STRONA INTERNETOWA POWSTAŁA W CELU PROPAGOWANIA MATERIAŁÓW DOTYCZĄCYCH INTEGRALNEJ WIARY KATOLICKIEJ POD DUCHOWĄ OPIEKĄ św. Ignacego, św. Dominika oraz św. Franciszka

Cytaty na nasze czasy:

"Człowiek jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony"

Św. Ignacy Loyola


"Papa materialiter tantum, sed non formaliter" (Papież tylko materialnie, lecz nie formalnie)

J.E. ks. bp Guerard des Lauriers



"Papież posiada asystencję Ducha Świętego przy ogłaszaniu dogmatów i zasad moralnych oraz ustalaniu norm liturgicznych oraz zasad karności duszpasterskiej. Dlatego, że jest nie do pomyślenia, aby Chrystus mógł głosić te błędy lub ustalać takie grzeszne normy dyscyplinarne, to tak samo jest także nie do pomyślenia, by asystencja, jaką przez Ducha Świętego otacza On Kościół mogła zezwolić na dokonywanie podobnych rzeczy. A zatem fakt, iż papieże Vaticanum II dopuścili się takich postępków jest pewnym znakiem, że nie posiadają oni autorytetu władzy Chrystusa. Nauki Vaticanum II, jak też mające w nim źródło reformy, są sprzeczne z Wiarą i zgubne dla naszego zbawienia wiecznego. A ponieważ Kościół jest zarówno wolny od błędu jak i nieomylny, to nie może dawać wiernym doktryn, praw, liturgii i dyscypliny sprzecznych z Wiarą i zgubnych dla naszego wiecznego zbawienia. A zatem musimy dojść do wniosku, że zarówno ten sobór jak i jego reformy nie pochodzą od Kościoła, tj. od Ducha Świętego, ale są wynikiem złowrogiej infiltracji, jaka dotknęła Kościół. Z powyższego wynika, że ci, którzy zwołali ten nieszczęsny sobór i promulgowali te złe reformy nie wprowadzili ich na mocy władzy Kościoła, za którą stoi autorytet władzy Chrystusa. Z tego słusznie wnioskujemy, że ich roszczenia do posiadania tej władzy są bezpodstawne, bez względu na wszelkie stwarzane pozory, a nawet pomimo pozornie ważnego wyboru na urząd papieski."

J.E. ks. bp Donald J. Sanborn

wtorek, 5 grudnia 2017

Rycerz z ziemi świętej (*)

Podobny obraz 
Za Przyczyną Maryi
Przykłady opieki Królowej Różańca św.
Matko Przedziwna
Rycerz z ziemi świętej

      Jak orle gniazdo na skale, tak zamek hr. Roncesay wznosił się dumnie na wysokiej górze oblanej wodami rzeki Garonny, która swe bystre fale z szumem u stóp jego toczy...

Jednego z pierwszych dni marca 1097 r., niezwykły ruch zapanował na dziedzińcu zamkowym. Głos trąbki wo­jennej łączył się z głosami żołnierzy i z rżeniem koni. Młody dziedzic, waleczny hr. Rajmund, chciwy rycerskiej sławy, wybierał się do Ziemi świętej na wojnę z Turkami.

Z rozdartym sercem żegnał sędziwego ojca, czułą i uko­chaną matkę, młodą małżonkę Helenę i małego synaczka w kolebce, gdyż obowiązek chrześcijanina wzywał go do obrony grobu Chrystusa.

Opuszczając zamek swych przodków, Rajmund ukląkł i poprosił o ojcowskie błogosławieństwo.

– Synu mój, rzecze stary hrabia, błogosławię cię z całego serca i proszę Boga i św. Michała Archanioła, aby cię strzegli. Idź z Piotrem pustelnikiem i z innymi walecznymi mężami gromić niewiernych Turków i gdyby tego była potrzeba, dla obrony Grobu świętego, krew twoją przelej.

– Ojcze, bądź pewnym, odrzekł młody rycerz, że wa­lecznych rycerzy, przodków moich, godnym zawsze będę.

