| Abp Antoni J. Nowowiejski | 
   Jedną z kontrowersji liturgicznych, jaka dzieli środowiska Tradycji 
katolickiej na całym świecie, jest sprawa Mszy recytowanej, zwanej też 
dialogowaną. Powołując się na przedwojenne przepisy liturgiczne, wiele 
osób traktuje dialog na Mszy jako ideał albo wręcz „dogmat”. 
Przyjrzyjmy się zatem, co na ten temat pisze najwybitniejszy polski 
liturgista pierwszej połowy XX wieku, ks. arcybiskup Antoni J. 
Nowowiejski:
W Belgii, w Tournai, w Rzymie i w innych krajach odbywają się próby łączenia wiernych z celebransem przez odmawianie tych ustępów, które wypowiada ministrant, a nadto Gloria, Credo, Sanctus i Agnus Dei. Wszyscy przystępują do Komunii. Nazywa się to Mszą recytowaną, czyli dialogowaną. Ponieważ powstała wątpliwość, czy podobne łączenie się wiernych z celebransem jest zgodne z rubrykami, św. Kongregacja Obrzędów dnia 4 sierpnia 1922 roku ją wyświetliła, a mianowicie na podane sobie pytanie:
I. Czy dozwala się zgromadzeniu wiernych, obecnych na ofierze mszalnej, razem i wspólnie odpowiadać kapłanowi celebransowi zamiast ministranta?
II. Czy należy pochwalić ten zwyczaj, według którego wierni, obecni na Mszy, głośno czytają sekretę, kanon, a nawet same słowa konsekracji, które, za wyjątkiem niektórych tylko słów w kanonie, według rubryk mają się cicho odczytywać przez samego kapłana?
W Belgii, w Tournai, w Rzymie i w innych krajach odbywają się próby łączenia wiernych z celebransem przez odmawianie tych ustępów, które wypowiada ministrant, a nadto Gloria, Credo, Sanctus i Agnus Dei. Wszyscy przystępują do Komunii. Nazywa się to Mszą recytowaną, czyli dialogowaną. Ponieważ powstała wątpliwość, czy podobne łączenie się wiernych z celebransem jest zgodne z rubrykami, św. Kongregacja Obrzędów dnia 4 sierpnia 1922 roku ją wyświetliła, a mianowicie na podane sobie pytanie:
I. Czy dozwala się zgromadzeniu wiernych, obecnych na ofierze mszalnej, razem i wspólnie odpowiadać kapłanowi celebransowi zamiast ministranta?
II. Czy należy pochwalić ten zwyczaj, według którego wierni, obecni na Mszy, głośno czytają sekretę, kanon, a nawet same słowa konsekracji, które, za wyjątkiem niektórych tylko słów w kanonie, według rubryk mają się cicho odczytywać przez samego kapłana?
Święta Kongregacja Obrzędów, po wysłuchaniu zdania specjalnej komisji, wszystko dojrzale zważywszy, tak odpowiedziała:
Na I pytanie. Należy ordynariuszowi trzymać się następującej zasady:
 To, co samo z siebie jest dozwolone, nie zawsze może być wprowadzone w 
wykonanie dla niewłaściwości, jakie łatwo powstają, jak w tym wypadku, 
głównie dla roztargnień, jakie mogą zachodzić u kapłanów celebrujących i
 u wiernych obecnych ze szkodą dla świętych czynności i rubryk. Dlatego 
wypada, aby zachować praktykę powszechną, jak to w podobnych wypadkach 
po wielekroć odpowiedziane było. 
Na II pytanie. Przecząco, albowiem nie można dozwolić wiernym 
obecnym to, co przez rubryki jest zakazane celebrującym kapłanom, którzy
 słowa kanonu wypowiadać winni cicho, aby święte tajemnice większą cześć
 otrzymywały i aby uszanowanie wiernych, skromność i pobożność wzmagały 
się dla świętych tajemnic; stąd zwyczaj omawiany jako nadużycie należy 
zganić i jeżeli gdzie został wprowadzony, zupełnie usunąć.
Z odpowiedzi tych wypada, że bez pozwolenia Ordynariusza diecezji 
Mszy recytowanej zaprowadzać nie wolno i że wiernym nie wolno odmawiać 
tych części mszalnych, które celebrans sam odmawiać musi po cichu. Zaś 
Gloria, Credo, Sanctus i Agnus Dei nie należą do tych części, które 
celebrans po cichu wypowiada.
