Przed lat tysiącem, w pierwszej połowie X wieku, leżał na pograniczu Czech i Polski warowny gród Libice, otoczony wokoło rozległymi i licznymi włościami.
Panem Libic był podówczas Sławnik, mąż znakomitego rodu, spokrewniony z królem niemieckim Henrykiem I, a matką Strzeżysława, krewna Dąbrówki, małżonki księcia polskiego Mieszka I. Związek ten pobłogosławił Pan Bóg siedmiu synami, którym nadali imiona: Sobiebór, Spicymir, Dobrosław, Poraj, Czesław, Wojciech i Radzim.
Wojciech był chłopięciem niezwykłej urody i nadzwyczaj żywej wyobraźni. Ojciec postanowił wychować go na rycerza, ale zamiar ten spełzł na niczym. Oto mały Wojciech ciężko zaniemógł. Gdy życie jego wisiało na włosku, zrozpaczeni rodzice postanowili ofiarować go Bogu, gdyby wyzdrowiał. Modły ich zostały wysłuchane, albowiem gdy zanieśli chore dziecię do kościoła i położywszy je na ołtarzu Najświętszej Maryi Panny, ponowili swój ślub, Wojciech na wpół już umarły przyszedł do siebie. Cud ten świadczył, że Bóg bierze go sobie za sługę.
Gdy Wojciech podrósł, oddali go rodzice w naukę duchownym, później zaś wysłali go na wychowanie do arcybiskupa magdeburskiego Adalberta. Arcybiskup wnet pokochał młodzieniaszka dla jego czystych obyczajów i wielkiej pilności w naukach.
Dziewięć lat już spędził Wojciech w Magdeburgu, gdy w roku 981 umarł mu ojciec. Na wieść o tym pospieszył Wojciech do ojczyzny. W niejaki czas później, przybywszy do Pragi, wyświęcony został przez tamtejszego biskupa Dytmara na kapłana. Gdy po upływie dwóch lat umarł biskup Dytmar, książę czeski Bolesław Srogi, kapłani i lud jednogłośnie obrali jego następcą Wojciecha. Młody kapłan, widząc w tym wolę Bożą, przyjął wybór i oddał się gorliwie pracy.
W Czechach panowało wtedy straszne zepsucie. Cnotliwy biskup, cały oddany Bogu i swoim owieczkom, czynił nadludzkie wysiłki, aby zbłąkany naród przywieść do upamiętania i do pokuty. Objąwszy biskupstwo, podzielił swoje dochody na cztery części, przeznaczając jedną z nich na potrzeby kapłanów i kleryków, drugą na potrzeby kościołów, trzecią na wykupno niewolników, a dopiero czwartą zatrzymywał dla siebie. Oprócz świąt, nigdy nie widziano go przy obiedzie, a północ nigdy go nie widziała śpiącego, dzień bowiem aż do wieczora trawił na nauczaniu kapłanów i wiernych, albo na roztrząsaniu spraw, które należały do jego urzędu, a większą część nocy na rozmyślaniu. Łoże jego było dla pozoru dobrze zasłane, ale miejscem jego snu była goła ziemia, a za poduszkę służył mu kamień pod głowę podłożony. Miłosierdzia był tak wielkiego, że nigdy nikogo bez jałmużny albo pociechy nie opuścił. Pewnego razu, gdy wyjechał za miasto, prosiła go jakaś wdowa o suknię. "Przyjdź do mnie jutro, bo tu nic z sobą nie mam" - odpowiedział, ale zaraz rozmyślił się i rzekł do siebie: - "Kto wie, czy będę żył do jutra? Wesprę ją dziś jeszcze, abym nie cierpiał na sądzie bożym, a ona aby szkody nie poniosła". I przywoławszy ją, zdjął suknię wierzchnią z siebie i dał jej, ucząc tym przykładem, abyśmy nie zwlekali z dobrymi uczynkami, gdyż nie wiemy, co nas jutro spotka. Jeden z najstarszych żywotów św. Wojciecha w ten sposób opisuje jego codzienne zajęcia w czasach, gdy zasiadał na katedrze praskiej: "Krótki dawał spoczynek oczom, a żadnego pobłażania strudzonym nogom. Zwiedzał więc miejsca kaźni, pocieszając licznych więźniów i krzepiąc ich na duszy i ciele. Nikt nie wiedział dokładniej, w której części miasta i w którym domu leży chorobą złożone biedactwo, jaką niemocą złamane, ilu chorych odzyskało zdrowie, ilu padło ofiarą śmierci? Gdy mu mimo to pozostawało nieco czasu, wychodził na swoją rolę podczas zasiewów i tam własną siejąc ręką, cieszył się z tego, że mógł sam własnymi rękoma na chleb pracować. Stamtąd wróciwszy, klękał u podwoi kościelnych do kornej modlitwy i rzewnych westchnień. Każdego dnia dawał ludowi sposobność słuchania słowa Bożego, sam gorliwie głosząc kazania przed rozpoczęciem