STRONA INTERNETOWA POWSTAŁA W CELU PROPAGOWANIA MATERIAŁÓW DOTYCZĄCYCH INTEGRALNEJ WIARY KATOLICKIEJ POD DUCHOWĄ OPIEKĄ św. Ignacego, św. Dominika oraz św. Franciszka

Cytaty na nasze czasy:

"Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony"

Św. Ignacy Loyola


"Papa materialiter tantum, sed non formaliter" (Papież tylko materialnie, lecz nie formalnie)

J.E. ks. bp Guerard des Lauriers



"Papież posiada asystencję Ducha Świętego przy ogłaszaniu dogmatów i zasad moralnych oraz ustalaniu norm liturgicznych oraz zasad karności duszpasterskiej. Dlatego, że jest nie do pomyślenia, aby Chrystus mógł głosić te błędy lub ustalać takie grzeszne normy dyscyplinarne, to tak samo jest także nie do pomyślenia, by asystencja, jaką przez Ducha Świętego otacza On Kościół mogła zezwolić na dokonywanie podobnych rzeczy. A zatem fakt, iż papieże Vaticanum II dopuścili się takich postępków jest pewnym znakiem, że nie posiadają oni autorytetu władzy Chrystusa. Nauki Vaticanum II, jak też mające w nim źródło reformy, są sprzeczne z Wiarą i zgubne dla naszego zbawienia wiecznego. A ponieważ Kościół jest zarówno wolny od błędu jak i nieomylny, to nie może dawać wiernym doktryn, praw, liturgii i dyscypliny sprzecznych z Wiarą i zgubnych dla naszego wiecznego zbawienia. A zatem musimy dojść do wniosku, że zarówno ten sobór jak i jego reformy nie pochodzą od Kościoła, tj. od Ducha Świętego, ale są wynikiem złowrogiej infiltracji, jaka dotknęła Kościół. Z powyższego wynika, że ci, którzy zwołali ten nieszczęsny sobór i promulgowali te złe reformy nie wprowadzili ich na mocy władzy Kościoła, za którą stoi autorytet władzy Chrystusa. Z tego słusznie wnioskujemy, że ich roszczenia do posiadania tej władzy są bezpodstawne, bez względu na wszelkie stwarzane pozory, a nawet pomimo pozornie ważnego wyboru na urząd papieski."

J.E. ks. bp Donald J. Sanborn

wtorek, 21 lutego 2017

System modernistów - Ks. Maciej Sieniatycki

Znalezione obrazy dla zapytania agnostycyzm potępiony 
Modernizm jest dzieckiem najnowszych czasów. Po­czął się we Francji, stąd rozszerzył się na Włochy, An­glię, w nieznacznej mierze na Niemcy, jeszcze mniej na inne kraje. We Francji głównym przedstawicielem mo­dernizmu jest X. Alfred Loisy, ur. w r. 1857, najpierw proboszcz, potem profesor w Instytucie katolickim w Pa­ryżu, zasuspendowany przez Rzym w r. 1909 i w tym samym roku mianowany przez rząd francuski profesorem w szkole państwowej w College de France. Obok niego, we Francji, z wybitniejszych modernistów księży należy wymienić: Houtin, Laberthonnière, Turmel; ze świeckich: Le Roy, Blondel, Fonsegrive. W Anglii głową moderni­stów był Jerzy Tyrrel, przez 26 lat Jezuita, po czym wy­dalony z Zakonu, suspendowany przez Rzym, umarł 11 lipca 1909 r. We Włoszech wysunęli się na czoło ks. Romolo Murri i hr. Antoni Fogazzaro, ten ostatni znany powieściopisarz, autor wziętej na indeks powieści "Il Santo". Niemcy nie mają zbyt głośnych przedstawicieli moder­nizmu. Zasady modernistyczne głoszą z więcej znanych: Gebert, Schnitzer, Funk, Koch. U nas w Polsce oprócz bałamutnych, z wielkim bombastem, w duchu liberalno-modernistycznym pisanych broszur Antoniego Szecha (O. Wysłouch) objawów modernizmu tak jakby nie było (1). Jak wiadomo, błędy modernistyczne w liczbie 65 zdań zostały potępione w Nowym Syllabusie, dekretem Kongregacji Inkwizycji "Lamentabili", zatwierdzonym przez Piusa X z 14 lipca 1907. Za Syllabusem poszła Encyklika "Pascendi" z 8 września 1907 r. Propaganda modernizmu i po encyklice Pascendi nie ustała, choć niezbyt wielkim cieszy się powodzeniem.

Zdaje się nawet, iż istnieje międzynarodowy zwią­zek modernistów. "Berliner Tageblatt" z 2 marca 1910 mówi o Związku Modernistów w Niemczech, świeckich i duchownych, do którego należą reprezentanci wszystkich niemal krajów niemieckich. Od r. 1910 wychodzi w Ge­newie "Revue moderniste internationale", co by świadczyło o międzynarodowej łączni między modernistami. Po tym krótkim historycznym szkicu modernizmu, przejdźmy do systemu modernistycznego.


* * *

Twórcy modernizmu chcieli pogodzić katolicyzm z no­wszymi prądami nauk świeckich. Myśl była chwalebna, ale jej inicjatorzy zapomnieli, że zgoda nie może nastą­pić kosztem i ze szkodą religii katolickiej. Przejęci bał­wochwalczą czcią dla nowoczesnych prądów naukowych, nie rozróżnili w nich błędu od prawdy, hipotezy od pe­wnika naukowego, ale przyjęli, bezkrytycznie, wszystko en bloc, za prawdy nienaruszalne, nie podlegające dyskusji, za bezcenną zdobycz nowszych wieków. Na ołtarzu całopalnym tej rzekomej wiedzy nie zawahali się złożyć prawd objawionych, jednej po drugiej.

Podstawy filozoficzne, na których się modernizm opiera to agnostycyzm, immanencja i ewolucjonizm.

