CZĘŚĆ
PIERWSZA.
Rzeczywistość nieomylności
Kościoła.
(I.
Nieomylność Kościoła opiera się na jego nadprzyrodzonem pochodzeniu.
II.
Nieomylność Kościoła ze względu na jego cel i zadanie. III.
Nieomylność Kościoła warunkiem jedności jego. IV.
Nieomylność
Kościoła w świetle Pisma św.
V.
Nieomylność
Kościoła w świetle tradycyi. VI.
Nieomylność Kościoła w świetle historyi.)
I.
Nieomylność Kościoła opiera się na jego nadprzyrodzonem pochodzeniu.
Nieomylność
Kościoła nie może być należycie pojętą i zrozumianą przez tych,
którzy w Kościele katolickim widzą li tylko instytucyę naturalną,
czyli zgromadzenie i zespolenie czysto przyrodzone, nie różniące się w
niczem od zwykłych stowarzyszeń i instytucyi świeckich. Jak istnienie
Kościoła i cały ustrój jego jest dla nich zagadką, tak niezrozumiałą
musi być w oczach ich nauka o nieomylności Kościoła. Nie dziw stąd,
że nieomylność Kościoła wrogom jego i niedowiarkom służyła i służy
do dziś dnia za przedmiot pośmiewiska i szyderstwa. Niechno Kościół
katolicki, czyli w jego imieniu najwyższy nauczyciel Ojciec św. odezwie
się, by mocą urzędu swego bronić prawdy lub potępić błędne nauki,
a wszystkie liberalne i masońskie dzienniki i czasopisma hurmem nań
uderzą, drwiąc z niego i mówiąc z przekąsem o „nieomylnym Papieżu”.
Mądrość Boża, która przemawia przez usta Kościoła, jest im
zgorszeniem i głupstwem, tak iż sprawdzają się tu w pewnem znaczeniu słowa św. Pawła I. Kor. 1, 23, 24: „My
przepowiadamy Chrystusa ukrzyżowanego, Żydom wprawdzie zgorszeniem, a Grekom głupstwem; lecz samym wezwanym
i Żydom i Grekom Chrystusa mocą Bożą i mądrością Bożą”.
Znaczenie i cała doniosłość nieomylności Kościoła zasadza się
szczególniej na tem, że Kościół katolicki jest pochodzenia nadprzyrodzonego, czyli boskiego.
Moderniści
przeczą, jakoby Pan Jezus w ogóle Kościół ustanowił; Kościół katolicki
jest wedle nich dziełem czysto ludzkiem, a nadto istotnie równym
od Kościoła pierwotnego. W Francyi myśli i zdania podobne rozsiewa
mianowicie Auguste Sabatier „Les religions d'autorite et la religion de l'esprit” i Loisy „L'Evangile et l’Eglise”; w
Niemczech I.
Schnitzer im wtóruje. Nie może być
zadaniem rozprawy niniejszej i przekraczałoby zakres i cel przedmiotu,
gdybyśmy chcieli teorye te obszernie przedstawić i niedorzeczności
ich zbijać. Sam fakt, że Kościół katolicki przez blisko dwa tysiące
lat istnieje i pomimo ciągłych strasznych burz nienawiści i prześladowań
coraz to więcej się rozszerza i potężnieje, jest jasnym żadnem rozumowaniem niezbitym dowodem jego boskiego pochodzenia. Ziszczają się
na Kościele katolickim
prorocze słowa Gamaliela: „Przetoż i teraz powiadam wam, odstąpcie od
tych ludzi i zaniechajcie ich (tj. apostołów); albowiem jeźlić jest z
ludzi ta rada albo sprawa, rozchwieje się; lecz jeźli jest z Boga, nie
będziecie mogli ich zepsować, byście snać nie naleźli się z Bogiem
walczyć”(Dzieje Apost 5, 38-39). Nie wymysłem ludzkim jest
instytucya Kościoła, ale dziełem boskiem. Nie dowcip ludzki go stworzył,
lecz mądrość Boża go ustanowiła. Nie kieruje losami jego słaba siła
ludzka, lecz wszechmocna ręka boża.
„Gdy w czasach spokojnych po
Konstantynie Wielkim Ojcowie Kościoła przenieśli się w duchu w one
trzy stulecia, w których chrześcijaństwo świat zdobyło, nie mogli nie
wiedzieć, że szybkość zdobyczy tej była jasnym dowodem boskiej
pomocy. W równej mierze zdumiewają się nad objawem tym historycy dni
naszych. Siedemdziesiąt lat po założeniu
pierwszej gminy w
Antyochii, tak pisze jeden z tych historyków, donosi Pliniusz Trajanowi o
chrześcijaństwie w odległej prowincyi Bitynii, iż jest ono wdziercą
wystawiającym na niebezpieczeństwo stare kulty pogańskie;
siedemdziesiąt lat po Pliniuszu widzimy, iż istnieje konfederacya kościołów, rozciągająca się ze środowiskiem w Rzymie, aż do Lyonu i do Edessy; znowu siedemdziesiąt lat później cesarz Decyusz oświadcza,
że wolałby
widzieć w Rzymie przeciwnika jako cesarza niźli znieść, by wakująca
naonczas stolica biskupia na nowo była obsadzona”. Chrystus
przyobiecał ustanowienie Kościoła, gdy mówił do Piotra: „Ja tobie
powiadam, iżeś ty jest opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój”.
Chrystus też Kościół rzeczywiście założył, wybierając w tym celu
apostołów (Łuk. 6, 13), którym zaraz z początku zdał władzę związywania
i rozwiązywania (Mat. 18, 18) i których wysłał później w świat,
aby nauczali wszystkie narody (Mat. 28, 19). Od
wiernych żąda posłuszeństwa:
„Kto was słucha, mnie słucha; kto wami gardzi, mną gardzi” (Łuk.
10, 16); a innym razem: „Jeźliby kto Kościoła nie słuchał, niech ci
będzie jako poganin i celnik” (Mat. 18, 17). Paweł św. wyraźnie
stwierdza, iż ustrój cały Kościoła i poszczególne urzędy kościelne
od Chrystusa samego pochodzą; „I tenże (Chrystus) dał niektóre
Apostoły, a niektóre Proroki, a drugie Ewangelisty, a inne pasterze i
doktory” (Efez 4, II). Podług rozkazu i zlecenia Chrystusa Pana apostołowie
występowali, nauczając i opowiadając Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego,
a w Zielone Świątki wskutek kazania Piotra
św. od
razu przystąpiło do
Kościoła „jakoby trzy tysiące dusz”.
