opóźnienie podejścia wojsk bolszewickich do Lwowa. Heroiczna obrona zakończyła się sukcesem wojsk polskich. Pomimo zdobycia stacji kolejowej Zadwórze Budionny zrezygnował z kontynuowania walki o Lwów kończąc marsz na zachód. Skierował się na północ na odsiecz wojskom w rejonie Wieprza i Warszawy, ale po klęsce pod Komarowem wycofał się na wschód. W bitwie poległo 318 Polaków i z uwagi na heroiczną walkę obrońców nazywana jest polskimi Termopilami.

Przebieg bitwy

17 sierpnia batalion młodych lwowskich ochotników ze zgrupowania rotmistrza Romana Abrahama, pod dowództwem kapitana Bolesława Zajączkowskiego, maszerował z Krasnego wzdłuż linii kolejowej na Lwów. Gdy oddział dotarł do wsi Kutkorz, został znienacka ostrzelany z broni maszynowej od strony Zadwórza. Kapitan Zajączkowski rozwinął baon w 3 tyraliery i skokami przemieszczał oddział ku Zadwórzu, zajętemu już przez wojska bolszewickie. W pobliżu stacji kolejowej w Zadwórzu doszło do wymiany ognia. Porucznik Antoni Dawidowicz poprowadził oddział na stojące obok stacji działa. Wówczas spod pobliskiego lasu ruszyła na Polaków sowiecka kawaleria. Polacy odparli ten atak i w południe zdobyli stację kolejową. Brakowało już amunicji, zabierali ją więc zabitym i rannym. Bolszewicy wzmagali natarcie. Orlęta lwowskie broniły się już tylko bagnetami, tocząc do wieczora krwawy bój. Ponosząc wielkie straty, ostrzeliwani przez ciężką artylerię, odparli sześć konnych szarż. Porucznik Dawidowicz po raz kolejny zdobył stację kolejową, a pierwsza kompania opanowała pobliskie wzgórze. W nierównej walce wzięły udział także trzy polskie samoloty, które nadleciały od strony Lwowa. Zaatakowały one siły bolszewickie ogniem karabinów maszynowych oraz bombami. Nadeszły jednak nowe siły bolszewickie. Otoczeni przez wroga żołnierze nie poddali się nawet wtedy, kiedy zabrakło amunicji. Kapitan Zajączkowski o zmierzchu rozkazał pozostałym przy życiu ok. 30 żołnierzom wycofywanie się grupkami do borszczowickiego lasu. Ostrzeliwani z broni maszynowej przez sowieckie samoloty, bezbronni, otoczeni przez Rosjan, walczyli jeszcze krótko na kolby w pobliżu budki dróżnika. Sowieci, rozwścieczeni oporem Orląt, rąbali ich szablami, rannych dobijali kolbami.

Podsumowanie

W walce zginęło 318 polskich żołnierzy, nieliczni dostali się do niewoli. Aby nie wpaść w ręce wroga, kapitan Zajączkowski wraz z kilkoma żołnierzami popełnił samobójstwo. Zginął wówczas m.in. 19-letni Konstanty Zarugiewicz, uczeń siódmej klasy pierwszej szkoły realnej, obrońca Lwowa z 1918 roku, kawaler krzyża Virtuti Militari i Krzyża Walecznych. Jego matka, Jadwiga Zarugiewiczowa w 1925 wybrała jedną z trzech trumien ze zwłokami Nieznanego Żołnierza. Zwłoki wybranego bohatera przewieziono z najwyższymi honorami do Warszawy i umieszczono w Grobie Nieznanego Żołnierza. Oddziały Budionnego wycofały się na wschód 20 sierpnia. Na pobojowisko przybyły polskie oddziały i rodziny poległych. Leżących w sierpniowym słońcu, obdartych z odzieży i zmasakrowanych ciał nie można było zidentyfikować. Rozpoznano jedynie 106. Wszystkich poległych pochowano początkowo w zbiorowej mogile w pobliżu miejsca bitwy. Zwłoki 7 poległych obrońców:
  • kapitana Bolesława Zajączkowskiego, dowódcy
  • kapitana Krzysztofa Obertyńskiego,
  • podporucznika Jana Demetera,
  • podchorążego Władysława Marynowskiego,
  • porucznika Tadeusza Hanaka,
  • kaprala Stefana Gromnickiego,
  • szeregowca Eugeniusza Szarka
pochowano później uroczyście na Cmentarzu Obrońców Lwowa w oddzielnej kwaterze Zadwórzaków. Potem ostatnich dwóch wymienionych ekshumowano i pochowano prawdopodobnie na kwaterach rodzinnych. Pozostali polegli obrońcy Zadwórza zostali pochowani na wojskowym cmentarzyku w Zadwórzu, u stóp kurhanu.

poniedziałek, 19 września 2011

Nie nazywajcie protestantów chrześcijanami!

Papież Leon XIII potępił tę tolerancję względem protestantyzmu pod nazwą amerykanizmu, by być bardziej precyzyjnym: herezji amerykanizmu.

Katolicy określający protestantów mianem „chrześcijanin”, a nawet “dobry chrześcijanin” stanowią dziś zjawisko dość powszechne. W Stanach Zjednoczonych praktykowano to  jeszcze przed Vaticanum II, głównie ze względu na dążenie amerykańskich katolików do wychodzenia naprzeciw protestantyzmowi, którego ton dominował w sferach towarzyskich i biznesowych. Poza tym pojawiało się pytanie o przystosowanie wpływowych protestantów dołączających do społeczności katolickiej, a także katolików zawierających związki małżeńskie z protestantami. Było po prostu łatwiej nazywać wszystkich chrześcijanami. Podobno niwelowało to różnice, tworzyło wrażenie, że katolicy i protestanci byli kuzynami w obrębie jednej wielkiej szczęśliwej rodziny. Papież Leon XIII potępił tę tolerancję względem protestantyzmu pod nazwą amerykanizmu, by być bardziej precyzyjnym: herezji amerykanizmu.
                                                                                                                             
Po Soborze Watykańskim II praktyka nazywania protestantów chrześcijanami wzrastała lawinowo, przy czym nieprawidłowości tej dopuszczono się nawet w oficjalnych dokumentach soborowych. Odtąd Stolica Apostolska, prałaci i kapłani stosowali ją tak szeroko, jak tylko było to możliwe. Obecnie owo wychodzenie naprzeciw protestantom sięgnęło już na tyle daleko, że niektórzy katolicy, chcąc wprowadzić jakieś rozróżnienie pomiędzy katolicyzmem, a jego „oddzielonymi protestanckimi braćmi”, określają się mianem katolickich chrześcijan. To zbędne. Jedynie bowiem katolicy mogą być prawdziwymi chrześcijanami. Nikt, kto odstępuje od Kościoła Rzymsko-katolickiego, nie może być chrześcijaninem. Terminy te są synonimami.