Z powyższego cytatu jasno wynika, że Msza dialogowana została 
dopuszczona warunkowo, jedynie za pozwoleniem miejscowego Ordynariusza. 
Dziwić może zatem traktowanie dialogu na Mszy jako obowiązkowego i 
pogardzanie innymi i starszymi formami uczestnictwa w Mszy Świętej. 
Kolejnym problemem (i to najważniejszym!) jest aktualnie niemożność 
uzyskania zezwolenia na taką Mszę u biskupa miejsca. W odpowiedzi 
Stolicy Świętej wskazane jest także niebezpieczeństwo roztargnienia u 
kapłana i wiernych z powodu recytowania. Doświadczenia wielu lat 
dialogowania na Mszy, zebrane przez wiele środowisk, potwierdzają te 
obawy. Jakże często to, co miało służyć większej żarliwości wiernych, 
zamienia się w chaotyczny jazgot i harmider, gdzie jedni wierni próbują 
bić rekordy w odmawianiu tekstów mszalnych na czas, inni egzaltują się 
swoim głosem, jakby czytali poezję, kolejni skandują odpowiedzi niczym 
dzieci w podstawówce, a jeszcze inni bełkoczą coś niewyraźnie pod nosem.
 Odprawianie Mszy w takich warunkach może być dla kapłana bardzo 
uciążliwe i czasami utrudniać znacząco poprawne wykonywanie świętych 
czynności. Nie należy przeto traktować Mszy niczym hałaśliwego 
happeningu czy „eventu”, a raczej uczyć się odnajdywać Boga w ciszy i 
skupieniu. Takie wyciszenie pomaga w dokładniejszym śledzeniu czynności 
kapłana i tekstów mszalnych, a więc lepszemu poznaniu liturgii Kościoła.
 Bardziej właściwym miejscem do „zabierania głosu” przez wiernych jest 
raczej śpiew kościelny i modlitwy po Mszy. Kolejnym ważnym aspektem jest
 to, że pierwotnie odpowiedzi ministrantów były odmawiane głównie przez 
służbę liturgiczną posiadającą święcenia i dlatego do dziś ministrantami
 mogą być wyłącznie mężczyźni. Niewiasty z reguły powinny w kościele 
milczeć.
Sporą trudność Mszy recytowanej stanowią także różnice w wymowie 
języka łacińskiego. Na klasyczną w Polsce wymowę północnoeuropejską 
nałożyły się wpływy łaciny (pseudo)włoskiej, istniejącej zresztą w 
całej gamie wariantów narodowych i indywidualnych. W czasie moich 
studiów w seminarium Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bawarii miałem 
okazję przysłuchiwać się łacinie wymawianej przez osoby 
niemieckojęzyczne w sposób tak różnorodny, że na pewno o żadnej jedności
 wymowy nie mogło być mowy. O traumatycznych przeżyciach estetycznych 
nawet nie wspominam. Nawet w samych Włoszech łacina jest wymawiana 
rozmaicie w zależności od regionu. W przeoracie FSSPX w Rimini słyszałem
 księży wymawiających „c” po naszemu, a z drugiej strony w Turynie 
piemonccy księża Instytutu Matki Bożej Dobrej Rady nawet „s” wymawiają 
jak „sz”. O Francuzach czy Anglosasach i ich „wymowie” nawet nie warto 
wspominać.
Trudno nie zauważyć, że nachalne obstawanie przy Mszy dialogowanej 
jako obowiązkowej i uznawanie jej za apogeum rozwoju liturgii rzymskiej
 (podobnie jak „rytu” 1962) ma wiele wspólnego z duchem czasów 
współczesnych, które postawiły człowieka w centrum wydarzeń, gdzie nie 
ma miejsca na pokorne klęczenie przed majestatem Boga. Katoliccy 
tradycjonaliści nie żyją na samotnej wyspie  — u nas także „uświadomiony
 laikat” i zdemokratyzowany „lud Boży” będzie przekraczał granice 
zdrowej krytyki i próbował zająć nienależne mu miejsce, przeznaczone 
tylko dla kapłanów i ich sługi. A wszystko pod pozorem większego dobra. 
Pamiętajmy o maksymie: „Lepsze jest wrogiem dobrego”!
Za: http://sedevacante.pl/teksty.php?li=42
 
