Kto nie tylko przeczytał ale także zrozumiał przysięgę żądaną od
duchowieństwa katolickiego przez Piusa X, na mocy Motu proprio z dnia 1
września 1910, dziwić się musi, dlaczego ten krok Papieża wywołał taką
burzę w obozie liberalnym i częściowo także opozycję rządów.
Geneza przysięgi jest bardzo krótka i jasna. Kiedy po publikacji
encykliki Piusa X Pascendi przeciw modernizmowi i po dekrecie
Lamentabili sane w tym samym przedmiocie, machinacje modernistów
zwłaszcza w szeregach młodszego kleru nie ustawały – Stolica św.
posiadała nawet dokumenty stwierdzające tajną agitację modernistyczną w
seminariach francuskich – nie pozostawało nic innego, jak uroczystą
przysięgą zmusić zarażonych modernizmem do uchylenia przyłbicy i
pozostawić im do wyboru: albo zastosować się do nauki Kościoła albo
opuścić szeregi kleru katolickiego. Taki był cel i słuszny powód
głośnej przysięgi antymodernistycznej.
Trudno przedstawić i uzasadnić treść przysięgi, nie zatrzymawszy się choć krótko u źródeł i podstawowych zasad modernizmu.
Wiek XIX stał pod znakiem Kanta, filozofa protestantyzmu, za którego
zasługę nieśmiertelną uważano, że raz na zawsze odłączył wiarę od
wiedzy, przekazując tej ostatniej wszystko to, co doświadczeniem
stwierdzić można, wszystko inne ogłaszając za przedmiot wiary. Na tej to
podstawie oparł swą naukę o Bogu, którego istnienie rozumem udowodnione
być nie może, lecz tylko jako postulat potrzeb praktycznych pewnej
tolerancji się domaga. Protestantyzm chciwie tę myśl pochwycił,
uwalniając się tym od obowiązku odpowiadania na zarzuty niedowiarków.
Także na katolików Kant nie został bez wpływu. Czując potrzebę
zastosowania się do wymagań czasu, szukali pewni apologeci innych dróg
dla udowodnienia istnienia Boga. Niestety drogi były zwodnicze i stąd
nieudane próby, jak ontologizm i tradycjonalizm a w najnowszej formie
modernizm. Ostatni opierając się na zdaniu Kanta, że ścisłe dociekanie
tylko doświadczeniem jest możliwe, chce doświadczyć Boga w świadomości
swojej i w tym widzieć dowód przemawiający do psychy dzisiejszej.
Usiłowania same w sobie sprzeczne, gdyż, według modernizmu, tylko świat
zjawisk doświadczalnych dla zmysłów i rozumu jest dostępny.
Agnostycyzmowi wszystkie drogi do poznania Boga są raz na zawsze
zamknięte.
Z tego samego źródła, tj. pragnienia
zastosowania się do ducha czasu, wyszła druga próba, która z pominięciem
cudów i proroctw, starała się wykazać fakt Objawienia. Apologeci, jak
Brunetière, Fonsegrive, Olle-Laprune, Blondel i inni, ograniczyli się do
tego, że usiłowali Boski charakter Objawienia wykazać doświadczeniem,
iż odpowiada on najgłębszym potrzebom duchowym człowieka i jego
socjalnym aspiracjom, czyli chcieli wiarę katolicką psychologicznie
umotywować, odsłonić niejako jej najgłębsze uzasadnienie w życiu
duchowym każdego i życiu socjalnym dni naszych.
Ta
apologetyka immanencji, z pewnością dużo w sobie mieści pięknych
spostrzeżeń, ale dowodem nadprzyrodzonego Objawienia nigdy nie będzie;
owszem mieści w sobie niebezpieczeństwo błędu, który czyni znaczenie
Objawienia zależnym od każdorazowych wymogów kulturalnych i zmiennych
ludzkich aspiracji. Dla modernistów i w tym przedmiocie jakieś
wewnętrzne uczucie, tajemnicze doświadczenie wewnętrzne, zastępuje
dowody na Boże Objawienie, wzięte z proroctw i cudów. Hołdują skrajnemu
immanentyzmowi, który dla samej wiary może mieć tylko najzgubniejsze
następstwa.
