I. Kościół w zwykłem znaczeniu tego wyrazu, tj. w znaczeniu, w którym rozumiemy Kościół katolicki, apostolski, rzymski, jest to duchowe, ale w rzeczywistości widzialne społeczeństwo ludzi, wierzących w Jezusa Chrystusa swego Założyciela, biorących udział w Jego łaskach, zostających tu na ziemi pod władzą Jego Namiestnika i biskupów, w jedności z Nim zostających.
II. Tego więc
jedynego tak pojmowanego Kościoła, postaramy się wykazać:
1) boskie pochodzenie i trwanie;
2) przeznaczenie,
czyli cel również boski;
3) własności;
4) wyróżniające
go znaki, czyli apologetyczne cechy.
Cztery te punkty
będą przedmiotem czterech rozdziałów niniejszej rozprawy, przy każdym
z których dołączymy pierwiastek sporny, czyli trudności i zarzuty,
podnoszone przeciw Kościołowi.
§ I. Boskie
pochodzenie i trwanie Kościoła
I.
Istnienie Kościoła jest faktem, który zaprzeczyć się nie da i którego
też nikt nie zaprzecza. Ale czy to istnienie jest faktem czysto ludzkim,
wywołanym przez przyczyny czysto naturalne rządzonym ogólnymi prawami
historii bez żadnego współudziału pierwiastku nadprzyrodzonego, zarówno
w początkach, jak w długotrwałym tegoż Kościoła istnieniu? To właśnie
bezwzględnie twierdzą rozmaite
herezje, przypisując przyczynom wyłącznie naturalnym to, co w wierze i
w praktyce Kościoła sprzeciwia się ich własnym wierzeniom i ich własnym
praktykom. – Ale Kościół, począwszy od Apostolskiego Symbolu wiary,
a skończywszy na Soborze Watykańskim,
głosi się być faktem nadprzyrodzonym, przez Boga objawionym,
przedmiotem wiary do zbawienia duszy koniecznej. I w rzeczywistości:
1-o Chrystus, Syn
Boży, zapowiedział, że On sam zbuduje sobie Kościół na Piotrze, synu
Jana; i w istocie zbudował go na nim, powierzając mu najwyższą władzę
społeczną, którą też częściowo udzielił biskupom i masom wiernych,
stanowiącym lud i będącym przedmiotem tej społeczności. Ewangelia mówi
o tym tak wyraźnie, że nie ma potrzeby przytaczać jej tekstów.
2-o Nie mniej
wyraźnie o istnieniu, rozwoju i nieprzerwanym trwaniu tego Kościoła,
zbudowanego przez Chrystusa, świadczy kościelna i świecka historia; a
Kościół sam o sobie mówi, że podług wyraźnej obietnicy swego Założyciela
i zgodnie z istotowym celem swego założenia,
trwać będzie nieprzerwanie,
tj. ani zburzyć się nie da, ani nie zaginie na wieki. Chrystus jest z nim aż do skończenia wieków i polecił mu nauczać wszystkie narody ziemi; na mocy to właśnie nadprzyrodzonej Boskiej asystencji, nie zaś skutkiem przyczyn naturalnych, najczęściej mu wrogich, istnieje on przez wszystkie wieki; Kościół tak dalece jest o tym przekonany, i tak dalece nie liczy na względy ludzkie lub pomyślne dla jego wciąż zagrażanego istnienia okoliczności, że jako na dowód swej boskości powołuje się na to dziwne, a naturalnym sposobem niewytłumaczone zjawisko swego nieustannego trwania.
tj. ani zburzyć się nie da, ani nie zaginie na wieki. Chrystus jest z nim aż do skończenia wieków i polecił mu nauczać wszystkie narody ziemi; na mocy to właśnie nadprzyrodzonej Boskiej asystencji, nie zaś skutkiem przyczyn naturalnych, najczęściej mu wrogich, istnieje on przez wszystkie wieki; Kościół tak dalece jest o tym przekonany, i tak dalece nie liczy na względy ludzkie lub pomyślne dla jego wciąż zagrażanego istnienia okoliczności, że jako na dowód swej boskości powołuje się na to dziwne, a naturalnym sposobem niewytłumaczone zjawisko swego nieustannego trwania.
II. Przeciw
tej nauce podnoszą podwójny zarzut: zarzut heretycki, który
mniema, że dziełem założonym przez Jezusa Chrystusa i Boską Jego mocą
trwającym nie jest Kościół katolicki rzymski, lecz jakiś Kościół niewidzialny,
z którym tamtego utożsamiać nie należy;
i zarzut racjonalistowski, utrzymujący,
że Kościół jest dziełem tylko ludzkim, przewidzianym i mniej-więcej
wyraźnie zamierzonym przez Chrystusa, moralnie wypracowanym przez Jego
uczniów, i jak każda sekta, jak wszelka szkoła, podległem wpływom i
losom ludzkim. Posłuchajmy oddzielnie każdego z tych dwóch zarzutów,
które tylokrotnie świat napełniały swymi deklamacjami.
1-o Tak jest, powiada naprzód dawna
i nowożytna herezja, której w najwyższym stopniu zależy na tym, aby
usprawiedliwić swe zerwanie z Kościołem Chrystusowym, tak jest,
Chrystus chciał ustanowić i w rzeczywistości ustanowił Kościół; ale
jakaż to tego Kościoła natura i w jakich ustanowiony on
został warunkach? Chrystus chciał zbawiać dusze, urabiać je do służenia
Bogu w duchu i w prawdzie, ozdabiać je cnotami duchowymi i łaskami
nadprzyrodzonymi; królestwo Jego nie jest z tego świata; chce On tylko
panować nad sercami przez słodką miłość swoją. Kościół zatem
Jego jest niewidzialny.
Odpowiadamy,
że Chrystus, widzialnie obecny na ziemi, za widzialną podstawę swego Kościoła
przyjął Szymona, syna Janowego, przyłączając doń widzialne również
grono apostołów, którym polecił widzialnie przepowiadać, chrzcić, rządzić
ludźmi widzialnymi i dotykalnymi. Prawda, że odkupienie odnosi się
przeważnie do dusz ludzkich, ale ogarnia ono, uświęca i zbawia całego
człowieka z duszą i ciałem, rodziny i ludy, wszystkie plemiona i
wszelkie stany ludzi. Nadto, aczkolwiek
życie zewnętrzne i stosunki społeczne zajmują w odniesieniu do
zbawienia miejsce drugorzędne, to jednak i te Chrystus chciał przeniknąć
swym duchem, nie tylko dla tego, aby one nie były w niezgodzie i w
sprzeczności z życiem wewnętrznym, istotę rzeczy stanowiącym,
lecz także dla tego, aby one pomagały do rozwoju i działania tego życia
wewnętrznego.
Całego więc
człowieka, całą ludzkość powołuje Chrystus do Kościoła, jako do
społeczności widzialnej i dotykalnej. Ponieważ Kościół jest
widzialny, człowiek przeto bez trudności znaleźć może prawdziwą bramę
niebios. Ponieważ jest widzialny, przeto począwszy od Zesłania Ducha Świętego
organizuje się sposobem widzialnym i przy pomocy pierwiastków
widzialnych. Nie ustąpi on pod tym względem żadnej społeczności ludzkiej,
pośród której i ponad którą rozwinie swe życie. Wepchnięty do
katakumb, prześladowany w swej widzialnej głowie i w swych widzialnych
członkach, prawie tylko walczyć będzie za swą widzialność, za swe
zewnętrzne formy, za swe zupełne rozszerzenie po ziemi.
Historia jest tu wiernym tłumaczem Ewangelii: Chrystus ustanowił Kościół
widzialny, i widzialny ten Kościół właśnie prowadzi dalej dzieło
Jego aż do dni naszych.
2-o Ale czy
prawda, że dzieło to jest nadprzyrodzone i Boskie? Czy nie jest to jakaś
sekta, szkoła jakaś, tak samo jak wszystkie inne, może tylko w pomyślniejszych
warunkach założona, bezwiednie wznioślejszymi pojęciami wywołana,
zupełniejsze zadowolenie subtelniejszym i więcej uduchowionym popędom
dająca, podobająca się zwłaszcza uciśnionym i
ubogim, wiekami tyranii znękanym, zręcznie stosująca do życia
najdojrzalsze i najpraktyczniejsze wyniki starożytnej moralności, obok
filozoficznych wpływów rozmaitych, a nawet sprzecznych ze sobą zasad
metafizycznych, obok dogmatów, nie bez szkody dla rozwoju
i jednolitości całego przedsięwzięcia doń wprowadzonych? Czyż nie
widzimy w historii Kościoła, tak samo jak w historii wszystkich innych
instytucji, zadań i dążności ludzkich, małych i wielkich namiętności,
przebiegłych lub zuchwałych ambicji, służących
za ferment przy przemianie śródziemnego świata w świat chrześcijański?
Czyż powodzenie lub klęski Kościoła nie są podobne do powodzenia lub
klęsk każdego innego społeczeństwa religijnego lub politycznego? Czyż
podobnych kolei nie przechodziły religie dalekiego
Wschodu, Kościół buddyjski na przykład? Czemuż więc tylko dla
katolickiej społeczności kościelnej zastrzegać ten przywilej
"nadprzyrodzoności", który z równym prawem mogłoby sobie
przypisywać wiele innych religii?
Taki jest oto – co do istoty swej i
w swej całości – wielki zarzut, jaki racjonalizm stawia przeciw Kościołowi:
popiera go zaś i uzasadnia mnóstwem szczegółów filozoficznych,
historycznych, archeologicznych i piśmienniczych, w które niepodobna nam
wprowadzać czytelnika. Skądinąd znów, czyż to
nie ten sam zarzut stawia tenże racjonalizm samemu nawet chrystianizmowi?
boć w rzeczywistości chrystianizm i katolicyzm nie stanowią dwóch faktów
odrębnych, dwóch oddzielnych instytucji, lecz jedną i tę samą rzecz
konkretną, mającą jedną i tę samą apologetykę.
Niektóre artykuły niniejszego Słownika, odpowiadające
na zarzuty z zakresu historii, archeologii, filozofii i piśmiennictwa,
wymierzone przeciw chrystianizmowi, odpowiadają tym samym na streszczony
powyżej zarzut racjonalizmu przeciw Kościołowi; my zaś możemy,
powinniśmy nawet zbadać ogólny ten zarzut w streszczeniu, nie wnikając
w szczegóły albo raczej w tę kopalnię oskarżeń i negacji, których
powyższy zarzut jest streszczeniem.
l-o
Odpowiadam naprzód przedwstępną uwagą, bardzo ważną w samej sobie,
ale przeciwnikom naszym dziwną wydać się mogącą, to jest, że Kościół
katolicki pierwszy głośno uznać gotów, że pierwiastek ludzki – zły
lub dobry – zajmuje dużo miejsca w jego istnieniu. Kościół przywiązuje
najwyższą wagę do posiadania wielu mężów uczonych
i roztropnych, cnotliwych i zręcznych. Urabia ich najstaranniej, rozwija
w nich takt i roztropność, które z nich czynią zręcznych polityków i
rządców, świetnych profesorów i mówców, sławnych uczonych i
pisarzy, czynnych i pełnych poświęcenia misjonarzy i
duszpasterzy. Jakkolwiek wie, że posiada Boską asystencję oraz
zapewnienie łaski i światła z wysokości, to jednak wie również, że
na wyraźny rozkaz Boży z powyższymi łaskami łączyć powinien jak
najszersze i jak najskuteczniejsze współdziałanie ludzkie.
Z drugiej
znów strony wie Kościół dobrze i wyznaje to szczerze, iż wystawiony
bywa w swych członkach na wszystkie namiętności, na wszystkie pokusy,
na wszystkie niedoskonałości, na jakie cierpi ród ludzki. Toteż czuwa
nad sobą przez swe prawodawstwo i nieustanne
działanie swej hierarchii. Skoro dojrzy w sobie gdziekolwiek konieczność
naprawy, nie ukrywa tego, że musi zwrócić w tym kierunku szczególną
staranność, i nie masz stulecia, w którym by nie było mowy o jakiejś
reformie na różnych poszczególnych punktach
albo nawet w całym olbrzymim jego organizmie. Niech przeto nikt nie myśli,
że nas nabawia kłopotu, gdy nam ukazuje w Kościele niedomagania natury
ludzkiej. My sami pierwsi je uznajemy i Kościół sam je wyraźnie
zaznacza, gdziekolwiek je dostrzeże. Żądamy tylko od naszych przeciwników,
aby nie przeceniali ważności tego pierwiastku niższego i aby mu nie
przypisywali znaczenia, jakiego on nie posiada.
Jakoż 2-o,
nie wszystko w Kościele jest ludzkie, czysto ludzkie i naturalne, a nade
wszystko – zbyteczne dodawać nawet – nie wszystko w nim jest złe.
Dopuszczam, że historia jego od dziewiętnastu wieków przedstawia niektóre
przykłady ludzi ambitnych i intrygantów, których działanie mogło służyć
zarówno im samym, jak bronionej przez nich sprawie, dopuszczam nawet,
że było ich wielu, choć, moim zdaniem, wcale nie byli zbyt liczni
ludzie tacy, to jednak bynajmniej nas nie upoważnia do sądzenia, aby
wszyscy ludzie kościelni i wszyscy apostołowie, wszyscy papieże,
wszyscy doktorzy i nauczyciele, wszyscy męczennicy,
wszyscy księża, wszyscy zakonnicy mieli same tylko ludzkie i naturalne dążności
i cele. Przeciwnie, – fakt to niezaprzeczony dla tych, co przeniknęli
wewnętrzne życie katolicyzmu, niezliczone mnóstwo dusz pełnych poświęcenia,
aż do heroizmu, a przeto ożywionych nadprzyrodzonym jakimś
natchnieniem, pracowało i pracuje nad założeniem, utrwaleniem,
rozszerzeniem Kościoła po krańce świata.
Powtarzam
więc jeszcze, nie ma potrzeby odpowiadać na tę niemądrą i bezwstydną
potwarz, która Kościołowi nauczanemu i uczącemu odmawia wszelkiej zasługi,
wszelkiej cnoty, wszelkiej świętości; oskarżenia tego rodzaju są same
przez się już dowodami ujemnymi i nie zasługującymi na żadną uwagę.
Jakoż więc, ponad pierwiastkiem przyrodzonym, stanowiącym substratum Kościoła
i wszelkiej ziemskiej społeczności, istnieje inny jeszcze pierwiastek,
pierwiastek duchowy i nadprzyrodzony, rozwijający się wielokrotnie aż
do pewnego stopnia cudownej podniosłości, i stanowiący gatunkową i
wyodrębniającą cechę tegoż Kościoła. Pierwszy z tych
dwóch pierwiastków jest, że tak powiem, ciałem Kościoła,
drugi zaś jest jakby jego duszą: skutkiem
pierwszego pierwiastku Kościół jest społecznością ludzką, skutkiem
drugiego pierwiastku jest on społecznością Bożą; pierwszy może w nim
wytwarzać tylko to, co wytwarza w każdym innym społeczeństwie ludzkim,
drugi – ponieważ jest pierwiastkiem prawdziwie nadprzyrodzonym i
Boskim, może i musi wytwarzać w Kościele objawy podnioślejsze i wyższe
od objawów wyłącznie przyrodzonego życia społecznego.
3-o Że
pierwiastek ten może wytwarzać rzeczone objawy, ponieważ jest
prawdziwie nadprzyrodzony i Boski, rzecz to widoczna; że musi je wytwarzać,
rzecz to również pewna, gdyż jest organizmem żyjącym, gdyż jest w
rzeczywistości duchem ożywiającym. Pozostaje
zapytać jeszcze, czy działanie tego pierwiastku objawiało się kiedy w
Kościele praktycznie i historycznie w stopniu i w kształtach niewątpliwie
nadprzyrodzonych. Otóż, nie ma najmniejszej pod tym względem wątpliwości,
skoro się porówna historię Kościoła z historią innych
społeczności religijnych lub politycznych.
a) Kościół
występuje po raz pierwszy na świecie bez żadnej mocy ludzkiej przeciw
wszelkim mocom ludzkim. Założyciel jego i pierwsi jego apostołowie nie
mają żadnego wpływu, żadnego wykształcenia, żadnego bogactwa, żadnej
takiej potęgi, która by miała wziętość i znaczenie na świecie. Jeśli
to są zwykli filozofowie, to dla czegóż cieszą się oni tak olbrzymim
powodzeniem, jakiego nigdy ani przedtem, ani potem nie zaznała, ani nawet
rozsądnie pragnąć mogła filozofia?
Jeśli to są zwykli tylko politycy, to dlaczego ujarzmiają i pod swe
panowanie podbijają całą starożytną i nowożytną dyplomację, tak
dalece, iż ta ostatnia nie może nigdy naruszyć ich sumienia lub skrępować
ich w niepokonalnej samodzielności ich wiary
i nieśmiertelnych ich nadziei?
Jeśli to są
mistycy i słodcy marzyciele tylko, ludzie uczciwości i cnoty, to jakżeż
ten ich charakter doprowadza do skutku to, czego nawet przedsiębrać nie
mogła ani wyniosłość stoików, ani surowość pitagorejczyków? A po
okropnych czterowiekowych zapasach pomiędzy Kościołem a światem, Kościół
ten staje zwycięski na ziemi, przesiąkłej własną krwią jego, i
wskrzesza na niej przez zasadniczą przemianę ten sam rodzaj ludzki, ten
sam świat, który przed chwilą pokonał, dając się przezeń zabijać i
mordować, to jakimże znów sposobem chroni się on od niebezpiecznego
zawsze i dla wszystkich upojenia odniesionym zwycięstwem, i od rozkoszy
Kapui? Jakąż to siłą wsparty, okazuje się ów Kościół zarówno
niezależnym od rzymskich cezarów ochrzczonych, jak się niezależnym
okazywał od pogańskich cezarów prześladowców, gdzie idzie o wiarę i
o moralność? Dlaczego jedność Kościoła z państwem nie psuje go i
bardziej nie niszczy, niżeli otwarta wzajemna ich wojna? Dlaczego
herezje, dlaczego racjonalizm i
bezreligijna starożytna wiedza nie wstrząsają w posadach i nie wywracają
Kościoła – boć przecież nigdy go nie wywróciły, choć pragnęły
tego i przepowiadały; pontyfikat Leona XIII, mówiąc o tym już tylko,
cośmy dotychczas widzieli, z pewnością nie
jest pontyfikatem upadku i śmierci, lecz wskrzeszenia, odrodzenia i zwycięstwa.
Widoczna rzecz przeto dla każdego, kto umie pojmować historię, że nie
w ten sposób powstają i żyją społeczeństwa czysto ludzkie; w tym
ciele z prochu, a niekiedy z błota żyje dusza boska!
b) Teraz
wobec takiego Kościoła spojrzyjcie na te społeczeństwa, które by
niektórzy chcieli postawić przeciw Kościołowi, albo raczej z którymi
by chcieli go zupełnie zrównać. Czy między nimi jest choćby jedno, które
by bez sił i pomocy ludzkich, zwalczane i prześladowane przez wszystkie
potęgi ziemskie w ciągu trzech z górą wieków, a przez inne piętnaście
wieków wystawione na wszystkie próby zepsucia, na wszelkie tyranie i
wszelkie uciski, ostrzeliwane na wszystkich punktach i przez wszelkiego
rodzaju nieprzyjaciół, oparło się zwycięsko
tej powszechnej zmowie i łaską swego apostolstwa podbiło miliony i
miliony ludzi, zmuszonych czcić teraz to, co przedtem palili, a palić
to, co przedtem czcili? Nie, moralne to zjawisko, pod względem naturalnym
nieprawdopodobne a historycznie pewne,
zdarzyło się raz tylko jeden i to jedynie w katolickim Kościele. Inne
społeczeństwa religijne, inne szkoły i przekonania przy pomocach bez
porównania liczniejszych i trwalszych nic podobnego nie osiągnęły: ani
pod względem trwałości, ani pod
względem świetności i siły moralnego i umysłowego rozwoju, ani nawet
co do ogółu dóbr materialnych, jakie wynikają zazwyczaj z wszelkiej
cywilizacji i wszelkiej doskonałości w porządku duchowym.
Plamy i braki, jakie niektórzy pisarze
z lubością wykazują w rocznikach Kościoła, nie tylko nie spychają go
na poziom wszystkich innych instytucji ludzkich, lecz bardziej jeszcze
zaznaczają boskość wewnętrznego pierwiastku, jaki go ożywia. Boć
dlaczegóż z tymi wspólnymi słabościami nie uległ
Kościół wspólnemu losowi społeczeństw doczesnych, to jest szybkiemu
osłabieniu po świetnej, lecz krótkiej potędze, beznadziejnemu zazwyczaj
upadkowi? Dlaczego pokonywa Kościół wszystkie przyczyny zniszczenia, a
samym państwom nawet i stowarzyszeniom, żyjącym
jego nauką, udziela żywotności i nieznanej gdzie indziej trwałości?