– Nie wątpię o tym, synu mój, dlatego puszczam cię z ufnością. Choć stary jestem i władać już orężem nie mogę, strzec jednak będę twej żony i syna i dopóki żyję włos im z głowy nie spadnie.

Rajmund ucałował rękę ojcowską, a uściskawszy raz jeszcze drogich swemu sercu, dosiadł rumaka, wołając według hasła swego rodu: Bóg tak chce! Bóg tak chce!

Żołnierze, dworzanie i towarzysze młodego hrabiego powtórzyli ten wzniosły okrzyk: Bóg tak chce!

Rajmund przejechał most zwodzony i puścił się drogą do Opactwa kluniaceńskiego. Wiosenne kwiatki ogrzane cie­płymi promieniami słońca podnosiły swe główki, zdobiąc trawniki ścielące się przy drodze. Ptaszki wesoło śpiewały, ale odjeżdżający młody rycerz Rajmund zdawał się być nieczułym na życie natury, długo jechał zamyślony, aż naraz nagle zatrzymał się, spojrzał raz jeszcze na zamek swych przodków i długie westchnienie wyrwało się z jego piersi.

– Żegnam was wszystkich, najmilsi moi, żegnam was! wyrzekł z przejęciem. Łza zabłysła mu w oczach i mimo męstwa i odwagi uczuł się mocno wzruszonym. Lecz było to uczucie przelotne; otarł łzy płynące i miał już jechać da­lej, gdy szyderczy głos przy nim się odezwał:

– Cóż to jest, Rajmundzie, żeś tak wzruszony? Czy cię nieszczęście spotkało? Czy hrabia, twój ojciec, umarł? Czy może małżonka lub synek chorują?

Rajmund zmarszczył czoło, zmierzył natrętnika i sucho odrzekł:

– Dziękuję panie Edwardzie za troskliwość, ale z łaski Bożej wszyscy są zdrowi i spokojni w zamku hrabiów Roncesay.

– Jednakże, odpowie Edward, widzę, że łzy ci po twa­rzy płyną...

– Nic to dziwnego, gdyż jadę na daleką wyprawę, której końca przewidzieć nie mogę.

– A któż ci każe na tę wyprawę jechać?

– Obowiązek chrześcijanina.

– Obowiązek!? nie rozumiem tego.

– Jadę do ziemi świętej, walczyć o wyzwolenie chrześcijan przez Turków uciśnionych.

– Jaki nierozum! zawołał Edward szyderczym głosem, który jak śmiech szatański rozległ się po dzikich wą­wozach.

Rajmund wzdrygnął się.

– Milcz! krzyknął z uniesieniem. Zamiast szyderstwa lepiej byś uczynił, gdybyś poszedł za moim przykładem. Pan Bóg dziś wszystkich chrześcijan do broni powołuje. Jeżeli masz odwagę rycerską to stawaj pod chorągwią krzyża.

– Nigdy! odrzecze Edward. Jakąż korzyść miałbym z tej wyprawy?

– Nie znajdziesz tu, prawda, ziemskich korzyści, ale znój, trud, lecz odpokutujesz za grzechy swoje i zasłużysz na wieczne zbawienie na wypadek śmierci.

Z nowym szyderstwem przyjął Edward te słowa Raj­munda.

– Nic w tym poczytnego nie widzę, zawołał z ironią, jechać za morze, bić się z Turkami, w nadziei zasłużenia na wieczne jakieś zbawienie, przyznasz panie Rajmundzie, że trzeba być bardzo naiwnym, aby się na to zgodzić. Jedź sobie, kiedy chcesz, życzę powodzenia; gdy zdobędziecie grób Chrystusowy, pomódl się tam i za mnie.

– Niezawodnie, że tego nie zaniecham uczynić.

– Bardzo dziękuję, zacny rycerzu i ja o tobie pamię­tać będę.

Tym słowem z ironią wyrzeczonym, Edward pożegnał Rajmunda, który swą drogą podążył dalej.

* * *

Dwa lata upłynęły.