Do tych zaliczyć trzeba pojęcie modernizmu o
Kościele i jego powadze w prawdach objawionych. Według zasad
katolickich, dzieło Chrystusa nie jest nauką, którą każdy przyswoić
sobie może na sposób systemów filozoficznych, lecz Kościołem, założonym
na Piotrze, któremu Chrystus swoje zasługi i swą naukę powierzył, i
który w tym względzie jest najwyższą i nieomylną powagą. Powaga ta od
dawna jest solą w oku wolnej wiedzy, stąd postulat, którego treścią i
celem jest zastąpić powagę Kościoła powagą wiedzy współczesnej.
Rywalizuje z tą powagą inna, więcej odpowiadająca psychologicznym
marzeniom i demokratyzmowi doby obecnej; jest nią świadomość zbiorowa
wiernych, która decyduje o tym, w co wierzyć wypada. Oczywiście tą
zbiorową świadomością nie kto inny kierowałby, jak modernistyczny
internacjonał. Zresztą, niektóre smutne fakty czasów ostatnich jawnie
udowodniły, że ta nauka modernistów jest tylko zręcznym wykrętem,
pokrywającym negację prymatu. Wiadomo to z prac Schnitzera i Kocha,
którzy po encyklice Piusa X jasno w tym względzie swoje zdanie
wypowiedzieli.
Ponieważ zaś zbawienie świata w nauce i
słowach Chrystusa leży, nie w mądrości tego lub owego nowoczesnego
teologa, jasnym jest, że pomimo różnych metod naukowych i postępu nauk,
treść nauki Chrystusa musi zostać tą samą. Można Jego naukę
filozoficznie uzasadniać lub krytycznie rozbierać, ale zmieniać jej nie
wolno. Mogło ziarnko gorczyczne nauki Chrystusowej rozróść się w
rozłożyste drzewo wielkich systemów teologicznych wieków średnich, albo
pod wpływem nowoczesnego krytycyzmu pokryć się nowym liściem i bujnym
kwiatem, ale drzewo pozostaje to samo, bez zmiany prawd i treści nauki.
Nauka zatem objawiona przypuszcza ewolucję, staje się jaśniejszą,
głębiej pojętą, wszechstronnie poznaną, lecz istotnie niezmienną, jak
ziarno, które się w drzewo rozrosło. Inaczej tę ewolucję pojmuje
modernizm. U niego trwałym w wierze jest tylko pewne religijne uczucie,
pojedyncze zaś prawdy wiary są produktem rozumowania, które nigdy
całkowicie nie oddadzą wewnętrznego doświadczenia religijnego, lecz
odpowiednio tylko do kultury współczesnej. Jasną jest rzeczą, że ten
relatywizm modernistów wypływa stąd, iż naturalną ewolucję, którą w
innych naukach uważano za myśl zbawczą, przenieśli oni bez ograniczeń na
grunt Objawienia. Lecz Objawienie nie jest naturalnym psychologicznym
zjawiskiem, którego ewolucyjnymi objawami są Mojżesz, Chrystus może i
Mahomet, Luter i inni, zależni w swych religijnych pojęciach od
otaczającej ich kultury, lecz jest faktem nadprzyrodzonym, faktem
Bożym. Jako takie zaś, zawiera prawdę absolutną, która ani zmienić się
nie może, ani tym bardziej nie może tak się rozwijać, żeby z czasem
wyraziła prawdę wprost przeciwną od dawniejszej. To są zboczenia, które
najjaśniejszy swój wyraz znalazły w nowoczesnym symbolizmie i
pragmatyzmie i niczym innym nie są, jak sceptycyzmem w nowożytnej
szacie, zrzekającym się możliwości poznania absolutnej prawdy.
Żeby zaś do reszty skorzystać z nowożytnych terminów naukowych,
modernizm stosuje także do Objawienia i wiary naukę o podświadomości.