nabożeństwa. Gdy skończył Mszę św., zajmował się sprawami pokrzywdzonych wdów i sierot. Resztę chwil wolnych spędzał na czytaniu Pisma św. wespół z duchowieństwem swoim, śpiewaniu psalmów Dawidowych i rozglądaniu się w żywotach świętych Pańskich". Pracował więc gorliwie, ale zarówno jego nauki, jak przykład i dobre uczynki były bezowocne, gdyż naród czeski, chociaż z imienia od dawna chrześcijański, w głębi duszy pozostał pogański, kalając się wszelakimi występkami i zbrodniami. Zarówno możni, jak lud obrażali Boga wiarą w bożków, gwałcili święta, łamali przykazanie postu, prowadzili handel niewolnikami, plamili dusze mordem i zabójstwami, bogatsi brali po kilka i kilkanaście żon, a duchowni nie przestrzegali obowiązku bezżeństwa.
Św. Wojciech widząc, że jego usiłowania nie przynoszą pożądanych owoców, po pięciu latach ciężkiej a daremnej pracy opuścił Pragę i odbył pielgrzymkę do Ziemi św., aby u grobu Zbawiciela żebrać miłosierdzia dla zatwardziałych współziomków. Udał się najpierw do Rzymu do Ojca świętego, aby go zwolnił z obowiązków pasterskich, a gdy otrzymał, czego pragnął, puścił się wraz ze swym bratem Radzimem w podróż. Po drodze wstąpił do klasztoru benedyktynów na Monte Cassino. Pobożny opat jął odradzać biskupowi daleką, a pełną niezmiernych niebezpieczeństw pielgrzymkę do Ziemi świętej, nakłaniając go natomiast do życia zakonnego. Święty Wojciech, uznawszy w tej radzie cnotliwego męża wolę Bożą, wrócił do Rzymu, a odbywszy nowicjat w klasztorze benedyktynów pod wezwaniem św. Bonifacego i Aleksego, wraz z bratem przywdział habit zakonny w roku 989.
Jak przedtem na stolicy biskupiej, tak teraz w celi klasztornej zajaśniał Wojciech rozlicznymi cnotami. "Nogę stosował do posłuszeństwa rozkazom - pisał w jego żywocie św. Brun z Kwerfurtu, Męczennik - i jakby do uczty tak spieszył do spełnienia rozkazów, a jeśli wydano jakieś zarządzenie, tym radośniej czynił każdą posługę, im była podlejsza. Wszelką pokorę gorliwym ćwiczeniem w sobie kształcił, aby postąpił tym bliżej ku podobieństwu bożemu. Zapomniał, że był biskupem, a stał się maleńkim wśród braci. Gdy przyjdzie jego tydzień, czyści kuchnię, utrzymuje ją w wzorowym porządku, myje garnki i za wszelkimi potrzebami chodzi niby kucharz. Dla braci nosi wodę ze studni do mycia rąk i na plecach nosi rano do celi, wieczorem i w południe do stołu. Aby mu było wolno służyć całemu zgromadzeniu wieczorem, rano i w południe, oto, co sobie uprosił u opata. Skrytym myślom nigdy nie pozwolił sobą władać. Cokolwiek szeptał mu diabeł, przystępując do duszy, natychmiast głośno opowiadał przełożonym. Starannie wczytywał się w Pismo św., pilnie badając grzechów i cnót istotę. Pod dom swej duszy położył fundamenty głębokiej pokory. A gmach ten, jakoby w formie krzyża budowany, miał za węgielne kamienie cztery cnoty: mądrość, sprawiedliwość, męstwo i wstrzemięźliwość. Kościołem Pańskim się uczynił, królewską komorę królewskiemu synowi przygotował w sobie. Modlitwom i czytaniu oddawał się tym swobodniej, że nie obijał mu się o uszy hałas natrętnego świata i nie dręczyły go żadne troski ani niebezpieczna odpowiedzialność za rząd dusz. Nigdy nie dawał powodu do kłótni; z ust jego nigdy nie słyszałeś zarzutu ani przykrego szemrania. A gdy go opat ostro karcił, spotykał miłą cierpliwość i uległą pokorę. Rad był wszelkiej pracy, i nie tylko przełożonych ale i poddanych gotów był słuchać. A to jest pierwsza droga cnoty dla mężów ubiegających się o niebo i do wzniosłych dążących rzeczy. Całe pięciolecie służył niby żołnierz zakonowi, słodyczą obyczajów wszystkim miły, wielkością cnót przewyższając wszystkich. Jeśli kogo opadła zawiść ku jego świętości, tego rychło rozbrajał pokorą. Postępował z dnia na dzień z cnoty w cnotę. Postępował w jego gościnnym sercu gość Chrystus, krocząc jak gdyby król koronowany po stopniach z kości słoniowej, a krok każdy znacząc doskonałością aż do dnia ostatniego".
