Póki Matka Najświętsza
nosiła Zbawiciela świata w swym łonie, pośrednictwo Jej między Nim a
ludźmi ograniczało się tylko do Jej najbliższych, do św. Józefa, Jej
oblubieńca i rodziny Zachariasza. Z chwilą jednak, gdy Go na świat
wydała, misja Jej zaczęła się rozciągać i na innych, na ludzi nieraz
zupełnie jej nieznanych, zataczając przy tym coraz szersze kręgi.
Opatrzność Boża, która w najdrobniejszych szczegółach rządzi światem, w czasie kiedy zbliżała się chwila rozwiązania Maryi, otaczała Ją najtroskliwszą opieką, mającą na celu ułatwić Jej Synowi i Jej samej zetknięcie z ludźmi wszelkich stanów i wszelkich nawet narodów. Po ludzku rzecz biorąc, jakże tragicznym nam się wydaje los tej młodej niewiasty, która w przeddzień porodu zmuszona jest odbyć piechotą lub może na osiołku daleką drogę przez górskie krainy i dotarłszy do celu, nie znajduje, w chwili gdy ma dziecię wydać na świat, nawet kącika wolnego w jakimś zajeździe, tak że musi szukać schronienia w stajence i nowonarodzone Dziecię złożyć w żłobie.
Ale po Bożemu rzecz się inaczej przedstawia: Bóg nie poskąpił Maryi sił do odbycia dalekiej podróży, a i w chwili gdy dzieciątko Jezus na świat wydawała, uchronił ją na mocy niepokalanego poczęcia, od wszelkiego cierpienia i zwykłych niedomagań kobiecych. Prowadząc zaś Ją do stajenki betlejemskiej, miał On na celu przed całym światem zaznaczyć królewskie pochodzenie Zbawiciela świata z rodu Dawida i jako pierwszym ułatwić dostęp do Niego najbiedniejszym, to jest pastuszkom.
To miało na celu w Opatrzności boskiej owo zarządzenie spisu ludności przez wielkorządcę Syrii Cyryna, wraz z nakazem, aby każdy się zapisał w miejscu swego pochodzenia. Pochodząc z plemienia Judy z rodu Dawida, Maryja i Józef musieli się przeto udać do ziemi judzkiej, do małego miasteczka Betlejem, położonego niezbyt daleko od Jerozolimy, gdzie miał swe stałe siedlisko jeden z licznych rodów pochodzących od króla Dawida. W ten sposób, niewątpliwy dla ludzi tamtych czasów, ujawniło się wobec wszystkich pochodzenie Zbawiciela, a jednocześnie spełniły się liczne proroctwa odnośnie do Jego osoby, które zapowiadały Jego przynależność do pokolenia Judy i pochodzenie od Dawida, a jednocześnie dawały do zrozumienia, że Betlejem będzie tą wybraną miejscowością, która Go pierwsza będzie witać na świecie.
Nie musieli Maryja i Józef mieć już bliższych krewnych ani znajomych w Betlejem i zapewne ich przodkowie od kilku już pokoleń wyemigrowali na północ do Galilei, może z biedy w poszukiwaniu pracy. Toteż i teraz, przybywszy do miejsca swego pochodzenia, nikogo nie znaleźli, u kogo by mogli znaleźć schronienie, a wszystkie domy zajezdne i gospody przepełnione były przejezdnymi, których podobnie jak i ich, spis ludności ściągnął z powrotem do Judei.
W poszukiwaniu dachu nad głową musieli się przeto zadowolić pustą stajenką, której stałymi mieszkańcami byli pastuszkowie ze swymi trzodami. Jedynym umeblowaniem był żłób i jemu to przypadł w udziale ten zaszczyt, aby posłużyć za pierwsze schronienie nowonarodzonemu Dziecięciu.
I w tych, po ludzku rzecz biorąc, dziwnych okolicznościach jakże wyraźnie występują wielkie plany Opatrzności Bożej. Najpierw ten, który przychodzi zbawić wszystkich ludzi, przychodzi na świat w najprostszych warunkach życia, jakie tylko sobie można wyobrazić, tak by nikt nie mógł Mu niczego pozazdrościć. Od pierwszej chwili swego pojawienia się między nami, wybiera sobie za swój udział ubóstwo, które jak wkrótce powie św. Paweł, ma być źródłem naszego bogactwa duchowego, ubóstwo, które ma nas ubogacić.
Ale nie tylko to. Oto On pragnie zaraz od początku być dostępnym najbiedniejszym i najprostszym i od nich pierwszych pokłon otrzymać. Takimi najbiedniejszymi są pasterze, nie mający nieraz przez całe życie własnego mieszkania i chroniący się w okresach zimna i niepogody w stajenkach przeznaczonych dla trzód, których pilnują. Do nich to zstępuje Pan świata, ich prosi o gościnę, ich pierwszych wzywa przed swe oblicze, aby mu hołd złożyli.
Posyła On jednocześnie do koczujących w okolicach
Betlejem pasterzy swego Anioła, który gdzieś około północy zjawia się w
wielkiej jasności przed nimi i zwiastuje im, że „(…) się wam dziś
narodził Zbawiciel, który jest Chrystus Pan, w mieście Dawidowym" (Łk
2,11). Wskazuje im jednocześnie, gdzie mają Go szukać, a mianowicie w
żłóbku jednej ze stajenek betlejemskich, a chóry anielskie, które
otaczają tego nowego zwiastuna Pańskiego, potwierdzają swym śpiewem
radosną nowinę. […]
Trudno nam dziś wyobrazić sobie, jak ci prości ludzie olśnieni widzeniem anielskim, okazali swą cześć boskiemu Dziecięciu. Można przypuszczać, że Maryja wzięła Jezusa ze żłóbka na swe ręce i pokazała im Go, podczas gdy oni padłszy wschodnim obyczajem na twarze, adorowali Go, mówiąc Mu czy to ustami czy sercem, na co tylko stać było ich proste dziecinne dusze. Może być, że Najświętsza Panna przemówiła coś do nich, że podziękowała im za ten pierwszy hołd złożony Jej Dziecięciu i zachęciła do wiernej służby Bożej.
To pewno, że pierwsze zetknięcie się Zbawiciela z tymi przedstawicielami ludzkości, których przyszedł zbawić, nie odbyło się bez pośrednictwa Jego Matki. A i Ją musiało głęboko przejąć to działanie Boże, które w samą noc Narodzenia sprowadza czcicieli do stóp nowonarodzonego i Jej każe im Go pokazywać. Zachowując przeto i rozważając w swym sercu, jak mówi św. Łukasz, cudowne zdarzenia owej błogosławionej nocy, Maryja rozpoczęła jednocześnie swą służbę przy Zbawicielu, nie zdając sobie jeszcze w pełni sprawy, jak daleko ją ona zaprowadzi.
Jacek Woroniecki OP, Macierzyńskie Serce Maryi, Servire Veritatis, Lublin 2009, s. 47-50.