Na dzień 23 kwietnia
ŻYWOT
ŚWIĘTEGO WOJCIECHA
praskiego biskupa i męczennika (1)
~~~~~~~~~~~
Jeszcze przy schyłku dziewiątego stulecia, Czesi po
większej części pogańskimi błędami olśnieni, podobnie jak i inne im pobratymcze
ludy słowiańskie, ciosanym z drzewa lub z kamienia rzezanym bałwanom, oddawali
tę cześć, która się jedynie Bogu, Stwórcy wszech rzeczy, należy. Aczkolwiek
bowiem już w ostatniej ćwierci dziewiątego wieku część mieszkańców tej krainy
za sprawą św. Metodego, arcybiskupa morawskiego, i Borzywoja, czeskiego
książęcia, przyjęła była wiarę i religię chrześcijańską, to jednakże jedni z
nich, tylko na pozór chrześcijanie, żyli obyczajem pogańskim, z utratą dusz
swoich zbawienia; drudzy zaś, ogrzani łaską Bożą w nich działającą, dobrymi
uczynkami i miłością cnoty, wśród narodu jaśnieli.
W tej okolicy czeskiej ziemi, w której korzystnie
krzewiła się religia chrześcijańska, mieszkał wyższym urodzeniem świetny mąż,
imieniem Sławnik, hrabia na Libiczu. Zamożny w sławę i majątek,
zastępując panującego księcia w sądzeniu spraw niektórych zamków i miasteczek,
bezstronnym sprawiedliwości wymiarem i miłosierdziem jednał sobie powszechną
podwładnych miłość. Mąż ten znamienity, ze krwią panujących rodem swym
złączony, albowiem św. Henryk cesarz (1002 – 1024) był bliskim jego wnukiem,
lubo bogactwem złota i srebra przewyższał wszystkich mieszkańców tej okolicy,
jednak, wśród znikomych rozkoszy świata, wiernie chował ustawy prawa Bożego,
chodząc ścieżką przez kapłanów wytkniętą; miły całemu ludowi, milszy ubogim
przez jałmużnę. Pojął on żonę imieniem Strzeżysławę, równie możnego
rodu, rzadkiej cnoty i pobożności niewiastę, która hojnie jałmużnę pomiędzy
ubogich rozdawała, a co pojęła z nauki wiecznego żywota, tego czynami prawej
chrześcijanki dowodziła. Oddaliła ona od siebie wszelką próżność strojów
niewieścich; nie miała żadnego upodobania w złocie i kosztownych kamieniach, co
niektóre niewiasty wysoko cenią; ale natomiast zdobiła umysł i duszę swoją
cnotliwymi obyczajami i bogobojną rozmową, a ukrzepiała ją postem i ufną w
Bogu modlitwą. Była ona matką ubogich, a sierót i wdów czułą opiekunką.
Jaśniejące dobrocią i miłosierdziem cnoty Sławnika i Strzeżysławy, wysoko
cenili i wysławiali wszyscy, nie tylko ludzie ubodzy, ale też i rodu
szlacheckiego, czeskiej ziemi mieszkańcy.
Z tak cnotliwego i zacnego stadła urodziło się około
956 r. śliczne pacholę, które pięknym ciała kształtem nad bracią swoją
celowało. Przy chrzcie dano mu imię Wojciech, co wojska pociechę znaczy. Nie
wiedząc rodzice o wzniosłym jego powołaniu, ujęci jego urodą, pobłażali mu w
dzieciństwie i wcześnie go do spraw świeckich przeznaczali. Ale to zboczenie w
jego wychowaniu rychło sprostowała kaźń Boża. Ze zbytniego dozwalania
pacholęciu jedzenia wszystkiego, dostało ono febry, z której wywiązała się tak
wielka puchlina, że nabrzmiały dziecięcia brzuszek daleko przeszedł całego
ciała objętość, a wzmagająca się choroba śmiercią mu groziła. Kiedy coraz
większe dzieciny cierpienia odjęły strapionej matce wszelką pociechy nadzieję,
a bolejący ojciec, z rozpaczy rzewne łzy ronił, w największym swoim strapieniu
z korną prośbą udają się do Pana litości i miłosierdzia, a złożywszy na
ołtarzu Matki Zbawiciela bliskiego zgonu synaczka, poświęcają go służbie i
chwale Boga. Skoro to uczynili, Bóg ulitował się: sklęsł brzuszek, a dziecię
ozdrowiało. Teraz dopiero bardzo żałowali rodzice, że mu przedtem pobłażali, i
wysławiali Pana, który na poprawienie błędów ludzkich spuszcza niekiedy zbawienną
chłostę. Rosło więc pacholę na pociechę rodziców swoich, rokując im piękne
nadzieje mądrości i żywego pojęcia. Gdy się w Wojciechu władze umysłowe rozwijać
zaczęły, nauczono go czytać, pisać i pierwszych zasad religii
chrześcijańskiej. Nie pierwej też opuścił dom rodzicielski, aż się całego
Psałterza na pamięć nauczył. Tak więc w szesnastej życia swojego wiośnie (972
r.) młody Wojciech opuścił dom rodzicielski, udając się do Magdeburga, dokąd go
ojciec wyprawił, by tu w słynnej podówczas szkole przy klasztorze św.
Maurycego ćwiczył się w naukach, umysł człowieka zdobiących, i w tym celu
powierzył go pieczy Adalberta, miejscowego arcybiskupa. Mąż ten oświecony i
pobożny, który swoje nauki świątobliwym utwierdzał życiem, przyjął młodego
Wojciecha z ojcowską miłością, a udzielając mu sakrament bierzmowania świętego,
swoim go obdarzył mianem. Następnie posyłał go do szkoły miejscowej, której
nauczyciel, filozof Oktryk, co nie mało uczonych ksiąg był napisał, chciwą
oświaty młodzież sławą swą gromadnie do siebie znęcał. Pochopny do nauk
Wojciech, a do tego bystrym pojęciem od Boga obdarzony, w gronie słynnych w
przyszłości swoich towarzyszów, szczególniej Brunona, co potem w Prusiech
odniósł męczeński wieniec (r. 1009); i głośnego z napisania przez siebie dziejów
THIETMARA, mersburskiego
biskupa, ucząc się ochoczo, przewyższał w naukach swych współuczniów, a nawykły
w domu do modlitwy, i przy szkolnej pracy nią się ukrzepiał. Przez czas swego
na naukach bawienia, unikał on towarzystwa płochej i lekkomyślnej młodzieży; a
kiedy ta za rozrywką i rozpustą goniła, on, po przysposobieniu się na lekcję,
wolne od pracy chwile skrycie poświęcał zwiedzaniu grobów śś. Męczenników, i tu
w gorącej modlitwie niepojętą rozkoszą poił swą duszę; poczym, skoro wybiła
nauki godzina, pierwszy przed mistrzem stawał. Dla ukrycia swych dobrych
uczynków przed ludzką pochwałą, nawiedzał nocną porą ubogich, niewidomych i
chorych, udzielając im wsparcie i pociechę. By zaś wrzący miłością umysł jego
nie stygł w miłosiernych uczynkach, rodzice wszystkiego mu dostarczali, i nie
szczędzili jego mistrzowi ujmującego oczy ludzkie złota i srebra; a tak drogo
okupowali naukę syna swojego. Wojciech niezmordowany w swym zawodzie, wznosił
się coraz wyżej po szczeblach pobożności i nauki do najwyższego cnotliwości
szczytu. A kiedy mistrz wyszedł ze szkoły, a inni uczniowie bawili się skrycie
na ustroniu, lub nasycali się łakociami, on tymczasem tajnie zażywał słodyczy
w odmawianiu psalmów Dawidowych, skąd duchowną poił się rozkoszą, i podnosił
swe serce ku Maryi w gorącej modlitwie. Mylne jest to zdanie niektórych
pisarzy, jakoby Wojciech w swej młodości prowadził rozwiązłe życie, i że
dopiero od śmierci Dytmara praskiego biskupa, wrócił na drogę cnoty.
Już dziewiąty rok trawił Wojciech na naukach w
Magdeburgu, kiedy Otto II cesarz, mistrza tej szkoły Oktryka na kapelana swego
powołał (981 r.). Wtedy to nasz Wojciech wrócił do Czech na łono swej rodziny.
