Kiedy Francja przeszło dwie trzecie swych biskupów,
wśród których jaśnieją pierwszorzędne znakomitości, dostarczyła wielkiemu
zastępowi zwolenników nieomylności Głowy Kościoła, kiedy Belgia i Hiszpania
słynne z wielkich tradycji pod względem umiejętności teologicznych, całym swoim
episkopatem większość Soborową potężnie wzmocniły, Niemcy tymczasem z małym
wyjątkiem, biskupami swoimi, wzmacniają stronnictwo opozycyjne. Znakomitości
nawet takie, jak Ketteler i Hefele omyliły nadzieje katolików. Broszury tych
dwóch biskupów, podwójnie smutne zrobiły wrażenie w Rzymie i w świecie
gorętszych miłośników majestatu Piotrowego: raz duchem swoim, to jest duchem
protestacji tym więcej dającej do myślenia, im więcej mieliby raczej powodów do
postawienia się za powagą Rzymu, oni, narodowością swoją przypominający ojczyznę
protestacji – drugi raz słabością teologiczną fatalnie w pisemkach
wystosowanych do Ojców Soboru kompromitującą famę teologiczną Niemiec, tak
zarozumiale przez Döllingera lat temu kilka na zjeździe teologów niemieckich w
Monachium pod niebiosa wynoszoną.
W niniejszej rozprawie weźmiemy pod rozwagę broszurę,
przypisywaną powszechnie biskupowi Hefele: O nieomylności osobistej biskupa
rzymskiego i będziemy się mogli przekonać, jak dalece w kwestii
nieomylności nie ma się co rachować z erudycją niemiecką i z teologią
opozycyjną.
Autor nie występuje wcale jako przeciwnik
nieomylników, ale tylko jako przeciwnik oportunistów, to jest tych, którzy są
dzisiaj za ogłoszeniem dogmatu nieomylności. Owszem zaraz z góry
oświadcza on, w czym się zgadza z nieomylnikami, ażeby potem mógł tym śmielej
powiedzieć, dlaczego się nie zgadza z nimi pod względem wczesności ogłoszenia.
Najprzód więc zgadza się na to, że Piotrowi i
następcom jego udzielony rzeczywiście został prymat honoru i jurysdykcji z
prawem rządzenia, sądzenia i nauczania w charakterze najwyższego doktora
Kościoła w rzeczy wiary i moralności.
Zgadza się po wtóre i na to, że jakkolwiek biskupom
udzieloną także została władza rządzenia i nauczania Kościoła, ale to pod
zwierzchnictwem i w zależności od Papieża.
Stąd wyprowadza cztery wnioski, na które by się gallikanie
czystej krwi nigdy nie chcieli pisać, a tym mniej schizmatycy, a którym, gdyby
autor sam nie był przeciwstawił pewnego ale, ultramontanie gotowi
by byli przyklasnąć, jako wnioskom najlogiczniej do nieomylności wiodącym.
"Sprzeciwia się nauce objawionej, powiada on
najprzód, apelować od wyroku Papieża do przyszłego najbliższego Soboru
powszechnego.
Błędem jest i rzeczą niegodziwą twierdzić, że Sobór
powszechny jest wyższy od Papieża lub od niego niezależnym (supra aut praeter
Papam).
Błędem równie i niegodziwością byłoby chcieć tylko
zewnętrznym posłuszeństwem przyjmować wyroki papieskie w sprawie wiary i
obyczajów, zamiast posłuszeństwem umysłu i serca.
Na koniec, rzeczą jest żadnej nieulegającą
wątpliwości, certissima fide, że Kościół rzymski błądzić nie może".
Ale, powiada on, kwestia poruszająca dzisiaj umysłami,
nie wchodzi w zakres tych tak pewnych punktów wiary. Dlaczego? kwestia to
bowiem osobistej Papieża nieomylności, zrozumianej w tym sensie, jakoby każdy
następca Piotra, aktualnie na stolicy jego zasiadający, miał posiadać tę
szczególną prerogatywę, iż wielekroć by razy chciał wyrokować w sprawie wiary i
moralności, i w samej rzeczy wyrokowałby uroczyście, wyrok jego tym samym byłby
już nieomylnym – i jako na taki wierni obowiązani by byli dać swoją niezłomną
zgodę.
W taki sposób zrozumiana nieomylność jest zbyt świeżej
daty i nader jeszcze niedostatecznie roztrząsana, aby się mogła stać przedmiotem
dogmatycznej decyzji. A nadto, argumenty przeciwko niej nagromadzone zbyt są
ważne (gravissima), aby je można uważać za niebyłe. Katolicy więc muszą
mieć jeszcze wolność w utrzymywaniu zdania przeciwnego. Stąd wnioskuje, że
zwolennicy nieomylności i wczesności co do jej zawyrokowania, grzeszą przeciwko
sprawiedliwości, mieszając zdanie tak nowe i nieroztrząśnięte z punktami wiary,
nieulegającymi żadnej wątpliwości – traktując przeciwników tego zdania, jako
nieprzyjaciół powagi i władzy papieskiej i wystawiając ich na nienawiść
wiernych.
Tak oznaczywszy stan kwestii na poparcie zdania swojego,
powołuje się najprzód na naukę znakomitej powagi w świecie teologicznym, to
jest Turrekrematy, który, mówiąc nawiasowo, wtenczas tylko jest dobry dla
stających w opozycji z pretensjami Rzymu, kiedy się da coś u niego wytargować
przeciwko owym pretensjom, inaczej zaś nazywa się go z hiszpańska Torquemadą i
ma się z niego gotowe bobo inkwizycyjne do straszenia nieuków i sentymentalnych
kobiecin. Znakomity autor Ximenesa, który właśnie jest autorem w mowie będącej
broszury, lepiej wie o tym, niż ktokolwiek inny, że Turrekremata nie jest do
użycia przeciw prerogatywom papieskim, chociażby się te prerogatywy nie
wiedzieć jak chrzciło mianem przywłaszczenia. Nie do pojęcia też prawdziwie,
jakim sposobem mógł się na niego powołać, jako na utrzymującego, że Papież, nawet
jako Papież może popaść w herezję, a tym samym może być sądzonym przez
Sobór. Zobaczymy zaraz, jak ta sprawa stoi.
Na Bellarmina mniej jest łaskawy, niż na Torquemadę.
Zarzuca mu, że w Papieżu wylicza tylko cztery stany, czyli wypadki. Bellarmin
rzeczywiście powiada, że Papież działać może tylko albo jako osoba prywatna,
albo jako Papież sam przez się, albo jako Papież w gronie zwykłej swojej rady,
albo jako Papież z Soborem powszechnym. Autor broszury powiada, że jeszcze jest
piąty wypadek przeoczony, czy zamilczany przez Bellarmina, to jest Papież w
towarzystwie z biskupami rozproszonymi, czyli niezgromadzonymi na Soborze
powszechnym, a mimo tego niemniej będącymi sędziami wiary. Notujemy tymczasowo,
że piąty ów wypadek stawia ten sam autor, który zdaniu o nieomylności osobistej
Papieża zarzuca nowotność.