Za każdym razem, gdy słyszę słowo „chrześcijanin” odnoszone do protestantów, czuję zażenowanie. Jego stosowanie w tym kontekście stanowi oczywistą pożywkę dla tendencji przychylnych groźnemu religijnemu indyferentyzmowi, który zaprzecza istnieniu obowiązku oddawania przez człowieka czci Bogu poprzez wyznawanie i praktykowanie jedynej prawdziwej Wiary Katolickiej. Jest sprawą oczywistą, że ci, którzy jej zaprzeczają, mimo wszystko nie mogą być chrześcijanami, a więc uczestnikami Kościoła Chrystusowego. [Stanowisko przeciwne] w sposób naturalny doprowadza do progresywistycznego przekonania, że człowiek może zostać zbawiony w każdej religii, która uważa Chrystusa za Zbawiciela. Dobry luteranin, dobry anglikanin, prezbiterianin – jakie to ma znaczenie skoro są dobrymi ludźmi i szczerze kochają Chrystusa?

Niezależnie od tego, kto dziś myśli w taki właśnie sposób, chcę podkreślić, że stoi to w sprzeczności z całą tradycją Kościoła Katolickiego epoki przedpoborowej. Jego nauczanie nigdy nie obejmowało określania heretyków mianem chrześcijan.

Przed Vaticanum II Magisterium było zawsze bardzo jasne: to nie jest sprawa indywidualnego charakteru lub też cech jednostki. Nikt nie może stań się członkiem Kościoła Chrystusowego bez przyjęcia zbioru prawd Wiary Katolickiej, pozostawania w jedności ze Stolicą Piotrową oraz przyjmowania Sakramentów. Chrześcijaninem jest tylko ten, kto akceptuje Naszego Pana Jezusa Chrystusa oraz Kościół, który on ustanowił. Kto bowiem może mieć Boga za Ojca, a odrzucić Matkę Kościół? (Papież Pius IX, Singulari quidem z 17 marca 1856). Któż przyjmuje oblubieńca – Chrystusa, a nie przyjmuje jego mistycznej oblubienicy – Kościoła? Któż oddziela Głowę, jednorodzonego Syna Bożego, od ciała, którym jest Jego Kościół? (Papież Leon XIII, Satis cognitum z 29 czerwca 1896). To niemożliwe.

Najkrócej mówiąc: jedynie ci, którzy wyznają jedyną Wiarę Katolicką i pozostają w jedności z Mistycznym Ciałem Chrystusa, są członkami Jego Kościoła. A tylko owi członkowie posiadają legitymację do noszenia zaszczytnego imienia Chrześcijan.

Sekta protestancka wyrosła z buntu sprzeciwiając się Kościołowi Chrystusa i chcąc uznawać Chrystusa bez Piotra, autorytetu, który On ustanowił na ziemi. Poprzez ten rozdział opuścili oni Kościół i popadli w herezję. To winno być powiedziane i rozumiane jasno, bez sentymentalnych obaw przed urażeniem czyjegoś sąsiada lub krewnego: protestant jest heretykiem, ponieważ odszedł od mistycznego Ciała Chrystusa. Nie jest chrześcijaninem, a z pewnością nie jest „dobrym chrześcijaninem”.

PISMO POTWIERDZA TĘ PRAWDĘ

Mój przyjaciel imieniem Jan uważał, że pozostałem zbyt zaciekły w tej kwestii. Robisz z igły widły – mówił. Czyż Pismo nie uczy nas kochać naszych bliźnich i nie osądzać?

Jest to ten sam stary ton, w który uderza się cały czas od zakończenia Vaticanum II. Zgodnie z nim próba korekty złych praktyk lub fałszywego nauczania jest czymś niewłaściwym. Niezależnie jednak od subiektywnych interpretacji natchnione słowa Pisma nader jednoznacznie bronią tego, że  piecza nad winnicą została powierzona przez Chrystusa wyłącznie [Jego] Kościołowi. Przywołajmy kilka wersów.

Kto was słucha, mnie słucha, kto wami gardzi, mną gardzi; kto zaś mną gardzi, gardzi tym, który mnie posłał (Łukasz 10:16). Nie może być jaśniej: protestanci, którzy odrzucili głowę, odrzucili samego Chrystusa, a więc nie powinni otrzymać miana chrześcijan.

Chrystus ustanowił Kościół, na którego czele stoi jedna głowa: „Tobie [Piotrze] dam klucze królestwa niebieskiego, a cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane także w niebiesiech, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane także w niebiesiech” (Mateusz 16:19).

Św. Paweł jest dość ostry w swoich wypowiedziach na temat fałszywego nauczania, właściwego np. protestantom: „Jeżeli wam ktoś inną ewangelię przynosi niż tę, którą otrzymaliście, niech będzie przeklęty!” (List do Galatów 1:9).

Gdzie indziej poucza katolików, by wykluczyli się ze społeczności niekatolickich: „Nakazujemy wam, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście stronili od każdego brata, który prowadzi życie nieuporządkowane, przeciwne nauce przez nas przekazanej” (2 List do Tesaloniczan 3:6).

Św. Jan Apostoł zabrania jakichkolwiek kontaktów z heretykami: „Kto trwa przy nauce, ten ma Ojca i Syna. Jeżeli ktoś przyjdzie do was, a tej nauki nie przynosi, nie przyjmujcie go w dom ani go pozdrawiajcie” (2 list św. Jana 1:10).

Pismo Święte jest więc dość jasne co do tego, że wyłącznie ci, którzy należą do jedynego Koscioła założonego przez Chrystusa, Kościoła Katolickiego, mogą być prawnie nazwani chrześcijanami.

PAPIEŻE POWTARZAJĄ TO NAUCZANIE

Tradycyjne nauczanie papieży jest równie jednoznaczne jeżeli chodzi o zajmujący nas problem. Proszę i tu pozwolić na przytoczenie kilku fragmentów tekstów tytułem przykładu.

Pius XII oświadcza bez niedomówień: „By być chrześcijaninem trzeba być [chrześcijaninem] rzymskim. Należy rozpoznać wyłączność Kościoła Chrystusowego, który rządzony jest przez jedynego następcę Księcia Apostołów, którym pozostaje Biskup Rzymu, wikariusz Chrystusa na ziemi (Alokucja do pielgrzymów irlandzkich z 8 października 1957). Czy można jaśniej wyrazić opinię o tym, kto jest chrześcijaninem?

