STRONA INTERNETOWA POWSTAŁA W CELU PROPAGOWANIA MATERIAŁÓW DOTYCZĄCYCH INTEGRALNEJ WIARY KATOLICKIEJ POD DUCHOWĄ OPIEKĄ św. Ignacego, św. Dominika oraz św. Franciszka

Cytaty na nasze czasy:

"Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony"

Św. Ignacy Loyola


"Papa materialiter tantum, sed non formaliter" (Papież tylko materialnie, lecz nie formalnie)

J.E. ks. bp Guerard des Lauriers



"Papież posiada asystencję Ducha Świętego przy ogłaszaniu dogmatów i zasad moralnych oraz ustalaniu norm liturgicznych oraz zasad karności duszpasterskiej. Dlatego, że jest nie do pomyślenia, aby Chrystus mógł głosić te błędy lub ustalać takie grzeszne normy dyscyplinarne, to tak samo jest także nie do pomyślenia, by asystencja, jaką przez Ducha Świętego otacza On Kościół mogła zezwolić na dokonywanie podobnych rzeczy. A zatem fakt, iż papieże Vaticanum II dopuścili się takich postępków jest pewnym znakiem, że nie posiadają oni autorytetu władzy Chrystusa. Nauki Vaticanum II, jak też mające w nim źródło reformy, są sprzeczne z Wiarą i zgubne dla naszego zbawienia wiecznego. A ponieważ Kościół jest zarówno wolny od błędu jak i nieomylny, to nie może dawać wiernym doktryn, praw, liturgii i dyscypliny sprzecznych z Wiarą i zgubnych dla naszego wiecznego zbawienia. A zatem musimy dojść do wniosku, że zarówno ten sobór jak i jego reformy nie pochodzą od Kościoła, tj. od Ducha Świętego, ale są wynikiem złowrogiej infiltracji, jaka dotknęła Kościół. Z powyższego wynika, że ci, którzy zwołali ten nieszczęsny sobór i promulgowali te złe reformy nie wprowadzili ich na mocy władzy Kościoła, za którą stoi autorytet władzy Chrystusa. Z tego słusznie wnioskujemy, że ich roszczenia do posiadania tej władzy są bezpodstawne, bez względu na wszelkie stwarzane pozory, a nawet pomimo pozornie ważnego wyboru na urząd papieski."

J.E. ks. bp Donald J. Sanborn

czwartek, 20 sierpnia 2015

Żywot świętego Bernarda, Opata


 
   Święty Bernard (żył około roku Pańskiego 1120), rodem Francuz, przyszedł na świat w miasteczku Fontana położonym w Burgundii, roku Pańskiego 1091, w dziedzicznym zamku ojca swego hrabiego Tescelina. Matka jego Aleta spokrewniona była z panującymi książętami burgundzkimi. Był on trzecim z siedmiorga ich dzieci, a wychowanie jego powierzono duchownym w Chatillon.
Skupienie ducha, nieposzlakowana skromność, pokora, posłuszeństwo i wielka pobożność, i oto cnoty, którymi od dzieciństwa się odznaczał. Chociaż sumiennie przestrzegał czystości myśli i żywota, zdarzyło się pewnego razu, iż upodobawszy sobie panienkę szlacheckiego rodu, spojrzał na nią pożądliwym okiem. Zdybawszy się na grzechu, pobiegł do pobliskiego stawu, a przerąbawszy lód, skoczył w przeręblę i tak długo w niej pozostał, póki nie nadbiegli ludzie, którzy wyciągnęli go z wody pół martwego. Kilkakrotne pokusy zalotności i lekkomyślności wywołały w nim silne postanowienie schronienia się w zacisze klasztorne. Zamiarowi jego stawili silny opór ojciec, rodzeństwo i krewni, ostatecznie jednak ulegli jego nieugiętej woli. Wraz z nim wstąpili do klasztoru jego starsi bracia, wuj i dwudziestu czterech młodzieńców należących do najświetniejszych rodzin, między nimi święty Stefan. Przy pożegnaniu rzekł najstarszy brat do młodszego: "Bądź zdrów, miły braciszku. Ty teraz będziesz panem zamku i wszystkich włości do niego należących". Chłopczyna odpowiedział z płaczem: "Jak to, wy bierzecie sobie Niebo, a mnie zostawiacie ziemię? O! jak niesprawiedliwy jest taki podział!". Po kilku latach wstąpił i on do zakonu.

