Święta Teresa od Dzieciątka Jezus ujrzała
światło dzienne w Normandii we Francji w mieście
Alencon 2 stycznia 1873 roku z ojca
Ludwika, syna kapitana marynarki
francuskiej, i matki
Zeiliny Guirin, ludzi wyjątkowo zacnych i
religijnych, których najgorętszym pragnieniem było
wszystkie dzieci oddać Panu Bogu. W tej pobożnej
rodzinie Teresa była dziewiątym dziecięciem; przyjęta
z radością, nazwana została "naszą
królową".
W pamiętniku swoim opisuje te szczęśliwe dni
dziecięctwa, spacery z rodzicami poza miasto, gdzie
dusza jej przejmowała się wielkością Boga w tych
cudnych, okazałych drzewach, łąkach zielonych,
pełnych drobnego kwiecia, w tym strumyku czystym
odzwierciadlającym niebo!... Kiedy jednego razu
pobożna jej matka mówiła o niebie, dziecina
składając rączki zawołała: "Ach, mamo! jak bym
pragnęła dla ciebie śmierci!", a łajana za to
przez starsze rodzeństwo, mówiła: "Przecież ja
pragnę szczęścia twego, a ty mi mówisz, mamo, że
można je posiąść tylko idąc do nieba!".
Dziecina nie przypuszczała, że w swym niewinnym
pragnieniu będzie wkrótce wysłuchana: najdroższą jej
matkę Bóg powołał do siebie, dokąd ją poprzedziło
już czworo dziatek. Teresa liczyła wtedy cztery i pół
roku. Była to pierwsza boleść jej życia. Nad wiek
rozwinięta, odczuła to najdotkliwiej i usposobienie jej
uległo zmianie; żywość i wesołość zastąpiła
powaga i smętne spojrzenie, jakby zaduma.
Ojciec jej, chcąc dzieci zbliżyć do rodziny matki,
wraz z całą pozostałą rodziną opuścił Alencon,
gdzie bez matki szczęście było rozbite. Pięć córek
towarzyszyło ojcu: Maria, Paulina, Leonia, Cecylia i
nasza mała Tereska. Dwie pierwsze, już dorosłe, mając
nauki za sobą, zastępowały matkę młodszym. Paulina
oddała się z całą miłością wychowaniu Tereski.
Nowe ich miejsce zamieszkania, "Buissonets"
w mieście Lisieux, miało ponad ich oczekiwanie
rozwinąć to nowe życie. I znowu święta ta dziecina
opisuje sama wieczory rodzinne, w których zawsze miała
uprzywilejowane miejsce na kolanach ukochanego ojca, a
czytanie pobożne otwierało w jej sercu pragnienie
poznania Boga, który ją ogromnie ciekawił. Nierzadko
też z ojcem odwiedzała kościoły, oddając hołd
Najświętszemu Sakramentowi. Niejeden świadek
podziwiał wówczas siwego jak gołąb starca, a przy
jego boku śliczną, złotowłosą dziecinę, wpatrzoną
nadziemskim spojrzeniem w ołtarz.
Obdarzona zmysłem spostrzegawczym i kontemplacyjnym
była wrażliwa na najmniejsze zjawisko natury. Morze
ujrzała po raz pierwszy mając lat siedem, a to co
odczuła, opisuje w pamiętniku w następujących
słowach:
"Widok tego ogromu wody zrobił na mnie wrażenie
nie do opisania, oczu od niego oderwać nie mogłam, a
gdy nadszedł wieczór i słońce zachodzące coraz
niżej zanurzać się zdawało w tej tafli szklanej,
siadłam z siostrą Paulina na skale i słuchałam jej
opowiadania. Wtenczas własne serce widziałam oczyma
duszy jako maleńką łódkę o żaglu białym,
płynącą cicho po tej drodze mlecznej - ku niebu! I po
raz pierwszy, wyraźnie pierwszy, postanowiłam drogi tej
nigdy nie opuszczać".
Nim jednak dobiła do tego świetlanego portu,
przejść miała przez zimę prób i doświadczeń i
przepełnił się kielich jej goryczy rosą jej łez.
