STRONA INTERNETOWA POWSTAŁA W CELU PROPAGOWANIA MATERIAŁÓW DOTYCZĄCYCH INTEGRALNEJ WIARY KATOLICKIEJ POD DUCHOWĄ OPIEKĄ św. Ignacego, św. Dominika oraz św. Franciszka

Cytaty na nasze czasy:

"Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony"

Św. Ignacy Loyola


"Papa materialiter tantum, sed non formaliter" (Papież tylko materialnie, lecz nie formalnie)

J.E. ks. bp Guerard des Lauriers



"Papież posiada asystencję Ducha Świętego przy ogłaszaniu dogmatów i zasad moralnych oraz ustalaniu norm liturgicznych oraz zasad karności duszpasterskiej. Dlatego, że jest nie do pomyślenia, aby Chrystus mógł głosić te błędy lub ustalać takie grzeszne normy dyscyplinarne, to tak samo jest także nie do pomyślenia, by asystencja, jaką przez Ducha Świętego otacza On Kościół mogła zezwolić na dokonywanie podobnych rzeczy. A zatem fakt, iż papieże Vaticanum II dopuścili się takich postępków jest pewnym znakiem, że nie posiadają oni autorytetu władzy Chrystusa. Nauki Vaticanum II, jak też mające w nim źródło reformy, są sprzeczne z Wiarą i zgubne dla naszego zbawienia wiecznego. A ponieważ Kościół jest zarówno wolny od błędu jak i nieomylny, to nie może dawać wiernym doktryn, praw, liturgii i dyscypliny sprzecznych z Wiarą i zgubnych dla naszego wiecznego zbawienia. A zatem musimy dojść do wniosku, że zarówno ten sobór jak i jego reformy nie pochodzą od Kościoła, tj. od Ducha Świętego, ale są wynikiem złowrogiej infiltracji, jaka dotknęła Kościół. Z powyższego wynika, że ci, którzy zwołali ten nieszczęsny sobór i promulgowali te złe reformy nie wprowadzili ich na mocy władzy Kościoła, za którą stoi autorytet władzy Chrystusa. Z tego słusznie wnioskujemy, że ich roszczenia do posiadania tej władzy są bezpodstawne, bez względu na wszelkie stwarzane pozory, a nawet pomimo pozornie ważnego wyboru na urząd papieski."

J.E. ks. bp Donald J. Sanborn

środa, 19 sierpnia 2015

17 sierpnia - żywot świętego Jacka, Wyznawcy


 
   Święty Jacek (żył około roku Pańskiego 1257), brat błogosławionego Czesława Odrowąża, urodził się około roku 1183 we wsi Kamień na Śląsku Opolskim. Początkowe nauki pobierał wraz z bratem w szkole katedralnej w Krakowie, po czym udali się na dalsze studia zagranicę, najpierw do Pragi, a potem, zapewne za radą swego stryja Iwona, na uniwersytet paryski, gdzie studiowali teologię i filozofię; stamtąd udali się do Włoch na uniwersytet boloński, na studia z zakresu prawa. Było to w latach 1209 i 1214. Zdobywszy stopnie akademickie powrócili do kraju i przyjęli z rąk biskupa krakowskiego błogosławionego Wincentego Kadłubka święcenia kapłańskie, a wkrótce potem otrzymali od niego kanonie przy katedrze krakowskiej.
W roku 1216 nastąpiły na krakowskiej stolicy biskupiej ważne zmiany: błogosławiony Wincenty Kadłubek zrezygnował z urzędu, a jego następcą został wybrany Iwon Odrowąż. Wybór był jednomyślny, mimo to jednak Stolica Apostolska odmówiła prośbie księcia i kapituły o przyjęcie rezygnacji błogosławionego Wincentego. Gdy i ponowna prośba nie odniosła skutku, w roku 1218 udał się do Rzymu celem ostatecznego załatwienia sprawy sam Iwon, zabierając z sobą obu synowców, Czesława i Jacka.