Po skrytykowaniu Bellarmina idzie nareszcie w
broszurze krytyka wymierzona przeciwko dwom wielkim teologicznym znakomitościom
naszych czasów, to jest, przeciwko arcybiskupowi Manningowi i przeciw ojcu
Franzelinowi, jezuicie, profesorowi w Collegium Romanum. Zgrzeszyli oni
podobnie jak Bellarmin, to jest, że gdy nowsi teologowie, dla oznaczenia kiedy
Papież mówi ex cathedra, stawiają rozmaite warunki, Manning tymczasem i
Franzelin uczą, że na to wystarcza, aby Papież mówił jako nauczyciel Kościoła,
i aby sam oświadczył, iż mówiąc, zamierza cały Kościół nauczać stanowczym swoim
wyrokiem.
Po tych wstępnych uwagach przystępuje do obalenia
argumentów stawianych za nieomylnością papieską. Mowa tutaj o dowodach
czerpanych z Pisma i tradycji. Autor broszury twierdzi, że argumenty owe
stanowczo dowodzą tylko samego prymatu władzy (jurisdictionis) i nauczycielstwa
(Magisterii), ale, że co się tyczy nieomylności w
nauczycielstwie, sprawę tę osłabia rozróżnienie między Stolicą i siedzącym na
Stolicy. Z tego wnioskuje o niewczesności dogmatyzowania tej sprawy.
Niepodobna, abyśmy się wdawali w obszerne sprawdzanie tych wszystkich
twierdzeń oraz ich zbijanie. Wystarczy prosty rzut oka na główniejsze punkty.
Zacznijmy więc od zarzutu nowości.
Autor broszury De Infallibilitae nie waha się
twierdzić, że zdanie obstające za nieomylnością Papieża jest nowe.
Chyba w tym znaczeniu jest nowe, w jakim Ewangelia
zowie się nowym Testamentem – jest ono bowiem zupełnie współczesne
Kościołowi i Ewangelii. Zdania tego nikt nie wynalazł w osobistej swojej dla
Kościoła gorliwości, ani też przez osobiste swoje rozumowanie, i gdyby go nie
było w Ewangelii, nikomu z pewnością przez głowę by nie przeszło.
Próżno by też było dowodzić, że kwestia nieomylności
wspiera się na nowym zdań ewangelicznych rozumieniu; tak
rozumiano od początku i tak rozumiano zawsze, że słowa Jezusa Chrystusa dające
Piotrowi i jego następcom prymat rządu i nauczycielstwa, dają mu nieodłączną od
tego prymatu nieomylność. Gallikanie dopiero wymyślili rozróżnienie, na
mocy którego przyjmując prymat dla uniknięcia schizmy, zakwestionowali lub
całkiem odrzucili nieomylność. Rozumienie zdań ewangelicznych w systemacie wyznawców
nieomylności papieskiej ma swoją podstawę nie w jakimś rozumowaniu, nie w jakiejś
świeżo wynalezionej dedukcji, ale w najoczywistszych tekstach starożytnej
tradycji, a nawet w tekstach samego Pisma św. Rozumienie to nie może być nowe,
skoro, jak czytamy w Aktach Apostolskich, już na Koncylium Jerozolimskim
odprawianym przez Apostołów pod przewodnictwem Piotra było starym. Szło
tam o rzecz niezmiernie ważną, od której zależało stanowcze zerwanie z
żydostwem, to jest o to, czy mają być nadal zachowywane, czy nie, przepisy
zakonu Mojżeszowego pod względem legaliów. "I zebrali się Apostołowie i
starsi wejrzeć w tę sprawę. A gdy wielkie było gadanie (conquisitio), wstawszy
Piotr, rzekł do nich: Mężowie bracia, wy wiecie, że od dawnych dni (ab
antiquis diebus, według tekstu syryjskiego, od samego początku), Bóg
obrał między nami, aby przez usta moje poganie
słuchali słowa Ewangelii i wierzyli" (XV, 7). Zdaje się, że
tu dosyć jasno, wyraźnie i stanowczo sam Piotr św. tłumaczy słowa Zbawcy, mocą
których dany mu został prymat. Ależ on tutaj powiada, że jego Bóg obrał między
innymi, aby przez jego usta orzeczonego wyroku słuchano i
wierzono. A cóż na to odrzekło całe koncylium? Czy protestowali, przeciwko
pretensjom Piotra, czy się powoływali na jakąś naukę, mocą której Piotr razem
tylko z ich zgromadzeniem mógł być nieomylnym albo potrzebował ich
potwierdzenia, aby wyrok jego miał znaczenie obowiązujące wiarę Kościoła?
Bynajmniej, ale po prostu Łukasz święty powiada: i umilknęło wszystko
Zgromadzenie (w. 12) i kwestia została stanowczo słowem Piotra
zadecydowaną. Apostołowie mogliby byli prędzej, niż ktokolwiek, głos swój
podnieść przeciwko stanowczości, z jaką tu Piotr zawyrokował; z nich bowiem
każdy posiadał przywilej indywidualnej nieomylności – której następcy ich,
biskupi nie posiadają – a jednak umilknęli z wszystkim zgromadzeniem,
równie jak przedtem milczeli, kiedy Piotr św. odwołując się do postanowienia
Zbawcy, był powiedział, że jego Bóg obrał między innymi, aby przez jego
usta wypowiedzianej prawdzie wierzono. Powiedzieć w 18-ście wieków potem,
że zdanie o nieomylności osobistej następców Piotra jest nowe, napisać
to wyraźnie wobec zdania 600 biskupów, powołujących się w swoim postulatum
na nieprzerwaną w tym przedmiocie wiarę Kościoła, – to co najmniej zdaje się
trącić pewnym w ekonomii kościelnej neofityzmem.
Tradycja kościelna jest tylko wiernym echem wyżej
przytoczonego zdania Piotrowego, jak tego dowiódł w piśmie swoim pt. Tradycja
Kościoła ze względu na nieomylność papieską Arcybiskup Manning.