Oto dlatego, że Mens agitat molem et magno se corpori miscet, (Rozum
porusza materię i z wielkim miesza się ciałem), pojmując te wyrazy w
znaczeniu ściśle teologicznym, nie zaś w znaczeniu panteistycznym, w
jakim rozumiał je autor.
4-o Chętnie
się mówi o pomyślnych warunkach towarzyszących założeniu Kościoła:
ale czy można z dobrą wiarą mówić o pomyślnych warunkach, gdy się
widzi świat cały bezpośrednio przeciw Kościołowi zwrócony? Zapytajmy
o to św. Pawła, pierwszych Ojców Kościoła, a przede wszystkim
pierwszych apologetów; a usłyszymy, jak mówią, że czynią rzecz, po
ludzku sądząc, nierozumną, i że niczego więcej nad karę od ludzi
spodziewać się nie mogą. Pomyślne warunki znajdziecie
przy zakładaniu wielu państw i wielu sekt religijnych, które od dawna
legły w popiele, w którym dumnie myślały pogrzebać nasz Kościół.
Mówią
niekiedy o bezwiednym rozwoju czystszych instynktów, delikatniejszych
uczuć i aspiracji do nowego jakiegoś porządku rzeczy. Rzecz pewna, że
tych aspiracji nie można przypisywać pierwszym twórcom chrześcijańskiego
ruchu, przynajmniej o ile ich nie otrzymali od jakiegoś nadprzyrodzonego
motoru. Samodzielna ta generacja powstała nad brzegami jeziora
Galilejskiego, w izbie celnej, u stóp
rabina Gamaliela, i byłaby rychło pochłonięta przez tłumy Żydów,
Greków, Rzymian i wschodnich ludów! W niedołężnych rękach takich
przedstawicieli nowego kierunku, jak Piotr, Jakub i Jan, niemożliwość
zjednoczenia się tylu różnych umysłów stałaby
się naturalną koniecznością! A tymczasem konieczność ta nie nastąpiła
i nastąpić nie mogła. Digitus Dei est hic, palec
Boży jest tu, jak mawiali świadkowie tego nadzwyczajnego religijnego
przewrotu.
Mówią także
często i z pewną emfazą, że pierwiastki starożytnej moralności i
filozofii służyć miały jakoby za punkt ciężkości, za nucleus
przy urabianiu się moralności i
teologii kościelnej. Atoli, zechciejmy naprzód dobrze zauważyć, że Kościół
nie potrzebował zapożyczać tych prawd rozumowych od platoników i stoików;
wziął on je z samego rozumu, a przede wszystkim od swego Założyciela i
Mistrza, od Syna Bożego. Następnie zaś chciejmy przyznać, że dwie lub
trzy stronnice zasad i pewników filozoficznych, znajdowanych u dawnych i
nowych filozofów, są tylko drobną
kroplą wody w porównaniu do Ksiąg Starego a zwłaszcza Nowego
Testamentu. Zwykło się unosić nad jednym zdaniem Epikteta lub Seneki,
które się nawet znajduje nieraz w Ewangeliach, a czemuż się nie bierze
na uwagę olbrzymich i przecudownych nauk Jezusa Chrystusa
i Jego apostołów, w których owa perła mądrości się zawiera? jak
gdyby nie istniał ocean wobec tej kropelki mądrości. Czyż takie listy
św. Pawła, na przykład, nie przewyższają pod każdym względem i w
stopniu nieskończonym owych ułomków prawd starożytnych,
jakie się w księgach pogańskich filozofów znajdują? Już sam fakt
teologicznego i moralnego systemu św. Pawła, ułożonego w ciągu lat
niewielu pośród niezmordowanych prac i nieustannych cierpień, jest dziełem
widocznie nadprzyrodzonym dla każdego, kto
umie analizować, rozważać i sądzić pojęcia ludzkie; toż samo
powiedzieć można – z zachowaniem należnych względów dla natchnienia
Ksiąg Świętych – o pierwotnym piśmiennictwie chrześcijańskim, porównanym
do piśmiennictwa poprzednich i współczesnych mu filozofów
pogańskich.
Mówią też
nieraz o synkretyzmie naukowym, z którego miał jakoby powstać dogmat i
teologia Kościoła, dosyć niejednolita, jak mówią, i dosyć niepomyślna
dla podtrzymania kościelnej jedności, którą dosyć wcześnie rozrywać
zaczęły herezje i sekty. Ale każdy rzeczywiście obeznany z historią
Kościoła i z historią jego dogmatów wie dobrze, iż synkretyzm istniał
u gnostyków i heretyków, ale nigdy w Kościele, że jednolitość nauk
była w nim najzupełniejsza, że niezgody, jakie się nieraz w nim działy,
nie pochodziły bynajmniej ze sprzeczności, mających początek w jego
nauczaniu teoretycznym i praktycznym, lecz w duchu oporu i przeciwieństwa,
jaki Kościół koniecznie napotkać musiał u ludzi pysznych i zmysłowych,
na jakich w żadnym wieku nie zbywało. Opierała
im się dusza Kościoła, a przez to nienawiść ich podniosła się aż
do stopnia prawdziwie groźnego. Z drugiej strony mieli oni ułatwienia i,
że tak powiem, pewne pobłażanie w cielesnym, w zmysłowym pierwiastku
Kościoła. A przecież, ich to raczej systemy,
a nie system Kościoła zatraciły jedność wiary i moralności, skruszyły
się i jak gdyby w proch obróciły, podczas gdy Kościół zachowywał
nieprzerwanie swą spójnię i trwałość pierwszych dni swego istnienia:
wielki to dowód jego nadprzyrodzoności.
§ II. Boski
cel Kościoła
I. Jaki cel miał Chrystus, Założyciel Kościoła? Celem Chrystusa było postawić na swoje miejsce, dla dalszego spełniania swego zadania, społeczeństwo nigdy nie ginące, którego hierarchia spełniałaby własne Chrystusa zadanie i którego członkowie czy poddani odbieraliby dobrodziejstwa tego nieustannego i Bożego wpływu. A jakież to zadanie postawił sobie Chrystus? Zadanie uwielbienia Boga, gładzenia grzechów przez ludzi przeciw Bogu spełnianych, przywracania tym ostatnim prawnej możliwości i praktycznych środków dojścia do nadprzyrodzonego celu, który Bóg miłosiernie przywrócić nam raczył, gdyśmy go byli już zatracili, a którym jest bezpośrednie i błogosławione oglądanie istoty Bożej w niebiosach. Takim tedy jest ów cel, jaki Chrystus wskazał i przepisał swemu Kościołowi. Najwyraźniej świadczy o tym Ewangelia.
A co o tym myśli
sam Kościół? Kościół myśli to samo i nic innego. Przy każdej
sposobności na wszelkie sposoby to głosi. Tak dalece utożsamia się on
z zadaniem Chrystusa, że św. Paweł, a z nim cała Tradycja oświadcza,
że Kościół jest ciałem, którego Chrystus jest Głową, – Głową
rządzącą, ożywiającą i w ruch wprawiającą całe ciało.
A zatem nie
należy mieszać Kościoła z sektami i szkołami filozoficznymi, ze
stowarzyszeniami popierania nauk, moralności i dobrobytu w świecie, ze
społeczeństwami państwowymi i politycznymi, utworzonymi przez własnych
członków, ale poza Kościołem. Nadprzyrodzony cel Kościoła wyróżnia
go od tego wszystkiego, co nie jest nim i daje mu w przestrzeni i w
czasie miejsce najzupełniej odrębne. Kościół jest władzą duchowną,
inne zaś społeczeństwa są władzą świecką; on jest ojczyzną dusz,
a nie ojczyzną ciał, jest kolebką,
w której się człowiek rodzi dla nieba, a nie dla ziemi, on jest świątynią,
nie zaś atrium lub starożytnym forum: jest wreszcie Królestwem
Niebieskim, a nie królestwem ziemskim. Nie znaczy to bynajmniej, aby Kościół
nie miał dosięgać ciał ludzkich, instytucji i społeczeństw ludzkich;
aby nie mógł wykonywać czynności zewnętrznych i widzialnych, aby nie
mógł posiadać żadnych majątków lub władzy doczesnej; tylko że nie
ten jest jego cel istotny i bezpośredni, jest to tylko następstwo głównego
duchowego celu, jest ani mniej, ani więcej tylko ogół warunków, często
do osiągnięcia duchowego celu koniecznych. Na tych to zasadach urządzał
Kościół po wszystkie czasy swe stosunki z państwami świeckimi. Leon
XIII w mistrzowskiej swej Encyklice Immortale Dei daje
o tym następujące ogólne pojęcie: Kościół i państwo mają każde
swój własny zakres, swą niezależność, swą samodzielność,
stosownie do swej natury i do swego celu. Kościół jest niezależny w
swych sprawach z natury i ze swego przeznaczenia duchowych i świętych. Również
i państwo wcale nie jest podległe Kościołowi w sprawach z natury swej
i z przeznaczenia doczesnych i ziemskich. Kościół ma względem państwa
obowiązek nauczania, roztropnej miłości, macierzyńskiej życzliwości
i dobroci. Państwo zaś względem Kościoła ma obowiązek poszanowania,
religijności, pomocy, zarówno ze względu na Boską powagę, przebywającą
w Kościele, jak ze względu na obywateli i poddanych, których głównym
zadaniem jest zbawić duszę w Kościele i przez Kościół. Tak samo jak,
ogólnie biorąc, pierwiastek
materialny jest podporządkowany pod pierwiastek duchowy, pierwiastek
przyrodzony, pod pierwiastek nadprzyrodzony, tak samo cele doczesne
podporządkowane być muszą pod cele duchowe i kościelne, zakres działania
świeckiego pod zakres działania kościelnego,
a zatem bez umniejszenia w czymkolwiek powagi rzeczy doczesnych i
uprawnionej ich samodzielności, przyznać trzeba, że porządek społeczny
jest niższy od porządku kościelnego, i że powinien mu ustąpić
pierwszeństwa w sprawach mieszanych.
Zdarzyć się jednak może, iż oba te porządki nawzajem sobie ustępują
ze swych praw i swych przywilejów na mocy układów i umyślnych
konkordatów, ustępują jednak w ten zawsze sposób, że władza
religijna pozostaje dostatecznie zabezpieczona, że ustępstwa
z jej strony czynione nie obracają się na szkodę zbawienia dusz, Kościołowi
powierzonych.
II. Główniejsze
zarzuty, jakie wywołuje pytanie o nadprzyrodzonym celu, czyli o Boskim
przeznaczeniu Kościoła są następujące:
1. Myśl
Chrystusa Pana odnośnie do tego punktu jest niewyraźna; chciał On może
tylko wprowadzić nową politykę do stosunków ludzkich.
2. W każdym
razie, przedstawiciele Kościoła mieli zawsze widoki ludzkie i ambicje
doczesne: przeciwne ich oświadczenia nie zgadzają się z ich czynami i
postępowaniem.
3. Kościół
posiada może więcej zręczności, może wyższe i szersze zamiary, aniżeli
jego religijni, filozoficzni lub polityczni współzawodnicy, ale tak samo
jak oni i przeciw nim na tym samym polu walczy o byt własny.
4. Inaczej bowiem
jakże wytłumaczyć to nieustanne mieszanie się jego do spraw tego świata,
jego zamiłowanie do posiadania i wykonywania władzy doczesnej, dóbr
doczesnych i bogactw?
5. Skąd ta
nieustanna pretensja do panowania nad państwem, do pochłaniania go i
wyzyskiwania jedynie na swoją korzyść?
6. Skąd to
zdanie teologów katolickich, że państwo trzeba podporządkować Kościołowi?
7. Skąd wreszcie
to zdanie innych teologów i innych kanonistów, że konkordaty są tylko
przywilejami i łaskami, przyznawanymi przez Kościół rządom, z którymi
tenże Kościół wchodzi w stosunki?
III. Powyżej
dany wykład nauki katolickiej o Kościele dostatecznie odpowiada na
wszystkie te zarzuty. I rzeczywiście:
1. Czyż
potrzeba przypominać, że zacięci wrogowie Chrystusa mogli Go oskarżać,
iż był publicznym wichrzycielem i rewolucjonistą, ale nie mogli Mu tego
udowodnić wobec rządu rzymskiego; – że jedyną rewolucją, jakiej
chciał Chrystus, była rewolucja pojęć i obyczajów, które przywiódł
z powrotem do prawdy i czystości, skąd po czterech z górą wiekach usiłowań
wyszedł nowy świat polityczny, będący koniecznym tylko następstwem,
nie zaś bezpośrednim celem tej olbrzymiej przemiany moralnej. Chrystus
pragnął przede wszystkim i w rzeczywistości dokonał przywrócenia
zerwanych przez grzech stosunków pomiędzy Bogiem a człowiekiem.
Boskim swym wzrokiem widział On niezawodne skutki tego przywrócenia
zerwanych stosunków w osobistym życiu człowieka, w życiu jego
rodzinnym, w życiu społecznym i, szczęściem, naprawy tych stosunków
pragnął jako skutków dla nas. Wszystko to jednak
nie ma nic wspólnego z polityką, chyba że się polityką zwać będzie
wszelkie staranie, by ludzie byli sprawiedliwi, uczciwi, prawomyślni,
roztropni i miłosierni.
2. W tym
znaczeniu, przyznajemy chętnie, nie przestawał Kościół i nie
przestanie nigdy prowadzić wielkiej polityki. O politykę zaś w ścisłym
znaczeniu wyrazu, w zakresie spraw wyłącznie ziemskich, Kościół wcale
nie dba. Zrobiliśmy wyżej rozróżnienie pomiędzy Kościołem a ludźmi
kościelnymi; otóż, że istotnie bywają w Kościele niektórzy ludzie niegodni
swego nadziemskiego posłannictwa, nie dowodzi to bynajmniej, żeby
wszyscy w Kościele byli tacy, i sam Kościół razem z nimi. Raz przecież
trzeba uwierzyć często ponawianym oświadczeniom Kościoła i
wierzytelnym świadectwom tych, którzy go najdoskonalej
znają, i którzy wiedzą, że dążności i cele Kościoła nie są z
tego świata. Jeśli się w tę bezinteresowność jego nie uwierzy, często
postępowanie jego wydawać się będzie niezrozumiałym, w tym postępowaniu
Kościoła, którego szlachetności i podniosłości się nie
uzna, będzie się wszędzie dopatrywało najpospolitszych i najniższych
sprężyn i celów ukrytych. Ale na cóż się to przyda? Kościół nigdy
nie przestanie działać tak, jak działał dotychczas w widokach Królestwa,
które nie jest z tego świata, a tym sposobem
najskuteczniej stawi czoło tym wszystkim krzywdom i niesprawiedliwościom.
Żadna nie istnieje mniemana sprzeczność pomiędzy słowami a postępowaniem
Kościoła; by ją wykryć, trzeba naprzód przekręcać albo jego słowa,
albo jego czyny, albo i jedno, i drugie razem.
3. Jeśli
Kościół jest obowiązany walczyć na tym samem polu co herezje i
wszelkiego rodzaju sekty, nie można jeszcze z tego wnioskować, aby nie
miał więcej niż tamte prawa do utrzymania się na nim. Sam będąc
widzialnym, musi odpowiadać swym wrogom widzialnym; ale ma on nadto w
sobie pierwiastek niewidzialny i nadprzyrodzony, przez który pozostanie
zawsze zwycięskim w tych zapasach, jakie prowadzi wprawdzie, ale nie za
swoja egzystencję, lecz dla większej chwały Bożej, dla prawdy i świętości,
dla odkupienia i zbawienia dusz
ludzkich: oto jedyny przedmiot i cel walki Kościoła, a poza tym celem
nie ma on żadnego celu innego.
4. Tym
samym tłumaczymy mieszanie się Kościoła do spraw tego świata: Kościół
musi zbawiać ludzi, którzy żyją na tym świecie, musi sam nawet świat
uświęcać; jakże więc nie ma się nim zajmować? Jeśli posiada majątki,
bogactwa, jeśli dba o władzę doczesną, którą mu Opatrzność, rządząca
rozwojem wypadków i kierująca polityką panujących i ludów, w wielu
krajach, a zwłaszcza w Rzymie powierzyła,
uważa on to wszystko za środki pożyteczne, a niekiedy moralnie
konieczne do spełnienia swego posłannictwa. Kościół chce posiadać
nie dla tego, aby posiadać, lecz dla tego, aby móc działać. A któżby
go za to śmiał karcić? Czyniąc to, Kościół nie przekracza
granic, jakie mu jego Założyciel zakreślił, i jakie go oddzielają –
nie od zakresu widzialnych i materialnych środków działania, lecz od
zakresu, w którym te materialne środki są wszystkim albo prawie
wszystkim, cel bowiem, jaki te środki osiągnąć mają, jest cel
widzialny i materialny.
5. Kościół
nigdy nie chciał zapanować nad państwem, to znaczy, nigdy nie chciał
wdzierać się w jego wyłączną dziedzinę, zawładnąć jego władzą,
jego rządem, jego administracją, położyć rękę na jego skarbach i
majątkach. Daleki od chęci pochłaniania państw, Kościół bardzo
jasno i bardzo uroczyście nauczał przez swych papieży, – tych nawet,
którzy uchodzili za najchciwszych panowania i za najzuchwalszych zaborców,
– przez usta Grzegorzów VII, Innocentych III, Bonifacych
VIII, że państwo ma swój zakres działania zupełnie odrębny i
samodzielny, niezależny od władzy duchownej, chyba tylko na punkcie
sumienia i grzechu. Jeśli kiedy za swe duchowne posłannictwo, za swe usługi
doczesne, jakie oddawał państwu przez swe nauczanie,
przez starania około chorych i ubogich, wymagał pewnych pomocy i
subwencji, cóż w tym może być niesprawiedliwego lub nadzwyczajnego?
Budżet kościelny, cokolwiek by o tym mówili średniowieczni i nowożytni
nieprzyjaciele Kościoła, nie był nigdy niebezpieczny
dla budżetu państwa; owszem, odwrotny stosunek jest historycznie
prawdziwy.
6. Podporządkowanie
porządku społecznego pod porządek kościelny, jak je rozumieją poważni
teologowie, nie przedstawia w rzeczywistości nic ubliżającego lub
niepokojącego dla państwa. Znaczy ono tylko, że świat jest niżej
Boga, ciało niżej duszy, czas niżej wieczności, człowiek mający być
usprawiedliwionym – niżej Boga i własnego sumienia; znaczy ono, że
rozum obowiązany ulegać wierze, że człowiek świecki obowiązany czcić
rzecz świętą, że Jezus Chrystus
wreszcie jest Królem narodów, zarówno ich zwierzchników, jak prostych
obywateli. I jakżeż tu zdania podobne, istotą swą złączone z
filozofią i z chrystianizmem, mogłyby zawadzać lub strachem przejmować
państwa? Jakże więc wyniki tych zdań
prawdziwych – pewne i rzeczywiste, mają przeszkadzać państwom w
prawomocnym spełnianiu ich praw i przywilejów? Nie widzimy tego, i nikt
nam tego nie okaże, chyba że przeciw rozumowi i przeciw zgodnemu z nim
tu – jak wszędzie zresztą – Objawieniu zechce
nadmiernie rozszerzać i wynosić rzeczywiste zadanie państw świeckich.
Przywykło się w pewnych kołach ustawicznie narzekać na wdzieranie się
Kościoła do spraw państwowych; byłoby dobrze również zwrócić uwagę
na wdzieranie się świeckich czynników do zakresu duchowego.
7.
Zagadnienie w przedmiocie konkordatów, poruszane przez katolickich teologów
i kanonistów, należy do dziedziny zagadnień czysto teoretycznych.
Istotnie bowiem, wszyscy jednomyślnie przyznają, że Kościół,
zawierając z władzą świecką jakąś umowę, traktat, konkordat, zaciąga
wobec niej obowiązek w takim stopniu, w jakim taż władza wymaga, by się
Kościół względem niej zobowiązał rzeczywiście, szczerze, z wszelką
sprawiedliwością i dobrą wiarą. A gdy się Kościół w takim
znaczeniu zobowiązuje, to zobowiązuje
się prawdziwie i tak wiernie dotrzymuje danego słowa, iż najmniejszego
nie można by przytoczyć z jego strony zamachu na stałość konkordatów,
jakie przez wiele wieków z państwami zawierał; jeśli było kiedy, to
nie od Kościoła pochodziło pogwałcenie
wzajemnych umów. Jeśli kościelni teologowie i kanoniści w spekulacji
filozoficznej badają, jakim sposobem Kościół, jakim sposobem ojciec
rodziny, przełożony itd. może się zobowiązywać względem swego podwładnego,
jeśli ci uczeni zastanawiają się nad tym,
jaka jest najodpowiedniejsza formuła, najwłaściwsze słowo dla wyrażenia
natury tego zobowiązania się dwóch stron między sobą nierównych, to
żaden z nich przecie nie wątpi, że przełożony, jakkolwiekby stał
wysoko, powinien drugiej stronie dawać przykład
najsumienniejszej uczciwości i najściślejszej prawomyślności.