Że
apostołowie nie samowolnie, ale jako
posłannicy Chrystusowi występowali, wynika z słów Chrystusa: „Nie
wyście mnie obrali, alem ja was obrał i postanowiłem was, abyście
szli i przynieśli owoc, a owocby wasz trwał.”(Jan 15, 16) Jak Jezusa
posłał Ojciec, tak On ich posyła: „Jakoś ty mnie posłał na świat,
i jam je posłał na świat.” (Jan 17, 18). W listach swoich św. Paweł
wielokrotnie odwołuje się na to, iż Chrystus sam go wybrał i posłał:
„Paweł apostoł nie od ludzi, ani przez człowieka, ale przez Jezusa
Chrystusa...” (Galat I, I). Św. Paweł z szczególnym przyciskiem często
powtarza, iż od Chrystusa wszelki urząd i wszelka władza w Kościele pochodzi:
„Paweł, sługa Jezusa Chrystusa, powołany apostoł, odłączony na
ewangelią Bożą.” (Rzym I, I). Od Chrystusa apostołowie są powołani
i Od niego wzięli łaskę i apostolstwo: „Przez którego — Jezusa
Chrystusa Pana naszego — wzięliśmy łaskę i apostolstwo ku posłuszeństwu
wiary między wszystkiemi narody dla imienia jego” (Rzym I, 5).
Boskiego
więc pochodzenia jest Kościół, albowiem Syn Boży, Jezus Chrystus go
założył; boskiego i nadprzyrodzonego pochodzenia są również istotne
władze i urzędy w tymże Kościele.
Skoro
Kościół co do założenia swego i całego ustroju jest instytucyą
boską, nadprzyrodzoną, nie może być niedorzecznością, że cieszy
się on darami i przywilejami nadprzyrodzonymi. Takim darem
nadprzyrodzonym jest między innymi szczególnie dar nieomylności.
Dziwnem byłoby, gdyby jaka szkoła filozofów, które w czasach starożytnych
w wielkiej liczbie istniały, przypisywała sobie dar nieomylności, gdyż
to nie stowarzyszenia nadprzyrodzone, boskie, ale ludzkie z słabym i
omylnym rozumem ludzkim; a jednak, choć - niesłusznie, platonizm
przypisywał mistrzowi swemu Platonowi boską nieomylność; u
Pitagorejczyków był zwyczaj jako ostateczny niezbity dowód przytaczać
słowa mistrza: tak mistrz powiedział – άύτός
εφά. Jak niezrozumiałem i wprost potwornem nam się to
być wydaje, iżby człowiekowi przypisywać można boską nieomylność,
tak niemniej jasno fakt ten odzwierciedla głębie serca ludzkiego, które
nie może nie pragnąć absolutnej prawdy i bezwarunkowej pewności co do
zagadnień sięgających ponad zmysły i ponad rzeczy widome. Jakżeż
nam wobec tego podziwiać trzeba mądrość i dobroć Boga, który ku
zaspokojeniu tego wrodzonego pragnienia serca ludzkiego ustanowił Kościół
swój w tym celu i z tym zadaniem, by on nam w imieniu Boga po wszystkie
czasy był mistrzem i nauczycielem, nieomylnym!
II.
Nieomylność
Kościoła ze względu na jego cel i zadanie.
Nieomylność
Kościoła wynika z celu i zadania, jakie wedle postanowienia Chrystusa
Pana ma tu na ziemi. Chrystus założył Kościół i wyposażył go
rozmaitemi darami i łaskami, aby za jego pośrednictwem wszyscy ludzie
stać się mogli uczestnikami dzieła odkupienia i nieskończonych zasług
Chrystusowych, a tem samem osiągnęli ostatecznie szczęśliwość
wieczną. Chrystus przyszedł na świat, aby ludziom przynieść światłość
prawdy, za którą oni tęsknili przez lat tysiące. „Jam się na to
narodził i na tom przyszedł na świat, abym świadectwo dał
prawdzie.” (Jan 18, 37). Chce on, aby wszyscy ludzie przyszli do poznania
prawdy i przez to byli zbawieni: „Który chce, aby wszyscy ludzie byli
zbawieni i przyszli ku uznaniu prawdy” (I Tym. 2, 4). Kościoła zadaniem
jest objawioną przez Chrystusa prawdę i naukę jego podawać dalszym
pokoleniom, aby dzieło odkupienia trwało po wszystkie czasy: „Idąc
tedy nauczajcie wszystkie narody... nauczając je chować wszystko, com
wam kolwiek przykazał" (Mat. 28, 19-20).
Głoszenie słowa Bożego jest pierwszem
i najgłówniejszem zadaniem Kościoła. Jak wiara jest „gruntem rzeczy
tych, których się spodziewamy”,
„a bez wiary niepodobna jest spodobać się Bogu”, tak nauczanie
wiary Chrystusowej jest najważniejszym przedmiotem działalności Kościoła,
podstawą niejako wszelkich łask nadprzyrodzonych. Jakże mógłby Kościół
sprostać temu nadludzkiemu zadaniu, jeśliby w nauce wiary miał zbłądzić?
Kto chce nam być przewodnikiem na drodze do wieczności, musi wprzód
sam drogę tę dokładnie znać. Azali poprowadziłby nas Kościół
na pewno i niechybnie do celu, tj. do poznania Boga i do oglądania go
kiedyś w wieczności, gdyby sam zboczyć mógł z drogi prawdziwej?
Zawiódłby nas Kościół na manowce, a nic do poznania i posiadania
prawdy odwiecznej, gdyby mógł się mylić i zamiast prawdy fałsz i
kłamstwo ogłaszać.
Kto
pragnie dopiąć na pewno celu jakiego, musi koniecznie użyć środków
odpowiednich, niechybnie do celu prowadzących. Chrystus przekazał Kościołowi
władzę i zadanie nauczania i głoszenia prawd objawionych, musiał
dlatego uczynić go zdolnym do tego iście boskiego dzieła, a więc
uchronić go od błędu. Co by to był za Kościół boży, który ma i
chce ludzi nauczać, a sam się myli i błądzi! Niemożliwe to
przypuszczenie i niezgodne z celem i zadaniem Kościoła. Kościół
zdolny błędu byłby sprzecznością samą w sobie.
P.