Tu zapisał swe imię pod sztandar bojowników Chrystusowych, i przy schyłku 981
r. przyjął kapłańskie święcenia od Thetarata, praskiego biskupa. Niedługo
potem (983 r.) rzeczony biskup zakończył swe życie. Dotknięty śmiertelną
chorobą, dobiegając doczesności kresu, wobec otaczających jego skonania łoże,
między którymi i Wojciech się znajdował, ciężkie nad swym ubiegłym życiem
rozwodząc żale: "biada mi, wołał, żem nie był takim, jakim bym chciał być
teraz! Biada mi! straciłem wszystkie dni mego żywota, i żadnej nie mam nadziei
pokuty. Ciało moje skazitelne, będzie pastwą robactwa, a komuż się dostaną
znikome skarby moje? Zwodziłeś mnie, świecie omylny! Biada mi, żem milczał i
słowa Bożego w całej jego potędze nie głosił powierzonym mej pieczy owieczkom;
by je błądzące na drogę prawą naprowadzić. Na wieki tego żałować będę. Owo,
sroga śmierć otwiera mi drogę potępienia". To wyrzekłszy, z ciężkim westchnieniem
wyzionął ducha. Wszyscy obecni rzewnie nad nim płakali, a blada bojaźń osiadła
ich lica; szczególniej zaś trwożył sobą młody Wojciech, który podtenczas nieco
wolniejsze wiódł życie, nie będąc jeszcze zahartowanym Chrystusa bojakiem. Tak
przerażającym widokiem skruszony Wojciech, tej samej nocy wdziewa włosiennicę,
posypuje swą głowę popiołem, obchodzi kościoły, wszystko co ma między ubogich
hojnie rozdaje, a siebie oraz swe zbawienie w gorących modłach Bogu poleca.
Podczas, gdy ten młody pokutnik cały się skrusze
oddaje, niektórzy tajemnie, drudzy zaś jawnie na biskupa wynieść go
zamierzają. A kiedy osierocony lud po swoim pasterzu wraz z panującym księciem
Bolesławem II zebrał się dla porozumienia, komu by owczarnię Pańską oddać
należało, powszechność oświadcza, że nikogo słuszniej uczynić nie można
biskupem, jak ziomka Wojciecha, w którym cnoty, zacność urodzenia, dostatki i
zachowanie się z godnością są skojarzone; że on stateczny w swoim
postępowaniu, Chrystusową owczarnią roztropnie zarządzać będzie. Podczas tego
obioru w niedzielę, wszedł opętaniec do katedralnego kościoła w Pradze, szatan
wołał przez usta jego na księży wypędzających go: boję się co dopiero obranego
na biskupa. Nazajutrz z pierwszym dnia brzaskiem przybiega goniec z radosną
wieścią, że wczoraj książę i lud jednozgodnie wybrali Wojciecha na praskiego
biskupa.
Cesarz Otto II w powrocie z saraceńskiej wojny (r.
983) zamieszkał przez czas niejakiś w Weronie. Tu przybyli do niego w
poselstwie od swego księcia Czesi, z prośbą, by wybranego biskupa zatwierdzić
raczył. Przyjął łaskawie cesarz ich przełożenie, wręczył Wojciechowi pasterską
laskę i pozwolił, żeby go właśnie wtedy bawiący tu arcypasterz moguncki,
czcigodny Willigis, poświęcił na praskiego biskupa a swego sufragana. Po
poświęceniu swoim (29 czerwca 983 r.), któremu cesarz był obecny, Wojciech w
licznym orszaku panów czeskich wracał do swej ojczyzny.
Przybywszy pod Pragę, zsiadł z konia, na którym podróż
odprawiał, i boso wszedł do miasta, kornym umysłem i skruszonym sercem modląc
się do Boga. Z wielką radością wprowadzili go mieszkańcy do kościoła katedralnego,
poczym zasiadł na biskupiej stolicy. W ciągu pasterskiego urzędowania swego,
służył Wojciech Zbawicielowi pobożnie i wiernie, ale jeszcze pracowiciej
dopełniał przepisów chrześcijańskich względem owieczek swoich.
Podzielił on swoje dochody biskupie na cztery części:
z tych jedną obracał na ozdoby i sprzęty kościelne, drugą kanonikom
przeznaczał, trzecią rozdawał między ubogich, a czwartą zaspokajał skromne
potrzeby swoje. Przy tym w każde święto uroczyste żebractwo po jałmużnę do
siebie przywoływał, i hojnie je obdarzał; nadto codziennie miewał u stołu swego
po dwunastu ubogich, których na pamiątkę tyluż apostołów pokarmem i napojem
nasycał. Rzadko kiedy, oprócz świąt uroczystych, w południe posiłkiem, w nocy
zaś bardzo krótkim snem pokrzepiał swe ciało. Było wprawdzie w komnacie dla oka
ludzkiego miękką pościelą i szkarłatem zasłane łoże; ale to bratu Radzimowi,
lub utrzymywanemu przez Wojciecha ciemnemu od urodzenia kalece, na spoczynek
służyło, sam zaś biskup na gołej ziemi w włosiennicy i na kamieniu pod głową,
samotrzeć pokrzepiał się spoczynkiem w sypialni, w której, prócz wymienionych
największych jego poufników, nikomu znajdować się wolno nie było. Przygłodny
kładał się spać, i po krótkim śnie wstawał do gorącej modlitwy; a nie
dozwalając rozżarzać się w ciele swoim podniecie rozkoszy, ścisłym stłumiał
ją postem. Zwiedzał więzienia, a w nich wielką liczbę więźniów zbawienną nauką
pocieszał i zasiłkiem obdarzał. Nikt nad niego nie wiedział dokładniej, w
której połaci miasta i w którym domu leżało chore biedactwo, jaką słabością
złożone, ile chorujących odzyskało zdrowie, a ile padło ofiarą śmierci.
Jeżeli mu zostawało trochę czasu od obsługi tych
biedaków, wychodził na swe pole pod czas siewów, a siejąc własnymi rękoma,
cieszył się z tego, że sam na chleb pracował. Stamtąd wróciwszy, klęczał u
podwoi kościelnych, w długiej modlitwie, śląc do Boga gorące westchnienia.
Każdego dnia, przed zaczęciem nabożeństwa w kościele, gorliwie kazywał, po
nabożeństwie zaś zajmował się sprawami pokrzywdzonych wdów i sierót. Po tych
zatrudnieniach resztę czasu obracał na czytanie ze swym duchowieństwem Pisma
świętego i śpiewanie psalmów Dawidowych. Takimi uczynkami i budującym obyczajem
we dnie i w nocy, jaśniał Wojciech na biskupim urzędzie; takimi też
przymiotami przystoi jaśnieć każdemu, którego Zbawiciel do pasterskiego
powołał urzędu: świetniej bowiem zdobi biskupa gruntowna pobożność i cnota,
niźli owe błyskotki, za którymi niektórzy płocho uganiają.
Gdy pewnego dnia po komplecie modlił się w zamkniętym
kościele, biedak do naga przez łotra złupiony, zbliżywszy się do podwoi
świątyni, z żałosnym narzekaniem kołatać począł. Usłyszał to Wojciech, który
już przedtem wszystko co miał, ubogim był rozdał. Nie mając nic, czym by go
mógł opatrzyć, pobiegł do swego mieszkania, wysypał pierze z szkarłatnego
wezgłowia, i uchyliwszy kościelnych podwoi, wręczył biednemu jedwabną
poszewkę. A kiedy jego pokojowiec postrzegłszy w komnacie wysypane pierze, w
mniemaniu że to złodziej uczynił, badał o to inne biskupie sługi, Wojciech
zakazał mu tego dochodzenia, mówiąc: że tego nie uczynił nieprzyjaciel, ale
ten, co tego potrzebował, i zapewne na pokrycie swego niedostatku zabrał tę
poszwę.