Bernard poddał się bezwarunkowo całej surowości reguły zakonnej i tak dalece opanował swe zmysły, że nic nie zdołało zerwać jego styczności z Bogiem.
Liczba zakonników wzrosła tym czasem do tego stopnia, że trzeba było zakładać nowe klasztory. Opat Stefan, otrzymawszy od hrabiego Hugona smutną i posępną "Dolinę goryczy", posłał tam dwudziestopięcioletniego Bernarda z dwunastu zakonnikami, z poleceniem, aby na tym pustkowiu założył klasztor. Trudne to było zadanie; zakonnicy krwawo i w pocie czoła pracować musieli, ażeby z nieurodzajnej ziemi wydobyć liche pożywienie dla mieszkańców klasztoru, a chleb, który jedli, był tak czarny i twardy, że goście bawiący w klasztorze płakali ze wzruszenia, widząc ich nędzne pożywienie. Opat Bernard umiał jednak podwładnych zakonników natchnąć takim duchem miłości i zadowolenia, że "Dolina goryczy" zamieniła się niezadługo na "Dolinę jasną" (Clairvaux - Clara valis). Zewsząd zbiegali się ciekawi, pragnący poznać ich żywot pełny mozołów i trudów, i doszło nawet do tego, że wielu rodziców strzegło pilnie swych synów i zakazywało im chodzić do Clairvaux, z obawy, aby zwabieni świętym przykładem Bernarda nie wstąpili do nowicjatu.
Po kilku latach liczył klasztor siedmiuset księży zakonnych, pomiędzy którymi byli książęta, hrabiowie, wojownicy, uczeni, artyści, a nawet rodzony ojciec Bernarda; nadto prośby o przyjęcie tak się mnożyły, że w ciągu kilkunastu lat powstało po różnych krajach sto sześćdziesiąt nowych klasztorów.
Niezmierna ta praca utrudzała wprawdzie młodego opata, wszakże nie życzył sobie innego wypoczynku nad przechadzkę po samotnym lesie, gdzie w cieniu szumiących jodeł zatapiał się w myślach o Bogu, wołając: "O błoga samotności, o samotna błogości!".

Sława Bernarda rozeszła się i rozbrzmiewała po wszystkich krajach, a połowa Europy, słysząc o jego mądrości i dzielności ducha, zasięgała jego rady. Udawali się do niego świeccy i duchowni, królowie i papieże, książęta i biskupi, powierzając mu najtrudniejsze i najzawilsze sprawy.
W świecie chrześcijańskim panował wtedy smutek i strapienie, albowiem Anaklet II, poparty przez przemożne stronnictwo, strąciwszy ze Stolicy Piotrowej prawowitego papieża Innocentego II, siał ziarno niezgody i wzniecał krwawe rokosze. Święty Bernard przebiegł wtedy całe Niemcy, Francję i Włochy, i piorunującą wymową i powtarzającymi się co dzień cudami przy chorych, kalekach i zatwardziałych grzesznikach tyle dokazał, że Innocentego II wszędzie jako prawowitego papieża uznano. Podróże jego podobne były do triumfalnego pochodu; z okolic na milę i więcej odległych zbierał się lud na uroczyste jego przyjęcie; wszyscy pragnęli go widzieć, słyszeć, ucałować stopy jego, a wszelkie jego starania, ażeby się uchylić od tych zaszczytów, były daremne. Szczęśliwszy był w swym stanowczym wymawianiu się od godności kościelnych, jakie nań zlać chciano. Uwolniony od wszystkich wrócił wkrótce do swej ubożuchnej celi.
Około tego czasu nadeszła ze Wschodu złowroga wiadomość o zdobyciu twierdzy Edessy przez Saracenów i niebezpieczeństwie grożącym Jerozolimie, więc papież Eugeniusz III polecił Bernardowi, ażeby zachęcił wiernych do nowej wyprawy krzyżowej. Święty opat usłuchał rozkazu i kazaniami, które prawił, wzbudził w całej Francji niezmierny zapał dla świętej sprawy. Trudniej poszło mu w Niemczech, gdzie się srożyło prześladowanie żydów. Sam cesarz Konrad III nie miał wielkiej chęci do udziału w wyprawie, ale na usilne prośby Bernarda zwołał sejm do Spiry. Bernard udał się tam przez Szwajcarię, działając w drodze liczne i wielkie cuda. W Spirze przyjęto go ze czcią i uwielbieniem, niezliczone tłumy ludu towarzyszyły mu przez wystrojone wieńcami i kwiatami ulice do kościoła katedralnego, gdzie nań czekał cesarz, legaci papiescy i książęta rzeszy niemieckiej. Gdy wchodził do świątyni, duchowieństwo zaintonowało hymn "Witaj Królowo", którego nuta tak rozrzewniła Bernarda, jako gorącego czciciela Maryi, że przy końcu hymnu potężnym głosem zaśpiewał: "O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo!". Potem tak serdecznie przemówił do zgromadzonych i tak żarliwie zachęcał ich do świętej walki, że cesarz na głos się rozpłakał i przypiął sobie krzyż na piersiach; za jego przykładem poszli książęta i hrabiowie. Nieszczęśliwy koniec wyprawy, spowodowany wiarołomstwem Greków, niezgody hetmanów i bezkarnością ciurów, sprawił Bernardowi wiele zmartwienia, zwano go bowiem fałszywym prorokiem, zarzucano mu wyludnienie miast i wysłanie na zgubę 200.000 ludzi. Bernard milczał, modlił się i cierpiał: później dopiero wymknęły mu się przy jakiejś sposobności słowa: "Jeżeli ludzie koniecznie szemrać muszą, niechże raczej szemrzą przeciw mnie, aniżeli przeciw Bogu".
Święty ten zakonnik zdziałał także wiele cudów, największym z nich był jednakże on sam, albowiem zbiedzony, chorowity mnich, miał świat na swoje rozkazy, śmiało ganił nadużycia i nieporządki wobec monarchów, papieży, biskupów i książąt, kierował według swej woli masami ludu, zapalał je do czci Boskiej, uciszał uniesienia i namiętności, a nigdy nie przekroczył granic nakazanych pokorą. Ogień poświęcenia i ofiarności zbyt rychło strawił jego słabe siły, a piękna jego dusza uleciała w Niebo w roku 1153. Papież Aleksander III zaliczył go do Świętych i pozwolił na publiczną jego cześć w roku 1174.
Liczne jego pisma znamionuje szlachetna prostota i serdeczność, dzięki którym nadano mu zaszczytny przydomek "Doktora miodopłynnego", a papież Pius VIII przyznał mu tę nazwę w imię Kościoła powszechnego.

