Stali czytelnicy naszego magazynu zdają sobie sprawę z faktu, że wielokrotnie wytykaliśmy błędy tak zwanego stanowiska teologicznego "uznawaj i stawiaj opór" (Recognize and Resist) – często nazywanego po prostu "R&R". Powodem naszych powtarzających się ostrzeżeń jest to, że jest to błędne nauczanie – a nawet heretyckie – i jeśli chcemy zachować integralną wiarę katolicką, czystą i nieskażoną, musimy unikać jak zarazy wszelkich błędnych nauk, które mogłyby ją podważyć. Jak czytamy w Credo Atanazjańskim: "Ktokolwiek chce być zbawionym, przede wszystkim potrzeba, aby wyznawał katolicką wiarę. Której jeśliby kto nie zachował całej i nienaruszonej, ten niewątpliwie zginie na wieki"
W naszych czasach musimy nieustannie demaskować ten błąd, ponieważ
jest często promowany przez tych, których wielu uważa za ortodoksyjnych
zwolenników tradycyjnej wiary katolickiej. Jak św. Paweł napomina
Tymoteusza: "głoś słowo, nalegaj w porę, nie w porę; przekonywaj, proś,
karć z wszelką cierpliwością i nauką" (2 Tym. 4, 2). Pewne prawdy muszą
być ciągle objaśniane, zwłaszcza te, które tak często są negowane.
Obecnie jest to tym ważniejsze, ponieważ tak wielu skądinąd wiernych
katolickich nauczycieli i pisarzy nieustannie zaszczepia ten błąd swoim
niczego niepodejrzewającym zwolennikom. Nie tyle powinniśmy się obawiać
jawnych heretyków, co tych pozornie wiernych katolików, którzy "jakby
kroplą jadu, zatruwają czystą i prostą wiarę podaną przez naszego Pana
Jezusa Chrystusa i przekazaną nam przez apostolską tradycję" (Papież
Leon XIII, Satis cognitum, par. 9). Ten konkretny błąd jest
regularnie promowany w publikacjach "Catholic Family News" i "The
Remnant", a także między innymi przez członków Bractwa Św. Piusa X.
Ponadto, orędownicy tej nauki stale ostrzegają przed
"niebezpieczeństwami" sedewakantyzmu, uniemożliwiając swoim zwolennikom
choćby tylko rozważenie wartości rozwiązania sedewakantystycznego w
obliczu kryzysu, z którym się dziś mierzymy.
Co zatem głosi "R&R"?
Zanim przejdziemy dalej, chciałbym dokładnie wyjaśnić, co oznacza to
stanowisko "uznawaj i stawiaj opór" i dlaczego jest ono błędne.
Następnie przyjrzymy się niektórym szczegółom historii Kościoła
dotyczącym podobnych błędów, które utorowały drogę temu obecnemu.
Po pierwsze, trzeba przyznać, że zwrot "uznawaj i stawiaj opór" jest
nieporęcznym określeniem próbującym opisać główny błąd jego
zwolenników. A co to za błąd? Jest to koncepcja, że wierni katolicy mogą
dziś uznawać papieskich pretendentów od czasów Vaticanum II za
prawdziwych papieży i jednocześnie sprzeciwiać się tym spośród ich nauk,
które uważają za heretyckie oraz ich dyscyplinarnym decyzjom, które
uważają za niebezpieczne lub szkodliwe. Uważają, że są w pełni
usprawiedliwieni odrzucając nauki doktrynalne i decyzje dyscyplinarne
tego, kogo uznają za prawdziwego papieża – skoro doszli do wniosku, że
te rzeczy są sprzeczne z wiarą.
Problem polega na tym, że takie postępowanie jest całkowicie
sprzeczne z tradycyjnym katolickim nauczaniem i praktyką. W
rzeczywistości taka praktyka nie ma precedensu w historii Kościoła,
jednak wielu jej zwolenników stara się twierdzić coś przeciwnego. Co
więcej, jest ona całkowicie sprzeczna z różnymi doktrynalnymi
wypowiedziami, zwłaszcza Soboru Watykańskiego (1869-1870). (Należy
zwrócić uwagę, że ten prawdziwy sobór jest obecnie zwykle określany jako
Sobór Watykański I, aby nie mylić go z niechlubnym heretyckim Soborem
Watykańskim II).
