Modernizm jest
dzieckiem najnowszych czasów. Począł się we Francji, stąd rozszerzył się na
Włochy, Anglię, w nieznacznej mierze na Niemcy, jeszcze mniej na inne kraje.
We Francji głównym przedstawicielem modernizmu jest X. Alfred Loisy, ur. w r.
1857, najpierw proboszcz, potem profesor w Instytucie katolickim w Paryżu,
zasuspendowany przez Rzym w r. 1909 i w tym samym roku mianowany przez rząd
francuski profesorem w szkole państwowej w College de France. Obok niego, we
Francji, z wybitniejszych modernistów księży należy wymienić: Houtin,
Laberthonnière, Turmel; ze świeckich: Le Roy, Blondel, Fonsegrive. W
Anglii głową modernistów był Jerzy Tyrrel, przez 26 lat Jezuita, po czym wydalony
z Zakonu, suspendowany przez Rzym, umarł 11 lipca 1909 r. We Włoszech wysunęli
się na czoło ks. Romolo Murri i hr. Antoni Fogazzaro, ten ostatni znany
powieściopisarz, autor wziętej na indeks powieści "Il Santo". Niemcy
nie mają zbyt głośnych przedstawicieli modernizmu. Zasady modernistyczne
głoszą z więcej znanych: Gebert, Schnitzer, Funk, Koch. U nas w Polsce oprócz
bałamutnych, z wielkim bombastem, w duchu liberalno-modernistycznym pisanych
broszur Antoniego Szecha (O. Wysłouch) objawów modernizmu tak jakby nie było (1). Jak
wiadomo, błędy modernistyczne w liczbie 65 zdań zostały potępione w Nowym
Syllabusie, dekretem Kongregacji Inkwizycji "Lamentabili",
zatwierdzonym przez Piusa X z 14 lipca 1907. Za Syllabusem poszła Encyklika
"Pascendi" z 8 września 1907 r. Propaganda modernizmu i po encyklice Pascendi
nie ustała, choć niezbyt wielkim cieszy się powodzeniem.
Zdaje się nawet,
iż istnieje międzynarodowy związek modernistów. "Berliner Tageblatt"
z 2 marca 1910 mówi o Związku Modernistów w Niemczech, świeckich i duchownych,
do którego należą reprezentanci wszystkich niemal krajów niemieckich. Od r.
1910 wychodzi w Genewie "Revue moderniste internationale", co by
świadczyło o międzynarodowej łączni między modernistami. Po tym krótkim
historycznym szkicu modernizmu, przejdźmy do systemu modernistycznego.
* * *
Twórcy modernizmu chcieli
pogodzić katolicyzm z nowszymi prądami nauk świeckich. Myśl była chwalebna,
ale jej inicjatorzy zapomnieli, że zgoda nie może nastąpić kosztem i ze szkodą
religii katolickiej. Przejęci bałwochwalczą czcią dla nowoczesnych prądów
naukowych, nie rozróżnili w nich błędu od prawdy, hipotezy od pewnika
naukowego, ale przyjęli, bezkrytycznie, wszystko en bloc, za prawdy
nienaruszalne, nie podlegające dyskusji, za bezcenną zdobycz nowszych wieków.
Na ołtarzu całopalnym tej rzekomej wiedzy nie zawahali się złożyć prawd
objawionych, jednej po drugiej.
Podstawy
filozoficzne, na których się modernizm opiera to agnostycyzm, immanencja i
ewolucjonizm.
1. Najprzód agnostycyzm.
Osnowa apologetyki katolickiej jest mniej więcej taką: Jako przesłanki wiary
objawionej udowadnia się argumentami rozumowymi istnienie Boga; następnie
możliwość i moralną konieczność objawienia. Religia objawiona legitymuje się
faktami nadprzyrodzonymi, przede wszystkim cudami i proroctwami. Chrystus,
który się ze swego Boskiego posłannictwa właśnie tak wylegitymował, założył
Kościół nieomylny, więc we wszystko, co ten Kościół za prawdy objawione podaje,
trzeba bez wahania wierzyć.
Przyszli
tymczasem moderniści. Powiadają, iż tą drogą nie można poznać Boga, ani dojść
do religii. Czemu? Bo Kant, Schleiermacher i inni orzekli, iż rozum może
poznać tylko rzeczy pod zmysły podpadające, doczesne, fakty, które się
wydarzają w obrębie świata zmysłowego. Wszystko, co nadzmysłowe, wychodzi poza
sferę poznania rozumowego. Wszelkie więc konkluzje, czy to ze świata
widzialnego, czy z tzw. faktów cudownych, na przyczynę nadzmysłową, jak Bóg,
dusza, objawienie, mają tylko wartość subiektywną. Cuda, proroctwa, objawienie
się Bóstwa zewnątrz nas, rozumowe dowody na istnienie Boga, duszy
nieśmiertelnej itp., to zdaniem modernistów broń dziś przestarzała, wobec
odkryć nowoczesnej nauki, broń, którą trzeba przekuć na inną lub przekazać do
muzeum starożytności, bo biada każdemu, kto by w dzisiejszej walce chciał się
nią posługiwać – zginie niechybnie, a z nim religia, której chciał bronić!
Tak orzekli
moderniści, a tymczasem Sobór Watykański orzekł uroczyście: "Jeśliby kto
twierdził, że Boga jednego i prawdziwego, Stwórcy i Pana naszego, ze stworzeń,
światłem przyrodzonego rozumu ludzkiego, poznać nie można, niech będzie
wyklęty"; a dalej: "Jeśliby kto twierdził, że niemożliwą jest rzeczą,
albo nie wypada, aby objawienie Boże pouczało człowieka o Bogu i czci Bogu
należnej, niech będzie wyklęty" – i w końcu: "Jeśliby kto twierdził,
że objawienie Boże znaki zewnętrznymi nie może się stać wiarogodnym – niech
będzie wyklęty".