Już cztery lata pędził św. Wojciech pobożny żywot w ciszy klasztornej, gdy naraz zjawiło się w Rzymie poselstwo z Pragi, z pokorną a gorącą prośbą do Ojca świętego, aby powagą swoją zniewolił Wojciecha do powrotu na praską stolicę biskupią. Papież przychylił się do usilnych próśb skruszonych Czechów i polecił pokornemu zakonnikowi, aby udał się na powrót do opuszczonych owieczek. Na rozkaz papieża i przełożonych, opuścił posłuszny zawsze kapłan miłe schronienie w klasztorze i udał się do Pragi w towarzystwie Radzima i dwunastu zakonników.
Posłowie owi, na czele których stał Krystyn, brat panującego księcia czeskiego, przyrzekli papieżowi i świętemu Wojciechowi w imieniu całej diecezji całkowitą poprawę, a mieszkańcy Pragi, ucieszeni powrotem świętego biskupa, przyjęli go z oznakami wielkiej czci i z niemniejszą wystawnością i przepychem. Ale niedługo było tej poprawy. Zło, które niegdyś zmusiło Wojciecha do opuszczenia ojczyzny, panoszyło się nadal z tą samą co dawniej siłą, ale Wojciech nie zrażał się tym, zwłaszcza że Czesi, przynajmniej z początku, okazywali dobre chęci. Powstał w tym czasie i przyobiecany klasztor dla benedyktynów; wybudował go książę Bolesław, w Brzewnowie na zachód od Pragi. Niestety, wkrótce nastąpiła zmiana na gorsze. Przepaść pomiędzy zapatrywaniami i dążeniami św. Wojciecha a jego ziomków na nowo się otwarła i z dnia na dzień stawała się głębszą. "Owce szukały ziemskich dóbr, pasterz zaś prowadził je na niebieskie pastwiska. Stąd poszło, iż owce nie rozumiały pasterza, a pasterz nie umiał trafić do owiec swoich", aż wreszcie zaszedł wypadek, który skłonił Wojciecha do ponownego opuszczenia diecezji.
Zdarzyło się że żona jednego z członków znakomitego rodu Werszowców złamała wiarę małżeńską. Dawne pogańskie prawo czeskie, nie zarzucone jeszcze za czasów św. Wojciecha, pozwalało mężowi zabić niewierną małżonkę. Owa cudzołożnica, gdy jej grzech odkryto, ogarnięta trwogą szukała ratunku u biskupa. Wojciech zamknął ją w kościele, sądząc, że tym sposobem najpewniej ocali ją od śmierci, istnieje bowiem prawo kościelne, zabraniające wykonywania czynności sądowych na miejscach poświęconych Bogu. Już u pogan istniał zwyczaj, że zbrodniarza uciekającego się pod opiekę bóstwa i chroniącego się przy ołtarzu nie wolno stamtąd gwałtem uprowadzać, a Kościół prawo to, uświęcone zresztą ustawodawstwem Mojżeszowym, rozciągnął na wszystkie świątynie, naznaczając ciężkie kary na tych, którzy by go nie przestrzegali. Mimo to Werszowcy wdarli się przemocą do kościoła, wywlekli niewiastę na dwór i kazali ją ściąć pachołkowi.