Leon XIII uważa za oczywiste, że oddzielone członki nie mogą pozostać częścią tego samego ciała: „Tak długo, jak jakaś część ciała pozostawała w nim – żyła; oddzielona – traci życie. Tak też człowiek, tak długo, jak żyje w [mistycznym] ciele Kościoła, jest chrześcijaninem. Odłączony od Niej, staje się heretykiem (Encyklika Satis cognitum z 29 czerwca 1896). Kładąc nacisk na los tych, którzy zerwali z jedyną Wiarą, mówi dalej: Ktokolwiek opuszcza Ją [Kościół Katolicki], oddziela się od woli i nakazów Naszego Pana Jezusa Chrystusa; opuszczając ścieżkę zbawienia, wkracza na tę, która prowadzi do zatracenia. Kto odłącza się od Kościoła, jednoczy się z cudzołóstwem” (ibidem). Istotnie: ludzie ci nie dzielą wraz z nami imienia chrześcijan.

Pius IX: „Ten, kto odrzuca Tron Piotrowy, jest błędnie przekonany o swoim udziale w Kościele Chrystusowym” (Quartus supra z 6 stycznia 1873).

W Syllabus Errorum teza, że protestantyzm jest niczym więcej, niż tylko kolejną formą tej samej religii chrześcijańskiej, została szczególnie mocno potępiona.

W związku z powyższym stwierdzamy, że istnieje jeden tylko Kościół Chrześcijański – Kościół Katolicki, i tylko ci, którzy do niego przynależą, powinni być nazywani chrześcijanami.



JAK WALCZYĆ Z AMERYKANIZMEM?

Wiele osób pyta mnie: co mam robić by zwalczać amerykanizm? Inni proszą: podaj mi jakiś przykład.

Pozwólcie, że dam wam jeden konkretny sposób pokonania w sobie tendencji wychodzenia naprzeciw protestantom.

Kiedy już złapiecie się na nazwaniu protestanta chrześcijaninem, zatrzymajcie się i poprawcie samych siebie. Nazwijcie go protestantem. W ten sposób okażecie, że nie akceptujecie protestanckich błędów i uważacie je za to, czym w istocie są: protestanci zaprzeczyli wielu katolickim dogmatom i dlatego też stali się przyczyną wielkiego rozłamu jedności Kościoła Katolickiego, co z kolei wyrządziło niewypowiedziane zniszczenia w świecie chrześcijańskim i doprowadziło do potępienia wielu dusz.

Jest to być może mała rzecz, jednak to właśnie przez owe drobiazgi jako ludzie z wolna pogrążaliśmy się w religijnym indyferentyzmie. Czas już ustawić jakieś bariery. Nie możemy obwijać naszej miłości do Wiary Katolickiej w zasłonę dwuznacznych sformułowań. Jedyne prawdziwe zjednoczenie z protestantami, możliwe do zaakceptowania dla katolików, może nastąpić wyłącznie poprzez ich powrót do prawdziwego Kościoła Chrystusowego – Kościoła Katolickiego. Tylko dzięki temu będą oni mogli pełnoprawnie nazywać się chrześcijanami.

Wszystkie cytaty z Pisma Świętego za: Pismo Święte Nowego Testamentu, Warszawa 1957.

Marian T. Horvat                                                                                 Tłum.: Mariusz Matuszewski

DEKLARACJA Abp. Marcelego Lefebvre’a

    „Całym sercem i całą duszą należymy do Rzymu katolickiego, stróża wiary katolickiej oraz tradycji niezbędnych do jej zachowania, do wiecznego Rzymu - nauczyciela mądrości i prawdy. Natomiast odrzucamy i zawsze odrzucaliśmy przynależność  do Rzymu o tendencji neo-modernistycznej  i neo-protestanckiej, która wyraźnie zarysowała  się  podczas Soboru Watykańskiego II, a następnie we wszystkich reformach z niego wynikających. Wszystkie te reformy przyczyniły się i wciąż mają bezpośredni wpływ na destrukcję Kościoła: niszczenie kapłaństwa, unicestwienie Najświętszej Ofiary i Sakramentów, na zanik życia zakonnego, na nauczanie naturalizmu i teilhardyzmu na uniwersytetach, seminariach, w katechizmach - nauczanie wywodzące się z liberalizmu i protestantyzmu wielokrotnie potępiane przez uroczyste magisterium Kościoła. Żadna władza, nawet najwyższa w hierarchii, nie może zmusić nas do porzucenia lub umniejszenia wiary katolickiej, jasno wyrażonej i głoszonej przez magisterium Kościoła od ponad dziewiętnastu stuleci. „Ale gdybyśmy my lub Anioł z Nieba głosił wam Ewangelie różną od tej, którą wam głosiliśmy - niech będzie przeklęty” (Gal.1,osiem). Czyż nie to powtarza nam dzisiaj Ojciec Święty? A jeżeli w słowach lub czynach, albo też w aktach dykasteriów dałoby się dostrzec jakieś sprzeczności, to wybieramy wówczas to, czego zawsze nauczano i zamykamy uszy na niszczące Kościół nowinki. Nie można  zmieniać lex orandi nie zmieniając jednocześnie lex credenti. Nowej Mszy odpowiada nowy katechizm, nowe kapłaństwo, nowe seminaria i uniwersytety, charyzmatyczny kościół zielonoświątkowy, wszystko to, co jest sprzeczne z katolicką prawowiernością i odwiecznym magisterium. Reforma ta, tkwiąca korzeniami w liberalizmie i protestantyzmie, jest całkowicie zatruta - z herezji się wywodzi i do herezji prowadzi, nawet, jeżeli nie wszystkie jej czyny są formalnie heretyckie. Zatem dla świadomego i wiernego katolika nie jest możliwe, aby tę reformę miał przyjąć lub podporządkować się jej w jakikolwiek sposób. Jedyna droga wierności Kościołowi i doktrynie katolickiej, dla dobra naszych dusz, to kategoryczne jej odrzucenie. Dlatego też bez buntu, goryczy ni urazy kontynuujemy nasze dzieło formacji kapłańskiej w świetle odwiecznego magisterium w przekonaniu, że jest to największa przysługa, jaką możemy oddać Kościołowi, Papieżowi i przyszłym pokoleniom. Z tej też przyczyny trzymamy się mocno tego, w co zawsze wierzono i praktykowano w Kościele w zakresie wiary, moralności, liturgii, katechizmu., formacji kapłanów, struktury Kościoła, a co zostało skodyfikowane w księgach sprzed okresu modernistycznych wpływów Soboru, mając nadzieję, że prawdziwe światło światło Tradycji rozproszy ciemności pokrywające niebo nad wiecznym Rzymem. Postępując w ten sposób, z pomocą łaski Bożej, wsparciem Najświętszej Maryi Panny, św. Józefa i św. Piusa X , jesteśmy przekonani, że  zachowujemy wierność Kościołowi Rzymsko-Katolickiemu, wszystkim następcom św. Piotra i pozostajemy fideles dispensatores mysteriorum Domini Nostri Jesu Christi In Spiritu Santo. Amen.