Mimo tych pięknych wzorów cnoty, którymi ten pasterz
swym owieczkom przodkował, to jest: mimo wrzącej ku nim miłości, gorliwego
opowiadania słowa Bożego; mimo roztropnego karcenia ich; mimo ojcowskiego
politowania i wspierania; mimo pobożnej modlitwy i zdrowych rad; mimo tych
wszystkich jego przymiotów, nieprzyjaciel zbawienia ludzkiego nie przestawał w
owczarni jego siać nasion niezgody i przewrotności. Jakoż wielu z jego
diecezjan kalało się pogańskimi obyczajami, dopuszczało się cudzołóstwa, żyło
niepowściągliwie, i broczyło się okrutnymi zabójstwy. Nauka i żywy przykład
gorliwego pasterza bynajmniej nie poprawiały tych grzeszników, którzy coraz
większymi zbrodniami łamali przykazania Boże. Wojciech widząc w nich zatwardziałość
serca, ciężko bolał nad ich nieprawością; a kiedy ani wielożeństwa między nimi
powściągnąć, ani kapłanów w czystości utrzymać, ani zaprzedawaniu żydom chrześcijan,
na których wykupno już mu dochodów zabrakło, mimo najgorętsze usiłowania, zapobiec
nie mógł, rozpaczając o ich poprawie i ratunku, raczej złożyć dostojność
biskupią umyślił, niż ze ściśnionym sercem patrzeć, jak bezowocny jest jego
przykład i dobra nauka. Zajętemu tą myślą objawił się we śnie Zbawiciel, i
poważnym głosem obudziwszy go, wstać mu rozkazał. Wtedy Wojciech, kto jesteś,
zapytał, i czego mię budzisz? Na to Zbawiciel: Jestem Jezus Chrystus. Już raz
byłem zaprzedany żydom, a oto powtórnie mię zaprzedają, a ty sobie zasypiasz!
To objawienie opowiedział biskup swemu powiernikowi Willikonowi, przełożonemu
kapituły, który okoliczność tę tak wyłożył, jak ją rozumieć należało: "Że,
gdy chrześcijanie bywają sprzedawani żydom, to ta sprzedaż dolega Jezusa
Chrystusa, którego członkami jesteśmy i ciałem Jego". Wtedy św. biskup wywiódł
z głębi serca swojego żałość nieutuloną, rozważył wszystko bezstronnie, a
bojąc się dłużej zostawać pomiędzy niepoprawnymi, w r. 989 po sześcioletniej
pracy w owczarni swojej, udał się do Rzymu. Tu ze łzami prosił Jana XV właśnie
w tym roku na stolicy Piotra św. posadzonego papieża, by go oświecił, co ma
czynić z obłąkanymi owieczkami swymi, które dawszy swe karki w sromotne szatana
jarzmo, zamiast prawości swym chuciom, zamiast ulegania przykazaniom Bożym,
zgubnym rozkoszom hołdują; a tak nauce jego zapuścić korzeni w sercach swoich
nie dozwalają. Na to odpowiedział mu papież: "Synu! skoro owieczki twoje
nie chcą słuchać głosu twojego, chroń się rzeczy szkodliwych. Jeżeli nie możesz
przynieść pożytku innym, sobie go nie utracaj. Zaczem radzę ci, żebyś się udał
na spokojne ustronie i jął się życia bogomyślnego z tymi, którzy go ze zbawienną
zażywają słodyczą". Tą uwagą zachęcony Wojciech, zawrzał pragnieniem
kosztowania rozkoszy świętych sług Bożych; umyślił więc uczynić rozbrat z
rodzinną ziemią, a z miłości ku Zbawicielowi iść drogą ubogiego i ostrego
żywota. Po tym postanowieniu rozdał pieniądze pomiędzy ubogich, i złożył w
papieskie ręce swą biskupią władzę, by wolny od wszelkich obowiązków, swobodnie
mógł się udać na pielgrzymkę do grobu Zbawiciela.
Właśnie w tym czasie mieszkała w Rzymie cesarzowa
Teofania, matka Ottona III. Pobożna ta pani miała z senatorami szczególne
staranie o ubogich, a prawe sługi Chrystusa szczerze miłowała. Dowiedziawszy
się zatem, że Wojciech z pobożności udaje się na zwiedzenie świętego grobu
Chrystusowego w Jeruzalem, kazała go skrycie do siebie przywołać, i dała mu na
drogę tyle pieniędzy, ile brat Radzim unieść ich zdołał. Ale Wojciech następnej
nocy rozdzielił je między ubogich, ani szeląga sobie nie zostawiwszy. Potem
odesłał sługi swoje do ojczyzny, zmienił swe szaty, kupił osła do noszenia
rzeczy, i samoczwart w dalszą puścił się drogę. Przybywszy w swej podróży do
klasztoru benedyktyńskiego na górze Kasyno (Monte Cassino), acz
nieznany, ze czcią jednak i gościnnie został przyjęty. Gdy już kilka dni tutaj
przepędził, przyszedł do niego opat klasztoru, imieniem Manso z kilką
światłych zakonników, i mówił mu, jakby z wyroku Boskiego: "że droga,
którą obrał do osiągnienia szczęśliwości wiecznej, daleka jest od tej, która
wiedzie do błogosławionego żywota. Aczkolwiek bowiem usunięcie od siebie i
zdeptanie zawodnego szczęścia znikomego świata wielkiego umysłu jest udziałem,
ciągłe jednak zmienianie miejsca nie jest rzeczą chwalebną; że tego, jakby
ustalić się na jednym miejscu i swobodnie zażywać niebiańskiej pociechy, nie
oni, ale nauka ich dawnych przodków, oraz wytrwałe tych mężów przykłady
najlepiej go nauczą i o tym przekonają". Przestrogę tę, jakby z objawienia
Bożego, przyjmując Wojciech, umyślił uczynić koniec swej pielgrzymce. Ale gdy
się bije z myślami, Bóg przewlókł spełnienie jego zamiaru, by, zrazu
zakosztowawszy trudu i goryczy, tym więcej potem lubował w swoim powołaniu. Gdy
bowiem dnia jednego niektórzy ze starszych zakonników w rozmowie z nim z
radości rzekli: "dobrze Ojcze, że z nami tu zostaniesz, i przyjąwszy nasz
habit, miły Bogu żywot wieść będziesz; będąc albowiem biskupem, to i kościoły
nasze poświęcać i naszych kleryków będziesz mógł wyświęcać". Obrażony tą
ich mową Wojciech, azaliż, rzecze, za człowieka mnie macie lub za osła, żebym,
złożywszy biskupstwo, po usunięciu się z mojej owczarni, teraz jakby biskup
wasze świątynie poświęcał. Zrażony tym udał się do pobliskiego klasztoru Vallis
Lucis, w którym św. Nil opat, jakby błyszcząca gwiazda na horyzoncie,
jaśniał życiem pobożnym z liczną swą bracią, reguły Bazylego świętego. Ci
zakonnicy pracą rąk swoich zaspokajali potrzeby życia. Przyszedłszy tu
Wojciech po dwudniowej podróży przez gór manowce, rzucił się do nóg opatowi i
prosił ze łzami, by go do swego przyjął zakonu. Ale opat wzbraniał się to
uczynić z obawy, żeby go za to wraz z bracią stąd nie wydalono. Radził mu
zatem, by się wrócił do Rzymu, i dał mu list do swego przyjaciela Leona, opata
klasztoru śś. Bonifacego i Aleksego, prosząc, żeby go przyjął do zgromadzenia
swoich Benedyktynów. Skoro Wojciech przybył do Rzymu, stolicy świata
chrześcijańskiego, udał się do Leona opata, z oświadczeniem mu pozdrowienia od
Nila; przy czym mu też list od niego wręczył. Leon przeczytawszy pismo, zaczął
ściśle doświadczać zakonnego Wojciecha powołania, to groźną twarzą, to
przekładaniem mu surowej ostrości zakonnej, to na koniec śledził tajne myśli
jego. Atoli ani ostre wyrazy, ani obraz twardego życia nie zmieniły jego
postanowienia; ale raczej roznieciły w sercu jego żywszy zapał do tego zakonu.
Wtedy opat postanowił zasięgnąć rady papieża, co by miał czynić z ukorzonym
biskupem. Po odebraniu przychylnej odpowiedzi, oblókł Wojciecha w habit
zakonny w Wielki Czwartek, i zapisał go w poczet braci św. Benedykta. I
Radzim, nie tylko rodzony, ale i duchowy brat jego i wierny od młodości
towarzysz, zagrzany Wojciecha przykładem, uczynił razem z nim śluby zakonne.
Tak więc pobożny Wojciech od razu położył w swym sercu posłuszeństwa i pokory
niewzruszoną podstawę, by na niej osadził świątobliwe życie zakonne, którego by
ani burza pokus zachwiać, ani rozetlała żądza zniweczyć nie mogła. Tu, nie
tylko własne usterki, ale nawet i myśli, jakie w nim budził nieprzyjaciel
zbawienia, kornym sercem wyjawiał swemu spowiednikowi; a tak wyższy
wytrwałością nad nawałę pokus, zdumiewającej się braci zakonnej przyświecał
cnotą i pobożnością, jak jasna pochodnia na świeczniku stojąca.
