STRONA INTERNETOWA POWSTAŁA W CELU PROPAGOWANIA MATERIAŁÓW DOTYCZĄCYCH INTEGRALNEJ WIARY KATOLICKIEJ POD DUCHOWĄ OPIEKĄ św. Ignacego, św. Dominika oraz św. Franciszka

Cytaty na nasze czasy:

"Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony"

Św. Ignacy Loyola


"Papa materialiter tantum, sed non formaliter" (Papież tylko materialnie, lecz nie formalnie)

J.E. ks. bp Guerard des Lauriers



"Papież posiada asystencję Ducha Świętego przy ogłaszaniu dogmatów i zasad moralnych oraz ustalaniu norm liturgicznych oraz zasad karności duszpasterskiej. Dlatego, że jest nie do pomyślenia, aby Chrystus mógł głosić te błędy lub ustalać takie grzeszne normy dyscyplinarne, to tak samo jest także nie do pomyślenia, by asystencja, jaką przez Ducha Świętego otacza On Kościół mogła zezwolić na dokonywanie podobnych rzeczy. A zatem fakt, iż papieże Vaticanum II dopuścili się takich postępków jest pewnym znakiem, że nie posiadają oni autorytetu władzy Chrystusa. Nauki Vaticanum II, jak też mające w nim źródło reformy, są sprzeczne z Wiarą i zgubne dla naszego zbawienia wiecznego. A ponieważ Kościół jest zarówno wolny od błędu jak i nieomylny, to nie może dawać wiernym doktryn, praw, liturgii i dyscypliny sprzecznych z Wiarą i zgubnych dla naszego wiecznego zbawienia. A zatem musimy dojść do wniosku, że zarówno ten sobór jak i jego reformy nie pochodzą od Kościoła, tj. od Ducha Świętego, ale są wynikiem złowrogiej infiltracji, jaka dotknęła Kościół. Z powyższego wynika, że ci, którzy zwołali ten nieszczęsny sobór i promulgowali te złe reformy nie wprowadzili ich na mocy władzy Kościoła, za którą stoi autorytet władzy Chrystusa. Z tego słusznie wnioskujemy, że ich roszczenia do posiadania tej władzy są bezpodstawne, bez względu na wszelkie stwarzane pozory, a nawet pomimo pozornie ważnego wyboru na urząd papieski."

J.E. ks. bp Donald J. Sanborn

niedziela, 9 sierpnia 2015

Żywot świętego Jana Marii Vianney, proboszcza z Ars

    Życie tego świętego kapłana było prawdziwie apostolskie, pełne pracy i cnót, w łaski Boże nadzwyczaj obfite.
W strasznych czasach wielkiej rewolucji, gdy Francja jęczała jeszcze pod ciężarem najokrutniejszego prześladowania, kiedy burzono świątynie, zabijano kapłanów, a gilotyna pochłaniała tysiące ofiar, w Darchily, niewielkiej wiosce, o milę drogi od Lyonu, jaśniał cnotami mały Jan Vianney (żył około roku Pańskiego 1859), syn biednych, ale pobożnych rodziców.
Gdy liczył cztery lata, zginął pewnego razu matce, która jak Maryja Jezusa, szukała go z sercem przepełnionym żałością; po długich poszukiwaniach znalazła go nareszcie, nie w świątyni wprawdzie, ale w najciemniejszym zakątku obory, klęczącego w wielkim skupieniu przy żłóbku. Jak Maryja, tak i ta pobożna matka, robiła małemu Janowi wyrzuty za przykrość, jaką jej wyrządził. Zakłopotane i zasmucone dziecię przepraszało ją za wyrządzoną przykrość, obiecując poprawę.
Gdy cokolwiek podrósł, kazano mu paść trzodę. Zauważono wtedy, że i przy tym zajęciu zawsze się modlił. W stosunkach z rodzicami, rodzeństwem i całym otoczeniem okazywał początki wielkich cnót, którymi później zajaśniał.