1. Najprzód agnostycyzm. Osnowa apologetyki katolickiej jest mniej więcej taką: Jako przesłanki wiary objawionej udowadnia się argumentami rozumowymi istnie­nie Boga; następnie możliwość i moralną konieczność objawienia. Religia objawiona legitymuje się faktami nad­przyrodzonymi, przede wszystkim cudami i proroctwami. Chrystus, który się ze swego Boskiego posłannictwa wła­śnie tak wylegitymował, założył Kościół nieomylny, więc we wszystko, co ten Kościół za prawdy objawione podaje, trzeba bez wahania wierzyć.

Przyszli tymczasem moderniści. Powiadają, iż tą drogą nie można poznać Boga, ani dojść do religii. Cze­mu? Bo Kant, Schleiermacher i inni orzekli, iż rozum może poznać tylko rzeczy pod zmysły podpadające, doczesne, fakty, które się wydarzają w obrębie świata zmysłowego. Wszystko, co nadzmysłowe, wychodzi poza sferę pozna­nia rozumowego. Wszelkie więc konkluzje, czy to ze świata widzialnego, czy z tzw. faktów cudownych, na przyczynę nadzmysłową, jak Bóg, dusza, objawienie, mają tylko wartość subiektywną. Cuda, proroctwa, objawienie się Bóstwa zewnątrz nas, rozumowe dowody na istnienie Boga, duszy nieśmiertelnej itp., to zdaniem moderni­stów broń dziś przestarzała, wobec odkryć nowoczesnej nauki, broń, którą trzeba przekuć na inną lub przekazać do muzeum starożytności, bo biada każdemu, kto by w dzi­siejszej walce chciał się nią posługiwać – zginie nie­chybnie, a z nim religia, której chciał bronić!

Tak orzekli moderniści, a tymczasem Sobór Waty­kański orzekł uroczyście: "Jeśliby kto twierdził, że Boga jednego i prawdziwego, Stwórcy i Pana naszego, ze stwo­rzeń, światłem przyrodzonego rozumu ludzkiego, poznać nie można, niech będzie wyklęty"; a dalej: "Jeśliby kto twierdził, że niemożliwą jest rzeczą, albo nie wypada, aby objawienie Boże pouczało człowieka o Bogu i czci Bogu należnej, niech będzie wyklęty" – i w końcu: "Jeśliby kto twierdził, że objawienie Boże znaki zewnętrznymi nie może się stać wiarogodnym – niech będzie wyklęty".

2. Ale wróćmy do śledzenia systemu modernistów. Skoro rozumem ani objawieniem nie możemy poznać Boga, to co mamy robić, viri fratres, mamyż zwątpić o możliwości dojścia do prawdziwej religii i czarnej od­dać się melancholii? Bynajmniej, odpowiadają moderniści. Jest inna droga, która w zgodzie z dzisiejszą nauką za­wiedzie nas do Boga i do prawdziwej religii. Drogą tą to immanencja.

Źródło religii leży w nas, pouczają moderniści, nie poza nami, w objawieniu wewnętrznym, nie zewnętrznym. Tak jak źródłem sztuki jest natura nasza, umiejąca od­czuć piękno, tak i religii źródłem jesteśmy my sami. Tak jak pająk z siebie snuje swą nitkę, tak człowiek z sie­bie, z głębi swej duszy wydobywa pierwiastki religijne. W jaki sposób?

W duszy ludzkiej rozróżniają moderniści dwa stany, dwie jakby strefy, podświadomość i świadomość. Czymże jest podświadomość? Pod progiem świadomości znajduje się wyższa sfera życia, nie dochodząca w zwykłych warunkach do naszej świadomości. Anglicy, że to naród więcej na wodzie, niż na ziemi żyjący, przyrównują na­sze ja do góry lodowej po morzu płynącej. Ukryta we wodzie część tej góry to podświadomość. Część widzialna, zaledwie ¹/9 objętości całej góry stanowiąca, odpowiada naszemu świadomemu ja.

Ta podświadomość jest zbiornikiem ukrytych uczuć, utajonych idei, jest spiżarką życia duchowego. Stamtąd od czasu do czasu, wśród szczęśliwych zewnętrznych i we­wnętrznych okoliczności, wyłaniają się uczucia, wybuchają jak lawa z uśpionego na chwilę wulkanu, dochodzą do świadomości najrozmaitsze popędy, niespodziewane, nieoczekiwane, jakby nie nasze, ale od obcego ducha nam wlane. Akty podświadome to aktorzy za kulisami, oczekujący swego czasu, by wyjść na scenę i odegrać swą rolę. Tam to, w podświadomości jest kuźnica takich uczuć, jak miłość, nienawiść, tam siedziba przesądów, źródło snów, mistycyzmu, hipnozy, histerii itp. W tej to także podświadomości znajdują się najpowszedniejsze z uczuć, uczucia religijne. Co je wywołuje z podświadomości i ja­kimi aktami się objawiają? Wywołują je różne potrzeby, drzemiące na dnie duszy ludzkiej. Człowiek doznaje uczu­cia zależności od wszechświata, pragnie szczęścia, boi się nieszczęść, zniszczenia. Odczuwa potrzebę ideału, której tu na ziemi nic zaspokoić nie może, tęskni za nieskoń­czonością, za ciasno mu na świecie, wyrywa się do prawdy, do doskonałości. Otóż te potrzeby i pragnienie ich zaspo­kojenia wypędzają z podświadomości uczucia religijne. Zjawia się w duszy człowiekowi Bóstwo. Człowiek, wie­dziony wrodzonym mu instynktem, intuicją serca, odczu­wa obecność Bóstwa, czuje się z nim złączonym, jest głęboko przekonany, że to Bóg się mu objawił i niczym nie da sobie wyrwać tego przekonania. W taki to spo­sób, odczuciem, własnym doświadczeniem do­chodzi się do poznania Boga. Nie przez rozumowe dowo­dzenie, ani nie przez zewnętrzne objawienie przekonu­jemy się o istnieniu Boga, ale przez bezpośredni kontakt z Bóstwem, nie wyrozumowujemy istnienia Boga, ale odczuwamy. Czucie, nie rozum, jest władzą duszy do Boga wiodącą.