Z jakimże to podziwem patrzyli wszyscy, kiedy mimo
znakomitego swego pochodzenia, były biskup pełnił włożone na siebie przez opata
obowiązki; a skrzętny w kuchennej usłudze, to nosił wodę w wiaderku, to znowu
ochoczo obmywał braci swej ręce. Ale szatan nigdy nie przestaje zastawiać sideł
nie tylko tajnie, ale i jawnie dla ułowienia sług Bożych, żarliwie drogą cnoty
postępujących. Zdarzało się zatem, że niekiedy wypadały Wojciechowi z rąk i
tłukły się gliniane naczynia wodą lub winem napełnione, które z polecenia
starszych przynosił. Wtedy pokorny ten zakonnik, wstydem zalany, na klęczkach
prosił przełożonych o przebaczenie. I tak razu jednego, kiedy niósł do stołu
banię winem napełnioną, wywrócił się na nią, a uderzeniem jej o marmurową
posadzkę takiego narobił łoskotu, iż się zdawało, że stłukł naczynie. I przeor,
i bracia jego słyszeli ten upadek; ale opieka Boża zawstydziła tą razą
nieprzyjaciela Wojciecha, bo i naczynie i wino ocalało, właśnie jakby się
żaden wypadek nie był wydarzył. I tego pominąć nie można, że kiedy pewnego
dnia przywieziono do klasztoru córkę niejakiego Jana, prefekta Rzymu, ciężką
chorobą febry trapioną, ta, skoro Wojciech rękę swoją na niej położył,
natychmiast za jego rozkazem zdrowie odzyskała.
Już piąty rok dobiegał od czasu, jak Wojciech przyjął
był habit. Wtedy Willigis arcybiskup moguncki, pod którego metropolitalnym
zwierzchnictwem zostawała diecezja praska, widząc ją przez tyle lat osieroconą,
wyprawił do papieża poselstwo z prośbą o zwrócenie Wojciecha do Pragi. Gdy więc
na to przełożenie papież zwołał w r. 994 starsze duchowieństwo w Rzymie na posiedzenie,
podzielone były radzących zdania; posłowie bowiem domagali się powrotu biskupa,
a opat i zakonnicy z żalem opierali się uwolnieniu Wojciecha ze swego zakonu.
Atoli przeważyło żądanie posłów arcybiskupich albowiem Jan XV papież uznał
potrzebę, by Wojciech wrócił do swych diecezjan, pod tym atoli warunkiem,
jeżeli słuchać go będą i porzucą przewrotność swoją; w przeciwnym bowiem razie
będzie się mógł od nich uchylić dla ocalenia wiecznego życia swego. Zasmucony
opat, rad nie rad, uwolnił go z klasztoru; a gdy posłowie z wielką pociechą r.
994 do Pragi z nim wrócili, całe miasto uradowane wyszło naprzeciw niemu, a Prażanie
podaniem ręki uroczyście przyrzekali mu poprawę błędów życia swojego. Ale
niestety, niedługo potem, odświeżając sobie w pamięci dawną lubość i nierządy,
wracali do nich haniebnie, i lekceważyli sobie gorliwe kazania, usilną pracę
i ojcowskie zabiegi pasterza swego. Pomiędzy innymi występkami, zdarzył się
smutny wypadek, że pewna małżonka jednego z Wrzeszowców dopuściła się
cudzołóstwa, i o to publicznie była obwiniona. Mąż i rodzice zhańbionej żony
barbarzyńskim obyczajem życie jej odjąć chcieli. Nieszczęśliwa skrycie uciekła
do biskupa, a ten, by ją wybawić z rąk zawziętych, zamknął ją w klasztorze
zakonnic pod imieniem św. Jerzego, silnymi otoczonym murami, i ukrył w kościele
za ołtarzem, a klucz od świątyni powierzył zaufanemu dozorcy, mniemając, że
niewiasta znajdzie tu pociechę w swym nieszczęściu i za ołtarzem życie swoje
ocali. Ale około północy, gromada mścicieli ze zbrojnymi ludźmi przyszła do
biskupiego mieszkania, z groźbą i upornym krzykiem szukając Wojciecha, który,
jak mówiono, przeciw przykazaniu Bożemu i prawu małżeństwa ukrył cudzołożnicę.
Biskup usłyszawszy hałas, przerwał swe nocne modły, i wychyliwszy się z tajnego
miejsca, polecił się modlitwie swych braci, a pożegnawszy się z nimi, gotowy na
męczeństwo, wyszedł z mieszkania. Skoro się zbliżył do zbrojnego tłumu, rzekł
do rozhukanych: "jeśli mnie szukacie, to jestem". Na to jeden z tej
tłuszczy: "nie ciesz się, rzecze, nadzieją męczeństwa, bo na nas by grzech
spadł, a ty byś się okrył chwałą; ale wiedz o tym, że jeżeli nie wydasz nam tej
nierządnicy, pomścimy się na braci twojej, na ich żonach, i na całej
rodzinie". Wśród tego szału zjawił się przeniewierca pieniędzmi ujęty, a
uprowadziwszy ich z tego tłumu cichaczem, wiódł do świątyni, gdzie
nieszczęśliwa była ukryta, i wskazał tego, któremu klucz był powierzony.
Pochwycony przez rozhukaną zgraję dozorca nakrytej niewiasty, zagrożeniem
utraty własnego życia, zmuszony został do wydania jej. Na próżno nieszczęśliwa
oburącz jęła się świętego ołtarza; rozjuszony tłum porwał ją gwałtem i żądał,
by od ręki swego męża zginęła. A kiedy ten człowiek prawy nie chciał tego
uczynić, nikczemny jego poddany mieczem uciął jej głowę.
Na wiadomość o takiej zbrodni, rzewnie zapłakał św.
biskup, a widząc, że ani mową, ani nauką, ani żadnym środkiem nie mógł
zapobiec coraz bardziej szerzącej się zarazie występków, którymi mazał się ten
lud bezbożny, postanowił znowu usunąć się z biskupstwa. Złożył zatem swą laskę
pasterską i umyślił wrócić do Rzymu, by tam używał błogiego spokoju w
klasztornym ustroniu; pierwej atoli, bo na początku 995 r. udał się do Węgier
dla opowiadania krajowcom świętej ewangelii.
Chartwik biskup ratyzboński, pisze w życiu św. Stefana
króla węgierskiego, że Giejzie, ojcu jego, gorliwemu o rozkrzewienie religii
chrześcijańskiej w swym królestwie, ukazał się we śnie rzadkiej urody
młodzieniec i pocieszył go, mówiąc: "przybędzie do ciebie mąż w duchownym
posłannictwie, przyjmijcie go więc ze czcią i do nauki jego szczerze przyłóżcie
serca wasze". Po upływie dni kilku odebrał król list od Wojciecha, biskupa
praskiego, z oświadczeniem, iż przybywa do niego dla nawracania jego ludów. Z
wielką pociechą oddał cześć Bogu Giejza za to zdarzenie, wyszedł naprzeciw
Wojciechowi z niektórymi wiernymi i przyjął ze czcią apostoła, o którego
przyjściu był we śnie uwiadomiony. Na wezwanie króla węgierskiego lud pobożnością
i nauką św. biskupa zagrzany, gromadnie się cisnął do przyjęcia chrztu
świętego. Stawiano naprędce na wielu miejscach kościoły, a Wojciech ochrzcił
syna Giejzy i dał mu na imię Stefan. Przy schyłku 995 roku udał się ten
apostoł z Węgier do Rzymu, i tu zamieszkał w klasztorze św. Bonifacego.
Nadzwyczajnie radzi byli jego powrotowi ojcowie zakonni, a opat uściskał go
serdecznie i pierwszym po sobie przełożonym uczynił. Ale Wojciech, aczkolwiek
wyższym darem rzeczy duchownych ubogacony, tylko najmniejszym ich sługą być
pragnął. Tak opat jak i zakonni bracia mawiali o nim, że i w klasztorze i za
jego murami, nim jeszcze został męczennikiem, świętym już był człowiekiem.
Zbawiciel, by objawił Wojciechowi, jak miłe były mu jego zasługi, ukazał mu we
śnie dwa szyki świętych Bożych w niebie: jeden w purpurowe, drugi zaś w
śnieżne przybrany szaty, a każdy różnej postaci miał oddzielną zasługę i
właściwą nagrodę, obu zaś pokarmem i napojem była wieczna Stwórcy chwała.
Podczas tego widzenia usłyszał Wojciech głos: "W obydwu tych szykach
będziesz policzony, będziesz miał uczestnictwo stołu i stosowny zaszczyt".