W święto Ofiarowania NMP
Rzym, 21 listopada 1974
+ Marcel Lefebvre

Wspomnienie o polskim monarchiście, Adolfie Bocheńskim cz.1

Adolf Bocheński, urodzony w 1909 r., był najmłodszym z czworga rodzeństwa. Najstarszym bratem był Franciszek, obecnie dominikanin i profesor filozofii uniwersytetu papieskiego, urodzony w 1902, potem Aleksander, obecny poseł na sejm, wybrany podczas wyborów w styczniu 1947, urodzony w 1904, potem siostra Olga, urodzona w 1905. W domu nazywano dzieci: Runio, Olo, Olusia, a najmłodszego Adzio.  Adzio był typowym "wunderkindem", czyli dzieckiem o inteligencji rozwiniętej ponadnormalnie, dzieckiem o inteligencji dorosłego człowieka. Nie raziło to jednak w tej rodzinie, w której wszystkie dzieci były ponadprzeciętnie umysłowo rozwinięte. "Nasz najstarszy brat Runio był o siedem lat starszy od Adzia, ja o pięć, nasza siostra Olga o cztery - pisze Aleksander Bocheński w swych nie drukowanych wspomnieniach. - Ponieważ właściwie życie rodzinne trwało do wybuchu I wojny światowej, Adzio nie brał w nim udziału. Było ono niesłychanie bujne. Przeżywaliśmy fazy zainteresowań, w których dochodziliśmy do ostatnich granic zapamiętania. Była faza religijna, kiedy każdy mebel był zamieniony w kaplicę i ozdobiony krzyżami. Faza techniki (tę przeżywał Runio sam), w której wynalazł telegraf bez drutu czy telefon bez drutu i zmontował mnóstwo aparatów; faza handlu i faza bankowości, kiedy krzemienie były monetą, prowadzona była księgowość. Wreszcie faza wojenna, gdy Runio miał już dziesięć lat, kiedy mieliśmy regulaminy strzeleckie, i żołnierze kartonowi i ołowiani leżeli ogromnymi kupami, w dziesiątkach i setkach. Była też faza prawnicza, pamiętam nawet jej okres - było to podczas naszego pobytu w Brodach, a więc w 1918 r. Runio pisał wtedy "Kodeks praw Mamusi", aby ująć wreszcie w reguły stałe i znane wszystkim to, co jest zakazane i nakazane dzieciom. Wreszcie polityka, sejmik. Przewracało się do góry podwójną ławeczkę kwadratową, przykrywało jakąś popielatą firanką i odbywało się narady. Runio reprezentował rząd, a nas troje, pod moim przywództwem, opozycję. Runio był poetą, gdy miał lat dziesięć. Ja pisywałem wiersze całą młodość. Poemat Runią pisany trzynastozgłoskowcem opiewał wojnę światową, został napisany w dwa miesiące po jej wybuchu, pamiętam, jak przepisywałem go i uczyłem się na pamięć, by zachować na wypadek, gdyby egzemplarze przepisywane przepadły. W r. 1912 pisaliśmy pisemko pt. "Głos Domu" wypełnione całkowicie przez Runia. Potem kilka razy ja znowu wydawałem pisemka domowe. Nasza siostra wierszy nie pisywała, ale władała bardzo ładną poetyczną prozą.
Runio mając lat dwanaście napisał komedyjkę wierszem. Ostatnie jej wersety brzmiały:  Profesor: O tempora. O mores. Uczeń: O głupie professores.Już z tych kilku zdań Aleksandra Bocheńskiego widzimy, że rodzeństwo Adzia było inteligentne, pełne inicjatywy, myślowo niezależne, zawadiackie... Tutaj dygresja wspominkowa. Korepetytorem Runia Bocheńskiego był niejaki Ludwik Stolarzewicz, który potem zyskał w Polsce przykrą, tragikomiczną sławę. Oto kiedy powstała w Polsce, powołana przez premiera Janusza Jędrzejewicza, Akademia Literatury i zaczęła rozdawać swoje złote wawrzyny i srebrne wawrzyny, to ludzi zaczęła krew zalewać ze złości. Każda seria tych wawrzynów wściekała wprost publiczność, ponieważ uważano, iż rozdawane są tak głupio. Nieszczęsny Ludwik Stolarzewicz także za coś dostał srebrny wawrzyn, wobec czego mój współpracownik w "Słowie", dr Charkiewicz, wynalazł, że ten Stolarzewicz ukradł czy nie oddał, czy przywłaszczył sobie jakieś książki z jednej z bibliotek wileńskich. Wszyscy zaryczeli z radości z powodu tej informacji. Oto, komu Akademia nadaje swoje obrzydliwe wawrzyny! A krakowski "Ikać" zamieścił zgrabny wierszyk:  "Od rzemyczka do sandału, Od książeczki do foliału, Kradnąc wciąż, mój synu, Wnet dokradniesz się wawrzynu. Stolarzewicz także z Ponikwy pozabierał jakieś książki i dokumenty. Musiał więc być maniakiem-zbieraczem książek, jacy dość często się zdarzają. Ale chłopców Bocheńskich uczył patriotycznych piosenek i Adzio oburzał się na nagonkę na niego, uważając, że jest nieszlachetna.  Adzio był "wunderkindem" zgoła wyjątkowym. Mając lat pięć uczy się czytać jak wszystkie dzieci, ale uczy się czytać na dziele prof. Mariana Kukiela: Dzieje oręża polskiego w dobie napoleońskiej i prędko umie tę książkę prawie na pamięć. Rozprawia z rodzicami o przebiegach różnych bitew, sypie nazwiskami oficerów, żyje wprost epoką Napoleona. W bibliotece w Ponikwie była jeszcze za czasów wojny książka z nadpisem ręką Adzia: "Kupiłem tę książkę u Tulei 15 września 1922 za 5 franków szwajcarskich". Tuleja był to antykwariusz we Lwowie, książką kupioną przez trzynastoletniego wówczas Adzia był Clausewitz, słynny teoretyk strategii i sztuki wojennej. Ale jest jeszcze wcześniejsze wspomnienie o Adziu, jako o dziecku czteroletnim. Raz w nocy matka zobaczyła, że nie śpi i klęczy w swoim łóżeczku. "Co ty robisz? - zapytała. - Modlę się za księcia Józefa" - odpowiedział Adzio.  Czyż w tej anegdocie o czteroletnim dziecku nie ma już czegoś podobnego do śmierci pod Anconą? Adolf Bocheński zginął, ponieważ ranny i nie wyleczony rozbrajał miny z taką pogardą śmierci, że wreszcie musiał zginąć. I czy znów nie przyjdzie nam do głowy Norwid:
"Gdy koniec życia szepcze do początku Wunderkindostwo, jak każda rzecz niezwyczajna, ludziom albo imponuje, albo ich śmieszy i drażni. Korepetytorem Adzia był pan Roman Kamiński, od którego otrzymałem szereg cennych dla biografa wiadomości. Lekcje z Adziem rozpoczął w 1922 r., kiedy ten miał lat trzynaście. "Nie znając systemu nauki Adzia - pisze o swym uczniu - wyznaczyłem mu tygodniowy rozkład zajęć, przewidując dziennie od dwóch do pięciu godzin pracy ze mną oraz pewną ilość godzin nauki samodzielnej. Obliczenia te okazały się niemożliwe do urzeczywistnienia. W tym czasie Adzio studiował wojnę rosyjsko-japońską i kiedy przyszedłem do niego po raz pierwszy, mój uczeń leżał na kocu na ziemi z rozłożonymi przed sobą mapami i kreślił szkice różnych faz operacji pod Laoianem. Okrągłym ruchem wskazał mi głęboki fotel i gazety, i książki na stole rozłożone, sam jednak nie odrywał się od swojej lektury. Udzielił mi chętnie wyjaśnień co do zasad strategii, która go wówczas pasjonowała, ale nie chciał się zajmować bieżącą nauką szkolną. (...) Miał się uczyć w domu, ale zdawać egzaminy w szkole. Istotnie, na trzy miesiące przed egzaminami zabierał się do szkolnej pracy i zdawał egzaminy z odznaczeniem, przy tym wykładowcy z historii zabiegał! u wykładowców matematyki, fizyki i przyrody o podwyższenie stopni, aby świadectwo lepiej wyglądało. (...) Nauczyciele historii byli Adziem zachwyceni. Przysłuchiwałem się tym egzaminom z historii. Od pierwszego pytania Adzio opanowywał sytuację, sam zamieniał się w wykładowcę, perorował, wypowiadał teorie, polemizował sam z sobą, sypał analogiami z innych epok dziejowych, a wykładowca, zdziwiony, nie przerywał mu, lecz słuchał z zainteresowaniem. W połowie r. 1924 matka Adzia w "ostrej formie" oświadczyła panu Kamińskiemu, że Adzio się nie uczy, a to, że zdaje z dobrymi wynikami, nie ma żadnego znaczenia, ponieważ w gimnazjum w Brodach są dla niego względni. Było to bardzo niesprawiedliwe i pan Kamiński idzie do swego ucznia z pytaniem, co teraz robić. Adzio zdecydował: "Wobec tego będę zdawał we Lwowie". Rodzice wybrali mu IV gimnazjum klasyczne, które uważane było za najbardziej surowe. W czasie egzaminów Adzio wyszedł z sali konferencyjnej trochę podniecony: "Bardzo nieprzyjemna historia, ma być egzamin z geografii, której nie przygotowywaliśmy". W ciągu godziny przeglądali podręcznik Geografia Polski Pawłowskiego. Egzamin trwał niewiele krócej, Adzio zdał go z postępem "dobrym". Był to egzamin z klasy piątej. Z klasy szóstej Adzio znów zdawał w Brodach, ponieważ wynik egzaminu lwowskiego niczym się nie różnił od poprzednich. Rodzice Adzia wymogli jednak, aby zaczął uczęszczać do klasy siódmej, uważając, że potrzebny mu jest kontakt z rówieśnikami itd. Był to pomysł nieudany. Adzio jako uczeń w klasie był krnąbrny, niezdyscyplinowany, nudził się na lekcjach, zadawał impertynenckie pytania. Cenzura była o wiele gorsza od stopni uzyskiwanych na egzaminach, Adzio uznał, że sprawdza się jego zdanie, że na naukę w szkole szkoda czasu, i po prostu przestał chodzić do gimnazjum.
Rodzice ustąpili. Jesienią 1927 r. Adzio zdał maturę. Pan Kamiński w swych wspomnieniach nie tylko zachwyca się inteligencją swego byłego ucznia, ale także siłą jego woli. Adzio się jąkał, postanowił usunąć ten defekt i przez cały rok brał lekcje u specjalisty, wykazując niesłychaną cierpliwość w czasie męczących i nudnych ćwiczeń, aż wreszcie pozbył się jąkania prawie zupełnie. Był to r. 1924, Adzio miał wtedy lat piętnaście. Albo inny przykład. Adzio nie mógł się nauczyć pływania. Opadał na dno jak kamień mimo rozpaczliwych ruchów rąk i nóg. Nawet z pasem korkowym nie umiał utrzymać się na wodzie. Wreszcie postanowił się przemóc, wziął trenera i w ciągu sześciu tygodni przeistoczył się w pływaka umiejącego się trzymać godzinami na wodzie. Nie jestem lekarzem-psychologiem. Ale interesowałem się dziećmi-wunderkindami i ich późniejszymi losami. Nadmierny rozwój inteligencji u dzieci nie oznacza wcale, że te dzieci będą szczęśliwe w życiu. Także naukowe metody myślenia zaszczepione zbyt wcześnie niekoniecznie dają dobre rezultaty. Znałem logiczne matki, które powiadały: Po co mam dzieciom opowiadać bajki, wolę im opowiadać prawdę, i zamiast opowiadania bajek uczyły historii Polski. Matki takie nie wiedziały, że po pierwsze historia, której się uczy dzieci, co do zawartości prawdy niczym się od bajek nie różni. Bajki opowiadają o faktach, których nie było, ale podręczniki historii wypełnione są zakłamaniem form życia, zakłamaniem właściwych intencji w działaniach tych ludzi, o których opowiadają. Natomiast usuniecie bajek z wychowania dzieci nie daje rozwinąć się fantazji. Aby zostać powieściopisarzem, poetą, wynalazcą, wielkim artystą, w ogóle kimś, któremu do sprawowania zawodu potrzebna jest praca