PROTESTANTYZACJA KATOLICYZMU
Ostatnio często się spotykamy z opiniami na temat rzekomej
protestantyzacji katolicyzmu i jest rzeczą bardzo znamienną, że
najwięcej i najczęściej podkreślają ten fakt ci katolicy, którzy
nawrócili się z protestantyzmu. To głównie oni z bólem i goryczą
stwierdzają, że błędne wierzenia i praktyki protestanckie, od których
uciekli, przechodząc na katolicyzm jakieś trzydzieści-czterdzieści lat
temu, wprowadzane są obecnie w życie przez hierarchię Kościoła
katolickiego. Dla każdego bezstronnego obserwatora życie Kościoła
katolickiego jest niezaprzeczalnym faktem, że dzisiejsza religijność
katolicka coraz więcej przejmuje elementów protestanckich i chociaż fakt
ten stwierdzają wszyscy, tylko niektórzy uważają go za objaw negatywny.
Na tym polega zasadnicza różnica między sytuacją w wieku XVI i w
czasach dzisiejszych. Jeśli bowiem w czasach Lutra i Soboru Trydenckiego
tego rodzaju objawy spotykały się z jednolitą potępiającą postawą,
obecnie reakcja katolików w tej sprawie jest podzielona; dla jednych
jest to zgorszeniem i przyczyną troski, podczas gdy dla drugich jest
okazją do zadowolenia, gdyż w „protestantyzacji” katolicyzmu widzą
postęp i unowocześnienie, a niektórzy nawet i drogę do ekumenizmu.
Wydaje się, że ta niezaprzeczalna obecność protestantyzmu wewnątrz
dzisiejszego Kościoła katolickiego ma dwa źródła. Jednym z nich są
podobnie jak w wieku XVI – pewne procesy wewnątrz samego Kościoła;
drugim zaś jest wpływ jaki protestantyzm wywiera z zewnątrz na Kościół
katolicki, zwłaszcza przez niezliczone ułatwione kontakty z okazji akcji
ekumenicznej i tego wszystkiego, co się w praktyce czyni pod pretekstem
ekumenizmu. Aby więc uzupełnić nasz cykl szkiców na temat „socjologii
protestantyzmu”, tak tego z czasów Lutra jak i obecnego, przyjrzyjmy się
pokrótce dzisiejszej protestantyzacji katolicyzmu, ale wyłącznie w
ramach schematu jaki został w szkicach tych zastosowany. Wypada
przypomnieć, że w zastosowanym schemacie spojrzeliśmy na protestantyzm
wyłącznie z punktu widzenia „socjologii religii”, biorąc pod uwagę pięć
zasadniczych probierzy, a mianowicie:
1. Protestantyzm jako reforma
2. Protestantyzm jako nawrót do germańskich wierzeń pogańskich
3. Protestantyzm jako zerwanie z cywilizacją łacińską
4. Protestantyzm jako judaizacja chrześcijaństwa
5. Protestantyzm jako zeświecczenie chrześcijaństwa
Pierwszy probierz – protestantyzm jako reforma – musimy pozostawić na
boku, gdyż jak widać, ten tak bardzo pozytywny aspekt protestantyzmu
Lutra w całej pełni został osiągnięty przez Kościół katolicki dzięki
reformie przeprowadzonej przez Sobór Trydencki (1545-1563) oraz –
rozciągając analogię na dzisiejsze czasy – przez reformy Drugiego Soboru
Watykańskiegoo Jeśli chodzi o drugi probierz – protestantyzm z czasów
Lutra jako nie świadomy nawrót do germańskiego poganizmu – należy
uczciwie zapytać, czy jest coś podobnego w dzisiejszym katolicyzmie.
Otóż sam Drugi Sobór Watykański stwierdza, że świat współczesny powraca
do poganizmu, a przecież kiedy Sobór używa tego wyrażenia „świat
współczesny” włącza doń także i katolików. Zanim będzie mowa o tym
powrocie
współczesnego człowieka (także i katolika) do poganizmu i zwłaszcza do
oddawania człowiekowi religijnej czci, należnej wyłącznie Bogu, należy
stwierdzić, że dzisiaj szerzy się w Kościele, a zwłaszcza w Ameryce
Łacińskiej, świadomy i zorganizowany powrót do starych wierzeń
pogańskich ludów prymitywnych. Co gorsza, nie chodzi tutaj o jakiś ruch
spontaniczny, niekontrolowany przez władze kościelne i niemożliwy do
opanowania przez nie, lecz o zbrodniczy, świadomy i zorganizowany przez
część kleru katolickiego nawrót do wierzeń pogańskich, które się
wprowadza do oficjalnego Credo Kościoła katolickiego i włącza się je do
liturgii mszalnej. Chodzi tutaj o tak zwany „trybalizm”. W tym wypadku
ten obecny nawrót do poganizmu niektórych krajów katolickich, jest o
wiele bardziej godny potępienia niż powracanie do poganizmu protestantów
w czasach Lutra, gdyż w XVI wieku był to ruch spontaniczny, prawie
nieświadomy, a zawsze wbrew władzom kościelnym, podczas gdy obecny
nawrót do starych wierzeń pogańskich niektórych szczepów Indian
południowo-amerykańskich jest dziełem świadomym, zorganizowanym przez
samą hierarchię kościelną i wprowadzanym w życie jako „duszpasterstwo
posoborowe” . Jest czymś nie do pomyślenia, żeby Kościół sam niszczył
wiarę i w jej miejsce wprowadzał stare religie pogańskie. Niestety, ta
zbrodnia ma miejsce od szeregu lat w wielu krajach, a zwłaszcza w
Ameryce Łacińskiej i chociaż jest to zbrodnia karana Prawem Kanonicznym,