§ III. Własności
Kościoła
Pod tym
tytułem rozumiemy: 1) prawdziwie społeczną cechę Kościoła, 2) jego
wiecznotrwałość, 3) jego nieomylność. Nie piszemy tu dogmatyczno-scholastycznego
traktatu De Ecclesia, lecz dajemy
tylko po prostu apologię Kościoła, dlatego też niechaj czytelnik nie
wymaga od nas jakiejś metody, pewnych określeń i pewnych podziałów,
gdyż to wszystko nie ma tu żadnej z celem naszym łączności. Obowiązkiem
naszym wyłożyć naukę Kościoła i rozwiązać zarzuty naszych
przeciwników.
Art. I. Prawdziwie
społeczne cechy Kościoła.
I. Za pośrednictwem
swych teologów i kanonistów, przez orzeczenia, a nade wszystko przez
czyny swoich zwierzchników Kościół naucza, a później prawdopodobnie
nauczać będzie przez jakieś papieskie lub soborowe orzeczenia, jak to
miał zamiar uczynić na soborze w r. 1870, że:
1) Kościół
nie jest zwykłym tylko zgromadzeniem wiernych w etymologicznym znaczeniu
wyrazu Ecclesia, zebranie;
2)
że z myśli i z rąk swego Założyciela nie wyszedł on nieokreślonym,
nieoznaczonym i chaotycznym;
3) lecz że
otrzymał od tegoż Założyciela urządzenia społeczne najzupełniej
określone;
4) że
posiada władzę bezwzględnie najwyższą w osobie św. Piotra i jego
następców, a pod nimi hierarchię, złożoną z biskupów, kapłanów i
ministrów, a następnie lud podległy temu najwyższemu zwierzchnikowi i
tej hierarchii; dalej posiada cel wyraźnie określony oraz środki wyraźnie
różne od celu i środków wszelkiej innej społeczności;
w takich zaś warunkach jakże nie ma on być prawdziwym i właściwie
zwanym społeczeństwem?
Dowody tego
twierdzenia, jakie Kościół podaje o swej istotowej organizacji, wynikają
z tego wszystkiego, cośmy powiedzieli w dwóch powyższych paragrafach, z
tego co mówimy w art. Duchowieństwo,
Sobory, Biskup itd., a nade wszystko z całej teorii, wyłożonej w
art. Papiestwo. Możemy więc
tu przejść od razu do rozważenia niektórych zarzutów ogólnych.
II.
Powiadają: 1) że niepodobna utworzyć prawdziwego społeczeństwa z
duszami, z władzą duchowną i nadprzyrodzoną, z celem nadziemskim i ze
środkami natury mistycznej: wszystko to są rzeczy nieznane i niezrozumiałe
dla zapoczątkowanej w ostatnim wieku polityki racjonalnej,
scjentyficznej, pozytywnej; 2) że przy wprowadzeniu
w życie tego "rzekomego" społeczeństwa bywały chwiejności,
historycznie stwierdzone niepewności i fluktuacje w ciągu długiego
szeregu wieków, i że tym samym społeczna organizacja tego społeczeństwa
jest dziełem ludzkiego wynalazku, doświadczenia może, jeśli
kto woli, ale bynajmniej nie określonym i świadomym siebie dziełem
Chrystusa; 3) że organizacja ta, początkowo bardzo prosta, powiększyła
się tylu pierwiastkami i tylu nowymi mechanizmami natury przeważnie
politycznej i materialnej, iż odtąd już niepodobna
w niej widzieć przypisywanej Chrystusowi instytucji religijnej; 4) że
wreszcie logika rzeczy wymaga, aby tę organizację usunąć i dokończyć
sekularyzację, zaczętą przez reformację XVI-go, a w dalszym ciągu
prowadzoną przez rewolucję XVIII wieku.
III. 1.
Pierwszy z powyższych zarzutów opiera się na błędnym przypuszczeniu o
niewidzialności Kościoła. Gdyby Kościół był niewidzialny, nie mógłby
rzeczywiście stanowić społeczeństwa ludzkiego, odrębnego a mieszczącego
się pośród i ponad innymi społeczeństwami.
Ale Kościół jest widzialny w swych środkach działania i
rozpowszechniania się; ani kult jego, ani sakramenty nie są czysto
mistyczne, jak mniemają niektórzy; aczkolwiek cel jego, przedmiot jego
wiary i jego nadziei należy do świata nadzmysłowego, to jednak
został on okazany i udowodniony światu zmysłowemu przez objawienie
historycznie pewne, działalności naszej podane przez władzę najzupełniej
dotykalną, potwierdzane od wieku do wieku przez ogół faktów o
charakterze również opatrznościowym i pozytywnym. Materializm,
nie chcąc uznać społecznego istnienia Kościoła, logicznie, ale
nieprawnie spełnia swą rolę, zważywszy, że nie ma on prawa narzucać
się na sędziego jakiejkolwiek – złej czy dobrej – sprawy. Również
i racjonalizm, zaprzeczając porządku nadprzyrodzonego,
nie może uznać ważności celu, środków i władzy hierarchicznej, na
których Kościół polega, ale przeczenie to nic nie może przeciw
faktom. Skoro politycy takiej miary jak Konstantyn Wielki, Teodozjusz
Wielki i Justynian, jak Karol Wielki i Karol V, jak
Suger i Richelieu, głośno uznawali społeczny charakter Kościoła,
skoro wyniki tego faktu prawdziwie zasadniczego w ustroju dzisiejszego świata
wprowadzali w praktykę, to dziś żaden poważny mąż stanu nie może
okazywać względem społecznej cechy Kościoła wyniosłej
pogardy, z jakiej się chełpią za dni naszych niektórzy tuzinkowi
politycy.
2-o Nie tu
miejsce na szczegółowe badanie chwiejności i fluktuacji, jakie rzekomo
stwierdzić miano w społecznej organizacji Kościoła: wiele artykułów
niniejszego Słownika dostarczy
wszystkich pożądanych pod tym względem wyjaśnień. Ograniczę się więc
tutaj na przedstawieniu moim czytelnikom pewnej ogólnej i – że tak
powiem – przedwstępnej uwagi, której wielką doniosłość sami z łatwością
ocenią, a mianowicie, że jeśli się nie żąda od Boskiej Opatrzności
nadzwyczajnego a zupełnie bezużytecznego cudu, to powinno się być
przygotowanym na to, że się spotka w historii Kościoła zwykłe objawy
wszelkiej ewolucji społecznej, wszelkiego rozwoju ludzkiego. Na każdym
niemal kroku nowe żywioły:
jednostki, rodziny, narody wchodzą na łona Kościoła, by tu się
przemienić; trzeba, aby je Kościół sobie przyswoił i do pewnego
stopnia aby się sam do nich zastosował. Kościół musi znaleźć w nich
pomoce, usposobienie, pewne nawet środki, konieczne do rozwoju
wewnętrznych sił swoich, do zastosowania swoich zasad, do coraz dokładniejszego
objawiania swego nadprzyrodzonego życia.
Czyżbyśmy
chcieli, aby Kościół już w swych początkach, gdy był jeszcze tylko
ziarnem gorczycznym, posiadał już ten sam ogrom działalności, te same
bogactwa i ten sam układ organiczny, jaki mieć zaczął, gdy nawrócił
ludy ku swojej wierze, gdy swą cywilizację postawił na miejsce ich
cywilizacji, gdy stworzył już własną teologię, własną filozofię,
prawodawstwo, piśmiennictwo i sztuki piękne?
Czyżbyśmy chcieli, aby on był tak kwitnący, tak panujący sam przez się
podczas krwawych prześladowań w pierwszych wiekach swego istnienia, jak
był w czasach pokoju i chwały wieków chrześcijańskich? Czy chcecie,
aby Kościół nie odczuwał żadnego wstrząśnienia, aby nie doznawał
żadnej porażki, aby nie był zmuszony do żadnego ruchu pośród wstrząśnień
politycznych, rokoszów heretyckich, przesileń bezreligijności i bezbożności,
jakie periodycznie wstrząsają światem? Chcieć, aby Kościół nie
odczuwał zmian życia społecznego,
znaczyłoby tyle, co chcieć go usunąć z tego świata, aby nie należał
do rzeczywistego i konkretnego rodzaju ludzkiego, którego my część
stanowimy, aby nie mógł dostarczać tego codziennego dowodu swego bóstwa,
jakim jest jego trwanie, jego rozwój,
jego postęp nawet pomimo gromadzonych przeciw niemu przeszkód i nienawiści.
Chrystus tego sobie nie życzył; dał Kościołowi duszę bożą w ciele
ludzkim, poddał go prawom rozwoju i postępu społecznego, wprawdzie bez
przemian istotowych, ale nie bez zmian
przypadkowych; zgodził się na to, aby wewnętrzny stan Kościoła, aby
jego zewnętrzne stosunki raz były lepsze, drugi raz gorsze, ale miał
Chrystus, zanim założył Kościół, dokładne, ustalone i zupełne pojęcie
tego, czym miał być ten Kościół w początkach, a
czym się miał stać następnie; od pierwszych chwil jego istnienia dał
mu konieczne do życia organa, pierwiastki jego składowe, a jakkolwiek
wiedział, że Kościół powoli je rozwinie zgodnie z wolą Ducha, który
go ożywia, i podług różnych warunków czasu i ludzkości,
to jednak nie przestał być dlań przez swą asystencję i swe oddziaływanie
myślą przewodnią, od której
Kościół nigdy nie odstępował.
Najmniejszego
zatem nie doznajemy zakłopotania, gdy nam, katolikom, wskazują na objawy
rozwoju, następstwa, niedoskonałości w społecznym ciele Kościoła.
Wszak musiało tak być, nawet podług samej nauki św. Pawła, który kładzie
silny nacisk na myśl o wzroście i postępie w mistycznych członkach
Chrystusa. Musiało tak być, jeśli Kościół nie miał być wyjęty z
pod zwykłych warunków społecznego i
osobistego życia tu na ziemi. Wystarczy nam widzieć w nim – od jego
początków i na zawsze – ową opokę, na której zbudował go jego Twórca;
widzialną Głowę, którą mu nadał; hierarchię biskupią, kapłańską
i diakońską, w jaką go zaopatrzył; sakramenty i kult religijny, jaki
mu przepisał; naukę teoretyczną jakiej go wyuczył. Z tymi rzeczami Kościół
pierwszego wieku po Chrystusie jest społecznie ten sam, co Kościół XIX
wieku, i nawzajem ten ostatni jest tym samym Kościołem co pierwszy.
3-o Nie można
by bez zadawania kłamu oczywistości przeczyć istotowej tożsamości
embrionu ludzkiego i człowieka dojrzałego, logicznej tożsamości
geometrii Euklidesa i geometrii Pascala, moralnej tożsamości ludu
Klodoweusza i ludu św. Ludwika. Tak samo nie możnaprzeczyć tożsamości
Kościoła św. Piotra i Kościoła Leona XIII. Rozwój ciała społecznego
lub fizycznego nie zmienia istoty tego ciała, gdy z niej samej a nie z
innej obcej pochodzi. Materialne i polityczne warunki, w jakich znajduje
się Kościół, mogą zmieniać zewnętrzny
jego wygląd i zmuszać do przedsiębrania nowych dzieł, do przybierania
nowych form drugorzędnych i przypadkowych, ale poza to nigdy go nie pociągną;
pod powierzchownością, choćby najbardziej skomplikowaną i zawikłaną,
znajduje się w całej swej prostocie
owo pierwotne ziarno, z którego wyszło to wielkie drzewo.
4-o Gdyby
wszechmoc Boża nie broniła ustawicznie Kościoła, byłyby go z pewnością
w istocie jego dosięgły herezje, kacerstwa, rewolucje. To co bywa
logicznie a nawet fatalistycznie konieczne odnośnie do instytucji czysto
ludzkich, odnośnie do Kościoła dotąd się nie urzeczywistniło i nigdy
się nie urzeczywistni. Aczkolwiek na wielu punktach podlega on zwykłym
warunkom ziemskiego istnienia, to przecież bynajmniej nie podlega
przyczynom destrukcyjnym tegoż
bytowania. Chrystus go uczynił i w cudowny sposób podtrzymuje nieśmiertelnym.
Art. 2. Wiecznotrwałość
Kościoła.
I. Wieczna
trwałość czyli nieustanność Kościoła polega na tym, że jego
istotowe pierwiastki, jego składowe części, jego wiara, jego życie społeczne,
jego hierarchia, pomimo wszelkich przeciw niemu zwróconych napaści do końca
świata trwać będą. Będzie on mógł, jak mu się to już zdarzało,
postradać pewną część swych zwolenników, będzie mógł ulegać, jak
świadczą jego dzieje, opłakanemu
obniżeniu w gorliwości, w karności, w samej nawet nauce; ale nigdy nie
przestanie być Kościołem Chrystusa, zbudowanym na Piotrze,
podtrzymywanym przez episkopat, posiadającym prawdziwą wiarę i
rzeczywiste życie nadprzyrodzone. Wypowiada to symbol apostolski,
gdy mówi: "wierzę w święty Kościół...".
Takim ogłasza go jednozgodna tradycja Ojców i teologów przeciw zaciekłym
jego prześladowcom, przeciw gnostykom, donatystom, anabaptystom i
socynianom, przeczącym, aby Chrystus chciał go mieć Kościołem zginąć
nie mogącym i niezniszczalnym; przeciw niedowiarkom, uroczyście zwiastującym
jego zniknięcie w chwili właśnie najwspanialszego jego przebudzenia.
Św. Paweł zwraca uwagę (Hebr. VIII i
XII), że jeśli Stary Testament był przejściowy, to dla tego, że był
tylko figuryczny; Nowy Testament jest ostateczny i stały, bo zawiera samą
rzeczywistość starodawnych obietnic i wszechświatowych nadziei. Czyż
Chrystus Pan nie oświadczył, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła
Jego i opoki, na której go zbudował? A Ewangelia czyż
nie mówi po wiele razy, że Królestwo Mesjasza, Kościół, któremu
towarzyszy Duch Święty, końca mieć nigdy nie będzie? Zresztą jakżeby
się mogła skończyć instytucja, zanim dopełniła swego posłannictwa,
którym jest zbawienie ludzi? Jakoż, skończy się Kościół dopiero w
ostatnim dniu świata, gdy już łaska Ewangelii udzielona zostanie
wszelkiemu stworzeniu.
II. Przeciw
dogmatowi o wiecznej trwałości Kościoła nieliczne podnoszone bywają
zarzuty; sprowadzić je można do dwóch następujących: 1) że
de jure wiecznotrwałość ta nie jest
dostatecznie zabezpieczona, 2) że de facto ona nie
istnieje.
Co do
pierwszego punktu prawnego, powtarzam, że na żadną pod tym względem wątpliwość
nie pozwalają ani sam cel Kościoła, ani wyraźne oświadczenia
Chrystusa i Jego apostołów, ani przekonanie wszystkich chrześcijańskich
wieków. Nie, Kościół nie powinien zginąć pośród fal, na których
żegluje jako arka na wodach potopu. Nie, mistycznemu ciału Odkupiciela
nigdy nie powinno zabraknąć życia Bożego, które ono otrzymuje od swej
nieśmiertelnej Głowy. Nie, zwykłe
przyczyny upadku społeczeństw ludzkich nie mogą wywierać swego złowrogiego
działania na społeczeństwo, Boskim sposobem założone i Boskim
sposobem z pod ich wpływu usunięte; prawda że to cud, ale cud obiecany
przez Tego, kto jest zdolny go spełnić
i kto go jawnie spełnia od dziewiętnastu wieków.
Co do
drugiego z powyższych zarzutów – co do faktu, przypuszczam, iż
heretycy różnych odcieni nieraz już pozwolili sobie utrzymywać, że Kościół
Chrystusów już nie istnieje, albo przynajmniej, że już nie istnieje w
religii katolickiej rzymskiej; ale z największą pewnością dodaję, iż
na poparcie tego dziwnego swego zdania nawet cienia dowodu nigdy nie
przytoczyli. My zaś, przeciwnie, okażemy poniżej, że Kościół
katolicki jest absolutnie Kościołem
Apostolskim, a Kościół Apostolski jest bezspornie Kościołem
Chrystusowym. Dzieło Chrystusowe jest przeto dziś jeszcze takie samo,
jakie było zbudowane, i nic ani w przeszłości ani w teraźniejszości
nie upoważnia do przypuszczenia, że przyszłość choćby
najodleglejsza będzie oglądała dzieła tego upadek; sam tylko zanik świata
będzie końcem pasłannictwa i istnienia Kościoła. "A
oto, powiada Chrystus, ja jestem z wami aż
do skończenia świata".
Art. 3. Nieomylność
Kościoła.
I.
Nieustanność Kościoła jest nadprzyrodzonym sposobem poręczone trwanie
jego aż do końca świata: nieomylność zaś Kościoła jest to
podtrzymywana przez nadprzyrodzoną Boską asystencję niemożliwość
omylenia się lub w błąd wprowadzenia swych zwolenników w przedmiotach,
powierzonych jego nauczaniu.
Przedmiotami tymi są: dogmat objawiony, moralność objawiona, jako też
nauki lub fakty nie objawione wprawdzie, lecz tak ściśle z Objawieniem złączone,
że to ostatnie nie mogłoby być pewne, zupełne, skuteczne, gdyby Kościół
odnośnie do nich mógł błądzić.
Zdarza się, na przykład, ta lub owa jakaś nauka filozoficzna, o której
prawdziwości lub błędności trzeba, by Kościół mógł sądzić
nieomylnie, jeśli ma zapewnić prawowierność swego urzędowego
nauczania i swej teologii; zdarza się to lub owo zdanie
jakieś w tej lub innej złej lub dobrej książce, o którym trzeba, aby
Kościół mógł nieomylnie wypowiedzieć swe potępienie lub
potwierdzenie, by tym sposobem ocalić wiarę i obyczaje swych wiernych;
bywa ta lub owa egzystencja ludzka, te lub owe objawy
doskonałości chrześcijańskiej, to lub owo życie i śmierć, których
trzeba, aby Kościół mógł nieomylnie ogłosić świętość, i tym
sposobem kierować czynami i rządzić postępowaniem chrześcijan.
1-o Kościół
zawsze uważał nieomylność za pewien rodzaj postulatu przez
Boga objawionego, za konieczną podstawę wszelkiego swego nauczania i
wszelkiego swego rządzenia. Posługiwał się tą nieomylnością nawet
przeciw tym, co jej zaprzeczali; nie uważał jednak jeszcze za rzecz
konieczną czynić z niej orzeczenia dogmatycznego;
mając zaś na Soborze Watykańskim orzec nieomylność papieża (Sess. IV
c. IV), musiał stwierdzić swą własną nieomylność, czekając
sposobniejszej chwili na wyrażenie swej nieomylności w odrębnej formule
dogmatycznej.
2-o Chrystus Pan wielokrotnie przypisywał
nieomylność swemu Kościołowi. Św. Paweł nazywa go filarem i
utwierdzeniem prawdy (I Tym. III, 15), i nie pozwala porzucać jego nauki
choćby nawet dla słuchania nauki anioła niebieskiego (Gal. I, 8). I w
rzeczy samej, jeśli Kościół nie jest nieomylny, jeśli mylić się może,
jeśli się rzeczywiście kiedy mylił w przedmiotach swemu nauczaniu i
apostolstwu właściwych, to czyż będzie on prawdziwie wiecznotrwałym?
Czyż będzie wtedy wiecznie prawdziwym Kościołem Chrystusa? Czy będzie
jeszcze zjednoczony ze swą Boską Głową
i czy będzie jeszcze od niej odbierał żywotne jej oddziaływanie? Czyż
w takim razie będzie jeszcze Kościół nadal, jak być pragnął, pewnym
schronieniem dla umysłów, na wsze strony miotanych podmuchem tysiąca
rozmaitych doktryn, niewzruszonym centrum
jedności wiary i obyczajów, światłem świata i solą ziemi? Oczywiście
nie,i dzieło Odkupienia całkowicie będzie zniweczone. Chrystus nie będzie
go mógł utrzymać jak to był przyobiecał. Do tak oto niemądrych
dojdziemy wniosków, które już samą swą niedorzecznością dowodzą
nieomylności Kościoła.