wyobraźni, trzeba koniecznie słuchać bajek w dzieciństwie. Adzio uczył się czytać na Kukielu. Jeżeli mdliło go od zwykłego elementarza, czy Wiązania Helenki, należało mu raczej podsunąć Andersena. ścisłość i realizm rozumowania w wieku pięcioletnim utrudnia później pracę polityczną, zwłaszcza w... Polsce. Nie kalkulacje polityczne, lecz emocje, lecz echa bajek rządzą naszym społeczeństwem. Wunderkindostwo jest jak książęce pochodzenie. Ludzie uważają je za szczęście, aż przychodzi rewolucja i tytuł książęcy staje się niebezpiecznym obciążeniem. Jak już napisałem, będę w tej książce szukał przyczyn, dlaczego Bocheńskiemu, pomimo jego niezwykłej, anormalnej ilości kalorii w mózgu i silnej woli, życie się właściwie nie udało. Dlaczego nie zdobył sobie w Polsce kierowniczego stanowiska? Powiedziałem już, że będę szukał odpowiedzi na pytania, czy była temu winna Polska, czy on sam, czy też jego środowisko i jego ideologia. W tym rozdziale bliscy jesteśmy jego samego. Weźmy więc pod rozwagę, że wunderkindostwo podobne jest trochę do choroby śpiączki, która polega nie na tym, że człowiek ciągle śpi, lecz na tym, że sen przychodzi w sposób nienormalny, że zaburzone jest normalne działanie snu. CDN
"Lwów i Wilno", 26 grudnia 1948 r.                                      Stanisław Cat - Mackiewicz
Runio mając lat dwanaście napisał komedyjkę wierszem. Ostatnie jej wersety brzmiały:  Profesor: O tempora. O mores. Uczeń: O głupie professores.Już z tych kilku zdań Aleksandra Bocheńskiego widzimy, że rodzeństwo Adzia było inteligentne, pełne inicjatywy, myślowo niezależne, zawadiackie... Tutaj dygresja wspominkowa. Korepetytorem Runia Bocheńskiego był niejaki Ludwik Stolarzewicz, który potem zyskał w Polsce przykrą, tragikomiczną sławę. Oto kiedy powstała w Polsce, powołana przez premiera Janusza Jędrzejewicza, Akademia Literatury i zaczęła rozdawać swoje złote wawrzyny i srebrne wawrzyny, to ludzi zaczęła krew zalewać ze złości. Każda seria tych wawrzynów wściekała wprost publiczność, ponieważ uważano, iż rozdawane są tak głupio. Nieszczęsny Ludwik Stolarzewicz także za coś dostał srebrny wawrzyn, wobec czego mój współpracownik w "Słowie", dr Charkiewicz, wynalazł, że ten Stolarzewicz ukradł czy nie oddał, czy przywłaszczył sobie jakieś książki z jednej z bibliotek wileńskich. Wszyscy zaryczeli z radości z powodu tej informacji. Oto, komu Akademia nadaje swoje obrzydliwe wawrzyny! A krakowski "Ikać" zamieścił zgrabny wierszyk:  "Od rzemyczka do sandału, Od książeczki do foliału, Kradnąc wciąż, mój synu, Wnet dokradniesz się wawrzynu. Stolarzewicz także z Ponikwy pozabierał jakieś książki i dokumenty. Musiał więc być maniakiem-zbieraczem książek, jacy dość często się zdarzają. Ale chłopców Bocheńskich uczył patriotycznych piosenek i Adzio oburzał się na nagonkę na niego, uważając, że jest nieszlachetna.  Adzio był "wunderkindem" zgoła wyjątkowym. Mając lat pięć uczy się czytać jak wszystkie dzieci, ale uczy się czytać na dziele prof. Mariana Kukiela: Dzieje oręża polskiego w dobie napoleońskiej i prędko umie tę książkę prawie na pamięć. Rozprawia z rodzicami o przebiegach różnych bitew, sypie nazwiskami oficerów, żyje wprost epoką Napoleona. W bibliotece w Ponikwie była jeszcze za czasów wojny książka z nadpisem ręką Adzia: "Kupiłem tę książkę u Tulei 15 września 1922 za 5 franków szwajcarskich". Tuleja był to antykwariusz we Lwowie, książką kupioną przez trzynastoletniego wówczas Adzia był Clausewitz, słynny teoretyk strategii i sztuki wojennej. Ale jest jeszcze wcześniejsze wspomnienie o Adziu, jako o dziecku czteroletnim. Raz w nocy matka zobaczyła, że nie śpi i klęczy w swoim łóżeczku. "Co ty robisz? - zapytała. - Modlę się za księcia Józefa" - odpowiedział Adzio.  Czyż w tej anegdocie o czteroletnim dziecku nie ma już czegoś podobnego do śmierci pod Anconą? Adolf Bocheński zginął, ponieważ ranny i nie wyleczony rozbrajał miny z taką pogardą śmierci, że wreszcie musiał zginąć. I czy znów nie przyjdzie nam do głowy Norwid:
"Gdy koniec życia szepcze do początku Wunderkindostwo, jak każda rzecz niezwyczajna, ludziom albo imponuje, albo ich śmieszy i drażni. Korepetytorem Adzia był pan Roman Kamiński, od którego otrzymałem szereg cennych dla biografa wiadomości. Lekcje z Adziem rozpoczął w 1922 r., kiedy ten miał lat trzynaście. "Nie znając systemu nauki Adzia - pisze o swym uczniu - wyznaczyłem mu tygodniowy rozkład zajęć, przewidując dziennie od dwóch do pięciu godzin pracy ze mną oraz pewną ilość godzin nauki samodzielnej. Obliczenia te okazały się niemożliwe do urzeczywistnienia. W tym czasie Adzio studiował wojnę rosyjsko-japońską i kiedy przyszedłem do niego po raz pierwszy, mój uczeń leżał na kocu na ziemi z rozłożonymi przed sobą mapami i kreślił szkice różnych faz operacji pod Laoianem. Okrągłym ruchem wskazał mi głęboki fotel i gazety, i książki na stole rozłożone, sam jednak nie odrywał się od swojej lektury. Udzielił mi chętnie wyjaśnień co do zasad strategii, która go wówczas pasjonowała, ale nie chciał się zajmować bieżącą nauką szkolną. (...) Miał