jak dotąd, nic nie wiadomo, aby sprawcy tej zbrodni byli pociągnięci do
odpowiedzialności. Ta poganizacja przez niektórych księży i biskupów
ludów od wieków chrześcijańskich, jest w pełni tolerowana jako
„duszpasterstwo ekumeniczne”, co jest niezbitym dowodem protestantyzacji
katolicyzmu. Widzieliśmy, że trzecim probierzem protestantyzmu (z
punktu widzenia przyjętego tutaj schematu) jest zerwanie z cywilizacją
łacińską. Wypada więc zapytać, jaki jest stosunek dzisiejszego Kościoła
katolickiego do cywilizacji łacińskiej? Wydaje się, że niemniej wrogi
jak i protestantyzmu. W sprawach stosunku Kościoła do „cywilizacji” w
ogóle i do „cywilizacji łacińskiej” w szczególności jest wiele
nieporozumienia. Nie tu miejsce na omawianie tego zagadnienia, ale
trzeba przypomnieć, że Kościół nie może utożsamiać się, z żadną
cywilizacją historyczną, gdyż z zasady, ze swego powołania Kościół jest
„matką i mistrzynią” wszystkich kultur i cywilizacji chrześcijańskich
wszystkich epok, gdziekolwiek one powstają, będąc Kościołem z istoty
swej „powszechnym”, czyli katolickim, co jednak nie przeszkadza, że
Kościół może utożsamiać, się; z ideałem cywilizacji, który on sam
proponuje pod różnymi nazwami, jak np. „cywilizacji chrześcijańskiej”,
(o której nam mówią liczne encykliki społeczne i który to termin stał
się bardzo drogi niektórym pisarzom katolickim) o „cywilizacji miłości”
(termin bodajże wprowadzony przez Pawła VI, a używany także i przez jego
następców) . Niemniej jednak Kościół powinien należycie doceniać
cywilizacje historyczne według wartości, które one reprezentują, a
zwłaszcza według ich użyteczności dla spełniania przez Kościół jego
Misji ewangelizacji wszystkich ludów. W szczególny sposób Kościół
powinien doceniać te cywilizacje historyczne, które narodziły się z
ducha ewangelii i które są w większym stopniu dziełem samego Kościoła
lub co najmniej wyrosły pod jego opieką. Takich cywilizacji
historycznych jest wiele, ale jedna z nich, a mianowicie tzw.
cywilizacja łacińska jest właściwie dziełem samego Kościoła, chociaż jej
początki i fundamenty tkwią leszcze w starych, przedchrześcijańskich
cywilizacjach śródziemnomorskich. Cywilizacja łacińska jest dziełem
Kościoła, dokonanym w europejskim środowisku geograficznym, kulturalnym i
historycznym, lecz – właśnie dlatego że jest dziełem Kościoła – z
istoty swej jest ona uniwersalna, tzn. że może być przyjęta także i
przez ludy innych ras i innych warunków geograficznych i ekologicznych,
co samo życie udowodniło. To z tą cywilizacją w okresie tysiąca lat
średniowiecza utożsamiało się chrześcijaństwo. Chociaż teoretycznie
chrześcijaństwo może przyczynić się w każdym środowisku kulturalnym i
geograficznym do wytworzenia miejscowej cywilizacji mniej lub więcej
„chrześcijańskiej” – i w praktyce tak było niejednokrotnie – to jednak
tylko cywilizacja łacińska okazała się dziełem trwałym i, co
najważniejsze, dziełem uniwersalnym,
to znaczy zdolnym do rozprzestrzeniania się na wszystkie ludy i
wszystkie kraje, szanując miejscowe kultury i ich wartości, jeśli te nie
sprzeciwiają się Ewangelii. Kościół nigdy nie utożsamiał się z żadną
cywilizacją, a więc także i z cywilizacją łacińską i ta postawa
Kościoła, zwłaszcza dzisiaj, powinna być jasno podkreślana. Wszelka
tendencja utożsamiania się z jakąkolwiek cywilizacją historyczną
krępowałaby Kościół w wypełnianiu swej zasadniczej misji przekazywania
nauki Chrystusa Pana i pośredniczenia między każdym człowiekiem i każdym
ludem a Bogiem, który jest Ojcem wszystkich ludzi i wszystkich ludów.
Nie znaczy to jednak, aby Kościół mógł nie doceniać wartości i znaczenia
niektórych cywilizacji, a zwłaszcza cywilizacji łacińskiej,
szczególniej w tych krajach, w których jest ona głęboko zakorzeniona i
ściśle związana z wiarą i obyczajami chrześcijańskimi. Wszelkie
osłabienie i zubożenie cywilizacji łacińskiej, a zwłaszcza jej
niszczenie, natychmiast odbija się na stanie życia religijnego i
obyczajów. Nie należy zapomnieć, że Kościół z troską i wielkim wysiłkiem
budował w ciągu wieków cywilizację łacińską właśnie dlatego, aby
zapewnić swym wiernym należyte warunki do praktykowania wiary i do życia
według jej wymagań, czyli wytwarzał instytucjom formy współżycia
społecznego, ustrój gospodarczy i polityczny według wymagań Ewangelii.
Widzieliśmy poprzednio, że protestantyzm zawsze zwalczał cywilizację
łacińską, stąd też można powiedzieć, że obecna postawa walki z
cywilizacją łacińską wewnątrz Kościoła, tak niestety częsta i nawet
fanatyczna, jest jednym z przejawów protestantyzacji katolicyzmu. Jednym
z historycznych elementów cywilizacji łacińskiej jest język łaciński.
