STRONA INTERNETOWA POWSTAŁA W CELU PROPAGOWANIA MATERIAŁÓW DOTYCZĄCYCH INTEGRALNEJ WIARY KATOLICKIEJ POD DUCHOWĄ OPIEKĄ św. Ignacego, św. Dominika oraz św. Franciszka

Cytaty na nasze czasy:

"Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony"

Św. Ignacy Loyola


"Papa materialiter tantum, sed non formaliter" (Papież tylko materialnie, lecz nie formalnie)

J.E. ks. bp Guerard des Lauriers



"Papież posiada asystencję Ducha Świętego przy ogłaszaniu dogmatów i zasad moralnych oraz ustalaniu norm liturgicznych oraz zasad karności duszpasterskiej. Dlatego, że jest nie do pomyślenia, aby Chrystus mógł głosić te błędy lub ustalać takie grzeszne normy dyscyplinarne, to tak samo jest także nie do pomyślenia, by asystencja, jaką przez Ducha Świętego otacza On Kościół mogła zezwolić na dokonywanie podobnych rzeczy. A zatem fakt, iż papieże Vaticanum II dopuścili się takich postępków jest pewnym znakiem, że nie posiadają oni autorytetu władzy Chrystusa. Nauki Vaticanum II, jak też mające w nim źródło reformy, są sprzeczne z Wiarą i zgubne dla naszego zbawienia wiecznego. A ponieważ Kościół jest zarówno wolny od błędu jak i nieomylny, to nie może dawać wiernym doktryn, praw, liturgii i dyscypliny sprzecznych z Wiarą i zgubnych dla naszego wiecznego zbawienia. A zatem musimy dojść do wniosku, że zarówno ten sobór jak i jego reformy nie pochodzą od Kościoła, tj. od Ducha Świętego, ale są wynikiem złowrogiej infiltracji, jaka dotknęła Kościół. Z powyższego wynika, że ci, którzy zwołali ten nieszczęsny sobór i promulgowali te złe reformy nie wprowadzili ich na mocy władzy Kościoła, za którą stoi autorytet władzy Chrystusa. Z tego słusznie wnioskujemy, że ich roszczenia do posiadania tej władzy są bezpodstawne, bez względu na wszelkie stwarzane pozory, a nawet pomimo pozornie ważnego wyboru na urząd papieski."

J.E. ks. bp Donald J. Sanborn

poniedziałek, 7 września 2015

Żywot błogosławionego Melchiora Grodzieckiego, Kapłana i Męczennika


SvatyMelicharGrodecki.jpg 
   Błogosławiony Melchior Grodziecki (żył około roku Pańskiego 1619) pochodził z zamożnej polskiej rodziny szlacheckiej herbu Radwan, która już w pierwszej połowie wieku XVI odgrywała znaczną rolę na Śląsku i Morawach. Ród ten w aktach urzędowych używał przydomka "z Brodu", a nazwisko Grodzieckich wziął od wioski Grodziec między Bielskiem a Cieszynem, w której jeden z jego członków, kasztelan cieszyński Maciej, wzniósł około roku 1542 okazały, do dziś dnia zachowany zamek. Błogosławiony Melchior urodził się między rokiem 1582 a 1584 w Cieszynie, a jego ojcem był prawdopodobnie Henryk, jeden z synów kasztelana Macieja. Pierwsze nauki pobierał w szkole jezuickiej w Wiedniu, gdzie kształciło się wiele zamożniejszej młodzieży polskiej. Tutaj w roku 1602 przyjęty został do Sodalicji Mariańskiej. Jest to jedyny szczegół, jaki znamy z tego okresu jego życia, rzuca on jednak dość dużo światła, bo do sodalicji przyjmowano wtedy tylko tych kandydatów, którzy gorliwie i sumiennie pracowali nad swoim charakterem i wykształceniem. Błogosławiony Melchior posiadał widocznie te zalety, skoro go przyjęto do sodalicji. Sam gorąco się z tego cieszył, miał bowiem pisać do rodziców: "Błogą czuję radość, kochani rodzice, bo spotkało mnie wielkie szczęście, jestem przyjęty jako sodalis do Kongregacji Mariańskiej".