Było to 15 lipca 1099 r. Tego dnia, po krwawej bitwie, Jerozolima, miasto święte, Turkom odebrane zostało. Krzy­żowcy pod dowództwem Godefryda, Tankreda i wielu innych, weszli do spustoszonego miasta i bosymi nogami wśród hym­nów pobożnych udali się do grobu Chrystusowego.

W pierwszym rzędzie walecznych rycerzy postępował Rajmund. Odznaczył się dzielnie przy oblężeniu Antiochii i przez walecznego Tankreda na polu bitwy do rycerskich zaszczytów wyniesiony został.

Przypadłszy do grobu Pańskiego, duszę swą przed Bogiem wylewał; modlił się za swego starego ojca, za uko­chaną matkę, za małżonkę i syna. Modlił się także za zmar­łych krewnych i przyjaciół swoich, wszystkie swe cierpienia i trudy za nich ofiarując, prosił Boga, by ich co prędzej do chwały niebieskiej przyjąć raczył. Nie zapomniał także o bezbożnym Edwardzie. Według przyrzeczenia, błagał Pana zastępów, aby serce tego nieszczęśliwego bluźniercy otworzyło się na światło wiary świętej.

Wskutek wzięcia Jerozolimy, spokój na długi czas był zapewniony. Godefryd de Bouillon, jako najgodniejszy, przez towarzyszy broni królem obwołany, z Judei chrześcijańskie królestwo utworzył; prawa, język i francuskie obyczaje w nim zaprowadził. Wielu wówczas rycerzy opuściło Ziemię świętą udając się do rodzin, w których liczbie był również Rajmund. Wsiadł on na okręt w Konstantynopolu, by przez wyspę Maltę powrócić do Francji. Straszny jednak wypadek zaznaczył tę podróż. Pewnej nocy, okropna burza, szalejąca na morzu roztrzaskała okręt. Nieszczęśliwi podróżni długo się ratowali na szczątkach rozbitego statku, spienione jednak fale, gwałtownym pędzone wiatrem, pogrążyły ich w głębo­kości morza.

Jeden tylko Rajmund uratowanym został.

Trzymając się deski, którą w ciemnościach uchwycił, Bogu się polecał, do Matki Najświętszej o ratunek wołał i z chrze­ścijańską rezygnacją śmierci oczekiwał, a śmierć nie przyszła. Pan Bóg go zachował, bo Matka Boska i święte dusze czyśćcowe za niego się modliły. Wśród strasznego huraganu czuł się unoszonym jakby niewidzialną ręką ku wybrzeżom morskim. Przy pierwszym blasku dnia ujrzał skały, drzewa i krzaki, szarym pokryte cieniem. Okrzyk wdzięczności z piersi rozbitka wzniósł się tedy ku niebu. Gdy mgły poranne brza­skiem wschodzącego słońca rozproszone zostały, deska dobiła do brzegów. Podniósłszy głowę, ujrzał górę kłębami dymu buchającą – była to Etna. Skoro na brzeg wypłynął, ukląkł i z głębi serca Panu Bogu i Matce Bożej za ocalone życie dzięki złożył.

* * *

Stąd między górami spostrzegł chatkę uwieńczoną krzy­żem. Było to mieszkanie pustelnika. Tam zwrócił swe kroki i ujrzał sędziwego starca, klęczącego przed ukrzyżowanym; nieruchomy, w zachwyceniu sługa Boży nie widział, co się wokoło niego działo. Oblicze jego nadziemską jaśniało świa­tłością, oczy rozwarte, wpatrzone w niebo, rzekłbyś, oglądają samego Boga... Długo się jeszcze modlił w milczeniu; skoń­czywszy nareszcie, gdy spostrzegł przy sobie rycerza rzekł do niego:

– Synu mój! czekałem na ciebie. Wszak prawda przy­bywasz ze Ziemi świętej? We wielkim niebezpieczeństwie zo­stawałeś na morzu, towarzysze twoi poginęli wśród burzy, ty jeden ocalony zostałeś.

– Jestem wielkim grzesznikiem, odpowiedział rycerz, komuż mogę tę łaskę zawdzięczać?