Porzucenie tego języka przez Kościół, a nawet w wielu środowiskach
brutalna walka z tym językiem jest także jednym z przejawów
protestantyzacji katolicyzmu. Atakując łacinę, zwalcza się nie tylko sam
język jako taki, lecz także i dorobek kulturalny niemal dwutysiącletni,
wyrażony w tym języku. Porzucanie łaciny jest zrywaniem z myślą
filozoficzno-teologiczną wyrażoną w tym języku, z kulturą łacińską, z
bogactwem liturgii łacińskiej i śpiewu gregoriańskiego. Chociaż w wielu
wypadkach porzucenie łaciny jest tylko frywolnością, objawem braku
kultury, czy też przejawem zjawiska socjologicznego, które Ortega y
Gasset nazwał „buntem motłochu” („la rebelion de la masas”), to jednak
jest w tym także niewątpliwie typowa reakcja protestancka przeciwko
językowi-symbolowi cywilizacji łacińskiej. Wielu zapomina, że Drugi
Sobór Watykański w licznych dokumentach kładzie nacisk na konieczność
zachowania łaciny w życiu Kościoła”. Tymczasem wkrótce po Soborze, wbrew
jego zaleceniom, zaczęła się walka z łaciną i usuwanie jej z liturgii i
ze studiów teologicznych, a przecież im bardziej się kładzie nacisk na
słuszne i dziś niezbędne używanie języków ludowych w liturgii i w
studiach, tym bardziej okazuje się konieczność zachowania łaciny jako
języka podstawowego, zwłaszcza w liturgii, w Prawie Kanonicznym, w
definicjach dogmatycznych i w Piśmie Świętym. Także należy pamiętać, że
kiedy mówi się o łacinie, nie chodzi tylko o sam język jako taki, lecz
także o całe bogactwo myśli chrześcijańskiej w ciągu dwóch tysięcy lat
wyrażone w tym języku. Przekłady bowiem nawet najdoskonalsze i
najuczciwsze nigdy nie mogą zastąpić oryginału, szczególniej jeśli
chodzi o łacinę, gdyż jest to język wyjątkowo dokładny, niedopuszczający
nieporozumienia i nie pozostawiający żadnych wątpliwości. Całkowite
porzucenie łaciny równałoby się porzuceniu chrześcijańskiej myśli wielu
stuleci, a więc znacznej części tradycji, a na to mogą się odważyć tylko
barbarzyńcy. Jakie to znamienne, że biskupi afrykańscy (wykształceni i
wychowani jeszcze przed Soborem w Europie), okazali więcej w tej sprawie
zrozumienia, niż wielu biskupów europejskich i
południowo-amerykańskich, gdyż to przede wszystkim oni wypowiadali się
przeciwko porzuceniu łaciny, zdając sobie sprawę, że to tylko poprzez
łacinę oni sami mają dostęp do bogactwa myśli chrześcijańskiej
przeszłych wieków. Wiele wartości, a zwłaszcza zwyczajów
chrześcijańskich, zachowuje się j tylko w ramach cywilizacji łacińskiej,
to też osłabienie tejże cywilizacji wystawia j na niebezpieczeństwo te
wartości i obyczaje. Jako przykład można wspomnieć sprawę celibatu.
Niedawno papież Jan Paweł II w swym wspaniałym Liście do Kapłanów (z 8
kwietnia 1979 r.) stwierdza, że celibat
charakteryzuje Kościół łaciński i tak jest, gdyż poza Kościołem
łacińskim celibat nie istnieje, przynajmniej jako instytucja
prawno-moralna. Oczywiście, nie można utożsamiać „Kościoła katolickiego”
z „cywilizacją łacińską”, jako iż są to terminy i rzeczywistości
historycznie różne, ale nie ma wątpliwości, że obie te rzeczywistości są
ze sobą ściśle związane. Osłabienie, a zwłaszcza niszczenie cywilizacji
łacińskiej i porzucenie jej wartości i form współżycia musi mieć
natychmiastowe skutki i wpływ na życie Kościoła w ogóle, a łacińskiego w
szczególności, a więc reperkusje w jego instytucjach i zwyczajach.
Celibat w ramach całości różnych instytucji i zwyczajów cywilizacji
łacińskiej znajduje odpowiednie warunki, poza którymi z trudnością może
być utrzymany. Celibat wymaga specjalnej i głębokiej kultury
wewnętrznej, którą zapewniają tylko niektóre cywilizacje i jest faktem
niezaprzeczalnym, że tylko tam gdzie cywilizacja łacińska jest żywa i
silna, Kościół mógł z powodzeniem utrzymać instytucję celibatu i że poza
tą cywilizacją zachowanie celibatu natrafia na duże trudności, a w
niektórych cywilizacjach jest w ogóle niemożliwe, podobnie jak
niemożliwe jest także i małżeństwo monogamiczne. Zapewne w przyszłości
Kościół nie zdoła zachować instytucji celibatu duchowieństwa
niezakonnego, bez jednoczesnej obrony cywilizacji łacińskiej, która
stanowi niezbędne ramy dla tejże instytucji. W niniejszym artykule,
wyłącznie socjologicznym, nie poruszono aspektów teologicznych celibatu,
ale wszelkie argumenty teologiczne, bez uwzględnienia aspektów
socjologicznych, pozostają oderwane od życia. W czasie II Soboru
Watykańskiego dużo się mówiło na temat możliwości zniesienia celibatu i
niektórzy biskupi byli przekonani, że to nastąpi, stąd też dając
rekolekcje dla swych księży diecezjalnych, czynili do tego aluzje. Mówi
się, że już po Soborze podobno na ten temat toczyły się rozmowy między
grupą biskupów zwolenników zniesienia celibatu i papieżem Pawłem VI i że
Papież okazał się przychylny ich żądaniom, ale pod pewnymi warunkami.
Mimo, iż później Kościół zajął w tej sprawie jasną pozycję i
zdecydowaną, dyskusje nie ustały, a argumenty w niej wysuwane są typowo
protestanckie. Nadto, katoliccy teologowie „ekumeniczni”, czyli
zwolennicy szybkiego i bezwarunkowego zjednoczenia z protestantami
uważają, że zniesienie celibatu w Kościele katolickim jest niezbędnym
warunkiem tegoż zjednoczenia, stąd też w imię „ekumenizmu” żąda się
zniesienia celibatu. Niewątpliwie jest to także przejaw protestantyzacji
katolicyzmu. Wiadomo jest także, iż istnieje w Kościele dość liczna
grupa biskupów, którzy chcą doprowadzić do zniesienia celibatu drogą
faktów dokonanych, czyli że faworyzują w swych diecezjach księży
żyjących w konkubinacie i obarczonych liczną rodziną. Biskupi ci okazują
we wszystkim, a nie tylko w sprawie celibatu, typową mentalność
protestancką i we wszystkim, a zwłaszcza w liturgii naśladują sekty
protestanckie.