Bóg jako wszechmocny i najmędrszy mógłby, absolutnie mówiąc, objawiać
się każdemu z osobna i do każdego
człowieka z osobna przemawiać, jak to po części uczynił rzeczywiście
w Starym Zakonie, objawiając się Mojżeszowi, Patryarchom i Prorokom, a
w Nowym Zakonie apostołom swoim. Nie użył Bóg środka tego, któryby
zresztą niezawodnie nie odpowiadał mądrości jego, ale powierzył skarb
prawd nadprzyrodzonych Kościołowi, aby w imieniu Jego do nas przemawiał.
Kościoła słuchać mamy pod utratą zbawienia i wierzyć bezwarunkowo
i bezwzględnie wszystko zgoła, co on nam w imieniu Boga do wierzenia
podaje: „Idąc na wszystek świat, opowiadajcie Ewangelię wszemu
stworzeniu. Kto uwierzy i ochrzci się, zbawion będzie, a kto nie
uwierzy, będzie potępion” (Mar. 16 15-16). Grzeszy ciężko, kto Kościoła
nic słucha: „Jeźliby kto Kościoła nie usłuchał, niech ci będzie
jako poganin i celnik” (Mat. 18,17). Z słów tych wynika, iż obowiązek
bezwzględnego posłuszeństwa wobec Kościoła odnosi się do wszystkich
ludzi wszystkich czasów. Ale czyż byłby obowiązek ten możliwy, jeśliby
Kościół, któremu wierzyć mamy, mógł się mylić? Skądże mógłby
Kościół rościć sobie prawo, żądać od nas posłuszeństwa pod
utratą zbawienia, gdyby zdolen był zbłądzić i fałszywie nauczać?
Zmuszać nas do bezwzględnego posłuszeństwa wobec Kościoła omylnego i
błądzącego byłoby wprost niedorzecznością. Jeśli więc Chrystus nakazuje nam pod utratą zbawienia wierzyć
Kościołowi i we wszystkiem go słuchać, najmniejszej ulegać nie może
wątpliwości, że Kościół zawsze tylko prawdę mówi i głosi, czyli
że jest nieomylny.
„Filozofia
przemawia wprost do rozumów ludzkich dowodami, i niczego więcej nie
potrzebuje, tylko żeby rozumy dowody jej oceniły - religia podaje się
jako objawiona i wymaga wiary; więc, jeżeli sama się bierze na seryo,
to musi wymagać wiary bezwarunkowej we wszystko co zawiera; a oprócz
tego musi ją ktoś podawać, świadczyć o tem, że jest objawioną. Bo
jakżeż inaczej? Choćby Biblia w oczach ludzkich z nieba spadła, to
jeszcze nie wszyscy ludzie byliby świadkiem tego spadnięcia; ci, coby
byli na drugiej półkuli i ludzie następnych pokoleń musieliby być o
tem pouczeni od tych, co widzieli, a pouczeni w jakiś obowiązujący sposób,
jeżeli religia nie ma być dowolną spekulacyą, lecz objawieniem wymagającem
wiary. Słowem, nie pojmuję religii objawionej bez pewnego organizmu kościelnego
z władzą nauczającą, która jakimś sposobem uwierzytelnia swą misyę
od Bóstwa. Że katolicyzm stanął na tem stanowisku szczerze i niepołowicznie,
to mi tłumaczy jego trwanie, w przeciwstawieniu do znikomości wyznań,
które tego nie zrobiły” (Morawski, Wieczory nad Lemanem).
III.
Nieomylność Kościoła warunkiem jedności jego.
Z konieczności zachowania
jedności we wierze wypływa niezbędna nieomylność Kościoła. Jedność
wiary jest cechą istotną Kościoła. Bez jedności Kościół byłby
wprost niemożliwym; co więcej, bez jedności wiary, ani nawet wyobrazić
go sobie nie można, jak wyobrazić sobie nie można domu bez cegieł lub
kamieni ściśle z sobą zespolonych. Naocznie uwydatnia to Chrystus sam,
przyrównując Kościół swój do budowli: „na tej opoce zbuduję Kościół
mój”. To też przy ostatniej wieczerzy modli się Chrystus, by apostołowie
i wszyscy, którzy przez słowo ich w Niego uwierzą, byli jedno jako
Ojciec Niebieski i Chrystus jedno są. Kiedy w Koryncie chrześcijanie
podzielili się na kilka stronnictw, św. Paweł napomina ich temi słowy:
„Proszę was, bracia, przez imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście
toż mówili wszyscy, a iżby nie były między wami rozerwania, ale bądźcie
doskonali w jednem rozumieniu i w jednej nauce” (I Kor. I,
13).
Jedność ta byłaby niemożliwą
bez nieomylności Kościoła. „Zważywszy nieudolność umysłu
ludzkiego i trudne do pojęcia prawdy i tajemnice wiary, niezrozumiałość
nawet Pisma św.1), nie może obyć się bez tego, by nie powstały
nieporozumienia i spory co do objętości objawienia i znaczenia poszczególnych
dogmatów itd., jak to
rzeczywiście się zdarzyło, a tego dowodem historya dogmatów. Musi
dlatego być postanowiony od Boga sędzia rozstrzygający spory, aby
owoce objawienia, jedność wiary, nie były na szwank wystawione... Aby
zaś sędzia ten mógł sprostać wielkiemu zadaniu swemu, winien być
obdarzony taką powagą, iżbyśmy w rzeczy tak ważnej, jaką jest wiara,
z zupełną pewnością wyrokowi jego jako absolutnie prawdziwemu
poddać się mogli i aby on spowodować mógł spierających się, by
zdanie i wyrok jego przyjęli i nań się zgodzili” (Hurter, Theol.
generalis 240).