2. Ale wróćmy do
śledzenia systemu modernistów. Skoro rozumem ani objawieniem nie możemy poznać
Boga, to co mamy robić, viri fratres, mamyż zwątpić o możliwości dojścia
do prawdziwej religii i czarnej oddać się melancholii? Bynajmniej, odpowiadają
moderniści. Jest inna droga, która w zgodzie z dzisiejszą nauką zawiedzie nas
do Boga i do prawdziwej religii. Drogą tą to immanencja.
Źródło religii leży w nas,
pouczają moderniści, nie poza nami, w objawieniu wewnętrznym, nie zewnętrznym.
Tak jak źródłem sztuki jest natura nasza, umiejąca odczuć piękno, tak i
religii źródłem jesteśmy my sami. Tak jak pająk z siebie snuje swą nitkę, tak
człowiek z siebie, z głębi swej duszy wydobywa pierwiastki religijne. W jaki
sposób?
W duszy ludzkiej
rozróżniają moderniści dwa stany, dwie jakby strefy, podświadomość i
świadomość. Czymże jest podświadomość? Pod progiem świadomości znajduje się
wyższa sfera życia, nie dochodząca w zwykłych warunkach do naszej świadomości.
Anglicy, że to naród więcej na wodzie, niż na ziemi żyjący, przyrównują nasze
ja do góry lodowej po morzu płynącej. Ukryta we wodzie część tej góry to
podświadomość. Część widzialna, zaledwie ¹/9
objętości całej góry stanowiąca, odpowiada naszemu świadomemu ja.
Ta podświadomość
jest zbiornikiem ukrytych uczuć, utajonych idei, jest spiżarką życia duchowego.
Stamtąd od czasu do czasu, wśród szczęśliwych zewnętrznych i wewnętrznych
okoliczności, wyłaniają się uczucia, wybuchają jak lawa z uśpionego na chwilę
wulkanu, dochodzą do świadomości najrozmaitsze popędy, niespodziewane,
nieoczekiwane, jakby nie nasze, ale od obcego ducha nam wlane. Akty podświadome
to aktorzy za kulisami, oczekujący swego czasu, by wyjść na scenę i odegrać swą
rolę. Tam to, w podświadomości jest kuźnica takich uczuć, jak miłość,
nienawiść, tam siedziba przesądów, źródło snów, mistycyzmu, hipnozy, histerii
itp. W tej to także podświadomości znajdują się najpowszedniejsze z uczuć,
uczucia religijne. Co je wywołuje z podświadomości i jakimi aktami się
objawiają? Wywołują je różne potrzeby, drzemiące na dnie duszy ludzkiej.
Człowiek doznaje uczucia zależności od wszechświata, pragnie szczęścia, boi
się nieszczęść, zniszczenia. Odczuwa potrzebę ideału, której tu na ziemi nic
zaspokoić nie może, tęskni za nieskończonością, za ciasno mu na świecie,
wyrywa się do prawdy, do doskonałości. Otóż te potrzeby i pragnienie ich zaspokojenia
wypędzają z podświadomości uczucia religijne. Zjawia się w duszy człowiekowi
Bóstwo. Człowiek, wiedziony wrodzonym mu instynktem, intuicją serca, odczuwa
obecność Bóstwa, czuje się z nim złączonym, jest głęboko przekonany, że to Bóg
się mu objawił i niczym nie da sobie wyrwać tego przekonania. W taki to sposób,
odczuciem, własnym doświadczeniem dochodzi się do poznania Boga. Nie
przez rozumowe dowodzenie, ani nie przez zewnętrzne objawienie przekonujemy
się o istnieniu Boga, ale przez bezpośredni kontakt z Bóstwem, nie
wyrozumowujemy istnienia Boga, ale odczuwamy. Czucie, nie rozum, jest władzą
duszy do Boga wiodącą.
Przylgnięcie do
tego uczucia stanowi wiarę. Ani objawienie zewnętrzne, ani autorytet ludzki nie
mogą zrodzić wiary w człowieku. Gdy w naturze człowieka nie ma oddźwięku,
nastroju na słyszaną naukę, to ona w nim nie może się zakorzenić. Żądanie wiary
dla objawienia zewnętrznego lub autorytetu Kościoła, jeśli mu nie towarzyszy
objawienie wewnętrzne, odczuciem doświadczone, nazywają moderniści ujarzmieniem
myśli ludzkiej, tyranią ducha. Nie trzeba atoli sądzić, żeby moderniści wykluczali
ze swego systemu nauczanie zewnętrzne. Owszem oni uznają, iż rozszerzenie się
religii, jak żydowska, chrześcijańska, nie dokonało się bez nauczania, bez wpływu
osobistego założycieli tych religii: Mojżesza i Chrystusa. Były to
osobistości, szczególnie przez Boga uprzywilejowane, w których potrzeba
Bóstwa, ów popęd religijny ludzkości doszedł do punktu kulminacyjnego. Dlatego
oni lepiej niż inni odczuli Bóstwo i temu odczuciu dali wyraz w nauczaniu,
budząc w ten sposób podobne odczucie Bóstwa w innych. Nie cudami, nie rozumowaniem
przekonał Chrystus swych słuchaczów, lecz udzieleniem im swoich wewnętrznych
doświadczeń, które podobne w nich budziły doświadczenia. Odczuli w Chrystusie
objawienie się Bóstwa, dlatego do niego przylgnęli. Ewangelia Chrystusowa
wyszła z bezpośredniej świadomości objawiającego się mu Bóstwa. Jezus dał nam
ewangelię, która odpowiadała głębi jego serca. Bóg w ten sposób się objawia,
że powołuje od czasu do czasu takie wybitne osobistości, jak Mojżesz i
Chrystus, które odczuwają potężnie Bóstwo i udzielając tej świadomości innym,
budzą w nich podobne doświadczenia i w ten sposób wyżłobiają w ludzkości pewien
religijny kierunek...