Atak na celibat jest tylko częścią ataku na „kapłaństwo ministerialne”. W
ostatnich latach jesteśmy świadkami, jak to różnymi drogami chce się
dojść do zniesienia kapłaństwa w Kościele katolickim, a jest to przecież
oczywista postawa protestancka. Protestantyzm, znosząc ofiarę Mszy św.
zniósł także i kapłaństwo ministerialne. Podobna tendencja jest dzisiaj
wewnątrz Kościoła katolickiego, a jej zwolennikami są sympatycy
protestantyzmu. W wielu diecezjach z każdym dniem coraz więcej czynności
właściwych kapłanom powierza się świeckim i to bez żadnego
usprawiedliwienia brakiem kapłanów, okazując w ten sposób jak małą wagę
przypisuje się kapłaństwu. Nawet utrzymuje się, że Mszę św. – a raczej
ceremonię wprowadzoną w jej miejsce – mogą odprawiać ludzie świeccy bez
udziału kapłana (jest to znana teza teologa Hansa Kunga, bardzo dziś
rozpowszechniona i wprowadzana w życie w Ameryce Łacińskiej), a przecież
to są poglądy i praktyki typowo protestanckie. Także usilna akcja na
rzecz wyświęcania kobiet i to bez żadnych ograniczeń, a więc nie tylko
dopuszczenia ich do diakonatu, ale także i do kapłaństwa i do godności
biskupiej, jest objawem przejmowania przez katolików poglądów
protestanckich. Podobno statystyki opinii księży katolickich we Francji
wykazują, że więcej niż połowa duchowieństwa w tym kraju opowiada
się za wyświęceniem kobiet na księży i biskupów. Co gorzej, podobno
nawet niektóre osobistości w Watykanie także podzielają to stanowisko.
Dobrze się więc stało, że Ojciec Święty Jan Paweł II, w czasie swej
wizyty pasterskiej do Stanów Zjednoczonych wyraźnie oświadczył, że
Kościół nie widzi możliwości wyświęcania kobiet. Niemniej jednak wiele z
zaprowadzonych po Soborze praktyk prowadzi tak do zniesienia celibatu,
jak i żądania wyświęcania kobiet. Na przykład fakt, że obecnie studia
filozoficzno-teologiczne w wielu krajach seminarzyści odbywają nie w
swych seminariach, lecz na uniwersytetach wspólnie z dziewczętami, dla
których wydziały te zostały otwarte. Czasami nawet tak się składa, że
kobiety są liczniejsze niż mężczyźni. W ciągu wielu lat wspólnych
studiów, z jednej strony wytwarzają się sytuacje przyjaźni między tą
młodzieżą, które często kończą się zobowiązaniami prowadzącymi do
małżeństwa, a stąd powiększa się ruch przeciwko celibatowi, z drugiej
zaś strony wykształcone filozoficznie i teologicznie młode dziewczęta
nie widzą przed sobą innej przyszłości (zawodu) jak kapłaństwo, gdyż być
tylko żoną kapłana już się im wydaje za mało. Dopuszczenie na wydziały
filozofii i teologii kobiet jest niewątpliwie całkowicie na miejscu, ale
odbywanie tych studiów razem z seminarzystami wydaje się być
nieroztropne, gdyż z jednej strony zbyt wiele wymaga się w tej sytuacji
od seminarzystów, żądając od nich jednocześnie przyjęcia celibatu, a z
drugiej strony nie jest logicznym kształcić kobiety tak samo jak
seminarzystów, zamykając im jednocześnie drogę do kapłaństwa. Jeśli
Kościół zdecydował się na dalsze zachowanie instytucji celibatu i na
niedopuszczanie kobiet do święceń kapłańskich, nie powinien przyjmować
kobiet do instytucji przeznaczonych dla kształcenia kleru. Niechaj
kobiety studiują teologię, ale nie w towarzystwie kleryków. Obecna
praktyka jest czysto protestancka, ale też protestanci logicznie i
konsekwentnie znoszą celibat i dopuszczają kobiety do święceń.
Katolickie kapłaństwo ministerialne jest także obecnie poważnie
zagrożone przez przejmowanie przez katolików protestanckiej zasady, że
kandydaci na kapłanów i biskupów powinni być wybierani „demokratycznie”
przez odnośne wspólnoty religijne (parafie, diecezje itd.), gdyż w ten
sposób zrywa się z tradycyjną zasadą bezpośredniego powołania przez
Chrystusa Pana. Zasada wyborów przez wspólnotę religijną jest typowo
protestancka i ściśle związana z procesem „demokratyzacji” Kościoła. Ta
protestancka zasada już od wielu lat jest zaprowadzana w Kościele
katolickim, jeśli chodzi o wybór kandydatów na diakonów. Jest więc
logiczne, że tę samą zasadę usiłuje się rozciągnąć także na wybór
kandydatów do kapłaństwa i na biskupów. W ten sposób stopniowo przejmuje
się zasady i praktyki protestanckie: to wspólnota religijna (parafia,
diecezja, opactwo itd.) wybiera kandydata na kapłana lub biskupa i to
ona udziela mu władzy. Stąd zasada protestancka, że władza kapłańska nie
jest udzielana przez święcenia i nie otrzymuje jej kandydat z góry, od
Boga, od Chrystusa Pana, chociaż poprzez hierarchię, lecz z dołu, od
ludu (demokratyzacja Kościoła). Tą drogą zaczyna się szerzyć w Kościele
katolickim protestancki zwyczaj, całkowicie przeciwny Tradycji, która
utrzymuje, że to Chrystus Pan powołuje do kapłaństwa i to od Niego,
poprzez hierarchię otrzymuje się władzę kapłańską, uczestnicząc w
kapłaństwie Chrystusa Pana, Jedynego, Najwyższego i Wiecznego Kapłana.