Nowsza psychologia znalazła w niej krainę działań duszy ludzkiej; podług
tej psychologii, podświadomość rozporządza własnymi siłami, nieraz
wyższymi od sił życia świadomego, tak, że przechodzą one w intuicję,
inspirację artystyczną, religijne objawienia i mistyczne doznania;
podlega ona wpływom innym, objawiającym się np. w telepatycznych
zjawiskach, nieraz zaś na świadome nasze życie oddziaływa i wtedy
sprawia wrażenie czegoś obcego, niezwykłego. Z tej to nauki o
podświadomości skorzystali moderniści, twierdząc, że uśpiona ta
podświadomość reaguje pod wpływem wybitnej osobistości, donioślejszego
faktu lub wewnętrznego doświadczenia. Wtedy to w religijnie nastrojonej
duszy z wyrobioną wolą moralną występuje uczucie religijne, które staje
się wiarą i objawieniem, gdyż jego przedmiotem jest Boski pierwiastek w
człowieku i w nim sam Bóg się udziela.
Trudno o tej
podświadomości, jej funkcjach i przeznaczeniu coś bardziej określonego
powiedzieć, gdyż dotychczas jest ona czymś tajemniczym i dlatego dla
modernistów wymarzonym wynalazkiem. Dla nas wystarcza, gdyż burzy ona
wszelką religię objawioną i degraduje ją do zjawiska naturalnego.
Zresztą, religia, która tylko jest uczuciem, nie prawdą i na prawdzie
opartą, nigdy religią być nie może i drogą do prawdy, bo uczucie samo
przez się ślepe jest. W tym postawieniu kwestii, wiara modernistyczna
staje w zupełnym przeciwieństwie do rozlicznych orzeczeń Kościoła,
według których wiara jest cnotą nadprzyrodzoną, mocą której przy łasce
Bożej wierzymy, co Bóg objawił, nie dlatego, że wewnętrzną prawdę tych
rzeczy naturalnym światłem rozumu przenikamy, lecz dla powagi Boga,
który nikogo omylić nie może i nikogo omylić nie chce, i dlatego fides
ex auditu.
Wszystkie te dotychczas omówione poglądy
modernistów uwzględnione zostały w pierwszej części przysięgi i każdy
łatwo spostrzeże, że tyczą się one podstawowych i głównych prawd wiary
katolickiej. Przysięga sprowadza je do następujących pięciu punktów:
Boga z danych przyrodzonych poznać można i Jego istnienie da się ściśle
udowodnić; jak dla wszystkich czasów i ludzi, tak i dziś są cuda i
proroctwa zewnętrznymi dowodami Objawienia; Kościół jest od Chrystusa
ustanowiony jako nauczyciel i strażnik objawionej prawdy; nauka wiary
jest niezmienna w swojej treści; prawdziwe pojęcie cnoty wiary nie
zgadza się z religijnym uczuciem modernistów.
W dosłownym zaś brzmieniu ta pierwsza część przysięgi tak się przedstawia:
"Ja........ niezachwianie przyjmuję tak w ogólności, jak w każdym
szczególe wszystko to, co nieomylny nauczający Kościół określił, orzekł
i oświadczył, a przede wszystkim poddaję się tym orzeczeniom, które się
wprost sprzeciwiają błędom obecnych czasów. Nasamprzód więc wyznaję,
że Boga, początek i koniec wszechrzeczy, przyrodzonym światłem rozumu
przez rzeczy uczynione, tj. przez widzialne dzieła stworzenia, jako
przyczynę przez skutki z pewnością poznać można, a zatem i dowieść Jego
istnienia. Po wtóre: zewnętrzne dowody Objawienia, tj. sprawy Boże,
przede wszystkim zaś cuda i proroctwa przyjmuję i uznaję za całkiem
pewne oznaki Boskiego pochodzenia religii chrześcijańskiej i mam je za
najzupełniej odpowiednie do rozumienia wszystkich czasów i ludzi, nie
wyłączając ludzi współczesnych. Po trzecie: mocno też wierzę, że
Kościół, stróż i nauczyciel objawionego słowa, został wprost i
bezpośrednio założony przez samego prawdziwego i historycznego
Chrystusa, kiedy pośród nas przebywał, i że tenże Kościół zbudowany
jest na Piotrze, głowie hierarchii apostolskiej, i na jego po wszystkie
czasy następcach. Po czwarte: naukę wiary od Apostołów przez
prawowiernych Ojców w tym samym zawsze rozumieniu i pojęciu nam
przekazaną, szczerze przyjmuję; przeto jako herezję całkowicie odrzucam
zmyśloną teorię ewolucji dogmatów, które z jednego znaczenia
przechodziłyby w drugie, różne od tego, jakiego Kościół trzymał się
poprzednio; potępiam również wszelki błąd, który w miejsce Boskiego
depozytu wiary, jaki Chrystus powierzył swej Oblubienicy na wierne
przechowanie, podstawia wymysły filozoficzne lub płody świadomości
ludzkiej, które wysiłkiem ludzi z biegiem czasu zrodzone, nadal w
nieokreślonym postępie doskonalić się mają. Po piąte: z wszelką
pewnością uznaję i otwarcie wyznaję, że wiara nie jest ślepym uczuciem
religijnym, wyłaniającym się z głębin podświadomości, pod wpływem serca
i pod działaniem dobrze usposobionej woli, lecz prawdziwym, rozumowym
uznaniem prawdy z zewnątrz ze słuchania przyjętej, mocą którego
wszystko, co Bóg osobowy, Stwórca i Pan nasz powiedział, zaświadczył i
objawił, za prawdę uznajemy dla powagi najprawdomówniejszego Boga".