Zanim pójdziemy
dalej w przedstawieniu systemu modernistów – oto kilka słów krytyki owej
immanencji modernistycznej.
Pomijam, bo to
aż nazbyt widoczne, że modernizm stoi w rażącej rozbieżności z nauką katolicką,
kiedy zaprzecza możliwości objawień zewnętrznych. Również i to widocznym, że
modernizm znosi różnicę między religią naturalną a objawioną. Wszak objawienia
modernistów są tylko ewolucją drzemiących na dnie duszy naturalnych,
religijnych uczuć. Nie ma więc różnicy między prawdami naturalnymi a
objawionymi. Wszystkie są naturalne, bo są wyrazem naturalnego rozwoju duszy
ludzkiej. Zwracam tutaj na to uwagę, że uczucie, instynkt, intuicja serca,
wewnętrzne objawienia w guście objawień modernistycznych nie mogą nam dać
żadnej pewnej rękojmi, iż religia na nich oparta jest prawdziwą. Wszak
historia poucza, iż owe stany duszy, ile razy nie były kierowane i
kontrolowane rozumem, stawały się źródłem najoczywistszych złudzeń.
Metodyści,
Kwakrzy, Mormoni i tylu, tylu innych fanatycznych sekciarzy tyle umieją
opowiadać o rzekomo doznanych wewnętrznych objawieniach i doświadczeniach
religijnych, tak są pewni obiektywnej wartości tych objawień, a przecież
ulegają tylko złudzeniom. W dziwną doprawdy anomalię duszy ludzkiej na polu
religijnym każą nam wierzyć moderniści. Kiedy wszystkich spraw ludzkich rozum
jest kierownikiem, kiedy codzienne doświadczenie poucza, że uczucie samopas
puszczone niemal zawsze przynosi człowiekowi szkodę, kiedy świat dzisiaj przed
rozumem jak przed bożyszczem bije czołem, – to w jednej religii, w sprawie dla
człowieka najważniejszej, gdzie omyłka nieobliczone może przynieść szkody, ślepe uczucie,
widziadła, nieokiełzaną fantazją wywołane, objawieniami zwane, mają być
ostatnią wyrocznią, najwyższym kryterium prawdy! Jeśli uczucie ma być w
sprawach religijnych jedynym, przed rozumem nieodpowiedzialnym sędzią, to tym
samym znika wszelka obiektywna norma odróżnienia prawdziwej od fałszywych
religii, tym samym uprawnione są i z góry rozgrzeszone wszystkie dziwactwa
powstałe pod wpływem rozpalonego uczucia religijnego. "Nauka o
doświadczeniu" – mówi Encyklika Pascendi – "kładzie na każdej
religii, nie wyłączając i pogańskiej, znamię religii prawdziwej. Bo czyż nie
napotyka się w każdej religii tego rodzaju doświadczeń? – wielu to potwierdza.
Jakim prawem odmówią moderniści uznania doświadczeniu, które wyznaje religia
mahometańska, a obronią doświadczenie jedynie prawdziwe u katolików?".
Bezpośredniego
kontaktu z Bogiem nie doświadczają i najlepsi chrześcijanie, ani nawet Święci.
Powołują się wprawdzie moderniści, dla poparcia swego systemu, na mistyków,
którzy odczuwali obecność Boga. Były to atoli rzadkie i wyjątkowe dary łaski.
Że nie był to stan naturalny, dowodzi tego rzadkość daru mistycznego. Gdyby to
był dar naturalny, to wszyscy posiadający zdrowe władze umysłowe, musieliby
odczuwać obecność Bożą, tak jak wszyscy, posiadający zdrowe oczy, widzą
przedmiot zabarwiony.
3. Trzecim
elementem modernizmu to ewolucja.
Religia to jeden
z objawów życia. Wywołują ją potrzeby duszne. One powodują objawienia. Ale
życie nie stoi w miejscu. Z głębin duszy tryskają coraz to nowe objawy życia.
Jeśli religia jest tylko jednym z objawów tego życia, niepodobna, by ona sama
była w zastoju. Stąd według modernistów ciągły rozwój pojęć religijnych, ciągły
dopływ objawień. Ze wzrostem kultury nowe powstają potrzeby, a te znowu nowe
wywołują objawienia. Stąd dawne, nie odpowiadające nowym warunkom, muszą
ustąpić lub być wymienione na nowsze. I taka ewolucja religijna trwać będzie
tak długo, póki tylko ludzkość na ziemi istnieć i rozwijać się będzie. Według
nauki katolickiej objawienia ze śmiercią ostatniego z Apostołów ustały; rozwój
nauki objawionej jest możliwym, ale jak mówi Wincenty Lirenejski, in eodem
dogmate, eodem sensu eademque sententia – o czym poniżej będzie jeszcze
mowa.
* * *
Poznaliśmy myśli
zasadnicze, kierownicze systemu modernistycznego, przyjdzie nam teraz łatwo, na
tym tle, zrozumieć poglądy modernistów na poszczególne kwestie
religijne.
1. Czym jest Pismo
św. i Tradycja dla modernistów? W pojęciu katolickim Pismo św. i Tradycja
to źródła, z których Kościół św. w sposób nieomylny czerpie naukę Zbawiciela i
do wierzenia nam ją podaje. Jedno i drugie źródło jest Boskiego pochodzenia.
Pismo św. pod wpływem Ducha Świętego napisane, Tradycja to skarbnica prawd
Chrystusowych, za wpływem tegoż Najświętszego Ducha niezmiennie przekazywanych
z pokolenia na pokolenie.