się uczyć w domu, ale zdawać egzaminy w szkole. Istotnie, na trzy miesiące przed egzaminami zabierał się do szkolnej pracy i zdawał egzaminy z odznaczeniem, przy tym wykładowcy z historii zabiegał! u wykładowców matematyki, fizyki i przyrody o podwyższenie stopni, aby świadectwo lepiej wyglądało. (...) Nauczyciele historii byli Adziem zachwyceni. Przysłuchiwałem się tym egzaminom z historii. Od pierwszego pytania Adzio opanowywał sytuację, sam zamieniał się w wykładowcę, perorował, wypowiadał teorie, polemizował sam z sobą, sypał analogiami z innych epok dziejowych, a wykładowca, zdziwiony, nie przerywał mu, lecz słuchał z zainteresowaniem. W połowie r. 1924 matka Adzia w "ostrej formie" oświadczyła panu Kamińskiemu, że Adzio się nie uczy, a to, że zdaje z dobrymi wynikami, nie ma żadnego znaczenia, ponieważ w gimnazjum w Brodach są dla niego względni. Było to bardzo niesprawiedliwe i pan Kamiński idzie do swego ucznia z pytaniem, co teraz robić. Adzio zdecydował: "Wobec tego będę zdawał we Lwowie". Rodzice wybrali mu IV gimnazjum klasyczne, które uważane było za najbardziej surowe. W czasie egzaminów Adzio wyszedł z sali konferencyjnej trochę podniecony: "Bardzo nieprzyjemna historia, ma być egzamin z geografii, której nie przygotowywaliśmy". W ciągu godziny przeglądali podręcznik Geografia Polski Pawłowskiego. Egzamin trwał niewiele krócej, Adzio zdał go z postępem "dobrym". Był to egzamin z klasy piątej. Z klasy szóstej Adzio znów zdawał w Brodach, ponieważ wynik egzaminu lwowskiego niczym się nie różnił od poprzednich. Rodzice Adzia wymogli jednak, aby zaczął uczęszczać do klasy siódmej, uważając, że potrzebny mu jest kontakt z rówieśnikami itd. Był to pomysł nieudany. Adzio jako uczeń w klasie był krnąbrny, niezdyscyplinowany, nudził się na lekcjach, zadawał impertynenckie pytania. Cenzura była o wiele gorsza od stopni uzyskiwanych na egzaminach, Adzio uznał, że sprawdza się jego zdanie, że na naukę w szkole szkoda czasu, i po prostu przestał chodzić do gimnazjum.
Rodzice ustąpili. Jesienią 1927 r. Adzio zdał maturę. Pan Kamiński w swych wspomnieniach nie tylko zachwyca się inteligencją swego byłego ucznia, ale także siłą jego woli. Adzio się jąkał, postanowił usunąć ten defekt i przez cały rok brał lekcje u specjalisty, wykazując niesłychaną cierpliwość w czasie męczących i nudnych ćwiczeń, aż wreszcie pozbył się jąkania prawie zupełnie. Był to r. 1924, Adzio miał wtedy lat piętnaście. Albo inny przykład. Adzio nie mógł się nauczyć pływania. Opadał na dno jak kamień mimo rozpaczliwych ruchów rąk i nóg. Nawet z pasem korkowym nie umiał utrzymać się na wodzie. Wreszcie postanowił się przemóc, wziął trenera i w ciągu sześciu tygodni przeistoczył się w pływaka umiejącego się trzymać godzinami na wodzie. Nie jestem lekarzem-psychologiem. Ale interesowałem się dziećmi-wunderkindami i ich późniejszymi losami. Nadmierny rozwój inteligencji u dzieci nie oznacza wcale, że te dzieci będą szczęśliwe w życiu. Także naukowe metody myślenia zaszczepione zbyt wcześnie niekoniecznie dają dobre rezultaty. Znałem logiczne matki, które powiadały: Po co mam dzieciom opowiadać bajki, wolę im opowiadać prawdę, i zamiast opowiadania bajek uczyły historii Polski. Matki takie nie wiedziały, że po pierwsze historia, której się uczy dzieci, co do zawartości prawdy niczym się od bajek nie różni. Bajki opowiadają o faktach, których nie było, ale podręczniki historii wypełnione są zakłamaniem form życia, zakłamaniem właściwych intencji w działaniach tych ludzi, o których opowiadają. Natomiast usuniecie bajek z wychowania dzieci nie daje rozwinąć się fantazji. Aby zostać powieściopisarzem, poetą, wynalazcą, wielkim artystą, w ogóle kimś, któremu do sprawowania zawodu potrzebna jest praca wyobraźni, trzeba koniecznie słuchać bajek w dzieciństwie. Adzio uczył się czytać na Kukielu. Jeżeli mdliło go od zwykłego elementarza, czy Wiązania Helenki, należało mu raczej podsunąć Andersena. ścisłość i realizm rozumowania w wieku pięcioletnim utrudnia później pracę polityczną, zwłaszcza w... Polsce. Nie kalkulacje polityczne, lecz emocje, lecz echa bajek rządzą naszym społeczeństwem. Wunderkindostwo jest jak książęce pochodzenie. Ludzie uważają je za szczęście, aż przychodzi rewolucja i tytuł książęcy staje się niebezpiecznym obciążeniem. Jak już napisałem, będę w tej książce szukał przyczyn, dlaczego Bocheńskiemu, pomimo jego niezwykłej, anormalnej ilości kalorii w mózgu i silnej woli, życie się właściwie nie udało. Dlaczego nie zdobył sobie w Polsce kierowniczego stanowiska? Powiedziałem już, że będę szukał odpowiedzi na pytania, czy była temu winna Polska, czy on sam, czy też jego środowisko i jego ideologia. W tym rozdziale bliscy jesteśmy jego samego. Weźmy więc pod rozwagę, że wunderkindostwo podobne jest trochę do choroby śpiączki, która polega nie na tym, że człowiek ciągle śpi, lecz na tym, że sen przychodzi w sposób nienormalny, że zaburzone jest normalne działanie snu. CDN
"Lwów i Wilno", 26 grudnia 1948 r.                                      Stanisław Cat - Mackiewicz