3-o Indziej
mówimy o tej nieomylności, o ile ona dotyczy papieża w jego najwyższym
spełnianiu apostolskiego urzędu Z papieżem i pod wpływem jego
doktrynalnego prymatu episkopat katolicki bądź zgromadzony na soborze
ekumenicznym, bądź rozproszony po świecie obdarzony jest tym samym
przywilejem nieomylności, ale nie są nim obdarzeni biskupi oddzielnie
wzięci, ani odrębne synody ani duchowieństwo niższe, ani zwłaszcza
pospolici wierni, chyba że będziemy ich uważali
w ich zależności i w ścisłej łączności z episkopatem i rzymskim
biskupem, i powiemy, co będzie prawdą, że Kościół nauczany bierze
udział w nieomylności Kościoła nauczającego, że ten ostatni posiada
nieomylność w stanie czynnym, a tamten – w stanie biernym.
Aby osiągnąć zupełną i całkowitą
nieomylność, Kościół nauczający bynajmniej nie potrzebuje koniecznie
łączyć się z Kościołem nauczanym. Odnośne żądania protestantów,
jansenistów i in. są pozbawione wszelkiej biblijnej i tradycyjnej
podstawy. Przytoczone powyżej w streszczeniu teksty biblijne i fakty
celem udowodnienia samego istnienia nieomylności okazują, że św. Piotr
i apostołowie, papież i biskupi, sobory ekumeniczne i rozproszony po świecie
episkopat katolicki są obdarzeni nieomylnością wyłączną przed
wszelkim osądzeniem i przed wszelkim na nią się zgodzeniem władzy
cywilnej lub opinii publicznej.
4-o Co się
tyczy przedmiotu tego przywileju, to całkowicie go określimy, gdy
powiemy, że Kościół jest nieomylny w całym opowiadaniu Ewangelii
czyli objawionej prawdy, a zatem w
wyliczaniu i w tłumaczeniu Ksiąg świętych, w wyjaśnianiu Tradycji
Boskiej, w układaniu symbolów wiary i definicji dogmatycznych, w
nauczaniu moralności i rad ewangelicznych. Nadto, dla względów przed
chwilą wskazanych, Kościół podawał się zawsze za nieomylny w sądzeniu
błędów przeciwnych Objawieniu, w potwierdzaniu wniosków teologicznie
wyprowadzonych z tegoż Objawienia, w ogłaszaniu prawd naturalnych,
nieodzownych przy opowiadaniu prawd nadprzyrodzonych, w ocenianiu stosunków,
zachodzących pomiędzy tymi ostatnimi
prawdami a pewnymi naukami teoretycznymi lub praktycznymi w porządku
ludzkim. Tak np. za nieomylne i absolutnie niezmienne uważać należy
ostateczne i definitywne orzeczenia Kościoła w przedmiocie filozofii,
kanonicznej karności, kanonizacji świętych,
potwierdzania zakonów, faktów i tekstów dogmatycznych. Inaczej posłannictwo
Kościoła stanie się niemożliwym, władza jego będzie złudna, spokój
i dusz bezpieczeństwo wydane na łup przypadku, a cel, jaki sobie
Chrystus założył w widzialnej i społecznej
organizacji katolicyzmu, będzie najzupełniej chybiony.
5-o Dobrze
będzie tu zauważyć, że omawiana nieomylność nie jest bynajmniej
jakimś bezustannie trwającym natchnieniem Kościoła przez Ducha Bożego;
nieomylność nie dorzuca nic nowego do skarbnicy Objawienia chrześcijańskiego;
lecz ci, co go strzegą i nim szafują, w sposób nadprzyrodzony otrzymują
asystencję Boską, aby z tej skarbnicy nic nie zaniedbali, nic nie
uronili, by w niej nic nie zmienili, lecz przeciwnie, aby z niej czynili
taki użytek, jaki chce mieć Twórca tego Objawienia. Jakoż, Twórca ten
pragnie, aby stróże Objawienia używali środków mądrości i roztropności
celem utrzymania się na wysokości swego wzniosłego zadania; strzeże więc
ich od wszelkiego pod tym względem zgubnego
niedbalstwa i darzy ich swą łaską w wyborze środków pomocniczych i pożytecznych
do prawidłowego wykonywania ich posłannictwa; w czasach wybranych przez
Opatrzność sam wzbudza teologów i szkoły teologiczne, konieczne do pożądanego
rozwoju nauki wiary; sprowadza nieraz
na soborach ekumenicznych lub prowincjonalnych synodach okoliczności
olbrzymio korzystne dla rozwoju albo reformy życia chrześcijańskiego.
II.
Niewiele dogmatów uległo tylu napaściom i wznieciło tyle oskarżeń,
co dogmat nieomylności Kościoła, zwłaszcza od czasu, gdy racjonalizm
zawładnął opinią publiczną, by uczynić z niej to, co dziś się
nazywa duchem nowoczesnym. Przytoczymy tu główniejsze oskarżenia, jakie
tenże racjonalizm rzucił w obieg, a jakie zresztą prawie w całości
zapożyczył u dawnych herezji.
l-o
Nieomylność nie należy do rzeczy tego świata, a Chrystus zanadto był
mądry, by miał czynić nierozważną jakąś obietnicę apostołom i ich
następcom; zapewnił im swą opiekę w zwykłych tylko granicach, w których
Opatrzność daje ją wszystkim instytucjom ludzkim. 2-o Co najwyżej, to
można by przyznać nieomylność naukom ścisłym, ale z tych Kościół
nie czyni przedmiotu swego nauczania. 3-o Wszelka prawda, wszelka nauka
poza matematyką i naukami doświadczalnymi, jest istotowo względna;
nigdzie tam nie dostrzega się
absolutu, nieomylność jest stanowczo z nich wykluczona. 4-o Czyż obok
nieomylnej powagi może być nawet mowa o badaniach naukowych, o
filozoficznej wolności, o postępie ludzkim, indywidualnym i społecznym?
5-o Obok nieomylności cóż się stanie
z powagą Pisma świętego, z wolnością religijną, w społeczeństwie
chrześcijańskim tak bardzo cenioną? 6-o Świat w ciągu tysięcy lat
doskonale się obchodził bez tego rzekomego nauczycielstwa, bez tych
rzekomych ciągłych objawień: po cóż nimi Chrystus obdarzał następne
stulecia? 7-o Zdrowa krytyka i sekty religijne odłączone od Rzymu
rozmaicie tłumaczą owe teksty biblijne, w których Kościół mniema
odnajdywać swój nadzwyczajny przywilej. 8-o I w rzeczy samej, czyż to
nie jest rzecz historycznie pewna, że
Kościół niekiedy się mylił, a nawet że jeden sobór przeczył
drugiemu? 9-o Gdyby pierwsi chrześcijanie uważali byli Kościół za
nieomylny, czyż byliby się tak często niezgadzali w przedmiocie wiary i
karności?
III. Odpowiedzi. l-o
Prawda, że nieomylność nie jest z tego świata, lecz może się ona tu
znajdować, jeśli się Bogu spodoba tu ją umieścić przez udzielenie
nam cząsteczki swej nieskończonej mądrości i swej wiecznej nieomylności.
Otóż, tego właśnie Bóg chce i to urzeczywistnia przez swą nadprzyrodzoną
asystencję. Obiecał to Chrystus swym apostołom i ich następcom. Nie
obiecywał im niezależności od wszelkiego błędu w okolicznościach i
zagadnieniach wszelkiego rodzaju, takiego bowiem przywileju trudno byłoby
pojąć; oświadczył im tylko, że Bóg
nie dozwoli, aby w rzeczach do zbawienia koniecznych wystawieni byli na
zgubę, możliwą każdej instytucji czysto ludzkiej, aby byli wystawieni
na niebezpieczeństwo omyłki i błędu.
2-o
Zapewniona Kościołowi nieomylność bynajmniej nie jest nieomylnością
tego samego rzędu co nieomylność nauk ścisłych; nie jest ona owocem
bezpośredniej widoczności, ani też wynikiem logicznego i
sylogistycznego rozumowania; lecz jest ona dziełem Opatrzności Boskiej,
chroniącej Kościół święty od przedsiębrania błędnych kierunków
w poszukiwaniach naukowych, w nauczaniu, w dogmatycznych orzeczeniach.
Temu wszystkiemu zaś nauki ścisłe są zupełnie obce.
3-o Nie myślimy
wcale twierdzić, aby prawda i wiedza takie jakie człowiek posiadać może,
nie miały w sobie nic absolutnego i niezmiennego: niedoskonałe
i względne są
to pojęcia zupełnie między sobą różne. Ale zresztą, jakkolwiek byłoby,
nieomylne nauczycielstwo Kościoła z wyższych sfer pochodzi i punkt
oparcia znajduje nie w doświadczeniu, nie w indukcjach lub dedukcjach
ludzkiej logiki, lecz w samym Absolucie, którym jest Słowo Boże i który
powiedział do apostołów, narzędziami Jego i pośrednikami będących:
"Ja jestem z wami; kto was słucha mnie słucha".
4-o Na innym miejscu mówimy (art. Wiara),
co należy sądzić o wolności naukowej, o
badaniach filozoficznych, o postępie ludzkim pod powagą wiary.
Zaznaczamy tu tylko, że wiara przeszłości w nieomylność Kościoła,
że nawet wiara katolickich uczonych dzisiejszych czasów w niczym nie
przeszkodziła wysokim naukowym badaniom i
wielkim odkryciom. Owszem, pobudzała ona raczej najpotężniejsze umysły
i podtrzymywała najśmielsze spekulatywne rozumowania. Nic podobnego nie
przedstawiają herezje i racjonalizm. Na innym miejscu (art. Galileusz)widzimy,
że niektóre pożałowania godne wydarzenia, w których pewni uczeni,
bardzo rzadko zresztą, mogli cierpieć nieco, bynajmniej nie dotyczyły
samej nauki i w niczym nie narażały nieomylności kościelnej, której
dobrodziejstw dla ludzkości zaprzeczyć niepodobna. Rzym bywał zawsze
pierwszorzędnym inicjatorem
prawdziwego postępu ludzkiego ducha we wszystkich kierunkach i we
wszelkim porządku rzeczy.
5-o By się
móc użalać na ograniczenia, jakimi nieomylność kościelna krępuje
powagę Pisma św., wolność jego tłumaczenia, samodzielność i niezależność
osobistych przekonań religijnych, trzeba mieć wyjątkowo przesadne pojęcie
o znaczeniu Biblii i o właściwym duchu Kościoła, założonego przez
Jezusa Chrystusa. Wszak Chrystus nie księgę jakąś dał za podstawę i
filar swej olbrzymiej budowy, lecz powagę żyjącą i działającą. Nie
przekonaniu to lub osobistemu poczuciu powierzył tłumaczenie swego słowa
objawionego i najwyższy rząd nad duszami, krwią Jego odkupionymi, lecz
podwójne to posłannictwo wyjaśniania swego słowa i rządzenia swym Kościołem
powierzył tejże samej powadze żyjącej
i działającej, Piotrowi i
apostołom, papiestwu i episkopatowi. A zatem nic dziwnego, że swym posłannikom
obiecał przywilej nieomylności w widokach wiecznego zbawienia świata.
6-o Mylą
się ci co sądzą, że przywilej nieomylności zawiera w sobie ciągłe
objawienia, i że się świat doskonale bez nich aż do Chrystusa obchodził.
Przede wszystkim wcale nie mówimy, aby Kościół bezustannie otrzymywał
od Boga objawienia doktrynalne, czyniące go nieomylnym, ale same w sobie
nieudowodnione. Twierdzimy tylko, że
Chrystus broni Kościół od mylenia się i ludzi w błąd wprowadzania; i
udowadniamy to nasze przekonanie znanymi słowami Chrystusa, zwróconymi
do Kościoła i jawnie się od wieku do wieku sprawdzającymi. Twierdzimy
następnie, że opłakany stan starożytnego
świata, a i dzisiejszy jeszcze stan ludów, na które Kościół żadnego
wpływu nie wywiera, lub nie wywierał, jawnie okazuje, że nie tak zbyt
łatwo obchodzi się świat bez nieomylności. Twierdzimy wreszcie, że
przed Chrystusem, wielki ten i konieczny przywilej
nieomylności był przynajmniej od czasu do czasu przyznawany ludziom w
osobach pisarzy natchnionych, proroków, wysłańców Bożych, których
cudowne czyny były jakoby nadprzyrodzonymi listami uwierzytelniającymi;
jest nawet bardzo poważne prawdopodobieństwo po stronie owego
teologicznego twierdzenia, które przyznaje nieomylne posłannictwo
Synagodze w przedmiocie wiary i obyczajów przed przyjściem Chrystusa
Pana. Zresztą, cóż bardziej racjonalnego, jak możliwość
udoskonalenia, przyznanego przez Chrystusa temu
religijnemu i moralnemu nauczycielstwu, jakie się zaczęło w Starym
Testamencie, a ostatecznie ustaliło w Nowym? Czemuż odmawiać tej
sprawie prawa postępu, kiedy się na to prawo tak gorąco powołujemy
gdzie indziej?
7-o Wiemy o tym dobrze,
iż dawne herezje, iż nowożytny racjonalizm nadawał inne znaczenie –
znaczenie pospolite a nawet śmieszne – wielkim obietnicom
nadprzyrodzonej asystencji, jakie uczynił Chrystus apostołom. Chciały
one ograniczyć działalność tej asystencji Bożej do pierwszego
wieku po Chr., albo sprowadzić ją do znaczenia zwykłego objawu uczucia
miłości. Ale teksty Ksiąg Świętych opierają, się i opierać się będą
tym niwelacyjnym usiłowaniom. Teksty te, porównane między sobą i z
zadaniem Mesjasza, z nauką św. Pawła o posłannictwie
Kościoła, z postępowaniem apostołów i ich następców, z nieustanną
praktyką soborów ekumenicznych i rozproszonego po świecie episkopatu, z
samą nawet koniecznością duchowego rządu, który musi być albo
nieomylnym, albo wcale nie być, teksty te, powiadam,
nic innego nie mogą znaczyć i w rzeczywistości nic innego nie oznaczają,
tylko nieomylność Boskim sposobem udzielaną Kościołowi nauczającemu
i rządzącemu w tych razach, kiedy jej wymaga najwyższe dobro wiary i
chrześcijańskiej moralności.
8-o Że
niekiedy synody partykularne, prowincjonalne lub diecezjalne, że
koncyliabula, że biskupi nawet liczni mylili się w swych postanowieniach
lub w opowiadaniu faktów wpadali w sprzeczności, jest to fakt, którym
wcale nie mamy potrzeby się niepokoić: nie tym bowiem zgromadzeniom
biskupów została przyobiecana nieomylność, i nie tym grupom
przedstawicieli Kościoła przyznajemy ten wielki przywilej. (Zob.
art. Sobory. Orzeczenia Kościoła).
9-o
Zapewne, że przeświadczenie o rzeczywistości tego przywileju w Kościele
nauczającym powinno by zawsze prowadzić za sobą chętne i szczere
przyzwolenie woli na wszystkie orzeczenia Kościoła; na nieszczęście,
nie zawsze tak bywa, a to z powodu pychy ludzkiej, której pokonać nie
zdoła nawet najoczywistsze przeświadczenie. A przeto
powstawanie odszczepieństw i herezji w pierwszych wiekach chrystianizmu
nie jest dowodem powszechnej niewiary w nieomylność: zaprzeczanie tej
nieomylności mogło być raczej skutkiem, aniżeli przyczyną tych wewnętrzno-kościelnych
religijnych przewrotów; często wtedy
dopiero się mówi, że Kościół nie jest nieomylny, gdy się zostało
potępionym przez tenże Kościół. Że są zresztą ludzie
niedostatecznie wykształceni i niedostatecznie przeświadczeni o prawach
Kościoła czasów apostolskich, z tego wcale nie wynika,
aby Kościół tych praw nie posiadał, i aby ich nie uznawała olbrzymia
większość ówczesnych chrześcijan.
§ IV. Odrębne
znaki czyli apologetyczne cechy Kościoła
Ponieważ
wiele społeczności albo raczej wiele stowarzyszeń religijnych wzajem
sobie albo przynajmniej Kościołowi Rzymskiemu odmawia prawa do nazwy Kościoła
Chrystusowego, trzeba więc było, aby Boski jego Założyciel w
przewidywaniu tych walk i tych sporów wycisnął na rzeczywistym dziele rąk
swoich jedną lub wiele cech odróżniających, aby je na zawsze oznaczył
znakami apologetycznymi, na
tyle widzialnymi, iżby człowiek rozumny i myślący nie mógł się długo
wahać w zagadnieniu tak wielkiej doniosłości. Jakoż, uczynił Chrystus
to, co powinien był uczynić, i dał Kościołowi cztery wyróżniające
go i apologetyczne cechy jedności,
świętości, katolickości i apostolskości,
o których wzmiankuje Symbol Nicejski i którymi
się posługiwali najstarożytniejsi apologeci w walce z heretykami.
Zbadamy je uważnie, każdą z osobna, wyjaśniając naturę ich i okazując,
że chciał je mieć Odkupiciel, że one bez wątpienia znajdują się
tylko w samym Kościele Rzymskim.
Art. I. Jedność
Kościoła.
I. Wiarę
w jedność Kościoła wyznaje niewyraźnie (gdyż mówi o Kościele
w liczbie pojedynczej) Symbol Apostolski, a wyraźnie – wszystkie inne
symbole wiary. Dla każdego, kto zna
Ewangelię i Tradycję Ojców Kościoła, znaczenie tej formuły nie może
być wątpliwe. Mowa tu 1-o o Kościele, który jest jeden
albo jedyny, i który jest tak dalece niepodzielony i sam w
sobie niepodzielny, że jest
prawdziwie jednym społeczeństwem,
jednym ciałem społecznym, jednym
i jedynym mistycznym ciałem
Chrystusa, swej niewidzialnej głowy. Ale nade wszystko mowa tu 2-o o Kościele,
którego jedność jest konkretna, widzialna i,
że tak powiem, dotykalna, założona
na jedynej osobie Piotra, księcia Apostołów, pierwszego biskupa Rzymu,
a społecznie i prawnie ustanowiona w jedynej osobie jego następcy, papieża,
rzymskiego biskupa.
Tak więc
jedność Kościoła wynika z tego, że jest on 1-o rzeczywiście lecz
niewidzialnie założony na Chrystusie, jedynym jego Boskim, przez samego
Boga położonym kamieniu węgielnym, i 2-o jest on rzeczywiście i
widzialnie założony na Piotrze, synu Jana, jedynym jego ludzkim a przez
samego Chrystusa położonym kamieniu węgielnym, tak iż kamień węgielny
ludzki jest widzialnym wyrażeniem
kamienia węgielnego Boskiego, jak Piotr, syn Janów, jest widzialnym zastępcą
Chrystusa; tak iż wreszcie jest tylko jeden jedyny kamień węgielny Kościoła,
jak jest jedyny zwierzchnik Kościoła, Chrystus, reprezentowany przez
syna Janowego, Piotra. Jedność Kościoła
przeto jest jednością w Jezusie Chrystusie, albo, co na jedno wychodzi,
w św. Piotrze – albo jeszcze, i to drogą koniecznego następstwa, jest
to Jedność Rzymska. "Ty
jesteś opoka (Piotr), a na tej opoce zbuduję Kościół mój"
(Mt. XVI, 18). Jest on tedy Kościołem Jezusa,
gdyż jest zbudowany na Piotrze, jest Kościołem jedynym i jednym,
gdyż jest zbudowany na jedynym Piotrze. I jeśli
powiedziano, że "bramy piekielne nie zwyciężą go"
(ibid.), to dla tego, że jest on Kościołem jedynym, zbudowanym przez
Jezusa na jedynej opoce ludzkiej, której Chrystus chciał udzielić swej
trwałości jedynego Boskiego kamienia węgielnego.
Pozostaje
nam powiedzieć, co nie będzie rzeczą trudną, jak należy rozumieć Jedność
Rzymską, – znak i cechę
apologetyczną prawdziwego Kościoła. Trzeba ją pojmować tak, jak ją
pojmował Chrystus. On zaś rozumiał, że Piotr był l-o fundamentem,
na którym wszystko miało polegać w
Jego budowie (ibid.), 2-o przedmurzem mającym
zasłaniać wszystkie dusze przeciw piekielnym napaściom (ibid.),
3-o pasterzem powszechnym, od którego
owieczki i baranki otrzymywać mają wszelką strawę nadprzyrodzoną,
naukę i Sakramenty święte (Jan XXI, 16-17), 4-o nauczycielem
powszechnym, od którego bracia jego
przyjmować powinni umocnienie i stateczność swego nauczania (Łk. XXII,
32), 5-o jedynym i najwyższym monarchą duchowym, którego
ręce utrzymują klucze Królestwa niebieskiego, związujące i rozwiązujące
ze skutecznością uznaną i zapewnioną przez niebiosa (Mt. XVI, 19).