Według
modernistów w Piśmie św. trzeba rozróżnić materiał historyczny od materiału,
który stworzyła wiara. Wszystko, co nadprzyrodzone, jak cuda, proroctwa, objawienia
zewnętrzne, trzeba wyeliminować z Pisma św. i Tradycji jako dokumentów
historycznych, a przekazać wierze. Nie dość na tym. Wszystko, co w Ewangeliach
wystaje ponad ducha czasu, co nie wypłynęło z potrzeb ówczesnych ludzi, z ich
charakteru, stanu kulturalnego, trzeba uważać nie za rzeczywistość, ale za
wytwór wiary. Pismo św. i Tradycja to nie wyraz historycznych faktów czy osób,
ale faktów przekształconych pod wpływem religijnego uczucia do niepoznania,
wyidealizowanych, w sferę nadprzyrodzoną przeniesionych, choć w rzeczywistości
nic nadprzyrodzonego w nich nie było. Krytyka historyczna musi dopiero z tego
balastu osobistych zapatrywań wyławiać z mozołem okruchy faktów, by jako tako
odtworzyć faktyczny stan rzeczy.
Dla ilustracji
poglądów modernistów na Pismo św. i Tradycję, weźmy pod uwagę zapatrywania
modernistów na osobę Chrystusa.
Kim jest Chrystus według
modernistów? Trzeba rozróżnić, mówią, Chrystusa "historii" i
Chrystusa "wiary", tj. Chrystusa w rzeczywistości istniejącego i
Chrystusa wymarzonego przez uczniów i następne pokolenia pod wpływem uczuć
religijnych. Chrystus rzeczywisty to największy z dotychczasowych geniuszów
religijnych, większy niż Budda, Zoroaster, Mahomet, Mojżesz, większy, – ale nie
Bóg, tylko człowiek. Odczuł on lepiej niż inni Bóstwo, nasz stosunek do niego i
temu odczuciu dawał wyraz w nauczaniu, budząc w ten sposób podobne odczucie
Bóstwa w innych. Objawienie się Bóstwa w Chrystusie dokonało się w stopniu
niezwykłym. Cuda, proroctwa, mowy Chrystusa o swoim Bóstwie, o wszystkim
zresztą, co nadprzyrodzone – o czym piszą Ewangelie – należy z Ewangelii
usunąć, gdy idzie o Chrystusa rzeczywistego. Chrystus np. taki, jakim go
przedstawia Ewangelia św. Jana, jest od początku do końca tworem rozmyślań
pobożnych, ale nie osobą wziętą z rzeczywistości. Chrystus rzeczywisty nie był
ani cudotwórcą, ani prorokiem, ani utrzymywał, że jest Bogiem. To wszystko
trzeba odnieść do Chrystusa, jakiego wiara pierwszych wieków stworzyła. To zaś,
co wiara tworzy, usuwa się spod badania naukowego, należy w dziedzinę religii.
Wiedza bowiem i wiara chodzą różnymi drogami. Choć mówią o tym samym
przedmiocie, to przedmiot wiary jest uczuciami religijnymi przepojony,
wyidealizowany, w sferę nadprzyrodzoności przeniesiony. "Jeśli kto pytać
będzie – powiada Encyklika – czy Chrystus prawdziwie czynił cuda i prawdziwie
przewidział przyszłość, czy wstał z martwych prawdziwie i w niebo wstąpił,
zaprzeczy mu agnostycyzm (modernista), przyzna wiara; z tego jednakże powodu
żadnej pomiędzy nimi nie będzie walki. Bo raz zaprzeczy temu modernista jako
filozof rozprawiający z filozofami, pojmując Chrystusa jedynie wedle
rzeczywistości historycznej, drugi raz przyzna jako wierzący i przemawiający do
wierzących, zapatrując się na życie Chrystusa, jakby ono rozwijało się przed
nim po raz drugi z wiary i w wierze".
Ojcowie
Kościoła, główny, jak wiadomo, przewodnik Tradycji, wcale nie Chrystusowe
dogmaty podają potomności, bo takich skrystalizowanych dogmatów Chrystus nie
zostawił w spuściźnie Kościołowi, ale przekazują kształtujące się w świadomości
Kościoła zapatrywania religijne, a nieraz sami mozolnie i pracowicie się przyczyniają
do skrystalizowania się objawień w świadomości Kościoła żyjących.
Szkoda tracić słów
na wykazywanie, że takie okrawanie Pisma św. i dzieł Ojców, jak to czynią
moderniści, w tym celu, aby je zmusić, by mówiły to, czego sobie życzą
moderniści, wyrzucanie z nich wszystkiego, co nie odpowiada zapatrywaniom a
priori powziętym, urąga pierwszym zasadom badań historycznych. Historyk
uczciwy po naukowym zbadaniu autentyczności dokumentu historycznego przyjmuje
materiał w nim zawarty bez względu na to, czy odpowiada jego filozoficznym
poglądom, czy nie, czy fakty, osoby, o których w dokumencie mowa, wystają ponad
ducha czasu, czy nie. Chrystus, nauka Jego, czyny Jego, Kościół katolicki – tak
wystają ponad stan cywilizacyjny czasów swego powstania, że chcieć to wszystko
wtłoczyć w ówczesne stosunki ludzkie, chcieć wytłumaczyć naturalnym rozwojem
tych stosunków, – na to trzeba być ślepym fanatykiem z góry powziętych
uprzedzeń filozoficznych, a nie rzetelnym historykiem.
2. Czym jest Kościół
według zapatrywań modernistów? Chrystus zdaniem ich, wcale nie miał na myśli
zakładać organizacji tak skonsolidowanej, jaką dzisiaj jest Kościół katolicki.