Siostra Paulina, zastępująca jej najczulej matkę,
wstępuje do Karmelitanek w roku 1882. Po raz drugi więc
osierocona w dziewiątym roku życia! Serce jej
dziecięce zbolałe przetrzymać tego nie może.
Nawiedzona chorobą, szarpana jest bólami
niewytłumaczonymi, jakby zły duch, w przeczuciu, że
dusza ta ujdzie jego szponów w przyszłości, chciał
odwieść ją od drogi wybranej. Płonne były jego
zakusy. Kiedy bowiem zrozpaczony ojciec i siostry
zmówiwszy nowennę do cudownej Matki Boskiej tzw.
Zwycięskiej w Paryżu, gorąco polecali dziecinę Jej
opiece, wpatrzeni przy łóżeczku chorej w martwą
statuę Najświętszej Panny, o dziwo!... marmur się
poruszył, oblicze Maryi zajaśniało nieziemską
pięknością i uśmiech bezgranicznie dobry i słodki
poruszył do łez chorą. Tak, była uleczona - i kwiat
ten Maryi pod Jej już tylko okiem rozkwitać będzie w
tym stopniu, że pięć lat później zapach jego
przepełni zacisze Karmelu! Od tej pory Tereska opiera
się na sile wyższej i z nią czuje się gotową na
wszystko.
Następuje podróż z ojcem, jako ziemska nagroda za
przebyte cierpienia. Wszędzie, gdzie się pokaże, robi
wrażenie cudną urodą, a uprzejmością i dobrocią,
przy umyśle ogromnie rozwiniętym łowi serca
wszystkich. Pochlebstwa jednak ziemskie nie przemawiają
zupełnie do duszy Tereski. Chrystus jej szepce:
"Prawdziwe szczęście to to, które trwa wiecznie.
Ażeby dojść do niego, zbyteczna uroda ciała, przepych
życia ziemskiego. Nie potrzeba bogactw, wielkiego
nazwiska, wykonania wielkich czynów, by dojść do tej
szczęśliwości; przeciwnie czyn cichy, ukryty, toruje
nam dużo łatwiej tę drogę".
Z rozkoszą więc wraca do swoich przerwanych nauk u
panien benedyktynek w Lisieux i czując zbliżający się
dzień pierwszej Komunii św. z całym skupieniem gotuje
się na tę ucztę, mającą się odbyć 8 maja roku
1884. Tereska liczyła wtedy lat 11.
Przez cały ten czas z podwójną gorliwością
rzucała pod nogi Chrystusa snopy drobnych umartwień,
jako bukiet lilii i róż, którymi chciała wysłać
kolebkę Dzieciątka Bożego!...
I dzień ten nadszedł, przez nią samą tak opisany:
"O, jak słodki był ten pierwszy pocałunek
Jezusa dla mej duszy, czułam się kochaną i kochałam!
Jezus o nic mnie nie pytał, niczego nie żądał. Od
dawna już Chrystus porozumiewał się ze mną, dziś nie
byliśmy już dwoje"...
Tereska znika jak kropla wody w oceanie, Jezus zostaje
sam panem jej serca, a dziewczę, czując się słabą
kruszyną, prosi Boga o odebranie jej wolności; chcąc
być rządzona tylko przez siłę wyższą i z nią być
złączona nierozerwalnie!...
Taki był ten dzień pierwszej Komunii św. dla
dzieciny wybranej. Wkrótce przygotowuje się do
sakramentu bierzmowania, a kiedy w czasie rekolekcji,
które sobie urządza celem większego jeszcze skupienia,
tłumaczy siostrom, jak Duch św. bierze duszę w
posiadanie przez ten sakrament, taka jasność bije z jej
wyrazu, a język jej tak piękny, że siostra jej Celina,
spuściwszy oczy, oddaliła się z wrażeniem zjawiska
nieziemskiego, którego zapomnieć nie mogła...
Z przyjęciem tego sakramentu jakby słodki powiew ją
ogarnął i od dnia tego wstąpiła w nią łaska
"siły cierpienia!" Łaska tak jej potrzebna,
bo nadchodził czas moralnego jej męczeństwa.