Sobór Watykański na przykład naucza, co następuje: "Dlatego nauczamy
i oświadczamy, że Kościół rzymski z zarządzenia Pana posiada prymat
zwyczajnej władzy nad wszystkimi innymi kościołami i że ta władza
jurysdykcyjna Rzymskiego Papieża jest prawdziwie biskupia i
bezpośrednia. Wobec niej pasterze jakiegokolwiek obrządku lub godności
oraz wierni, zarówno każdy z osobna jak i wszyscy razem, są zobowiązani
do hierarchicznego podporządkowania się i prawdziwego posłuszeństwa nie
tylko w rzeczach dotyczących wiary i moralności, lecz także w tych,
które odnoszą się do karności i rządzenia Kościołem rozszerzonym po
całym świecie… Taka jest nauka katolickiej prawdy, od której nikt nie
może się odchylić bez niebezpieczeństwa dla swej wiary i swego
zbawienia" (Denzinger, 1827).
Proszę zwrócić szczególną uwagę, że każdy, kto odmawia posłuszeństwa
– "nie tylko w rzeczach dotyczących wiary i moralności, lecz także w
tych, które odnoszą się do karności i rządzenia Kościołem" – stawia się
poza "wiarą i zbawieniem". Takie postawienie sprawy nie pozostawia
miejsca na wątpliwości. Pamiętajmy także, że nie jest to opinia
teologiczna, lecz uroczyste nauczanie soboru powszechnego.
Ta osobliwa idea (uznawania kogoś za prawdziwego papieża z
jednoczesnym kontestowaniem jego zarządzeń) jest nie tylko całkowicie
sprzeczna z całym nauczaniem katolickiego Kościoła, ale także prowadzi
do błędów towarzyszących. Na przykład, skutkiem tego błędu z
konieczności deleguje się kogoś innego niż papież, do rozsądzania, czego
należy słuchać, a co odrzucać. W rezultacie ci, którzy popełniają ten
błąd, stają się sami dla siebie papieżami, osądzając, które oświadczenia
Watykanu przyjmą, a które odrzucą. Po raz kolejny należy zauważyć, że
taka praktyka została potępiona przez Sobór Watykański I: "A ponieważ na
skutek Boskiego ustanowienia apostolskiego prymatu Rzymski Biskup
kieruje całym Kościołem, nauczamy i wyjaśniamy, że jest on najwyższym
sędzią wiernych, którzy mogą się do niego zwracać we wszystkich sprawach
wchodzących w zakres jurysdykcji kościelnej. Wyroku zaś Stolicy
Apostolskiej, ponad którą nie ma wyższej władzy, nikt nie może odrzucać
ani też poddawać osądowi" (Denzinger, 1830).
Co więcej, ci, którzy opowiadają się za tym osądzaniem i
"przesiewaniem", z konieczności będą się różnić między sobą – odnośnie
tego, co należy zaakceptować, a co odrzucić – co z kolei będzie
prowadzić do braku jedności. Na przykład niektórzy chętnie akceptują
złagodzone przez Pawła VI warunki postu przed Komunią św. oraz jego inne
zarządzenia dotyczące postu i abstynencji. Będą bez skrupułów jeść
mięso w piątki całego roku, czując się zobowiązanymi do powstrzymania
się tylko w Środę Popielcową i piątki Wielkiego Postu. Jednocześnie
jednak odrzucą unieważnienia małżeństw dokonywane przez Watykan, na mocy
zmian dotyczących podstaw unieważnienia małżeństwa wprowadzonych przez
tego samego Pawła VI. (Paweł VI wprowadził tak zwane "psychologiczne"
podstawy unieważnienia, które doprowadziły do wielkiej eksplozji
unieważnień wydawanych przez kościół soborowy). Inni jednak chcą
korzystać z tych rozszerzonych podstaw do unieważnienia, ponieważ im to
odpowiada. Można podać jeszcze wiele innych przykładów, skoro otwarta
została prawdziwa puszka Pandory i każda osoba sama decyduje, co
zaakceptować, a co odrzucić. Jak widać na tych kilku przykładach,
mentalność R&R prowadzi do kompletnego chaosu i wszechobecnej
niestałości praktyk kościelnej dyscypliny. Bractwo Św. Piusa X stara się
jednak trzymać w ryzach swoich zwolenników, mówiąc im, aby
zaakceptowali osąd swoich przełożonych dotyczący tego, co należy
przyjąć, a co odrzucić. W ten sposób przyznają tym przełożonym
quasi-papieskie kompetencje.