Niechże tymczasem przeciwnicy tej nieomylności pokażą,
na jakim fundamencie starożytnym zdanie swoje opierają? Przed wiekiem XV
teologowie i kanoniści jednozgodnie nieomylność papieską uznają, i to w tym
samym znaczeniu, w jakim ją postawiła większość Soboru Watykańskiego. Sobór Konstancjański
pierwszy wystąpił z hipotezą omylności. Jeżeli w ciągu Soboru Konstancjańskiego
dały się słyszeć pewne głosy przeciwne wprost nieomylności papieskiej, to
wiadomo, że zaraz po Soborze zdanie to powszechnie zostało odrzucone, i już o
nim nic nie słychać, aż dopiero w drugiej połowie XVII wieku, mniej więcej
około roku 1663. W tej to epoce wystąpili z nauką o omylności Papieża, chcący
bronić wolności Kościoła, przeciwko Rzymowi, a na rzecz pretensji rządu
francuskiego, bądź to w parlamencie, bądź to w osobie króla uosobnionego. Sama
Sorbona w tej nawet jeszcze epoce obstawała za nieomylnością z wyjątkiem bardzo
nielicznym nowotników, podnoszących system omylności. Dowodem tego Mauclerus,
który w księdze swej De Monarchia r. 1622 napisanej, zatem ledwie 40 lat
przed epoką propozycji gallikańskich, jak najwyraźniej o powszechności
przekonania co do nieomylności Papieża w tych słowach mówi: "powinniśmy
to mieć przed oczyma i w sumieniu jako zdanie prawdziwe i katolickie i tośmy
powinni umysłem statecznym i prawdziwie chrześcijańskim mocno twierdząc
świadczyć (firmiter asserendo testari), iż rzymski biskup, jako
powszechnego Kościoła najwyższy Nauczyciel nic nie może zawyrokować w rzeczach
dotyczących wiary, co by miało być błędem jakowymś skażone: przeciwko temu
zdaniu żaden z katolików stawić by się nie poważył" (De Monarchia,
T. 1, p. 717 et sq.). Tak więc sądzili powszechnie koryfeusze w zakresie
umiejętności teologicznej aż do XVII wieku. Cóż tu mówić o nowości i komu ją
zarzucać?
Powiadają przeciwnicy nieomylności, że zdanie o
omylności Papieża dozwolonym było w Kościele? Nie wiedzieć kiedy, skoro jak
Mauclerus się wyraża o nieomylności Papieża: Hoc nemo catholicorum inficiari
praesumet, i skoro jak tylko głośniej i formalniej wystąpili z omylnością
obrońcy gallikańskich wolności, zaraz się Rzym przeciwko nim oświadczył? Jak to
ma być wolne, kiedy cztery wypowiadające je propozycje gallikańskie, niezwłocznie
po ukazaniu się swoim, zostały potępione? Autor broszury ma na to gotową odpowiedź,
że Rzym nie to w propozycjach potępił, iż przypuszczały omylność sądów papieskich,
ale tylko to, że twierdziły, iż dekrety papieskie nie są same przez się
nieodwołalne, non esse irreformabilia, że zatem mogłyby ulec potrzebie
jakiejś reformy, czy modyfikacji.
Nie wiedzieć, doprawdy, do czego by to rozróżnianie
miało służyć, nie potrzeba bowiem na to wcale być teologiem, aby zrozumieć, że
ono jest tylko samą grą wyrazów. Powiedzieć o dekretach papieskich, że są reformabilia,
czyli ulegające zmianie, jest zupełnie toż samo, co powiedzieć, że są fallibilia,
czyli omylne – jakiejże bowiem zmianie ulegać by mógł sąd nieomylny? Autorom
owej propozycji nie szło o gramatyczną, czy stylową formę sądu, ale o istotę –
skoro więc propozycja ta została potępioną za to, że przeczyła irreformabilitatem,
to jest niezmienności wyroków papieskich, tym samym potępioną została za to, że
przeczyła wyroków tych nieomylności. To albowiem może być tylko, i
owszem musi być reformabile, co jest omylne – i jak skoro wolno by było
utrzymywać omylność sądów papieskich, żadnej podstawy nie mogło już mieć
potępienie zdania utrzymującego, iż sądy tak omylne są też z natury swojej
podlegające reformie. Prawdziwa byłaby desperacja czuć się w sumieniu
obowiązanym do przyjęcia wyroków papieskich, jako nieodwołalnych i nie mogących
ulec zmianie, mimo całego przekonania, że te wyroki mogą być mylne, jako wyszłe
z trybunału omylnego.
Równie do niczego jest przeciwstawianie w tej kwestii
zdania Turrekrematy zdaniu Bellarminowemu. Turrekremata rozróżniając między osobą
Papieża a Stolicą Apostolską, nie miał wcale na myśli Stolicy tej wziętej
abstrakcyjnie, czyli w oderwaniu od osoby Papieża, bo i na cóżby mu się to
rozróżnienie przydało, kiedy przecież Stolica tak wzięta, wyroków wydawać nie
może, więc kwestia o omylności, czy nieomylności nie miałaby w zastosowaniu do
niej żadnego praktycznego sensu. Turrekremata po prostu rozróżnia między osobą
Papieża, jako człowieka i jako Papieża. To ma swoje znaczenie i
zastosowanie. Ale niby to Bellarmin inaczej sobie postąpił? Toć jego frazes ut
persona quaedam particularis nic innego nie znaczy, tylko że Papież w
działaniu swoim może też być uważany, jako osoba prywatna, to jest, że nie
wszystko, co mówi albo robi Papież, mówi albo robi jako Papież. Nic to
nie ma do Papiestwa, że Papież je, śpi, chodzi, rozmawia, pisze, i póty jest on
w działaniu swoim w zakresie każdego pospolitego człowieka, póki nie podejmuje
czynności, którą tylko jako Papież podjąć może. Nic powszechniejszego i nic naturalniejszego,
jak, że w człowieku pewne zajmującym stanowisko i godność, rozróżniamy między
osobą prywatną a publiczną. Co więc Turrekremata nazwał człowiekiem, to
Bellarmin nazwał osobą prywatną, a co pierwszy mieni być Stolicą
Apostolską, od której rozróżnił człowieka, to drugi mieni być osobą
kościelną publiczną, od której odróżnia prywatną. Turrekremata biorąc
na uwagę w Papieżu osobę tylko człowieka, przypuszcza, że człowiek ten może
popaść w herezję, zatem, że może być sądzony przez Synod jak każdy inny wierny;
wychodzi w tym z zasady, że Papież popadły w ten sposób w herezję, byłby
tym samym odpadły od papiestwa i stałby się niższym od każdego wiernego:
Cum enim per haeresim a papatu cadat, factus est, ut ait S. Thomas in
IV, omni fideli minor. Racja ta nie miałaby za grosz sensu, gdyby
Turrekremata rozumiał, iż Papież, jako Papież może błądzić i być tym samym
sądzonym przez Sobór. A przecież autor broszury w tym sensie słowa jego
rozumieć nam każe. Co gdyby tak było, to z powagi Turrekrematy raczej by
żartować wypadało, a nie zaś poważnie się nią zastawiać – znaczyłoby to bowiem,
że Papież byłby razem odpadły od papiestwa i nie odpadły; znaczyłoby, że
Papież, jako Papież niższym byłby od każdego wiernego.