Służba pod sztandarem Najświętszej Maryi Panny musiała go natchnąć duchem prawdziwej pobożności i pragnieniem innego, wyższego życia, gdyż postanowił odwrócić się od szerokiej drogi świata i wstąpić na wąską ścieżkę doskonałości. Dnia 22 maja roku 1603 przywdział błogosławiony Melchior w Bernie suknię zakonu Towarzystwa Jezusowego i wstąpił do tamtejszego nowicjatu. Przyjęto go z radością, gdyż rodzina Grodzieckich należała do wielkich dobroczyńców zakonu, a stryjowie Melchiora, Wacław, dziekan kolegiaty berneńskiej a zarazem kanonik wrocławski oraz Andrzej, biskup ołomuniecki, a przedtem kanonik gnieźnieński, wrocławski i warmijski, byli fundatorami nowicjatu w Bernie. W kilka miesięcy później wstąpił do nowicjatu berneńskiego Siedmiogrodzianin Stefan Pongracz, który miał być towarzyszem męczeńskiej śmierci błogosławionego Melchiora. Mistrzem nowicjuszów był podówczas ksiądz Hieronim Letsch, mąż wielkiej cnoty, bogaty w doświadczenia życia zakonnego i pełen ducha apostolskiego. Błogosławiony Melchior tym obficiej mógł korzystać z jego wytrawnego kierownictwa i tym łatwiej mógł osiągnąć tę miarę wyrobienia duchowego, jakiej Towarzystwo Jezusowe wymaga od tych, którzy pragną wstąpić w jego szeregi, że w nowicjacie berneńskim panowała atmosfera prawdziwie podniosła. Świadczy o tym fakt, że pomimo krótkiego istnienia (od roku 1573) nowicjat ten wydał do chwili wstąpienia błogosławionego Melchiora mężów takich, jak męczennik angielski błogosławiony Edmund Campion (+ 1581), męczennik szkocki błogosławiony Jan Ogilvie (+ 1615) i katoliccy reformatorzy Czech i Węgier, Wilhelm Lamormaini i Piotr Pazmany.
Pierwsze śluby zakonne, posłuszeństwa, ubóstwa i czystości, wieńczące pomyślnie przebyty dwuletni okres próby, złożył błogosławiony Melchior 22 maja roku 1605 w ręce swego mistrza, księdza Letscha. Po ślubach pełnił przez dwa lata obowiązki nauczyciela w niższych szkołach jezuickich w Bernie i w Kłodzku. W latach 1607/8 uczył się wymowy w Budziejowicach, po czym wrócił do Kłodzka na stanowisko nauczyciela, aż wreszcie w roku 1609 z woli przełożonych udał się na studia filozoficzne i teologiczne do Pragi i tutaj w roku 1614 został wyświęcony na kapłana. Powierzono mu teraz obowiązki kierownika "bursy ubogich studentów". Jezuici prascy oprócz kolegium akademickiego mieli w swej pieczy seminarium duchowne oparte na funduszach papieskich i bursę, której wychowankowie również kształcili się na kapłanów, ale utrzymywali się wyłącznie z jałmużny i z występów swego chóru i orkiestry w kościołach praskich. W latach 1612-1614 kierował nimi błogosławiony Melchior, toteż gdy otrzymał święcenia kapłańskie, przełożeni, widząc jego energię i sumienność na tym stanowisku, oddali mu zarząd bursy. Sprawował ten urząd przez cztery lata, z zapałem, cierpliwością i głęboką miłością ku podległej sobie młodzieży, nie zaniedbując przy tym służby Bożej i pracy w konfesjonale i na kazalnicy.
