STRONA INTERNETOWA POWSTAŁA W CELU PROPAGOWANIA MATERIAŁÓW DOTYCZĄCYCH INTEGRALNEJ WIARY KATOLICKIEJ POD DUCHOWĄ OPIEKĄ św. Ignacego, św. Dominika oraz św. Franciszka

Cytaty na nasze czasy:

"Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony"

Św. Ignacy Loyola


"Papa materialiter tantum, sed non formaliter" (Papież tylko materialnie, lecz nie formalnie)

J.E. ks. bp Guerard des Lauriers



"Papież posiada asystencję Ducha Świętego przy ogłaszaniu dogmatów i zasad moralnych oraz ustalaniu norm liturgicznych oraz zasad karności duszpasterskiej. Dlatego, że jest nie do pomyślenia, aby Chrystus mógł głosić te błędy lub ustalać takie grzeszne normy dyscyplinarne, to tak samo jest także nie do pomyślenia, by asystencja, jaką przez Ducha Świętego otacza On Kościół mogła zezwolić na dokonywanie podobnych rzeczy. A zatem fakt, iż papieże Vaticanum II dopuścili się takich postępków jest pewnym znakiem, że nie posiadają oni autorytetu władzy Chrystusa. Nauki Vaticanum II, jak też mające w nim źródło reformy, są sprzeczne z Wiarą i zgubne dla naszego zbawienia wiecznego. A ponieważ Kościół jest zarówno wolny od błędu jak i nieomylny, to nie może dawać wiernym doktryn, praw, liturgii i dyscypliny sprzecznych z Wiarą i zgubnych dla naszego wiecznego zbawienia. A zatem musimy dojść do wniosku, że zarówno ten sobór jak i jego reformy nie pochodzą od Kościoła, tj. od Ducha Świętego, ale są wynikiem złowrogiej infiltracji, jaka dotknęła Kościół. Z powyższego wynika, że ci, którzy zwołali ten nieszczęsny sobór i promulgowali te złe reformy nie wprowadzili ich na mocy władzy Kościoła, za którą stoi autorytet władzy Chrystusa. Z tego słusznie wnioskujemy, że ich roszczenia do posiadania tej władzy są bezpodstawne, bez względu na wszelkie stwarzane pozory, a nawet pomimo pozornie ważnego wyboru na urząd papieski."

J.E. ks. bp Donald J. Sanborn

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Zbójecki Kościół (część I) - Patrick Henry Omlor

german 
Liczba  π  i Vaticanum II


Historia poniżej przedstawiona, choć brzmi może absurdalnie, niemniej jednak zdarzyła się naprawdę. Pewnego razu podjęto próbę urzędowego ustalenia wartości liczby π. Jak każdy uczeń wie, π jest pewną ustaloną stałą – można powiedzieć "stałą przyrody" – określającą stosunek długości obwodu koła do jego średnicy. Przybliżona wartość π, podana z dokładnością do siedmiu miejsc dziesiętnych, wynosi 3,1415927. Mówimy o wartości "przybliżonej", gdyż nie można podać dokładnej wartości tej liczby. Z tej przyczyny, dla celów obliczeniowych trzeba używać jakiegoś przybliżenia π, np. 22/7 lub 3,14 albo 3,1416 itd. Dlatego przybliżony obwód danego koła o możemy wyliczyć mnożąc π przez jego średnicę d – przyjmując (na przykład) 3,1416 za wartość π – według wzoru o = π d.



W 1897 roku kongresman T. I. Record z hrabstwa Posey, w stanie Indiana, złożył w legislaturze tego wielkiego i suwerennego Stanu słynny projekt ustawy Nr 246. Projekt ten przewidywał, że urzędowo ustali się, iż wartość π wynosi 4, względnie 3,2 lub będzie to jakaś inna przyjemna, wygodniejsza w użyciu liczba. Chociaż przyjęcie, że π = 4 mogło uczynić niektóre obliczenia arytmetyczne łatwiejszymi, to wyniki wszystkich matematycznych obliczeń, w których występuje liczba π, byłyby nieprawdziwe, choć "z prawnego punktu widzenia" byłyby poprawne. Niezrażony swoimi rozważaniami, Mr. Record twierdził w projekcie, że "ponieważ będąca w obecnym użyciu reguła nie sprawdza się... w związku z tym powinna zostać odrzucona jako całkowicie nieodpowiednia i myląca w praktycznych zastosowaniach" (!). Chociaż projekt – z jakiegoś tajemniczego powodu – przedstawiono początkowo do rozpatrzenia przez Komisję d/s Ziem Bagiennych, to ostatecznie trafił on do Komisji Edukacji. Komisja, po przeanalizowaniu projektu odesłała go z powrotem do Izby Reprezentantów z aprobującą rekomendacją. I rzeczywiście, Izba Reprezentantów Stanu Indiana w głosowaniu przyjęła jednomyślnie Projekt Nr 246 (67 głosów "za"). Następnie projekt został przesłany do Senatu i chociaż pierwsze czytanie przeszedł bardzo dobrze, to jednak w drugim czytaniu Senat go odrzucił. W ten sposób storpedowano ostatecznie tę innowację mającą być punktem zwrotnym w historii i w zamierzeniu przynieść ulgę obywatelom Indiany, uwalniając ich od tej dawno ustalonej reguły, która "się nie sprawdza" i jest "całkowicie nieodpowiednia".




Do przypomnienia tej historii skłoniły mnie moje ostatnie refleksje na temat osiągnięć Vaticanum II. Jednakże tam gdzie projekt kongresmana poniósł klęskę, tam Vaticanum II odniosło sukces, choć w obu przypadkach w gruncie rzeczy usiłowano dokonać tego samego. Kilku wywrotowych delegatów soborowych wprowadziło całkiem nową wartość, a cały sobór za nią zagłosował i zatwierdził ją. Następnie wszyscy zaczęli udawać, że chodzi tu o tę samą wartość co dotychczas i nadal określali ją taką samą, jak dotychczas, starą nazwą, a mianowicie "Kościołem katolickim". Faktem jest natomiast, że ta całkiem nowa wartość, ten ich nowy ekumeniczny kościół, w żaden sposób nie jest tym samym, co prawdziwy katolicki Kościół, dokładnie tak samo, jak π nie jest równe 4.



Czy to ten sam Kościół?