Pobożny biskup opowiedział opatowi to swoje widzenie, które podobnie jak św. Paweł
przez skromność i pokorę nie do siebie, ale do kogoś innego stosował.
W tym właśnie czasie Otto III, król Franków,
doszedłszy dojrzałego wieku, przybył do Rzymu dla odprawienia uroczystego aktu
swej koronacji. Młody ten i religijny monarcha, zawsze wysoko cenił i poważał
prawdziwie pobożne sługi ołtarza, i miał około nich wielkie staranie; dlatego
też bardzo często rozmawiał w Rzymie z Wojciechem, mieszkającym w klasztorze
św. Bonifacego, i w szczerej zażyłości chętnie go słuchał we wszelkiej
udzielanej sobie doradzie. Wraz z Ottonem III na początku 996 r., zjechał był
do Rzymu na jego koronację i Willigis, arcybiskup moguncki. Ten uczynił
Grzegorzowi V nowo obranemu papieżowi przełożenie, z usilną prośbą, by
Wojciecha do jego diecezji wyprawiono. Wywodząc żądania swego słuszne, bo na
ustawach kościelnych oparte przyczyny, mówił arcybiskup wobec zebranego synodu
w Rzymie: "że to jest ciężkim grzechem, że kiedy wszystkie kościoły mają
swych pasterzy, sama tylko praska katedra smutnym sieroctwem jest
dotknięta". I po wyjeździe z Rzymu Willigis pisał z drogi, i mocno nalegał
o to tak długo, aż papież naradziwszy się z kardynałami, przyrzekł mu, że
niezawodnie wróci Wojciecha do jego owczarni. Z tej więc przyczyny biskup
zakonnik niedługo cieszył się klasztorną a miłą sobie zaciszą. Myśl o
przymuszonym do niewdzięcznych diecezjan powrocie, ściskała bolesnym smutkiem
serce pobożnego męża, bo widział daremny swój powrót do ludu twardego karku i
zawziętego serca. Tym tylko koił swą żałość, że Grzegorz V papież, czyniąc
zadosyć domaganiom się mogunckiego arcybiskupa w powołaniu Wojciecha, by do
Pragi powrócił, na usilne przełożenie przyzwolił na to, że gdyby Czesi i
teraz niechętnie go przyjęli i nauk jego nie słuchali, wolno mu będzie udać się
w kraje pogańskie, by tam opowiadał słowo wiecznego zbawienia. Tak więc po raz
drugi i ostatni w r. 996 opuścił Wojciech zawsze miłe sobie klasztorne
ustronie, i nie bez wielkiego żalu rozstał się z zakonnikami. Stąd udał się za
Alpy ze czcigodnym Notkierem biskupem. Po dwumiesięcznej blisko podróży
przybył Wojciech do Moguncji i tu jako największy cesarski poufnik bawił na
dworze Ottona III, który go dla jego pobożności wielce umiłował, bo św. biskup
dniem i nocą w religijnych rozmowach rozżarzał w jego sercu miłość Bożą i
nawodził mu na pamięć zbawienne uwagi, iż "aczkolwiek był potężnym
monarchą i wyobrazicielem władzy Boskiej na ziemi, powinien był jednak
pamiętać, że jest człowiekiem śmiertelnym i ojcem ludów swemu berłu poddanych;
żeby zatem bezstronnym i sprawiedliwym był ich sędzią, żeby często czynił
rachunek sumienia swojego, bo według tego będzie musiał sprawić się kiedyś
Stwórcy swemu z władzy sobie powierzonej i odbierze od niego niecofniony wyrok
nagrody lub kary". Nadto zachęcał on cesarza do wzgardy rzeczami tego
świata, które kruche i niestałe, na kształt dymu kłębią się przed oczyma
człowieka i wnet znikają. Pobożny monarcha chował w głębi serca zbawienną
biskupa naukę.
Podczas swego na cesarskim dworze bawienia, Wojciech
wiedziony ujmującą serca prostotą i głęboką pokorą, jakby sługa wszystkich
dworzan, najgrubsze czynił usługi. Jakoż, kiedy ci miłego używali spoczynku,
on, zacząwszy od odźwiernego aż do cesarza, wszystkich obuwie obmywał wodą, a
tak oczyszczone na swym ustawiał miejscu. Nie przestając na tym, i inne w
pałacu pełnił posługi, z których najpodlejsze, przez pokorę najchętniej wykonywał.
Ta jego szczególna pokora długo się ukrywała, aż go wyśledził niejaki
Wolfariusz dworzanin cesarski. Bawiąc u Ottona, miał Wojciech pewnej nocy sen,
w którym mu się zdawało, jakoby przybył do zamku swego brata. Tu na środku
dziedzińca stał pałac prześlicznej budowy, a ściany jego i dach lśniły się
jasną białością. Wewnątrz gmachu widział on dwa łoża stojące, jedno dla
siebie, drugie dla brata Radzima przysposobione; oba pięknie i bogato zasłane;
ale dla niego przeznaczone łoże było wspanialsze, albowiem całe purpurą i
jedwabną materią zdobne, w głowach zaś prześlicznym złotogłowiem było pokryte;
a u góry znajdował się złoty napis: "Ten upominek czyni ci
królewna". (Munus hoc
donat tibi filia regis). Wojciech
opowiedział to widzenie swoim przyjaciołom. Ci wyłożyli je w ten sposób, że
według zrządzenia Chrystusa Pana poniesie męczeństwo za wiarę świętą; i że owa
królewna, dająca mu królewskie upominki, wskazuje Panią niebios, Najświętszą
Pannę Maryję. Nieskończenie uradowany z tego widzenia, kornym sercem dziękował
za to Panu Bogu i Bogarodzicy. W tym czasie zwiedził pieszo w Turonie grób św.
Marcina, a w Paryżu św. Dionizjusza. Był też i we Floriaku u zwłok św.
Benedykta, gdzie ten sługa Boży tysiącem łask słynie; a oddawszy świętym
szczętom cześć należną, pełen radosnych uczuć, wrócił do cesarza. Potem w
poufnej z Ottonem rozmowie, opowiedział mu cel swej podróży, i co, idąc za
natchnieniem wszechmocnego Boga, uczynić zamyśla; a tak, po wzajemnym
serdecznym uściśnieniu się, z boleścią serca rozstał się z nim na zawsze.
Poświęcając swe życie Wojciech dla miłego Jezusa, z
polecenia arcybiskupa mogunckiego puścił się w drogę do rozhukanych diecezjan
swoich. Przeczuł on to, że nie będą słuchali jego rady i nauki; ale z
posłuszeństwa wykonał nakaz, tym się pocieszając, że jeśli mu swoi powolni nie
będą, uda się do niewiernych narodów, by tam siać nasiona wiary świętej, lub
też wieniec męczeński u nich osiągnąć. Stanąwszy na granicy czeskiej,
dowiedział się, że ten naród zbrodniczy, do którego wracał, zbroczył swe ręce
krwią jego rodziny; albowiem Czesi w szalonej swej wściekłości wymordowali
bracią jego: Sobobora, Spitymira, Bohusława i Czasława wraz i ich żonami i
niewinnymi dziećmi, krewnych zaś i wiele szlachty poranili, i całe hrabstwo
libickie pożogą i mieczem zniszczyli. Tylko najstarszy brat jego, imieniem
Poraj, wysłany od cesarza Ottona w wyprawie wojennej przeciw poganom, bawiąc
przy Bolesławie Chrobrym, ocalał w czasie tego zniszczenia. Dowiedziawszy się
Chrobry o wymordowaniu całej rodziny św. Wojciecha, z miłości ku niemu
pocieszał Poraja brata jego. Okrutny ten wypadek zagrodził drogę Wojciechowi
do Czech, który nie spodziewając się żadnego pożytku ze swego powrotu,
postanowił udać się do Bolesława książęcia polskiego. W tym celu puścił się
przez Węgry do Krakowa z bratem Radzimem nieodstępnym swym towarzyszem. Tu
przez niejaki czas kazywał na rynku krakowskim, gdzie później po jego
męczeństwie Krakowianie na pamiątkę, jak pisze DŁUGOSZ pod r. 995, wystawili mały kościółek pod jego imieniem
poświęcony, który i dotąd stoi. Wielce go to ucieszyło, że Polaków z Czechami i
język i bratnia krew łączyła. Niedługo bawiąc w Krakowie, przy schyłku r. 996
przeniósł się do Gniezna. Tu Bolesław I książę polski, syn Mieczysława I
tudzież przedniejsi panowie przyjęli go ze czcią należną. Potem wysłał
poselstwo do Czech, oznajmując Prażanom, że z polecenia Grzegorza papieża i
arcybiskupa mogunckiego ma do nich wrócić; i dlatego pytał się ich, czyli go
przyjmą i poprawią niecne swe obyczaje? Tylu zbrodniami zmazani Czesi
odpowiedzieli mu słowy pełnymi niechęci i grozy: "że są grzesznikami i
narodem twardego karku, że takiego biskupa, jakim jest on, święty, ulubieniec
Boży i prawdziwy Izraelita, nie ścierpią mieszkańcy i gmin bezbożny; że pojmują,
co ta jego udawana pobożność w sobie ukrywa; że się boją, by ich nie karał za
krzywdę jego braci i rodzinie wyrządzoną; że zatem nie masz ani jednego,
któryby go chciał przyjąć". Tak zawodna odpowiedź rozbudziła radość w
smętnej Wojciecha duszy, posępność znikła z jego oblicza; i święty Apostoł
wylewał swe serce przed Bogiem, a dziękując Mu że go uwolnił od więzów pasterskich,
"Tobie, rzekł, Panie złożę teraz ofiarę chwały".