To już wszystko, co wiemy o młodości błogosławionego Melchiora i jego życiu w zakonie po rok 1618. Brak w tym obrazie wielu rysów, zwłaszcza tych, które się odnoszą do życia wewnętrznego. Nie wiemy o nim nic, bo ciche cnoty błogosławionego Melchiora uchodziły uwagi współczesnych i nie znalazły kronikarzy. Musiało ono jednak być bogate i czynne, skoro jego duch nie ugiął się przed widmem śmierci męczeńskiej.
W drugim dziesiątku lat wieku XVII doszło do wielkiej rozprawy orężnej między protestanckim a katolickim obozem Europy, do tak zwanej wojny trzydziestoletniej (r. 1618-1648). Właściwą jej widownią były Czechy i Niemcy, ale w jej kręgu znalazły się wszystkie kraje Europy. Katolików wspierała głównie Hiszpania, natomiast po stronie protestantów stanęła Turcja, Anglia i Holandia, a w bezpośredniej walce orężnej wspomagała ich Szwecja, Dania i Francja.
Wojna trzydziestoletnia wybuchła w roku 1618 w Czechach, a wywołali ją protestanci. Mimo że Czechy były pod panowaniem katolickich Habsburgów, protestanci cieszyli się tutaj wielkimi swobodami, zwłaszcza od roku 1609, gdy słaby, niedołężny cesarz Rudolf II przyznał im całkowitą wolność wyznania na ziemiach magnackich, rycerskich i w wolnych miastach, i pozwolił im utworzyć własne przedstawicielstwo w postaci tak zwanych "obrońców". Jednakże protestanci i teraz nie byli zadowoleni. Żądali jeszcze swobody wyznaniowej na ziemiach Kościoła i w roku 1611 zaczęli samowolnie budować dwa zbory, jeden w Hrobie, należącym do arcybiskupa praskiego, a drugi w Brunowie, w posiadłościach jednego z klasztorów. Zarówno arcybiskup, jak opat zaprotestowali przeciw temu, a gdy nic nie wskórali, zwrócili się do następcy Rudolfa II, cesarza Macieja, który w roku 1614 kazał zamknąć oba zbory. Protestanci oparli się temu, a gdy cesarz w roku 1618 ponowił swe zarządzenie, podnieśli bunt.
Dnia 23 maja roku 1618 udała się na zamek królewski w Pradze, Hradczyn, garść szlachty protestanckiej, aby się układać z namiestnikami cesarskimi. Żądano cofnięcia wszelkich zarządzeń przeciwko protestantom i przyznania im zupełnej wolności religijnej. Stanowczy sprzeciw namiestników wywołał gwałtowną kłótnię, aż wreszcie ktoś spośród wzburzonego tłumu zawołał: "Wyrzućcie ich przez okno według starego zwyczaju!". Kilku rozważniejszych na próżno usiłowało powstrzymać rozszalałych towarzyszy. Odepchnięto ich na bok, po czym porwano najbardziej znienawidzonych namiestników Martinica i Slawatę oraz sekretarza Plattera i wyrzucono ich z sali obrad przez okno.
Za zrządzeniem Opatrzności wszyscy trzej, mimo upadku z osiemnastometrowej wysokości, uszli śmierci, ale protestanci, dokonawszy tego gwałtu, nie mogli się już cofnąć. Zaraz też opanowali Pragę i utworzyli prowizoryczny rząd złożony z trzydziestu dyrektorów, który wprawdzie wysłał do cesarza pismo z usprawiedliwieniem, ale równocześnie wezwał stany Moraw i Śląska do pomocy i nawiązał układy z unią protestantów niemieckich. Był to sygnał do powstania, które niebawem objęło także Austrię górną i dolną oraz Węgry, i dało początek straszliwej: wojnie trzydziestoletniej.