– Przyczynie Maryi i świętych dusz czyśćcowych, które modlitwami twymi z ognistej katuszy wybawiasz, ile razy wszystkie zasługi twoje za nie ofiarujesz. Matka Boska oka­zała nad tobą swą opiekę, a dusze czyśćcowe wypłaciły ci dług wdzięczności. Miałeś z innymi zginąć, ale ich przyczyna przed tronem Bożym, życie ci ocaliła.

Starzec zamilkł, a łzy wzruszenia popłynęły mu obficie, wziął rycerza za rękę, posadził go i podał mu kawałek chleba.

– Jesteś zgłodniały, posil się, trzeba ci nabyć sił do spełnienia pewnego polecenia, które ci powierzę.

– Mów ojcze! jestem na twe usługi. Rozkaż co chcesz, a gdyby tego była potrzeba, gotów jestem raz jeszcze prze­być i w Ziemi świętej walczyć z Turkami na śmierć lub życie.

– O! waleczny rycerzu, tu idzie o spokojną sprawę Bożą; to polecenie nie ode mnie, ale z nieba ci dane. Oto mi Pan objawił, chociażem robak tej ziemi, niegodny sługa Jezusa Chrystusa. Jest we Francji, w klasztorze kluniaceńskim, św. Opat Odilon. Ten modlitwami i nabożeństwami, które po klasztorach swoich zakonnikom poleca, wiele dusz codziennie z mąk czyśćcowych wyzwala. Powiedz mu zatem, żeby w swych dobrych zamiarach nie ustawał i żeby się nadal modlił za dusze w czyśćcu cierpiące, które od niego ratunku wyczekują. Ma on niejako w swoim ręku klucz do nieba. Jego modlitwy, jałmużny i umartwienia, aniołowie przed tron Boży zanoszą, skąd potem deszczem łask nie­bieskich na dusze czyśćcowe spływając, z mąk je wyzwalają.

– Dziękuję Bogu, rzekł rycerz wzruszony, że mię wybrał do spełnienia tego posłannictwa. Pospiesznie to za­łatwię i nie spocznę, aż wykonam wszystko, coś mi polecił, jakkolwiek tęskno mi do sędziwych rodziców i pragnę co prędzej wszystkich, których kocham, oglądnąć.

Starzec podniósł głowę ku niebu i rzekł:

– Bóg czuwa nad nimi. Oni z utęsknieniem na ciebie czekają, gdyż zagrożeni są najazdem pewnego wrogiego im rycerza. Wszakże nie lękaj się o nich, Bóg ich obroni, i dla ukarania najeźdźcy w porę przybędziesz. Zaufaj Bogu i Matce Najświętszej, która cię ma w swojej opiece i spełnij posłannictwo, Bóg tego żąda od ciebie.

* * *

Wnet rycerz pożegnał się z pustelnikiem, polecając jego świętym modłom i udał się do Kotony, gdzie znalazł okręt odpływający do Marsylii. Po sześciu dniach stanął na ziemi rodzinnej, którą o mało co, już nie miał zobaczyć. Sprzedawszy drogocenny pierścień, jaki zawsze nosił na palcu, kupił konia i puścił się ku klasztorowi kluniaceńskiemu.

Wprowadzony do św. Opata Odilona zwierzył mu się ze swego niebieskiego posłannictwa i opowiedział mu swe przygody. Odilon z największym zajęciem wysłuchał opo­wiadania, a gdy się dowiedział, że jego za biednymi duszami modlitwy serce Boże wzruszyły, niewymowną radością prze­jęty upadł na kolana i Bogu z głębi serca dziękował. Zwołał następnie swych braci i rzekł:

– Drodzy moi, do codziennej modlitwy i dobrych uczynków, jakie za dusze cierpiące ofiarujemy, potrzeba nam dodać szczególny jeszcze dzień nabożeństwa. Niechaj więc odtąd we wszystkich klasztorach naszej reguły, uroczyste nabożeństwo za wszystkich wiernych zmarłych nazajutrz po uroczystości Wszystkich Świętych odprawiane będzie.