Św. Wojciech, do głębi tym wstrząśnięty, zażądał ukarania sprawców zbrodni, a gdy książę, zaprzyjaźniony z Werszowcami i niechętny biskupowi, odrzucił skargę, wyklął zbrodniczy ród i z początkiem roku 995 ponownie opuścił Pragę. Udał się najpierw na Węgry i zatrzymał się u tamtejszego księcia Gejzy; podobno bawił już kiedyś u niego i ochrzcił mu syna Stefana, późniejszego chrzciciela Węgier i pierwszego ich króla, dla świątobliwego życia i zasług dla wiary Chrystusowej wyniesionego przez Kościół na ołtarze. Następnie podążył do Włoch. U schyłku roku 995 był z powrotem w ukochanym klasztorze św. Bonifacego i Aleksego na Awentynie i oddał się całą duszą modlitwie i pobożnym ćwiczeniom.
Tymczasem na jego ród spadła straszliwa katastrofa. Pod koniec września roku 995, może za poduszczeniem zbrodniczego i mściwego rodu Werszowców, książę Bolesław napadł podstępnie na Libice, a zdobywszy je po krótkim oblężeniu, kazał zamordować czterech obecnych na zamku braci świętego Wojciecha, wraz z żonami, dziećmi i krewnymi, po czym ziemie Sławnikowiczów przyłączył do własnych posiadłości. Niedobitki rodu, a między nimi najstarszy brat świętego Wojciecha, Sobiebor, który w tym czasie przebywał na wyprawie wojennej, zbiegli na gościnny dwór swego potężnego krewnego, monarchy polskiego Bolesława Chrobrego. Dali oni początek kilku znakomitym polskim rodom rycerskim, jak Pałuki i Różyce-Poraje.
Prześladowany biskup, opuściwszy Pragę, udał się z powrotem do klasztoru w Rzymie, gdzie przez cztery lata w spokoju służył Bogu.
W kilka miesięcy po powrocie świętego Wojciecha w mury klasztoru św. Bonifacego i Aleksego przybył do Rzymu cesarz Otto III na koronację. Z Ottonem, który poznawszy świętego Wojciecha, pokochał go całym sercem i wielbił z całej duszy, przybył arcybiskup moguncki, metropolita biskupów praskich. Stojąc z daleka, nie widział on głębokiej przepaści pomiędzy świętym Wojciechem a jego owieczkami, toteż zdawało mu się, że Wojciech zbyt się pospieszył z opuszczeniem swego posterunku, że zaś Czesi znowu żądali pasterza, postanowił przedstawić sprawę Stolicy Apostolskiej. Wskutek tego w połowie roku 996 otrzymał Wojciech od papieża Grzegorza V nakaz powrotu do diecezji pod groźbą klątwy, i tyle tylko zdołał sobie uprosić, że gdyby Czesi nie chcieli go przyjąć, wolno mu będzie udać się dla opowiadania słowa Bożego do pogan.
Po koronacji Ottona wyjechał święty Wojciech w jego orszaku wraz z nieodstępnym bratem Radzimem z Rzymu i udał się do Moguncji, ulegając gorącym prośbom cesarza, który z każdym dniem coraz więcej kochał i czcił świętego męża. Spędziwszy na dworze cesarskim dwa miesiące, udał się na pielgrzymkę do Francji, do grobu św. Marcina w Tulonie i do grobu św. Benedykta we Floriaku, po czym przez Moguncję, gdzie znowu zabawił przez jakiś czas, udał się do Polski, na dwór Bolesława Chrobrego i stanął tam z końcem roku 996. Monarcha polski przyjął go z wielką czcią i wysłał posłów do Pragi, którzy mieli mu przywieźć odpowiedź księcia Bolesława, czy może jeszcze raz wrócić do Czech jako biskup. Czekając na ich powrót, zajął się święty Wojciech pracą kościelną w Polsce, zakładając klasztor benedyktynów w Trzemesznie czy też w Łęczycy, i oddając się działalności misyjnej. Szerzył przy tym przepiękną pieśń do Matki Boskiej, zaczynając się od słów: "Bogarodzica Dziewica". Starożytną tę pieśń po dziś dzień w każdą niedzielę i święto śpiewają u grobu świętego apostoła w katedrze gnieźnieńskiej młodzi klerycy, kształcący się na kapłanów.
Nadeszła wreszcie odpowiedź z Pragi: Czesi stanowczo odmówili ponownego przyjęcia biskupa, wyrażając obawę, że mógłby po powrocie chcieć pomścić wymordowanie swej rodziny. Tym samym nadeszła pora, kiedy święty Wojciech stosownie do postanowień rzymskich miał wyruszyć na misję do pogan. O wyborze terenu misyjnego rozstrzygnął Bolesław Chrobry. Skierował on świętego Wojciecha do Prus, zupełnie pogańskiej krainy nad Morzem Bałtyckim, na północny wschód od Polski.