W tym samym mniej więcej czasie przybył do wiecznego miasta św. Dominik, aby w nim założyć dwa nowe klasztory swojego zakonu, męski i żeński. Zakon kaznodziejski istniał dopiero trzy lata, ale dzięki nowości idei św. Dominika i jej niezwykłej żywotności był przedmiotem gorącego zainteresowania wszystkich, którym dobro Kościoła prawdziwie leżało na sercu. Niemniej niż zasadniczy cel: kaznodziejstwo poświęcone obronie wiary i Kościoła, przykuwały ich uwagę środki, jakie obrał św. Dominik, opierając swój zakon na regule, która w przedziwny sposób łączyła życie wewnętrzne z czynnym, gdyż źródłem, z którego jego synowie duchowni mieli czerpać siłę do ratowania dusz pogrążonych w błędach przeciw wierze lub obyczajom chrześcijańskim, miała być modlitwa i rozmyślanie. Św. Dominik był tedy na ustach całego Rzymu, nie wyłączając dworu papieskiego i kardynałów. Szczególnie gorąco zajmował się nim i jego zakonem, kardynał biskup z Ostii Hugolin, późniejszy papież Grzegorz IX, dawny towarzysz i przyjaciel Iwona z lat studiów w Paryżu. Iwon odnowił tę zażyłą znajomość, toteż łatwo przyszło do tego, że wraz z swoim otoczeniem zaczął się gorąco zajmować zakonem dominikańskim, którego założyciel bawił właśnie w Rzymie. Reszty dokonało osobiste zetknięcie się z św. Dominikiem.
Św. Dominik, jak już wspomnieliśmy, przybył do Rzymu w sprawach swojego zakonu, ale jako gorliwy łowca dusz i tutaj, w stolicy chrześcijaństwa, nie zaniedbywał pracy dla Pana i płomiennymi kazaniami zapalał serca tysięcznych rzesz prawdziwą miłością Bożą. Pewnego dnia pośród słuchaczy jego natchnionych nauk znaleźli się także przybysze z dalekiej Polski, biskup Iwon i jego towarzysze. Iwon, do głębi przejęty potęgą jego myśli i pełen podziwu dla świętości jego, życia, postanowił sprowadzić do Polski założony przez niego zakon, wielkie jej z tego rokując korzyści. Inna, choć z tego samego źródła płynąca myśl zaczęła kiełkować w sercach jego synowców: porzucić świat, godności i bogactwa, porzucić wszystko, tak jak to zrobił Dominik, jak oni potomek znakomitego rodu, uczony, dostojnik Kościoła - i pójść za nim, stanąć w szeregach jego uczniów, których jedynym celem jest Bóg i ratowanie błądzących ludzkich dusz.
Pragnienia te wprowadzili w czyn pod wpływem niezwykłego zdarzenia, a mianowicie cudu zdziałanego przez św. Dominika, którego byli naocznymi świadkami. Było to w klasztorze św. Sykstusa, w dzień uroczystych obłóczyn pierwszych sióstr dominikanek. Wnętrze kościoła wypełniały tłumy ludu i liczne grono kapłanów, zakonników i dostojników Kościoła, z głębokim skupieniem uczestnicząc w ofierze Mszy św., którą odprawiał św. Dominik, gdy wtem do kościoła wpadł goniec, i przedarłszy się do sędziwego kardynała Stefana de Fosseneuve, doniósł mu o śmierci jego synowca, Napoleona Orsiniego, który spadłszy z konia zabił się na miejscu. Nieszczęśliwy starzec, usłyszawszy tę tragiczną wieść, zemdlał z żalu i boleści. Na pełne radości tłumy, zapełniające kościół padł cień żałoby. W chwilę potem wniesiono do kościoła mary, na których spoczywały zwłoki nieszczęśliwego młodzieńca, i złożono je u stóp ołtarza, przy którym św. Dominik składał Bogu bezkrwawą ofiarę. Odprawiwszy Mszę św., zbliżył się św. Dominik do mar, ukląkł przy nich i począł się modlić, po czym trzykrotnie włożył ręce na martwe ciało młodzieńca i przeżegnawszy je zawołał: "Napoleonie! w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa rozkazuję ci: wstań!"
Z piersi tłumu wydarł się nagle okrzyk trwogi i radości. Oto nieżyjący już od kilku godzin młodzieniec poruszył się i powstał, pełen sił i życia! Pośród uniesionej bezgranicznym zapałem rzeszy stał biskup Iwon, do głębi przejęty widokiem cudu, a obok niego klęczeli jego synowcy, Czesław i Jacek, pogrążeni w żarliwej modlitwie. W ich serca, dotąd szarpane sprzecznymi uczuciami, zstąpiła cisza. Pojęli, że głos, który odzywał się w ich duszach i nawoływał, aby poszli w ślady świętego męża, jest głosem Bożym.
Gdy wyszli z kościoła, biskup Iwo podszedł do św. Dominika i zaczął go prosić, aby przysłał kilku braci ze swego zakonu do Polski. Odpowiedź świętego obróciła w niwecz jego pragnienia i nadzieje. Młody, niedawno do życia powołany zakon za mało jeszcze liczył członków, a poza tym nie było wśród nich nikogo, kto by znał język polski. Gdy święty skończył, obydwaj bracia, Czesław i Jacek, upadli mu do nóg, prosząc o przyjęcie do zakonu, a za nimi dwóch jeszcze młodzieńców z orszaku biskupa Iwona, Herman, rodem Niemiec, i Henryk, Morawianin.