Czy więcej wart jest zarzut zrobiony Bellarminowi, że
nie uwzględnił onego piątego przypadku w działaniu Papieża, zależącego na
zjednoczeniu Papieża, wyrokującego w sprawie dotyczącej wiary, z biskupami
wespół z nim sądzącymi tęż samą sprawę poza Soborem, extra Concilium? Ależ
ten trybunał rozproszonego Kościoła to tylko dowcipny wynalazek gallikanów i
więcej nic. W tradycji Kościoła nie ma on żadnej podstawy; sam w sobie nie
przedstawia żadnej cechy prawdy. Potrzeba było gallikanom jakiegoś sędziego
wyrokującego nieodwołalnie, sprawującego urząd swój nieprzerwalnie, załatwiającego
w ostatniej instancji wszelkie spory religijne, a gdy nie chcieli tego sędziego
uznać w samym Papieżu, dodali mu ten nieustający, rozproszony trybunał, i od
jego ratyfikacji niezmienność i nieodwołalność wyroków papieskich zależną
uczynili. Po staremu to by się nazywało zamachem przeciw jedności Kościoła i co
najmniej pokusą odszczepieństwa. O włos tylko dalej, a byłaby formalna schizma.
Jeżeli dzisiaj Kościół we Francji oddzielił się wielką
przestrzenią od tej przepaści, to właśnie tym, że ów piąty wypadek, o który tak
idzie autorowi broszury, złożył ad acta historii gallikanizmu. Rzecz nie
do pojęcia, że ów wypadek może jeszcze smakować teologom niemieckim, zwłaszcza,
gdy weźmiemy na uwagę, ile to Kościół w Niemczech przeszedł boleści i upokorzeń
wskutek nieszczęsnej zachcianki naśladowania wolności gallikańskich. Biskupi chcąc
być sędziami samych wyroków papieskich dotyczących wiary i moralności, popadli w
najsmutniejszą zależność w każdym akcie pasterskiego swego działania od władz
świeckich. Sędziowie wiary do tego doszli, że się ruszyć nie mogli bez
oglądania się na paragrafy ukute przez nieprzyjaciół Kościoła, w celu
skrępowania wszelkiej jego działalności. Stosunki z Stolicą świętą, wychowanie
religijne ludu, wychowanie kleru, sama administracja Sakramentów, same
nabożeństwa, że już nic nie powiemy o dochodach i majątkach kościelnych,
wszystko to przeszło w ręce ludzi świeckich, wszystko się dostało pod upokarzającą
kontrolę – i przyszło do tego, że biskupi ust prawie otworzyć nie śmieli w
obronie praw kościelnych, że stawać sami musieli przed kratkami sądów
świeckich, aby się usprawiedliwić z przekroczeń lub zbrodni, którymi te sądy
nazywać sobie pozwoliły gorliwe ich pasterskie wystąpienia; że nareszcie
przyjmowali na siebie obowiązek proklamowania praw wywracających bez ogródki
najpierwsze zasady prawodawstwa kościelnego. Mówmy, co chcemy, ale stan ten
okropny jest naturalnym i prawie koniecznym następstwem owego piątego stanu, o
który tak bardzo idzie autorowi broszury. Jeżeli Kościół rozproszony, swym
głównym punktem ciążenia, jakim jest dla niego nieomylność, nie chce
uznać wyłącznie Stolicy świętej – wówczas prawem nieuniknionej fatalności,
punktem ciążenia, albo raczej rwiącej i pochłaniającej wszelką samoistność
attrakcji, staje się dlań władza świecka, bez względu na to, czy się ona nazywa
despotyzmem osobistej tyranii, czy despotyzmem rewolucji.
Nie, starożytność nie znała owego stanu dodatkowego,
którego się autor broszury domaga dla uratowania i zabezpieczenia biskupom
władzy nieomylnego współwyrokowania z Papieżem. Starożytność wierzyła zawsze,
że nieomylność przyobiecana przez Chrystusa Pana Kościołowi istnieje tylko
albo w samym Papieżu, albo w Papieżu z Soborem powszechnym. Pismo święte i
tradycja o dwóch tylko wie trybunałach w przedmiocie wiary – to jest albo o
sądach mającego potwierdzać wiarę braci Piotra, albo o sądach zgromadzonych w imię
Zbawiciela biskupów, czyli Boską Jego powagą. Dwa tylko są rodzaje sądów
doktrynalnych, to jest sądy papieskie i sądy Soborów; ale o sądach Papieża,
które by dopiero przez zgodzenie się na nie rozproszonego episkopatu nabierały
mocy niezmienności, czyli co na jedno wychodzi, mocy nieomylności, – o takich
sądach świat dowiedział się dopiero z doktryn gallikańskich i józefińskich, i
daj Boże, aby o nich jak najprędzej zapomniał.
Co się tyczy wreszcie formuły postawionej przez
arcybiskupa Manninga i przez O. Franzelina, a mającej służyć za kryterium do
rozpoznania, kiedy Papież mówi ex cathedra, zdaje nam się, że jeślibyśmy
ją chcieli dlatego odrzucać, iż nie zaradza w zupełności wszystkim mogącym
wyniknąć w tym przedmiocie sporom teologów, w takim razie żadna inna
wystarczającą być by nie mogła. Mnożyć lub komplikować formuły, nie tylko, że
sprawy nie rozjaśnia, ale ją owszem zaciemnia i jej rozstrzygnięcie utrudnia.
Jeżeli więc dwie lub trzy formuły z samej natury rzeczy wynikające wystarczą,
po cóż stawiać ich dziesięć lub dwadzieścia? Ta mnogość warunków świadczy tylko
albo o ubóstwie głów swych wynalazców, albo o źle zrozumianej gorliwości w
chęci zapobieżenia wszystkim trudnościom i zarzutom stawianym przez ludzi złej
woli. Jeśli kto nie zrozumie procedury przez zastosowanie jednego lub dwóch
pewnych prostych i jasnych paragrafów, tym mniej ją zrozumie, gdy procedura ta
działać będzie przez komplikację dwudziestu paragrafów słabych i ciemnych. A
jeśli przeciwnikom dwa proste kryteria prawdy dają sposobność do poddawania w
wątpliwość wynikającego z nich sądu, to dwadzieścia pewnie im tej sposobności
niezmiernie więcej dostarczą. Cóż zaś jaśniejszego nad to i prostszego jak, że
jeżeli przez katedrę papieską rozumieć trzeba nauczycielstwo, magisterium,
tedy przez sąd ex cathedra nic innego rozumianym być nie może, jeno sąd
Papieża wyrokującego w charakterze nauczyciela Kościoła, a zatem, że
warunkiem, czyli formułą do rozpoznania, kiedy mówi ex cathedra jest to jedno,
aby oświadczył, iż chce nauczać Kościół przez wyrok nieodwołalny, i chce zobowiązać
wiarę wszystkich wiernych.