Francuzi mają paradoksalne przysłowie: "Im bardziej coś się zmienia, tym bardziej pozostaje tym samym". Oczywiście, w większości życiowych sytuacji nie jest to prawdą. Popiół z cygara wypełniający popielniczkę nie jest cygarem. A kościół, który zamieniono w gruzowisko albo przerobiono na jadalnię, nie jest już dalej kościołem. Niech nikt już się dłużej nie łudzi. Ta ekumeniczna organizacja z jej kłamliwymi, propagandowymi organami całego świata, eufemistycznie określanymi jako "prasa diecezjalna" lub "prasa katolicka" albo "Watykańskie Wytyczne" dla tego i owego; ten nowy kościół z jego kardynałami i biskupami oddanymi sprawom "międzywyznaniowym" i z jego wiarołomnymi duchownymi uważającymi się za nic więcej jak "przewodniczących zgromadzenia" albo "sługi słowa" wraz z jego tchórzliwym i wykiwanym "Ludem Bożym" ograbionym ze swego pierworództwa – wszystko to po prostu nie jest prawdziwym katolickim Kościołem. Nie, ten ekumeniczny koszmar uwikłany w chaosie jest szatańską Arką Zguby. Tak jak Papież św. Leon I słusznie określił pewien fałszywy "ekumeniczny sobór" Zbójeckim Soborem (Latrocinium), tak samo to, z czym się teraz stykamy, jest ni mniej, ni więcej jak tylko Zbójeckim Kościołem.



Ileż to "zmian" mógłby ewentualnie doznać katolicki Kościół i nadal pozostać Kościołem? Całkowicie jawne są dla wszystkich oszalałe wysiłki nowych zbójców dążących do zniszczenia wszelkiej łączności i związków z przeszłością, do doszczętnego wymazania z pamięci wszystkich pozostałości starożytnego, prawdziwego, tradycyjnego Kościoła. Czy można myśleć, że nowy Zbójecki Kościół to Kościół katolicki, skoro tak rozmyślnie i skrupulatnie próbuje wymazać wszystko, co katolickie z pamięci? Absurd nad absurdami! Jakie są charakterystyczne znamiona Zbójeckiego Kościoła? Możemy wyliczyć następujące cechy: porzucił on większość istotnych praw, zasad dyscypliny oraz praktyk prawdziwego Kościoła; posiada nowe "Pisma Święte", które są sfałszowanymi przeróbkami Pisma Świętego; lekceważy prawdziwą katolicką Tradycję; gardzi czcigodnymi zwyczajami katolickiego Kościoła; jego nowe "modlitwy" to modyfikacje starych katolickich modlitw, przykrojone do herezji nowego Zbójeckiego Kościoła; lekceważy i zniechęca do wielu pobożnych praktyk i modlitw, do których prawdziwy katolicki Kościół zawsze zachęcał; posiada liturgię, sakramentalne obrzędy i "Nową Mszę" pozbawione wszystkiego, co jest prawdziwe, dobre i piękne w liturgii, obrzędach i Świętej Ofierze katolickiego Kościoła; nie przepada zbytnio za Świętymi, co okazuje, wypierając się niektórych, "degradując" innych i licząc na to, że wielu pozostałych zostanie wkrótce zapomnianych.



Idźmy dalej. Zbójecki Kościół ma przewrotne doktryny, innowacje, które są sprzeczne z prawdziwym, katolickim nauczaniem; jego "Lud Boży" nasiąka tymi naukami podczas słuchania kazań i czytania "katolickiej" literatury; nowe "katechizmy" dla dzieci są wypełnione takimi samymi zdradliwymi doktrynami, sugestiami i teoriami, które zawierają truciznę i mają zapewnić, że w dojrzałym wieku z tych dzieci wyrosną dobrzy, buntowniczy "zbójcy"; nowa moralność ze swymi "uaktualnionymi" poglądami na "grzech" jest zaprzeczeniem kodeksu moralności katolickiego Kościoła; i wreszcie, utrzymuje się, iż sama struktura nowego kościoła nie jest monarchiczna, jak w przypadku katolickiego Kościoła, lecz raczej "kolegialna" i demokratyczna.



Skoro zatem nauczanie i doktryny, prawa i zasady dyscypliny, kodeks moralny, praktyki, modlitwy, liturgia, sama Msza i – tak, nawet struktura – jeśli wszystko jest inne, pod jakim zatem względem – odpowiedzcie proszę – ten nowy kościół może być tym tożsamym z Kościołem katolickim?



Możecie twierdzić, że w rzeczywistości nie zmieniło się nic zasadniczego, że "istota" Kościoła nadal pozostaje niezmieniona. Możecie dowodzić, że żadna z nauk wiary czy moralności tak naprawdę nie różni się od tego, czym były wcześniej. Lecz są to z waszej strony wyłącznie pobożne życzenia, ponieważ nauczanie podawane do wierzenia i moralność proponowana do praktycznego zastosowania nie są już takie same. Przyjęte jest, że Kościół może bez utraty Swej tożsamości zmienić prawa, zasady dyscypliny i praktyki (niektóre z nich), ponieważ ma On władzę i prawo zmieniać jedynie ludzkie ustanowienia. (Oczywiście, Kościół w Swej długiej historii nigdy nie zmieniał ich swawolnie i na skalę masową, gdyż byłoby to szaleństwem!). Jednakże to nie z takim problemem mamy do czynienia; chodzi o to, że zmiany wykraczają poza dopuszczalną reformę prawa, dyscypliny, itd.; to "wierzenia" i moralne standardy Zbójeckiego Kościoła są nowe i odmienne.



Dla wykazania prawdziwości tego ostatniego stwierdzenia wystarczy przedstawić choćby jeden przykład. Ponieważ jeżeli chociaż jedna zasadnicza nauka – tzn. dotycząca wiary objawionej albo sprawy związanej z wiarą i koniecznej dla jej obrony – którą głosił katolicki Kościół zostałaby odrzucona, to odrzucający ją nie mogliby w żaden sposób utrzymywać, że reprezentują prawdziwy Kościół. Twierdzenie to znajduje potwierdzenie w następujących źródłach:



(1) "Jeżelibyśmy nie mieli się zgodzić choćby na jedną jedyną z prawd tych, to znaczyłoby tyle, jak gdyby wszystkie owe prawdy były przez nas odrzucone" (Papież Leon XIII, Encyklika Sapientiae Christianae).



(2) "Siła i natura wiary katolickiej ma tę właściwość, że jej nic ani dodać ani ująć nie można: albo się ją całą wyznaje, albo się ją w całości odrzuca. «Ta jest wiara katolicka, której, jeżeli kto wiernie i mocno nie wyznaje, zbawionym być nie może» (Symbol św. Atanazego). Nie ma zatem potrzeby czynienia dodatków do zaznaczenia wyznania wiary katolickiej; każdemu niech wystarczy wyznanie: «Imię moje chrześcijanin, nazwisko katolik»; niech tylko stara się być naprawdę tym, kim się być mianuje" (Papież Benedykt XV, Encyklika Ad Beatissimi).



(3) "Powinnością tych, co słuchali Jezusa, było nie tylko przyjęcie w całości Jego nauki, lecz uznanie umysłem poszczególnych rzeczy, które On przekazał – jeśli chcieli osiągnąć zbawienie, jest bowiem niedorzecznością, aby nie okazywać Bogu wiary nawet w jednej rzeczy... A zatem nie godziło się wyłączyć ani jednego przykazania z nauki Apostołów, jak i odrzucić czegokolwiek z nauki samego Chrystusa" (Papież Leon XIII, Encyklika Satis Cognitum).