Protestanckie pojęcie kapłaństwa, które przenika obecnie do Kościoła
katolickiego jest tylko częścią protestanckiego pojęcia Kościoła, jako
„Kościoła ludowego”, a więc wyłącznie horyzontalnego, wprowadzanego w
miejsce tradycyjnego pojęcia Kościoła hierachicznego i pionowego.
Niedawno, bo przy okazji Trzeciej Konferencji Episkopatu Ameryki
Łacińskiej w Puebla (Meksyk), w dużej ilości publikacji, przeważnie
autorów księży-marksistów, usiłowano narzucić to protestanckie pojęcie
Kościoła i kapłaństwa. Dyskusja wśród pisarzy katolickich spowodowana
książkami Hansa Kunga jest dowodem do jakiego stopnia wpływy
protestanckie są dzisiaj obecne w Kościele katolickim. Przecież Hans
Kung zajmuje w
dzisiejszym Kościele postawę hardziej radykalną niż swego czasu Luter.
Kung jest myślicielem protestanckim wewnątrz Kościoła katolickiego. W
swej książce o Kościele (Die Kirche) usiłuje narzucić katolikom czysto
protestanckie pojęcie Kościoła. I znamienne jest, że jego opinie nie są
natychmiast odrzucane przez katolików, lecz tylko dyskutowane. Nawet już
po oficjalnym orzeczeniu Stolicy Świętej, w pełni popartym przez
Episkopat Niemiec, nadal różni teologowie i biskupi występują w obronie
tak oczywiście protestanckiej postawy. Jeśli chodzi o nową liturgię, to
sami protestanci twierdzą, iż została ona, przynajmniej kanon drugi i
czwarty, dostosowana do wymagań luteranizmu. Także wielu katolików
nawróconych z protestantyzmu z rozpaczą i bólem, rozpoznaje w nowej
liturgii mszalnej ceremonie protestanckie. Jako przykład można
przytoczyć opinię znanego pisarza francuskiego Julien Green. Nawrócony z
anglikanizmu na katolicyzm, w swym wielotomowym pamiętniku-kronice
często się skarży, że w nowej liturgii mszalnej spotyka się z elementami
liturgii terańskiej. Nadto wielu biskupów i księży, otwartych
zwolenników protestantyzmu, świadomie i celowo taką właśnie dają
interpretację nowej liturgii mszalnej, wbrew jasnym oświadczeniom
Soboru. Katechizm holenderski także jest jednym z wielu dowodów
protestantyzacji katolicyzmu, gdyż w nim dostosowuje się katolickie
Credo do wymagań i gustów protestantów, przede wszystkim przez pomijanie
tego wszystkiego co odróżnia katolicyzm od protestantyzmu. Szybko
przetłumaczony na wiele języków i obecnie rozpowszechniony niemal we
wszystkich krajach, przyczynia się do zmiany treści Wiary. Stąd też
zrozumiałe jest, iż wielu katolików ze zgrozą zapytuje wraz kardynałem
Slypyjem czy nie zachodzi niebezpieczeństwo zmiany religii.
Fakt oczywistej protestantyzacji katolicyzmu usprawiedliwia
stwierdzenie, że z tego co zostało uprzednio wspomniane jako judaizacja
chrześcijaństwa, także ma miejsce obecnie w Kościele katolickim. A więc
na przykład obrazobórstwo. Zjawisko to tak obce cywilizacji łacińskiej,
jako iż jej korzenie tkwią w starożytnej Grecji i w przedchrześcijańskim
Rzymie, jest typowe dla tradycji żydowskiej, która zabrania
przedstawiania Boga w malarstwie i rzeźbie. To starotestamentowe
stanowisko jest całkowicie zrozumiałe, gdyż chodziło o zwalczenie
niebezpieczeństwa kultu pogańskich bożków. Ale w chrześcijaństwie
„sztuka kościelna” (ars sacra) jest zupełnie usprawiedliwiona w świetle
dogmatu Wcielenia: Bóg przestał być dla człowieka tylko Duchem, stając
się także i Ciałem w Jezusie Chrystusie, a więc przyjmuje postać
wyobrażalną i materialnie możliwą do przedstawienia w rzeźbie i
malarstwie. Bardziej jeszcze się usprawiedliwia kiedy chrześcijański
kult religijny rozciąga się także na Najświętszą Dziewicę
Bogarodzicielkę i na świętych. Chrześcijanie nie czczą obrazków jako
takich, lecz to co one przedstawiają, a więc Chrystusa Pana, Boga
Wcielonego, Najświętszą Dziewicę Maryję i świętych. Same święte obrazy i
figury jako takie także wymagają poszanowania przez to co
przedstawiają, zwłaszcza jeśli są poświęcone. Obrazobórstwo od czasu do
czasu pojawia się w Kościele jako objaw tradycji żydowskiej. Znane było
we wczesnym Średniowieczu, później w przededniu pojawienia się
protestantyzmu i jako jego część składowa i zawsze się pojawia kiedy
rosną w Kościele wpływy żydowskie. Właśnie protestantyzm, jako
judaizacja chrześcijaństwa, stał się słynny ze swego obrazobórstwa. Nic
przeto dziwnego, że skoro obecnie stwierdzamy proces protestantyzacji
katolicyzmu, także towarzyszy mu obrazobórstwo. W ostatnim
dwudziestoleciu, poza Polską, świątynie katolickie zostały ogołocone,
gdyż święte obrazy i rzeźby zostały z nich brutalnie i po barbarzyńsku
usunięte, przez co stały się podobne do pustych i zimnych zborów
protestanckich. Należy też tu wspomnieć, jako przejaw protestantyzacji
czyli judaizacji katolicyzmu, zaciekłą walkę z dogmatem Trójcy