Po chwilach takiego uniesienia, takiej rozkoszy
duchowej opanowała ją oschłość, której rady dać
nie mogła. To są częste objawy w życiu duchowym, -
nowe próby, by nowe były zwycięstwa. Po przyjęciu
drugiej Komunii św. opowiada w swoim dzienniczku:
"Ogarnęły mnie nieznane mi dotąd skrupuły. Kto
nie przeszedł przez to męczeństwo, nie zrozumie tego
nigdy; nie potrafię wypowiedzieć, co cierpiałam całe
te dwa lata". Całą jej dźwignią była wtenczas
jej siostra Maria. Lecz i ta pociecha od niej wzięta
została. Maria za Pauliną podążyła do Karmelu.
Zrozpaczona woła na pomoc cztery aniołki z
rodzeństwa, które już dawniej były wyprzedziły ją
do nieba, aby jej uprosiły pokój, - i wysłuchana
została jej prośba! Tereska czuje się uwolnioną od
tortur skrupułów. Pełna radości, oddaje się nauce, a
uposażona przez Boga w zdolności niezwykłe, ogromne
robi postępy. Wrażliwa na wszystko co piękne i
wielkie, czuje się powołaną i do czynów wielkich.
Lecz Pan służebnicy swojej nie wybrał do dzieł
ludzkich, ale do cichej i ukrytej pracy apostolskiej.
Miłość Tereski do Chrystusa doskonali się z dniem
każdym i skupia w żądzy jednania Mu dusz - w nagrodę
za Jego mękę. Łowienie dusz dla Jezusa, i rozdawanie
szczęścia wokoło, oto szczyt odwagi tej świętej
dzieciny! A już założycielka Karmelu, wielka pierwsza
św. Teresa, mówiła o takich uczuciach, że są
szczytem doskonałości i święci Dominik i Franciszek, i
inni przejęci byli także tym pragnieniem jednania dusz
Chrystusowi.
Owiana tą myślą nasza Terenia w ciągłej pracy
wewnętrznej zbliżała się do celu swych marzeń, ale i
zarazem do nowej próby, miała bowiem wyznać ojcu
powołanie do Karmelu. Do tej stanowczej rozmowy wybrała
dzień Zielonych Świątek, a ojciec tak głęboko
wierzący, ból utaił - dając ostatniemu dziecięciu
swemu błogosławieństwo na tę twardą drogę życia.
Ale skądinąd miały przyjść przeszkody.
Nastąpiła sucha odmowa przełożonego karmelitów
bosych, księdza Delatroeme, jako że reguła nie pozwala
wstępować w tak młodym wieku. Jednakowoż sprawę
odesłał przełożony do biskupa diecezji, Monsignora
Hugonin. Udawszy się tam z ojcem, nie uzyskała nic
więcej. Z pokorą przyjmuje ten krzyż, wraca, aby się
modlić do Boga o usunięcie przeszkód. I oto 7
listopada roku 1887 jedzie z ojcem do Rzymu, a padłszy
do nóg ówczesnemu Ojcu św. Leonowi XIII., przedstawia
mu swą prośbę. Namiestnik Chrystusa z dobrocią
pogłaskał tę śliczną główkę, ale odpowiedź i tu
nie była ostateczna. Dopiero po porozumieniu się z
biskupem Hugonim w miesiącu grudniu nadesłał
zezwolenie na ten wyjątek.
Zdawała się być u celu pragnień, aż naraz Karmel
sam odmówił jej przyjęcia aż do ukończenia postu
1888 roku. Święta nasza cicha i cierpliwa czuła
wśród tych prób, że Jezus śpi w jej sercu, a budzić
Go nie chciała. Nadszedł dzień upragniony 9 maja roku
1888. Piętnastoletnia urocza dzieweczka przestąpiła
próg Karmelu i ciężkie wrota zatrzasnęły się za
nią!...