Kościół katolicki sam się wytworzył z biegiem wieków, jako naturalne
zespolenie się tych wszystkich, w których idee Chrystusowe znalazły oddźwięk,
wzbudziły i do świadomości przywiodły tkwiące w nich, ale jeszcze
nieuświadomione, podobne do Chrystusowych duszne nastroje i spowodowały
podobne objawienie się w nich Bóstwa. Chrystus i to Chrystus wiary, tj. taki,
jakiego sobie wyobrazili jego uczniowie i późniejsi wierni, różniący się od
rzeczywistego, jak ideał od rzeczywistości, ten Chrystus może być nazwany
najwyżej pośrednim założycielem Kościoła tak, jak każdy ideolog jest twórcą
instytucji, której powstaniu przez swe idee dał impuls, choć inni ją do życia
powołali. Nie ustanowił też Chrystus hierarchii kościelnej, ona sama wypłynęła
z natury społeczności kościelnej. Mylnym też jest mniemanie, jakoby Chrystus
nadał hierarchii kościelnej formę monarchiczną.
Władza
kościelna, jeśli nie chce stać się anomalią i wejść w konflikt z dzisiejszym
stanem kultury, musi sama ulec demokratyzacji, musi część swych przywilejów
odstąpić klerowi niższemu, a nawet świeckim – słowem gruntowna decentralizacja
władzy musi być spiesznie w Kościele przeprowadzona. Encyklika Pascendi
tak po mistrzowsku kreśli zapatrywania modernistów na władzę kościelną:
"W wiekach dawniejszych mniemano błędnie, że Kościół z zewnątrz,
bezpośrednio od Boga otrzymał władzę, stąd słusznie uważano ją za
autokratyczną. Ale obecnie pogląd to przestarzały. Jak Kościół wedle ich
zapatrywań powstał z zespolenia samowiedzy, tak podobnie wypłynęła władza z
Kościoła samego. Władza więc, jak i Kościół, dźwiga się z samowiedzy i stąd od
niej zależy; jeśli zależnością tą gardzi, zamienia się w samowładztwo. Żyjemy przecież
obecnie w czasie, w którym poczucie wolności najzupełniej się rozwinęło...
Jeśli więc Kościół nie chce w sumieniach ludzkich rozbudzić i rozpłomienić
walki wewnętrznej, winien demokratyczny przybrać ustrój, tym więcej, że zagraża
mu zguba, jeśli tego nie uczyni. Bo trzeba by zaprawdę być z rozumu obranym,
aby sądzić, że w poczuciu wolności, istniejącym obecnie, nastąpi zwrot
kiedykolwiek. Skrępowane i powstrzymywane przemocą, wybuchnie tym gwałtowniej i
zburzy Kościół i religię równocześnie". Miejsce zdetronizowanego papieża
i biskupów chcieli w tym demokratycznym Kościele zająć oczywiście moderniści.
Wczas odkrył Pius X ich zamiary, co wywołało u nich łatwo zrozumiałe
oburzenie, jako oddźwięk zawiedzionych nadziei!
"Państwo...
należy rozdzielić od Kościoła, katolika od obywatela. Stąd katolik, ponieważ
jest zarazem obywatelem, ma prawo i obowiązek, z pominięciem powagi Kościoła, z
nieuwzględnieniem jego życzeń, wskazówek i przykazań, nawet z lekceważeniem
jego nagan, pełnić to, co wedle jego mniemania przyczynia się do pożytku
państwa. Nadużyciem władzy kościelnej, które wszystkimi siłami należy usunąć,
byłoby podawanie z jej strony obywatelowi normy działania".
Papież i biskupi
nie są wcale nieomylnym Kościołem nauczającym, bo normą najwyższą wiary, to
zbiorowa świadomość religijna, jaka się w pewnym okresie w Kościele wytwarza,
a która jest wyrazem wewnętrznych objawień Bóstwa. Papieżowi i biskupom nic
innego nie pozostaje, jak tylko do tej świadomości zgłosić swój akces. Chyba
dość jasne, że tego rodzaju pojęcia o Kościele Chrystusowym, o jego
organizacji, o urzędzie nauczycielskim – nie są katolickimi.
3. Czym jest dogmat
w pojęciu modernistów i na czym polega u nich ewolucja dogmatu?
Przez dogmat w
katolickim znaczeniu rozumie się pewną naukę, o której najwyższa powaga
kościelna orzekła, że jest objawioną i dlatego należy ją za prawdę uznać, a
przeciwną jej odrzucić.
Czy dogmat,
przez Kościół ogłoszony, może ulec zmianie, innymi słowy, czy Kościół uznaje
rozwój swoich dogmatów? – Uznaje, ale nie w tym znaczeniu, jakoby rozwój
dogmatu polegał na "przyroście, po śmierci ostatniego Apostoła, nowo
objawionej prawdy lub skasowaniu dawnej definicji dogmatycznej lub na zmianie
sensu dawnego dogmatu".
Na czymże więc
polega ów rozwój dogmatu?
a) Rozwój
dogmatu może na tym polegać, że Kościół ogłasza jako dogmat prawdę objawioną
przez Chrystusa, ale która nie była dawniej z takim naciskiem, jak później, w
Kościele przepowiadana. Między prawdami bowiem objawionymi są pewne, których
zawsze z naciskiem uczono – to są prawdy, zawarte w Składzie Apostolskim.