A zatem, Jedność
Rzymska, praktycznie mówiąc,
polega na tym, że "pasterze i wierni, każdy oddzielnie i wszyscy
razem, jakiegokolwiek byliby rytu lub godności, podlegają władzy
jurysdykcyjnej, administracyjnej, biskupiej i najwyższej Biskupa
Rzymskiego, na mocy hierarchicznego podporządkowania i prawdziwego posłuszeństwa
nie tylko w rzeczach, należących do wiary i obyczajów, ale także w
rzeczach należących do karności i zarządu Kościoła, rozszerzonego po
całym świecie; tak iż, zachowując jedność, czy to jedność łączności
czy jedność tej samej wiary z Biskupem Rzymskim, Kościół Chrystusów
jest jedną owczarnią pod zarządem jednego najwyższego pasterza".
Taka jest oto autentyczna i definitywna nauka Soboru Watykańskiego w
przedmiocie Jedności Rzymskiej; jest ona tylko wiernym wykładem
nauki ewangelicznej i tradycyjnej, i na niej to właśnie opieramy nasze
bardzo stanowcze i bardzo krótkie badanie apologetyczne rozmaitych
stowarzyszeń religijnych, mających pretensję do nazwy jednego i
jedynego Kościoła Bożego.
II. Rzecz
oczywista, l-o że prosta federacja Kościołów, z których żaden albo
jeden tylko ulegałby następcy św. Piotra, nie mogłaby być prawdziwym
Kościołem Chrystusa Pana; a zatem upada nowoczesny system zjednoczenia
Kościołów rzymskiego, anglikańskiego i greckiego, tworzącego ciało o
trzech głowach, które by miały
przedstawiać prawdziwe dzieło Odkupiciela. 2-o Oczywista rzecz również,
że żadna sekta religijna, jakkolwiekby była spoista, ścisła i surowo
zorganizowana, nie może się chlubić nazwą jedności w znaczeniu
określonym przez Ewangelię, ponieważ nie jest osadzona na opoce
Piotrowej. 3-o Oczywista rzecz wreszcie, że Kościół Rzymski, to jest
Kościół zjednoczony z biskupem rzymskim przez całkowite poddanie
rozumu pod jego nauczanie, i przez poddanie woli pod jego rozkazy, posiada
jedność, założoną przez
Chrystusa, jedność teologiczną i apologetyczną, którą On uczynił właściwą
cechą i niezmazalną pieczęcią swego Boskiego dzieła. Każda diecezja,
każda parafia, każda dusza, udział biorąca w tej łączności Kościoła
Rzymskiego z jego widzialną Głową,
tym samym już wchodzi w łączność z jego Głową niewidzialną, z
Chrystusem Odkupicielem, i znajduje się w jedności, będącej
środkiem koniecznym, pewnym, w Boski sposób ustanowionym dla otrzymania
zbawienia wiecznego.
III. Zarzuty. l-o W rozprawie
niniejszej nie trzymamy się metody
tradycyjnej: niegdyś, w rzeczy samej, rozważano jedność Kościoła w
sposób abstrakcyjny i obawiano się bardzo przedstawiać ją konkretnie w
Jedności Rzymskiej.
2-o I wielką
miano w tym słuszność, gdyż chcieć dowodzić jedności rzymskiej
przez tę samą jedność, jest to obracać się w błędnym kole
rozumowania.
3-o Skądinąd,
teologia katolicka nie dochodziła do rezultatów pomyślnych ze swą
jednością abstrakcyjną, albowiem przeciwko wszelkiej oczywistości
przeczyła bardzo rzeczywistej jedności sekt protestanckich i
reformowanych, zwłaszcza zorganizowanych i rządzonych przez władzę państwową.
4-o Następnie,
jak można utrzymywać, że Kościół Rzymski jest jeden w swej wierze,
jeśli jest tyle głębokich różnic pomiędzy jego doktorami i
nauczycielami, i jeśli wolne badania rodzą w nim, tak samo jak w
protestantyzmie, herezje i odszczepieństwa? Jak można przypisywać mu
jedność rządu, skoro dopuszcza on tyle rytów, liturgii, karności,
zwyczajów i praktyk, których nic nie sprowadzi do jedności?
5-o
Stowarzyszenia religijne z Rzymem rozłączone lecz ze sobą wzajem wspólnością
wyznawania artykułów fundamentalnych w wierze i w życiu moralnym
zespolone, przedstawiają widok, jeśli nie większej, to przynajmniej równie
ścisłej jedności.
6-o Czyż
Kościół pierwotny, urządzony w duchu raczej demokratycznym niż
monarchicznym, bez tej potwornej koncentracji, jaka się wyrobiła z
czasem na korzyść Kościoła Rzymskiego przez pychę jego Papieży, czy,
mówię, nie ograniczał się ów Kościół na jedności takiej, jaką
dziś posiadają Kościoły: niemiecki,
anglikański, amerykańskie itd.?
7-o Czyż sam
Chrystus nie był zadowolniony z takiej jedności? i czyż petrynizm,
janizm, paulinizm nie dowodzą aż nadto, że bezpośredni następcy
Chrystusa tłumaczyli myśl Jego w sposób daleko szerszy, aniżeli romaniści?
8-o Czy wymarzona
przez tych ostatnich jedność nie jest jakimś jarzmem antynaturalnym,
niesprawiedliwym, nieludzkim, przemocą narzuconym umysłom systematycznie
deptanym? Czyż nie jest ona, szczęściem, na zagładę skazana pod
stopniowym działaniem współczesnej filozofii?
IV. Odpowiedzi. 1-o
Prace teologiczne, dokonane w ciągu trzech ostatnich wieków, nauczanie
ze strony episkopatu, a nade wszystko ze strony ostatniego Soboru
ekumenicznego lepiej wyjaśniły naturę tej charakterystycznej jedności,
jakiej pragnął Chrystus. Nikt nie wątpi, że jest to jedność w
Piotrze i jego następcach. Jeśli apologeci, wciągnięci w walkę z
protestantyzmem, nie zawsze tę jedność dobrze pojmowali, albo nie
zawsze mieli odwagę ukazać ją we właściwym świetle, wstrzymywani w
tym przesądami szkoły lub przesadnymi obawami zwiększenia trudności,
których rozwiązania właśnie szukali, to jeszcze nie dowód, by ich
następcy nie korzystali z poważnych wyjaśnień, przeprowadzonych w
danej sprawie w ostatnich wiekach,
jako też by nie używali wszystkich pomocy apologetycznych, istotnie
zawartych w Ewangelii.
2-o Sposób
naszego dowodzenia w tej sprawie nie przedstawia absolutnie nic
sofistycznego; wszak nie powiadamy, że Kościół Rzymski jest prawdziwym
Kościołem dla tego, że jest Kościołem Rzymskim,
lecz dla tego, że on sam tylko posiada jedność ustanowioną
przez Jezusa Chrystusa w osobie Piotra i jego następców w Rzymie; a że
prawdziwie ustanowił tę jedność na Piotrze, a nie gdzie indziej, nie
twierdzimy tego bezzasadnie, lecz jasno dowodzimy Jego słowami, tak dokładnymi
i kategorycznymi jak rzadko.
3-o Bardzo
być może, iż niektórzy teologowie nie znali dokładnie faktycznej
jedności, jaka istnieje lub istniała w
wielu sektach religijnych. Ale nie mylili się, gdy odmawiali tym sektom
jedności z prawa przynależnej
prawdziwemu Kościołowi, czyli jedności doktrynalnej i moralnej, której
centrum było ustanowione w Piotrze. Najostrzejsza surowość, żadne
prawa konfessjonalne, żaden ucisk sumień ludzkich ze strony Elżbiety
Angielskiej lub Kalwina żadną miarą nie jest w stanie zastąpić
kamienia węgielnego i jedynego, wybranego przez Chrystusa na budowę Jego
Kościoła.
4-o Jedność
Rzymska bynajmniej nie ma na celu zażegnania herezji; oportet
haereses esse, powiedział św. Paweł.
Powaga Piotra tak samo jak powaga Chrystusa
nie usuwa faktycznie pomiędzy ich poddanymi namiętności i wolności, której
nadużycie wiedzie do herezji. Lecz celem tej Jedności Rzymskiej jest
pewną drogą prowadzić do zbawienia tych, którzy się do tej jedności
przyznają, a potępić tych, co ją odrzucają, gdy, przeciwnie, przyjęcie
jedności anglikańskiej tak samo nie prowadzi do nieba, jak odrzucenie
jej nie prowadzi do piekła. Wielkie tedy herezje pierwszych wieków chrześcijaństwa,
herezje XVI wieku i wieków przyszłych, jeśli się kiedy wytworzą, w
niczym nie zmniejszą siły i znaczenia Jedności Rzymskiej. Herezje te
nie są upadkiem Kościoła, tak samo jak nie są logicznym jego wynikiem,
podczas gdy rozdziały i scysje, jakie zachodzą w
rozmaitych sektach, są pewnym ich upadkiem i koniecznym następstwem. Doświadczenie
zarówno jak teoria wykazują, że wszelkie społeczeństwo, oparte na
zasadzie rewolucyjnej, z konieczności jest wydane na łup niestałości,
wstrząśnień i upadku: prawdę tego aż nadto stwierdza protestantyzm i
jego liczne przemiany. Wszelako, jeśli Jedność Rzymska sprzeciwia się
logicznie wszelkiej herezji, to przecież nie sprzeciwia się wcale wolności
umysłów i różnorodności zwyczajów poza istotowymi artykułami wiary
i życia chrześcijańskiego. Nie
przeraża jej bynajmniej rozliczność szkół i opinii, sama nawet
rozmaitość rytów liturgicznych i praw kanonicznych, byleby centralna
powaga Piotra utrzymywała się w swej sile. Nawet roczniki Kościoła
stwierdzają ten fakt szczególny a na pierwsze
wejrzenie dziwny, że owa rozmaitość w Kościele co dzień mocniej
wykazuje konieczność jedności, każe ona coraz żywiej pożądać jej
dobrodziejstw, i zacieśnia jeszcze bardziej święte jej węzły. Władza
papieska nigdy nie bywa silniejsza w Kościele, jak
nazajutrz po sporach biskupów i doktorów katolickich; wszyscy oni głębiej
odczuwają, jak bardzo osobistą stałość i wewnętrzny pokój zawdzięczają
Opoce, której bramy piekielne nie przezwyciężą.
5-o Niedokładnie
jest porównywać jedność Kościoła katolickiego, jedność rzeczywistą
wiary, łączności i rządu, ze zjednoczeniem zupełnie sztucznym pewnych
zalet, bez wspólnego zarządu, bez jedności życia społecznego i
moralnego, bez innych cech wzajemnego podobieństwa, prócz owych
protestanckich artykułów fundamentalnych,
mniej lub więcej określonych, mniej lub więcej w poszanowaniu będących.
Choćby one były nawet najwięcej, najściślej określone i
przestrzegane przez pojedyncze a od siebie niezależne sekty, to jeszcze
nie będą tworzyły tej jedności żyjącej i ożywczej,
jaką powinien być obdarzony Kościół prawdziwy, i jaką jest właśnie
Jedność Rzymska.
6-o Błąd
to historyczny przedstawiać Kościół pierwotny jako proste zestawienie
gmin kościelnych, jako najzwyczajniejszą federację zjednoczonych
diecezji, wprawdzie nie bez hierarchii i nie bez centralnego zarządu.
Chrystus ustanowił Piotra, swego zastępcę i księcia Apostołów
fundamentem swego Kościoła. A chociaż kościelne centrum jedności społecznej
w swych skromnych początkach, w pośród trudności okresu przepowiadania
Ewangelii, wzrabiania się i prześladowań,
nie posiadało jeszcze owej świetności i wspaniałości, jaką później
otoczyć się miało, to przecież inaczej rzecz się miała z władzą kościelną
i z jej działalnością zewnętrzną, które od początku musiały być
takimi, jakimi je chciał mieć
Chrystus, i jakimi według świadectwa historii w rzeczywistości były.
Od pierwszych swych początków Kościół wierzył, że powinien być
jeden i zjednoczony w osobie Piotra: i był w istocie takim, i z łona
swego wyrzucał każdego, kto chciał sam
siebie uczynić centrum, albo należeć do innego zwierzchnika, niż
Piotr, jedyny zastępca jedynego Zbawcy.
7-o
Bynajmniej, Boski Założyciel Kościoła nie zadawalniał się nieokreśloną
jakąś i luźną jednością kościelną; wszak chciał On się oddać Kościołowi
jako jedynej oblubienicy, jako jedynemu ciału, jedynej owczarni, jedynemu
królestwu, jedynemu domowi, którego chciał być oblubieńcem, głową,
pasterzem, królem, i panem jedynym; zbudował jeden jedyny Kościół i
umieścił go całkowicie na jednej Opoce (Piotrze),
wybranej przez się z pośród Dwunastu. Jednemu Piotrowi powierzył władzę
umacniania wiary swych braci; jemu jednemu dał klucze Królestwa
niebieskiego i zupełny zarząd całej owczarni. Aczkolwiek w gronie
Apostołów okazały się różne dążności i różne opinie,
to przecież nie zburzyły one jedności, Boskim sposobem zaprowadzonej:
Paweł przybył do Jerozolimy, by odwiedzić Piotra, Jan ulegał najwyższemu
kierunkowi Piotra. Skoro Piotr po ukończonych naradach na mocy swego posłannictwa
z wysokości wygłosił swe zdanie, słuchano
go bez sprzeciwiania się i ulegano mu bez oporu, – oto jest prawda
historyczna taka, jaką mamy wyraźnie zawartą w Nowym Testamencie i w
najdawniejszych dokumentach chrześcijańskiej tradycji. Następne wieki
rozwinęły wprawdzie tę jedność, ale nic
nowego w niej nie wytworzyły, a jeśli wytworzyły, to zgodnie ze sławnym
aforyzmem: Nihil innovetur, nisi quod traditum est.
8-o Jarzmo
jedności Rzymskiej byłoby nieznośne dla ludzi, i ci rychło by je
zrzucili, gdyby nie było nałożone przez samego Boga, i gdyby nie
towarzyszyła mu łaska, która je czyni łatwym do znoszenia; jarzmo to
nie jest przeciw naturze, lecz jest nadnaturalne; nie jest ono nieludzkie,
lecz jest Boskie; nie jest niesprawiedliwe, ale jest źródłem prawdy,
pokoju, sprawiedliwości; nie jest ono
przemocą narzucone, lecz łagodnie podawane naszej woli do przyjęcia;
nie jest ono skutkiem jakiegoś systemu filozoficznego, lecz jest dziełem
samego Chrystusa; a ponieważ Chrystus właśnie prosił swego Ojca o
zjednoczenie ludzi tak jak są zjednoczone
Boskie Osoby w Trójcy Świętej (Jan XVII, 11-23), przeto otrzymał to,
że jedność Jego Kościoła jest pewnym i wiecznym znakiem, po którym
ludzie mogą go poznawać.
Art. 2. Świętość
Kościoła.
I. Apostolski
symbol wiary, niewątpliwie najdawniejszy ze wszystkich symbolów tego
rodzaju, jako przedmiot naszej wiary podaje świętość Kościoła; inne
symbole wiernie powtórzyły to oświadczenie symbolu apostolskiego. Świętość
jakiegoś społeczeństwa każe przypuszczać przede wszystkim, że cel
jego i środki do tego celu prowadzące,
nie tylko nie sprzyjają złemu lub pogwałceniu praw Boskich, lecz
przeciwnie zabezpieczają ich zachowanie. Świętość ta każe w dalszym
ciągu de jure przypuszczać,
że członkowie tego ciała społecznego, jeśli zechcą się stosować do
jego ducha, łatwo zachowają jego prawa, a przez nie sami się uświęcą.
Przypuszcza ona de facto, że
wielu z członków tego społeczeństwa w rzeczy samej posiada tę prawość
i tę doskonałość moralną. Przypuszcza ona wreszcie, że sam założyciel
tego społeczeństwa był natchniony myślami świętymi, i że zamiar
jego nic nie miał wspólnego z zamiarami ambicji, zysku lub namiętności.
Boskość
Chrystusa zapewnia nam a priori świętość
Jego zamiaru i Jego dzieła. Słowa zaś Jego i czyny pouczają nas a
posteriori: 1) że pod imieniem Kościoła
ustanowił Chrystus prawdziwą praktyczną szkołę świętości, daleko
wyższą od Synagogi mojżeszowej i od wszystkich innych filozoficznych
sekt starożytności. Żeby się o tym przekonać, dosyć przeczytać
kazanie na górze, treść innych mów Chrystusowych, rozmowę w
wieczerniku i in. 2) Słowa i czyny Chrystusowe uczą nas również, że
łaska wewnętrzna, że modlitwa, sakramenty św., cały kult katolicki
wreszcie, – co wszystko Chrystus uczynił życiowym pierwiastkiem swego
Kościoła, sprowadzają w następstwie moralną i nadprzyrodzoną
świętość chrześcijan. 3) Słowa i czyny Chrystusa nas uczą, że nie
tylko prawa i wyraźne przykazania Boskie, lecz same nawet rady
ewangeliczne powinny by być zachowane w Kościele. 4) Uczą one nas
wreszcie, że w Kościele widzieć można, więcej lub
mniej obficie – względnie do czasu i okoliczności, nadzwyczajne i
cudowne objawy świętości jego założycieli i wielu jego członków.
Naukę,
wynikającą z zasad i z nauk Mistrza, obszernie i z cudowną jasnością
rozwijają apostołowie, a szczególniej św. Paweł; Kościół, ich
zdaniem, jest święty, wszyscy jego członkowie mogą i powinni być święci;
nie brak mu cudownych darów, gdy ich wymaga dobro ewangelii lub
zbudowanie wiernych. W wiekach następnych żaden chrześcijanin nie
zgodziłby się należeć do religii, która by nie była święta; nawet
brudni gnostycy mniemali, że w swych tajemnicach mają źródło
wysokiego uświątobliwienia; Luter, Kalwin, Henryk VIII pokrywali swe
nieprawości pozorami gorliwości o reformę Kościoła i doskonałości
dusz wiernych.
Można tu
uczynić tę ważną uwagę, że świętość, obiecana i nabyta przez
Chrystusa dla swego Kościoła, jest widocznym udziałem Kościoła
zbudowanego na Piotrze, tak, że łączność z Piotrem i jego następcami,
łączność umysłu i serca z jednością Rzymską, należy do istoty
świętości Kościoła.
II. To
powiedziawszy, pytamy, gdzie jest prawdziwy Kościół?
1. To, cośmy
powiedzieli o celu Kościoła katolickiego, aż nadto wystarcza na
udowodnienie jego pod tym względem świętości. Bo jakaż inna społeczność
religijna może być z nim z tego punktu widzenia porównywana? Gdzie
bezinteresowność i poświęcenie jest tak powszechne i tak czyste? Gdzie
jest słodsza i silniejsza miłość Boga i dusz ludzkich? Doświadczenie
uczy, że sekty religijne nie trwają długo bez bogatych kościelnych
prebend i obfitych zysków. Rzymski zaś
Kościół, przeciwnie, ożywia się za podmuchem nieszczęścia i prześladowania.
2. Także i
co do środków rozszerzania się i rządzenia, to są one w katolicyzmie
również nadludzkie, podczas gdy poza nim są najzupełniej ludzkie.
Misje ewangeliczne, jak widzimy w anglikanizmie i protestantyzmie, ściśle
złączone z kupiectwem i polityką, świeckie żywioły panami sumień
ludzkich, schlebianie namiętnościom wielkich lub żądzom pospólstwa,
– oto zwykłe środki działania w życiu herezji, zamiast
sakramentów, modlitwy, przekonywania drogą łaski i siły krzyża,
znajdujących zastosowanie w Kościele Rzymskim.
3. Na łonie
tegoż Kościoła swobodnie mogą się rozwijać i wzmagać wszelkie
cnoty, przepisane przez prawo Boże, wszelka doskonałość, zalecana
przez rady ewangeliczne. Wytwarza je, że powiem, sam przez się duch Kościoła,
wpływ jego, działalność jego. Przeszkody, przeciw temu boskiemu
rozwojowi zwrócone, nie pochodzą ze strony Kościoła, lecz od "nieprzyjaznego
człowieka, który sieje kąkol na roli dobrej". Inne zaś, od
tych objawów odmienne skutki sprowadziły wielkie herezje pierwszych wieków:
arianie, nestorianie, monofizyci itd., jak również cały ruch
protestancki w XVI w. Zarówno przyjaciele jak przeciwnicy jednozgodnie
stwierdzili zepsucie obyczajów, jako następstwo wielkich owych herezji,
a demoralizację, wytworzoną przez tzw. Reformę, w szczególności zaś
rewolucjonizm, racjonalizm, materializm i ateizm, będące następstwami
owej Reformy (zob. Prolog do I
Constit. Soboru Watyk.). W ślad za ewangelią, głoszoną przez Lutra,
Bucera, Kalwina i innych ówczesnych predykantów, szły nieprawne
rozwody, demoralizacja mas ludowych, pauperyzm ze swymi bezwstydami i
okropnościami. Następcy tych predykantów, zamiast powstrzymać, zwiększyli
zło społeczne. Pomimo oziębłości
zanadto wielkiego mnóstwa katolików, nie tylko życie religijne w naszym
Kościele jest daleko bardziej zgodne z Ewangelią, aniżeli u heretyków,
ale nadto wytwarza ono liczne objawy podniosłej chrześcijańskiej cnoty
i dziwnej doskonałości, jakiej na próżno
byś szukał u sekt protestanckich lub innych jakichkolwiek.