Odtąd też to święto dniem zadusznym zwane z wielką uroczystością we wszystkich klasztorach podległych św. Opa­towi Odilonowi obchodzone było, poczym ten zwyczaj i cały Kościół św. przyjął.

* * *

Dopełniwszy otrzymane polecenie, Rajmund pragnął co rychlej do zamku Roncesay podążyć, żegnając więc św. Opata, rzekł do niego:

– Pobożny pustelnik sycylijski oznaj­mił mi, że rodzina moja nieprzyjacielskim napadem jest za­grożona. Spieszę na jej ratunek i przy pomocy Bożej, mam nadzieję wroga zwyciężyć!

– Nie wyjedziesz sam jeden, zacny rycerzu, odrzekł Opat, pozwól, że ci towarzyszyć będę.

– Bardzo chętnie Ojcze, to dla mnie zaszczyt.

– Wolałbyś może mieć za towarzysza równego to­bie – moją bronią jest krzyż, jest on jednak potężniejszy od oręża.

W kilkanaście minut już byli w drodze do zamku Roncesay. Przybywszy na wierzchołek góry, z której widok na zamek się rozciągał, Rajmund jęknął z boleścią, a ręka jego nerwowo za szablę chwyciła; ujrzał bowiem oblegające zamek wojsko nieprzyjacielskie, na czele którego powiewała czarna chorągiew z herbem Edwarda.

– Zdrajca! jęknął, to on ośmiela się na starca i słabe niewiasty napadać!

– Jedźmy, rzecze zakonnik, nie ma nic jeszcze stra­conego. Pan Bóg nam dopomoże.

Uniesieni szybkim pędem dzielnych koni, wnet przybyli na podzamek, gdzie bój ciężki staczano. Rajmund ujął za szablę, przedtem dał jednak oblężonym wojenne hasło, na które oni wnet odpowiedzieli i rzucił się w wir walki, daremnie wstrzymywał go święty Opat, który wnet pozostał sam jeden.

Dzielny rycerz nacierał ze straszną siłą i żołnierze Edwarda z tyłu zaskoczeni, wnet pierzchać poczęli. Tymcza­sem oblężeni poznawszy hasło młodego hrabiego wnet z mu­rów oblężonych wypadli, niosąc popłoch i śmierć najeźdźcom. Niewielka liczba rozbiegła się, reszta poginęła, a opuszczony Edward ze wściekłością rzucił się na Rajmunda. Krótko trwała walka, Edward krwią oblany runął z rumaka na ziemię.

– Jestem raniony, zawołał, Bóg mię ukarał, żem nie uznał władzy Jego nad sobą, żem łamał przykazania Jego.

– Żałuj za grzechy! błagaj Boga o miłosierdzie! a On ci pomimo twoich grzechów gotów przebaczyć – zawołał do niego Opat Odilon.

– A ludzie czy mi przebaczą?

– Przebaczą ci, bo są sługami Chrystusa, który umie­rając i katom przebaczył.

Sędziwy hrabia Roncesay, wyrywając się z objęcia syna, pospieszył do umierającego a wziąwszy go za rękę zawołał:

– Edwardzie! przebaczam ci w imię Boga żywego.

– Wszyscy ci przebaczamy, dorzucił Rajmund, witając się z matką, żoną i synem.

– Miłosierdzia! Miłosierdzia! Boże mój! – żałuję za grzechy moje! zawołał umierający i po otrzymaniu rozgrze­szenia od św. Opata, dusza jego stanęła na sądzie Bożym.

Wtedy Odilon zwracając się do Rajmunda rzekł:

– Proroctwo świątobliwego pustelnika spełniło się, nie zapomnij dziękować za nie Bogu, Matce Bożej i módl się za dusze w czyśćcu cierpiące.

– Zawsze o nich pamiętać będę, odrzekł hrabia Rajmund, one to dały mi zwycięstwo nad niewiernymi i od zatonięcia uratowały. Niech im Bóg uczyni miłosierdzie a przez Krew Chrystusową niech ich do wiekuistej światłości wprowadzi!


Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 174-183.

Przypisy:

(*) "Kochajmy Maryję", str. 46.