Cała ta pierwsza część jest właściwie tylko powtórzeniem dekretów
ostatniego soboru watykańskiego, i dlatego też jego powagę w rzeczach
wiary w sobie mieści. Zresztą i najmniej uświadomiony katolik rozumie,
że człowiek, który wymienionych w tej części przysięgi prawd nie
przyjmuje, kwituje tym samym ze swego katolicyzmu. Taka była co do tych
prawd nauka katolicka wszystkich wieków.
Druga część przysięgi zaczyna się od słów:
"Poddaję się też z należnym uszanowaniem i całą duszą wyrokom
potępienia, orzeczeniom i wszystkim przepisom zawartym w encyklice
Pascendi i w dekrecie Lamentabili, – osobliwie co się tyczy tzw.
historii dogmatów".
Nowy ustęp zrobiony w przysiędze
samej i inne zwroty używane na wyrażenie obligacji zdań zawartych w
drugiej części, wskazują już zewnętrznie na to, że ta część nie tylko co
do treści, ale poniekąd i co do obligacji różni się od pierwszej. O ile
zawiera dogmatyczne orzeczenia, oczywiście nie inaczej, jak część
pierwsza apeluje do wiary, o ile jednak wymienia tylko kościelne
przepisy, żąda wprawdzie wewnętrznego posłuszeństwa i poddania się w
słowach i czynach, ale wiary wprost nie nakazuje. Główną zaś treścią tej
drugiej części jest historia prawd objawionych czyli historia dogmatów,
która usiłuje za pomocą krytyki historycznej wykazać treść naukową
zwłaszcza Pisma św. i Ojców Kościoła, przebieg tej nauki i rozwój
historyczny. Wobec tego, druga część przysięgi zajmuje się stosunkiem
wiary do historii, wskazując i potępiając fałszywe zasady
modernistycznej krytyki historycznej; omawia potem zastosowanie krytyki
do Pisma św., w końcu zastanawia się nad zastosowaniem tejże krytyki
do tradycji.
Zdrowa krytyka historyczna, stosowana także
do źródeł wiary, nie tylko że nie znalazła opozycji w Kościele, ale
liczy nawet w szeregach kleru katolickiego znakomitych przedstawicieli i
niejednokrotnie od samychże papieży została uznana jako znakomity
środek do głębszego poznania prawd wiary katolickiej. Ale na terenie, na
którym sobie podają ręce Objawienie i rozum, z natury rzeczy krytyka
podlegać musi prawom i zastrzeżeniom, których nauki czysto świeckie nie
znają. I w naukach świeckich ekskluzywność w stosowaniu krytyki
historycznej wyrodzić się może w nieznośny hiperkrytycyzm, nierównie
zgubniejsze skutki wydałby ten hiperkrytycyzm na polu Objawienia. Pod
wpływem nowszych poglądów filozoficznych weszła krytyka na tory, które
wywołać musiały opozycję Kościoła. Coraz jaśniej bowiem opierać się
zaczęła na uprzedzeniach wprost przeciwnych istotnym wierzeniom
katolickim. Wszelka ingerencja Boża w dzieje świata i ludzkości, nawet
możliwość takiej ingerencji zostały wykluczone i porządek nadprzyrodzony
zaprzeczony. Zaczęto pojmować wszystkie zjawiska historyczne wyłącznie
jako wynik pewnych konieczności i potrzeb czasu i dlatego usiłowano
wszystko tłumaczyć naturalnym rozwojem sił doczesnych i fizycznych, –
czyli, że negacja nadprzyrodzonego porządku stała się tutaj przyczyną i
zasadą immanentyzmu i ewolucjonizmu. Pod wpływem tych zasad stoi cała
krytyka biblijna i historia dogmatów w obozie protestanckim; z tej też
szkoły wyszli także moderniści obozu katolickiego.