W kilka dni po wybuchu buntu, 2 czerwca roku 1618, doręczono rektorowi kolegium jezuickiego w Pradze dekret rządowy, skazujący jezuitów na wygnanie, pod pozorem, że ich działalność jest szkodliwa dla Czech. Zarzucano im mianowicie, że "swymi praktykami" wywołują zamieszki i zagrażają prawu, wolności, porządkowi publicznemu. Gdy starania o zniesienie dekretu banicyjnego spełzły na niczym, dnia 8 czerwca jezuici opuścili Pragę i udali się za granicę. W tym samym dniu zamknięto również inne kolegia jezuickie na ziemi czeskiej.
Wygnańcy znaleźli schronienie na Morawach. Błogosławiony Melchior dostał się do kolegium w Bernie i tutaj odbył tak zwaną "trzecią probację". Ustawy Towarzystwa Jezusowego przepisują kapłanom swoim zaraz po ukończeniu nauk albo też nieco później trzeci rok nowicjatu, dla dokładniejszego zapoznania się z ustawami zakonnymi, odnowienia w życiu duchowym oraz ostatecznego przygotowania do ślubów wieczystych i przyszłych prac apostolskich. Tę trzecią próbę odbył błogosławiony Melchior w czasie od sierpnia do grudnia roku 1618.
Niedługo potem spadł na jezuitów przebywających na Morawach ten sam cios, który przedtem dotknął jezuitów czeskich. Dnia 8 maja roku 1619 wkroczyli do kolegium berneńskiego wysłannicy stanów morawskich i odczytali dekret, nakazujący jezuitom pod karą śmierci natychmiast opuścić Morawy i cały majątek pozostawić na miejscu. Mieszkańcy kolegium, nagleni przez komisarzy, puścili się natychmiast w drogę, nie dokończywszy nawet rozpoczętego obiadu, i podążyli w różne strony, przeważnie do Polski, gdzie ich gościnnie przyjęto. Błogosławiony Melchior udał się na Słowaczyznę, do kolegium jezuickiego w Homonnie. Bóg, chcąc go wzmocnić i uzbroić do ostatniej, najcięższej w życiu walki, w której miał zdobyć koronę męczeńską, sprawił, że dopuszczono go tutaj do ostatnich, publicznych ślubów zakonnych. Złożył je Melchior 16 czerwca roku 1619 w ręce rektora kolegium w Homonnie, księdza Aleksandra Dobokay.
Wkrótce potem zwrócił się do przełożonych prowincji zakonnej cesarski gubernator północnych Węgier, Andrzej Doczy de Nagy Liichie, z prośbą o kapelanów dla swego wojska. Przełożeni chętnie spełnili to życzenie i posłali mu do Koszyc, gdzie rezydował, Melchiora Grodzieckiego i jego towarzysza z lat nowicjackich Stefana Pongracza. Trzecim gorliwym współpracownikiem był kanonik ostrzyhomski Marcin Kriż, chwilowo przebywający w Koszycach i pomagający w duszpasterstwie. Ci trzej mocarze ducha z wielką gorliwością spełniali w Koszycach swe obowiązki kapłańskie. Niezadługo miał z woli Boga nastąpić bohaterski kres ich życia.