Przylgnięcie do tego uczucia stanowi wiarę. Ani objawienie zewnętrzne, ani autorytet ludzki nie mogą zrodzić wiary w człowieku. Gdy w naturze człowieka nie ma oddźwięku, nastroju na słyszaną naukę, to ona w nim nie może się zakorzenić. Żądanie wiary dla objawienia zewnętrznego lub autorytetu Kościoła, jeśli mu nie to­warzyszy objawienie wewnętrzne, odczuciem doświadczone, nazywają moderniści ujarzmieniem myśli ludzkiej, tyra­nią ducha. Nie trzeba atoli sądzić, żeby moderniści wy­kluczali ze swego systemu nauczanie zewnętrzne. Owszem oni uznają, iż rozszerzenie się religii, jak żydowska, chrześcijańska, nie dokonało się bez nauczania, bez wpły­wu osobistego założycieli tych religii: Mojżesza i Chry­stusa. Były to osobistości, szczególnie przez Boga uprzy­wilejowane, w których potrzeba Bóstwa, ów popęd reli­gijny ludzkości doszedł do punktu kulminacyjnego. Dla­tego oni lepiej niż inni odczuli Bóstwo i temu odczuciu dali wyraz w nauczaniu, budząc w ten sposób podobne odczucie Bóstwa w innych. Nie cudami, nie rozumowa­niem przekonał Chrystus swych słuchaczów, lecz udzie­leniem im swoich wewnętrznych doświadczeń, które podobne w nich budziły doświadczenia. Odczuli w Chrystu­sie objawienie się Bóstwa, dlatego do niego przylgnęli. Ewangelia Chrystusowa wyszła z bezpośredniej świado­mości objawiającego się mu Bóstwa. Jezus dał nam ewangelię, która odpowiadała głębi jego serca. Bóg w ten spo­sób się objawia, że powołuje od czasu do czasu takie wy­bitne osobistości, jak Mojżesz i Chrystus, które odczu­wają potężnie Bóstwo i udzielając tej świadomości innym, budzą w nich podobne doświadczenia i w ten sposób wyżłobiają w ludzkości pewien religijny kierunek...

Zanim pójdziemy dalej w przedstawieniu systemu modernistów – oto kilka słów krytyki owej immanencji modernistycznej.

Pomijam, bo to aż nazbyt widoczne, że modernizm stoi w rażącej rozbieżności z nauką katolicką, kiedy za­przecza możliwości objawień zewnętrznych. Również i to widocznym, że modernizm znosi różnicę między religią naturalną a objawioną. Wszak objawienia modernistów są tylko ewolucją drzemiących na dnie duszy natural­nych, religijnych uczuć. Nie ma więc różnicy między prawdami naturalnymi a objawionymi. Wszystkie są natu­ralne, bo są wyrazem naturalnego rozwoju duszy ludzkiej. Zwracam tutaj na to uwagę, że uczucie, instynkt, intuicja serca, wewnętrzne objawienia w guście objawień modernistycznych nie mogą nam dać żadnej pewnej rękoj­mi, iż religia na nich oparta jest prawdziwą. Wszak historia poucza, iż owe stany duszy, ile razy nie były kie­rowane i kontrolowane rozumem, stawały się źródłem najoczywistszych złudzeń.

Metodyści, Kwakrzy, Mormoni i tylu, tylu innych fanatycznych sekciarzy tyle umieją opowiadać o rzekomo doznanych wewnętrznych objawieniach i doświadczeniach religijnych, tak są pewni obiektywnej wartości tych obja­wień, a przecież ulegają tylko złudzeniom. W dziwną do­prawdy anomalię duszy ludzkiej na polu religijnym każą nam wierzyć moderniści. Kiedy wszystkich spraw ludzkich rozum jest kierownikiem, kiedy codzienne doświadczenie poucza, że uczucie samopas puszczone niemal zawsze przynosi człowiekowi szkodę, kiedy świat dzisiaj przed rozumem jak przed bożyszczem bije czołem, – to w jednej religii, w sprawie dla człowieka najważniejszej, gdzie omyłka nieobliczone może przynieść szkody, ślepe uczu­cie, widziadła, nieokiełzaną fantazją wywołane, objawie­niami zwane, mają być ostatnią wyrocznią, najwyższym kryterium prawdy! Jeśli uczucie ma być w sprawach re­ligijnych jedynym, przed rozumem nieodpowiedzialnym sędzią, to tym samym znika wszelka obiektywna norma odróżnienia prawdziwej od fałszywych religii, tym samym uprawnione są i z góry rozgrzeszone wszystkie dziwac­twa powstałe pod wpływem rozpalonego uczucia religij­nego. "Nauka o doświadczeniu" – mówi Encyklika Pascendi – "kładzie na każdej religii, nie wyłączając i po­gańskiej, znamię religii prawdziwej. Bo czyż nie napo­tyka się w każdej religii tego rodzaju doświadczeń? – wielu to potwierdza. Jakim prawem odmówią moderniści uznania doświadczeniu, które wyznaje religia mahometańska, a obronią doświadczenie jedynie prawdziwe u katolików?".

Bezpośredniego kontaktu z Bogiem nie doświadczają i najlepsi chrześcijanie, ani nawet Święci. Powołują się wprawdzie moderniści, dla poparcia swego systemu, na mistyków, którzy odczuwali obecność Boga. Były to atoli rzadkie i wyjątkowe dary łaski. Że nie był to stan na­turalny, dowodzi tego rzadkość daru mistycznego. Gdyby to był dar naturalny, to wszyscy posiadający zdrowe władze umysłowe, musieliby odczuwać obecność Bożą, tak jak wszyscy, posiadający zdrowe oczy, widzą przedmiot zabarwiony.