Nie myślmy jednak, że żal z powodu opuszczenia ojca
ukochanego i domu, w którym przy boku sióstr było jej
tak dobrze, i krewnych jej oddanych, nie wstrząsnął
nią całą, - przecież jeszcze należała do istot
żyjących, a żyła pełnią sił piętnastoletniego
dziecka. Z miłości jednak ku Bogu wstrzymała
gwałtowne bicie serca, padła do nóg ojcu, uścisnęła
siostry i pogodna odeszła.
Jest więc sama w skromnej celi, gdzie reszta dni jej
krótkich miała przeminąć. Gotowa już pojąć ukryte
skarby i zrozumieć tajemnice najbardziej dla nas
nieznane. Od razu zaczyna działać. "Jeżeli się
chce dojść do celu, trzeba się uzbroić w środki, -
mówiła... a Jezus od dawna dał mi znać, że dusze
dawać mi będzie za krzyże". Im więcej ich
miała, tym więcej pragnęła cierpienia, a myśl
nawracania grzeszników i uświęcenia księży, - cel
główny Karmelu, ogarniała ją coraz więcej, w miarę
jak się przepełniał kielich jej goryczy!
Matka przełożona, nie zdając sobie dobrze sprawy,
kogo przyjęła do grona, traktowała ją ostro i sucho,
chcąc ją wypróbować przed ostatnimi ślubami. W tej
oschłości zewnętrznej dojrzała jej dusza. - Raz
jeszcze wolno jej było widzieć się z ojcem, niemal w
przeddzień jego zgonu.
Tymczasem Tereska w oczekiwaniu swoich obłóczyn
obdarzona została łaskami niebieskimi w ogromnej
mierze. "Jezus, - mówi, - dawał mi poznać urok
cały ubóstwa i uczułam pragnienie posiadania rzeczy
tylko najniezbędniejszych, z ciągłą myślą o
bliźnich. W dzień złożenia ślubów wieczystych
czułam dziwny pokój w mej duszy i rzeczywiście
zdawało mi się być królową: a chcąc skorzystać z
wszystkich przywilejów, wołałam: "O Jezu, daj,
aby ta sukienka chrztu mojego nigdy splamioną nie była,
żeby żadne ziemskie uczucie nie poruszyło mego
spokoju! Ja Ciebie Jezu, proszę tylko o pokój, o
miłość bez granic. Daj mi męczeństwo duszy albo
ciała, a najlepiej daj mi jedno i drugie". - Po
ceremonii, wedle reguły złożyła swój wieniec
różany u stóp Matki Najświętszej bez żalu.
"Czułam, że czas nie zabierze ze sobą mego
szczęścia!". Dopełnieniem jego było połączenie
się z nią ostatniej siostry Marii, która pochowawszy
ojca, już nie miała przeszkody do skierowania swych
kroków na Karmel. "Teraz" - wołała -
"nic mi do szczęścia pełnego nie braknie!".
W dniu ślubów prosiła o męczeństwo serca i
ciała, a Pan, który, jak sama wyznaje, spełniał
wszystkie jej życzenia, przyjął ofiarę.
Widzieliśmy już, jak wielka była ofiara Tereni,
kiedy na zawsze opuszczała swego ojca, tak czule ją
kochającego i dom rodzinny, w którym tak była
szczęśliwa. Zdawałoby się, że w Karmelu ofiara jej
była osłodzona, bo tam znalazła swoje dwie starsze
siostry; lecz dla młodej postulantki było to raczej
okazją do bardziej dotkliwych umartwień.
W jakiś czas po jej wstąpieniu do klasztoru
przydzielono ją jako pomocnicę siostrze Agnieszce od
Jezusa, jej ukochanej "Paulince". Było to
nowym źródłem udręczeń dla siostry Teresy.
Wiedziała ona, że każde niepotrzebne słowo surowo
jest wzbronione i dlatego nigdy nie pozwoliła sobie na
żadne zwierzenia ani poufałości. "O, moja
mateczko" - mówiła później - "ilem wtedy
cierpiała... Nie mogłam ci otworzyć swego serca i
myślałam, że już mnie nie znasz!...".