Źródła stanowiska R&R: koncyliaryzm i gallikanizm
Naturalnie pojawia się pytanie: "Skąd się wzięła ta mentalność?". To
dobre pytanie. Skoro to stanowisko jest tak sprzeczne ze zdefiniowanym
nauczaniem Kościoła i dwudziestowieczną praktyką Kościoła, to w jaki
sposób mogło zyskać aprobatę? Aby odpowiedzieć na to pytanie, rzućmy
okiem na niektóre szczegóły historii Kościoła, które pokazują nam źródła
tego błędu.
W XIV wieku Kościół stanął w obliczu bezprecedensowego kryzysu. Po
śmierci papieża Grzegorza XI w kwietniu 1378 roku, w Rzymie na papieża
został wybrany arcybiskup Bari i przyjął imię papieża Urbana VI. Jednak
wkrótce po jego wyborze francuscy kardynałowie wyrzekli się go. Po
powrocie do Awinionu w południowo-wschodniej Francji twierdzili, że
zostali zmuszeni do wyboru Włocha i przystąpili do wyboru własnego
papieża, który przyjął imię papieża Klemensa VII. Katolicy byli
zdezorientowani. Który z nich był prawdziwym papieżem?
Wielka schizma zachodnia dobiegła końca wraz z wyborem papieża
Marcina V na Soborze w Konstancji. Co ciekawe, po zatwierdzeniu
dokumentów tego soboru, papież Marcin V usunął wszystkie odniesienia do
heretyckiej koncepcji, że sobór powszechny stoi ponad papieżem.
Rozłam trwał już kilka dekad, gdy grupa kardynałów postanowiła
rozwiązać go na soborze, który miał się odbyć w Pizie w 1409 roku.
Potępiono na nim dwóch papieskich pretendentów i przystąpiono do wyboru
innego papieża. Ponieważ ani prawdziwy papież (w Rzymie), ani antypapież
w Awinionie nie zgodzili się na abdykację, było teraz trzech podających
się za papieża, co powodowało jeszcze większe zamieszanie wśród
wiernych. W końcu do Konstancji zwołano sobór, który rozwiązał kryzys,
wybierając kardynała Otto Colonnę, który przyjął imię papieża Marcina V.
Wybór ten przywrócił pokój Kościołowi, ponieważ inni pretendenci
zostali obaleni lub dobrowolnie zrzekli się swoich roszczeń przez wzgląd
na dobro Kościoła. Kryzys został zażegnany. Ta bezprecedensowa sytuacja
w Kościele była jednak źródłem heretyckiej idei zwanej koncyliaryzmem.
Wielu teologów spekulowało, że sobór powszechny stoi wyżej od papieża i
ma większą władzę od papieża. Wiemy, że jest to herezja – zwłaszcza od
czasu dogmatycznych definicji Soboru Watykańskiego (1870) dotyczących
papiestwa – ale wówczas nie było to tak jasne dla wszystkich. Co
ciekawe, po zatwierdzeniu dokumentów Soboru w Konstancji, papież Marcin V
starannie usunął wszystkie odniesienia do tej heretyckiej koncepcji. W
związku z tym, dzięki tym poprawkom, Sobór w Konstancji należy do
dwudziestu soborów powszechnych katolickiego Kościoła.