Wojciech zabawiwszy w Gnieźnie przez zimę, wyjawił
Bolesławowi I wolę i zamiar posłannictwa swojego, że, kiedy Czesi nie chcą go
przyjąć, to pojedzie opowiadać poganom wiarę świętą. Właśnie graniczył z Polską
naród pruski, wtedy jeszcze pogrążony w ciemnościach pogańskich błędów i
zamiast prawdziwego Boga, stworzone przezeń słońce, księżyc, ogień, zwierzęta,
lasy i gady czczący. Zawrzało serce Wojciecha silnym pragnieniem opowiadania
ewangelii temu narodowi; by tam albo powywracał jego obmierzłe bałwany, albo
też poniósł męczeństwo za wiarę świętą. W miesiącu marcu r. 997, gdy już rzeki
puściły, po Mszy świętej Bolesław z wielkim żalem wyprawił go Wisłą na statku,
przydawszy mu dla bezpieczeństwa trzydziestu zbrojnych ludzi. – Puścił się
Wojciech w tę niebezpieczną podróż z Radzimem bratem i Benedyktem kapłanem, z
pełną ufnością w Bogu, którego słowo zbawienia i światło prawdziwej wiary
poganom opowiadać zamierzył. W towarzystwie przydanego sobie zbrojnego orszaku
przypłynął Wisłą najprzód do Gdańska, gdyż wówczas granice Polski Bałtyku
dotykały. Tu miłosierny Bóg pobłogosławił jego przybyciu, bo lud zbiegał się
gromadnie dla przyjęcia chrztu św., a on odprawiając Mszę świętą, ofiarował
Chrystusa Bogu Ojcu, któremu niedługo siebie samego miał złożyć w ofierze. Stąd
postanowił udać się ku Prusom wschodnim; dlatego też nazajutrz po nabożeństwie,
ze łzami pożegnał nawróconych, a udzieliwszy im błogosławieństwo, wsiadł z
orszakiem na statek i płynąc ku ujściu Wisły, zmierzał na otwarte morze, i
wnet zniknął z ich oczu na zawsze.
Po szybkiej żegludze, przy pomyślnym wietrze, przybił
do brzegów Hafu. Wysiadłszy na ląd, statek i zbrojnych towarzyszy odesłał z
powrotem, sam zaś z Radzimem i Benedyktem tutaj pozostał. Obawa, że zbrojni ludzie,
z sąsiedniego narodu, który z Prusakami częste wiódł wojny, i dlatego był im
groźny i obmierzły, nie tyle się do jego bezpieczeństwa przyczynią, ile zaszkodzą
jego powodzeniu w pobożnej pracy, budząc w mieszkańcach szkodliwe podejrzenie,
spowodowała, jak się zdaje, Wojciecha do odesłania tego orszaku. Tak więc
pozbawieni wszelkiej pomocy ludzkiej, z sercem pełnym ufności w Zbawiciela
opiece, wstąpili na wysepkę krętą rzeką oblaną i z wejrzenia kolistą. Było to,
jak z opisu wnosić wypada, w bliskości pod owe czasy wcale odmiennego ujścia
Pregli do Fryszhafu, naprzeciwko dzisiejszego Brandenburga. Skoro mieszkańcy
usłyszeli o celu zjawienia się przybyszów, zbiegli się tłumnie, by ich stąd
wypędzić. Nieustraszony Wojciech i obojętny na krzyk zebranej zgrai, śpiewał
pobożnie psalm, kiedy wtem jeden z tłumu, przy nim stojący silnie uderzył go
wiosłem między łopatki. Psałterz wysunął się z rąk modlącego się, a Wojciech
jakby nieżywy padł na ziemię; atoli wnet zebrawszy swe siły, z serdecznym
westchnieniem te wyrzekł słowa: "Dzięki ci Panie, że dla ukrzyżowanego
Zbawiciela choć jeden raz odnieść zasłużyłem".
Potem przeprawił się na drugą stronę rzeki. Było to w
sobotę. Pod wieczór nadszedł dziedzic wioski i Wojciecha wraz z jego
towarzyszami wziął do swej osady. I tu zbiegł się ciekawością wiedziony tłum z
okolicznych mieszkańców. Pytano się przychodniów, kto by byli? skąd przyszli? i
dlaczego tu wylądowali? Na to Wojciech: "Jestem Słowianinem. Na imię mi
Wojciech. Przedtem biskup, obecnie zakonnik, teraz z natchnienia Bożego jestem
waszym Apostołem. Powód mej podróży jest wasze zbawienie, abyście porzuciwszy
wasze głuche i nieme bałwany, poznali Stwórcę swojego, który sam tylko jest
jedynym Bogiem, a krom Niego nie masz innego Boga; abyście uwierzywszy w imię
Jego, dostąpili wiecznego żywota i zasłużyli sobie na nagrodę w niezmiennym
niebieskich rozkoszy przybytku". Zaledwie Wojciech wyrzekł te słowa,
aliści wściekła tłuszcza jęła bluźnierczą gębą miotać zelżywość tak na niego,
jak i na Boga, którego jej zwiastować przyszedł; a wielce rozjuszona groziła mu
śmiercią, tupała, pałkami w ziemię biła, to nimi wywijała nad jego głową, i we
wściekłym zapędzie krzyczała: "Twoje szczęście, żeś aż dotąd bezkarnie
przyszedł, ale jeżeli się spiesznym stąd odejściem nie uratujesz, to wnet tu
zginiesz. Nad nami i nad całym tym krajem, na którego krańcu mieszkamy, jedno
panuje prawo, i jednym obyczajem wszyscy żyjemy. Wy zatem, co według innego,
dla nas obcego żyjecie prawa, jeżeli się stąd jeszcze tej nocy nie wyniesiecie,
jutro zginiecie". Na takie groźby pobożni apostołowie wsiedli pod noc do
łódki, a płynąc pod wodę, przybyli do południowo zachodniego Zemlandii
wybrzeża, i tu w pewnej wiosce przez pięć dni zabawili.
Właśnie w czasie ich tu bawienia sen, który miał Jan
Kanaparz klasztoru benedyktyńskiego w Rzymie, gdzie przed laty Wojciech
przywdział był św. Benedykta sukienkę, tudzież senne Radzima widzenie,
zwiastowały bliski kres życia pruskiego apostoła. Jakoż Kanaparzowi śniło się,
że widział dwa prześcieradła, tak białe jak śnieg, czyste bez skazy, z nieba na
ziemię spadające, a następnie po jednym mężu na sobie unoszące, i oba
szczęśliwym biegiem ponad obłoki i gwiazdy wzbijające się. Jednego z
uniesionych mężów niewielu znało z klasztornej braci; drugim zaś był znany im
Wojciech. Skoro zakonnik objawił opatowi Leonowi swoje widzenie, ten mu je
tymi objaśnił słowy: "Wiedz o tym kochany synu, że przyjaciel nasz
Wojciech chodzi z duchem Bożym, i że szczęśliwym skonem zakończy swe
życie". Radzimowi zaś, gdy po przewiezieniu się na drugi brzeg rzeki
sennego używali spoczynku, śniło się, że widział we śnie na ołtarzu stojący
złoty kielich do połowy winem nalany, a nikt go nie strzegł. Ale skoro się
zbliżył do ołtarza dla skosztowania wina, zastąpił mu jakiś sługa ołtarza, i z
powagą wstrzymał go od dotknięcia się kielicha, który, jak mówił, dla Wojciecha
na jutro był przygotowany. Na te słowa przebudził się Radzim i ze drżeniem
opowiedział Wojciechowi to senne widzenie. Na to Wojciech: "niechaj Bóg,
rzecze, według swej świętej woli spełni to widzenie; ale zawodnym snom wierzyć
nie należy".