Jedną z najwybitniejszych osobistości wielkiego ruchu skierowanego przeciw Kościołowi i Habsburgom był Betlen Gabor, książę Siedmiogrodu. Dawne królestwo węgierskie było od roku 1540 rozdarte na trzy części. Węgry południowe i zachodnie wraz z stolicą Budą dostały się pod panowanie tureckie, w Siedmiogrodzie rządzili władcy narodowi pod zwierzchnictwem Turcji, a północno-zachodni skrawek Węgier z Słowaczyzną pozostał w ręku Habsburgów. Betlen Gabor dostał się na tron siedmiogrodzki zdradą. Niezmiernie ambitny, energiczny, obdarzony bystrym rozumem, podstępny i intrygancki, gorliwy zwolennik Kalwina, a zaciekły wróg Kościoła i Habsburgów, marzył o koronie węgierskiej, toteż gdy protestanci czescy podnieśli bunt przeciw Habsburgom, natychmiast wszedł z nimi w porozumienie, a po śmierci cesarza Macieja w marcu roku 1619 wystąpił z kandydaturą do korony czeskiej, deklarując się przez to jako otwarty wróg Habsburgów. Równocześnie zaczął się gotować do napadu na Węgry cesarskie. Po ukończeniu zbrojeń zawiadomił gubernatora Doczego, że zamierza uderzyć na miasto Wielki Waradyn, które swego czasu należało do Siedmiogrodu. Uśpiwszy tym sposobem jego podejrzenie, pod koniec sierpnia znienacka rzucił się na górne Węgry i opanował je bez walki w ciągu kilkunastu dni. Doczy dopiero wtedy spostrzegł, jak srogo został oszukany, gdy wojska Betlena zbliżały się do Koszyc.
Położenie Doczego było bardzo trudne, bo siły, którymi rozporządzał, były bardzo szczupłe, a ludność Koszyc, w przeważającej większości kalwińska, całkiem otwarcie sprzyjała Betlenowi. Gdy dnia 3 września jeden z oddziałów Betlena stanął u murów Koszyc, rada miejska natychmiast weszła z nim w układy, a uzyskawszy zapewnienie, że miasto nie dozna żadnej szkody, o ile wyda generała Doczego i kapłanów katolickich, postanowiła otworzyć bramy. Doczy posłał tymczasem po posiłki, na próżno jednak usiłował skłonić radców do dochowania wierności cesarzowi. Rada stała twardo przy Betlenie i wysłała do niego posłów z naleganiem, aby zajął miasto, zanim nadejdzie odsiecz. Dnia 5 września stanął u bram Koszyc na czele osiemnastotysięcznej armii jeden z wodzów Betlena, Jerzy Rakoczy, i wezwał Doczego do poddania miasta, grożąc w razie oporu użyciem siły i zemstą nieznającą litości nawet dla niemowląt. Doczy, licząc na wierność załogi, stanowczo odmówił i wydał rozkaz obsadzenia murów. Zawiódł się jednak, bo żołnierze, częścią zarażeni błędami heretyckimi, częścią przekupieni przez zwolenników Betlena, skierowali armaty na zamek gubernatorski, a inni z bronią w ręku wtargnęli do mieszkania gubernatora, związali go i odesłali Rakoczemu, po czym otwarli bramy Koszyc. Przewrotność i zdrada święciły triumf na całej linii.
Natychmiast po zajęciu miasta wysłał Rakoczy na zamek dziesięciu żołnierzy, z rozkazem, aby zaciągnęli straż u drzwi komnat, w których mieszkali Grodziecki i Pongracz oraz kanonik ostrzyhomski Marek Kriż, bawiący u nich w gościnie. Pongracz zaprotestował przeciw uwięzieniu i zażądał, aby ich oddano pod sąd, a zarazem prosił, aby im pozwolono wychodzić dla odprawiania Mszy św. i pełnienia posług kapłańskich wśród katolików. Rakoczy kazał im na to odpowiedzieć, aby czekali cierpliwie, a niebawem dowiedzą się o swoim losie.
Tymczasem na posiedzeniu rady miejskiej jeden z najwybitniejszych obywateli Koszyc, Melchior Rajner, zaciekły kalwinista, wraz z pastorem Alvinczy domagał się wymordowania wszystkich katolików w mieście, uzasadniając: to żądanie zmyślonym zarzutem, jakoby Grodziecki i Pongracz podżegali jednego z panów węgierskich Drugieta, hrabiego na Homonnie, przeciwnika Betlena, aby wzniecił powstanie katolików przeciw protestantom. Większość rady sprzeciwiła się tym zbrodniczym żądaniom, aby jednak zaspokoić krwiożercze instynkty najzawziętszych wrogów religii katolickiej, zgodziła się na zamordowanie Grodzieckiego, Pongracza i Kriża.