Bardzo ciekawe
pod tym względem wskazówki dać by nam mogła historia konwertytów
Anglii i Niemiec, porównana z historią odstępców XVI i następnych
wieków. Zanim tego rodzaju historia ujrzy światło dzienne, radzimy
przejrzeć w jakim bezstronnym a szczegółowym dykcjonarzu biograficznym
życiorysy ludzi obu rzeczonych kierunków.
4. Ale
najlepiej świętość Kościoła objawia się w życiu i w śmierci jego
Boskiego Założyciela, apostołów jego, doktorów i papieży. Jakaż to
olbrzymia różnica pomiędzy nimi, a takim Ariuszem, Nestoriuszem,
Eutychesem, Henrykiem VIII, Lutrem, Kalwinem itd. Jakież to cele tu i
tam, jakie postępowanie tu, a jakie tam, jaka mowa tu, a jaka mowa tam!
Na próżno powołują się fałszywi
reformatorowie Kościoła na rzekome nadużycia i zepsucie w Kościele;
nie ma gorszego nadużycia i zepsucia nad herezję. Na próżno przypisują
sobie przywódcy herezji tajemne jakieś posłannictwo i osobiste
natchnienie, jakie ich rzekomo ustanowiło sługami
i prorokami Bożymi; nie masz nic bardziej przeciwnego prawdziwej świętości,
jak uważać się za posłanego, natchnionego, przeciw powadze i władzy
Kościoła. Na próżno się chlubią heretycy czystością swej Ewangelii
i swego przepowiadania; nie masz nic więcej
nieczystego nad to, co podsuwa pycha własnego umysłu. Zresztą, anioł
pychy nie przestaje być tym samym szatanem, gdy się przemienia w anioła
światłości, gdy zaś powiada, że z nieba przychodzi z nową Ewangelią,
św. Paweł rzucać mu w twarz każe przekleństwo.
Władza uświęcająca, obiecana i udzielona przez Chrystusa prawdziwemu
Jego Kościołowi, przebywa przede wszystkim na Stolicy Piotrowej.
Nawet już
sama jedność z tą najwyższą Stolicą jest nieodzownym warunkiem świętości;
a jeśli poza Kościołem, w szczególności między niewiernymi, bywają
sprawiedliwi, posiadający łaskę uświęcającą, to otrzymali ją
jedynie, – często nawet bezwiednie, ale nie mniej rzeczywiście, ze źródła
wszelkiej na ziemi świętości, wydrążonego przez Opatrzność w
fundamentalnej Opoce Kościoła; stamtąd
jedynie tryska świętość, jako woda ze skały, uderzonej laską Mojżesza,
będącego w tym względzie figurą Piotra.
5. Cuda
pierwotnego Kościoła pozostały nadal tym, czym były od początku:
dziedzictwem św. katolickiego Kościoła, który był zawsze świadkiem i
szczęśliwym posiadaczem prawdziwych cudów najdokładniej zbadanych,
objawiających się mniej lub więcej często, mniej lub więcej uroczyście,
w rozmaitych częściach olbrzymiego jego terytorium. Nie było nigdy tak
smutnego i tak pod względem cnoty
bezpłodnego wieku kościelnego, w którym by brakło Kościołowi ludzi
świętych i cudów. Nasz wiek, choć bardzo bezbożny, miał swoich świętych,
a następne wieki również ich mieć będą: jest to bezustanne i
niezaprzeczone świadectwo Chrystusa Pana na korzyść Jego
oblubienicy, katolickiego Kościoła.
III. Pomimo
to wszystko zarzucają nam: 1) że pojęcie świętości, jakie sobie
przyswoili apologeci katoliccy, jest zupełnie dowolne, zmyślone a
priori na korzyść ich sprawy; 2) że z
tej świętości wykluczony jest naturalny i filozoficzny
pierwiastek społecznej i osobistej świętości, podczas gdy on pierwsze
miejsce powinien w niej zajmować; 3) że nauka rzymska zawiera punkty
jawnie przeciwne prawdziwej świętości, a mianowicie naukę o
odpuszczeniu grzechów i kar przez spowiedź i odpusty, służące tylko
do podtrzymania występków i złych obyczajów; 4) że kult religijny i
cała religia w Kościele katolickim jest narzędziem przedajności,
przyczyną zepsucia i moralnego upadku; 5) że nabożeństwa, zwłaszcza
nowsze, są raczej gorszące aniżeli uświęcające; 6) że zakony, śluby
zakonne, celibat kościelny, są nieustannym źródłem nieporządków; 7)
że papiestwo, począwszy od Konstantyna, dawało same tylko przykłady
ambicji, skąpstwa i zmysłowości; 8) że narody katolickie są bardziej
niż inne zdemoralizowane, i że
skutkiem tego mniej się rozwijają, mniej kwitną niż inne. 9) że
reformatorzy antykościelni nie mniej wykazali moralności aniżeli papieże,
i nie mniej od tych ostatnich przeprowadzili społecznych i osobistych
ulepszeń; 10) że czystość ewangelicznego opowiadania jest prawdziwym
dowodem świętości, zapewnionej przez Chrystusa Kościołowi. 11) że
zniesienie papistowskiego bałwochwalstwa i komedii jest świetnym
potwierdzeniem świętości luteranizmu, kalwinizmu i ich pobratymców;
12) że cuda, którymi się Kościół
Rzymski nad inne Kościoły wynosi, są tylko halucynacjami, jakich sekty
antykatolickie tysiącami widziały i dziś jeszcze widzą w dzisiejszych
hipnotycznych i histerycznych produkcjach; 13) że wolność sądu w
rzeczach biblijnych i religijnych do
najwyższego stopnia rozwinęła w reformacji zmysł moralności, poczucie
odpowiedzialności ludzkiej, poszanowanie samego siebie i innych, słowem,
świętość rzeczywistą i praktyczną, do której jedynie warto przywiązywać
jakieś znaczenie.
IV. Jak można
najkrócej i najprościej odpowiemy na te próżne zarzuty i wyprowadzane
z nich nielogiczne wnioski:
1. Pojęcie
świętości, uprzednio przez nas podane, polega na najpewniejszych danych
rozumu i wiary; zaprzeczając temu, zaprzeczy się tym samym Biblii,
Tradycji i zdrowej filozofii.
2. Jest
rzeczą nie tylko dowolną, ale niegodną w rozprawach tego rodzaju jak
nasza, na miejsce świętości wewnętrznej i nadprzyrodzonej, od Kościoła
i od każdego z jego członków przez Chrystusa Pana wymaganej, podstawiać
rodzaj jakiejś świętości starozakonnej, zewnętrznej, politycznej,
polegającej na pewnym decorum społecznym,
na przyrodzonej uczciwości, które absolutnie nic nie dowodzą za
lub przeciw prawdziwemu Kościołowi.
3. Nauka
rzymska, źle tłumaczona i źle stosowana, może dać sposobność do
pewnych nadużyć; ale uważne zbadanie wszystkich tych dogmatów, takie
jakie np. daje się w niniejszym Słowniku, najoczywiściej
dowodzi, że nadużyć tych żadną miarą Kościołowi przypisywać nie
można; spowiedź i odpusty mają właśnie za cel, a najczęściej i w
skutkach – wykorzenienie grzechu we wszystkich jego przejawach i we
wszystkich jego następstwach.
4. Zapewne,
byłoby lepiej, gdyby słudzy katolickiego Kościoła na podobieństwo
aniołów mogli się obywać bez wszelkiej pomocy ludzkiej, a nawet bez żadnych
beneficjów kościelnych. Byłoby rzeczą bardzo pożądaną, aby środki,
konieczne dla ich utrzymania, pobierano zawsze z największą delikatnością,
i aby najniżsi nawet słudzy kościelni byli wzorami dobrego pod tym względem
ułożenia i dystynkcji! Ale bez
krzyczącej niesprawiedliwości nie można utrzymywać, aby w katolicyzmie
wszystko było przedajne, zepsute i upadłe. Udzielanie najczęstszych
nawet Sakramentów św.: Spowiedzi i Eucharystii wyłącza wszelkie
honoraria; tak samo staranie około nauczania dzieci
i kapłańskiego pielęgnowania chorych, bezpłatnie udziela się po kościołach
katechizm i słowo Boże. Jeśli przy chrzcie i ślubach składa się
pewna ofiara na ręce proboszcza, czyni się to z powodu uroczystości
towarzyszących tym aktom kościelnym. Ostatnich sakramentów
św. nigdy się nie odmawia potrzebującym. Że zaś są pewne taksy kościelne,
przez państwo nawet dozorowane, które przepisują pewną ofiarę lub
pewne wynagrodzenie za pewien stopień solenności, za pewną ceremonię
dodatkową, za pewien jakiś przedmiot
czci Bożej, to nic nad to racjonalniejszego; chyba że zechcemy
dostatecznie uposażyć kościoły, albo zobowiązać księży i sługi kościelne
do obchodzenia się bez żadnych środków do życia. Zarówno zdrowy
rozum jak wyraźna nauka Chrystusa i Apostołów nam mówi,
że wierni powinni swymi ofiarami utrzymywać tych, co się poświęcają
ich posłudze duchownej.
5. Wszystkie nabożeństwa
katolickie czy dawne czy nowe, nad którymi czuwa i którymi zarządza władza
kościelna, są prawdziwie pożyteczne dla wiary, pobożności i moralności.
Ci co z taką surowością przeciw nim powstają, nie znają ich takimi,
jakimi one są, lecz widzieli może tylko ich trawestacje i nadużycia.
Dobrze by zrobili tacy panowie, gdyby pamiętali na słowa Pisma św.:
"człowiek cielesny nie pojmuje tego co jest z ducha Bożego",
ale bardzo jest zdolny do bluźnienia i przekręcania rzeczy Bożych. Fakt
to niezaprzeczony, że książki, pisma, rozmowy, z których najswobodniej
wylewają się obelgi i naigrawania na przyjęte w Kościele praktyki pobożne,
odznaczają się zwykle nadzwyczajną swobodą i moralnym zepsuciem; tym
sposobem ostre słowo Pisma św. najzupełniej jest usprawiedliwione.
6. Nie
obawiam się także powiedzieć tego samego o pismach, zwróconych przeciw
ślubom i celibatowi kościelnemu; najgłówniejsi potwarcy tych
instytucji kościelnych bywają zazwyczaj przeniewiercami względem praw
moralności; występowanie przeciw tym instytucjom kościelnym jest smutną
pozostałością po Lutrach, Kalwinach, Henrykach VIII. Wykazywane a zwłaszcza
powiększane przez takich ludzi nadużycia
kościelne wtedy tylko osłabiałyby nasze zdanie o świętości Kościoła
rzymskiego, gdyby one siłą konieczności wypływały z jego wiary i z
jego moralności; ale nie tylko że tak nie jest, lecz przeciwnie, ta
wiara Kościoła i ta jego moralność są obfitym źródłem cnoty i świętości;
zapomnienie tylko i pogarda tych przepisów i rad kościelnych rodzi
zarzucane Kościołowi występki i zbrodnie.
7.
Zgorszenia, niestety, mogły bywać nawet w najwyższych sferach
hierarchii katolickiej; i kiedy poważna i szczera historia podaje takowe,
uznajemy je za wytwory nie Kościoła, lecz świata, który chętnie się
wdziera w dziedzinę Kościoła. "A mamy ten skarb w
naczyniach glinianych", powiada św.
Paweł (II Kor. IV, 7). Wszak jeśli glina się stłucze, skarb nie traci
przez to swej wartości. Świętość Kościoła nie polega na absolutnej
bezgrzeszności wszystkich sług jego i wszystkich jego członków, lecz
na jego organizacji, na jego normalnym działaniu, na jego celu, na jego
środkach uświątobliwienia i na ogólnych ich rezultatach. Pomimo
nieuniknionych słabości moralnych niektórych sług Kościoła,
pozostaje on zawsze szkołą tej nadprzyrodzonej świętości, której
muszą się wyrzec ze względu na swe ludzkie pochodzenie, sekty religijne
poza Kościołem stojące.
8. Jeśli
się sprowadzi świętość nadprzyrodzoną do nie wiem już jakich
przymiotów moralnych niższego porządku, do tego lub owego stopnia pomyślności
wojskowej lub kupieckiej, można będzie mniemać, że protestantyzm w
takiej świętości przewyższa katolicyzm; ale pytam raz jeszcze, czyż
to tej świętości chciał Chrystus i
czyż to tę świętość przyobiecał swemu Kościołowi? Ideał św. Pawła
w sprawie doskonałości chrześcijańskiej jest-że ideałem
protestanckich mężów stanu? W naszej katolickiej świętości trzymamy
się zasad, jakie Chrystus Pan zakreślił
swym uczniom w kazaniu wypowiedzianym na górze i w jego wzniosłych błogosławieństwach.
(Zob. art. Rewolucje w krajach katolickich i protestanckich).
9. Porównanie
moralności założycieli herezji powinno być czynione nie z tym lub owym
papieżem, nie z tym lub owym biskupem, wybranym dla opłakanej jego słabości
moralnej z długiego szeregu papieży i biskupów, lecz powinno być
czynione z samym założycielem katolicyzmu, z Jezusem Chrystusem, z
Piotrem i Pawłem, z apostołami i ewangelistami, z pierwszymi papieżami
i pierwszymi męczennikami. Skoro świętość naszych Ojców w wierze
potwierdza prawdziwość tej wiary, to cóż powiedzieć o pysze,
oszustwie, ambicji, niemoralności herezjarchów wszystkich wieków? I
niech oni nie przywłaszczają wyłącznie sobie świętości pierwotnego
Kościoła pod pozorem, że i my ją sobie przywłaszczamy, a oni mają równe
z nami prawo do tego. Nie, dziedzictwo to należy wyłącznie tylko do
spadkobierców w linii prostej, do
tych, co pomimo swych słabości a niekiedy nawet upadków, pozostali
przynajmniej wierni prawidłowemu następstwu pasterzy, fundamentalnej
opoce Kościoła, tradycji i hierarchii, ustanowionej przez Chrystusa w
gronie apostolskim. W innych artykułach niniejszego Słownika
wykazujemy ze stanowiska historii, że
wszelkie ulepszenia moralne, wszelkie trwałe udoskonalenie życia społecznego,
wszelka wyższa świętość osobista jest dziełem nie żadnego innego,
lecz tylko katolickiego Kościoła.
10. Prawda,
że czystość nauki ewangelicznej jest pierwiastkiem świętości Kościoła,
ale wcale nie jest jej logicznym dowodem. Katolicy zarówno jak i heretycy
przypisują sobie tę czystość nauki ewangelicznej, i aczkolwiek zdawałoby
się a priori, że przewaga
powinna by być po stronie religii dawniejszej i trwalszej, to jednak
przyznać trzeba, że pytanie to musi pozostać nierozwiązane dopóty,
dopóki trwać będą spory co do większej lub mniejszej wartości
poszczególnych religijnych wyznań i ich ewangelicznej nauki. Ponieważ
zaś idzie tu o wiarę i religię objawioną, przeto nikt wyrokować o jej
wartości nie może, tylko sam Bóg, który ją objawił. Lecz jakże
poznać ten wyrok Boży? Radząc się Biblii i z jej tekstami zestawiając
naukę każdego ze spornych wyznań. Ale tu właśnie jest największa
trudność z powodu wprost przeciwnych sobie tłumaczeń, przez rozmaite
wyznania nadawanych tekstom spornym.
Innej więc trzeba szukać drogi, innych znaków prawdziwych,
do jakich należy świętość na przykład, wzięta w takim znaczeniu, w
jakim była rozumiana zawsze w całym Kościele przed ukazaniem się
protestantyzmu.
11. Heretycy XVI
w. lekkomyślnie przypisywali sobie, że odnowili pierwotną świętość
chrystianizmu przez zniesienie Mszy św., wielu sakramentów, czci świętych
i czci obrazów, pewnych praktyk pobożnych, życia zakonnego itd.
Przyznajemy chętnie, że z niektórych miejsc należało
strzasnąć nieco pyłu, aby katolickiej budowie przywrócić całą jej
świetność, ale żeby gwoli tego należało samą budowę wywracać, i
żeby zupełne zniesienie wielu ważnych źródeł uświątobliwienia miało
pomagać do uświęcenia dusz i narodów, na to nigdy zgodzić
się nie możemy. Zapewne, że na porównanie obecnego stanu świata z
jego stanem dawniejszym inne mają criterium i
inną miarę heretycy, aniżeli katolicy, ale tym ostatnim przekazał to
ich criterium i tę ich miarę
Chrystus i apostołowie; te zaś sprawdziany jedynie są najdokładniejsze,
i zastosowanie ich do omawianej tu kwestii jasno dowodzi, że żadne
herezje, żadne sekty nie dały ludzkości więcej niż katolicy życia
nadprzyrodzonego, więcej życia chrześcijańskiego.
12. Na innym miejscu mówimy o cudach w
ogólności; przed chwilą wspomnieliśmy, co
należy sądzić o cudach zdziałanych w Kościele i poza Kościołem.
Dodamy tu tylko, że władza i wiedza katolicka są tak nadzwyczajnie
roztropne w ocenie faktów z pozorami cudowności, że możemy najzupełniej
zdać się na jej wyrok w podobnych
sprawach: otóż zanadto posiadamy wydanych przez władze kościelne wyroków
pozytywnych, żeby można było napadać na dowody wzięte z cudów a
przemawiające na korzyść Kościoła rzymskiego. Żadna herezja nie
powie o tym tyle, ile powie Kościół katolicki;
dlatego też w ogóle woli ona przeczyć najpewniejszym naszym cudom,
wystawiając tym samym na szwank wszelką pewność historyczną i naukową.
13. Kościół,
założony przez Chrystusa na zasadzie powagi, nie może dopuścić
swobodnego badania. Pochodzi ono z najzupełniej błędnego pojęcia aktu
wiary i reguły, czyli prawidła wiary, prowadzi zaś do rozpasania pojęć
i obyczajów, nie mającego nic wspólnego z żadną świętością, ani
przyrodzoną ani nadprzyrodzoną, ani teoretyczną ani praktyczną. Dzieje
sekt dawnych i nowożytnych obfitują w dowody, przeciwne tej dziwnej
pretensji uświątobliwienia i udoskonalenia ludzkości przez uwolnienie
jej od zbawiennego jarzma Kościoła.
Art. 3. Katolickość
Kościoła.
I. Kościół
Chrystusów powinien być katolicki: symbol
apostolski podaje katolickość Kościoła za artykuł wiary, powtórzony
przez wszystkie inne symbole. Katolickość znaczy powszechność:
powszechność znaczy rozszerzenie we wszelkim znaczeniu i w każdym
czasie z jednego jedynego ogniska, z jednego centrum jedności, z którego
wychodzi i do którego wraca nieskończone mnóstwo promieni. Kościół
katolicki zatem znaczy tyle, co Kościół
jeden jedyny, obejmujący w swym łonie wszystkie narody i wszystkie
czasy, jeśli one chcą współdziałać z łaską Bożą, która ich doń
wiedzie, i z nauką ewangeliczną, która ich doń powołuje. Synagoga, w
czasach gdy wykonywała prawne i Boże posłannictwo, była z istoty swej
ograniczona do ludu izraelskiego i do jego nielicznych prozelitów; gdyż
powołaniem jej było tylko przechować starodawne
obietnice odkupienia, figurycznie przedstawiać i przygotowywać przyjście
i dzieło Odkupiciela, a tym sposobem być latarnią morską narodom, pośród
których Bóg ją umieścił; nie była ona zatem katolicka ani z prawa
ani w rzeczywistości.