Przystępujemy do najważniejszego punktu kontrowersji.
Autor broszury twierdzi, że świadectwa Pisma i tradycji właściwie dowodzą tylko
prymatu Papieża w rządzeniu Kościołem i w nauczaniu. Zgodzić się na to mógłby
tylko albo ten, kto by na teksty owe patrzył pod wpływem uprzedzeń tak dzisiaj
ożywionych i wzmocnionych przez stronnictwo opozycyjne, albo ten, kto by nie
był zdolny wejść w ich właściwe znaczenie. Jeżeli słowa Chrystusa: prosiłem
za tobą, aby wiara twoja nie ustawała, nie znaczą, że Chrystus prosił za
Piotrem, aby nigdy od prawdy pod względem wiary nie odpadł, to jest, ażeby jako
Namiestnik Chrystusa nigdy w wierze nie pobłądził, słowem, aby był nieomylnym –
to doprawdy nie wiedzieć, co znaczą. Bez tego też znaczenia dwa inne teksty, to
jest o niepokonalności przez potęgi piekieł Kościoła zbudowanego na opoce,
którą Chrystus postanowił Piotra – oraz drugi, o postanowieniu Piotra pasterzem
Baranków i Owieczek Chrystusowych – dwa te, mówię teksty, jeżeli wprost bez
żadnego procesu sylogistycznego nie wyrażają, że Piotrowi Pan Jezus dał
szczególne posłannictwo zachowywania Kościoła w niepokonalnej wierze oraz
urząd pasienia go zawsze zdrową nauką, – to w takim razie nie widzimy,
co by teksty owe miały za znaczenie i wagę w sporach z protestantami walczącymi
powagą Kościoła. Nie wiedzieć także, które by świadectwa Pisma dały się
przytaczać jako stanowczo i wprost mówiące za nieomylnością Kościoła, jeżeli te
trzy odnoszące się do Piotra nie znaczą, że przez niego Chrystus Pan
chciał mieć Kościół nieomylnym. Są wprawdzie jeszcze i inne, jak ów np. że
Kościół jest filarem i utwierdzeniem prawdy, albo ów dający Apostołom
posłannictwo nauczania całego świata, a na wszystkich ludzi wkładający obowiązek
wierzenia tej nauce pod utratą zbawienia, ale nie widzimy, czym by się co do
siły świadczenia za nieomylnością pierwszy z tych dwóch tekstów różnił od tekstu
o opoce, i czym by się drugi z nich różnił od tekstu o paszeniu owiec
i baranków? Prócz różnicy subiektu, którym jest Piotr jako opoka i
nauczyciel powszechny – a którym jest cały Kościół nauczający jako filar
i opowiadacz Ewangelii – różnica ta jeśliby nie mówiła więcej za Piotrem,
tedy z pewnością nie mówiłaby mniej. Ojcowie i Sobory powszechne świadczą w tym
samym duchu.
Kiedy więc przyznają Papieżowi władzę stanowczego
wyrokowania w przedmiocie wiary, to jużcić tym samym i wprost przyznają mu, że
w aktach tego wyrokowania wolnym jest od błędu. Jakimże bowiem sposobem uważać by
można wyrok Papieża jako stanowczy, to jest, stanowczo wiarę Kościoła
zobowiązujący, jeśli się przypuści, że w orzeczeniu tego wyroku mógł zbłądzić?
Przypuśćmy jednak, na co nigdy się nie zgodzimy, że
owe teksty wprost nie dowodzą nieomylności – czyż to samo, że one są, jak
przyznaje autor broszury, świadectwem danej Papieżowi władzy najwyższego
nauczania i rządzenia Kościołem, czyż pytamy się, to samo nie świadczy za
nieomylnością? Autor zdaje się mniemać, że nie. Dziwna rzecz, bo jednak napisał
swoją broszurę po wystosowaniu przez biskupów zgromadzonych w Rzymie, postulatum,
w którym ciż biskupi w liczbie blisko 600, dlatego właśnie żądają ogłoszenia
dogmatu nieomylności papieskiej, że władza Papieża, jako najwyższa jest tym
samym od zbłądzenia wolna: supremam ideoque ab errore immunem.
Sześćset biskupów twierdzi, że Papież bez nieomylności nie mógłby być
najwyższą dla Kościoła powagą – że tym samym, iż Papież jest tą powagą, jest
też nieomylny – a tu autor broszury, w broszurze dla tychże samych biskupów
przeznaczonej powiada, że w moc świadectw objawienia, Papież jest powagą
najwyższą, ale wcale dlatego nie jest jeszcze powagą nieomylną. Gdyby
autor był świętym Augustynem, to by się jeszcze powinien był nieco więcej
rachować z powagą 600 biskupów, której by zdanie chciał zanegować.
Nie mówiąc już o argumencie wynikającym z tak
znakomitej powagi, dość byłoby wziąć na uwagę rzecz samą. Sam prosty rozum
wskazuje, że nauczycielstwo omylne (w rzeczach wiary i zbawienia) musi być
zależne od nauczycielstwa nieomylnego; a zatem że nauczyciel spełniający
nauczycielstwo w ten sposób zależne od wyższego, sam nie może być najwyższym.
To jest jeszcze tym oczywistsze, że sam autor uznaje, iż wyrokom papieskim
należy się ze strony wiernych posłuszeństwo nie tylko zewnętrzne, ale i
wewnętrzne, zatem posłuszeństwo umysłu, przekonania. Kto przypuszcza omylność
wyrokującego, ten, co najwięcej mógłby doradzać względem jego sądów pewnego
rodzaju uległość względności i uszanowania, jako względem sądów przełożonego;
uległość zależącą na tym, aby nie występować opozycyjnie przeciwko owemu
zdaniu; ale żadnym sposobem uległość ta nie mogłaby być narzucaną umysłowi,
jako obowiązkowa, konieczna, tak, iżby występowanie przeciwko takim sądom miało
być błędne i niegodziwe (falsum et illicitum). Co większa, jeżeliby
wyroki papieskie miały być podległe omylności, to dlaczegóżby się nie godziło
od nich apelować do Soboru powszechnego?