Uwięzieni kapłani, dowiedziawszy się o tej uchwale od straży, upadli na kolana i pogrążyli się w gorącej modlitwie. Śmierci się nie obawiali, gdyż wiedzieli, że nic nie umiera z rzeczy Bożych, chyba po to, by odżyć wkrótce nowym, lepszym życiem w Chrystusie, toteż prosili Boga nie o odwrócenie ciosu, lecz o siłę i męstwo. Następnie wyspowiadali się nawzajem i czuwali przez całą noc, modląc się i zachęcając do wytrwania.
Jednego z nich, kanonika Kriża, czekała jeszcze ciężka walka z pokusą. Rakoczy, znając jego zdolności, postanowił go ocalić i pozyskać dla swego stronnictwa, wysłał zatem do niego swego powiernika i kazał mu powiedzieć, że otrzyma na własność dobra opactwa Szeplak, którymi swego czasu zarządzał i wysokie godności, pod warunkiem, że przyjmie kalwinizm. Pokusa była wielka, za słaba jednak, aby przemóc niezachwianą wierność dla Kościoła i nieustraszone męstwo Kriża. Wysłannik odszedł z niczym, głęboko zawstydzony jego szlachetną odpowiedzią.
Tym większy był gniew Rakoczego. Rozwścieczony, postanowił złamać ich stałość okrutnymi torturami. Cierpieli wprawdzie już od chwili uwięzienia, bo nie dawano im jeść, a nawet nie podano im wody do picia, a gdy szóstego września wieczorem prosili o nią, spotkali się z odmową - te cierpienia były jednak niczym w porównaniu z tym, co ich czekało.
Po północy z szóstego na siódmego września - z piątku na sobotę - przybyła na zamek garść hajduków Rakoczego pod wodzą Jana Lajosa. Za nimi postępowało kilku panów z otoczenia Rakoczego oraz Melchior Rajner i pastor Ahdnczy. Hajducy zwrócili się w stronę mieszkania kapłanów i zaczęli się gwałtownie dobijać, a gdy Pongracz wpuścił ich do pokoju, jeden z siepaczy uderzył go żelaznym buzdyganem w piersi tak silnie, że nieszczęśliwy zatoczył się i upadł. Na to hasło rzucili się wszyscy na niego i na Grodzieckiego i zaczęli ich kopać i bić pięściami po twarzy i całym ciele. Porzuciwszy ich po chwili, wpadli kaci do drugiego pokoju, gdzie kanonik Kriż w gorącej modlitwie polecał swoją duszę Bogu i zaczęli go namawiać do odstępstwa od wiary. Sądzili, że katusze, które zadali jego towarzyszom, złamały jego opór, gdy jednak Kriż i teraz oparł się pokusom, rzucili się na niego i po najsroższych męczarniach ucięli mu głowę, po czym ociekające krwią zwłoki wrzucili do kanału.
Teraz wrócili do Pongracza i zażądali wydania listów w sprawie powstania katolickiego, jakie rzekomo pisał do hrabiego Drugieta. Gdy ich nie znaleźli, a Pongracz stanowczo oświadczył, że zarzut ten jest bezpodstawny, znowu przystąpili do tortur. Męczyli go tak długo, aż począł sinieć. Wtedy porzucili go i zwrócili się do Grodzieckiego. Najpierw usiłowali go odwieść od wiary świętej, obiecując mu wolność i zaszczyty, i grożąc jeszcze sroższymi mękami, gdyby tego nie chciał uczynić. Gdy nic nie wskórali, przywiązali go za ręce do belki, tak, aby nogami, które obciążyli ciężkim kamieniem, nie dotykał ziemi, potem krajali go nożami, szczypali obcęgami, świeże rany przypiekali płonącą pochodnią, a głowę owiązali mu sznurami i tak ją ściskali, że mu oczy na wierzch wychodziły. Zawiedli się jednak, bo z ust męczennika zamiast słów odstępstwa dobywały się tylko najświętsze imiona Jezusa i Maryi. Widząc, że nie przełamią jego oporu, a syci krwi i męki, ucięli mu głowę toporem i wrzucili jego ciało do tego samego kanału, w którym leżały zwłoki kanonika Kriża.