Z pierwszym dnia brzaskiem puścili się w drogę, którą
sobie śpiewaniem psalmów skracali. Tak idąc przez lasy i dzikie knieje, około
południa wyszli na otwarte i rozległe pole. Tu Radzim rozłożył na trawniku
nakrycie do służby Bożej i odprawił Mszę świętą, a Wojciech przyjął z rąk jego
świętą komunię; poczym przejadł nieco, aby po krótkim śnie do dalszej pokrzepił
się podróży. Potem pobożni apostołowie udali się na spoczynek, Wojciech w
odległości na rzut kamienia od towarzyszów oddalony. Ale tu straszne
niebezpieczeństwo wisiało nad ich głowami. Nie wiedząc o tym, przedarli się
przez las święty i wyszli na święte pole, które się stąd aż do Romowe ciągnęło.
I tu jeszcze gdzie spoczywali, była święta ziemia, po której, według praw
krajowych, niepoświęconym a tym bardziej chrześcijanom kroczyć nie było wolno (2). Tak więc pobożni misjonarze według mniemania ludu
pogańskiego dopuścili się zbrodni, za którą nie było przebaczenia, i tylko
śmiercią zmazana być mogła.
Kiedy, nie wiedząc o tym, pobożni wędrowcy bez
najmniejszej troski sennego używali spoczynku, nagle przeraził ich dziki krzyk.
Rozjuszony tłum napadających pogan uderzył na śpiących, otoczył ich i z dziką
wściekłością pokrępował. Wtedy Wojciech stojący naprzeciwko skrępowanych
towarzyszów z nieustraszonym sercem pocieszał ich, mówiąc: "Nie smućcie
się bracia! wszak wiecie, że to ponosimy dla imienia Pańskiego, którego moc
przewyższa wszelką siłę, którego piękność cudniejsza jest nad wszelkie
kształty, a niewysłowiona Jego potęga i dobroć jest nieograniczona. Cóż może
być wznioślejszego, co piękniejszego, jak umierać z rozkoszą za słodkiego
Jezusa?". Gdy tak Wojciech przemawia do swych braci i towarzyszów ucisku,
wypada ku niemu z dzikiego tłumu zagorzały ofiarnik Siggo i silnie topi
włócznię w piersiach jego; a tak jako kapłan bałwanów i przywódca krwiożerczej
zgrai zadaje świętemu cios śmiertelny. Olśniona wściekłością tłuszcza i
zagrzana jego przykładem, rzuca się na apostoła i przeszywa go siedmią
włóczniami. Leje się niewinna krew z zadanych ran śmiertelnych, a Wojciech, gdy
mu się ręce rozwiązały, z konającym wzrokiem wznosi je ku niebu, korną
modlitwą błaga Zbawiciela o swoje i swych zabójców zbawienie, pada
rozkrzyżowany na ziemię i Bogu ducha oddaje dnia 23 kwietnia 997 roku. Tak więc
ta święta dusza przelaniem krwi za wiarę świętą uwolniona z cielesnych więzów,
osiągnęła od Chrystusa wieniec męczeński, którego zawsze i gorąco pragnęła.
Na wieść o tym wypadku zbiega się zewsząd rozhukana
zgraja, rzuca się na zabitego zwłoki, dla nasycenia swej zemsty odcina członki
i głowę, a wetknąwszy ją na żerdź, zostawia zabitego szczątki, i z okrzykiem
wściekłej radości do swych odchodzi siedzib. Wierni zabitego towarzysze Radzim
i Benedykt skrępowani i przez zabójców uprowadzeni, gdy im się z rąk pogańskich
wydobyć udało, pospieszyli do Polski, niosąc Bolesławowi smutną wieść o
żałosnym swego nauczyciela zgonie. Zawiadomiony Bolesław o śmierci świętego męczennika,
postanowił zwłoki zabitego swego przyjaciela, jako drogi skarb u Prusaków,
wykupić. Gdy się ci o tym dowiedzieli, wyprawili do księcia polskiego posłów z
oznajmieniem, że wydadzą żądane ciało, ale za ilość srebra ciężkości jego
wyrównywającą. Zaczem wysłał książę kapłanów i rycerzy z pieniędzmi do
niewiernych Prusaków, którzy przybywszy do Romowe stołecznego ich miasta,
kazali sobie pokazać ciało zabitego Wojciecha, a przekonawszy się o tożsamości
zwłok męczennika, złożono je na wadze, ale te z Boskiego zrządzenia tak lekkie
były, że bardzo mało srebra zaważyły (3).
Skoro je przywieziono do Polski, wyszedł naprzeciw nim Bolesław wielki ze
wszystkim duchowieństwem i przedniejszymi pany, i z wielką czcią wobec
niezliczonego ludu, złożył je najprzód w Trzemesznie, w kościele xx. kanoników
Augustyna świętego, a następnie z obawy, żeby podczas zaszłej z poganami wojny
przez nieszczęśliwe wypadki wojenne nie zostały uronione, do Gniezna je
przeprowadził (4). Wnet też Bóg
wszechmocny rozgłosić raczył licznymi łaskami swymi tak święte życie jak i
śmierć męczennika Wojciecha. Doszła o tym wieść i do cesarza Ottona III
podówczas we Włoszech bawiącego. Pobożny monarcha, który żyjącego biskupa
wielce poważał i miłował, postanowił nawiedzić w Gnieźnie jego grób cudowny.
Było to właśnie w roku 1000 po narodzeniu Chrystusa Pana, kiedy Otto w Wielkim
Poście udał się w tę pielgrzymkę, jadąc z Magdeburga na Syrbię, której jedna
część Milzawią nazywała się (5).
Gdy się do Polski zbliżył, wyjechał naprzeciw niemu
Bolesław i przyjmował go z taką wspaniałością, że współczesny dziejopis
niemiecki THIETMAR, aczkolwiek książęciu i narodowi polskiemu wielce
niechętny, powiada, że "tego ani wyrazić ani opisać nie podobno" (6). Przyprowadzony cesarz do Poznania, postanowił iść
pieszo i boso aż do samego Gniezna. Hojność Bolesława usłała mu drogę różnych
farb materiami od zamku Ostrowa aż na miejsce (7). Tu zbliżającego się cesarza przyjęło całe duchowieństwo i panowie,
mając na czele Ungera, poznańskiego biskupa. Wszystkie drogi, którymi
przechodził, napełnione były uszykowanym wojskiem na różne hufce podzielonym, a
różnością odmiennych kolorów znakomitym. Za nim stała na równinie licznie zgromadzona
narodowa szlachta, na różne także orszaki podzielona; a w najbogatsze szaty i
futra drogie złotogłowiem powleczone odziana (8). Ujrzawszy cesarz z daleka upragnione miasto, zsiadł z konia, i z
pokory szedł pieszo i boso. Wprowadzony do świątyni przez biskupa, pobożny
monarcha padł przed szczętami świętego męża, gorąco ze łzami błagając, by się
za nim u Zbawiciela przyczynić raczył (9).
W czasie swego tu bawienia cesarz za zezwoleniem Sylwestra II papieża, na
żądanie Bolesława, ustanowił arcybiskupstwo gnieźnieńskie, a dla uczczenia
pamięci św. Męczennika, brata jego Radzima posadził na tej nowej stolicy (10). Wtedy też Otto III uczynił królem Bolesława
Wielkiego i obdarzył go dzidą św. Maurycego, jako królewskiej władzy godłem,
oraz gwoździem krzyża świętego, które dotąd w skarbcu kapituły krakowskiej są
zachowane. Król polski, wywzajemniając się, ofiarował cesarzowi ramię ze
szczętów Wojciecha świętego (11). Na
koniec Otto III, by należycie uczcił pamięć swego niegdyś wielkiego poufnika,
wzniósł dla jego zwłok ołtarz w arcykatedrze gnieźnieńskiej, w którym je z
wielką wspaniałością złożył (12).