Sędzią
tym jest Kościół katolicki przez swój urząd nauczycielski; wyposażony
jest w rzeczach wiary powagą absolutną przez Chrystusa samego, aby Kościół
zdolny był na pewno wskazać i rozstrzygnąć, gdzie prawda, i tym
sposobem usunąć wszelkie wątpliwości, musi on być koniecznie
nieomylny. Żadne inne wyznania i tak zwane kościoły nie mają
nieomylnego trybunału najwyższego, któryby sądził i rozstrzygał
kwestye tyczące wiary; którego wyroki byłyby prawomocne i obowiązujące
pod utratą zbawienia. Stąd rozdwojenie i niezgoda tak u protestantów,
jak w kościele schizmatyckim, czyli prawosławnym. W samej cerkwi
rosyjskiej jest sekt tak wiele, że ich nawet policzyć nie można; a u
protestantów naliczono dotąd różnych sekt około dwieście. Wobec tego
rozdwojenia pewien uczony protestancki powiedział słusznie, że to,
w czem się protestanci dzisiaj zgadzają, mógłby napisać na paznokciu
swego palca. Udowodnioną jest rzeczą i codziennem stwierdzoną doświadczeniem,
że wyznania religijne odosobnione od Kościoła katolickiego prowadzą
z czasem siłą nieugiętej logiki do zupełnego niedowiarstwa, czyli
pogaństwa; wprzód rozdwojenie i rozkład, w końcu zniszczenie i nicość.
I nie może być inaczej! Bez najwyższej powagi nieomylnej nie masz
jednolitej wiary, nie może być jedności; a gdzie nie ma jedności, tam
z czasem wszystko idzie w rozsypkę, wedle onej starej prawdy: „Zgoda
buduje, niezgoda rujnuje — Concordia res parvae crescunt, discordia vel
maximae dilabuntur”. Jakżeż inaczej w Kościele katolickim!
Orzeczenia i wyroki Kościoła wierni na całej kuli ziemskiej przyjmują
jako boskie i święte i wierzą w nie jednomyślnie, bo nie mogą ani na
chwilę przypuścić, iżby Kościół mógł kiedykolwiek zbłądzić.
Przedziwna ta jedność we wszystkiem, co Kościół ogłasza i naucza, tłómaczy
się jego nieomylnością, bez której jedność we wierze byłaby tak
niemożliwą, jak budowa bez fundamentu.
„Choć
Kościół jest rozproszony po całym świecie, pisze św. Ireneusz, to
jednak przechowuje on otrzymaną od Chrystusa wiarę z największą wszędzie
troskliwością tak, jak gdyby zamieszkiwał tylko jeden dom; wyznaje ją
po wszystkie czasy z taką jednomyślnością, jak gdyby miał tylko jedną
duszę i jedno serce; głosi ją zawsze z tak wielką zgodnością, jak
gdyby miał tylko jedne usta”.
Że
jedność wiary polega na nieomylności Kościoła i że bez najwyższej
absolutnej powagi w nauczaniu o zgodzie i jednomyślności mowy być
nie może, o tem przekonać się musieli nawet t.zw. reformatorzy 16. stulecia.
Z żalem w sercu wyznać musieli, że dzieło ich na piasku zbudowane, że
bez silnej podstawy, jaką jest powaga obowiązująca, na trwałe ostać
się nie może. „Za życia jeszcze pierwszych reformatorów Lutra i Kalwina
wszystko się rozpadało wskutek zniesienia powagi w rzeczach wiary. Luter
pisał do Zwingli'ego, jeżeli świat jeszcze potrwa, to trzeba będzie
chyba wrócić do soborów, ażeby jakąkolwiek jedność w wierze zachować.
Wreszcie udało się ściągnąć głośniejszych nowatorów do Augsburga
i kazało się im ułożyć formułę wiary; czego gdy inaczej
uskutecznić nie mogli, musieli z góry pod przysięgą się zobowiązać,
że się poddadzą wszystkiemu, co to zebranie postanowi, „nie wątpiąc,
że niem Duch św. rządzi”. Tak powstała Konfesya Augsburska,
pierwsza spójnia protestantyzmu, zbudowana na katolickiej zasadzie powagi obowiązującej. Spójnia ta, wskutek
sprzeczności z protestancką zasadą, wkrótce pęknąć musiała;
potworzyły się osobne Konfesye, również za wyrokami obowiązującymi
osobnych soborków, i tak szło dalej... „Kiedy idzie jedynie o postępowanie,
to mogę się jeszcze kierować powagą, której tylko względną
przypisuję wartość, bo mogę sobie ostatecznie powiedzieć, że usłucham,
choćby mój kierownik zbłądził; ale kiedy idzie o wiarę, więc o
bezwarunkowe przekonanie, że podana nauka jest prawdziwą, to albo
powaga będzie miała dla mnie wartość bezwzględną, czyli będzie
nieomylną, albo wcale o nią wiary oprzeć nie zdołam. Jeśli w takim
razie uwierzę, to nie dla tej powagi, którąbym miał za omylną, ale
dlatego, że rzecz sama mi się spodoba i trafi, jak mówią, do mego
przekonania. Uwierzę więc zapewne nie wszystkiemu, co mi w tej nauce
podają, ale tylko temu, co mi się spodoba; drugi zaś obok mnie, dla
takiejże racyi, to właśnie odrzuci, a innym częściom tej nauki
uwierzy, trzeci jeszcze innym. I tak, jeżeli w ogóle wiara będzie możliwa,
to przecież niemożliwa będzie jedność wiary, niemożliwa społeczność
w wierze - i żaden w ogóle Kościół istnieć nie będzie... I dochodzi
się nie do takich zaprzeczeń pojedynczych dogmatów, jakie zatrważały
Lutra, ale aż do radykalnej negacyi boskości chrystyanizmu. I nie ma żadnego
środka, któryby mógł ten proces zniszczenia powstrzymać, bo on leży
w samem założeniu protestantyzmu:
w odrzuceniu
nieomylnej powagi w wierze” (Morawski, Wieczory nad Lemanem).
Znamiennem objawem owego
rozdwojenia wśród protestantów jest ta okoliczność, że każda sekta
na dowód rzekomej prawdziwości swej nauki odwołuje się na Pismo św.,
twierdząc, jakoby Duch św. ją oświecił. Dziwne to zaiste musi być
oświecenie, skoro każda z tych sekt wręcz przeciwne i sprzeczne z Pisma
św. wywodzi nauki. Jakżeż mógłby ten sam Duch św., Duch prawdy, oświecić
jednego tak, a drugiego owak? To też ku ośmieszeniu podobnych
niedorzecznych zapatrywań sekciarskich utworzono wiersz następujący:
Hic
liber est, in quo quaerit sua dogmata quisque;
Invenit et pariter dogmata quisque sua.
Invenit et pariter dogmata quisque sua.
To
znaczy po polsku: Ta jest księga, w której każdy szuka i znajduje równocześnie
swoje dogmaty! Nic w tem dziwnego, że w braku najwyższej powagi w
protestantyzmie każdy wierzy wedle własnego osobistego rozumu i
upodobania, „quot capita, tot sensus - ile głów, tyle myśli i
zdań”.