Chrystus
spełnił proroctwa i zastąpił figury rzeczywistością. Rozerwana
niegdyś przez rozproszenie ludzi i pomieszanie języków, pierwotna jedność
i powszechność nadprzyrodzonej społeczności została wznowiona i
rozwinięta w Kościele. Królestwo Mesjasza żadnych nie powinno
znać granic; owczarnia Jego nie wyklucza nikogo; światłość Jego świeci
dla wszystkich, ewangelia Jego będzie opowiadana wszelkiemu stworzeniu,
wszak napis na krzyżu Jego ułożony był w trzech językach ówczesnego
cywilizowanego świata; nikt nie wątpi, aby dzieło
Jego nie było katolickie; skrupuły św. Piotra co do opowiadania
Ewangelii poganom rozwiało owo sławne widzenie, będące jednocześnie
aluzją do arki Noego, w której wszystek rodzaj ludzki ocalony został w
osobie swych ostatnich od zagłady ocalonych przedstawicieli.
Apostołowie tedy dzielą pomiędzy siebie świat cały; wiara rzymska
jest przepowiadana i wysławiana już za życia św. Pawła po całym świecie;
cudowny dar języków wspomaga i usprawiedliwia tę naukę prawdziwie
katolicką. Od drugiego wieku począwszy
sam ten wyraz "katolik" jest zwykłym przymiotnikiem Kościoła
rzymskiego, i służy za nazwę wyróżniającą go od sekt heretyckich,
które bywają uważane za umiejscowione
z prawa i z rzeczywistości, jako ograniczone do jednego tylko języka, do
jednego kraju, do jednej warstwy ludności. Sekciarze ówcześni – zarówno
jak późniejsi – usiłowali sobie przyswoić ten tytuł katolickości,
a dla prawdziwego Kościoła wynaleźć inne tytuły, śmieszne a nieraz
ubliżające. Ale podwójne to ich usiłowanie pozostało bez skutku: sami
nie mogli się doczekać nazwy katolików, a Kościołowi rzymskiemu nie
przeszkodzili być i zwać się katolickim. Katolickość tedy jest pewnym
i jawnym znakiem społeczeństwa nadprzyrodzonego, założonego przez
Chrystusa, a my moglibyśmy już z tego samego zawnioskować,
że tylko sam Kościół rzymski może sobie przypisywać ten chwalebny
przywilej, gdyż zarówno cała historia jak chrześcijańska tradycja
zgodnie utożsamiają dwie te nazwy: Kościół katolicki i Kościół
rzymski.
Atoli, zanim ostatecznie do tego wniosku
dojdziemy, określimy dokładnie podług
Ewangelii i Ojców Kościoła pojęcie katolickości.
1)
Katolickość, jest to powszechność w czasie przez
wszystkie wieki; ale ponieważ ta kwestia łączy się z apostolskością,
o niej przeto na razie mówić nie mamy potrzeby.
2)
Katolickość jest to powszechność w prawdzie, w
zupełności posiadanej i w zupełności ogłaszanej światu, ale pod tym
względem katolickość nie więcej jest znakiem Kościoła,
aniżeli czystość nauki ewangelicznej.
3) Katolickość
jest to powszechność w środkach zbawienia, z których żaden nie
jest opuszczony lub zaniedbany; ale to jeszcze nie zdaje się nam być
prawdziwym znakiem Kościoła, tak samo jak:
4)
Powszechność w owocach zbawienia.
5) Właściwe
i apologetyczne znaczenie katolickości jest to powszechność w przestrzeni,
w rozciągłości, w rozszerzeniu, w
zastosowaniu do rodzaju ludzkiego.
Zauważyliśmy
już wyżej, że jedność nieodzownie jest potrzebna katolickości, która
nie jest liczbą jakąś niepowiązaną, nie jest wielością rozproszoną,
tłumem rozpierzchłym i rozrzuconym, lecz jest liczbą ściśle spojoną,
wielością o węźle społecznym niezniszczalnym, tłumem wtłoczonym w
ramy potężnej hierarchii. Otóż, jedność, przez Chrystusa Jego dziełu
nadana, nie jest jednością jakąkolwiek, dowolną, abstrakcyjną: jest to
jedność w świętym Piotrze i w jego następcach, jedność
hierarchiczna, rzymska. A
zatem, rzeczywista i konkretna katolickość, jaką Chrystus udzielił
swemu Kościołowi, obejmuje w sobie, jako pierwiatek essencjonalny i
formalny, rzymskość. Nazwy: katolicki i rzymski
nie są bezwzględnie synonimami, ale
nawzajem przypuszczać się każą, gdyż żadna z nich, wzięta
oddzielnie, bez tego wzajemnego przenikania się nie może być tym, czym
ją chciał mieć Chrystus.
Co się
tyczy ilości przestrzeni i rozciągłości, wymaganej na to, by katolickość
istniała, co do rozmiarów tego znaku Kościoła, jeśli się można tak
wyrazić, to zdaje mi się, że one łatwo określić się dadzą, skoro
się zważy na dwie rzeczy, absolutnie wymagane do istnienia Kościoła:
na działanie jego na świecie
i na współdziałanie z nim ludzi.
Jak zbawcza wola Odkupiciela rozciąga
się do wszystkich dusz ludzkich, żadnej z nich nie wyłączając od
udziału w łaskach do zbawienia koniecznych, tak samo też wola czyli
zbawcze posłannictwo Kościoła, ustanowionego przez Chrystusa dla
dalszego prowadzenia Jego dzieła odkupienia, rozciąga się do wszystkich
ludzi, do wszystkich jednostek, niosąc wszystkim w skutecznej ofierze
zewnętrzne środki zbawienia, Bożą mocą ustanowione dla ich zbawienia.
Pod tym względem Kościół jest absolutnie
katolicki, bez żadnych zastrzeżeń powszechny, i to począwszy od
pierwszej chwili swego istnienia.
Atoli,
zbawcza wola i łaski Zbawiciela tylko pod tym warunkiem bywają w zupełności
skuteczne, jeśli ludzie chętnie się na nie zgadzają i z nimi współdziałają;
ponieważ zaś warunek ten, niestety, w niezliczonym mnóstwie wypadków
nie bywa zachowywany, przeto skuteczność odkupienia ograniczała się do
bardzo szczupłych rozmiarów; wielu jest powołanych, ale mało
wybranych. Czyżby z tego miało wynikać, że Zbawca nie jest
powszechny, że krew Jego nie za wszystkich została wylana? Wcale nie,
tylko z tego wynika, że aczkolwiek bez nas jesteśmy powołani, bez nas
jednak nie możemy być zbawieni. Toż samo się ma z Kościołem: jest on
katolicki przez swe posłannictwo,
przez swą władzę, przez swą moc zbawczą, przez swój prozelityzm,
podtrzymywany łaską niebieską, która sama jedna może dokonywać
prawdziwych nawróceń; ale katolickość ta nie mogłaby się
urzeczywistnić w faktach zewnętrznych, gdyby jednostki i narody nie zgodziły
się słuchać nauki i iść za wołaniem łaski. Opór z ich strony, ociąganie
się, apostazja, wcale nie pozbawiają Kościoła katolickości życia,
posłannictwa i działania; jak był on katolicki już w dni pierwszych
Zielonych Świątek, zanim jeszcze słowo Piotrowe
zdziałało pierwsze nawrócenia, tak samo był katolicki, gdy pierwociny
apostolstwa, ów pusillus grex
przepowiedziany przez Odkupiciela, był zamknięty w samej tylko
Jerozolimie, gdy cały zawierał się w katakumbach lub na pustyniach, gdy
był zdruzgotany przez okropny najazd barbarzyńców, i gdy dziś jeszcze
zdaje się być maleńką tylko owczarnią w porównaniu z setkami i
setkami tysięcy ludzi, żyjących w mahometanizmie, buddyzmie i w chrześcijańskich
herezjach. Katolickość zatem, jako znak Kościoła, nie jest sprawą z
zakresu arytmetyki i geometrii, albo statystyki lub geografii. Zapewne, że
Duch Święty, który go ożywia w apostolskich walkach, bezustannie
dostarczać mu będzie nowych zdobyczy i łamać przed nim będzie
najtwardsze zapory. Ale nie dla tego będzie
on więcej katolicki, aniżeli poprzednio, że o jakiś milion dusz więcej
liczyć będzie zwolenników, że wysyłać będzie misjonarzy w kraje
dotychczas nieznane; tak samo jak nie będzie mniej katolicki dla tego, że
lud jakiś odeń odpadnie, albo że
gorący klimat lub zatruta strzała człowieka dzikiego zniszczą działalność
misjonarską na całym jakimś kontynencie: istotowa, zasadnicza,
apologetyczna katolickość polega na posłannictwie i na skutecznej a
przez łaskę Bożą rzeczywiście podtrzymywanej woli opowiadania
Ewangelii wszystkiemu stworzeniu bez różnicy
plemion i narodowości, obyczajów i prawodawstwa.
II. A teraz
pytamy, jakiż jest prawdziwy Kościół Chrystusów, i z góry
odpowiadamy: jest nim Kościół katolicki. Ale któryż to jest z szeregu
istniejących Kościołów? Czy Kościół Rzymski? Czy on ma prawo nazywać
się katolickim z wyłączeniem innych? Czyż Kościół katolicki nie
jest ogółem wszystkich po świecie rozproszonych gmin chrześcijańskich?
Czyż każda z nich nie stanowi dla siebie katolickości, tak jak
stanowi chrześcijańskość dla siebie, a każdy chrześcijanin czyż nie
jest katolikiem?
1. Jedność
konkretna i historyczna, dla katolickości Kościoła konieczna, a
mianowicie, jedność w św. Piotrze i w jego następcach znajduje się
tylko w Kościele rzymskim: a zatem sam tylko Kościół rzymski jest
katolicki; i żadna parafia, żadna osoba nie może się zwać katolicką,
jeśli dodać nie może, że jest rzymską, – wiary rzymsko-katolickiej.
2. Wielość
razem złączonych sekt heretyckich, nie może utworzyć Kościoła
katolickiego, dopóki się nie złączy ze Stolicą Apostolską Rzymską;
nie można by przeciwstawiać wszystkich Kościołów dysydenckich Kościołowi
rzymskiemu dla wykazania, że liczbą swych wyznawców równają się lub
nawet przewyższają liczbę wyznawców Kościoła katolickiego:
pomimo swej liczby nie stanowią one jednego Kościoła,
lecz pozostają zawsze sektami.
3. Tym
bardziej nie można przeciwstawiać liczbie katolików liczbę wszystkich
pogan, mahometan, żydów, protestantów; bez wiary Chrystusa nie masz Kościoła;
nadto dziecinny to iście argument albo raczej dziecinna to zabawka
rozdymać do olbrzymich rozmiarów statystykę niewierzących lub
niechrzczonych, by przygnieść nią Kościół rzymski; jednego to tylko
dowodzi, a mianowicie, olbrzymiej siły, jaką na nieszczęście posiada
ród ludzki do opierania się łasce Chrystusowej i działaniu
Chrystusowego Kościoła.
4. Nie masz chrześcijańskości
przewyższającej poszczególne Kościoły i wynikającej z ich
przypadkowego i sztucznego ugrupowania: ta ich chrześcijańskość nie
jest społeczeństwem, prawdziwa katolickość, założona przez
Chrystusa, do niego się nie odnosi. Nie każdy chrześcijanin jest tym
samym katolikiem.
5. Wskutek charakteru swego extraterytorialnego,
wskutek swego pochodzenia niezależnego od czynników świeckich, wskutek
posłannictwa międzynarodowego, albo raczej ponadnarodowago, Kościół
rzymski jest bezwzględnie katolicki, dostępny dla wszystkich, jak św.
Paweł, oddający się wszystkim, i dozwalający wszystkim jednoczyć się
z sobą w sferze, wyższej ponad wszelkie podziały geograficzne lub
etnograficzne, ponad wszelkie swary polityczne lub społeczne, ponad
wszelkie sprawy czysto ludzkie i doczesne.
6.
Przeciwnie zaś, sekty heretyckie są historycznie terytorialne
i narodowe, to jest wyszłe z ruchu wyłącznie
miejscowego i nie mające, rozumie się, na względzie zjednoczenia
wszystkich ludzi wokoło centrum kościelnego, określonego przez
Chrystusa. W herezjach trudno dopatrzyć ducha prozelityzmu, pochodzącego
z pobudek czystej nadprzyrodzonej miłości; nie ma w nich ani
materialnego pierwiastku katolickości,
którym jest prawna i faktyczna nieograniczona rozciągłość, ani też
pierwiastku formalnego, którym jest jedność rzymska, służąca za
ognisko i za bodziec do tego rozszerzania się w przestrzeni. A przeto nie
w nich szukać trzeba prawdziwego Kościoła
Chrystusowego.
7. Zgodnie
z tym cośmy powiedzieli o wewnętrznej łączności zbawczej woli Bożej
z katolickością Kościoła, wnioskujemy tu wreszcie, że ta wola Boża
spotyka się wyłącznie i jedynie w Kościele rzymskim: Komuż to bowiem
jeśli nie św. Piotrowi i apostołom powierzył Chrystus wykonanie swego
zamiaru zbawienia wszystkich ludzi drogą głoszenia nauki wiary i
udzielania Sakramentów św.? Komuż, jeśli nie Piotrowi znowu powierzył
On razem z kluczami swego Królestwa władzę przyjmowania do Kościoła
i wprowadzania do nieba? Komuż znów, jeśli nie temuż Piotrowi i apostołom,
obiecał swą asystencję przy spełnianiu tego widocznie nadludzkiego
zadania? Tymczasem, gdzież ci apostołowie, gdzie ich dziedzictwo, gdzie
jest ciąg dalszy ich zbawczego działania?
W samym tylko św. rzymskim Kościele; gdyż poza papieżem nie masz następcy
Piotra, a poza episkopatem nie masz następców apostołów. A zatem wola
Boża zbawienia ludzi oraz widzialne i niewidzialne środki
urzeczywistnienia tej woli Bożej znajdują się tylko
w Kościele rzymskim; i katolickość, taka jak ją Chrystus pojmował i
chciał, znajduje się tylko w tymże Kościele. Sekty heretyckie, o których
tu mowa, są fałszywymi owczarniami wąskimi i zamkniętymi: tylko sam Kościół
rzymski jest prawdziwą owczarnią powszechną, otworem stojącą dla
zbawienia wszystkich.
III. Aczkolwiek z
góry rozwiązaliśmy zarzuty, podnoszone przeciw naszemu założeniu, to
jednak streścimy tu główniejsze z nich przynajmniej:
1) Katolickość
oparta na jedności, zwłaszcza na jedności rzymskiej, jest wynalazkiem
papistowskich teologów, opartym na dowodach pozornych raczej, aniżeli
poważnych.
2) Zresztą, nie
ma takiej religii, która by się mogła zwać katolicką, zarówno
rzymska jak inne, rzymska może nawet mniej, niż inne.
3) Boć jeśli
ona była katolicka nawet wtedy, gdy jeszcze była bardzo nieliczna, w
pierwszym okresie swego istnienia, to dla czegóż by sekty protestanckie,
nawet mniej rozpowszechnione aniżeli ona, nie miały być katolickimi
teraz, jak ona była wówczas?
4) Papiescy teologowie
wyznają, że religia ich stała się katolicką dopiero po długim
okresie czasu; a nawet i potem katolickość jej nastąpiła nie od razu,
lecz powoli w miarę przechodzenia religii z kraju do kraju: otóż, kto
może na tyle przewidzieć przyszłość, iżby mógł twierdzić,
że i heretyckie sekty nie dojdą z czasem do całkowitego rozkwitu, albo
że i one też nie odbędą tej pielgrzymki po całym świecie, wystarczającej
do katolickości?
5)
Wreszcie, jeśli romanizm jest wszędzie, to protestantyzm również jest
wszędzie; jeśli romanizm rozwija pod każdym względem gorliwą
propagandę, to protestantyzm czyni toż samo, a nawet i więcej;
wreszcie, jeśli romanizm stosuje się i nagina do wszystkich okoliczności
i do wszystkich zewnętrznych wymagań, to bardziej jeszcze protestantyzm,
który jest tak niewybredny, że wszystko obejmuje w swym obszernym
dogmatyzmie i swobodnej moralności.
IV. Odpowiedź.
l-o Nasza teoria katolickości bynajmniej nie
jest jakąś hipotezą lub sztuką jakąś obrończą, lecz stwierdzeniem
i wyrażeniem faktu, najoczywiściej zawartego w historii ewangelicznej.
Sformułowanie tej katolickości, takie jakieśmy wyżej podali, bardzo
wyraźnie występuje naprzód z rozbioru, a następnie z całości słów
i czynów Chrystusa.
2-o Kościół
rzymski może i powinien zwać się katolickim z powodu swego urządzenia,
swej samodzielności i niezależności, z powodu swego Boskiego posłannictwa
i środków, do jego spełnienia sobie udzielonych. Że miliony ludzi
pozostają Kościołowi obce, dowód to tylko, że ludzie są wolni, i że
Bóg nie czyni wiecznie samych tylko
fizycznych i moralnych cudów, jakie by musiał czynić od osiemnastu wieków
i na każdym kroku, by nikt się nie mógł uwolnić z pod działania Jego
Kościoła; ale to jeszcze nie dowód, aby ten Kościół nie był
powszechny czyli katolicki w wyłożonym
powyżej znaczeniu. Arytmetyka i statystyka nic w tej sprawie nie znaczą;
cóż to bowiem znaczy, że jakaś sekta posiada o wiele milionów
zwolenników więcej aniżeli Kościół, jeśli jej zbywa na tej
indywidualności, na tej jedności, która się zowie Piotrem,
synem Jana, i która powinna dźwigać na sobie całą budowę? Miliony
sekciarzy protestanckich, anglikańskich, kalwińskich nie większego
nabawiają nas kłopotu, jak miliony buddystów lub mahometan; ani tamci
ani ci nie stanowią Kościoła, tym
mniej przeto mogą być Kościołem katolickimi!
3-o Niepodobna
zatem przyrównywać sekty dzisiejsze do Kościoła pierwotnego.
Jakkolwiek był on nieliczny, posiadał jednak zawsze trzy pierwiastki,
stanowiące istotę katolickości: jedność, siłę rozszerzania się i
zbawcze posłannictwo. Liczne czy nieliczne, sekty heretyckie żadnego z
tych pierwiastków nie znają.
4-o W błędzie są
ci, co myślą, że Kościół dopiero stopniowo stawał się katolickim,
a jest nim jedynie wskutek swego przechodzenia z kraju do kraju. Sąd taki
jest połowiczny, zamyka bowiem oczy na wewnętrzne pierwiastki katolickości,
a sądzi z jej zewnętrznych danych, z pozorów, w naszym rozumieniu
rzeczy, drugorzędne zajmujących miejsce.
5-o
Przyznaję, że protestantyzm jest bardzo rozpowszechniony, bardzo żarliwy
w dalszym rozszerzaniu się, bardzo wyrozumiały na przesądy, to znaczy
na namiętności swych prozelitów; ale apostolat katolicki nie ustępuje
protestanckiej propagandzie pod względem rezultatów ilościowych, zwłaszcza
uczciwie zdobytych i stałych, a co najważniejsza, katolickość
naszego Kościoła jest rezultatem siły jego wewnętrznej i odśrodkowej:
ducha prawdy, ducha świętości, Boskiej asystencji, podczas gdy liczebność,
elastyczność i wyrozumiałość protestancka jest skutkiem czynników
zewnętrznych i materialnych, skutkiem
słabości natury ludzkiej, od której w protestantyzmie wszystko się
zaczyna i na której wszystko się kończy.
Art. 4. Apostolskość.
I. Już
Symbol Nicejski wspomina wyraźnie o apostolskości Kościoła,
będącej przedmiotem naszej wiary. Można by ją nazwać powszechnością
w czasie, tak jak katolickość jest powszechnością w przestrzeni: obie
są promieniami jedności, i jak jedność, świętość, katolickość,
tak samo i apostolskość jest własnością wyłączną, jest znakiem
charakterystycznym i odróżniającym prawdziwy Kościół
Chrystusów.
W znaczeniu
etymologicznym jest to tożsamość Kościoła, uważanego w jakiejkolwiek
chwili jego trwania, z Kościołem, jaki urządzili apostołowie a zwłaszcza
św. Piotr podług rozkazu i pomocy Chrystusa.
Mówiąc ściślej
i więcej teologicznie, apostolskość jest to społeczna tożsamość
dzisiejszego Kościoła z Kościołem w pierwszych chwilach istnienia,
trwanie w nim tejże samej władzy, tegoż samego celu i tychże samych środków.
Gdyby ten Kościół od zejścia apostołów zmienił swe przeznaczenie,
organizację, działalność, zarząd,
przestałby być już dziełem Chrystusa i apostołów. Takie jest oto pojęcie
apostolskości, takie jest jego apologetyczne znaczenie.