Z początkiem wiosny roku 997 święty Wojciech pożegnał Bolesława i w towarzystwie Radzima oraz drugiego jeszcze kapłana Benedykta puścił się Wisłą do Gdańska, gdzie jak wszędzie wielu nawrócił i ochrzcił, po czym wyruszył morzem do Prus. Dla opieki podczas morskiej przeprawy towarzyszyło im trzydziestu zbrojnych. Po wylądowaniu na brzegu pruskim, co nastąpiło gdzieś w pobliżu dzisiejszego miasta Królewca, zbrojni szybko odpłynęli z powrotem, a święty Wojciech z swymi dwoma towarzyszami ruszył w głąb kraju, aby jak najprędzej zacząć głosić Ewangelię św. Niestety, mieszkańcy pierwszej po drodze spotkanej osady dowiedziawszy się, w jakim celu przybyli trzej pielgrzymi, podnieśli wrzask i złorzecząc, kazali im natychmiast odejść: jeden z zuchwalszych uderzył nawet św. Wojciecha wiosłem tak silnie, że omdlał.
Tak niegościnnie przyjęci opuścili misjonarze nieszczęśliwych zaślepieńców i podążyli do innej osady, gdzie doznali lepszego przyjęcia, Aliści i tu. gdy święty apostoł jął z zapałem mówić, iż przyszedł, aby pogańskiej ludności dać poznać prawdziwego Boga i wskazać drogę do zbawienia, powstało wzburzenie; zaczęto pielgrzymom grozić śmiercią, jeżeli natychmiast nie opuszczą osady, a wreszcie wsadzono wszystkich trzech do łodzi i wywieziono na sąsiednie wybrzeże.
Święty Wojciech postanowił naradzić się z towarzyszami, czy by nie lepiej było udać się do sąsiednich plemion, mniej zatwardziałych. Powstawszy o brzasku dnia 23 kwietnia z miejsca, gdzie ich poganie porzucili, udali się brzegiem morza w dalszą podróż, skracając sobie drogę śpiewaniem psalmów Dawidowych. Około południa przyszli do wspaniałego lasu, wśród którego znajdowała się piękna polana. Tutaj Radzim odprawił Mszę, podczas której święty Wojciech przyjął Komunię świętą, po czym znużeni długą drogą położyli się, aby wypocząć. Nie wiedzieli, że miejsce to, zwane Romowe, poświęcone było pogańskim bożkom, wskutek czego pod karą śmierci nie wolno było na nie wstępować obcym.
Nagle zbudziły śpiących mężów Bożych głośne okrzyki wściekłości i grozy. Liczny tłum pogan, spostrzegłszy obcych przybyszów śpiących na świętym polu, rzucił się na nich, aby pomścić tę zniewagę. Ujrzawszy niebezpieczeństwo, święty Wojciech powstał i zawołał: "Czyż może być coś piękniejszego i wznioślejszego niż śmierć za Chrystusa?", po czym zaczął się gorąco modlić o miłosierdzie Boże dla swoich zabójców. W tej samej chwili kilku pogan utopiło włócznie w jego piersi, po czym odcięto mu głowę i wbito na pal, a ciało zostawiono niepogrzebane na polu. Radzima i Benedykta powlekli poganie do osady, ale niebawem rozcięli im pęta i puścili ich wolno, aby udali się po okup za święte zwłoki.
Obaj świadkowie męczeństwa świętego apostoła udali się do króla Bolesława Chrobrego, który z niewymowną boleścią dowiedział się o śmierci wielce umiłowanego sługi Bożego. Przejęty głębokim żalem i gorącym pragnieniem uczczenia św. Męczennika, wysłał Chrobry posłów do Prusaków, aby wydali ciało biskupa za zapłatą. Poganie zgodzili się na żądanie króla polskiego, ale pod warunkiem, że dostaną tyle srebra, ile zwłoki będą ważyły. Bolesław, pragnąc za jakąbądź cenę odzyskać święte szczątki, gotów był dać nawet więcej, niż żądali chciwi Prusacy, ale Bóg uczynił cud, gdyż ciało świętego Wojciecha okazało się lekkie jak piórko, tak że poganie niewiele kruszcu dostali i nieomal darmo musieli oddać święte zwłoki.