(4) "A ponieważ prawda Prawdzie nie może się sprzeciwiać, [przeto] wszelkie zdanie sprzeczne z prawdą objawionej wiary określamy jako zupełnie fałszywe" (V Sobór Laterański, Bulla Apostolici regiminis).



Nowa nauka o "ekumenizmie"



Oto tutaj mamy przykład zmiany doktryny. W "Dekrecie o ekumenizmie" Vaticanum II czytamy, co następuje: "Do osiągnięcia tego wielce są pomocne zebrania, z udziałem obu stron, dla omówienia głównie kwestii teologicznych, gdzie by każdy występował jako RÓWNY WŚRÓD RÓWNYCH..." (podkreślenie dodane). To nauczanie Vaticanum II odnosi się do tak zwanego "dialogu ekumenicznego" między katolikami i niekatolikami. Zawarte są tu następujące trzy punkty: (1) spotkania, zebrania itd. między katolikami a niekatolikami powinny się odbywać; (2) na tych spotkaniach katolicy nie tylko mogą, lecz powinni traktować niekatolików równoprawnie; (3) mówi się i to bardzo wyraźnie, że takie "równoprawne traktowanie" ma obowiązywać podczas dyskusji teologicznych.



Przede wszystkim, co się tyczy punktu (1), to czy takie spotkania w ogóle powinny się odbywać? Odnośnie do podobnych starań podejmowanych w przeszłości, Papież Pius XI nauczał w następujący sposób: "W tym celu urządzają zjazdy, zebrania i odczyty... i zapraszają na nie dla omówienia tej sprawy wszystkich, bez różnicy... Katolicy nie mogą żadnym paktowaniem pochwalić takich usiłowań, ponieważ one zasadzają się na błędnym zapatrywaniu, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne... Wyznawcy tej idei nie tylko są w błędzie i łudzą się, lecz odstępują również od prawdziwej wiary, wypaczając jej pojęcie i krok po kroku popadają w naturalizm i ateizm. Z tego jasno wynika, że od religii, przez Boga nam objawionej, odstępuje zupełnie ten, ktokolwiek podobne idee i usiłowania popiera" (encyklika Mortalium Animos; podkreślenie dodane). Nie tylko wyżej cytowany ustęp z "Dekretu o ekumenizmie", ale sam dekret od początku do końca i w całości rzeczywiście całkiem wyraźnie zasadza się na błędnym zapatrywaniu, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne. Dla zobrazowania tego można cytować liczne ustępy dekretu. Na przykład: "Ponadto wśród elementów czy dóbr, dzięki którym razem wziętym sam Kościół się buduje i ożywia, niektóre i to liczne i znamienite mogą istnieć poza widocznym obrębem Kościoła katolickiego"...; liturgicznym obrzędom niekatolików "trzeba przyznać zdolność otwierania wstępu do społeczności zbawienia"; "Duch Chrystusa nie wzbrania się przecież posługiwać nimi (oddzielonymi kościołami i wspólnotami) jako środkami zbawienia..." (!); ...podają się za "prawdziwe spadkobierczynie Jezusa Chrystusa" itd., itd. Jeżeli oddzielone kościoły posiadają rzekomo bardzo wiele znamienitych elementów i dóbr itd.; jeżeli rzekomo są zdolne otwierać wstęp do społeczności zbawienia; jeżeli nawet są "środkami zbawienia" (rzekomo); wtedy trzeba przyznać, że są one przynajmniej "mniej lub więcej dobre i chwalebne". Takie mniemanie – a taki jest duch ożywiający od początku do końca "Dekret o ekumenizmie" – jest według słów Piusa XI "błędne", "wypacza prawdziwe pojęcie wiary" i "jest równoznaczne odstępstwu od religii przez Boga objawionej".



Jeśli chodzi o punkty (2) i (3), czyli teologiczne dyskusje na równych prawach, to nauczanie Vaticanum II jest wewnętrznie błędne. Pozwolenie na jakiekolwiek "równoprawne" traktowanie Kościoła Chrystusowego i Jego nauki oraz błędu, herezji i niedowiarstwa jest zbrodnią przeciw prawdzie, jest przeciwne rozumowi i stanowi zdradę Chrystusa. Papież Leon XIII stwierdza, że "sprzeciwia się bowiem rozumowi, aby złe czy dobre takie samo miało prawo" (encyklika Libertas Praestantissimum). Ponadto doktryna prezentowana w "Dekrecie o ekumenizmie" jest naturalistyczna i masońska, jako że ten sam Papież Leon naucza: "[masoni i naturaliści uważają że:] istnieją różne wyznania religijne, lecz nie ma żadnej racji, ażeby któremuś z nich dawać pierwszeństwo przed innymi; wszystkie mają zajmować takie samo miejsce"; i jeszcze: "[masoni] propagują wielki błąd współczesny... że pomiędzy poszczególnymi wyznaniami nie ma żadnej różnicy. Takie zaś postępowanie prowadzi do upadku wszystkich religii, a szczególnie religii katolickiej, która sama jedna wśród wszystkich będąc prawdziwą, bez największej ujmy dla siebie z innymi zrównaną być nie może" (encyklika Humanum Genus). Czy jest tu mowa o równoprawności?



Nie trzeba dodawać, że niekatolicy nie mają nic przeciwko "równoprawności", ponieważ "oświadczają, że chcą wprawdzie rokować z Kościołem Rzymskim, lecz z zastrzeżeniem równości wzajemnych praw, tzn. jako równouprawnieni. Gdyby jednak mogli prowadzić rokowania, to bez wątpienia dążyliby do takiego porozumienia, które umożliwiłoby im trwanie przy tych zapatrywaniach, z powodu których błąkają się jeszcze ciągle poza jedyną owczarnią Chrystusa" (Mortalium Animos). Kontynuując, Papież Pius XI wyjaśnia następnie zasadniczą naturę nauczania wyłożonego w Mortalium Animos: "W tych warunkach oczywiście ani Stolica Apostolska nie może uczestniczyć w ich zjazdach, ani też nie wolno wiernym zabierać głosu lub wspomagać podobne poczynania. Gdyby to uczynili, przywiązaliby wagę do fałszywej religii chrześcijańskiej, różniącej się całkowicie od jedynego Kościoła Chrystusowego. Czyż możemy pozwolić na to – a byłoby to rzeczą niesłuszną i niesprawiedliwą, – by prawda, a mianowicie prawda przez Boga objawiona, stała się przedmiotem układów? CHODZI TU O OCHRONĘ OBJAWIONEJ PRAWDY" (podkreślenie dodane). To nowe nauczanie Vaticanum II jest dlatego dokładnym odwróceniem podstawowego nauczania Kościoła katolickiego odnoszącego się do wiary objawionej, ponieważ nauki Leona XIII i Piusa XI powtarzające to, co Kościół zawsze głosił, są absolutnie konieczne dla obrony wiary. Zbójecki Kościół nie jest Kościołem katolickim.