Zawsze oddany ćwiczeniom pobożnym i dobrym uczynkom, gdy dorósł, zapragnął zostać kapłanem. Ukończywszy szkoły i seminarium, gdzie przyświecał kolegom jako wzór cnót, został w roku 1815 wyświęcony na kapłana. Przez dwa lata był wikarym w Ecully, gdzie najpiękniejszą po sobie zostawił pamięć, a potem proboszczem w Ars w południowej Francji.
W początkach i w pierwszej połowie XIX wieku wielu kapłanów gorliwie pracowało nad zacieraniem śladów panowania nieprzyjaciół wiary za niedawno minionej rewolucji. Najgorliwszym pomiędzy nimi i najzasłużeńszym był ksiądz Vianney. Parafia w Ars, w tym czasie gdy ją obejmował, pogrążona była w największej nędzy duchowej. Cnota była tu mało znana, a jeszcze mniej wykonywana, prawie wszyscy zeszli z dobrej drogi i zaniedbali zupełnie troskę o zbawienie duszy.
Upominał ich święty proboszcz, nauczał, płakał nad nimi i modlił się za nich. Pan Bóg błogosławił pobożnym jego usiłowaniom, grzesznicy się nawracali, dobrzy stawali się lepszymi, a wielu zaczęło nawet wykonywać rady ewangeliczne. Ksiądz Vianney nauczał nie tylko przy konfesjonale i z ambony, ale w polu, na ulicy, pod strzechą domową, wszędzie i przy każdej sposobności. Ukochał swych parafian jak matka swoje dzieci. Poświęcił się im zupełnie, był uprzejmym, usłużnym, łaskawym dla wszystkich, nigdy nikomu serca ni grosza nie skąpił i wszystkim, co miał, służył parafii. Tak wszystkich do siebie przywiązał, że prawda, która ich dawniej przestraszała i odpychała, dzisiaj, nauczana przez ukochanego proboszcza, została uznana; sami teraz biegli naprzeciw niej, garnęli się do niej całą duszą. Tak pokochawszy swego pasterza, jednej się tylko rzeczy obawiali, to jest, aby go czym nie zasmucić. Ta bojaźń silniej powstrzymywała ich od grzechu aniżeli głos sumienia.
Ludzie z sąsiednich parafii śpieszyli do stóp świątobliwego kapłana, klękali przed jego konfesjonałem, słuchali jego nauk z kazalnicy i odchodzili pełni zachwytu i uwielbienia. Mówiono coraz głośniej o świętości księdza Vianney, a nawet o jego cudach, jakie miały się dziać za jego sprawą.
Inni księża, zaniepokojeni tymi niezwykłymi objawami, których pojąć nie mogli, a po części powodowani zazdrością, oskarżali księdza Vianney o niewczesną gorliwość i brak roztropności; niektórzy zabraniali swym parafianom spowiedzi u niego i pielgrzymek do Ars, głosząc publicznie z kazalnicy o ich szkodliwości i niebezpieczeństwie.
Wszystkie te niesprawiedliwe obwinienia znosił ksiądz Vianney z cierpliwością i pokorą, nie ustając w gorliwym spełnianiu swych obowiązków, księża jednak nie przestali go prześladować, a w końcu oskarżyli go przed biskupem jako nieroztropnie gorliwego i nieudolnego kapłana, pełnego przesady, dziwactw, śmieszności i przynoszącego w ten sposób więcej szkody niż pożytku Kościołowi.
Biskup okazał się roztropniejszym od nich. Przypuszczając, że ich doniesienia mogą być błędne, a podejrzenia nieuzasadnione, postanowił przed wydaniem sądu poznać księdza Vianney i od pierwszego widzenia pokochał go za jego prostotę, pobożność i pokorę. Odtąd stawał zawsze po jego stronie i wyrażał się o nim z wielką czcią i uwielbieniem. Prześladowania ze strony duchowieństwa ustały niebawem, ale nastąpiły inne ze strony świata, tego odwiecznego nieprzyjaciela cnoty i świętości. Ksiądz Vianney stał się ofiarą najniegodniejszych oszczerstw; obwiniano go o złe obyczaje, zasypywano bezimiennymi listami pełnymi obelg, rozwieszano paszkwile na murach plebanii, ale ten prawdziwie święty kapłan znosił to wszystko z bezprzykładną cierpliwością, pomny słów Zbawiciela: "Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem ich jest królestwo niebieskie".
Po ośmiu latach prześladowania ustały. Najzawziętsi przeciwnicy księdza Vianney stali się jego wielbicielami, a duchowieństwo, pozbywszy się zupełnie swych uprzedzeń, uczciło świątobliwego kapłana i pokochało go całym sercem.
Daleko i szeroko rozchodziła się sława świętości księdza Vianney, chociaż skromny i pokorny proboszcz wcale jej nie szukał. Tłumy ludzi rozmaitego stanu i stopnia wykształcenia z całej Francji i z innych krajów śpieszyły doń, aby go widzieć, słyszeć i łaskę Boską za jego pośrednictwem otrzymać, a on pocieszał nieszczęśliwych, krzepił słabych, nawracał niedowiarków i grzeszników, cudownie uzdrawiał chorych. Pielgrzymki te trwały lat trzydzieści, a nadzwyczajne cuda, które je spowodowały, w niczym nie ustępują tym, jakie znajdujemy w opisach dawnych żywotów Świętych.
Oto, co mówi jeden z pielgrzymów:
"Od czasu, gdy miałem szczęście spowiadać się przed księdzem Vianney i przyjąć Komunię św. z jego rąk, czuję się tak szczęśliwym, że wszystkie troski życia stały mi się lekkimi".
Inny znowu opowiada: "Nie mogę wyjść z podziwu na wspomnienie tego, co widziałem w Ars. Zrobiło to na mnie tak silne wrażenie, że zupełnie pozbyłem się niedowiarstwa. Dzieją się tam cuda: grzesznicy nawracają się, chorzy biorą uzdrowienie, ślepi widzą, głusi słyszą, chromi chodzą, rozmnaża się chleb, wino, zboże. Ten ksiądz Vianney to prawdziwy sługa Jezusa, prawdziwy Święty. Nigdy nie przestanę dziękować Bogu, że mię do Ars zaprowadzić raczył, bo jestem szczęśliwy, odzyskawszy wiarę i spokój duszy".
Pewien niedowiarek, świadek cudów księdza Vianney, przystąpiwszy do niego, rzekł: "Panie, chciałbym wierzyć, ale nie mogę. Co mam czynić?". - "Mój synu, - odrzekł święty kapłan" - "zbliż się do Boga, a Bóg zbliży się do ciebie. Łaska Jego oświeci twój umysł i uwierzysz, gdy się wyspowiadasz". Słowa te trafiły do serca młodego niedowiarka, upadł na kolana przed konfesjonałem i wyspowiadawszy się ze skruchą powstał zupełnie nawrócony.
W nauczaniu księdza Vianney, wzruszającym i pełnym naturalnej prostoty, była mądrość św. Augustyna i Tomasza z Akwinu, chociaż nie posiadał ani geniuszu, ani olbrzymiej wiedzy tych Ojców Kościoła, a jego pokora, miłosierdzie i życie ascetyczne stawiały go na równi ze św. Franciszkiem z Asyżu. Najwięcej czasu poświęcał słuchaniu spowiedzi, konfesjonał jego był w ciągłym oblężeniu, a ilu słabych na duszy spowiedź jego pokrzepiła, ilu nieszczęśliwych od rozpaczy uratowała i pocieszyła, ilu grzeszników i niedowiarków nawróciła, nikt tego nie policzy. Pomimo słabego zdrowia i cierpień, które znosił z bezprzykładną rezygnacją, nie zaniedbał umartwień i nie ustawał w pracy, aż w r. 1859 świątobliwy żywot równie świątobliwą śmiercią zakończył.
Zgon jego wywołał powszechny żal. Tłumy ludzi zbierały się u jego grobu, a liczne cuda dawały i dają świadectwo o świętości zmarłego kapłana.
Wkrótce po śmierci księdza Vianney Stolica Apostolska rozpoczęła proces nad badaniem życia i cudów zdziałanych za jego przyczyną. W poczet Świętych policzył go Ojciec św. Pius XI w roku 1925.