3. Trzecim elementem modernizmu to ewolucja.

Religia to jeden z objawów życia. Wywołują ją po­trzeby duszne. One powodują objawienia. Ale życie nie stoi w miejscu. Z głębin duszy tryskają coraz to nowe objawy życia. Jeśli religia jest tylko jednym z objawów tego życia, niepodobna, by ona sama była w zastoju. Stąd według modernistów ciągły rozwój pojęć religijnych, ciągły dopływ objawień. Ze wzrostem kultury nowe po­wstają potrzeby, a te znowu nowe wywołują objawienia. Stąd dawne, nie odpowiadające nowym warunkom, muszą ustąpić lub być wymienione na nowsze. I taka ewolucja religijna trwać będzie tak długo, póki tylko ludzkość na ziemi istnieć i rozwijać się będzie. Według nauki ka­tolickiej objawienia ze śmiercią ostatniego z Apostołów ustały; rozwój nauki objawionej jest możliwym, ale jak mówi Wincenty Lirenejski, in eodem dogmate, eodem sensu eademque sententia – o czym poniżej będzie je­szcze mowa.

* * *

Poznaliśmy myśli zasadnicze, kierownicze systemu modernistycznego, przyjdzie nam teraz łatwo, na tym tle, zrozumieć poglądy modernistów na poszczególne kwestie religijne.

1. Czym jest Pismo św. i Tradycja dla moder­nistów? W pojęciu katolickim Pismo św. i Tradycja to źródła, z których Kościół św. w sposób nieomylny czerpie naukę Zbawiciela i do wierzenia nam ją podaje. Je­dno i drugie źródło jest Boskiego pochodzenia. Pismo św. pod wpływem Ducha Świętego napisane, Tradycja to skarbnica prawd Chrystusowych, za wpływem tegoż Najświętszego Ducha niezmiennie przekazywanych z pokolenia na pokolenie.

Według modernistów w Piśmie św. trzeba rozróżnić materiał historyczny od materiału, który stworzyła wiara. Wszystko, co nadprzyrodzone, jak cuda, proroctwa, obja­wienia zewnętrzne, trzeba wyeliminować z Pisma św. i Tradycji jako dokumentów historycznych, a przekazać wierze. Nie dość na tym. Wszystko, co w Ewangeliach wystaje ponad ducha czasu, co nie wypłynęło z potrzeb ówczesnych ludzi, z ich charakteru, stanu kulturalnego, trzeba uważać nie za rzeczywistość, ale za wytwór wiary. Pismo św. i Tradycja to nie wyraz historycznych faktów czy osób, ale faktów przekształconych pod wpływem religijnego uczucia do niepoznania, wyidealizowanych, w sferę nadprzyrodzoną przeniesionych, choć w rzeczywistości nic nadprzyrodzonego w nich nie było. Krytyka historyczna musi dopiero z tego balastu osobistych zapatrywań wyławiać z mozołem okruchy faktów, by jako tako odtwo­rzyć faktyczny stan rzeczy.

Dla ilustracji poglądów modernistów na Pismo św. i Tradycję, weźmy pod uwagę zapatrywania modernistów na osobę Chrystusa.

Kim jest Chrystus według modernistów? Trzeba rozróżnić, mówią, Chrystusa "historii" i Chrystusa "wia­ry", tj. Chrystusa w rzeczywistości istniejącego i Chry­stusa wymarzonego przez uczniów i następne pokolenia pod wpływem uczuć religijnych. Chrystus rzeczywisty to największy z dotychczasowych geniuszów religijnych, większy niż Budda, Zoroaster, Mahomet, Mojżesz, większy, – ale nie Bóg, tylko człowiek. Odczuł on lepiej niż inni Bóstwo, nasz stosunek do niego i temu odczuciu dawał wyraz w nauczaniu, budząc w ten sposób podobne odczucie Bóstwa w innych. Objawienie się Bóstwa w Chrystusie dokonało się w stopniu niezwykłym. Cuda, proro­ctwa, mowy Chrystusa o swoim Bóstwie, o wszystkim zresztą, co nadprzyrodzone – o czym piszą Ewangelie – należy z Ewangelii usunąć, gdy idzie o Chrystusa rzeczywistego. Chrystus np. taki, jakim go przedstawia Ewangelia św. Jana, jest od początku do końca tworem rozmyślań pobożnych, ale nie osobą wziętą z rzeczywi­stości. Chrystus rzeczywisty nie był ani cudotwórcą, ani prorokiem, ani utrzymywał, że jest Bogiem. To wszystko trzeba odnieść do Chrystusa, jakiego wiara pierwszych wieków stworzyła. To zaś, co wiara tworzy, usuwa się spod badania naukowego, należy w dziedzinę religii. Wiedza bowiem i wiara chodzą różnymi drogami. Choć mówią o tym samym przedmiocie, to przedmiot wiary jest uczuciami religijnymi przepojony, wyidealizowany, w sferę nadprzyrodzoności przeniesiony. "Jeśli kto pytać będzie – powiada Encyklika – czy Chrystus prawdzi­wie czynił cuda i prawdziwie przewidział przyszłość, czy wstał z martwych prawdziwie i w niebo wstąpił, zaprze­czy mu agnostycyzm (modernista), przyzna wiara; z tego jednakże powodu żadnej pomiędzy nimi nie będzie walki. Bo raz zaprzeczy temu modernista jako filozof rozpra­wiający z filozofami, pojmując Chrystusa jedynie we­dle rzeczywistości historycznej, drugi raz przyzna jako wierzący i przemawiający do wierzących, zapatrując się na życie Chrystusa, jakby ono rozwijało się przed nim po raz drugi z wiary i w wierze".

Ojcowie Kościoła, główny, jak wiadomo, przewodnik Tradycji, wcale nie Chrystusowe dogmaty podają poto­mności, bo takich skrystalizowanych dogmatów Chrystus nie zostawił w spuściźnie Kościołowi, ale przekazują kształtujące się w świadomości Kościoła zapatrywania religijne, a nieraz sami mozolnie i pracowicie się przy­czyniają do skrystalizowania się objawień w świadomości Kościoła żyjących.