Oni nie tylko wywracają doktrynę, ale czyniąc to, używają słowo w słowo dokładnie tej samej frazeologii, którą Kościół potępił. Porównajcie ich słowa o "równoprawności" z następującym nauczaniem Leona XIII: "W istocie, (...) Kościół uważa za niedozwolone stawianie różnych wyznań na równi z prawdziwą religią..." (encyklika Immortale Dei).



Nowa moralność "ekumenizmu"



Biorąc za przykład "Dekret o ekumenizmie" rozważmy następnie, jak nowy Ekumeniczny Kościół wywrócił moralne nauczanie prawdziwego Kościoła katolickiego. Według Kodeksu Prawa Kanonicznego (kan. 1258) wszelka  "czynna" forma uczestnictwa w obrzędach z niekatolikami jest całkowicie i zwyczajnie zakazana pod karą grzechu śmiertelnego. Takie uczestnictwo we wspólnych nabożeństwach religijnych – nazywane jest communicatio in sacris. Każdego księdza uczono i wbijano mu do głowy w seminarium, że communicatio in sacris jest absolutnie zakazane – żadnych "jeśli, i, albo" – pod karą grzechu śmiertelnego; i wszyscy katolicy byli świadomi lub oczywiście powinni byli być świadomi tego nauczania. By zrozumieć w pełni i jasno naukę o communicatio in sacris konieczne jest uchwycenie różnicy między aktywnym i biernym udziałem w niekatolickich obrzędach.



Wyłącznie fizyczna obecność albo bierny udział jest (wg Kodeksu Prawa Kanonicznego 1258 par. 2) tylko tolerowany i to pod warunkiem, że: (1) istnieje ważna przyczyna fizycznej obecności na niekatolickim obrzędzie; (2) w przypadku wątpliwości, czy taka przyczyna istnieje, biskup musi udzielić aprobaty; i (3) uczestnictwo w niekatolickim obrzędzie nie wywoła zagrożenia, iż katolik stanie się przyczyną zgorszenia albo że jego własna wiara zostanie wystawiona na szwank. Mając na uwadze wyżej wymienione warunki, jasnym jest, iż zamiarem Kościoła jest zniechęcenie nawet do biernego uczestnictwa. Ponadto, co się tyczy biernego udziału, to aby spełnić wymagane przezeń warunki, dana osoba nie może włączyć się jakimkolwiek pozytywnym aktem kultu i musi powstrzymać się od wszelkiego pozytywnego działania. Oczywiste jest, że nawet "bierny" udział równie dobrze może stanowić zagrożenie dla niektórych katolików. W Prawie Kanonicznym autorstwa Bouscaren'a i Ellis'a (jeden z najlepszych dostępnych komentarzy do Prawa Kanonicznego) czytamy na s. 704: "Możliwe jest, że nawet wyłącznie biernemu udziałowi może towarzyszyć wewnętrzna intencja akceptacji, przyzwolenia lub wspierania niekatolickiego kultu; jeśliby to było prawdą, byłby to formalny współudział w grzesznym akcie, zakazany przez prawo naturalne" (podkreślenie dodane).



Jeśli katolik poza fizyczną obecnością wziąłby udział w kulcie przez jakikolwiek pozytywny akt wspólnie z niekatolikami, taki czyn byłby aktywnym uczestnictwem. Takie jest znaczenie communicatio in sacris. Communicatio in sacris jest śmiertelnie grzeszne, ponieważ jest to "formalne uczestnictwo w złym czynie zabronionym przez prawo naturalne". Weźmy pod uwagę tak obecnie rozpowszechnioną tzw. aktywność "międzywyznaniową", odwiedzanie protestanckich kościołów i żydowskich synagog, wymienianie się duchownymi itd. Utrzymywanie, że takie praktyki podpadają pod "bierną współpracę", byłoby jawnym kłamstwem. W najmniejszej mierze nie ma "poważnej przyczyny", by się one odbywały, w najmniejszym stopniu nie można uważać, że nie występuje tam "żadna groźba zgorszenia albo wystawienia wiary na szwank". Doprawdy, jedynym z trzech warunków wymaganych przez prawo kanoniczne, który jest dosłownie wypełniany, jest ten, że często biskupi zezwalają na to wszystko!



A oto przykład. W piśmie "Parish News Report" parafii św. Alojzego w Palo Alto, w Kalifornii (styczeń 1971) czytamy: "Msza dla uczczenia Oktawy Jedności Kościoła (24 stycznia) będzie miała akcent ekumeniczny. Zostali na nią zaproszeni nasi sąsiedzi z drugiej strony ulicy, z Wesley Methodist Church, a ich pasterz, czcigodny Bob Schlager weźmie udział w uroczystości wygłaszając krótką przemowę pod koniec Mszy. Nasza wspólnota parafialna została zaproszona do przyłączenia się do nabożeństwa metodystów Wesley w następną niedzielę, 31 stycznia, o godzinie 11.00. Krótkie przemówienie do zgromadzenia podczas nabożeństwa wygłosi ksiądz McGuiness". Czy to wygląda na "bierny udział"? "Przyłączenie się do nabożeństwa metodystów z Wesley o godzinie 11.00"? Czy "przemówienie" katolickiego księdza do protestanckiego zgromadzenia "podczas nabożeństwa" jest tylko "bierną" czynnością? Takie przykłady jak ten, pochodzący z moich okolic, mnożą się wszędzie każdego tygodnia. Wszystkie te "ekumeniczne" i "międzywyznaniowe" praktyki są aktywnym uczestnictwem, podpadają pod communicatio in sacris i są śmiertelnie grzeszne, będąc formalną współpracą w złym akcie zabronionym przez prawo naturalne.



Wszystko to jest nie tylko dozwalane, ale również popierane przez Vaticanum II. W "Dekrecie o ekumenizmie" czytamy: "Nie można wszakże uznać współudziału w świętych czynnościach (communicatio in sacris) [communicatio in sacris – dokładnie takie sformułowanie jest użyte w łacińskim tekście tego dekretu] za środek, który bez zastrzeżeń należałoby stosować dla przywrócenia jedności chrześcijan. Współudział ten szczególnie zawisł od dwóch zasad: od konieczności zaznaczania jedności Kościoła i od uczestnictwa w środkach łaski". Gdzie indziej w tym samym dekrecie, odnosząc się do wspólnot prawosławnych schizmatyków, Vaticanum II namawia: "pewien współudział w czynnościach świętych (communicatio in sacris), w odpowiednich okolicznościach i za zgodą kościelnej władzy [tzn. Zbójeckiego Kościoła], jest nie tylko możliwy, ale i wskazany".