Nauka moralna

Ileż to razy słyszymy z ust oziębłych katolików słowa: "Nie mogę więcej czynić dla zbawienia duszy, ani też nie mogę częściej chodzić na Mszę i do Komunii świętej, i nie mogę w niedziele i uroczystości słuchać kazań i nauk, bo nie mam czasu. Moje prace i zajęcia nie pozwalają na to". Jeżeli ktokolwiek na świecie mógłby się tłumaczyć i uniewinniać w ten sposób, to chyba jedyny Ojciec święty, który ma na głowie sprawy całego Kościoła, rozkrzewionego po wszystkich częściach świata. Bernard napisał też list w tej sprawie do papieża Eugeniusza III, dawniejszego ucznia swego, który tutaj podajemy w dosłownym brzmieniu:
"Mój Eugeniuszu, przemawiam do Ciebie z czcią i szacunkiem, który Ci się należy jako głowie Kościoła, ale zarazem z tak szczerą przychylnością, z jaką przemawiać winien ojciec miłujący Twą duszę. Żałuję Cię, że masz tyle zajęcia i wierzę, że Cię to smuci i trapi, że nie możesz więcej oddawać się nabożeństwu i że doznajesz przeszkód w pobożnym rozpamiętywaniu. Ale jeśli przy natłoku rozlicznych zatrudnień nie pamiętasz o sobie, jeśli nie zostawiasz sobie czasu na rozmowy z Bogiem, nie zapominaj o tym, ile przez to doznajesz spustoszeń w duszy, ile zatwardziałości stąd powstaje, ile szkód stąd ponosisz. Cóż mi to za życie, udzielać posłuchań od rana do wieczora, przyjmować i odczytywać prośby, godzić zwaśnione stronnictwa, słuchać ich skarg i zażaleń, sprawdzać akta kościelne i wygotowywać listy apostolskie! Gdyby to przynajmniej było we dnie tylko, ale i noce nie są wolne od tych zatrudnień. Na Boga żywego, do czegóż ma doprowadzić takie życie? Gdzież tu podobieństwo pomyśleć o własnej duszy w zamęcie prac tak licznych i różnorodnych? Jeśli tak dalej całkowicie oddawać się będziesz podobnym zajęciom, jeśli nie zostawisz ani chwili czasu dla siebie, wtedy ostygnie w Tobie wszelka pobożność, myśl Twoja odwyknie od wznoszenia się ku Niebu, zobojętniejesz dla duszy swej i zajdziesz tam, dokąd zajść nie myślisz. Zapytasz mnie "dokąd?" Oto stwardnieje Twe serce, z twardym sercem zasiadać będziesz na stolicy Piotra jak zatwardziały faraon. Wiem, że sam to widzisz i opłakujesz niekiedy gorzko niepokoje, połączone z dostojeństwem, które piastujesz; ale daremne będą łzy, daremne utyskiwania i westchnienia Twoje, jeśli nie ulżysz sobie zajęcia i nie poprawisz się. Odpowiesz mi może: "Tego uczynić nie mogę, gdyż urząd mój na to nie pozwala i cały świat spoczywa na mych barkach; moją powinnością jest trzymać bramę Niebios otwartą dla katolików, niewiernych i innowierców, a to wymaga nieustannej troskliwości i pracy". Słusznie i sprawiedliwie, mój Eugeniuszu! Ale pamiętaj o tym, że i sam dla siebie bramę Niebios winieneś trzymać otwartą! Jeśli troszczysz się o wszystkich, winieneś się troszczyć i o siebie, i to najpierw o siebie. Na cóż Ci się przyda zyskać wszystkich, a zgubić siebie? Cóż Ci pomoże, otworzyć Niebo dla wszystkich, a zamknąć je dla siebie?" - Niechże sobie zapamiętają te słowa wszyscy, którzy "nie mają czasu", aby się modlić!

Modlitwa

Boże, któryś św. Bernarda wyniósł do takiego stopnia świętości, spraw to łaskawie, abyśmy w ślady jego wstępując, nigdy nie zapomnieli, jak wysokie jest nasze przeznaczenie i abyśmy nigdy nie zapominali o Bogu i zbawieniu duszy naszej. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.


Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku - Katowice/Mikołów 1937 r.