Moderniści także wykluczają wszelką ingerencję Bożą w dziejach
ludzkości. Wszystko, co przekracza stosunki czysto ludzkie, co warunkami
czasu i miejsca, albo charakterem psychologicznym wytłumaczyć się nie
da, odsyłają do wiary. Stąd Chrystus przedstawia im się jako człowiek
tylko – nauka Chrystusa, kult i sakramenty wyrastają na podstawie
życiowej immanencji z potrzeb religijnych, powstałych w przebiegu
wieków; tak samo i źródła Objawienia, księgi święte są tylko produktem
dłuższego naturalnego rozwoju. Stanowisko to nie tylko z pojęciami
katolickimi pogodzić się nie da, sprzeciwia się ono też wszelkiej
zdrowej krytyce, która przecież z faktycznym stanem rzeczy liczyć się
musi.
Więcej powiedzieć trzeba. Katolik w swoim akcie
wiary zależny jest od historii tylko co do tych faktów, które podstawę
wiary stanowią. Wystarcza mu więc skonstatowanie autentyczności
Ewangelii i ich wiarygodności, aby na tej podstawie udowodnić za pomocą
cudów i proroctw w nich zawartych Bóstwo Chrystusa, ustanowienie Boże
Kościoła i jego naukę jako prawdę objawioną. Kościół zaś, jako Boży
stróż prawdy objawionej, daje mu wszelką gwarancję co do reszty nauki
objawionej i faktów ściśle z nią się łączących. Przez to zaś metoda
historyczna na tym polu nie traci racji bytu, owszem jako środek
udowadniający jasno zgodę między wiarą a wiedzą, jest wspaniałą
apologią Kościoła i znakomitą bronią przeciw niedowiarstwu.
Nawiasowo zaznaczmy, że kiedy mówi się o zgodzie i zależności wiedzy, w
szczególności historii dogmatów od wiary, jasną jest rzeczą, że rozumie
się pod wiarą tylko prawdy objawione albo z nimi ściśle złączone, nie
zaś zdania teologów, tym mniej zdania między samymi teologami sporne.
Także i to zaznaczyć trzeba, że gdy Kościół żąda uznania bezwzględnego
swych prawd objawionych, wtedy domaga się, aby nie były tylko uważane
jako wierzenia doby obecnej, lecz jako wiara wszystkich wieków
chrześcijańskich; wykręt modernistów, jak gdyby im tylko chodziło o to, w
co przedtem wierzono, nie zaś o to, co obecnie jest przedmiotem wiary,
wobec tej zasady jest błędny. Tym samym upada także słynne twierdzenie
modernistów, według którego prawdą być może we wierze, co fałszem jest w
filozofii lub historii, tak, że temu historia przeczy, czego na
kazaniu uczą. Jest to tylko pokrywka niedowiarstwa i urąganie się z
prawdy, która z jednego źródła Prawdy odwiecznej dwiema drogami,
Objawieniem i rozumem, do nas dochodzi. Stąd negacja prawd wiary
przedstawia się jak logiczna konsekwencja twierdzeń modernistów, pomimo
ich ustawicznego zapewniania, że ich nauka nie tyczy się wiary lecz
historii, że np. nietkniętym zostaje Chrystus wiary, choć zupełnie się
nie zgadza z Chrystusem historii. Słusznie więc żąda Pius X w
przysiędze, aby co do stosunku wiary do historii kler katolicki w
następujących słowach zgodził się z nauką Kościoła:
"Również odrzucam błąd tych, którzy twierdzą, że wiara przez Kościół
podana może się sprzeciwiać historii i że katolickich dogmatów, tak jak
je obecnie rozumiemy, nie można pogodzić z prawdziwymi dziejami
początków chrześcijaństwa. Potępiam również i odrzucam zdanie tych,
którzy mówią, że wykształcony chrześcijanin odgrywać musi podwójną rolę,
jedną człowieka wierzącego a drugą historyka, jak gdyby wolno było
historykowi trzymać się tego, co się sprzeciwia przekonaniom wierzącego,
– albo stawiać przesłanki, z których wynikałaby konkluzja, że dogmaty
są albo błędne albo wątpliwe, byleby im tylko wprost nie przeczył".