Ale czy
Chrystus chciał, aby Jego Kościół był apostolski, to jest aby trwał
zawsze w ścisłej tożsamości zasad i organizacji? Odpowiadam na to
pytanie podwójną uwagą. l-o Poprzednio już wykazaliśmy wiecznotrwałość
Kościoła, zbyteczna byłaby zatem znów do tej kwestii powracać. Otóż
2-o rzeczona wiecznotrwałość pojąć się nie da bez zapewnienia Kościołowi
trwania, tożsamości organizacji i hierarchii, o czym zaraz mówić będziemy.
Apostolskość zatem tak samo należy do istoty Kościoła, jak jedność,
świętość i katolickość. I w rzeczy samej, Chrystus ustanowił w Kościele
władzę, na której temu Kościołowi nigdy
zbywać nie powinno: władzę Piotrową, władzę opoki, władzę
fundamentalną, konieczną do każdej budowy, "a bramy piekielne
nie przezwyciężą go". Ustanowił w Kościele kolegium Apostołów,
z którymi zobowiązał się być aż do skończenia świata (Mt.
XXVIII, 20; Jan XIV, 15). Ustanowił Chrystus
w Kościele ofiarę wieczną razem z kapłaństwem, które ma trwać aż
do Jego powtórnego widzialnego przyjścia na sąd ostateczny (I Kor. XI,
28; Hebr. VII, 64). Toteż w koniecznym następstwie tego ustanowienia Bożego
apostołowie wybrali sobie następców, w których by się uwieczniło ich
posłannictwo i władza (Tyt. I, 5; II Tym. II, 2). Chrześcijańska starożytność
bez żadnego wahania głosi, że Piotr zawsze żyje, zawsze naucza i rządzi
Kościołem w osobie swych następców, rzymskich biskupów;
nie waha się dalej uznawać w episkopacie katolickim dziedzictwa i
spadkobierców apostołów; uznaje ona za katolickie tylko te Kościoły
partykularne lub diecezje, które założone były bezpośrednio przez
apostołów i pozostały w jedności z księciem tychże Apostołów, albo
też te tylko, które w późniejszych ustanowione czasach, przez zależność
hierarchiczną zostały zaszczepione na wiecznie żywym pniu Kościoła
rzymskiego. Skoro kto przypisuje sobie nowe jakieś i nadzwyczajne posłannictwo,
żądają odeń natychmiast nie aby
dowiódł go niezaprzeczonymi jakimiś cudami, lecz aby je usprawiedliwił
kategorycznym i rozstrzygającym dowodem swej uległości dla Kościoła;
Zbawiciel bowiem powiedział: "a jeśliby kto Kościoła nie słuchał
niechaj będzie jako poganin i celnik" (Mt.
XXIII, 17), a św. Paweł dodaje: "ale choćby my, albo anioł z
nieba przepowiadał wam mimo to, cośmy wam przepowiadali, niech będzie
przeklęctwem" (Gal. I, 8).
Już z
podanych wyżej pojęć można było wywnioskować, że pierwiastkiem
apostolskości najbardziej istotowym a jednocześnie najpochwytniejszym
jest zgodność wiary, praktyk, hierarchii dzisiejszego Kościoła
rzymskiego z pierwotnym Kościołem rzymskim; a to nie tylko dla tego, że
żaden Kościół nie jest tak na widowni, tak znany, tak dla wszystkich
dostępny, jak Kościół rzymski, lecz nade wszystko dla tego, że jest
On Stolicą Księcia Apostołów, Stolicą Apostolską, jak ją nazywa cała
chrześcijańska tradycja; apostolskość rozlana po całym ciele Kościoła
katolickiego, w Kościele rzymskim jest silniejsza, świetniejsza
i bardziej namacalna. I oto inna jeszcze przyczyna tego ważnego faktu:
gdy inni biskupi mogą odstąpić od wiary i muszą być w niej umacniani
przez Biskupa Rzymskiego, gdy inne Kościoły mogą zniknąć pod działaniem
herezji i nie zaliczać się nadal do
szeregu diecezji katolickich, to ani Biskup rzymski nie może się
sprzeniewierzyć swemu posłannictwu najwyższego nauczyciela Kościoła,
ani też stolica jego nie może nigdy być zniesiona, gdyż to równałoby
się zniesieniu i upadkowi samego Kościoła. Papież zatem
jest w szczególny sposób stróżem i przedstawicielem apostolskości,
jest on Panem Apostolskim, Dominus Apostolicus,
jak go nazywa liturgia katolicka. Stąd pochodzi ów dawny i częsty
bardzo zwyczaj, gdy szło o ocenę kanonicznego stanowiska jakiegoś
oddzielnego Kościoła, jakiegoś ludu, sekty lub osoby jakiejś, badania
po prostu stosunku ich do Rzymu: jeśli stali z nim w łączności,
natychmiast uznawano ich apostolskość, jeśli zaś byli odeń odłączeni,
tym samym już uważano ich za nowatorów.
II. Jeśli teraz
sobie samym postawimy to pytanie, jeśli zechcemy wiedzieć, jakim jest
prawdziwy Kościół Chrystusów, ten sam sposób rozwiązania kwestii
stanie przed naszymi oczyma: gdzie jest apostolskość? gdzie jest przede
wszystkim apostolskość rzymska?
l-o Nie ulega wątpliwości,
że wszystkie diecezje Kościoła rzymskiego są obdarzone tą apostolskością.
Albo są one bowiem założone przez Apostołów i ani nie zeszły nigdy z
drogi przez nich wytkniętej, ani się nie odłączyły od jedności ze
Stolicą Apostolską, albo też zostały założone już po śmierci
apostołów, wczoraj na przykład lub dzisiaj, ale stały się
apostolskimi przez swe pochodzenie od hierarchii apostolskiej i przez współudział
w społecznym życiu Kościoła rzymskiego. Że zwłaszcza Rzym jest
rzeczywiście apostolski, nie można wątpić
o tym; od św. Piotra aż do Leona XIII następstwo papieży trwało
nieprzerwanie, i żadna istotowa zmiana nie zaszła w urzędzie, spełnianym
początkowo przez samego Piotra a następnie przekazanym jego następcom.
Były wprawdzie jakieś odszczepieństwa, jakieś bezkrólewia, jakieś
elekcje niewyraźne i wątpliwe, lecz pomimo to wszystko, przekazywanie władzy
papieskiej dopełniało się rzeczywiście i wiernie; Piotr żyje dziś
jeszcze w swym jedynym i prawowiernym następcy Leonie XIII. A zatem Kościół
Rzymu, cały jak jest Kościół
rzymski, jest prawdziwym Kościołem Chrystusa.
2-o A czy
sekty protestanckie mogą się nazywać apostolskimi? Bynajmniej. Jakże
bowiem można przypuszczać, aby taki Luter, Kalwin, Henryk VIII, Knox i
inni pseudoreformatorowie byli następcami apostołów, a ich reforma –
logicznym i chronologicznym dalszym ciągiem pierwotnego Kościoła?
Prawda, że oni się chlubili tym, iż sprowadzili chrystianizm do
pierwotnej czystości, ale – jakkolwiekby było – czyż otrzymali oni
od jakiego apostoła lub męża
apostolskiego inwestyturę duchowną, która by ich postawiła w szeregu
hierarchii, i która by tym samym wykluczyła zeń wszystkich papieży i
wszystkich biskupów, począwszy na przykład od IV w. a skończywszy na
w. XVI? Jedno z dwojga bowiem, albo pseudoreformatorowie
są w posiadaniu apostolskości, a wtedy cały Kościół jest jej
pozbawiony od dziesięciu przeszło wieków, czyli że od owego czasu już
on nie istnieje, albo też on to właśnie posiadał przymiot apostolskości
wtedy, gdy protestantyzm się przeciw niemu
zbuntował; a ponieważ bunt przeciw prawemu Kościołowi nie mógł
unicestwić jego praw poprzednio istniejących, a stworzyć inne jakieś w
ich miejsce, przeto z tego wynika, że protestantyzm jest absolutnie
pozbawiony apostolskości, bez której nie masz prawdziwego
Kościoła Chrystusowego. Protestantyzm zatem nie jest prawdziwym Kościołem.
III. Przeciw temu
stawiają następujące zarzuty: l-o teologowie katoliccy pojmują
apostolskość w sposób nieco zanadto ciasny: alboż to rozwój i
przemiany w ludzkości nie mogą przeniknąć do Kościoła? czyż to
protestantyzm nie jest tak samo apostolski, jak nowożytny romanizm, jak
ultramontanizm, jak watykanizm?
2-o Podobnie też
skutkiem nieznośnej jakiejś pretensji, ciż sami teologowie utożsamiają
apostolskość z rzymskością; a stąd wnioskują o Boskości swego Kościoła,
lekceważąc Kościoły inne, które przecież mają też same, jeśli
nawet nie lepsze od niego samego prawa.
3-o Ponieważ
protestantyzm otrzymał od Boga posłannictwo nadzwyczajne i nowe zesłanie
tegoż samego Ducha Bożego, który urobił pierwszych apostołów, przeto
od tego Zwierzchnika Bożego może on niezaprzeczenie sobie przypisywać
przymiot apostolskości; zresztą, złożył on namacalny dowód tego w
czystości swej nauki i obyczajów, zgodnych ze szczerością pierwotnej
Ewangelii.
4-o Przeciwnie,
ambicja papieży, zepsucie duchowieństwa, sofizmaty rzymskich teologów i
kanonistów, przede wszystkim zaś zasady prymatu i nieomylności
papieskiej, ustanowione na Soborze Watykańskim, z gruntu wywróciły
pierwotną tradycję w Kościele katolickim, pozbawiły go apostolskości
i sprowadziły go do stanu sekty najzupełniej nowożytnej, bez korzeni i
bez żadnej spójni z przeszłością.
5-o Zresztą do
zburzenia tej ciągłości hierarchicznej, którą się tak głośno
chlubią katolicy, wystarczają owe bezkrólewia, gorszące a przeciągłe
antypapiestwa i schizmy, owe niepewności historyczne, występujące w
katalogach papieży.
6-o A wreszcie,
po co to zajmowanie się takim ciasnym formalizmem? Wznieśmy się wyżej
ponad te drobnostki archeologów i genealogów, a uznajmy za prawdziwych
chrześcijan wszystkich tych, którzy, skądkolwiek przychodzą, modlą się
do Ojca niebieskiego w imię Jezusa Chrystusa.
IV. Odpowiedź na
powyższe trudności ostatecznie utrwali w umyśle czytelnika prawdziwe
pojęcie i prawdziwe zastosowanie znaku apostolskości.
1-o Prawda,
że wielkie wstrząśnienia, jakie ludzkość przechodzi, muszą znajdować
oddźwięk w Kościele; a gdyby ten Kościół był społeczeństwem
ludzkim, nie można by żądać od niego dowodów apostolskości. Ale Kościół
jest dziełem Bożym; jest on przedmiotem nadprzyrodzonej Boskiej
asystencji; powinien pozostawać w warunkach, do istoty jego należących,
w jakich ustanowił go Chrystus; zmiany, jakim podlegać będzie, są to
zmiany tylko przypadkowe; rozwój jego, postęp jego dokonywać się będzie
zawsze w porządku i w hierarchii, jaką mu Chrystus oznaczył; będzie się
wzmagał, ale nie zmieni swej natury; konary jego, kwiaty i owoce nigdy
nie będą innego gatunku, aniżeli jego pień i korzenie; nigdy nie
przekroczy on zasadniczej ustawy, jaką mu nadano;
nie poweźmie innej organizacji ani innej ewangelii od tej, jaką od swego
Założyciela otrzymał. To co pogardliwie nazywają niektórzy
romanizmem, watykanizmem, ultramontanizmem, jest to tylko Kościół,
rozwijający się i w ten sposób postępujący naprzód pod
opatrznościowym działaniem Ducha Świętego w szanownym zakresie
nadprzyrodzonego jego urzędowania, bez żadnego zboczenia i błędu. Nie
można zaś tego powiedzieć o sektach heretyckich; są one wyłomem,
rokoszem, rewolucją, jawnym a czelnym nowiniarstwem, nie reformą
lecz burzeniem dzieła Bożego i zgubną próbką ludzkiego budowania.
Protestantyzm ze wszystkimi swymi formami żadną miarą nie jest
apostolskim, Kościół zaś katolicki jest nim najzupełniej.
2-o W
sprawie niniejszej utożsamiamy to tylko, co utożsamił sam Chrystus. Jeśli
powiadamy, że apostolskość jest w Rzymie bardziej istotowa, bardziej
silna, bardziej widzialna, aniżeli w Kościołach partykularnych, – w
centrum bardziej, aniżeli na krańcach, w sercu więcej, aniżeli w kończynach
Kościoła, to dla tego, że tak chciał
Chrystus, gdy czynił z Piotra niezłomną podstawę i nieomylnego
nauczyciela swego Kościoła. My, katolicy, nic w Kościele nie zmieniamy,
do żadnych sofizmatów się nie uciekamy; twierdzimy tylko, że Kościół,
aby być apostolskim, powinien zostawać
w ścisłej łączności z Księciem Apostołów, gdyż
sami nawet apostołowie, gdyby się byli odłączyli od swego
zwierzchnika, ipso facto przestaliby
być apostołami.
3-o
Nadzwyczajne owo posłannictwo, jakim się chełpi protestantyzm,
najmniejszego na swą korzyść nie może przytoczyć dowodu: posłannictwa
bowiem jego ani nie zapowiedziały proroctwa, ani nie potwierdziły cuda.
Stoi ono w wyraźnym przeciwieństwie do poprzednio już istniejącego
prawa Kościoła, którego to prawa nie może przeważyć prosta jakaś
pretensja, a tym mniej grzeszny i
zuchwały rokosz. Twórcy tak zwanej reformacji nie odznaczali się takimi
obyczajami, które by znamionowały nowe i cudowne zesłanie Ducha Świętego.
Nie więcej też pochwały są godne praktyczne rokoszu ich następstwa
zarówno w życiu osobistym jak społecznym.
Co zaś do mniemanej czystości ich nauki, powiedzieliśmy wyżej, że nie
można uważać jej za znak
prawdziwości Kościoła.
4-o Grzechy
i błędy papieży i papistów, z taką lubością przytaczane i tak
swobodnie powiększane przez nieprzyjaciół Kościoła, w niczym nie
zmieniły jego istotowego układu; pomimo tych braków nie przestały
istnieć w Kościele rozwój i postęp, nie zaś rozkład i upadek. Prace
teologów i kanonistów, pomimo ich niedoskonałości, którym prawdziwie
nie ma się co dziwić i nimi się
gorszyć, służyły do prawidłowego, normalnego, prawowiernego, opatrznościowo
zarządzonego postępu w prawach, zakreślonych przez Chrystusa; żadnych
w tym rozwoju nie masz nowości albo sprzeczności, lecz tylko mądre i
logiczne wywody, nowe zastosowania zasad,
stałych i niewzruszonych w swej boskiej płodności. Tak zostały określone
na Soborze Watykańskim nieomylność i prymat
papieża. A przeto apostolskość Kościoła rzymskiego nie utonęła w
tym soborze tak samo jak nie utonęła w poprzednich; owszem, uwydatniła
się raczej z większą siłą i jasnością, okazując się być podporą
i poręką apostolskości wszystkich innych Kościołów, zgodnie z
ustanowieniem samego Chrystusa i stałą tradycją chrześcijańskich wieków.
5-o Niedokładne
ma pojęcie o przekazywaniu władzy apostolskiej ten, kto nam zarzuca wątpliwości,
zaszłe w przedmiocie pewnych papieskich elekcji, – schizmy, jakie z
nich wynikały, – bezkrólewia, zachodzące pomiędzy śmiercią jednego
a obiorem drugiego papieża. Zdaje się on wyobrażać sobie, jakoby
rzeczone przekazywanie władzy
papieskiej powinno się spełniać natychmiastowo, mechanicznie, na
podobieństwo fizycznego ruchu, przekazywanego przez jedną siłę
drugiej. Tymczasem tak nie jest. Przekazywanie to jest faktem porządku
moralnego, poddanym warunkom określonym
przez samą naturę społeczeństwa kościelnego i przez dekrety właściwej
władzy. Ponieważ zaś ta władza uznaje za właściwe poddać wybór
nowego papieża uznaniu św. Kolegium kardynałów, przeto oczywiście
wynika z tego bezkrólewie mniej lub więcej przeciągłe, w
czasie którego Kościół istnieje, ale istnieje w stanie anormalnym
niezupełnym, wyczekując swego zwierzchnika, swego pasterza i najwyższego
nauczyciela. Z chwilą swego obioru, jakkolwiek długą byłaby zwłoka,
nowo obrany papież otrzymuje dziedzictwo Piotrowe
razem z biskupstwem rzymskim i zaczyna być nowym ogniwem w świętym łańcuchu
apostolskości. Gdyby po jego wyborze, a przed jego śmiercią lub
zrzeczeniem się godności zaszedł nowy obiór papieża, byłby to obiór
żaden, a obrany kandydat nie zaliczałby się do
szeregu apostolskiego. Gdy dwa naraz zaszły wybory, jeden zgodnie z
prawem, a drugi przeciw prawu, to apostolskość należałaby do papieża
prawnie wybranego, a nie do innego; gdyby zaś pod tym względem były
jakieś niepewności, wątpliwości, spory i rozdziały,
jak za czasów wielkiej Schizmy Zachodniej, nie mniej przecież byłoby
prawdą, że apostolskość istnieje w prawdziwym papieżu: nic to nie
znaczy, że nie jest ona na razie widoczna dla wszystkich i że dopiero później
uznana bywa przez wszystkich. Trwa ona w tym
papieżu, który jest pośród papieży niepewnych papieżem prawdziwym.
Gdyby się wreszcie odbyło jednocześnie dwie lub więcej elekcji przeciw
prawom Kościoła, wszystkie razem byłyby nieważne, ale nic by na tym
nie ucierpiała apostolskość: lecz tylko Stolica
papieska pozostawałaby opróżnioną, aż do chwili prawnego obioru, z którego
wychodzący papież byłby dalszym ciągiem papieskiego i apostolskiego
rodu. Smutne to bez wątpienia i bolesne wypadki takie przeciągłe bezkrólewia,
niepewne i sporne elekcje, takie rozdziały
Kościoła na części sobie wzajem przeciwne. Ale zauważyć trzeba, że
one nie o większe przyprawiają niebezpieczeństwo apostolskość aniżeli
jedność Kościoła. Boć zresztą, jeśli pewna część biskupów i
wiernych myli się w dobrej wierze co do osoby prawdziwego
papieża, myli się ona niedobrowolnie, ale nie przestaje wyznawać zasady
hierarchicznej; jest zatem tylko materialnie odszczepieńcza, to znaczy
bezwiednie, bezwolnie. Inna zaś część biskupów, trzymając się
prawdziwego papieża, w całości chroni podwójny
skarb jedności i apostolskości razem z innymi przymiotami, przywilejami
i władzami prawdziwego Kościoła. Chmura przechodzi tylko przez tarczę
słońca, ale go przecież nie niszczy.
6-o Nie
jest to ciasny formalizm przywiązywać do sprawy apostolskości to
znaczenie, jakie jej dawali Chrystus, apostołowie i cała tradycja chrześcijańska.
Gdyby Chrystus nie ustanowił był Kościoła, jako społeczeństwa dokładnie
określonego i przeznaczonego do trwania aż do końca świata, gdyby był
uczynił zeń po prostu tylko zgromadzenie
ludu, wierzące w Jego Ojca i w Niego, bez żadnych wspólnych węzłów i
bez hierarchii, uważalibyśmy za zbyteczne przeglądać uważnie te spisy
biskupów, te katalogi papieży, te starodawne archiwa starożytnego chrześcijaństwa.
Lecz ponieważ Chrystus ustanowił władzę
społeczną, która ma być prawnie przekazywana i wiernie słuchana pod
karą utraty owocu odkupienia, i pod karą błądzenia poza jedyną drogą
zbawienia, przeto staje się rzeczą nieodzownie konieczną, sprawdzać,
gdzie i jak dokonywało się przekazywanie
tej władzy, w jakich się ona ręku znajduje, i w jakim Kościele z pomiędzy
tych, które się spierają o tytuł prawdziwej arki zbawienia, wykonywa
ona swą dobroczynną i konieczną działalność. Jak nierozumny byłbym
i bardzo grzeszny, gdybym oddał najwyższą
sprawę mej duszy w ręce nieprawnych następców apostołów, tak również
wysoce byłbym lekkomyślny, gdybym jej nie chciał powierzyć z całym
bezwzględnym zaufaniem dziedzicowi św. Piotra, Księciu Apostołów,
Namiestnikowi Jezusa Chrystusa na ziemi.
_______________________________________
J.
Didiot, hasło: KOŚCIÓŁ, w: Słownik Apologetyczny Wiary
Katolickiej podług D-ra Jana Jaugey'a, opracowany i wydany staraniem x. Wł.
Szcześniaka, Mag. Teol. i grona współpracowników, T. II. Warszawa
1895, s. 320-363.