Po pięciu latach tego bohaterskiego milczenia siostra
Agnieszka została wybrana przełożoną.
W dzień elekcji, wieczorem serce "jej
Tereni" musiało bić radośnie na myśl, że odtąd
będzie mogła z całą swobodą rozmawiać ze swą
"mateczką", jak dawniej duszę swą przelewać
w jej duszę; ale ofiara stała się żywiołem jej
życia. Przeto ze wszystkich zakonnic ona najrzadziej
widywała swą matkę przełożoną.
Nie najmniejszym też z jej cierpień była mężna
walka, jaką podjęła przeciw sobie samej, odmawiając
wszelkiego dogadzania pragnieniom swej śmiałej i
ognistej natury.
Nawykłszy dzieckiem, by się nigdy nie wymawiać, ani
nie użalać, w Karmelu chciała być służką
wszystkich sióstr zakonnych.
W tym duchu pokory usiłowała być posłuszną
wszystkim bez różnicy.
Do wszystkich cnót łączyła niepospolite męstwo.
Od chwili wstąpienia do klasztoru w piętnastym roku
życia, pozwalano jej z wyjątkiem postów spełniać
wszystkie ćwiczenia surowej reguły. Niekiedy
współnowicjuszki, widząc, że jest blada, prosiły o
zwolnienie jej od wspólnego wieczornego oficjum lub od
wczesnego wstawania z rana, ale matka przełożona nie
przychylała się do ich próśb.
Jej wątłe zdrowie niełatwo znosiło niedostateczne
i proste pożywienie karmelitanek, niektóre potrawy
przyprawiały ją o chorobę; lecz umiała to tak
zręcznie ukryć, że nikt tego nie zauważył.
Dopiero w czasie ostatniej choroby, gdy jej rozkazano,
by powiedziała, co jej nie służy, okazało się jej
umartwienie.
Jej duch ofiary był wszechstronny. Cokolwiek było
przykrzejsze, mniej przyjemne, to skwapliwie chwytała
jako cząstkę jej należną; wszystko czego Bóg od niej
żądał, oddawała Mu bez zastrzeżeń.
W nieustannych umartwieniach i cierpieniach zbliżał
się kres jej ziemskiej pielgrzymki. W Wielki Piątek 3
kwietnia roku 1896, jak się sama wyraża, usłyszała
"jakby odległy szmer zwiastujący jej przybycie
Oblubieńca". Jednak wiele jeszcze upłynęło
bolesnych miesięcy, zanim nadeszła owa błoga chwila
wyzwolenia. Pomimo wielkich cierpień, jakie musiała
znosić, nigdy nie szemrała, owszem, ze wszystkim
zdawała się na Boga, o czym świadczą częste jej
słowa: "Nie pragnę bardziej śmierci niż życia;
gdyby mi Pan pozwolił wybrać jedno z dwojga, nie
wybrałabym żadnego; chcę tylko tego, czego On chce; kocham to, co On czyni!".
Lekarz za każdą wizytą wyrażał podziw:
"Gdyby siostry wiedziały, ile ona wytrzymuje. Nie
widziałem nigdy, żeby kto tyle cierpiał z takim
wyrazem nadnaturalnej radości. To anioł". A gdy
zakonnice ubolewały na myśl stracenia takiego skarbu,
rzekł: "Ja nie zdołam jej uleczyć, to - dusza
stworzona nie dla ziemi".
W przeddzień śmierci, 29 września o 9 wieczór
siostry Teresa i Genowefa (Celinka) usłyszały obie
bardzo wyraźnie szum skrzydeł w ogrodzie i wkrótce
gołębica - przyleciawszy nie wiadomo skąd - siadła
gruchając na brzegu okna. Kilku minut później uniosła
się w przestworza.
Obie siostry były wzruszone, przypominając sobie
słowa pieśni: "Dał się słyszeć śpiew
gołębicy, ostań ukochana gołąbko moja i chodź,
zima minęła".
Następnego dnia, tj. 30 września roku 1897
spoglądając na krucyfiks, rzekła głosem słodkim:
"O... jakże kocham Boga... kocham Cię...". To
były jej ostatnie słowa i dusza jej święta uleciała
do nieba.