Inne, których znajomość na razie mniej była wiernym potrzebną, zostały niejako
na drugim planie nauczania kościelnego. Potrzeby jednak czasu się zmieniają i
dlatego mogło się stać, że prawda pewna, przedtem mniej podkreślana w nauczaniu
kościelnym, nagle lub z wolna na pierwszy plan się wybiła. Przyczyną tego przesunięcia
się prawd były zwykle herezje lub wątpliwości, w łonie samego Kościoła
obudzone, czy pewna prawda jest objawioną, czy nie.
b) Rozwój
dogmatu mógł dalej na tym polegać, że prawdę objawioną ujęto w pewną formułę
lub użyto na jej określenie technicznego wyrazu. Bóg nie objawił ludziom
systematycznie ułożonej dogmatyki ze stałymi wyrażeniami i naukowymi
pojęciami, ale dostosował się do stanu umysłowego pierwszych odbiorców
objawienia. "Ponieważ mowa ludzka i pojęcia się zmieniają, dlatego było
rzeczą wielkiej wagi nadać prawdom wiary pewną stałą formę, aby razem ze zmianą
mowy i pojęć same prawdy nie uległy zmianie. Kościół tedy ustalił
terminologię".
c) Rozwój
dogmatu mógł polegać na wyciągnięciu konkluzji z prawd wyraźnie objawionych lub
z dogmatów przedtem zdefiniowanych.
d) Wreszcie
rozwój dogmatów polega na przystosowaniu prawd objawionych do praktycznego
życia i do poszczególnych potrzeb ludności. Rozwój dogmatu w tym ostatnim
znaczeniu zmierza do zapuszczenia coraz głębiej swych korzeni w życie ludzkie,
uświęcenia i uszlachetnienia ludzkości.
Taką jest nauka
katolicka o dogmatach i ich rozwoju; jakie zaś są zapatrywania modernistów w
tym względzie?
Objawienia się
Bóstwa w nas nie podają nam szczegółowych prawd, jak je już skrystalizowane w
dogmatach katolickich znajdujemy, ale tylko rzucają ogólne, bogate treścią i
płodne w następstwa myśli o naszym stosunku do Boga, np. że Bóg jest Ojcem
naszym, że się nami opiekuje, że chce swe królestwo założyć na ziemi itp.
Skrystalizować te prawdy i niejako je rozdrobić, ująć w dogmaty jest rzeczą
ludzką. Dogmaty to twory ludzkie. Kiedy pewne objawienie doszło do świadomości
wielu ludzi, stara się ta świadomość zbiorowa ująć to objawienie, jeszcze nie
dość jasne, w pewne formy, w pewien symbol. Teraz rozum zaczyna swą pracę. Nie
wolno mu badać, czy owe objawienia od Boga pochodzą czy nie, czy są prawdziwe,
czy fałszywe; nie ma on być ich sędzią, ale tłumaczem, analitykiem, ma szukać
dla nich odpowiedniej zewnętrznej szaty, wyrazu, symbolu. Ten symbol, gdy
zostanie przez Kościół zatwierdzony, staje się dogmatem. Dogmaty więc są tylko
symbolami pewnych objawień. Dogmaty te nie zawierają bezwzględnej prawdy i to
z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, bo bezwzględnej prawdy nie ma, jest
tylko względna. Wszak prawda religijna to tylko jeden z objawów życia, a to
ciągłej fluktuacji, zmianie podlega, a z nim i prawda. To, co dziś jest
prawdą, objawieniem religijnym, wskutek nowych potrzeb życia, wyższego stanu
kultury może przestać być prawdą, musi być inną zastąpione, jest prawdą tylko
do czasu. Po wtóre, Bóg jest nieskończony w doskonałościach, stąd jedno
objawienie Go nie wyczerpuje, ale nowe, doskonalsze mogą nastąpić, które swym
blaskiem zaćmią tamte, dawne. A wreszcie, symbole dogmatyczne są urobione
według pojęć czasów, w których powstały. Cały kulturalny poziom tych czasów w
nich się odbija. Nic więc dziwnego, że noszą na sobie braki kultury minionych
wieków. Są tylko nieudolnymi określeniami dobroci Bożej, jego ojcowskiego do
nas stosunku. Stąd zawierają wiele przesady, nieścisłości, błędów. Muszą tedy
w miarę nowych, dokładniejszych objawień o Bogu, jako też w miarę postępu
zmieniać się i dogmaty. Stare formuły nie obejmą już nowych prawd, nowe
objawienia rozsadzą je. Jak długo jednak Kościół nie zmienia dogmatów, tak
długo wierni powinni je wyznawać. Bo Kościół jest siłą zachowawczą tradycji.
Działalność jego w tym względzie w pewnych granicach jest uprawnioną i zbawczą.
Siła bowiem, rwąca do postępu, mogłaby rozwój religijny sprowadzić z drogi
tradycją wskazanej. Władza więc kościelna dobrze robi, że ową siłę, prącą do
postępu, miarkuje. Z drugiej atoli strony Kościół nie powinien tamować rozwoju
dogmatów. Kiedy w samowiedzy ludzi prywatnych, lepiej odczuwających Bóstwo, niż
władza, nowe objawienia się ukażą, Kościół powinien się z tym liczyć, nie
upierać się przy dawnych dogmatach, ale dla nowych objawień nowych poszukać
formuł, słowem nowe ogłosić dogmaty. Moderniści właśnie siebie uważają za
narzędzie nowych objawień, a wywieranie nacisku na Władzę kościelną, by w
kierunku tych objawień zmieniła dogmaty, uważają za swój obowiązek. "Łatwo
stąd zrozumieć, czemu się moderniści tak dziwią, skoro się ich zgani, albo
ukarze. Co im się poczytuje za winę, to oni za święty swój obowiązek uważają.
Nikt nie ma lepszej potrzeby samowiedzy jak oni, bo bezpośredniej ją odczuwają,
niż władza kościelna. Gromadzą więc niejako w sobie one potrzeby i stąd
zniewala ich obowiązek, aby podnosili głos publicznie i pisali. Niech ich gani
władza, jeśli się jej podoba, oni na poczuciu obowiązku się opierają i z
wewnętrznego wiedzą doświadczenia, że nie zasługują na nagany, ale na pochwały.
...Nie zrażają się do władzy, choć im sprawia przykrości... Skarżą się jedynie,
że się ich wcale nie słucha; w ten sposób wstrzymuje się ruch duchowny, ale
przyjdzie z całą pewnością godzina, że ustanie zwłoka, bo prawa rozwoju można
zacieśnić, ale nie można ich zniszczyć".