Jednomyślność,
czyli jedność w wierze nie może się zatem obyć bez najwyższej i to
nieomylnej powagi, jaką dla nas jest właśnie Kościół katolicki.
Są
po dziś dzień i byli tacy, którzy twierdzili, że nauki i wyroki Kościoła
obowiązują, tylko o tyle, o ile się zgadzają z wywodami badań teologów i uczonych świeckich. Więc ostatecznie rozum ludzki byłby najwyższą instancyą i ostateczną miałby
decyzyą nad prawdą boską! Ależ ten ograniczony i słaby rozum ludzki
nie pojmuje nawet rzeczy przyrodzonych i stokrotnie się myli, jak dzieje
ludzkości i codzienne doświadczenia uczą; jakżeż ten rozum ludzki może
być sędzią najwyższym w tak trudnych do pojęcia prawdach
nadprzyrodzonych i w tajemnicach wiary! Nie mielibyśmy wówczas pewności
żadnej; bylibyśmy raczej postawieni zawsze przed pytanie, którego
nikt dotąd nie rozwiązał: Jaka tedy nauka albo szkoła ma rozstrzygać
i mieć powagę decydującą i bezwzględnie obowiązującą?
IV.
Nieomylność Kościoła w świetle Pisma św.
Chrystus
wyraźnie do Piotra mówi, iż Kościół swój na nim zbuduje jako na
opoce, „a bramy piekielne nie zwyciężą go” (Mat.16, 18). Tem samem
wyklucza on wszelką możliwość, jakoby Kościół mógł się mylić
i odejść od prawdy objawionej. W ciągłej przeciwności stoją niejako
ze sobą: kłamstwo, którego początkiem i źródłem jest szatan, „kłamca
od początku”, a prawda, której początkiem i źródłem jest Bóg,
którego dlatego nazywamy odwieczną Prawdą. Kościół popadłszy w błąd
i fałsz stałby się w tej chwili ofiarą „kłamcy od początku”,
szatana; bramy piekielne odniosłyby zwycięstwo nad Kościołem Chrystusowym.
Chrystus przyobiecał
Kościołowi, że go nie opuści nigdy i że jako obrońca potężny stał
będzie zawsze u boku jego: „Idąc tedy nauczajcie wszystkie narody... A
oto ja jestem z wami po wszystkie dni, aż do skończenia świata”
(Mat 28, 19-20). Azali może stać się ofiarą błędu i mylnej nauki Kościół,
nad którym czuwa odwieczna prawda, Syn Boży? Bez tej pomocy mógłby się
Kościół mylić, gdyż składa się z ludzi omylnych i słabych, jak
mylą się kościoły fałszywe. Nie zejdzie atoli z drogi prawej i nie
zabłąka się, komu przewodnikiem
jest ten,
który mógł o
sobie powiedzieć: „Jam
jest droga i
prawda, i żywot” (Jan 4, 6). Kościół
wskazuje nam drogę prawdziwą i nie poprowadzi nas na bezdroża, bo
Chrystus, droga prawdziwa, jest z nim; Kościół będzie nam zawsze
tylko prawdę ogłaszał, bo z nim jest Chrystus,
który jest prawdą. Nie może nam podawać jako pokarm duchowy
trucizny i jadu błędnej nauki, a tem samem spowodować śmierć duszy
naszej, Kościół, którego zasila i pokrzepia Syn Boży, On zaś jest żywotem.
Chrystus nie tylko sam jest z Kościołem
po wszystkie czasy, ale nadto przyrzekł mu nieustanną pomoc Ducha św.,
Ducha prawdy: „A ja prosić będę Ojca, a innego pocieszyciela da wam,
aby z wami mieszkał na wieki, Ducha
prawdy...” (Jan 14, 16-17). „Gdy przyjdzie on Duch prawdy, nauczy was wszelkiej prawdy”
(Jan 16, 13).
Duch św. czyli Duch prawdy
ma mieszkać z Kościołem na wieki i nauczyć go wszelkiej prawdy.
Nie może się tedy wydarzyć, by Kościół rządzony Duchem prawdy mógł
kiedykolwiek popaść w błąd i oddalić się w czemkolwiek od prawdy. Gdzie Duch prawdy mieszka, tam nie może równocześnie mieszkać duch błędu
i fałszu, bo kędy światłość jest, nie może zarazem być ciemności;
jedno drugie wyklucza. Stąd wykluczony jest błąd w Kościele, w którym
prawda mieszka; mylić się nie może, komu Duch prawdy jest nauczycielem.
Słusznie dlatego apostoł Paweł widzi w Kościele Chrystusowym podwalinę
prawdy, „Kościół Boga żywego, filar i utwierdzenie prawdy”
(I Tym. 3. 15).
Jak się na filarze sklepienie opiera, a na fundamencie budowa cała, która
stąd nie może się rozsypać, tak prawda spoczywa na Kościele jako na
mocnej i trwałej podwalinie.
„Dowody na nieomylność Kościoła
z Pisma św. protestanci zaczepiają twierdząc, że obracają się w
błędnem
kole. Katolicy, tak mówią, dowodzą nieomylności Kościoła z
natchnionego (nieomylnego) Pisma św. a znowu natchnienia czyli
inspiracyi
Pisma św. z nieomylności Kościoła. Atoli odwołując się w dowodach
apologetycznych na nieomylność Kościoła na Pismo św., uważamy je
przede wszystkiem za historycznie pewny dokument i staramy się
nabyć
z niego pewnego przekonania, czy Chrystus Kościół założył, na
czem
polega jego istota i jakie są jego znamiona. Wynikiem badania tego
jest
fakt niezaprzeczony, że Chrystus rzeczywiście Kościół założył,
który w rzeczach wiary jest nieomylny. Skoro się w ten sposób z
autentycznych i wiarogodnych ksiąg Pisma św., mianowicie Nowego
Zakonu,
wykazało, że Kościół jest nieomylny, wolno nam na dowód inspiracyi
słusznie
się odwołać na nieomylność Kościoła. Dowodzenie takie nie jest,
jak
z łatwością każdy widzi, bynajmniej t.zw. circulus vitiosus
(błędne
koło)” (Specht.
Apologetyka 284).
Prawdę o nieomylności Kościoła
zawartą w Piśmie św. znajdujemy niemniej jasno wyrażoną i stwierdzoną
w drugiem źródle objawienia, tj. w ustnem podaniu Kościoła, czyli w
tradycyi.