Wiadomą jest rzeczą, jak gorączkowo zajęła się nowsza krytyka
historyczna Pismem świętym i historią Objawienia, ale nie tajno też do
jak zgubnych wyników tak w obozie protestanckim jak też częściowo w
katolickim ta gorączkowa praca doszła. Dla krytyki racjonalistycznej tak
jak dla modernistów Pismo św. ma tylko powagę dzieła ludzkiego,
podległego jak każde inne niedokładnościom i błędom. Stąd odgrywa u nich
pierwszorzędną rolę przesadna krytyka tekstu, która przede wszystkim
stara się dojść do źródeł natchnionego tekstu, aby w ten sposób wykazać,
że Pismo św. z inspiracją nic do czynienia nie ma, lecz z naturalnych
zupełnie wypłynęło źródeł. Posługuje się w tym celu modernizm wyłącznie
krytyką wewnętrzną z wykluczeniem świadectw choćby najpoważniejszych.
Przyczyną tej taktyki jest tendencja modernistów do wyrugowania
wszelkiego pierwiastka nadprzyrodzonego i wstręt przed niewygodnymi
świadectwami tradycji.
W ten sposób stają moderniści w
świadomej i skrajnej opozycji do Kościoła. Dla nauki katolickiej Pismo
św. nie jest ani jedynym ani pierwszorzędnym źródłem prawd wiary – jest
nim powaga uczącego Kościoła czyli dogmatyczna tradycja. W kwestiach
Kanonu, czyli które księgi za święte uważane być mają, jak we wszystkich
kwestiach Pisma św., tyczących się wiary i moralności, kościelne
magisterium jest najwyższą i ostatnią instancją. Jako źródło wiary,
księgi św. pierwszorzędne swoje tłumaczenie i objaśnienie znajdują w
tradycji, która tę samą wiarę zawiera i którą przedstawiają przede
wszystkim Ojcowie Kościoła i orzeczenia Stolicy św. Zasadą zaś
niezachwianą dla każdego katolika musi być przekonanie, że Pismo św.
zawiera nieomylne Słowo Boże, że Słowo natchnione wolne jest od
wszelkiego błędu i że absolutne przeciwieństwo między dwiema księgami
Pisma św. albo pojedynczych części między sobą, jest z góry wykluczone.
Dlatego mówi przysięga:
"Potępiam też ten sposób
rozumienia i wykładania Pisma św., który, pomijając tradycję kościelną,
analogię wiary i normy podane przez Stolicę Apostolską, polega na
wymysłach racjonalistów i krytykę tekstu zarówno niedozwolenie jak
nierozważnie uznaje za jedyne i najwyższe prawidło".
W końcu przechodzi przysięga do tradycji, podając zasady katolickie i odrzucając teorie modernistyczne.