Jak można "świadczyć o jedności Kościoła" – tzn. jedności katolickiego Kościoła – modląc się na niekatolickim nabożeństwie? Jak można "mieć udział w środkach łaski" uczestnicząc w zgromadzeniu, które odrzuca wszystkie zwyczajne kanały łaski dane nam przez Chrystusa? Jak może katolik "współuczestniczyć w środkach łaski" dopuszczając się czynu zabronionego przez prawo naturalne, tj. formalnego udziału w złym czynie? Jak w końcu można "mieć udział w środkach łaski", popełniając grzech śmiertelny? "Ludzie... mają ścisły obowiązek", mówi Papież Leon XIII - "w ten sposób Boga czcić, w jaki sam Bóg nauczył, iż chce być czczony" (Immortale Dei).



Tak to wygląda. Nie próbujcie nam wmawiać, że nic zasadniczego się nie zmieniło, że w Zbójeckim Kościele tkwi "istota" Kościoła katolickiego. Niech nikt nie mówi, że reguły moralności, definicja, czym jest grzech, a czym nie jest, nie zostały zmienione. Nowe doktryny przedłożone do wierzenia i nowy "kodeks moralności" stoją w otwartym konflikcie z nauką i moralnością prawdziwego katolickiego Kościoła. Nowy ekumeniczny kościół ma się tak do prawdziwego katolickiego Kościoła, jak 4 do liczby π.



Trochę Elementarnej Logiki



Fundamentalną przesłanką, którą musimy przyjąć, jest to, że Kościoła katolickiego absolutnie nie można posądzać o to, by kiedykolwiek mógł sam sobie zaprzeczyć w jakimkolwiek punkcie nauki wiary lub moralności, ani też w żadnej nauce odnoszącej się do wiary lub moralności, która jest konieczna dla ich ochrony. Bezspornym faktem jest to, że "Dekret o ekumenizmie" – będący tylko jednym z wielu możliwych do przytoczenia przykładów – zadaje kłam, wywraca zupełnie nauczanie Kościoła katolickiego. Toteż wniosek, jaki musi być z tego wyciągnięty, jest taki, że Vaticanum II i ten cały nowy ekumeniczny kościół przez nie odkryty w żaden sposób nie stanowią części, ani nie są też tożsame z prawdziwym Kościołem katolickim. Pomimo tego, z jakichś przyczyn oczekuje się od nas, byśmy przyjęli za niezbity fakt, iż Duch Święty przebywał tam, czuwając nad dyskusjami i decyzjami Vaticanum II. Ten sam Duch Święty, który zawsze oświecał, uświęcał i kierował Swoim Kościołem? Ten sam Duch Święty, który prowadził Swych papieży – np. Leona XIII, Piusa XI itd. – by nauczali i głosili coś dokładnie przeciwnego do tego, co Vaticanum II naucza i głosi? Odpowiedzcie nam, czy może Duch Święty rozmyślił się i zmienił zdanie?



Bóg dopuścił Vaticanum II, to wszystko! Zapewnienia, że Duch Święty kierował jego decyzjami, byłyby tak samo bluźniercze, jak zaręczanie, że kierował On i zainspirował protestancką rewoltę. Jedyne Źródło Prawdy nie może tworzyć ani inspirować oszustwa, zamętu i ani w najmniejszej mierze nie może asystować przy obmyślaniu faktycznego programu zniszczenia Swego Świętego Kościoła! Takie są owoce Vaticanum II.



Wielu oddanych i prawdziwych katolików ma dylemat z Vaticanum II. Dla nich jest to coś na kształt brzydkiego kaczątka albo niepoprawnego, niegrzecznego dziecka. Przy całej swej uczciwości i pomimo wszystkich usilnych intelektualnych wysiłków nie są w stanie pogodzić jego nauczania z prawdziwymi naukami, które znali zawsze; a jednak, ponieważ szczerze sądzą, że "jakoś" albo "w pewien sposób" Vaticanum II było dziełem Ducha Świętego, to próbują przyjąć jego nauczanie albo w najgorszym wypadku ignorują je, lecz nie wyobrażają sobie, by mogli je odrzucić zupełnie. Nie mogą pojąć,, w jaki sposób Vaticanum II można pogodzić z ortodoksyjnym katolicyzmem; stanowi to dla nich "tajemnicę", ale przyjmują teorię, że jednak jest to możliwe.



Sobór w Bazylei (1431-1449) długo był uważany za coś w rodzaju zagadki (zob., na przykład, Catholic Encyclopedia, v. 2, s. 334). Kwestia, czy powinien być traktowany jako powszechny, czyli ekumeniczny, "była często przedmiotem gorących dyskusji" (Cath. Encyc., loc. cit.). Niektórzy uważają cały sobór – od początku do końca – za prawdziwy. Inni utrzymują, że był to rzeczywisty sobór ekumeniczny aż do czasu, gdy Papież Eugeniusz IV ogłosił bullę przenoszącą go do Ferrary (18 września 1437). Jeszcze inni odrzucają go zupełnie i twierdzą, że w żadnym sensie nie był on, ani też żadna jego część, prawdziwym soborem ekumenicznym. Wśród tych ostatnich możemy znaleźć św. Roberta Bellarmina. Całkowicie odrzucił on Sobór w Bazylei z powodu (m.in.) "późniejszego buntowniczego nastawienia" Ojców Soboru w stosunku do papieskich dekretów próbujących Sobór zakończyć. Z powodu tego późniejszego buntu (widzialnego owocu postawy Ojców Soboru) św. Robert zastosował zasadę działania z mocą wsteczną i status Bazylei jako prawdziwego soboru powszechnego uznał za nieważny i pozbawiony znaczenia. To nie jest opinia "teologa-amatora"; przypomnijmy, że św. Roberta Bellarmina Kościół obdarzył rzadkim honorem, tytułując go "Doktorem Kościoła".



Jak wcześniej wspomniano, jest wielu prawdziwych i oddanych katolików, którzy szukają wyjścia – uczciwego i ortodoksyjnego rozwiązania, harmonizującego z nauczaniem Kościoła – jednak mimo, że starają się, jak tylko mogą, to nie potrafią znaleźć żadnych tak zwanych "legalnych podstaw" do odrzucenia Vaticanum II. Dlatego też próbują "żyć z" doktryną Vaticanum II, z każdym dniem popadając w coraz większą dezorientację, niemalże schizofrenię. A w rzeczywistości żaden problem nie powinien tu się pojawić. Idąc śladem św. Roberta Bellarmina i stosując podobne zasady, powinno się odrzucić Vaticanum II z jasnego i prostego powodu, iż zbłądził. Jest to całkowicie zgodne z nauczaniem Kościoła. Albo zbłądziło Vaticanum II, albo przed rokiem 1962 błądził katolicki Kościół. Rebelia Vaticanum II nie była jedynie "późniejsza", "wtórna", gdyż ten bunt prowokatorów i założycieli Zbójeckiego Kościoła istniał już od dnia otwarcia soboru. Jednakże w całej owczarni – od najwyższych do najniższych warstw, stopni – pojawiło się mnóstwo tego późniejszego, wtórnego buntu, co stanowi dowody poszlakowe. Znamy naukę płynącą z ust samego Chrystusa, że dobre drzewo nie może rodzić złych owoców, ani drzewo złe nie może rodzić dobrych owoców. Vaticanum II można poznać po jego owocach.