* * *
4. Dla
uzupełnienia poglądów modernistycznych musimy jeszcze przypatrzyć się choć
jednemu punktowi etyki modernistów. Encyklika Pascendi, mówiąc o
reformatorskich zapędach modernistów, ich projekt reformy moralności
chrześcijańskiej tak przedstawia: "W sprawie obyczajów przyswajają sobie
zasadę amerykanizmu, że cnoty czynne przenosić trzeba nad cnoty bierne i
rozwijać je przez ich wykonywanie". Kilka słów dla objaśnienia tego
określenia. Amerykanizm to system religijny, propagowany głównie przez X.
Izaka Haeckera, najprzód Redemptorystę, potem kapłana kongregacji Paulistów, †
1888 r. Dzielił on cnoty na bierne i czynne. Do cnót biernych zaliczał np.
pokorę, cierpliwość, łagodność, umartwienie, posłuszeństwo, czystość... w ogóle
te wszystkie, które, zdaniem systemu, małej przy wykonywaniu wymagają energii,
mało czynu. Cnoty czynne to te, które czynnością na zewnątrz się zaznaczają,
ujawniają energię danego osobnika, dużo wymagają ruchliwości, jak np. cnota męstwa,
ufności w swe siły, przedsiębiorczości itp. Twierdził O. Haecker, że cnoty
bierne były pożądane w średniowieczu i jeszcze w czasie reformacji, gdy wybujałą
indywidualność należało za pomocą biernych cnót trzymać w ryzach, ale dziś tego
niebezpieczeństwa nie ma, a świat od sług ołtarza domaga się czynu. Epoka rzymskiego
katolicyzmu, a więc hierarchii, dyscypliny, kultu zewnętrznego musi ustąpić
katolicyzmowi anglo-saksońskiemu, katolicyzmowi siły, czynu, samodzielności.
Dodawał, że cnoty bierne niwelują indywidualność ludzką, odbierają jej
inicjatywę, cnoty zaś czynne rozwijają indywidualność, obrotność,
samodzielność – a właśnie dziś potrzeba ludzi z takimi przymiotami. Jako curiosum,
do jakich ekstrawagancji doprowadziła zasada cnót czynnych pewnych duchownych,
może posłużyć cytat, wyjęty z artykułu pewnego kapłana, zamieszczony u O.
Weissa "Religiöse Gefahr", str. 362. Autor wspomnianego artykułu tak
sobie wyobraża ideał nowoczesnego kapłana-ascety: "Przez fałszywe pojęcie
ascezy, powiada, jakie niegdyś panowało, niejeden stawał się moralnym karłem i
niszczył całą swą indywidualność. Dziś musi się asceza w innym rozwinąć
kierunku: spacer, bilard, gra w kręgle, w tennis, wiosłowanie, gimnastyka
pokojowa itp.; także w kwestii systematycznych ćwiczeń ciała musi kler być solą
ziemi. W ten sposób osiągnie się moralną silną świadomość, wytworzy się
doskonała chrześcijańska indywidualność".
Amerykanizm
został zganiony przez papieża Leona XIII w liście do kardynała Gibbonsa. Tenże
wielki papież zbija, jak nikt inny lepiej, argumenty Amerykanistów. Na ich
twierdzenie, że dzisiejsze czasy wymagają innych cnót niż czasy ubiegłe,
odpowiada: "Tylko ten tak może mówić, kto przeocza słowa Apostoła: których
przejrzał i przeznaczył, aby byli podobni obrazowi Syna Jego (Rom. 8, 29).
Nauczycielem i wzorem wszelakiej świętości jest Chrystus; do Jego nauk ma się
stosować, kto chce być zbawionym. A Chrystus nie zmienia się z biegiem wieków,
ale jest ten sam wczoraj i dziś i na wieki. A zatem do ludzi wszystkich czasów
stosują się Jego słowa: «Uczcie się ode mnie, żem jest cichy i pokornego
serca»; zawsze staje przed nami Chrystus posłuszny aż do śmierci. Do ludzi
wszystkich wieków odnoszą się słowa Apostoła: Którzy są Chrystusowi, ciało
swe ukrzyżowali z namiętnościami swymi". Sam podział cnót na bierne i
czynne spotkał się z naganą we wspomnianym liście papieskim. W rzeczy samej
cnota, virtus, równoznaczna etymologicznie z męstwem, może być tylko
czynną. Każda wymaga rozwinięcia energii w wysokim stopniu, a tzw. bierne może
jeszcze więcej niż czynne. Zwycięstwo, odniesione nad sobą, nawet u pogan
uchodziło za największe zwycięstwo. A temu właśnie zwycięstwu służą cnoty tzw.
bierne.
Poddać swą
samowolę przez posłuszeństwo przełożonym, woli Bożej, zdusić w sobie egoizm,
ujarzmić w sobie zwierzę przez umartwienie, nałożyć pożądliwości oczu kaftan
bezpieczeństwa przez wyrzeczenie się dóbr
doczesnych to wymaga energii, nieraz heroicznej.
Cnoty bierne nie znoszą indywidualności, ale ją oczyszczają z wszystkiego, co w
niej małego, niskiego, na urojeniu o swej wielkości, a nie na prawdzie
opartego. Dość wspomnieć imiona takich Świętych, jak Franciszek Seraficki,
Dominik, Ignacy Lojola, Franciszek Salezy, Alfons Liguori, Wincenty a Paulo –
ile indywidualności, ile piękna w tych postaciach, a ile przy tym energii woli,
heroizmu! A przecież to wszystko ludzie, którzy już ze swego zakonnego
stanowiska musieli praktykować przede wszystkim cnoty bierne. Imiona te dowodzą
także, że cnoty bierne nie tylko nie osłabiają energii w czynnej miłości
bliźniego, w cnotach tzw. dziś socjalnych, przez Amerykanistów zwanych
czynnymi, ale są ich źródłem, stamtąd te ostatnie czerpią swą siłę,
wytrwałość, nadprzyrodzoną wartość, piękność. Tyle tylko idealizmu na świecie,
ile ludzi wykonujących cnoty bierne! Stąd znowu – tak pięknie, głęboko i
trafnie mówi Leon XIII: "Dałby Bóg, by większą była liczba tych, którzy
wykonują cnoty, które Święci w ubiegłych czasach wykonywali, którzy przez swą
pokorę, swe posłuszeństwo, swe umartwienie potężnymi się stali w słowie i
czynie, nie tylko ku pożytkowi religii, ale całej ludzkości".