V.
Nieomylność Kościoła w świetle tradycyi.
Liczne
mamy świadectwa Ojców Kościoła i znakomitych pisarzy kościelnych
już z pierwszych wieków chrześcijańskich, którzy pośrednio lub bezpośrednio
przypisują Kościołowi nieomylność, nazywając go nauczycielem i
wiernym tłumaczem i stróżem prawdy objawionej. Kto szuka i pragnie prawdy, nie ma wedle nich uciekać
się do mędrców i filozofów tego świata ani do heretyków, ale do Kościoła
Chrystusowego, który jest pośrednikiem i szafarzem łask boskich i
nauczycielem boskiej prawdy. W przeciwstawieniu mianowicie do szerzących
się błędnych nauk, Ojcowie Kościoła wciąż wskazują na Kościół,
który posiada prawdę. Gdzie herezya, tam tem samem jest kłamstwo i
ciemność błędu, zaś gdzie Kościół, tam szczerość i światłość
prawdy.
Św. Ignacy († 107), biskup antiocheński,
mówi, że Chrystus Kościół Swój obdarzył „nieskazitelnością”,
tj. że nie podlega zepsuciu, a tem samem żadnemu błędowi (Ep.
ad Eph. c. 17). Ireneusz († 202), biskup lyoński, w przeciwieństwie do heretyków,
którzy prawdy nie mają i mieć nie mogą, przypisuje Kościołowi
posiadanie prawdy: „Albowiem gdzie jest Kościół, jest też duch Boży,
a gdzie jest duch Boży, tam jest Kościół i wszelka łaska; Duch św.
jest prawdą” (Adv.
haer. III, 24. I). Kto chce
widzieć i szczerze się przekonać, znajdzie w Kościele przekazaną i
odziedziczoną od apostołów naukę, za którą ręczą biskupi jako
prawdziwi następcy apostołów. Apostołowie są „dodecastylum
firmamentum Ecclesiae”, fundamentem przez Chrystusa samego założonym. My zaś mamy obowiązek słuchać prawowitych ich następców, którzy
nauki ich strzegą i którzy wraz z święceniem swem odebrali pewny i nieomylny
dar prawdy – „charisma veritatis certum” (Adv.
haer. IV,
21; 26). Nie masz prawdy poza nauką apostołów, nie masz nauki apostołów
poza Kościołem, nie masz Kościoła bez następstwa, sukcesyi biskupów.
Duch św. utwierdza Kościół; jeśli nauka Kościoła stałą jest i
niezmienną, pochodzi to stąd, że duch Boży wciąż ją odnawia jako
dobro drogocenne, które przechowuje się w pięknem naczyniu, a duch
odnawia też naczynie same (Adv.
haer. III, 24. 1).
Klemens Alexandryjski (żył około r.
200) uwydatnia mianowicie znaczenie i stanowisko Kościoła jako
nauczyciela i stróża prawdy w przeciwieństwie do herezyi, które nie
mając prawdy, chwiejne i zmienne są jak wiatr. „Chrystus jest oblubieńcem
Kościoła, a my jesteśmy dziećmi opierającemi się wiatrom herezyi, które
są pełne głupstwa; wzbraniamy się wierzyć tym, którzy inaczej nas
uczą niż ojcowie nasi, a staniemy się doskonałymi, jeśli należymy do
Kościoła z Chrystusem jako Głową” (Paedagog. I, 5). O
Kościele jako oblubienicy Boga tak się wyraża: „Oblubienica, którą
jest Kościół, musi być czystą i wolną od myśli sprzeciwiających
się prawdzie, nietkniętą również i nieskażoną mniemaniami, które z
zewnątrz na nią nacierają; mam tu na
myśli zwolenników herezyi namawiających ją do niewierności wobec
Boga wszechmocnego a jedynego jej oblubieńca (Stromata III, 12).
W porównaniu więc do herezyi Kościół jest prawowitą, czystą i
wieczną oblubienicą, na którą herezye z zewnątrz nacierają. Kościół
jest prawdą; herezya mniemaniem niestałem i zmiennem jak wiatr”.
Jakże
moglibyśmy przypuścić, woła Tertulian († 240), iż Chrystus dozwolił,
by cokolwiek z wiary tym było nieznane, których On jako nauczycieli
ludzkości postanowił!... Azali można przypuścić, by Duch św., którego
Chrystus miał przysłać jako nauczyciela prawdy, o Kościół się nie
troszczył? Miałby On, zastępca Chrystusa, obowiązek swój zaniedbać i
dozwolić, by Kościół wedle upodobania wierzył i wiarę inaczej
pojmował niż On przez apostołów nauczał? (Praescr. 22. 28)
Podobnie
jak Klemens Alexandryjski, następca jego w nauczycielstwie przy szkole
katechetów w Alexandryi, sławny wówczas na świat cały z głębokiej
wiedzy i nauki Orygenes (ur. się r. 185) wskazuje na Kościół, który
posiada i głosi prawdę, a piętnuje heretyków jako kłamców i obłudników,
jako złodzieji i cudzołożników: „Kościół posiada wiarę prawdziwą”.
Heretycy noszą miano chrześcijan; chlubią się znajomością jakiejś
prawdy, której członkowie Kościoła nie znają; w rzeczywistości
są oni złodzieje i cudzołożnicy; złodzieje, którzy kradną
naczynia świątyni; cudzołożnicy, którzy błędami swymi czyste i
czcigodne dogmaty Kościoła kalają (Comment.
in om. I, 19; II, 11).
W
razie wątpliwości, mówi Orygenes, ma się każdy zgłosić do tych, którzy
są postanowieni nauczycielami Kościoła. Jak uczniowie zwracają się
do boskiego mistrza swego i go pytają, mamy i my podobnie czynić; w rzeczach
wiary trzeba nam szukać porady i odpowiedzi na nasuwające się nam
zagadnienia u tych, których Bóg uczynił nauczycielami w Kościele (Comment.
in Matth.
XIII, 15).
Napomina też Orygenes, byśmy nie zważali na tych, którzy nam Chrystusa
nie pokazują w Kościele; Kościół zaś jest pełen światła
prawdziwego, filarem i utwierdzeniem: prawdy (Comment. in Matth. ser. n.
46).
Św.