Szkoda tracić słów na wykazywanie, że takie okra­wanie Pisma św. i dzieł Ojców, jak to czynią moderni­ści, w tym celu, aby je zmusić, by mówiły to, czego sobie życzą moderniści, wyrzucanie z nich wszystkiego, co nie odpowiada zapatrywaniom a priori powziętym, urąga pier­wszym zasadom badań historycznych. Historyk uczciwy po naukowym zbadaniu autentyczności dokumentu histo­rycznego przyjmuje materiał w nim zawarty bez względu na to, czy odpowiada jego filozoficznym poglądom, czy nie, czy fakty, osoby, o których w dokumencie mowa, wystają ponad ducha czasu, czy nie. Chrystus, nauka Jego, czyny Jego, Kościół katolicki – tak wystają ponad stan cywilizacyjny czasów swego powstania, że chcieć to wszystko wtłoczyć w ówczesne stosunki ludzkie, chcieć wytłumaczyć naturalnym rozwojem tych stosunków, – na to trzeba być ślepym fanatykiem z góry powziętych uprzedzeń filozoficznych, a nie rzetelnym historykiem.

2. Czym jest Kościół według zapatrywań moder­nistów? Chrystus zdaniem ich, wcale nie miał na myśli zakładać organizacji tak skonsolidowanej, jaką dzisiaj jest Kościół katolicki. Kościół katolicki sam się wytwo­rzył z biegiem wieków, jako naturalne zespolenie się tych wszystkich, w których idee Chrystusowe znalazły oddźwięk, wzbudziły i do świadomości przywiodły tkwiące w nich, ale jeszcze nieuświadomione, podobne do Chry­stusowych duszne nastroje i spowodowały podobne obja­wienie się w nich Bóstwa. Chrystus i to Chrystus wiary, tj. taki, jakiego sobie wyobrazili jego uczniowie i póź­niejsi wierni, różniący się od rzeczywistego, jak ideał od rzeczywistości, ten Chrystus może być nazwany najwyżej pośrednim założycielem Kościoła tak, jak każdy ideolog jest twórcą instytucji, której powstaniu przez swe idee dał impuls, choć inni ją do życia powołali. Nie ustanowił też Chrystus hierarchii kościelnej, ona sama wypłynęła z natury społeczności kościelnej. Mylnym też jest mniemanie, jakoby Chrystus nadał hierarchii kościelnej formę monarchiczną.

Władza kościelna, jeśli nie chce stać się anomalią i wejść w konflikt z dzisiejszym stanem kultury, musi sama ulec demokratyzacji, musi część swych przywile­jów odstąpić klerowi niższemu, a nawet świeckim – słowem gruntowna decentralizacja władzy musi być spie­sznie w Kościele przeprowadzona. Encyklika Pascendi tak po mistrzowsku kreśli zapatrywania modernistów na wła­dzę kościelną: "W wiekach dawniejszych mniemano błę­dnie, że Kościół z zewnątrz, bezpośrednio od Boga otrzy­mał władzę, stąd słusznie uważano ją za autokratyczną. Ale obecnie pogląd to przestarzały. Jak Kościół wedle ich zapatrywań powstał z zespolenia samowiedzy, tak podobnie wypłynęła władza z Kościoła samego. Władza więc, jak i Kościół, dźwiga się z samowiedzy i stąd od niej zależy; jeśli zależnością tą gardzi, zamienia się w samowładztwo. Żyjemy przecież obecnie w czasie, w któ­rym poczucie wolności najzupełniej się rozwinęło... Jeśli więc Kościół nie chce w sumieniach ludzkich rozbudzić i rozpłomienić walki wewnętrznej, winien demokratyczny przybrać ustrój, tym więcej, że zagraża mu zguba, jeśli tego nie uczyni. Bo trzeba by zaprawdę być z rozumu obranym, aby sądzić, że w poczuciu wolności, istniejącym obecnie, nastąpi zwrot kiedykolwiek. Skrępowane i powstrzymywane przemocą, wybuchnie tym gwałtowniej i zburzy Kościół i religię równocześnie". Miejsce zdetro­nizowanego papieża i biskupów chcieli w tym demokra­tycznym Kościele zająć oczywiście moderniści. Wczas od­krył Pius X ich zamiary, co wywołało u nich łatwo zrozumiałe oburzenie, jako oddźwięk zawiedzionych nadziei!

"Państwo... należy rozdzielić od Kościoła, katolika od obywatela. Stąd katolik, ponieważ jest zarazem obywatelem, ma prawo i obowiązek, z pominięciem powagi Kościoła, z nieuwzględnieniem jego życzeń, wskazówek i przykazań, nawet z lekceważeniem jego nagan, pełnić to, co wedle jego mniemania przyczynia się do pożytku państwa. Na­dużyciem władzy kościelnej, które wszystkimi siłami należy usunąć, byłoby podawanie z jej strony obywate­lowi normy działania".

Papież i biskupi nie są wcale nieomylnym Kościo­łem nauczającym, bo normą najwyższą wiary, to zbio­rowa świadomość religijna, jaka się w pewnym okresie w Kościele wytwarza, a która jest wyrazem wewnętrznych objawień Bóstwa. Papieżowi i biskupom nic innego nie pozostaje, jak tylko do tej świadomości zgłosić swój akces. Chyba dość jasne, że tego rodzaju pojęcia o Kościele Chrystusowym, o jego organizacji, o urzędzie nauczycielskim – nie są katolickimi.

3. Czym jest dogmat w pojęciu modernistów i na czym polega u nich ewolucja dogmatu?

Przez dogmat w katolickim znaczeniu rozumie się pewną naukę, o której najwyższa powaga kościelna orze­kła, że jest objawioną i dlatego należy ją za prawdę uznać, a przeciwną jej odrzucić.

Czy dogmat, przez Kościół ogłoszony, może ulec zmianie, innymi słowy, czy Kościół uznaje rozwój swoich dogmatów? – Uznaje, ale nie w tym znaczeniu, jakoby rozwój dogmatu polegał na "przyroście, po śmierci osta­tniego Apostoła, nowo objawionej prawdy lub skasowa­niu dawnej definicji dogmatycznej lub na zmianie sensu dawnego dogmatu".