Powołanie się na sąd wyższego trybunału od wyroku
wydanego przez trybunał niższy zawsze jest godziwym i sprawiedliwym? Autor
broszury powiada, że od wyroków Papieża nie godzi się apelować do sądu Soboru i
że się nie godzi ani w sprawach władzy, ani w sprawach nauki (sive
jurisdictionis, sive magisterii). To byłoby prawdziwe, gdyby nieomylność
rezydowała w Papieżu, lecz jeśli Papież jest omylny, jeżeli z drugiej strony
owa nieomylność istnieje niezawodnie w Soborze, to dlaczegóż od Papieża
omylnego nie miałoby się godzić apelować do Soboru nieomylnego? Powinno by to
być pozwolone przynajmniej w sprawie wiary, bo wiara aby była rozumna i
niezachwiana, musi się koniecznie oprzeć na decyzji stanowczej i nieomylnej.
Owszem, ponieważ władza nauczania wynika z najwyższej władzy rządzenia, magisterium
ex jurisdictione generali, bo tu nie tylko jest proste nauczanie, ale też i
akt najwyższej jurysdykcji, mocą którego nauczający ma prawo nakazywać dla
swych wyroków posłuszeństwo wewnętrzne – przeto jeżeli Papież z powodu omylności
swych wyroków nie posiada najwyższego nauczycielstwa, nie posiada tymże samym
najwyższej władzy; władza ta byłaby wówczas wyłącznym przywilejem Soboru
powszechnego jako nieomylnego, a więc pełną władzę nauczycielstwa posiadającego.
Wszakże w takim przypuszczeniu nie tylko upada wyrok Soboru Florenckiego,
przyznający Papieżom pełną władzę jurysdykcji i nauczania, ale też
upadają wyroki wszystkich Soborów, uznających w Papieżu prerogatywę najwyższej
jurysdykcji – upadłoby nawet słowo samego Zbawcy, nadające Piotrowi najwyższy
rząd w Kościele. Tibi dabo claves regni caelerum – przepadłby więc cały
organizm Kościoła.
Jeżeli autor broszury czego dowiódł aż do
oczywistości, to chyba tego, że aby dzisiaj przeciąć drogę sporom i błędom w przedmiocie
władzy papieskiej, w przedmiocie nawet organizmu całego Kościoła, już by nie wystarczyło
ani potwierdzenie wyroku Soboru Florenckiego o pełnej władzy Papieża,
ani potępienie apelacji od Papieża do Koncylium, ani nareszcie zawyrokowanie
niezmienności (irreformabilitatis) wyroków papieskich, autor bowiem w te
wszystkie punkty wierzy, a nie wierzy jednak w nieomylność, od której
prawdziwość i pewność onych punktów zawisła. Gdy więc zaprzeczenie nieomylności
otwiera drogę do sporów, do powątpiewań, w przedmiotach mianych za pewne nawet
przez biskupów mniejszości, czyli opozycji, i gdy ta droga póty będzie otwartą,
póki nieomylność nie zostanie dogmatem katolickim ogłoszoną, przeto choćby
tylko dla jej przecięcia, ogłoszenie nieomylności dogmatem stało się rzeczą
niezbędną.
Powiada autor, że teksty przytoczone w Bellarminie i w
innych teologach w sprawie nieomylności dowodzą nieomylności Stolicy, ale
nie zaś na Stolicy siedzącego. Jak to? Stolicy w oderwaniu od Papieża?
Nie, odpowiada, gdyż owszem potępia on wyraźnie rozdział między rzymskim
Kościołem a osobą Papieża; potępia przeciwstawianie jednego drugiemu – powiada
nawet, że odwoływanie się do Rzymu, znaczy toż samo, co odwoływanie się do
Papieża żyjącego i aktualnie rządzącego; ale dla utrzymania się przy postawionym
rozróżnieniu między Tronem i Tronującym, powiada, że jakkolwiek Piotr żyje
we wszystkich swoich następcach, nie zawsze jednakże działa przez nich. Nie
działa, kiedy który z tych następców od wiary odpada, albo bracią w błędzie
utwierdza. Jeżeli tak, to pytam się, co nam z tego, że Piotr zawsze żyje w
swoich następcach, gdy nie zawsze przez nich naucza? Choćby nauka Papieży, jako
Papieży, raz na tysiąc razy nie była nauką Piotrową, to pytanie, skąd mam mieć
pewność, że 999 razy była z pewnością Piotrową? Piotr dla nas tyle żyje w Papieżach,
ile nas przez nich naucza i szukającym ukazuje niezawodną prawdę. Dość
przypuścić, że w jednym jakim wypadku może to nie być nauka Piotrowa, a cień
powątpiewania już padnie na wszystkie. Powoływanie się w tej mierze na powagę
św. Leona jest niemożebne, bo jak wiadomo, św. Leon mówiąc o Stolicy i
siedzącym na Stolicy, rozróżniał godność papieską od osoby Papieża, jako
prostego człowieka, który tę godność piastuje, nie zaś między tronem Papieża a
Papieżem jako godność i władzę papieską piastującym. Papież bowiem jako taki,
nie różni się od swej Stolicy, ale jest z nią jedno i toż samo, jako tronujący
z swym tronem, jako sądzący z sądem, czyli trybunałem. Ojcowie święci nigdy
inaczej nie rozumieli. U nich powoływać się na Papieża znaczy to samo, co
powoływać się na Stolicę rzymską i wzajemnie. Św. Hieronim np. powiada: "Ego
Beatitudini tuae, id est cathedrae, consocior, jednoczę się z Waszą Świątobliwością,
to jest z katedrą". Podobnie wyraża się św. Piotr Damian: "Vos Apostolica
Sedes, vos Romana estis Ecclesia: Ty jesteś Apostolska Stolica, ty jesteś
rzymski Kościół".
I co by nam zresztą przyszło z wiary, że Stolica jest
nieomylną, jeślibyśmy mieli słuszny powód obawiania się, że ten, który na owej
Stolicy zasiada, błądzi? Stolica sama w sobie to coś oderwanego, co istnieje w
samej myśli – dopiero w posiadającym ją ma ona znaczenie rzeczywiste, żywe,
czynne; przez niego mówi, przez niego rządzi, rozkazuje. Jeżeliby więc
posiadający Stolicę błądził, to cóż mi pomoże, że Stolica nie błądzi? Któż tę
Stolicę wówczas stanowi? Kto ją przedstawia? Jest to czcza nazwa, z którą tutaj
występować znaczy tyle, co rzucać piaskiem w oczy. Nam idzie o powagę żywą,
działającą, o najwyższego regulatora wiary, a nie o nazwy, nie o subtelności,
którymi na serio ci się tylko zastawiają, którzy w sprawie wiary chcieliby się
kierować i rządzić własnym swoim rozumem. To prawie na protestantyzm.