Zaraz po zgonie u ciała jej poczęły się dziać
cuda nadzwyczajne. Poczęto wzywać "Małej
Tereni" i odtąd ufność niezachwiana do niej
rozlała się poprzez Francję i Europę na wszystkie
części świata.
Dnia 29 kwietnia roku 1923, w 25 lat po jej zgonie, w
przepełnionej pielgrzymami z całego świata bazylice
św. Piotra w Rzymie odczytano dekret, ogłaszający
siostrę Teresę Błogosławioną. W dwa lata później,
17 maja r. 1925, w tej samej bazylice papież Pius XI.
naszą młodziutką Błogosławioną ogłosił Świętą.
Homilia
Wygłoszona przez Ojca św. Piusa XI
w czasie kanonizacji św. Teresy od Dzieciątka Jezus
Błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa
Chrystusa, Ojciec miłosierdzia, a Bóg wszelkiej
pociechy (List II do Kor. I,1), który wśród tylu trosk
apostolskiego urzędowania udzielił nam tej pociechy,
że tę dziewicę, którą po objęciu pontyfikatu
pierwszą wynieśliśmy do godności błogosławionych
niebian, ją też pierwszą przyjęliśmy do grona
Świętych, tę mianowicie, która uczyniła się w duchu
dziecięciem, dziecięctwem zaiste takim, jakiego nie
można odłączyć od prawdziwej wielkości ducha. Ze
wszech miar przeto godną jest rzeczą, by chwałę jej,
na podstawie samych obietnic Jezusa Chrystusa,
uświęcić zarówno w niebieskim Jeruzalem, jak i w
Kościele wojującym. Wdzięczni też jesteśmy Bogu, że
wolno nam dzisiaj, zastępującym Syna Jego
jednorodzonego, z tej katedry prawdy i wśród
wspaniałych uroczystości świętych powtórzyć nam i
gorąco zalecić pewne bardzo zbawienne powiedzenie
Boskiego Mistrza.
Gdy się Go bowiem pytali uczniowie, kto według Jego
zdania będzie większym w królestwie niebieskim, On,
wezwawszy dziecię, postawił je w pośrodku ich i
wyrzekł owe pamiętne słowa: "Zaprawdę, powiadam
wam, jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie się
jako dziatki, nie wnijdziecie do królestwa
niebieskiego" (Mat. XVIII, 2,3).
Tą zaiste ewangeliczną nauką przejąwszy się
całkowicie święta niebiańska Teresa, wprowadziła ją
w życie codzienne, owszem, tej właśnie drogi duchowego
dziecięctwa nauczyła nowicjuszki swego konwentu słowem
i przykładem, a wszystkich innych swymi pismami. Każdy,
kto przeczyta te pisma, rozpowszechnione po świecie
całym, wnet je umiłuje i odczytuje raz po raz z wielką
dla duszy rozkoszą i pożytkiem. Ta bowiem przejasna
panienka, która kwitła w zamkniętym ogrodzie Karmelu,
przydawszy do imienia swego imię Dzieciątka Jezus,
żywy tegoż Dzieciątka w sobie wycisnęła obraz, tak,
że należy powiedzieć, iż ktokolwiek czci Teresę,
czci także i wielbi równocześnie wzór Boży, który
ona odtworzyła w sobie.