Dopełniwszy swych pobożnych ślubów, hojnie, a co sobie najwięcej cenił,
trzemaset pancernymi jeźdźcami od polskiego monarchy udarowany, cesarz
powrócił do Magdeburga, dokąd go Bolesław ze swym świetnym odprowadził
orszakiem (13).
W czasie tej uroczystości, czyli też później,
arcybiskup Radzim udzielił klasztorowi trzemeskiemu, w którym poprzednio święty
Męczennik był złożony, kilka ułamków jego drogich szczętów, które aż dotąd w
tym kościele z należną czcią są zachowane (14).
Tak przeszło ćwierć wieku drogie te dla pobożnych
relikwie spoczywały w ołtarzu, w którym przez cesarza Ottona były złożone, bo
dopiero roku 1038 w czasie napadu na Polskę Brzetysława, czeskiego książęcia,
który wtedy i Gniezno złupił, dla ocalenia ich, z miejsca dotychczasowego
spoczynku uchylone zostały. Kiedy bowiem Bóg wszechmocny, powściągając
świętokradzki Czechów zamach, dotykał ich ślepotą i odrętwieniem, ilekroć do
kościoła napad czynili, ci z polecenia przywódcy grabieży, swego biskupa
Sewera, dla przebłagania Stwórcy przez trzy dni pościli i skruchę czynili, a
tak przez ten czas bez nowej obrazy Boga do świątyni Pańskiej zbliżać się nie
śmieli (15). Pobożni kapłani miejscowi
korzystając z dogodnej chwili, wyjęli z ołtarza świętego szczęty i w skrytym
złożyli je miejscu. Tu dla ciągłych wojen i niepokojów domowych, długi czas je
chowano; aż na koniec w r. 1127 d. 23 lutego przez Jakuba ze Żnina, arcybiskupa
gnieźnieńskiego, z tajnego ukrycia wydobyte, ku powszechnej czci na jawi
złożone zostały (16). Tak więc chciwi
łupu i zdobyczy Czesi pod przywództwem swego księcia i bezbożnego biskupa
Sewera, ciało brata Radzima zamiast rzeczonych relikwij zabrali, i wraz z
innymi zwłokami i bogatymi łupy do Pragi je uwieźli (17).
Mimo tak długiego ukrywania świętych Męczennika
szczętów, nie ustawała szczególna cześć dla naszego patrona, którą polscy
monarchowie obyczajem ówczesnym i na bitych przez siebie pieniądzach uwiecznić
pragnęli. Wszakże już za Władysława I (1080 do 1102 znajdują się monety z
wizerunkiem św. biskupa i napisem Voceikus. Jego syn Bolesław III ze
szczególną pobożnością odprawiał w r. 1130 w czasie Wielkiego Postu pokutną do
grobu Wojciecha pielgrzymkę; bił pieniądze z głową tegoż biskupa i napisem: Sanctus
Adalbertus (18). Ta okoliczność jest
niezbitym dowodem prawdziwości podania dziejopisów tak naszych, jak i
czeskich, że głowę tego męczennika za panowania tego księcia r. 1127 w Gnieźnie
wynaleziono. I za jego następców znajdują się denary bite z wizerunkiem tego
świętego (19).
–––––~~~~~~–––––
Żywoty
Świętych Patronów polskich, napisał
X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr. Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią
rycinami. Kraków 1862, ss. 94-125.
Przypisy:
(1)
Niniejszy żywot Wojciecha świętego skreślony jest według podania JANA KANAPARZA benedyktyna,
klasztoru śś. Aleksego i Bonifacego w Rzymie, gdzie Wojciech przedtem zakonne
wiódł życie. Jest to ważna o tym Świętym piśmienna wiadomość, tym
szacowniejsza, że ona, jak PERTZ nadmienia: omnium
antiquissima et reliquarum fons praecipuus agnoscitur, intra biennium, aut
triennium, post obitum Adalberti conscripta (a viro), qui ea aut ipse vidit,
aut ab Adalberto et fratre ejus Gaudentio, qui sancto viro inde ab infantia
fidelissimus comes adhaeserat, a S. Nilo et Leone, audivit, (et) ultimam
Adalberti expeditionem et martyrii historiam a Gaudentio, itineris socio, quem
praecipua observantia coluit, didicisse videtur. PERTZ, Monum. Germ. hist. Scriptor., T. IV,
pag. 574-610.
(2) HELMOLD, Chron. Slav., l. I, c. 1. LUCAS DAVID, T. 1, str. 31. SCHÜTZ, Chron. Pruss.,
str. 3.
(3) Miracula S. Adalberti Martyris, ap. PERTZ, Script., T. IV, pag. 615.
(4) Miracula S. Adalberti.
(5) Vita MEINVERCI Episc.,
ap. PERTZ, Script., T. XI, pag.
109 et Annales Hildsheimenses, ibid., T. III, pag. 92. Ipso anno
(1000) imperator tempore quadragesimali orationis causa ad S. Adalbertum
Slaviam intravit.
(6) THIETMAR, ap. PERTZ, Script., T. III, pag. 780. Decursis tunc Milsini (Milsaviae) terminis, huic
ad Diedesisi pagum (między rzekami Odrą, Bobrą i Kacbachem) primo
venienti Bolizlavus, qui major laus non merito, sed more antiquo interpretatur,
parato in loco, qui Ilua (Halbau, czy Eilau nad Bobrą), suimet hospicio,
multum hilaris occurrit. Qualiter
autem caesar ab eodem tunc susciperetur, dictu incredibile ac ineffabile est.
(7) Miracula S. Adalb., ap. PERTZ, Script., T. IV, pag. 615. Stravitque ei viam
publicam de baldekinis et sammitis, diversisque pretiosis sericis ornamentis ad
duo magna miliaria usque in Gnesen in templum ad tumbam sancti Adalberti. NARUSZEWICZ, Historia
narodu polskiego, T. I pod r. 1000.
(8)
NARUSZEWICZ,
Historia narodu polskiego, T. I pod r. 1000.
(9) THIETMARI Chronicon, ap. PERTZ, Script.,
T. III, pag. 781. Videns a longe urbem desideratam, nudis pedibus
suppliciter advenit, et ab episcopo ejusdem Ungero venerabiliter susceptus ecclesiam introducitur, et ad Christi
gratiam sibi impetrandam martyris Christi intercessio profusis lacrymis
invitatur.
(10) IDEM ll. Nec mora fecit ibi archiepiscopatum, committens
eundem praedicti martyris fratri Radzino. Także Annales
Hildesheimenses, ap. PERTZ, Script., T. III, pag. 92. Gaudentium fratrem B. Adalberti
ordinari fecit archiepiscopum ob amorem et honorem sui venerandi fratris digni
pontificis et martyris.
(11) Miracula S. Adalb., ap. PERTZ, Script., T. IV,
pag. 616.
(12) THIETMAR, Chron., l. 1, pag. 781. Caesar facto ibi altari sanctas in eo honorifice
condidit reliquias.
(13) IDEM l. l. Perfectis tunc omnibus, imperator a praefato
duce magnis muneribus decoratus, et quod maxime sibi placuit, trecentis
militibus loricatis. Hunc abeuntem Bolezlaus comitatu usque ad Magdeburg
deduxit egregio.
(14) Chronica Conventus Tremesnensis. L. MS., pag. 15.
(15) COSMAE Chron. Boëmorum, ap. PERTZ, Script., T. IX, pag. 68.
(16)
Annales Cracovienses w ŁĘTOWSKIEGO Katalogu
biskupów krakowskich w Tomie IV na
końcu str. 13. Anno MCXXVII.
Inventio capitis Sancti Adalberti. Continuator COSMAE ap. PERTZ, Script.,
T. IX, pag. 133. Anno dominicae incarnationis 1127. 7. kalend. Martii, caput
S. Adalberti martyris et pontificis in civitate Gnesden repertum est itd.
(17)
DŁUGOSZ,
Hist. pol., lib. II, pag. 196.
(18)
STRONCZYŃSKI,
Pieniądze Piastów od czasów
najdawniejszych do r. 1300, w
Warszaw. 1847. Zob. typy pod liczbami 15, 21, 23, 26, 28 i 34.
(19)
Dowodnie okazaliśmy w dziełku naszym, któreśmy w r. 1858 wydali pod tytułem:
"Żywot św. Wojciecha biskupa i męczennika, z uwagami nad podaniem
Czechów, jakoby zwłoki jego w Pradze spoczywały", że nie w Pradze, ale w
gnieźnieńskiej katedrze, święte Wojciecha spoczywają szczęty; do tego zatem
dziełka naszych odsyłamy czytelników.