Przenajświętszej. Jest niezaprzeczalnym faktem, że dogmat ten znikł
tajemniczo prawie ze wszystkich katechizmów wydanych w ostatnim
dwudziestoleciu. Można słusznie podejrzewać, że stosowano w tym wypadku
znaną metodę przemilczania. Już Karl Barth
utrzymywał, że dogmaty systematycznie przemilczane zostają zapomniane
lub też uważane za „przestarzałe”. W świetle tej walki wewnątrz Kościoła
z dogmatem Trójcy Przenajświętszej należy żałować, że piękna modlitwa
„Suscipe soncta Trinitas” nie przeszła z liturgii mszalnej św. Piusa V
do nowej liturgii mszalnej Pawła VI. Innym objawem protestantyzacji
katolicyzmu jest moda w teologii i katechizacji na tzw. „Jezusanizm”,
czyli tendencja nie używania wyrażenia „Chrystus” czy „Jezus Chrystus”,
lecz tylko Jezus. W ten sposób zastępuje się „Chrystologię”
„Jezusologią”. Sprawa ta jest wielkiej wagi, gdyż „Chrystologia” zajmuje
się Chrystusem Panem i jest związana z Mesjaszem-Zbawicielem i z
Wcieleniem Słówa Bożego, natomiast „Jezusologią” zajmuje się tylko
Jezusem z Nazaretu. Imię „Chrystusa” (Namaszczonego) może nosić tylko
oczekiwany w Starym Testamencie Mesjasz-Zbawiciel, podczas gdy imię
Jezusa może nosić ktokolwiek (w Hiszpanii jest to imię bardzo
powszechne). Nadto, dla chrześcijan Chrystus to nie tylko przyobiecany
Mesjasz-Zbawiciel, ale to Słowo, Druga Osoba Trójcy Przenajświętszej,
wcielone we wnętrznościach Najświętszej Dziewicy Bogarodzicy. Porzucając
termin „Chrystus”, porzuca się „Chrystologię”, jako naukę teologiczną o
Bogu-Człowieku, o Słowie Wcielonym i zastępuje się ją błahą i płytką
„Jezusologią”, czyli biografią człowieka z Nazaretu. Jest to stara
postawa żydowska, przyjęta od dawna przez niektóre sekty protestanckie.
Otóż ta niecna i podstępna postawa walki z bóstwem Chrystusa Pana
przeszła ostatnio do Kościoła katolickiego i przejawia się przede
wszystkim w tendencyjnych katechizmach, które tylko mówią o Jezusie, ale
nigdy o Chrystusie. A stąd już prosta droga do opuszczania w
katechizmach wszystkiego na temat Wcielenia, czy dwóch natur w jednej
osobie Chrystusa Pana, ludzkiej i boskiej, stąd też i przemilczanie iż
Najświętsza Dziewica jest Bogarodzicą i przedstawianie Jej tylko jako
Marii, „matki cieśli z Nazaretu”. A skoro w katechizmie znika boskość
Chrystusa Pana, gdyż jest mowa tylko o „Jezusie”, nie ma podstaw do
wspominania Trójcy Przenajświętszej, a więc chrześcijaństwo sprowadza
się do monoteizmu żydowskiego. Jest to więc powrót do arianizmu, który
przecież był herezją żydowską, inspirowaną przez Talmud. Bo źródło
„Jezusonizmu” jest właśnie w Talmudzie, skąd przeszło do protestantyzmu,
a dziś z protestantyzmu przechodzi do teologii i katechezy katolickiej.
Jednocześnie zwalcza się istnienie Trzeciej Osoby Trójcy
Przenajświętszej, Ducha Świętego, po prostu w katechizmach przemilczając
jej istnienie, a w liturgii używając wyrażeń mętnych i dwuznacznych,
jak „Duch Boży” i „Duch Jezusa”, terminy często pisane z małej litery – a
więc „duch Boży” i „duch Jezusa”, co może znaczyć zarówno wspomnienie o
duszy Chrystusa Pana, jak też i niewyraźną aluzję do Ducha Świętego. A
kiedy Chrystusa Pana zastępuje się; „Jezusem”, a Ducha Świętego „duchem
Jezusowym”, znikają dwie z trzech Osób Trójcy Przenajświętszej i już
chrześcijaństwo jest sprowadzone do monoteizmu żydowskiego
(mojżeszowego) lub mahometańskiego. Także judaizacja katolicyzmu, a więc
i jego protestantyzacja dokonuje się poprzez proces marksizacji
teologii. Marksizm bowiem jest w istocie swej judaizmem, nie dlatego, że
Marks i Engels byli Żydami, ale dlatego, że jest to myśl sformułowana w
związku ze sprawą żydowską i przedstawiona jako sprawy tej ostateczne
rozwiązanie. Nadto prawie wszystkie zasadnicze pojęcia tzw.
„marksistowskiej teologii” są wzięte z judaizmu i praktycznie teologia
ta jest kontrabandą myśli żydowskiej (rabinistycznej) w Kościele. Ta
judaizacja (protestantyzacja) katolicyzmu przez marksizm okazuje się.
przede wszystkim w zeświecczeniu i w zmaterializowaniu pojęcia
„Królestwa Bożego”, które w ujęciu marksistowskiej teologii całkowicie
traci charakter duchowy i nadprzyrodzony, przekształcając się w pojęcie
czysto doczesne i polityczno-ekonomiczne, utożsamiając się często z
jakimś mglistym ustrojem socjalistycznym, czy też wyraźnym ustrojem
komunistycznym. Łatwe, szybkie a często nawet entuzjastyczne opowiadanie
się części duchowieństwa katolickiego za socjalizmem – wbrew jasnej w
tej sprawie postawy nauki społecznej Kościoła, wyrażonej w encyklikach
społecznych, czy to na rzecz jakiegoś bliżej nieokreślonego socjalizmu
utopijnego, czy to na rzecz socjalizmu marksistowskiego, także
jest oczywistym przejawem procesu protestantyzacji katolicyzmu.