Po uroczystych obłóczynach w starożytnym kościele św. Sabiny, w którym po dziś dzień w nawie bocznej znajduje się stare malowidło przedstawiające to wydarzenie, rozpoczęli czterej kandydaci nowicjat. Trwał on krótko, gdyż św. Dominik, pochłonięty sprawami Kościoła i zakonu, w ciągłych podróżach i wędrówkach, nie miał czasu na długie, powolne urabianie duszy swoich uczniów. Były to jednak pierwsze lata istnienia zakonu, kiedy w jego szeregi wiodło ludzi jedynie prawdziwe powołanie, oparte na głębokiej wierze i pragnieniu apostolstwa, a św. Dominik miał dar przenikania ludzkich dusz. Ci, których przyjmował do grona swych uczniów, musieli na to zasługiwać w całej pełni i nie potrzebowali ani zawiłych, mozolnych studiów, ani osobliwych ćwiczeń duchownych, aby mogli godnie sprostać zadaniu. Tak było i z św. Jackiem oraz jego bratem Czesławem i towarzyszami. Kilka miesięcy, które spędzili w nowicjacie, wystarczyło, aby w ich sercach rozgorzał ogień prawdziwej, wszystko ogarniającej miłości Bożej, i aby nabyli cnót, które winny zdobić zakonnika, to też św. Dominik, nie czekając końca rocznej próby, pozwolił im złożyć śluby zakonne, i po czym uroczyście wyprawił ich do ojczyzny.
Podróżowali pieszo, starym rzymskim szlakiem wiodącym przez Tyrol i Karyntię, zatrzymując się często po drodze, aby głosić słowo Boże. Najdłużej, bo około pół roku, zabawili w Fryzaku, mieście leżącym w Karyntii, gdyż kazania ich wzbudziły w jego mieszkańcach taki zapał dla spraw Bożych, że postanowili zbudować klasztor, który wkrótce zapełnił się nowicjuszami. Św. Jacek wraz z bratem Czesławem i towarzyszami pozostali z nimi przez pewien czas, aby wzbudzić w nich ducha zakonnego, a gdy dokonali dzieła, św. Jacek, który był przewodnikiem ich drużyny, ustanowił przeorem nowego klasztoru jednego z towarzyszy, Niemca Hermana. Była to pierwsza placówka zakonu dominikańskiego na ziemiach niemieckich.
Dotarłszy do Moraw zatrzymali się znowu przez czas dłuższy w Ołomuńcu, gdyż pod wpływem ich nauk stało się tutaj to samo, co w karyntyjskim Fryzaku. Św. Jacek mianował przeorem klasztoru, wzniesionego przez mieszkańców Ołomuńca, Morawianina Henryka, po czym wraz z Czesławem ruszył w dalszą drogę do niedalekiej już Polski.
Wieści o ich apostolskich czynach dawno już były dotarły do Krakowa, toteż nie tylko biskup Iwon, który osobiście zetknął się z św. Dominikiem i jego uczniami, ale i książę oraz szerokie warstwy ludu pokładali w nich wielkie nadzieje i niecierpliwie oczekiwali ich przybycia; nic też dziwnego - jakkolwiek pokorni zakonnicy niemało byli tym zdumieni - że gdy zbliżali się do bram Krakowa, wyszedł na ich powitanie biskup Iwon wraz z duchowieństwem, książę w otoczeniu dworu, oraz ogromne tłumy ludu. Było to pod koniec r. 1219 lub z początkiem roku 1220.
Pierwszym ich pomieszkaniem i skromnym zaczątkiem klasztoru, który miał się stać domem macierzystym późniejszych licznych siedzib dominikańskich na ziemiach polskich, był drewniany dwór biskupi, w którym przebywali przez cztery lata, do 25 marca roku 1223, w którym to dniu uroczyście objęli dawny parafialny kościół św. Trójcy i klasztor wybudowany przez Iwona.
Lata, które zabrała Iwonowi budowa klasztoru i nowej świątyni parafialnej pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny, zeszły błogosławionemu Czesławowi i św. Jackowi na gorliwej publicznej pracy apostolskiej i krzewieniu zasad życia zakonnego wśród stale rosnącej gromadki nowicjuszów. Zapał był wielki, mimo to jednak brak odpowiedniego pomieszczenia utrudniał im pracę i zmuszał ich do przebywania w Krakowie, jakkolwiek niwę tę przeorali już do głębi a w ich duszach płonęło pragnienie szerszej działalności. Rok 1223, w którym przenieśli się do nowo wzniesionego klasztoru, rozwiązał im ręce. Nadeszła godzina, w której mieli się rozstać. Błogosławiony Czesław udał się z kilku braćmi do Wrocławia, natomiast św. Jacek pozostał jeszcze jakiś czas w Krakowie, aby rozniecić życie zakonne w nowo wzniesionym klasztorze przy kościele św. Trójcy.