Jednakże koncepcja, że sobór powszechny ma władzę większą od papieża
– utrzymała się. Idee koncyliaryzmu doprowadziły do soboru w Bazylei,
który rozpadł się i nie został uznany za prawdziwy sobór Kościoła.
Ostatecznie koncyliaryzm potępiono na V Soborze Laterańskim obradującym w
latach 1512-1517, jednak potępienie idei koncyliaryzmu na prawdziwym
soborze nie wyeliminowało ich całkowicie z umysłów wszystkich katolików.
We Francji idee te rozwinęły się wreszcie w kolejną herezję zwaną
gallikanizmem.
Herezja znana pod nazwą gallikanizmu obejmuje grupę opinii
charakterystycznych dla niektórych katolickich teologów i myślicieli we
Francji – stąd nazwa gallikańskie. Idee te zmierzały do ograniczenia
władzy papieża na korzyść biskupów i świeckiego władcy. W 1682 roku
grupa duchownych we Francji wystąpiła z deklaracją szczegółowo opisującą
te koncepcje.
Gallikanizm domagał się ograniczenia władzy papieskiej przez
doczesną władzę książąt oraz władzę soborów powszechnych i biskupów,
którzy jako jedyni (w ich przekonaniu) mogli nadawać papieskim decyzjom
autorytet nieomylności. Pomysły te doprowadziły do rozszerzenia
jurysdykcji biskupów, a urzędników cywilnych do mieszania się w sprawy
Kościoła. Gallikanizm ograniczył autorytet doktrynalny papieża na
korzyść biskupów. Tak zwane "wolności gallikańskie" dawałyby królowi
Francji władzę nad zarządcami Kościoła. Na przykład, legaci papiescy nie
mogli zostać wysłani do Francji bez zgody króla oraz musieli mu
podlegać. Co więcej, biskupi nie mogli opuszczać Francji bez zgody
króla. Jedną z najbardziej heretyckich idei gallikańskich była nauka, że
można się odwoływać od papieskich decyzji do przyszłego soboru.
Oczywiście przychodzi na myśl pytanie: Jak takie pomysły mogły się
pojawić we Francji? Gallikanie domagali się ustępstw i przywilejów
francuskich monarchów, sięgając aż do Pepina i Karola Wielkiego.
Niektórzy gallikańscy apologeci twierdzili nawet, że ich przywileje
pierwotnie pochodziły z dyscypliny wczesnego Kościoła. Jednak wręcz
przeciwnie, historia pokazuje wyraźnie, że francuscy biskupi zawsze
zachowywali wielki szacunek i uległość wobec wyroków Stolicy
Apostolskiej, do której zwracali się o ostateczny wyrok. Jednak pomimo
tej historii niektórzy biskupi francuscy chcieli ożywić przytłumione
nauki soboru w Konstancji dotyczące koncyliaryzmu. Nawet na Soborze
Trydenckim byli francuscy biskupi, którzy wielokrotnie opowiadali się za
koncepcjami koncyliaryzmu.
Chociaż idee gallikańskie na jakiś czas przygasły – zwłaszcza wraz z
postępem protestantyzmu, który pozbawił papieża wszelkiej władzy – to w
1663 roku na nowo się umocniły, kiedy uniwersytet w Sorbonie wydał
oświadczenie, że nie przyznaje żadnej władzy papieżowi nad doczesnym
panowaniem króla. W 1682 roku król Ludwik XIV zgromadził duchowieństwo
francuskie i przyjął podstawowe artykuły gallikanizmu, które starał się
wprowadzić w życie w całej Francji. Nikt nie mógł otrzymać stopnia
naukowego z teologii bez uprzedniego popierania tychże tez i nie wolno
było przeciwko nim niczego publikować. Papież energicznie potępił
Deklarację z 1682 roku i ostatecznie król ustąpił. Jednak idee tego
dekretu pozostały głęboko zakorzenione w umysłach wielu francuskich
duchownych.