Sprowadzenie chrześcijaństwa tylko do ideologii
społeczno-gospodarczo-politycznej, wyłącznie ześrodkowanej na
doczesności, co prowadzi do przekształcenia Kościoła z instytucji
religijnej w instytucję dobroczynności, to jeszcze jeden więcej objaw
wpływu protestantyzmu. Dla wielu katolików nawet grzech przestał już być
obrazą Boga, stając się tylko obrazą człowieka, a zwłaszcza pojęciem
szkody wyrządzanej społeczności. Wszystko staje się tylko doczesne,
społeczne, gospodarcze, materialistyczne, komunistyczne. Warto też
wspomnieć o tym, że duszpasterstwo sakramentalne w ostatnich latach
coraz częściej przybiera charakter gromadny, przez co zaciera się
osobowy stosunek człowieka do Boga. Obecnie wszystkie sakramenty św. są w
wielu krajach udzielane tylko zbiorowo: zbiorowe chrzty, bierzmowania,
zbiorowa pokuta, zbiorowa Eucharystia (Msza św. i komunia), zbiorowe
błogosławieństwa małżeństw, zbiorowe wyświęcanie kapłanów i nawet już
tylko zbiorowe udzielanie ostatniego namaszczenia, zwanego dziś
sakramentem chorych. Niewątpliwie jest wiele najsłuszniejszych
argumentów na korzyść tego nowego duszpasterstwa sakramentalnego, ale
trudno nie widzieć w tym także i niebezpieczeństwa porzucenia osobowego i
osobistego stosunku człowieka do Boga, który tak odróżniał Kościół
Katolicki od protestantyzmu. Stąd już tylko krok do całkowitego
zaświecczenia, czyli do zupełnej protestantyzacji. Łaska Boża i
nadprzyrodzoność są już zapomniane do tego stopnia, że nawet nie
wspomina się o nich w dokumentach urzędowych, jak np. w dokumencie
ogłoszonym przez Konferencję w Puebla. Życie nadprzyrodzone, a więc to
co jest najistotniejsze w chrześcijaństwie, znikło już całkowicie w
większości nowych katechizmów, a przed tym już z wielu teologii, które
uważają się za katolickie (jak np. teologia Karola Rahnera). Część
duchowieństwa katolickiego okazuje nawet jakąś dziwną nerwowość, jakiś
pośpiech, aby nie tylko dogonić protestantów w tej sekularyzacji, lecz
przegonić, jakby czuli się zawstydzeni, że dopiero teraz uznali za
słuszną postawę Lutra i Kalwina. Tak więc niestety, prawie to wszystko
co poprzednio zostało stwierdzone w związku z sekularyzacją
chrześcijaństwa poprzez protestantyzm, także obecnie charakteryzuje
wiele środowisk katolickich. Znaczna część współczesnego procesu zmian w
Kościele – przez rozciągnięcie go na to co istotne (dogmaty), zamiast
ograniczyć go wyłącznie do tego co przypadkowe, drugorzędne – jest
niszczeniem Wiary.
Co stanowi główną przyczynę tej szybkiej protestantyzacji katolicyzmu?
bez wątpienia źle pojęty ekumenizm. Bo w rzeczywistości istnieją obecnie
w Kościele różne ruchy ekumeniczne, które -dla uproszczenia -można
sprowadzić do trzech zasadniczych, a mianowicie do dwóch błędnych i
jednego właściwego. Zacznijmy od ekumenizmów błędnych. Pierwszy z nich
to ruch na rzecz zjednoczenia wszystkich Kościołów chrześcijańskich za
wszelką cenę i jak najszybciej. Ten pośpiech tłumaczy się strachem przed
wspólnym nieprzyjacielem jakim jest materializm-ateizm. Ten ekumenizm z
konieczności prowadzi ku jedności powierzchownej, płytkiej, nieszczerej
i oportunistycznej, stąd też skazany jest z góry na niepowodzenie.
Drugi niewłaściwy ruch ekumeniczny jest jeszcze gorszy i bardziej
niebezpieczny, gdyż jego motywacje nie są religijne, lecz wyłącznie
świeckie, doczesne, ziemskie, utopijne. Jest on inspirowany nie troską o
Wiarę, nie o chwałę Bożą i przyszłość chrześcijaństwa, lecz jedynie
troską o przyszłość ludzkości, społeczeństwa, kultury. Wychodząc z
założenia, że religia, jako część kultury, jest niezbędna w życiu
człowieka i społeczeństwa, stara się doprowadzić do zaistnienia tylko
jednej religii, jako węzła jednoczącego wszystkich ludzi. Mając na
uwadze budowę jednego społeczeństwa, jednego światowego Państwa,
potrzebuje dla niego jednej religii. Nie obchodzi go sprawa wiary, a
więc sprawa, która z istniejących religii jest prawdziwa; obchodzi go
tylko użyteczność praktyczna jednej religii. Stąd troska o doprowadzenie
do syntezy (synkretyzmu) wszystkich religii, aby z czasem dojść do
jednej religii, uniwersalnej, powszechnej, takiej,
która mogłaby być przyjęta i wyznawana przez wszystkich, jako podstawa
jednej kultury, jednego społeczeństwa, jednego Państwa przyszłości. Jest
to mrzonka niezliczonych utopistów wszystkich czasów. W początkach XIX
wieku jasno postawił ten postulat Henri de Saint-Simon. Jego „nowe
chrześcijaństwo”, zlaicyzowane, pozbawione dogmatów, sprowadzone tylko
do etyki, a więc do braterskiej powszechnej miłości, miało stać się
fundamentem szczęśliwego społeczeństwa jutra. Dziś ten typ ekumenizmu,
wyjątkowo silny, powszechny, pełen energii i inicjatywy, przenika do
wewnątrz prawie wszystkich religii. Ma on też, niestety, wielu
zwolenników wewnątrz Kościoła katolickiego. Pragnie on stopniowo
urzeczywistnić swój program, najpierw jednocząc wszystkie wyznania
chrześcijańskie, aby następnie móc to oddogmatyzowane chrześcijaństwo
laickie zjednoczyć z innymi monoteistycznymi, po czym, przechodząc do
następnego etapu, doprowadzić do zjednoczenia wszystkich religii,
dochodząc w ten sposób do jednej religii uniwersalnej. Są to plany
naiwnych marzycieli, a także i świadomych wrogów chrześcijaństwa. Są to
plany szatańskie. Dla nas, chrześcijan jakiegokolwiek wyznania, a przede
wszystkim dla katolików, istnieje tylko jeden autentyczny ekumenizm,
nakaz i konsekwencja jedności i powszechności Wiary. Mamy obowiązek
walczyć o zwycięstwo autentycznego ekumenizmu, przewidzianego w czasie
Ostatniej Wieczerzy w modlitwie Chrystusa Pana. Ale właśnie
protestantyzacja katolicyzmu utrudnia nam urzeczywistnienie tego
autentycznego ekumenizmu.