Dom ten, wzniesiony pod bacznym okiem obu świętych braci, urządzony był niezmiernie prosto i ubogo, stosownie do myśli św. Dominika, który Święty Jacek nauczał, że klasztor powinien ułatwiać zakonnikom modlitwę i rozmyślanie. Św. Jacek uczynił z tego skromnego schronienia wspaniałe ognisko miłości Bożej i wszelkich cnót, stając się dla swych uczniów żywym przykładem szczytnego pojmowania i spełniania obowiązków zakonnych. Zawsze pełen pokory, łagodności, miłości i pobożności, wiódł życie niezmiernie surowe i nad wyraz pracowite. Nie przyjąwszy celi, sypiał w krużgankach klasztornych lub w kościele na gołej ziemi, co noc - za przykładem św. Dominika - trzykrotnie się biczował, a w piątki i w wigilie świąt Najświętszej Maryi Panny i apostołów żywił się tylko chlebem i wodą. Nieprzyjaciel próżnowania, co dzień wygłaszał kazania, albo też pisał, spowiadał grzeszników i odwiedzał chorych, resztę zaś czasu trawił na modlitwie.
Pełen głębokiej czci dla Najświętszej Maryi Panny, był św. Jacek pierwszym krzewicielem modlitwy różańcowej w Polsce. Piękne to nabożeństwo przyjęło się z biegiem czasu w całym narodzie, w wszystkich stanach i warstwach: modlili się na różańcu biskupi i kapłani, szlachta i wieśniacy, królowie i magnaci, uczeni i prostacy. Jego znaczenie dla rozwoju życia religijnego w narodzie, nie tylko w czasach kiedy apostołował św. Jacek, ale i w znacznie późniejszych, było wprost ogromne, gdyż sztuka czytania znana była tylko nielicznym jednostkom, wskutek czego stałe obcowanie z prawdami wiary musiało się opierać nie na słowie pisanym, lecz na codziennym odmawianiu modlitw i rozpamiętywaniu żywota Pana Jezusa i Najświętszej Maryi Panny.

"Rok Boży w liturgii i tradycji Kościoła świętego",
Wydawnictwo Św. Stanisława Sp. Z o. Odp., Katowice 1931 rok.