W mieście
Z. w gimnazjum zadzwoniono na przerwę. Za chwilę z szerokich drzwi wchodowych
poczęły się wysypywać gromadki rozweselonej młodzieży. Ma się rozumieć
najpierw z hałasem i śmiechem wybiegli malcy, za nimi z większą już powagą
wysuwali się starsi uczniowie, na końcu ukazało się kilku profesorów. W
czasie przerwy również znać było owo rozgraniczenie. Młodzi bawili się,
uganiali a przy tym nie żałowali gardła. Choć niejeden wyszedł z klasy
z kwaśną minką, to na podwórzu szkolnym
odzyskiwał humor. Starsi w mniejszych lub większych grupach przechadzali
się wzdłuż i wszerz, a tylko niekiedy wśród rozmowy potężnym wybuchali
śmiechem. Profesorowie od czasu do czasu mieszali się w ten wir, najczęściej
dla poskromienia jakichś wybryków.
Zresztą gawędzili osobno.
Właśnie
jeden z profesorów zaczął przeglądać najnowszy numer gazety.
– Cóż
tam słychać – spytał go stojący tuż obok kolega, – nie ma jeszcze przesilenia
gabinetowego?
– E,
daj pan spokój, odparł z uśmiechem zagadnięty, przecież i posłowie chcą
parę dni odpocząć, co dnia nie będą nad nowym gabinetem radzić. Ale, widzi
pan, znowu wyciągnięto
sprawę stosunku Kościoła do państwa.
– Doprawdy
nie rozumiem, dlaczego nad tym czas tracą.
– No,
bądźcobądź, ten zobopólny stosunek to rzecz ważna i nie można tak naprędce
załatwiać.
– Ależ
ja w ogóle sądzę, że ta sprawa jest dziś, jak to mówią, nie na czasie.
Religia jest rzeczą prywatną, duchową, odnoszącą się do wewnętrznych przekonań,
a państwo zajmuje się sprawami publicznymi; zatem nie ma tu właściwie punktu
stycznego. Niech sobie Kościół idzie swoją drogą, a państwo swoją. Każde
z nich ma swój odrębny cel, odmienne prowadzące do tegoż celu środki, a
więc obejdzie się bez porozumienia.
– Po
głębszym zastanowieniu z pewnością zmieniłbyś pan swoje zapatrywania.
– Wątpię.
– Przede
wszystkim chociażby religia była rzeczą tylko prywatną, to i tak państwo
powinno by się o nią starać. Bo religia jest największym dobrem człowieka;
religia nas uszlachetnia, całemu życiu naszemu odpowiedni nadaje kierunek,
podtrzymuje nas w pracy, cierpieniu, uczy patrzeć na świat z wyższego punktu,
tłumaczy takie zagadnienia, których rozum, swym własnym zostawiony siłom,
nigdy by sobie nie wyjaśnił. Jeśli tedy państwo stara się o mienie
prywatne swych obywateli, jeśli dba o rozwój sztuk i nauk, to tym więcej
dbać winno o rozwój życia religijnego. Ponieważ religia pożyteczną i potrzebną
jest dla każdej jednostki, więc potrzebną i pożyteczną jest dla państwa.
Ponadto
państwo jako takie (a nie tylko ze względu na tworzących je ludzi) winno
być religijne. Któż bowiem dał człowiekowi popęd do zrzeszania się, do
łączenia się z innymi ludźmi dla wspólnej obrony i wspólnego dobra? Ten,
kto mu dał rozumną naturę, a więc Bóg. A zatem społeczeństwo
u samego rdzenia, u samej podstawy zależy od Boga. Dlatego też winno swoją
zależność okazać Mu na zewnątrz, czyli innymi słowy winno być religijnym.
Zresztą,
by jakieś państwo mogło się utrzymać w bycie, musi mieć jakiś zasób praw
moralnych. Na nich dopiero może oprzeć swą wewnętrzną organizację. Sama
zaś siła fizyczna nie wystarczy. Proszę sobie wyobrazić jakiś naród, kraj
jakiś, gdzie jedynym hamulcem występków i namiętności byłyby więzienia
i karabiny. Zapanowałaby tam siła pięści; największymi zbrodniarzami byliby
ci, którym by powierzono pilnowanie społecznego porządku. Ale właśnie owe
prawa moralne, nadające państwu spójnię i siłę, wypływają z zasad religijnych.
A więc znowu wniosek, że państwo nie może religią pomiatać, bo pomiatając
nią, siebie podkopuje.
– Ależ,
proszę pana, mnie chodziło głównie o stosunek Kościoła do państwa, a nie
o potrzebę religii.
– To
są rzeczy jak najściślej związane. Bo jeśli państwu jakaś religia potrzebna,
to w każdym razie nie zmyślona, ale prawdziwa. A że my katolicy aż nadto
mamy dowodów, że religia prawdziwa, objawiona utrzymuje się i przechowuje
w Kościele, więc rzecz prosta, iż państwo, mając wśród swych obywateli
większość katolików, winno z Kościołem żyć w zgodzie, owszem, winno Kościół
wspomagać.
Nadmienię
tu jeszcze, iż wbrew pańskim przekonaniom śmiem twierdzić, że między społecznością
kościelną a świecką wiele jest punktów stycznych. Co prawda, jak w rzeczach
czysto duchownych (udzielanie świętych Sakramentów, głoszenie słowa Bożego
itd.) całkowicie niezależnym jest Kościół, tak w rzeczach czysto doczesnych
(np. w sprawach majątkowych, w wymierzaniu kar za przekroczenia praw itd.)
niezależnym jest państwo. Ale są rzeczy, jeśli tak można powiedzieć, pośrednie,
mieszane, w których częściowo
udział ma państwo, a częściowo Kościół. I
w tym względzie porozumienie jest konieczne. Takie porozumienie
w formie prawnej zawarte nazywa się konkordatem.
– A
gdy mimo to z nieprzewidzianych przyczyn jakieś starcie między Kościołem
a państwem wyniknie, któż ma ustąpić?
– W
teorii, jeśli obie strony mają równe prawa, winno ustąpić państwo. Wyższość
bowiem społeczeństwa zależy od celu. Ponieważ zaś Kościół prowadzi ludzi
do celu nadprzyrodzonego, państwo ma zaś na oku tylko cel doczesny, więc
Kościół, bezwzględnie rzeczy biorąc, stoi ponad państwem.
W praktyce,
w takich wypadkach Kościół skłonny jest do możliwych ustępstw.
* * *
Biedny
profesor (człowiek zresztą poczciwy i na ogół szanujący religię, jednak
w rzeczach religijnych nie
bardzo uświadomiony) nie wiedział, o co zahaczyć. By ukryć pomieszanie,
dość niezręcznie zwrócił rozmowę na inny temat. Na szczęście za chwil parę
odezwał się znowu głos dzwonka. Uczniowie z widoczną niechęcią i pewnym
ociąganiem się wracali do sal szkolnych. Zapewne
niejeden wolałby bawić się choćby trzy godziny, niż tam siedzieć i przy
tym narażać się na złą notę i tym podobne uczniowskie nieprzyjemności.
Za
uczniami zwolna podążyli i profesorowie. Ten, co kruszył kopię w obronie
rozdziału Kościoła, był trochę nieswój, jak zresztą każdy człowiek, któremu
się sprzeczka nie uda.
B. P.
Dlaczego wierzę. Nowe wydanie
ku światłu, Niepokalanów 1937. Nakład Centrali Milicji Niepokalanej. (Za
pozwoleniem Władzy Duchownej), ss. 103-107.