(…)
STRONA INTERNETOWA POWSTAŁA W CELU PROPAGOWANIA MATERIAŁÓW DOTYCZĄCYCH INTEGRALNEJ WIARY KATOLICKIEJ POD DUCHOWĄ OPIEKĄ św. Ignacego, św. Dominika oraz św. Franciszka
Cytaty na nasze czasy:
"Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony"
Św. Ignacy Loyola
"Papa materialiter tantum, sed non formaliter" (Papież tylko materialnie, lecz nie formalnie)
J.E. ks. bp Guerard des Lauriers
"Papież posiada asystencję Ducha Świętego przy ogłaszaniu dogmatów i zasad moralnych oraz ustalaniu norm liturgicznych oraz zasad karności duszpasterskiej. Dlatego, że jest nie do pomyślenia, aby Chrystus mógł głosić te błędy lub ustalać takie grzeszne normy dyscyplinarne, to tak samo jest także nie do pomyślenia, by asystencja, jaką przez Ducha Świętego otacza On Kościół mogła zezwolić na dokonywanie podobnych rzeczy. A zatem fakt, iż papieże Vaticanum II dopuścili się takich postępków jest pewnym znakiem, że nie posiadają oni autorytetu władzy Chrystusa. Nauki Vaticanum II, jak też mające w nim źródło reformy, są sprzeczne z Wiarą i zgubne dla naszego zbawienia wiecznego. A ponieważ Kościół jest zarówno wolny od błędu jak i nieomylny, to nie może dawać wiernym doktryn, praw, liturgii i dyscypliny sprzecznych z Wiarą i zgubnych dla naszego wiecznego zbawienia. A zatem musimy dojść do wniosku, że zarówno ten sobór jak i jego reformy nie pochodzą od Kościoła, tj. od Ducha Świętego, ale są wynikiem złowrogiej infiltracji, jaka dotknęła Kościół. Z powyższego wynika, że ci, którzy zwołali ten nieszczęsny sobór i promulgowali te złe reformy nie wprowadzili ich na mocy władzy Kościoła, za którą stoi autorytet władzy Chrystusa. Z tego słusznie wnioskujemy, że ich roszczenia do posiadania tej władzy są bezpodstawne, bez względu na wszelkie stwarzane pozory, a nawet pomimo pozornie ważnego wyboru na urząd papieski."
J.E. ks. bp Donald J. Sanborn
Cytaty na nasze czasy:
"Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony"
Św. Ignacy Loyola
"Papa materialiter tantum, sed non formaliter" (Papież tylko materialnie, lecz nie formalnie)
J.E. ks. bp Guerard des Lauriers
"Papież posiada asystencję Ducha Świętego przy ogłaszaniu dogmatów i zasad moralnych oraz ustalaniu norm liturgicznych oraz zasad karności duszpasterskiej. Dlatego, że jest nie do pomyślenia, aby Chrystus mógł głosić te błędy lub ustalać takie grzeszne normy dyscyplinarne, to tak samo jest także nie do pomyślenia, by asystencja, jaką przez Ducha Świętego otacza On Kościół mogła zezwolić na dokonywanie podobnych rzeczy. A zatem fakt, iż papieże Vaticanum II dopuścili się takich postępków jest pewnym znakiem, że nie posiadają oni autorytetu władzy Chrystusa. Nauki Vaticanum II, jak też mające w nim źródło reformy, są sprzeczne z Wiarą i zgubne dla naszego zbawienia wiecznego. A ponieważ Kościół jest zarówno wolny od błędu jak i nieomylny, to nie może dawać wiernym doktryn, praw, liturgii i dyscypliny sprzecznych z Wiarą i zgubnych dla naszego wiecznego zbawienia. A zatem musimy dojść do wniosku, że zarówno ten sobór jak i jego reformy nie pochodzą od Kościoła, tj. od Ducha Świętego, ale są wynikiem złowrogiej infiltracji, jaka dotknęła Kościół. Z powyższego wynika, że ci, którzy zwołali ten nieszczęsny sobór i promulgowali te złe reformy nie wprowadzili ich na mocy władzy Kościoła, za którą stoi autorytet władzy Chrystusa. Z tego słusznie wnioskujemy, że ich roszczenia do posiadania tej władzy są bezpodstawne, bez względu na wszelkie stwarzane pozory, a nawet pomimo pozornie ważnego wyboru na urząd papieski."
J.E. ks. bp Donald J. Sanborn