Od czasu powstania tej idei pojawiały się różne papieskie potępienia
błędów gallikanizmu, szczególnie autorstwa papieża Piusa IX.
Ostatecznie na Soborze Watykańskim koncyliaryzm i gallikanizm otrzymały
śmiertelny cios, gdy sobór zdefiniował: "Dlatego zbaczają z drogi prawdy
ci, co twierdzą, iż dozwolona jest apelacja od orzeczeń Biskupów
Rzymskich do soborów powszechnych, jako do władzy wyższej od papieskiej"
(Denzinger, 1830).
W jaki sposób taki pomysł mógł dziś zyskać zwolenników?
Skoro postulaty ideologii R&R tak wyraźnie sprzeciwiają się
zdefiniowanej doktrynie Kościoła i praktykowaniu katolicyzmu na
przestrzeni dziejów, to dlaczego stały się dzisiaj tak dominujące wśród
wielu tradycyjnych katolików? Odpowiedź jest prosta: z powodu
arcybiskupa Marcelego Lefebvre'a. Podobnie jak to było w przypadku wielu
katolików, arcybiskup wiedział, że to, co promowano w imię katolicyzmu
od czasów Vaticanum II było heretyckie. Jego sensus catholicus
buntował się w obliczu liturgicznych innowacji, ekumenizmu, fałszywej
wolności religijnej itp. Jednak nigdy nie był w stanie dojść do wniosku,
że tym, który za to wszystko jest odpowiedzialny był sam "papież".
Niezależnie od tego, czy na arcybiskupa Marcelego Lefebvre'a miały
wpływ wciąż utajone idee gallikanizmu i koncyliaryzmu gdy zaczął stawiać
opór modernistycznym zmianom płynącym z Rzymu, to dzisiejsze stanowisko
"uznawaj i stawiaj opór" należy nazwać lefebryzmem, ponieważ to z jego powodu "R&R" panuje obecnie.
Kiedy w 1976 roku został zawieszony przez Pawła VI, Lefebvre uważał,
że nie ma uzasadnienia dla takiej kary. Po prostu kontynuował
kształcenie i wyświęcanie kapłanów oraz podróże po całym świecie, aby
udzielać sakramentu bierzmowania. Z biegiem czasu w latach 70. i 80.
arcybiskup stał się najwybitniejszym i najbardziej znanym duchownym
przeciwstawiającym się zmianom. W związku z tym zyskał wielu
zwolenników, w tym brytyjskiego pisarza Michaela Daviesa, który gorliwie
bronił Lefebvre'a. W końcu jednak Davies doszedł do wniosku, że nie
jest już w stanie sprzeciwiać się temu, kogo uznaje za papieża i
powrócił do pełnej komunii z kościołem soborowym.
Ze swojej strony arcybiskup Lefebvre nadal wahał się między
poddaniem się "papieżowi", a utrzymaniem apostolatu wymierzonego przeciw
Rzymowi. Podobno rozważał zalety sedewakantyzmu, ale nigdy nie podjął
decyzji o odrzuceniu roszczeń Jana Pawła II (i jego soborowych
poprzedników) do posiadania prawowitego papiestwa. W rzeczywistości, de facto
ustanowił równoległe magisterium, które starannie przesiewa to, czego
naucza rzekoma Stolica Apostolska. Nadal wyświęcał kapłanów i
ostatecznie konsekrował biskupów, wbrew osobie, którą uważał za papieża.
Rzeczywiście ideologię "uznawania i stawiania oporu" – tak
powszechną dziś w tradycjonalistycznych kręgach – należałoby nazwać lefebryzmem,
ponieważ to sam arcybiskup jest powodem, dla którego ona obecnie
panuje. Czy on, Francuz, był pod wpływem wciąż ukrytych idei
gallikanizmu i koncyliaryzmu? Tego nie wiemy, ale prostym i oczywistym
faktem jest to, że się mylił. Jego teologiczne konkluzje, jak postępować
w czasach kryzysu, były sprzeczne z uroczyście zdefiniowanym nauczaniem
Kościoła.