Nauka moralna

Św. Jan Vianney to przepiękny przykład i wzór dla każdego kapłana katolickiego, a szczególnie dla proboszczów. Jan Vianney, chociaż nie odznaczał się ani silnym zdrowiem fizycznym, ani wielkimi zdolnościami umysłowymi, dokonał przecież wielkich dzieł na ziemi, jako skromny proboszcz w biednej, zaniedbanej parafii, którą podniósł duchowo bardzo wysoko.
Tego wielkiego dzieła dokonał nie tylko słowem, ale i czynem, bo sam prowadził życie bardzo umartwione, wyzbywając się wszelkich wygód, aby tylko móc pomagać biednym. Szczególnie odznaczał się gorliwością w nawracaniu grzeszników, w czym i Bóg mu szczodrze błogosławił, bo nawet najzatwardzialsi grzesznicy pod wpływem jego zbawiennych słów nawracali się i czynili pokutę.
Toteż zupełnie słusznie Ojciec św. Pius XI powiedział w homilii podczas kanonizacji tego Świętego, że tylko Duch św. może w cudowny sposób z człowieka nawet nieuczonego uczynić najzdolniejszego rybaka ludzi.
Spośród wielu cnót, którymi jaśniał św. Jan Vianney, na pierwszy plan wysuwa się cnota wielkiej pracowitości jako duszpasterza. Lwią część dnia, a często i nocy poświęcał on słuchaniu spowiedzi.
Św. Jan Vianney jest pod każdym względem jednym z najbardziej przystępnych wzorów do naśladowania dla kapłanów, zajmujących się pracą parafialną, tym bardziej, że działo się to wszystko w bardzo bliskich nam czasach i pod względem warunków zewnętrznych bardzo do dzisiejszych podobnych.
Daj nam Boże dzisiaj więcej takich kapłanów-proboszczów, a zło moralne, które rozlało się jak morze po całej ziemi, szybko zniknie, ustępując miejsca cnotom chrześcijańskim.

Modlitwa

Boże wszechmogący, błagam Cię i proszę pokornie ze względu na zasługi, świątobliwe życie i gorliwość sługi Twego Jana, ażebyś po wieki wieków raczył darzyć Kościół święty kapłanami, którzy by żarliwie bronili Twej chwały i pod każdym względem służyli za przykład owieczkom powierzonym ich pieczy. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w niebie i na ziemi. Amen.

Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku - Katowice/Mikołów 1937 r.