Cyprian († 258) mówi: „Płynąca w Kościele czysta, zbawienna i święta
woda nie może być zepsutą ani fałszowaną, jako i Kościół sam
nieskażony jest i czysty” (Ep. 73, 8). Rozumie on to mianowicie o
czystości i nieskazitelności nauki, albowiem zboczenie od prawdy jest w
oczach jego rodzajem duchowej sromoty wedle słów Pisma św. II.
Kor. 4, 2: „Odrzucamy pokrytą sromotę, nie chodząc w chytrości
ani fałszując słowa Bożego, ale okazaniem
prawdy zalecając się, samych do wszelkiego sumienia ludzi przed
Bogiem.”.
Św.
Ambroży, biskup medyolański († 397) pisze, iż Kościół zbudowany na
opoce apostolskiej pozostaje niewzruszony i polega ustawicznie na
fundamencie niezachwianym (Ep. 2, I). Podobnie wyraża się św. Augustyn
(† 430) przytaczając na dowód, że Kościół posiada prawdy i zbłądzić
nie może, szczególniej miejsca pisma św. Mat. l6, 18 i I Tym. 3, 15.
Piotr
Kluniaceński (Petrus Venerabilis, z 12. stul.) pisze przeciwko heretykom
t.zw. Petrobrussyanom: „Czyż nie trzeba wierzyć świadectwom Kościoła,
z którym Duch św. nierozłącznie pozostaje nie tylko tu, ale wiecznie?
Czyż nie należy się wiara świadectwom Kościoła, który jest jeden
z Ojcem i Synem, jako Ojciec w Synie a Syn w Ojcu jest? Komu dał Syn Boży
chwałę, jaką od Ojca odebrał (Jan 17, 22)? Jakżeż więc mógł przez
więcej niż tysiąc lat błądzić lub być w błąd wprowadzony Kościół,
z którym prawdziwy Ojciec, z którym prawda Syn, z którym Duch prawdy
nieustannie pozostawał?”.
VI. Nieomylność
Kościoła w świetle historyi.
Wiara
w nieomylność Kościoła jest tak dawna jak Kościół sam.
Nieporozumienia i różność zapatrywań co do kwestyi tyczących
wiary, jeśli tedy owędy zachodziły, były przejściowe i trwały dopóty
tylko, dopóki Kościół nie wydał rozstrzygającego orzeczenia i ostatecznego
wyroku. Skoro Kościół w sprawie dotąd wątpliwej głos zabrał i
zawyrokował, zamilkł wszelki spór, a wierni przyjmowali słowa Kościoła
z taką czcią i uważali je za tak święte, prawdziwe, jakoby Bóg sam
do nich był przemówił. W Dziejach Apostolskich roz. 15. czytamy, iż
powstał spór, czy poganie chcący przyjąć wiarę chrześcijańską muszą
się wprzód obrzezać i zachować zakon wedle zwyczaju Mojżeszowego, czy
też obowiązku tego nie mają; zdania co do tego były podzielone.
Wtedy zebrali się apostołowie na Sobór do Jeruzalem i tam uchwalili, że obrzezanie i przepisy
ceremonialne wedle zwyczaju Mojżeszowego nikogo nie zobowiązują,
„albowiem zdało się Duchowi świętemu i nam, abyśmy więcej nie kładli
na was ciężaru”. List z uchwałą tą posłano do mieszkańców
Antyochii, „który przeczytawszy, uradowali się z pocieszenia. A Judas
i Sylas, będąc i sami Proroki, wielą słów cieszyli bracią i utwierdzili”.
Kościół przemówił, a wierni przyjęli z radością wyrok jego jako świętą,
nieomylną prawdę.
Żyjący
w 16. stuleciu Ks. Jakób Wujek, rodem z Wągrowca, znany jako znakomity
tłumacz Pisma św. na język polski, w uwadze swej do rzeczonego
miejsca - Dzieje Apost. 15, 31: „...uradowali się z pocieszenia” -
tak się wyraża: „Wierni katolicy przyjmują
z radością dekrety koncyliów jako dekrety Ducha św. Lecz uporni heretycy,
których błędy na koncyliach bywają potępione, jako na on czas
Cheryantowie i fałszywi apostołowie nie przyjęli tego Jerozolimskiego,
Aryanowie Niceńskiego, a Trydentskiego dzisiejsi heretykowie.”.
Jak
pierwsi chrześcijanie za czasów apostolskich wierzyli w nieomylność
Kościoła, tak wierni w następnych czasach niemniej przekonani byli o
tej prawdzie, iż niemożliwą jest wprost rzeczą, by Kościół w rzeczach
wiary mógł kiedykolwiek zbłądzić. Że Kościół jest wedle słów
apostoła „filar i utwierdzenie prawdy” i jako taki mylić się nie
może, było dla prawdziwie wierzących katolików zawsze tak jasnem jak słońce
na niebie. Dzieje Kościoła dostatecznym są dowodem tego, że wierni
szli zawsze za głosem Kościoła, jak trzoda idzie za głosem dobrego
pasterza. Ilekrotnie Kościół się odzywał, objaśniając jaki
przedmiot wiary lub też potępiając błędne nauki, wierni przyjmowali słowa
jego z dziecięcem zawsze posłuszeństwem, uznając je za prawdziwe bez
najmniejszych wątpliwości i jakichkolwiek zastrzeżeń. Ci zaś, którzy
wyroków Kościoła przyjąć i uznać nie chcieli, uważani byli za
odszczepieńców, nie należących nadal do Kościoła i nie zasługujących
na miano prawowiernych chrześcijan; nie wdawano się z nimi w długie
dysputy, nie pytano ich, dla jakich przyczyn oni tych lub owych orzeczeń
Kościoła przyjąć i uznać za prawdziwe nie chcą czy nie mogą, lecz
fakt sam, że nie wierzą i poddać się nie chcą wyrokom Kościoła,
wystarczał, by ich tem samem wykluczyć z społeczności prawowiernych
katolików. Niepojęte to na pozór i aż nadto surowe niby postępowanie
wobec wszystkich, którzy Kościołowi bezwarunkowo wierzyć i poddać się
nie chcą, tłómaczy się owem niezachwianem żyjącem wśród wiernych
przeświadczeniem, że przez Kościół Bóg działa i dlatego słowa Kościoła
są w ostateczności zupełnie nieomylne, a jako takie nie znoszą oporu,
powątpiewania lub krytyki ludzkiej. Prostaczek, który się nad nieomylnością
Kościoła nigdy bliżej nie zastanawiał, i uczony teolog, który może
z zawodu obszerne i głębokie studya o przedmiocie tym robił, każdy z
nich zarówno niejako instynktownie to odczuwa, że Kościół błądzący
i omylny byłby taką niedorzecznością jak słońce nie dające światła.