To też ożywiamy się dzisiaj tą nadzieją, że
dusze wierne Chrystusowi opanuje jak gdyby żarliwość w
dążeniu do zwycięstwa duchowego, które na tym polega,
że cokolwiek dziecię posiada i czyni z natury, to my
uczuwamy i wypełniamy z nawyknienia cnotliwego. Jak
bowiem dzieciny, niedotknięte żadnym cieniem nocy, ani
nie pociągnięte żadnymi żądz ponętami, bezpiecznie
trwają w posiadaniu swej niewinności, nie znając
zgoła podstępu i udawania, gdy wypowiadają szczerze
to, co myślą i należycie postępują, i okazują się
wtedy takimi, jakimi są w rzeczywistości, tak Teresa -
jak gdyby anielską raczej niż ludzką miała naturę -
przyoblekła się w dziecięcą prostotę, wedle praw,
prawdy i sprawiedliwości. Gdy zaś w pamięci dziewicy z
Lisieux tkwiły owe wezwania i obietnice Oblubieńca
Boskiego: "Jeśli kto jest maluczkim, niechaj
przyjdzie do Mnie" (Ks. Przyp. IX, 4); "Przy
piersiach was poniosę, a na kolanach będę się z wami
pieścić. Jako gdy kogo matka pieści, tak was cieszyć
będę" (Iz. LXVI, 12-13), świadoma swej stałości
oddała się z ufnością Opatrzności Boga i ufna
wyłącznie w Jego pomoc, zgodziła się zupełnie, by
chociażby niezmiernie przykrymi sposobami osiągnąć
doskonałą życia świątobliwość, do której
umyśliła sobie dążyć z zupełnym i radosnym
wyrzeczeniem się swej woli.
Nie należy się też dziwić, że wypełniło się w
świątobliwej niewieście owo Chrystusowe:
"Ktokolwiek się tedy uniży jako to dziecię, ten
jest większy w królestwie niebieskim" (Mat. XVIII.
4). Podobało się tedy łaskawości Bożej obdarzyć ją
i wzbogacić darami całkiem niezwykłej mądrości.
Przed tą bowiem, która prawdziwą naukę wiary
czerpała przeobficie z katechizmu, naukę ascezy ze
złotej księgi o Naśladowaniu Chrystusa, a mistyki - z
ksiąg Ojca swego Jana od Krzyża i oprócz tego pasła i
żywiła swój umysł ciągłym rozważaniem Pisma św.,
Duch prawdy otworzył i wyjawił te rzeczy, które zwykł
ukrywać przed mądrymi i roztropnymi, a objawiać
maluczkim, odznaczała się ona bowiem taką wiedzą
rzeczy nadprzyrodzonych, że wskazywała innym pewną
drogę zbawienia. Z tego zaś tak obfitego uczestnictwa w
świetle Bożym i w łasce Bożej, rozgorzał w Teresie
tak wielki żar miłości, że wyrywając ją niejako
ustawicznie z ciała, wyniszczył ją w końcu; mogła
więc zaprawdę, zanim się z życiem tym rozstała,
oświadczyć naiwnie, "że nie dała Bogu nic innego
prócz miłości".
Wiadomo również, że siłą tej gorącej miłości
powstało w dziewicy z Lisieux owo postanowienie i
usiłowanie "pracowania z miłości do Jezusa,
jedynie by się Jemu podobać, by pocieszyć Serce Jego
Najświętsze i by rozszerzyć dusz zbawienie, dusz,
które by kochały Chrystusa na wieki". Że zaś
zaczęła ona tę obietnicę wykonywać i to czynić,
skoro tylko przyszła do ojczyzny niebieskiej, łatwo to
poznać z tego mistycznego deszczu róż, które za
łaską Boga, jak to za życia mile przepowiedziała, na
ziemię już spuściła i ciągle dalej spuszcza.
Tak więc tedy, gorąco pragniemy, by wierni
chrześcijanie wszyscy stali się godnymi uczestnictwa w
tym przeobfitym łask wylaniu, za przyczyną małej
Tereski, ale jeszcze goręcej pragniemy, by celem
naśladowania usilnie na nią patrzyli, czyniąc się jak
gdyby dziecinami, gdyby bowiem nimi nie byli, mocą
wyroku Chrystusa wykluczeni zostaną z królestwa
niebieskiego.
Modlitwa
Wysłuchaj nas Boże i Zbawicielu nasz, abyśmy
weseląc się uroczystością świętej Teresy od
Dzieciątka Jezus, przejęli się jej cnotami, a
szczególniej cnotą miłości Bożej i w świętej
pobożności nabierali wzrostu. Przez Pana naszego Jezusa
Chrystusa, który króluje w niebie i na ziemi. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich
na wszystkie dni roku, Katowice/Mikołów 1937 r.