Wykupione ciało sprowadził Bolesław do Polski i z największą czcią złożył najpierw w klasztorze w Trzemesznie, a następnie dnia 20 października 999 roku przeniósł je do kościoła Najświętszej Maryi Panny w Gnieźnie, wybudowanego przez Mieszka I.
Wkrótce imię świętego apostoła Prusaków rozbrzmiało po całej Polsce i w sąsiednich krajach chrześcijańskich, gdyż Bóg wsławił swego sługę licznymi cudami, które się działy u jego grobu. Na początku roku 1000 cesarz Otto III, głęboko dotknięty śmiercią swego przyjaciela i nauczyciela, wybrał się w świetnym orszaku biskupów, kapłanów, dostojników świeckich i rycerzy na pielgrzymkę do Gniezna, aby nawiedzić grób Świętego. Na granicy Polski powitał go Bolesław Chrobry, po czym ruszyli do Gniezna, opodal którego dostojny pielgrzym zsiadł z konia i dokończył drogi piechotą i boso. U wrót katedry powitał go biskup poznański Unger i zawiódł go do grobu Świętego, przed którym cesarz długo się modlił, po czym uroczyście ogłosił utworzenie arcybiskupstwa gnieźnieńskiego. Pierwszym arcybiskupem został brat świętego Wojciecha, Radzim. Była to jedna z najważniejszych chwil w dziejach Kościoła na ziemiach polskich i państwa polskiego, ponieważ przez ten akt otrzymała Polska jednolitą, zależną wprost od Stolicy Apostolskiej organizację kościelną, co stwarzało rękojmię zarówno pomyślnego rozwoju katolicyzmu na wschodzie Europy, jak i utrzymania politycznej niezawisłości i jednolitości państwa polskiego. Nie dziw, że Polacy wdzięczni za te, jako też rozliczne inne łaski i zawsze głęboko ufni w przyczynę św. Wojciecha, otoczyli jego pamięć największą czcią i miłością, i w licznych potrzebach uciekali się do jego orędownictwa, a nigdy nie na próżno.
Chociaż blisko tysiąc lat upłynęło od śmierci świętego Męczennika, po dziś dzień w dniu 23 kwietnia śpieszą liczne pielgrzymki do Gniezna, gdzie w katedralnym kościele wznosi się piękny grobowiec tego wielkiego patrona naszego kraju.
Nie stracił nic na tym święty Wojciech, że Czesi z jego nauki i pracy korzystać nie chcieli, Bóg bowiem wynagrodził go tak dobrze, jak gdyby był z najlepszym skutkiem pracował. Niech Bóg będzie jedynym celem prac i zabiegów twoich, a nie będziesz się potrzebował troszczyć o to, jak ci się powiodą. Choćbyś ani nagrody, ani wdzięczności od ludzi nie doznał, choćbyś nie widział upragnionych owoców swej usilnej pracy, nic na tym nie stracisz, bo czekać cię będzie bogata i pewna zapłata u Boga.
Nauka moralna
Święty Wojciech tak się przeraził ciężkim konaniem niedbałego biskupa Dytmara, który na łożu śmierci wyrzucał sobie zdrożności, jakich się dopuszczał na swym urzędzie, że oblókł się we włosiennicę i obchodząc kościoły, czynił surową pokutę. Jakże okropny musi być zgon dla samego grzesznika, jeżeli świadka jego boleści moralnych tak może przestraszyć! Dla świętego Wojciecha żywa pamięć tej okropnej śmierci była bezustanną podnietą do sposobienia się przez całe życie na śmierć bez wyrzutów sumienia. I ty, Czytelniku miły, użyj tego wybornego środka i rozważ sobie, jak straszliwy czekałby cię koniec, gdybyś życia twego nie wiódł zgodnie z przepisami, jakie nam zostawił Jezus Chrystus.
Modlitwa
Twoje miłosierdzie, prosimy Cię Panie Jezu Chryste, niech nam wyjedna święty Wojciech, biskup i Męczennik, abyś nam i grzechy nasze litościwie odpuścił, i łask, o które prosimy, udzielił. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Amen.
Św. Wojciech, biskup i Męczennik
Urodzony dla świata 956 roku,
Urodzony dla nieba 23.04.997 roku
Urodzony dla świata 956 roku,
Urodzony dla nieba 23.04.997 roku
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku, Katowice/Mikołów 1937 r.