Bez tego wrodzonego niejako przeświadczenia żadna powaga ani żadna władza,
choćby najmędrsza i najpotężniejsza, nie zdołałaby wymóc na
ludziach, by na jedno skinienie natychmiast słuchali i wierzyli jednomyślnie;
co więcej, iżby słuchali i wierzyli nie na zewnątrz tylko i z obawy może
lub z innych względów, ale z serca i z zupełnem przekonaniem. Szaleństwem
byłoby po prostu postępowanie tylu tysięcy i milionów wiernych
wszystkich czasów, którzy Kościołowi na słowo
wierzyli i raczej śmierć woleli ponieść niż o prawdziwości nauk jego
powątpiewać, gdyby nie byli nad wszelką wątpliwość o tem przekonani,
że Kościół w imieniu Boga do ludzi przemawia i że dlatego orzeczenia
jego są tak prawdziwe jak Bóg sam prawdziwy jest i nieomylny.
Aryusz
zaprzecza bóstwu Chrystusa, dowodząc w swój sposób, iż jest on
tylko stworzeniem, acz najwyższem ze wszech rzeczy stworzonych; Najśw.
Marya Panna nie jest dlatego Matką boską, ale matką Chrystusa człowieka.
Kościół potępia tę naukę na pierwszym Soborze w Nicei r. 325 i piętnuje
Aryusza jako heretyka oddalającego się od objawionej boskiej prawdy.
Prócz niektórych zwolenników Aryusza ogrom wiernych przyjmuje ten
wyrok Kościoła jako prawdziwy, a cesarz Konstantyn Wielki zgodnie z wiarą
tą oświadcza: „Co Sobór postanowił, nie jest niczem innem jak głosem
Bożym, gdyż Duch św. zamieszkał niejako w sercach i umysłach tych
godnych i szlachetnych mężów t. j. biskupów i wolę Boga im objawił.”.
Pelagiusz
na początku piątego stulecia naucza, iż łaska boska do zachowania
przykazań i do zbawienia nie jest koniecznie potrzebna. Na kilku
synodach, a wreszcie przez Papieża Innocentego I. nauka ta została potępioną,
a Augustyn św. wespół z wiernymi mógł się odezwać: „Sprawa jest
ukończona; oby kiedyś zakończył się i obłęd”. Z słów tych św.
Augustyna utworzyła się z czasem ta znamienna zasada: „Roma locuta,
causa finita - Rzym orzekł, sprawa jest ukończona”. Zdanie to moglibyśmy
słusznie umieścić jako napis nad całą historyą Kościoła od
pierwszego soboru apostolskiego w Jerozolimie aż do Soboru Watykańskiego
i aż do dni naszych. Rzym, czyli Kościół przemówił, rzecz skończona!
Co za wielkość, co za potęga mieści się w krótkiem tem wyrażeniu!
Któryż władca świecki, któryż cesarz albo król potężny miał
kiedykolwiek tę władzę, by słowom jego świat cały wierzył i
wyrokom jego bezwzględnie się poddał? Kościołowi wierzą i posłuszne
są miliony; na słowo i niejako na jedne skinienie jego wierni całej
kuli ziemskiej korzą się nie jako niewolnicy z obawy, ale jako dzieci
wolne Ojca niebieskiego, który przez usta Kościoła ich poucza.
Dnia
8 grudnia 1854 ogłasza Kościół przez usta Papieża Piusa IX.
dogmat o Niepokalanem Poczęciu Najśw.
Maryi Panny. Prócz znikającej garstki kilkunastu przeciwników, cały
świat katolicki orzeczenie to przyjmuje z przedziwną zgodą i jednomyślnością,
a hymny i pienia radosne na cześć Niepokalanej rozbrzmiewają od wschodu
do zachodu, od bieguna do bieguna. Czem się tłómaczy to zadziwiające
zjawisko, jeśli nie mocnem przekonaniem wiernych, że co Kościół ogłasza,
to bożą nauką! Wiara w nieomylność Kościoła, czyli Papieża, który w imieniu Kościoła do nas się odzywa, jedynie
zdolna nam to wyjaśnić, coby inaczej było dla nas niepojętą zagadką.
Historya
Kościoła pełna jest podobnych przykładów jako naocznych świadectw
tej prawdy, że wiara w nieomylność Kościoła jest tak dawna jak Kościół
sam i że przeświadczenie o nieomylności tej zawsze było wśród wiernych
żywe i niczem niezachwiane. Słowa i rozumowania, acz dobre i pożyteczne,
w ogólności mniej dowodzą niż fakta rzeczywiste, które niejako w
oczy bija i dlatego silniejsze i bardziej przekonywajace
robią wrażenie na serca
i umysły ludzkie. Litery i księgi są martwe, choćby wiele mądrości
zawierały; życie tylko i rzeczywistość może budzić życie i żywe przekonanie
w umysłach i porywać serca.
Jak okoliczność ta, że Kościół katolicki mimo najsroższych
prześladowań żyje przez blisko dwa tysiące lat niezłamany i pełen
siły żywotnej, naocznym
jest dowodem
jego boskiego pochodzenia, tak niemniej ustawiczna jednomyślna i bezwarunkowa
wiara w orzeczenia i wyroki Kościoła, jaką napotykamy i podziwiamy u
prawdziwych katolików wszystkich czasów, jest niezbitym dowodem
nieomylności Kościoła katolickiego. Bo czyż mógłby Bóg dopuścić,
by wierni członkowie Kościoła Jego zawsze przyjmowali i uważali za
niewątpliwą prawdę to, co w rzeczywistości jest kłamstwem i fałszem?
Znaczyłoby to w ostateczności tyle, że Bóg święty i prawdziwy
ustanawia Kościół swój i spokojnie znosi i dopuszcza, że prawdziwi i
wierni członkowie tegoż Kościoła w ogromnej swej całości ustawicznie
wierzą, co w rzeczy samej jest błędne; byłaby to sprzeczność sama w
sobie. Skoro wierni są w błędzie, to i Kościół musi być fałszywy i
ostatecznie Bóg sam, który go ustanowił, przestałby być świętym i
prawdziwym.