Na czymże więc polega ów rozwój dogmatu?

a) Rozwój dogmatu może na tym polegać, że Ko­ściół ogłasza jako dogmat prawdę objawioną przez Chry­stusa, ale która nie była dawniej z takim naciskiem, jak później, w Kościele przepowiadana. Między prawdami bo­wiem objawionymi są pewne, których zawsze z naciskiem uczono – to są prawdy, zawarte w Składzie Apostol­skim. Inne, których znajomość na razie mniej była wier­nym potrzebną, zostały niejako na drugim planie nau­czania kościelnego. Potrzeby jednak czasu się zmieniają i dlatego mogło się stać, że prawda pewna, przedtem mniej podkreślana w nauczaniu kościelnym, nagle lub z wolna na pierwszy plan się wybiła. Przyczyną tego prze­sunięcia się prawd były zwykle herezje lub wątpliwości, w łonie samego Kościoła obudzone, czy pewna prawda jest objawioną, czy nie.

b) Rozwój dogmatu mógł dalej na tym polegać, że prawdę objawioną ujęto w pewną formułę lub użyto na jej określenie technicznego wyrazu. Bóg nie objawił lu­dziom systematycznie ułożonej dogmatyki ze stałymi wy­rażeniami i naukowymi pojęciami, ale dostosował się do stanu umysłowego pierwszych odbiorców objawienia. "Ponieważ mowa ludzka i pojęcia się zmieniają, dlatego było rzeczą wielkiej wagi nadać prawdom wiary pewną stałą formę, aby razem ze zmianą mowy i pojęć same prawdy nie uległy zmianie. Kościół tedy ustalił terminologię".

c) Rozwój dogmatu mógł polegać na wyciągnięciu konkluzji z prawd wyraźnie objawionych lub z dogma­tów przedtem zdefiniowanych.

d) Wreszcie rozwój dogmatów polega na przystosowa­niu prawd objawionych do praktycznego życia i do po­szczególnych potrzeb ludności. Rozwój dogmatu w tym ostatnim znaczeniu zmierza do zapuszczenia coraz głę­biej swych korzeni w życie ludzkie, uświęcenia i uszla­chetnienia ludzkości.

Taką jest nauka katolicka o dogmatach i ich roz­woju; jakie zaś są zapatrywania modernistów w tym względzie?

Objawienia się Bóstwa w nas nie podają nam szcze­gółowych prawd, jak je już skrystalizowane w dogma­tach katolickich znajdujemy, ale tylko rzucają ogólne, bogate treścią i płodne w następstwa myśli o naszym stosunku do Boga, np. że Bóg jest Ojcem naszym, że się nami opiekuje, że chce swe królestwo założyć na ziemi itp. Skrystalizować te prawdy i niejako je rozdrobić, ująć w dogmaty jest rzeczą ludzką. Dogmaty to twory ludzkie. Kiedy pewne objawienie doszło do świadomości wielu ludzi, stara się ta świadomość zbiorowa ująć to objawienie, jeszcze nie dość jasne, w pewne formy, w pe­wien symbol. Teraz rozum zaczyna swą pracę. Nie wolno mu badać, czy owe objawienia od Boga pochodzą czy nie, czy są prawdziwe, czy fałszywe; nie ma on być ich sę­dzią, ale tłumaczem, analitykiem, ma szukać dla nich odpowiedniej zewnętrznej szaty, wyrazu, symbolu. Ten sym­bol, gdy zostanie przez Kościół zatwierdzony, staje się dogmatem. Dogmaty więc są tylko symbolami pewnych objawień. Dogmaty te nie zawierają bezwzględnej pra­wdy i to z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, bo bezwzględnej prawdy nie ma, jest tylko względna. Wszak prawda religijna to tylko jeden z objawów życia, a to ciągłej fluktuacji, zmianie podlega, a z nim i pra­wda. To, co dziś jest prawdą, objawieniem religijnym, wskutek nowych potrzeb życia, wyższego stanu kultury może przestać być prawdą, musi być inną zastąpione, jest prawdą tylko do czasu. Po wtóre, Bóg jest nieskończony w doskonałościach, stąd jedno objawienie Go nie wyczer­puje, ale nowe, doskonalsze mogą nastąpić, które swym blaskiem zaćmią tamte, dawne. A wreszcie, symbole dog­matyczne są urobione według pojęć czasów, w których powstały. Cały kulturalny poziom tych czasów w nich się odbija. Nic więc dziwnego, że noszą na sobie braki kultury minionych wieków. Są tylko nieudolnymi określeniami dobroci Bożej, jego ojcowskiego do nas stosunku. Stąd zawierają wiele przesady, nieścisłości, błędów. Mu­szą tedy w miarę nowych, dokładniejszych objawień o Bogu, jako też w miarę postępu zmieniać się i dogmaty. Stare formuły nie obejmą już nowych prawd, nowe objawienia rozsadzą je. Jak długo jednak Kościół nie zmienia dog­matów, tak długo wierni powinni je wyznawać. Bo Ko­ściół jest siłą zachowawczą tradycji. Działalność jego w tym względzie w pewnych granicach jest uprawnioną i zbawczą. Siła bowiem, rwąca do postępu, mogłaby roz­wój religijny sprowadzić z drogi tradycją wskazanej. Władza więc kościelna dobrze robi, że ową siłę, prącą do postępu, miarkuje. Z drugiej atoli strony Kościół nie po­winien tamować rozwoju dogmatów. Kiedy w samowiedzy ludzi prywatnych, lepiej odczuwających Bóstwo, niż władza, nowe objawienia się ukażą, Kościół powinien się z tym liczyć, nie upierać się przy dawnych dogmatach, ale dla nowych objawień nowych poszukać formuł, sło­wem nowe ogłosić dogmaty. Moderniści właśnie siebie uważają za narzędzie nowych objawień, a wywieranie na­cisku na Władzę kościelną, by w kierunku tych objawień zmieniła dogmaty, uważają za swój obowiązek. "Łatwo stąd zrozumieć, czemu się moderniści tak dziwią, skoro się ich zgani, albo ukarze. Co im się poczytuje za winę, to oni za święty swój obowiązek uważają. Nikt nie ma lepszej potrzeby samowiedzy jak oni, bo bezpośredniej ją odczuwają, niż władza kościelna. Gromadzą więc nie­jako w sobie one potrzeby i stąd zniewala ich obowią­zek, aby podnosili głos publicznie i pisali. Niech ich gani władza, jeśli się jej podoba, oni na poczuciu obowiązku się opierają i z wewnętrznego wiedzą doświadczenia, że nie zasługują na nagany, ale na pochwały. ...Nie zrażają się do władzy, choć im sprawia przykrości... Skarżą się jedynie, że się ich wcale nie słucha; w ten sposób wstrzymuje się ruch duchowny, ale przyjdzie z całą pewnością godzina, że ustanie zwłoka, bo prawa rozwoju można zacieśnić, ale nie można ich zniszczyć".