W ewolucji dogmatów czyli dogmatycznej tradycji modernistów odgrywa
św. Paweł wielką rolę. Ewangelia Chrystusa jest, zdaniem modernistów,
bardzo uboga, zawiera ona właściwie tylko oczekiwanie doskonalszego
królestwa ziemskiej i niebieskiej sprawiedliwości, pewną solidarność
dusz w dążeniu do tego wspólnego dobra i ufność w Ojca. Wszystko inne są
to tylko dalszymi doświadczeniami wewnętrznymi, dokonywujące się na tle
tej ewangelii w duszach uczniów a zwłaszcza w duszy św. Pawła. Proste
opowiadania o życiu Chrystusa wnet ustąpiły miejsca wykładom
doktrynerskim i parenetycznym, które są dziełem religijnego myśliciela
św. Pawła, pod wpływem ówczesnej kultury i ewangelii. Także dalszy
rozwój podlega prawom immanentyzmu i ewolucjonizmu, jest wypływem
przyczyn naturalnych i modernista uważa ideę początkowego objawienia
prawd absolutnych w Chrystusie, zawierających jakby w nasieniu naukę
Kościoła wieków następnych, za stanowisko przesądzone. Chrześcijaństwo
jest dla krytyki historycznej faktem jak każdy inny, tym samym prawom
ewolucji podlegający, a jako fakt religijny wyraża stopniowo duchową
działalność człowieka. Dla modernisty zatem nie istnieją owe przyczyny
wewnętrznego i zewnętrznego rozwoju chrześcijaństwa, które według nauki
katolickiej są pierwszorzędne tj. nadprzyrodzone Objawienie przez
Chrystusa, Objawienie zdziałane przez Ducha Świętego w Apostołach i
nadprzyrodzona Opatrzność towarzysząca głoszeniu i rozszerzeniu
ewangelii. Dlatego w teorii modernizmu znika cały porządek
nadprzyrodzony, co zaś zostaje, to wszystko naturalne, zmienne, zależne
od otaczającej kultury i religijnego zmysłu każdego. Te błędy wyraża
przysięga, gdy mówi:
"Odrzucam prócz tego zdanie tych,
którzy twierdzą, że ten, co wykłada historię teologii lub o tym
przedmiocie pisze, powinien wprzód złożyć wszelkie uprzedzenia tak co do
nadprzyrodzonego początku katolickiej tradycji, jak co do obiecanej
przez Boga pomocy w dziele przechowania wszelkiej objawionej prawdy;
nadto że pisma poszczególnych Ojców należy wykładać wedle samych tylko
zasad naukowych z pominięciem wszelkiej powagi nadprzyrodzonej i z taką
swobodą sądu, z jaką zwykło się badać inne zabytki świeckie".
Nauka Kościoła stoi na stanowisku wprost przeciwnym, gdyż obok owego od
Chrystusa ustanowionego magisterium, które naukę Chrystusa głosi i
niezmiennie zachowuje, przyjmuje za pozytywne normy wyroki soborów,
definicje papieży i zgodność w ogólnej nauce i ogólnej wierze Kościoła.
Stąd w historii nauki objawionej te zasady ustawicznie uwzględniane być
muszą, bo tylko ustawiczne uwzględnianie nadprzyrodzonego charakteru tej
nauki umożliwia wierny obraz jej rozwoju. Gdyby zaś ktoś w celach
apologetycznych albo polemicznych chciał postępować tylko według reguł
krytyki historycznej, wtedy zasady owe pozostać muszą przynajmniej
negatywną normą, tj. zabraniającą stawiania twierdzeń, przeciwnych nauce
objawionej. Niepodobieństwem jest przedstawić np. naukę pewnego Ojca
Kościoła, nie uwzględniając, że jemu o nic innego nie chodzi, jak tylko o
to, aby podać to, co Objawienie przekazane zawiera, nie zaś o
jakiekolwiek religijne przekonania swego czasu. Oderwać go od
przeszłości i postąpić z nim, jak z każdym innym autorem, znaczyłoby
osądzić go według zupełnie obcych jemu samemu kryteriów. Czyli,
zrozumienie tradycji domaga się wszędzie albo pozytywnie albo
przynajmniej negatywnie uwzględnienia Boskiego w niej zawartego
pierwiastka, przywileju nieomylności. Stąd przysięga mówi:
"W końcu ogólnie oświadczam, iż jestem zupełnie przeciwny błędowi
modernistów, twierdzących, że w św. Tradycji nie ma nic Bożego albo, co
daleko gorsze, pojmujących pierwiastek Boży w znaczeniu panteistycznym,
tak iż nic nie pozostaje z tradycji katolickiej, jak ten goły i prosty
fakt, na równi z innymi podległy dociekaniom historycznym, że byli
ludzie, którzy swą przemyślnością, skrzętnością i sprytem szkołę przez
Chrystusa i Jego Apostołów założoną, przez następne wieki rozwijali".