Odpowiadają zwolennicy owych subtelności: "Episkopat
rozproszony, to jest powszechność biskupów nawet poza Soborem ma to
posłannictwo, aby sądzić, czy orzekła Stolica papieska, czy Papież?". To
znaczy to samo zupełnie, jak gdyby powiedziano, że biskupi mają władzę
potwierdzania aktów papieskich. Pytanie, skąd ją wzięli? Pytanie drugie: co
czynić, zanim episkopat da swe zdanie o wydanej decyzji? Pytanie trzecie: jaką
drogą to zdanie episkopatu osiągnąć. Czy wędrować od biskupa do biskupa i pytać
każdego z osobna, czy się zgadza? A nuż się połowa zgodzi, a połowa nie zgodzi?
Nuż będzie większość za (jak się ma teraz rzecz na Soborze), a
mniejszość przeciwko, to wtedy znowu pytanie, których wypada słuchać?
Jeśli na Soborze większość nie stanowi decydującej powagi, tylko chcą
jednomyślności, chcą uwzględniania mniejszości, dlatego że ma być z uczeńszych
ludzi złożona, to cóżby ta większość miała stanowić w stanie rozproszenia? Czy
pójdziemy za mniejszością dlatego, że jej liberały jednozgodnie ze schizmatykami
dadzą dyplom znakomitości? Albo też, jeżeli wielu z biskupów nie będą chcieli
dać zdania, odpowiedzą milczeniem – jak to milczenie tłumaczyć, za czy przeciw?
A nuż milczenie to byłoby podyktowane strachem, obawą opinii, obawą zaboru majątków
itd. Jeśli zaś milczą, dlatego że się namyślają, jak długo wypadnie czekać? Czy
tymczasem błąd będzie czekał? Lecz dajmy na to, żeśmy po dwóch, trzech latach
takiego wędrownego czy listownego badania doszli do zebrania zdań wszystkich
żyjących biskupów – lecz przez te dwa, trzy lata znaczna część Stolic wskutek
śmierci dawnych obsadzona została nowymi biskupami – więc znowu da capo
trzeba czekać na ich skrutynia, które jeżeli będą sprzeczne z poprzedzającymi,
co począć?
A zresztą, jeśli zdanie Papieża samo przez się nie
jest nieomylne, skąd ma być nieomylne zdanie dziesiątego, setnego i tysiącznego
biskupa? Pojmuje się nieomylność pięciuset orzekających koncyliarnie, jakoby
jeden per modum unius; pojmuje się nieomylność przywiązaną do wyroku jednego
sędziego orzekającego dla wszystkich; ale jak pojąć nieomylność sądu wydanego
dzisiaj pod warunkiem, że w pewnym nieoznaczonym czasie, pewna
nieoznaczona liczba biskupów da zgodę na ów sąd w pewien nieoznaczony sposób?
Wszystko tu warunkowe, jakże więc dojść takimi środkami do nieomylności
bezwarunkowej? Słusznie napisał znakomity pewien teolog, że opinia takiej
chcąca nieomylności jest, co najmniej, niedorzeczna. Najmniej,
bo słusznie można by ją nazwać wybiegiem niebezpiecznym. Daje ona bowiem
prawo do poddawania w wątpliwość wszelkiego wyroku Kościoła wydanego poza Soborem
i zostawia tym sposobem każdemu wolność rządzenia się w rzeczach wiary własnym
rozumem. Zostawić taką wolność choćby tylko na 50 lat oddzielających Sobór od
Soboru, to byśmy do pięknej doszli historii z wiarą i z Kościołem. Ale też to
podobno do tego dąży cała dzisiejsza gorąca adwokatura liberalnego katolicyzmu.
Piękna byłaby historia, zwłaszcza z poruszoną dzisiaj
kwestią nieomylności, gdyby po wywleczeniu z wiekowej pleśni i pyłu wszystkich
szalbierczych i potwarczych zarzutów ukutych przez nieprzyjaciół religii,
wszystkich wykrętów schizmatyckich, heretyckich, wszystkich trudności
wykoncypowanych w głowach i sercach á la Gratry et Döllinger, zgoła po
wywleczeniu na widok publiczny wszystkich gratów z arsenału antypapizmu
odświeżonych przez dzisiejszych teologów racjonalizmu, liberalizmu i cezaryzmu
– kwestię tę miał Sobór zostawić nierozstrzygniętą wobec rzuconego na
największe rozmiary niepokoju w umysły i w sumienia wiernych! Chcieć tego,
nastawać na to, jak nastają choćby tylko niemieccy zwolennicy niewczesności,
doprawdy, że to cuchnie walenrodyzmem – im bardziej zatem dowodzą nam onej niewczesności,
tym głośniej powinniśmy sobie powtarzać hasło wyszłe z Rzymu: quod dixerunt
inopportunum fecerunt necessarium; co bez przesady można by dzisiaj tak
przetłumaczyć. "Im bardziej dowodzą, że jest niewczesnym ogłoszenie
dogmatu nieomylności papieskiej, tym konieczniej dogmat ten ogłosić wypada".
Nie nasze to zdanie, ale zdanie niezmiernej większości
zgromadzonych na Soborze biskupów. Podług nich głównym powodem do zdecydowania
tej sprawy jest ów spisek powszechny artykułów gazeciarskich i broszur, którymi
wywołano agitację na największe rozmiary wśród samychże wiernych. Tym bardziej,
że tu grozi nie jakiś tylko błąd pojedynczy, oderwany, ale błąd w zasadzie
naczelnej, błąd minujący fundamenta wiary chrześcijańskiej, który gdyby miał
wyjść choćby na chwilę zwycięsko, zrujnowałby na długie wieki powagę i władzę
Kościoła!
Każą nam się bać omylniki i niewcześniki, aby Sobór
aktem udogmatyzowania nieomylności nie opóźnił chwili nawrócenia niewiernych,
nie zatamował drogi heretykom i schizmatykom, chcącym wrócić na łono Kościoła;
nie podrażnił rządów i nie wywołał ich nienawiści przeciw Kościołowi; aby nie
uzbroił przeciwko niemu ducha czasu! Któż to tak przemawia, kto tak zaklina
katolików? Jacyś teologowie okryci anonimami, zamaskowani pseudonimami? Jacyś
przyjaciele katolicyzmu, których biskupom i wiernym radzą słuchać najoczywistsi
nasi nieprzyjaciele? Jacyś tkliwi i gorliwi obrońcy, za którymi idzie cała
banda najemników schizmy i masonerii, wtórująca im jednomyślnie, a od czasu do
czasu w obronie ich opinii szpony swoje przeciw samemu Soborowi wysuwająca.