Pongracz, dzięki nadzwyczaj silnemu organizmowi, żył jeszcze. Poczynało już świtać, toteż siepacze, chcąc z nim jak najprędzej skończyć, cięli go dwukrotnie szablą w głowę, po czym i jego cisnęli w kanał. Męczennik ten miał cierpieć najdłużej, bo grzęznąc w kale, żył jeszcze cały dzień i dopiero po północy 8 września, w uroczystość Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, Królowej Męczenników, opuścił ziemski padół i połączył się na wieki ze swymi towarzyszami.
Straszliwa zbrodnia, której się dopuścił Rakoczy na Grodzieckim, Pongraczu i Kriżu, oburzyła nawet protestantów. W kilka dni później za staraniem grona pobożnych niewiast rada miejska poleciła wyjąć z kanału ciała męczenników i złożyć je w schludniejszym miejscu. Umieszczone w pobliżu pod gruzem leżały przez pół roku w zupełnym zapomnieniu, nie doznając żadnej czci, bo jakkolwiek katolicy kilkakrotnie zwracali się do Betlen Gabora z prośbą, aby je pozwolił pochować na cmentarzu, to jednak zawsze spotykała ich stanowcza odmowa. Uzyskała to pozwolenie dopiero hrabina de Palffy Forgacz, przybywszy wraz z mężem, posłem cesarza Ferdynanda II, do Koszyc w marcu roku 1620. Wydobywszy ciała Męczenników, przewiozła je do jednego z majątków męża w pobliżu Koszyc, wkrótce jednak, w obawie, aby nie zostały znieważone przez protestantów, kazała je przenieść do Hertnek, niedaleko Bardyjowa. W następnych latach przenoszono je jeszcze dwukrotnie, aż wreszcie w roku 1784 złożono je w klasztorze urszulanek w Tyrnawie na Słowaczyźnie, gdzie się do dziś znajdują.
Ponieważ niewątpliwą przyczyną zbrodni, której ofiarą padł Grodziecki i jego towarzysze, była nienawiść ich katów do Kościoła katolickiego, od pierwszych zaraz dni zaczęto ich uważać za prawdziwych Męczenników, oddawać cześć ich relikwiom i wzywać ich pośrednictwa u Boga. Łaski, jakich wierni tą drogą dostępowali, spowodowały wzrost i wzmocnienie kultu i wywołały zamiar podjęcia starań o wyniesienie Męczenników na ołtarze.
Wszczął je arcybiskup ostrzyhomski Piotr Pazmany w roku 1628, lecz wskutek rozmaitych przeszkód właściwy proces beatyfikacyjny rozpoczął się dopiero w roku 1859. Potwierdził on w całej rozciągłości powszechną opinię, że trzej męczennicy koszyccy ponieśli śmierć za wiarę, wskutek czego papież Pius X w breve wydanym 1 listopada roku 1905 zaliczył ich w poczet błogosławionych, wyznaczając ku ich uroczystości dzień 7 września. Kult liturgiczny (cześć publiczna) błogosławionego Melchiora był zrazu ograniczony na zakon OO. Jezuitów i na diecezje ostrzyhomską i koszycką. Dopiero w roku 1932 papież Pius XI rozporządził, że święto błogosławionego Melchiora ma być odtąd odprawiane w całej Polsce w dniu 7 września.

Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku - Katowice/Mikołów 1937 r.