Moderniści,
ponieważ wszystko wydaje się im w Kościele złem, a wydać się takim musi, bo na
zasadach diametralnie przeciwnych ich zasadom oparto, wszystko na gwałt chcą
reformować, oczywiście w duchu swych zasad. Filozofię scholastyczną pragną
zastąpić nowoczesną filozofią na Kancie opartą. W teologii dogmatycznej
spekulację scholastyczną ma zastąpić historia okrojona i spreparowana według
systemu krytyki modernistycznej. Wprowadzenie do teologii dogmatycznej więcej
pierwiastku pozytywnego i historycznego, niż było go dotąd, uznaje za potrzebne
i Pius X, ale występuje przeciw rugowaniu scholastyki. "Dodajemy tu, że na
pochwałę zasługują ci, którzy z niezłomnym poszanowaniem dla Tradycji Ojców
Kościoła i nauczycielskiego urzędu Kościoła, usiłują na podstawie rozsądnego
zapatrywania i zasad katolickich wyjaśnić światłem, zapożyczonym z prawdziwej
historii, teologię pozytywną. Więcej z pewnością uwzględnić trzeba teologię pozytywną
niż dawniej, ale to w ten sposób dziać się powinno, żeby na tym nie ucierpiała
teologia scholastyczna". W obrzędach św. zmniejszyć należy wedle mniemania
modernistów zewnętrzne formy nabożeństwa i rozrost ich powstrzymać. Władza
kościelna, o czym już wspominaliśmy, ma ulec decentralizacji i demokratycznymi
ideami przesiąknąć. "Twierdzą także – słowa Encykliki – że działalność
władzy kościelnej w sprawach politycznych i społecznych należy zmienić, aby
nie wkraczała w ustawy świeckie, ale się dostosowała do nich". W ogóle
duch nowatorstwa, tak niebezpieczny w religii zawsze, jest cechą modernizmu,
duch, "który w pogoni za oryginalnością – słowa Leona XIII – wyśmiewa
pobożność wiernych, a głosi nowy rodzaj życia chrześcijańskiego, nowe
przykazania kościelne, nowe duszy nowoczesnej aspiracje, nowe socjalne
powołanie kleru, nowe miłosierdzie chrześcijańskie i wiele innych tego rodzaju
nowości".
* * *
Oto system modernistów w
zarysie przedstawiony. Już choćby z tego krótkiego szkicu widać, iż modernizm
niszczy jeden dogmat za drugim. Bóstwo Chrystusa, cuda, Pismo św., Tradycja,
Kościół, dogmat – słowem, wszystko, co podwalinę i istotę religii katolickiej
stanowi, nie może się ostać wobec zasad modernizmu. Mówi wprawdzie modernizm o
wierze w te prawdy, ale same te prawdy uważa lub uważać logicznie musi nie za
rzeczywiste, obiektywne, lecz za wytwór uczucia, więc ostatecznie fantazji
ludzkiej. Cała ta wiara ma urojenia za przedmiot, za podstawę nieokreślone,
niekontrolowane, niesprawdzone, zmienne, jak powiew wiatru, uczucie ludzkie.
Prowadzi konsekwentnie do zupełnego nihilizmu religijnego, do ateizmu. Jakże
słusznie Pius X nazywa modernizm stekiem wszystkich herezji – omnium
haereseon conlectum! "Zapewniamy –
słowa Papieża – że gdyby ktoś był zapragnął zestawić wszystkie błędy przeciwne
wierze, jakie kiedykolwiek się pojawiły, nie mógłby tego uczynić dokładniej,
jak to uczynili moderniści w swym systemie. A nawet posunęli się dalej,
niwecząc nie tylko religię katolicką, ale... niwecząc zupełnie religię
wszelką". Błąd to tym niebezpieczniejszy, że się zasłania troską o dobro
Kościoła. "Moderniści – mówi Pius X – z
pozornej ku Kościołowi miłości... zuchwale narzucają się na odnowicieli
Kościoła"... "Nie mija się z prawdą
– słowa znowu Papieża – kto uważa modernistów za wrogów Kościoła,
niebezpieczniejszych od wszystkich innych".
Ks. Maciej Sieniatycki
–––––––––––
X. Dr. M. Sieniatycki. System modernistów.
Odbitka z "Gazety Kościelnej".
Lwów 1916, str. 22.
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono.)
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pozwolenie Władzy Duchownej:
Nihil
obstat.
Lwów, 19. grudnia 1915.
X. Aleksander Pechnik.
L. 3212.
Pozwalamy drukować.
Z Konsystorza
metropolitalnego obrządku łacińskiego.
We Lwowie, dnia 23. grudnia
1915.
† JÓZEF
Arcybiskup
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przypisy:
(1) W duchu bardzo przychylnym
modernizmowi jest pisana książka M. Zdziechowskiego: Pesymizm, romantyzm a
podstawy chrześcijaństwa, Kraków 1915, zwłaszcza tom II, część IV i wstęp do dzieła
(a).
(a) Zob. Ks. Maciej Sieniatycki, 1) Modernistyczny
Neokościół. 2) Apologetyka czyli dogmatyka fundamentalna. 3) Zarys
dogmatyki katolickiej. 4) Problem istnienia Boga. (Przyp. red. Ultra
montes).