Zaplanowana rewolta


Jak się okazuje, Zbójecki Kościół posiada starannie przygotowany plan albo czyni przemyślane starania, by osiągnąć następujące cele: (1) Wprowadzić dokładnie te same praktyki, które już w przeszłości zostały wyraźnie potępione lub odrzucone przez Kościół. (2) Wytłumaczyć innowacje przy pomocy identycznych zwodniczych argumentów i pretekstów, które już w przeszłości zostały przez Kościół obalone, a które On zdemaskował i odrzucił jako zuchwałe, fałszywe, wywrotowe itd. (3) Zmienić dokładnie te rzeczy, które zawsze uważano za absolutnie niezmienne (np. Kanon Mszy – słowo "kanon" pochodzi od greckiego słowa oznaczającego sztywny pręt albo regułę, a więc coś stałego i niezmiennego). (4) Nauczać identycznie tych samych błędnych i trujących doktryn, które Kościół wielokrotnie potępiał jako faktyczne herezje lub poglądy graniczące z herezją bądź sprzyjające heretykom itd.



Ten zaplanowany bunt trafnie ilustruje wykorzystanie w "Dekrecie o ekumenizmie" sformułowania "równoprawne warunki", które co do joty jest szyderstwem z nauczania Papieża Leona XIII, uznającego za bezprawne sytuowanie niekatolickich sekt "na tym samym poziomie" z prawdziwym Kościołem katolickim. Wyjaśniając, czym jest praktyka rygorystycznie zakazana pod karą grzechu śmiertelnego, Kodeks Prawa Kanonicznego używa frazy communicatio in sacris. A communicatio in sacris jest dokładnie tym sformułowaniem, którego Vaticanum II używa do opisania praktyk religijnych odprawianych wspólnie z niekatolikami, do których jeszcze dodatkowo "zachęca". Podobnie, słowa "za wszystkich" Katechizm rzymski wyraźnie wyróżnia jako zakazany substytut słów "za wielu" w formie konsekracji Krwi Chrystusa. Tak, Zbójecki Kościół czyni swym celem naruszenie nie tylko ducha prawa, lecz w rzeczywistości samej jego litery, kiedykolwiek i gdziekolwiek jest to tylko możliwe! Poniższa ilustracja tej skłonności jest szczególnie uderzająca.



"The Southern Cross" (oficjalne czasopismo "sponsorowane przez południowoafrykańską katolicką hierarchię" – cytując referencje, na które się powołuje) zamieszcza w numerze z 9 lipca 1969 artykuł z zajmującym całą szerokość strony nagłówkiem: Anglikańscy wyspiarze mogą uczestniczyć w katolickiej Eucharystii. W artykule czytamy: "Na Fidżi i Wyspach Gilberta anglikanom udzielono pozwolenia na przyjmowanie komunii w katolickich kościołach, zgodnie z Dyrektorium Ekumenicznym z 1967 roku wydanym przez watykańską Radę Popierania Jedności Chrześcijan. Może się to odbyć pod następującymi warunkami: niekatolicy muszą w pełni dobrowolnie prosić o udzielenie komunii, wyznać wiarę w Eucharystię zgodną z nauką rzymskiego Kościoła, a ich własny pastor musi być niedostępny przez dłuższy okres czasu". Zwróćmy baczną uwagę na to, że spośród trzech zalecanych warunków, jedynym teologicznym (wciśniętym między dwa warunki mające być "zasłoną dymną") jest ten, że "wyzna wiarę w Eucharystię...". Nic nie jest powiedziane o przyjęciu przez anglikanów całej katolickiej Wiary. Nie wspomina się nic o wymaganiu, że przed przyjęciem "Komunii" anglikanie powinni być w stanie łaski. Nic, ani jednego słowa o konieczności właściwego stanu duszy przyjmującego, spowiedzi sakramentalnej itd. (bo jakżeby Zbójecki Kościół miał prosić anglikanów, żeby poszli do spowiedzi!).



Sądzę, że jeśli ktoś szukałby łatwego i szybkiego sposobu narażenia się na ekskomunikę ipso facto w Kościele katolickim, to nie osiągnąłby tego celu łatwiej, niż zrobił to "Kościół" na Fidżi i Wyspach Gilberta. Wszyscy członkowie jego hierarchii, duchowieństwo i świeccy, którzy świadomie i ochoczo popierają lub zgadzają się z wyżej wspomnianym orzeczeniem dotyczącym anglikanów, tak naprawdę są ekskomunikowani. Święty Sobór Trydencki na 13 sesji nałożył następujące uroczyste potępienie:



"Kanon 11. Jeśli ktoś twierdzi, że sama wiara jest dostatecznym przygotowaniem do przyjęcia sakramentu Najświętszej Eucharystii: niech będzie wyklęty.

I aby tak wielkiego Sakramentu nie przyjmować niegodnie – a więc ku śmierci i potępieniu – ten sam święty Sobór postanawia i oświadcza, że ci, którzy świadomi są ciężkiego grzechu, jakkolwiek sądziliby, że za niego żałują, o ile mogą mieć spowiednika, powinni najpierw odbyć sakramentalną spowiedź. Jeśliby zaś ktoś odważył się inaczej uczyć, głosić albo uparcie twierdzić, lub też bronić w publicznej dyskusji, tym samym – niech będzie wyklęty" (podkreślenie dodane).



Gdzie znajdziemy mocniejsze albo jeszcze bardziej jednoznaczne określenia niż to, zawarte w tej uroczystej klątwie? Nie stawia się tu żadnych pytań; nie rozstrzyga się, czy ktoś prosi "dobrowolnie" o Świętą Eucharystię, czy też nie; a tym bardziej nikogo nie obchodzi fakt, że błądzący zwolennicy jakiegoś heretyckiego pastora "nie będą mieli do niego dostępu przez długi okres czasu". Wprost przeciwnie, z pełną powagą nieomylnego soboru powszechnego kanon oświadcza, że jeśliby nawet ktoś odważył się bronić tezy, że sama wiara jest wystarczającym przygotowaniem do przyjęcia Świętej Eucharystii – wtedy taka osoba jest ipso facto, z miejsca, ekskomunikowana z Mistycznego Ciała Chrystusa. Czy mógłby ktoś jeszcze poddać w wątpliwość powyższe twierdzenie, że obecnie "Kościół" na Fidżi i Wyspach Gilberta – praktycznie in toto – jest ekskomunikowany? Jeżeli tak, to dobrze, ale – jedno należy zapamiętać – jest to równoznaczne ze stąpaniem po niepewnym gruncie. Ponieważ jeżeli pewna argumentacja w jakiś sposób doprowadzi ostatecznie kogoś do obrony stanowiska, że "sama wiara jest wystarczająca....", to sam popada pod karę tej samej ekskomuniki.