Wierność i chwała — papiescy żuawi

Ich motto brzmiało: „Służmy Chrystusowi i Jego Namiestnikowi; jeżeli będzie potrzeba, umrzyjmy za niego bez trwogi, a okażemy się godnymi naszej ojczyzny i naszego imienia”. Wielu z nich istotnie poległo w obronie Ojca Świętego, prowadząc nierówną walkę z ziemskimi wrogami Kościoła. Mimo to, jako tych, którzy służyli mieczem następcy św. Piotra, postrzega się dziś wyłącznie Szwajcarską Gwardię.
Zapomnienie okrywa zaś czyny żuawów – najmężniejszych żołnierzy papieża, wiernych mu „aż do gorzkiego końca”.

        Epopeja żuawów rozpoczęła się w 1860 r. Ówczesne Włochy dzieliły się na szereg niezależnych państw. Najsilniejsze z nich, Królestwo Sardynii, przystąpiło do jednoczenia Włoch siłą i w krótkim czasie podbiło pozostałe państewka. Powstałe w ten sposób Królestwo Włoch pod hasłem postępu niszczyło lokalne tradycje i obyczaje, a jako państwo laickie brutalnie prześladowało Kościół. W toku podbojów i walki z katolicyzmem włoscy politycy posługiwali się bandami czerwonych rewolucjonistów, którym przewodził osławiony terrorysta i spiskowiec, mason Giuseppe Garibaldi. W 1860 r. jedynym włoskim krajem niepodbitym przez Sardynię pozostało Państwo Kościelne. Dla nowych władców Włoch było zawadą w realizacji ich politycznych planów oraz bastionem znienawidzonej przez nich wiary katolickiej. Spokojne państwo papieży od wieków nie miało armii z prawdziwego zdarzenia, gdyż jej nie potrzebowało. Kiedy jednak z trzech stron otoczyła je nieprzyjacielska potęga, katolicy całego świata zrozumieli, że Ojcu Świętemu bł. Piusowi IX zagraża wielkie niebezpieczeństwo. Ochotnicy do służby w wojsku papieskim wyruszyli do Rzymu z Anglii, Belgii, Francji, Holandii, Irlandii, Szwajcarii. Lewicowa prasa Europy z miejsca okrzyknęła ich „papieskimi najemnikami”, choć w papieskim skarbcu w ogóle nie było pieniędzy na ich opłacenie. Wyposażenie i utrzymanie tych żołnierzy umożliwiły ofiary wiernych z całego świata – we wszystkich diecezjach powstawały komitety, bractwa czy stowarzyszenia zajmujące się zbiórką datków. Żołnierzy z ochotniczego zaciągu nazwano z francuska żuawami. O przyjęcie dowództwa nad nimi poproszono francuskiego bohatera wojennego gen. Leona de La Moriciére′a. Biskup Dupanloup tak opisał ów moment w mowie na pogrzebie generała: „Pewnego wieczora w zamku Prouzel generał, kapłan i pewien młodzieniec żywo rozprawiali nad kwestią, czy generał ten obejmie dowództwo armii papieskiej. Szło nie o podniesienie jego chwały, ale o jej poświęcenie, nie o uświetnienie jego życia, lecz o wystawienie go na śmierć. Żądano od niego, aby opuścił Francję i przyjął dowództwo nad garstką młodzieńców, którzy nigdy nie widzieli ognia, nad armią opartą na arsenałach pustych i magazynach wyczerpanych, otoczoną z dwóch stron armiami dziesięciokroć liczniejszymi, zaprawnymi do boju i dobrze wyekwipowanymi. Szło tedy o to, aby generał przedstawił się w oczach ludzi poważnych jako lekkomyślny, w oczach fachowych żołnierzy jako awanturnik; słowem szło o to, aby walczył bez nadziei i umarł bez chwały. Kapłan nalegał, młodzieniec milczał pełen niepewności, generał rozmyślał. Naraz generał wstaje i spokojnym głosem mówi: »Pójdę«. (…). Generał po raz pierwszy poszedł po przegraną. Miał być zwyciężony, podobnie jak krzyżowcy, których klęski ocaliły Europę i cywilizację świata; lecz zwyciężony został po splamieniu krwią rąk zaborców, a krew ta pozostanie nie zmyta!” Wliczając żuawów i regularne jednostki liniowe, gen. La Moriciére objął komendę nad 20 tys. żołnierzy papieskich. W swym pierwszym rozkazie dziennym do armii obwieścił, „(…) że rewolucja, jak niegdyś islam, zagraża dziś Europie i że dziś, jak dawniej, sprawa papieska jest sprawą cywilizacji świata”. Tymczasem wróg postanowił wykorzystać te skromne przygotowania jako pretekst do napaści. Posłał papieżowi ultimatum, żądając odprawienia cudzoziemskich żołnierzy i dając mu na odpowiedź jedną dobę, po czym nie czekając ani godziny rozkazał czterem swoim korpusom wkroczyć do Państwa Kościelnego. La Moriciére przygotował się wcześniej do walk z rewolucyjną partyzantką Garibaldiego, rozmieszczając małe oddziały w poszczególnych miejscowościach i wzdłuż granic, toteż w chwili inwazji miał przy sobie garstkę podkomendnych przeciw prawie 200 tys. nieprzyjacielskich żołnierzy. Nie tracąc zimnej krwi, brawurowym rajdem przedarł się z nimi między wrogimi korpusami do Ankony – jedynego miasta poza Rzymem zdolnego stawić jakikolwiek opór – gdzie zamierzał się bronić do nadejścia spodziewanej pomocy katolickich mocarstw, Austrii i Francji. Dotarł tam z 3 tys. ludzi; inny papieski dowódca, gen. Pimodan, przyprowadził jeszcze 2,6 tys. Ankonę zaczął otaczać jeden z włoskich korpusów (45 tys. żołnierzy). Nie chcąc dopuścić do okrążenia miasta, La Moriciére musiał zaatakować pierwszy. O świcie żuawi całymi oddziałami przyjęli Komunię Świętą, po czym gen. Pimodan uderzył na przeciwnika na wzgórzach Castelfidardo. Wobec miażdżącej przewagi wroga ich odbicie było niemożliwe, więc po kilku godzinach krwawej walki rozpoczęto odwrót. Bohatersko osłaniali go Polacy na czele z majorem Fuchmanem, którzy cofali się, nie przerywając muzyki; sama tylko kompania strzelców kpt. Piotrowskiego zatrzymała cztery szarże nieprzyjacielskiej jazdy (wziętemu do niewoli Piotrowskiemu Włosi oferowali przyjęcie w swe szeregi w stopniu majora z policzeniem osiemnastu lat służby, a mimo to odmówił przejścia na ich stronę; gdy odzyskał wolność, papież odznaczył go krzyżem Piusa, a gen. Kanzler wobec całej armii nazwał go najlepszym z oficerów).