* * *

4. Dla uzupełnienia poglądów modernistycznych mu­simy jeszcze przypatrzyć się choć jednemu punktowi etyki modernistów. Encyklika Pascendi, mówiąc o reformator­skich zapędach modernistów, ich projekt reformy moral­ności chrześcijańskiej tak przedstawia: "W sprawie oby­czajów przyswajają sobie zasadę amerykanizmu, że cnoty czynne przenosić trzeba nad cnoty bierne i rozwijać je przez ich wykonywanie". Kilka słów dla objaśnienia tego określenia. Amerykanizm to system religijny, propago­wany głównie przez X. Izaka Haeckera, najprzód Redem­ptorystę, potem kapłana kongregacji Paulistów, † 1888 r. Dzielił on cnoty na bierne i czynne. Do cnót biernych zaliczał np. pokorę, cierpliwość, łagodność, umartwienie, posłuszeństwo, czystość... w ogóle te wszystkie, które, zdaniem systemu, małej przy wykonywaniu wymagają energii, mało czynu. Cnoty czynne to te, które czynno­ścią na zewnątrz się zaznaczają, ujawniają energię da­nego osobnika, dużo wymagają ruchliwości, jak np. cnota męstwa, ufności w swe siły, przedsiębiorczości itp. Twierdził O. Haecker, że cnoty bierne były pożądane w średniowieczu i jeszcze w czasie reformacji, gdy wy­bujałą indywidualność należało za pomocą biernych cnót trzymać w ryzach, ale dziś tego niebezpieczeństwa nie ma, a świat od sług ołtarza domaga się czynu. Epoka rzym­skiego katolicyzmu, a więc hierarchii, dyscypliny, kultu zewnętrznego musi ustąpić katolicyzmowi anglo-saksońskiemu, katolicyzmowi siły, czynu, samodzielności. Doda­wał, że cnoty bierne niwelują indywidualność ludzką, od­bierają jej inicjatywę, cnoty zaś czynne rozwijają indy­widualność, obrotność, samodzielność – a właśnie dziś potrzeba ludzi z takimi przymiotami. Jako curiosum, do jakich ekstrawagancji doprowadziła zasada cnót czyn­nych pewnych duchownych, może posłużyć cytat, wyjęty z artykułu pewnego kapłana, zamieszczony u O. Weissa "Religiöse Gefahr", str. 362. Autor wspomnianego arty­kułu tak sobie wyobraża ideał nowoczesnego kapłana-ascety: "Przez fałszywe pojęcie ascezy, powiada, jakie niegdyś panowało, niejeden stawał się moralnym karłem i niszczył całą swą indywidualność. Dziś musi się asceza w innym rozwinąć kierunku: spacer, bilard, gra w krę­gle, w tennis, wiosłowanie, gimnastyka pokojowa itp.; także w kwestii systematycznych ćwiczeń ciała musi kler być solą ziemi. W ten sposób osiągnie się moralną silną świadomość, wytworzy się doskonała chrześcijańska indy­widualność".

Amerykanizm został zganiony przez papieża Leona XIII w liście do kardynała Gibbonsa. Tenże wielki papież zbija, jak nikt inny lepiej, argumenty Amerykanistów. Na ich twierdzenie, że dzisiejsze czasy wymagają innych cnót niż czasy ubiegłe, odpowiada: "Tylko ten tak może mó­wić, kto przeocza słowa Apostoła: których przejrzał i przeznaczył, aby byli podobni obrazowi Syna Jego (Rom. 8, 29). Nauczycielem i wzorem wszelakiej świętości jest Chry­stus; do Jego nauk ma się stosować, kto chce być zba­wionym. A Chrystus nie zmienia się z biegiem wieków, ale jest ten sam wczoraj i dziś i na wieki. A zatem do ludzi wszystkich czasów stosują się Jego słowa: «Uczcie się ode mnie, żem jest cichy i pokornego serca»; zawsze staje przed nami Chrystus posłuszny aż do śmierci. Do ludzi wszystkich wieków odnoszą się słowa Apostoła: Którzy są Chrystusowi, ciało swe ukrzyżowali z namię­tnościami swymi". Sam podział cnót na bierne i czynne spotkał się z naganą we wspomnianym liście papieskim. W rzeczy samej cnota, virtus, równoznaczna etymologi­cznie z męstwem, może być tylko czynną. Każda wymaga rozwinięcia energii w wysokim stopniu, a tzw. bierne może jeszcze więcej niż czynne. Zwycięstwo, odniesione nad sobą, nawet u pogan uchodziło za największe zwy­cięstwo. A temu właśnie zwycięstwu służą cnoty tzw. bierne.