Powrót do "pierwotnych praktyk"



Hans Küng w swojej książce "The Council in Action" nawołuje do konieczności "powrotu do najstarszych tradycji Kościoła" w reformowaniu liturgii i mówi o modelowaniu nowej "zreformowanej" liturgii według wytycznych "najwcześniejszego rzymskiego rytu". Te komunały o powrocie do "pierwotnych obrządków" i "pierwotnych zwyczajów" oraz przywróceniu Kościołowi jego "dawnej czystości" itd. są oczywiście całkiem użyteczne dla Zbójeckiego Kościoła, toteż powtarzane są one nieustannie na wzór papuzi. Te konkretnie frazesy mają dla innowatorów szczególne zalety. Po pierwsze, siłą rzeczy "pierwotne zwyczaje" spowija pewnego rodzaju mrok. Oznacza to, że tylko "bardzo uczeni" oraz ci "z wewnątrz" wiedzą o nich wszystko. Przeciętny człowiek nie może w żaden sposób sprawdzić, czy takie "pierwotne zwyczaje" są autentyczne czy sfabrykowane. Ponadto ten sposób argumentacji z pewnością brzmi wiarygodnie, czyż nie? Niewątpliwie powinien przynajmniej zaspokoić potrzeby tradycjonalisty – te określenia "dawny, pierwotny" – czy nie jest tak?



Ta sztuczka służy jako środek nasenny. Prostaczki z aprobatą sennie potakują, gdy tymczasem gangsterzy sprawnie zajmują się zniekształcaniem i kaleczeniem liturgii. A w rzeczywistości jedyna pierwotna rzecz w całej tej sprawie wiąże się z faktem stosowania tego właśnie pretekstu przez heretyków! W XVI wieku Cranmer i jego współwyznawcy użyli tego samego pretekstu, aby sprzedać prostemu ludowi ideę nowego "Kościoła Anglii". Nie trzeba dodawać, że Kościół już dawno temu obalił i zdemaskował ten fortel. Papież Leon XIII odnosząc się do XVI-wiecznych zwolenników Cranmera, powiedział: "Znając bardzo dobrze ścisły związek istniejący między wiarą a liturgią, między lex credendi et lex supplicandi, pod pretekstem przywrócenia ich do pierwotnej formy na wiele sposobów zniekształcili obrzędy liturgiczne z zamiarem dopasowania ich do błędów nowatorów" (bulla Apostolicae Curae).



Podobnie Synod w Pistoi (XVIII-wieczny sobór jansenistów i ich sympatyków, którego dekrety zostały potępione przez Piusa VI) wielokrotnie korzystał z takich wyrażeń, jak: "przylgnięcie do starożytnych reguł", "w zgodzie ze starodawnymi obyczajami", "wbrew praktyce apostolskiej byłoby" robić tak, a tak, "szczęśliwe dni wczesnego Kościoła" itd. Jest niemal aksjomatem, że zawsze, kiedy zorganizowani wywrotowcy planują zbliżyć swe podłe ręce do Świętej Liturgii, to można się po nich spodziewać, że od razu wyciągną ten stary komunał o "pierwotnych obrządkach i zwyczajach" i wypolerują go aż do całej jego dawnej czystości.



Nie tylko Papież Leon XIII zdemaskował ten oklepany frazes (w Apostolicae Curae, jak wyżej przypomniano), lecz również w bliższych nam czasach Papież Pius XII w encyklice Mediator Dei potępił liturgiczny archeologizm, tj. "manię przywracania starożytności w liturgii". Dodał też, że "...nie jest rzeczą ani mądrą, ani godną pochwały wracać we wszystkim i za wszelką cenę do starożytności".



Komunały Zbójeckiego Kościoła często chodzą parami, a jeden dokładnie zaprzecza drugiemu. Tak więc frazes o "pierwotnych praktykach" ma swój odpowiednik (swoje zaprzeczenie) w innym – bełkoczącym o "aktualizacji", "modernizacji", "dostosowaniu Kościoła do świata współczesnego", "nadawaniu kształtów" itd. Jakże można nieustannie "uaktualniać" i "dostosowywać Kościół do świata współczesnego", a jednocześnie powracać do pierwotnych praktyk? Ale już wystarczy! Po kłamcach nie należy spodziewać się konsekwentnych wypowiedzi.



We "Wprowadzeniu Ogólnym" towarzyszącym "Nowemu Porządkowi Mszy", Zbójecki Kościół wyszczególnia, że teraz w Niedzielę Wielkanocną i Wielki Piątek będzie używał czerwonych szat (zob. #308b). Tak słynny obecnie "Komentarz do Nowego porządku" napisany przez grupę uczonych rzymskich teologów określa to jako "niebywałą innowację, która może być tylko zgubna psychologicznie... (Wielki Piątek) staje się w ten sposób podobny do wspomnienia jakiegoś męczennika, zamiast być dniem opłakiwania przez Kościół śmierci swojego Założyciela". Podczas gdy czerń była zawsze zwyczajowym kolorem kojarzonym z żałobą i dlatego czarne szaty były zawsze używane w Wielki Piątek, to czerwień w zwyczajowej praktyce Kościoła oznacza radość. Czerwieni używa się w niedzielę Zielonych Świąt i w święta męczenników. Jako że męczeństwo jest uważane za największe błogosławieństwo udzielone przez Boga, to niebiańskie narodziny tych, którzy odbierają palmę męczeństwa, są specjalną okazją do radości. Czerwień nigdy nie jest łączona z żałobą, postem i pokutą. Tak więc rozpoczynając okres radości, świętowania i weselenia się – tj. w dniach bezpośrednio następujących po Bożym Narodzeniu – Kościół obchodzi święta następujących męczenników: św. Szczepana (26 XII), Świętych Młodzianków (28 XII), św. Tomasza Becketa (29 XII). Rozpatrując związek między liturgicznym zastosowaniem czerwieni i duchem radości, decyzja Zbójeckiego Kościoła o użyciu czerwonych szat w Wielki Piątek wydaje się rzeczywiście odwoływać do pewnej "pierwotnej praktyki". Zdeprawowani heretycy, całkowicie zepsuci albigensi mieli zwyczaj urządzania w Wielki Piątek bankietów.



"Prostota obrzędów"



"Obrzędy niech się odznaczają szlachetną prostotą, niech będą krótkie i jasne bez niepotrzebnych powtórzeń, dostosowane do pojętności wiernych, aby na ogół nie potrzebowały wielu wyjaśnień" (Konstytucja o Liturgii świętejVaticanum II). "W tym celu obrzędy należy uprościć, zachowując wiernie ich istotę, należy opuścić to, co z biegiem czasu stało się powtórzeniem lub dodatkiem bez większej korzyści. Natomiast pewne elementy, zatracone w ciągu wieków, należy przywrócić stosownie do pierwotnej tradycji Ojców Kościoła, o ile to będzie pożyteczne lub konieczne" (Vaticanum II, ibid.). "Aby posługa liturgiczna mogła wyrazić szlachetną prostotę w harmonii z umysłowością naszych czasów..." (Instrukcja o liturgii, wydana przez Świętą Kongregację Obrzędów, 16 października 1964).