O! katolicy się boją i mają się czego bać, ale nie
tych niebezpieczeństw, którymi ich straszą łacińskie czy niemieckie, czy
francuskie broszury, imiennie czy bezimiennie fałszujące fakty historyczne,
przekręcające świadectwa Objawienia i Tradycji lub spotwarzające w imię
miłości Kościoła najważniejszą tego Kościoła instytucję! katolicy boją się
niebezpieczeństw wskazywanych przez 600 blisko Ojców Kościoła, zgromadzonych na
Soborze i przez tego, którego Chrystus postawił fundamentem i najwyższym stróżem
Kościoła. Taka zaś bojaźń może nas tylko zniewalać do wznoszenia najżarliwszych
modlitw do Boga, do zanoszenia najusilniejszych błagań do Watykańskiego Soboru,
aby dogmat nieomylności został jak najprędzej i jak najstanowczej zawyrokowany.
Ta święta bojaźń, mamy nadzieję, że zostanie niedługo uspokojoną, bo ona
posłuży Duchowi Świętemu w samychże sercach Ojców Soboru za narzędzie do
ostatecznego załatwienia sprawy, dla której zdaje się głównie Duch Święty przez
serce Piusa IX stworzył tak, po ludzku mówiąc, niepodobne do uskutecznienia
dzieło Soboru!
Każą się bać biskupom, aby przez scentralizowanie
wszelkiej powagi w Papieżu, ich powaga nie upadła. Biskupi wiedzą dobrze, co by
ich powaga wobec rządów nieprzychylnych Kościołowi, i wobec rewolucji znaczyła,
gdyby jej nie mieli czym poprzeć ze strony najwyższej, niewzruszonej,
niezmiennie wyrokującej powagi całego Kościoła. Biskupi wiedzą, że ścieśniając
swój związek z widzialną głową Kościoła, ścieśniają jednocześnie związek swój z
Chrystusem – i że wobec modlitwy Chrystusa o jedność podobną Jego zjednoczeniu
z Ojcem, wobec obietnicy o jednym Pasterzu w jednej owczarni, wszelka
centralizacja władzy i powagi w Papieżu jest dla Kościoła najpożądańszą. Niech
się umarłe ciała decentralizują – rozkład jest w naturze trupów – warunkiem i
objawem życia jest jedność.
–––––––––––
Artykuł z czasopisma "Tygodnik
Soborowy" (1), Nr. 21 i 22. Dnia 12
czerwca 1870, ss. 1-15. Kraków 1916. (2)
(Pisownię i słownictwo nieznacznie
uwspółcześniono.)
Przypisy:
(1) "Tygodnik Soborowy"
redagował ks. Zygmunt Golian, przy współpracy m.in. ks. Mariana Morawskiego SI.
(2) Por. 1) "Tygodnik
Soborowy", a) Biskupi wobec Soboru i
Papieża. b) Zamiary masonerii co do Soboru.
Matriarchinie Soboru.
2) Ks.
Franciszek Hettinger, Nieomylność
Papieża.
4) Ks. Antoni
Krechowiecki, a) Nieomylność papieska w
stosunku do historii i państwa.
b) Errata historii co do Papiestwa w
kolei wszystkich wieków. Studium krytyczne.
c) Nauki niedzielne. Skład
Apostolski według Ewangelii i Ojców Kościoła.
5) Ks. dr
Maciej Sieniatycki, a) Apologetyka
czyli dogmatyka fundamentalna. b) Zarys dogmatyki katolickiej.
c) System modernistów. d) Modernistyczny
Neokościół. e) Problem istnienia Boga. f) Dogmatyka katolicka. Podręcznik
szkolny. g) Główne zasady etyki Kanta a etyka
chrześcijańska.
6) Ks. Piotr
Semenenko CR, a) O Wierze. b) O
nieomylności Kościoła. c) O gorszeniu się z prawdy Bożej. d) Poza
Kościołem nie ma zbawienia. e) Skład Kościoła. f) O Chrystusie w Kościele. g) Męka i śmierć Jezusa Chrystusa Pana
naszego. Chrystus
zelżony w Kościele. h) Papież zawsze ten sam jest formalnie, co i
materialnie (Papa semper idem sit
formaliter qui et materialiter).
7) Ks. Jacek
Tylka SI, a) Dogmatyka katolicka.
b) Traktat o Kościele Chrystusowym. c) O obojętności, czyli indyferentyzmie
w rzeczach religii. d) O
własnościach religii. e) O cnotach
heroicznych.
8) P. Ferdinandus Cavallera SI, Thesaurus doctrinae catholicae ex
documentis Magisterii ecclesiastici.
9) Ks. Walenty Gadowski, Nauka Kościoła. Wybór orzeczeń dogmatycznych Kościoła
katolickiego i jego praw kanonicznych.
10) Akta i dekrety świętego powszechnego Soboru
Watykańskiego (1870), Pierwszy
projekt Konstytucji dogmatycznej o Kościele Chrystusowym przedłożony Ojcom do
rozpatrzenia (Acta et decreta sacrosancti oecumenici Concilii Vaticani
(1870), Primum Schema
Constitutionis dogmaticae de Ecclesia Christi Patrum examini propositum).
11) Bp Michał Nowodworski, a) Papież Liberiusz. b) Honoriusz papież. c) Wiara i rozum. d) Liberalim.
12) Józef
kard. Hergenröther, Rzekome
błędy i sprzeczności Papieży.
13) Ks. Piotr
Skarga SI, a) O świętej monarchii
Kościoła Bożego i o pasterzach i owcach. Kazanie na wtórą Niedzielę po
Wielkiejnocy. (De Sancta Ecclesiae Dei
Monarchia et de Pastoribus et Ovibus. Concio pro Dominica secunda
post Pascha). b) O kąkolu heretyckim i diabelskiej wolności religijnej
(De haeretica
zizania et diabolica libertate religiosa). c) O jedności Kościoła Bożego pod jednym pasterzem
i o greckim i ruskim od tej jedności odstąpieniu, oraz Synod Brzeski i Obrona
Synodu Brzeskiego.
14) Bp
Władysław Krynicki, a) Dzieje
Kościoła powszechnego. b) Sobór
Watykański. c) Zasady modernizmu.
15)
Ks. Zygmunt Golian, Moderantyzm
a ultramontanizm.
16)
Ks. Umberto Benigni, Ultramontanizm.
17) Ks. Antoni
Tauer, Gallikanizm. (Gallikańskie swobody).
18) Ks. Augustyn Arndt SI, Ignacy Doellinger. (Ignaz von
Döllinger. Eine Charakteristik von Dr. Emil Michael S. J.).
19)
"Przegląd Lwowski", a) Kongres
omylników w Monachium. b) Rozmowy kanclerza Bismarcka. c) Döllingeryzm
w Krakowie. d) Wobec wypadków krakowskich.
(Przyp. red. Ultra montes).
(PDF)