I tym to błędom przysięga w końcu przeciwstawia zasady, które uczony
katolicki, badając Dzieje tradycji, zawsze przed oczyma mieć powinien:
"Przeto silnie się trzymam i do ostatniego tchu trzymać się będę wiary
Ojców w niezawodny charyzmat prawdy, który jest, był i zawsze pozostanie
w następcach Apostołów na biskupim urzędzie; stąd wyznaję, że Kościół
nie tego się trzyma, co może się wydać lepszym i odpowiedniejszym do
stopnia kultury danego wieku, ale trzyma się absolutnej i niezmiennej
prawdy, od początku głoszonej przez Apostołów, prawdy, w którą inaczej
wierzyć, albo inaczej rozumieć jej nie wolno".
A zatem i
druga część przysięgi antymodernistycznej nie sprzeciwia się zdrowym
zasadom krytyki historycznej, lecz domaga się tylko od katolika, aby
uwzględnione przy niej były najistotniejsze prawdy katolickiej wiary.
Prawda zaś wolności badania nie krępuje, lecz jest i musi być
wewnętrznym prawem każdej nauki i każdej metody naukowej. Im więcej
prawd nieomylnych powoduje badaczem, tym więcej jest oddalony od błędu,
im mniej, tym przystępniejszy jest dla zgubnych zboczeń
pseudonaukowych. Amicus Plato, sed magis amica veritas; nikt nie
przeczy zaletom dzisiejszej metody historycznej, choć ona jedyną metodą
naukową nie jest, ale też nikt nie może żądać, żeby dla metody
poświęcono prawdę i to objawioną. Kościół starszy jest od dzisiejszej
kultury i przeżył rozkwit i upadek różnych kultur, historia też jasno
wykazuje, że Kościół ze zdrowymi prądami każdej kultury, nawet
starożytnej pogańskiej sympatyzował, owszem z nich w swoich celach
korzystał. Z żadną jednak kulturą współczesną Kościół się nie
identyfikował, bo stoi ponad wszelką zmienną kulturą doczesną. Dlatego
też wita wszelkie dodatnie strony i trwałe zdobycze kultury
dzisiejszej, ale nie myśli dla nich poświęcać swoich prawd odwiecznych,
zwłaszcza, że żadna zdrowa kultura, jako urzeczywistnienie planów i idei
Bożych tego się nie domaga.
Nieuzasadnione są więc
wszelkie załamywania rąk wobec dobrze pojętej przysięgi
antymodernistycznej, która niczego więcej od kleru katolickiego się nie
domaga, jak tylko, aby się trzymał tych istotnych prawd wiary, na
których katolicyzm się opiera. W tym świetle trzeba też rozumieć
orzeczenie Piusa X, który dla ważnych względów profesorów teologii,
uczących po uniwersytetach, od złożenia przysięgi uwolnił. Sami też
profesorowie zrozumieli, że tym samym Papież ich nie uwalnia i uwolnić
nie może od trzymania się zasad w przysiędze wyrażonych, gdyż
niejednokrotnie oświadczyli, że pomimo uwolnienia od przysięgi stoją na
gruncie nauki w niej zawartej. I inaczej być nie może, gdyż w
przeciwnym razie przestaliby być katolikami. Wobec tego też
niezrozumiałymi są obawy rządów, które w przysiędze nie wiedzieć jakie
niebezpieczeństwa dla całości państwa widzą, gdyż przysięga nic więcej
nad naukę katolicką nie żąda. Liberalnym zaś żywiołom nie chodzi o treść
przysięgi, której nie rozumieją, ani o wolność nauki, której przysięga
nie przeszkadza, lecz o agitację antykatolicką. Nie w smak im, że
Kościół zawczasu się spostrzegł i podminowującej pracy modernistów w
Kościele raz na zawsze położył koniec. Można tylko żałować tych
katolików, którzy takim głosom dają wiarę i ukrytej ich sprężyny nie
widzą. Tym śmielej zaś idziemy za głosem Piusa X i ufni w posłannictwo
Kościoła powtarzamy:
"Ślubuję, iż to wszystko wiernie,
nieskażenie i szczerze zachowam i nienaruszenie tego przestrzegać będę, i
że nigdy od tego nie odstąpię, czy to w nauczaniu, czy w jakikolwiek
inny sposób mową lub pismem. Tak ślubuję, tak przysięgam, tak mi
dopomóż Bóg i ta święta Boża Ewangelia".