Do dnia dzisiejszego jego Bractwo wciąż przesiewa "papieskie" nauki.
Jego duchowieństwo odrzuca kanonizacje, które uważa za szkodliwe lub
niebezpieczne, ustala, jakich reguł kościelnej dyscypliny mają
przestrzegać i doradza swoim wyznawcom, aby zaakceptowali
rozstrzygnięcia przełożonych Bractwa. Wszystko to jest ewidentnie
sprzeczne z nauczaniem katolickiego Kościoła i nie może być w żaden
sposób usprawiedliwione.
Podsumowując
Nadszedł czas, aby wszyscy, którzy rozpoznają błędy emanujące z
Watykanu – a zwłaszcza od osoby, która twierdzi, że jest papieżem –
dokonali wyboru: albo pokornie podporządkować się człowiekowi, który,
jak twierdzą, jest papieżem, albo stwierdzić, że z powodu swej
uporczywej herezji nie może być prawdziwym następcą św. Piotra, a zatem
jego roszczenia do papiestwa należy całkowicie odrzucić. Nie da się
pogodzić tych dwóch rzeczy. W szczególności nie można nadal postępować
według schematu uznawania kogoś za papieża i opierania się jego
dekretom. Jest to kompletnie niekatolickie.
Papież Pius VI potępił ideę, że "Kościół rządzony przez Ducha Bożego
mógł ustanowić reguły karności, które są… niebezpieczne i szkodliwe i
prowadzą do zabobonów i materializmu" (Denzinger, 1578). A tymczasem,
Novus Ordo, nowy kodeks prawa kanonicznego oraz większość reguł
dyscyplinarnych soborowego kościoła są właśnie takie, a nawet gorsze. To
wszystko nie mogłoby pochodzić od prawdziwie katolickiej władzy.
Zanim zakończymy, spójrzmy jeszcze raz na fragment cytowanej na początku encykliki Satis cognitum papieża
Leona XIII. Bezpośrednio przed wypowiedzią dotyczącą "kropli jadu" Jego
Świątobliwość stwierdza: "Kościół ufundowany na tych zasadach i świadom
swego obowiązku, niczego nie czynił z większą gorliwością i staraniem,
niż to okazał w obronie integralności wiary. Dlatego uważał za
buntowników i wydalał z szeregów swych dzieci tych wszystkich, którzy
wyznawali nauki w jakimkolwiek punkcie sprzeczne z jego własnym
nauczaniem. Arianie, montaniści, nowacjanie, kwartodecymanie,
eutychianie z pewnością nie odrzucili całej doktryny katolickiej:
porzucili tylko pewną jej część. Któż jednak nie wie, że zostali
ogłoszeni heretykami i usunięci z łona Kościoła? W podobny sposób
potępiono wszystkich autorów heretyckich zasad, którzy w kolejnych
wiekach poszli w ich ślady… Postępowanie Kościoła zawsze było takie
samo, o czym świadczy jednomyślne nauczanie Ojców Kościoła, którzy
uznawali za nienależących do katolickiej wspólnoty i obcych Kościołowi
wszystkich tych, którzy by w najmniejszym stopniu odstąpili od
jakiegokolwiek punktu nauki podawanej w jego autorytatywnym Magisterium"
(paragraf 9).
Nie chcemy połowicznego katolicyzmu, lecz jak to ujął papież Leon
XIII, chcemy "nienaruszonej wiary". Nic innego nie pomoże, ponieważ, jak
ujęte jest to zwięźle w Credo Atanazjańskim: "Ktokolwiek chce być
zbawionym, przede wszystkim potrzeba, aby wyznawał katolicką wiarę.
Której jeśliby kto nie zachował całej i nienaruszonej, ten niewątpliwie
zginie na wieki".
Ks. Benedict Hughes CMRI
Artykuł z czasopisma "The Reign of Mary", nr 171, Winter 2019 ( www.cmri.org )
Tłumaczył z języka angielskiego Mirosław Salawa