Poddać swą samowolę przez posłuszeństwo prze­łożonym, woli Bożej, zdusić w sobie egoizm, ujarzmić w sobie zwierzę przez umartwienie, nałożyć pożądliwości oczu kaftan bezpieczeństwa przez wyrzeczenie się dóbr doczesnych to wymaga energii, nieraz heroicznej. Cnoty bierne nie znoszą indywidualności, ale ją oczyszczają z wszystkiego, co w niej małego, niskiego, na urojeniu o swej wielkości, a nie na prawdzie opartego. Dość wspo­mnieć imiona takich Świętych, jak Franciszek Seraficki, Dominik, Ignacy Lojola, Franciszek Salezy, Alfons Liguori, Wincenty a Paulo – ile indywidualności, ile piękna w tych postaciach, a ile przy tym energii woli, heroizmu! A przecież to wszystko ludzie, którzy już ze swego zakonnego stanowiska musieli praktykować przede wszystkim cnoty bierne. Imiona te dowodzą także, że cnoty bierne nie tylko nie osłabiają energii w czynnej miłości bliźniego, w cnotach tzw. dziś socjalnych, przez Amerykanistów zwanych czynnymi, ale są ich źródłem, stam­tąd te ostatnie czerpią swą siłę, wytrwałość, nadprzyro­dzoną wartość, piękność. Tyle tylko idealizmu na świe­cie, ile ludzi wykonujących cnoty bierne! Stąd znowu – tak pięknie, głęboko i trafnie mówi Leon XIII: "Dałby Bóg, by większą była liczba tych, którzy wykonują cnoty, które Święci w ubiegłych czasach wykonywali, którzy przez swą pokorę, swe posłuszeństwo, swe umartwienie potężnymi się stali w słowie i czynie, nie tylko ku po­żytkowi religii, ale całej ludzkości".

Moderniści, ponieważ wszystko wydaje się im w Ko­ściele złem, a wydać się takim musi, bo na zasadach diametralnie przeciwnych ich zasadom oparto, wszystko na gwałt chcą reformować, oczywiście w duchu swych zasad. Filozofię scholastyczną pragną zastąpić nowocze­sną filozofią na Kancie opartą. W teologii dogmatycznej spekulację scholastyczną ma zastąpić historia okrojona i spreparowana według systemu krytyki modernistycznej. Wprowadzenie do teologii dogmatycznej więcej pierwiastku pozytywnego i historycznego, niż było go dotąd, uznaje za potrzebne i Pius X, ale występuje przeciw rugowaniu scholastyki. "Dodajemy tu, że na pochwałę zasługują ci, którzy z niezłomnym poszanowaniem dla Tradycji Ojców Kościoła i nauczycielskiego urzędu Kościoła, usiłują na podstawie rozsądnego zapatrywania i zasad katolickich wyjaśnić światłem, zapożyczonym z prawdziwej historii, teologię pozytywną. Więcej z pewnością uwzględnić trzeba teologię pozytywną niż dawniej, ale to w ten sposób dziać się powinno, żeby na tym nie ucierpiała teologia scholastyczna". W obrzędach św. zmniejszyć należy wedle mniemania modernistów zewnętrzne formy nabożeństwa i rozrost ich powstrzymać. Władza kościelna, o czym już wspominaliśmy, ma ulec decentralizacji i demokratycznymi ideami przesiąknąć. "Twierdzą także – słowa Encykliki – że działalność władzy kościelnej w spra­wach politycznych i społecznych należy zmienić, aby nie wkraczała w ustawy świeckie, ale się dostosowała do nich". W ogóle duch nowatorstwa, tak niebezpieczny w religii zawsze, jest cechą modernizmu, duch, "który w po­goni za oryginalnością – słowa Leona XIII – wyśmiewa pobożność wiernych, a głosi nowy rodzaj życia chrześcijańskiego, nowe przykazania kościelne, nowe duszy no­woczesnej aspiracje, nowe socjalne powołanie kleru, nowe miłosierdzie chrześcijańskie i wiele innych tego rodzaju nowości".

* * *

Oto system modernistów w zarysie przedstawiony. Już choćby z tego krótkiego szkicu widać, iż modernizm niszczy jeden dogmat za drugim. Bóstwo Chrystusa, cuda, Pismo św., Tradycja, Kościół, dogmat – słowem, wszystko, co podwalinę i istotę religii katolickiej stanowi, nie może się ostać wobec zasad modernizmu. Mówi wprawdzie moder­nizm o wierze w te prawdy, ale same te prawdy uważa lub uważać logicznie musi nie za rzeczywiste, obiektywne, lecz za wytwór uczucia, więc ostatecznie fantazji ludzkiej. Cała ta wiara ma urojenia za przedmiot, za pod­stawę nieokreślone, niekontrolowane, niesprawdzone, zmienne, jak powiew wiatru, uczucie ludzkie. Prowadzi konsekwentnie do zupełnego nihilizmu religijnego, do ateizmu. Jakże słusznie Pius X nazywa modernizm stekiem wszystkich herezji – omnium haereseon conlectum! "Zapewniamy – słowa Papieża – że gdyby ktoś był zapragnął zestawić wszystkie błędy przeciwne wie­rze, jakie kiedykolwiek się pojawiły, nie mógłby tego uczynić dokładniej, jak to uczynili moderniści w swym systemie. A nawet posunęli się dalej, niwecząc nie tylko religię katolicką, ale... niwecząc zupełnie religię wszelką". Błąd to tym niebezpieczniejszy, że się zasłania troską o dobro Kościoła. "Moderniści – mówi Pius X – z po­zornej ku Kościołowi miłości... zuchwale narzucają się na odnowicieli Kościoła"... "Nie mija się z prawdą – słowa znowu Papieża – kto uważa modernistów za wrogów Kościoła, niebezpieczniejszych od wszystkich innych".

Ks. Maciej Sieniatycki

–––––––––––


X. Dr. M. Sieniatycki. System modernistów. Odbitka z "Gazety Kościelnej". Lwów 1916, str. 22.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono.)

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Pozwolenie Władzy Duchownej:

Nihil obstat.
Lwów, 19. grudnia 1915.
X. Aleksander Pechnik.

L. 3212.
Pozwalamy drukować.
Z Konsystorza metropolitalnego obrządku łacińskiego.
We Lwowie, dnia 23. grudnia 1915.
† JÓZEF
Arcybiskup

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Przypisy:

(1) W duchu bardzo przychylnym modernizmowi jest pisana książka M. Zdziechowskiego: Pesymizm, romantyzm a podstawy chrześcijaństwa, Kraków 1915, zwłaszcza tom II, część IV i wstęp do dzieła (a).