Brak oryginalności u Zbójeckiego Kościoła jest niezwykły! Ten apel o "prostotę" jest dokładnie tym samym starym podstępem zastosowanym przez jansenistów w Pistoi, kiedy to usiłowali uwolnić się od łaciny w liturgii i wszystko "przerobić na języki narodowe". Jedna z tez Synodu w Pistoi żądała "przywrócenia (liturgii) do większej prostoty obrzędów, poprzez wyrażanie jej w języku narodowym oraz wypowiadanie na głos". W konstytucji Auctorem Fidei (28 sierpnia 1794) Papież Pius VI potępił to właśnie zdanie jako "zuchwałe, przykre dla pobożnych uszu, obraźliwe dla Kościoła, sprzyjające oskarżeniom heretyków miotanym przeciw niemu" (sec. 6). Odnośnie do tej konkretnej tezy jansenistów, Auctorem Fidei mówi: "Jak gdyby obecny porządek liturgii, otrzymanej i przyjętej przez Kościół miał w jakiejś części wypływać z zapomnienia zasad, które powinny go regulować..." (sec. 6)! Należałoby się zwrócić do Vaticanum II w podobny sposób: "Jak gdyby święta liturgia, otrzymana i przyjęta przez Kościół miała być niejasna i obciążona niepotrzebnymi powtórzeniami; jak gdyby była nie dostosowana do pojętności wiernych; jak gdyby zawierała elementy nie mające większych zalet – Anathema sit!".



"Twierdzenie (Synodu w Pistoi)" – mówi Pius VI w Auctorem Fidei – "broniące tezy, iż «byłoby to przeciwne praktyce apostolskiej i zamysłom Bożym, chyba, że przedstawiono by wiernym łatwiejsze sposoby zjednoczenia ich głosu z głosem całego Kościoła»; jeśli rozumieć je jako oznaczające wprowadzenie języka narodowego do liturgicznych modlitw, to jest ono potępione jako fałszywe, zuchwałe, naruszające porządek przepisany do czczenia tajemnic, mogące łatwo przynieść wiele złego" (sec. 24).



Bez wątpienia czytelnik zaczyna już teraz rozumieć, co miałem na myśli, gdy mówiłem wcześniej, że nowy Zbójecki Kościół ma skłonność, przemyślany plan: (1) wprowadzania dokładnie tych samych wywrotowych praktyk już wcześniej potępionych i (2) proponowania dokładnie tych samych banałów, argumentów i fałszywych pretekstów dla innowacji, które Święty Kościół już zdemaskował jako zwykłe sztuczki i sposoby, jakie heretycy zwykli byli stosować.



To nawoływanie do tzw. "prostoty" pozostaje w sprzeczności z praktykami Zbójeckiego Kościoła. Kapłan (tzn. "pastor" albo "przewodniczący") potrzebuje teraz z pół tuzina książek, wkładek, lekcjonarzy, broszurek itd. do odprawiania swojego nabożeństwa. Podczas gdy kiedyś był – od niepamiętnych czasów – jeden Kanon Mszy, teraz są cztery tzw. "modlitwy eucharystyczne". Ostatnie watykańskie "Wskazówki dla odnowy liturgicznej" szczycą się z "34 formularzy mszalnych". Msza składała się kiedyś generalnie z dwóch części, a mianowicie, z Mszy Katechumenów i Mszy Wiernych; nowa liturgia jest podzielona na coś określanego jako "cztery części". Są teraz trzy rodzaje mszy: (1) ze zgromadzeniem, (2) koncelebrowane i (3) bez zgromadzenia. (Są też inne rodzaje: z gitarami i bębenkami, z tańcami zakonnic itd.). Trzymając się zarządzenia Vaticanum II [odnośnie prostoty obrzędów] – "aby na ogół nie potrzebowały wielu wyjaśnień" – "Ogólne Wprowadzenie" dotyczące używania nowego mszału to 58-stronicowa książka! Wszystko jest – jak widać – niezwykle proste.



Patrick Henry Omlor 

(Interdum, nr 6, 6 marca 1971)

 


Z języka angielskiego tłumaczył Mirosław Salawa





-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 


O autorze




Patrick Henry Omlor urodził się 13 czerwca 1931 roku w Amarillo, w stanie Texas w katolickiej rodzinie. Jego rodzicami byli: Joseph Peter Omlor i Helen Anastasia Omlor (z domu Kochan). Po ukończeniu szkoły podstawowej St. Mary's Academy w Amarillo, wstąpił do Price Memorial College – szkoły średniej w Amarillo prowadzonej przez Brothers of the Christian Schools (F.S.C.). W wieku lat trzynastu, w połowie pierwszego roku nauki, został przyjęty do F.S.C. Preparatory Novitiate w Glencoe, w stanie Missouri. Pięć lat później rozpoczął studia na F.S.C. Scholasticate at St. Mary's College w Winona, w Minnesocie, gdzie z wyróżnieniem uzyskał stopień Bachelor of Science z matematyki. Podczas studiów został zapoznany z Summą Teologiczną św. Tomasza z Akwinu i pouczony, jak ją studiować i cenić jej niezrównane znaczenie i wartość.

Przez ponad osiem lat P. H. Omlor korzystał z dobrodziejstw zdrowego kierownictwa duchowego oraz doskonałej religijnej i świeckiej edukacji zapewnianej przez Christian Brothers, dobrodziejstw, za które zawsze będzie wdzięczny. Wszakże uświadomił sobie, że stan zakonny nie jest jego prawdziwym powołaniem i w 1953 roku opuścił F.S.C. Congregation. Przez kolejnych jedenaście lat uczył matematyki w kilku katolickich instytucjach w Luizjanie i Kalifornii oraz franciszkańskim Sisters' College of St. Joseph on the Rio Grande w Albuquerque, w Nowym Meksyku (który niestety został później przemianowany na University of Albuquerque). W 1956 roku, będąc wykładowcą na College of St. Joseph, poślubił Mary Victoria Adelo.

Kontynuując karierę wykładowcy, P. H. Omlor został następnie pracownikiem naukowym na Stanford Research Institute w Menlo Park, stan Kalifornia, gdzie pracował do końca 1972 roku. Na początku 1973 roku wraz z żoną, trójką synów i siedmioma córkami przybył do Perth w Zachodniej Australii. Aż do przejścia na emeryturę w 1993 roku zajmował stanowisko Operations Research Practitioner w mieszczącym się w Pittsburgu oddziale Western Australian Division amerykańskiej firmy Aluminium Company of America.



-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------




––––––––––––––––––––––

Przypisy:

(1) Por. Patrick H. Omlor, 1) Zbójecki Kościół. Część II. 2) Zbójecki Kościół. Część III. (Przyp. red. Ultra montes).

Za: ultramontes.pl