Poniżej publikujemy tekst "klasycznego" sedewakantysty Pana Redaktora Michała Mikłaszewskiego ze strony Tenete Traditiones.
Pan Jorge Bergoglio postawił sobie
bardzo ambitne zadanie, którego żaden katolicki Papież nigdy w historii
Kościoła się jeszcze nie podjął, a mianowicie "kanonizować" wszystkich
swoich bezpośrednich poprzedników. 5 lat temu, jesienią 2013 roku miała
miejsce komiczna "kanonizacja" dwóch jawnych i publicznych
heretyków, destruktorów rzymskokatolickiego Kościoła, modernistycznych
pseudopapieży - Angelo Giuseppe Roncalli'ego ("Jana XXIII") i Karola
Wojtyły ("Jana Pawła II"). Roncalli otwarcie wspierał ruch ekumeniczny
(potępiony m.in. przez Papieża Piusa XI), a także głosił w swoich
oficjalnych dokumentach herezję wolności religijnej oraz poparcie dla
tzw. "praw człowieka" (potępione m.in. przez Papieża Piusa IX w Syllabusie błędów).
Zaraz po swoim wyborze, Roncalli zwiększył liczebność Kolegium
Kardynałów (łamiąc tym samym dekret Papieża Sykstusa V), postanowił
zwołać synod i sobór powszechny, a także zrewidować kodeks prawa
kanonicznego. Wkrótce także wprowadził poważne zmiany do liturgii
świętej, między innymi zatwierdzając nowy mszał i brewiarz, i zmieniając
po raz pierwszy od czasów św. Grzegorza Wielkiego (VI wiek) słowa
Kanonu Rzymskiego (dodając tam imię św. Józefa). Wyraził też zgodę na
używanie języków narodowych w Kościołach unickich, niszcząc tym samym
własne, wielowiekowe dziedzictwo językowe tych tradycji
liturgicznych. Jego największym "osiągnięciem" było bez wątpienia
zwołanie II soboru watykańskiego, którego zadaniem było "otwarcie
Kościoła na odłączonych i dostosowanie go do wymogów nowej epoki".
O herezjach Karola Wojtyły pisano już wielokrotnie i w wielu miejscach, tak więc nie ma sensu po raz kolejny się tu o tym rozpisywać. Wystarczy wspomnieć o jego haniebnych, antykatolickich aktach, jak całowanie "świętej księgi" pustynnego bożka allaha - koranu, modlitwy z żydami w synagodze czy z poganami w meczecie, czy w końcu synkretyczne, bluźniercze spotkanie międzyreligijne w Asyżu. Kontynuował on w pełni linię swoich poprzedników, od których przybrał swoje podwójne imię "papieskie" - dokańczając po nich działo zniszczenia (poprzez wprowadzenie m.in. nowego katechizmu i prawa kanonicznego, dostosowanego do nowej epoki i nowego kościoła) oraz utrwalając przez swój długi, blisko 27-letni "pontyfikat" posoborową destrukcję katolicyzmu, całkowicie niszcząc i wypaczając jego obraz w duszach i umysłach wiernych, zwłaszcza w Polsce, gdzie do dziś panuje bardzo silny kult Wojtyły, który stał się niejako "świętością narodową".
O herezjach Karola Wojtyły pisano już wielokrotnie i w wielu miejscach, tak więc nie ma sensu po raz kolejny się tu o tym rozpisywać. Wystarczy wspomnieć o jego haniebnych, antykatolickich aktach, jak całowanie "świętej księgi" pustynnego bożka allaha - koranu, modlitwy z żydami w synagodze czy z poganami w meczecie, czy w końcu synkretyczne, bluźniercze spotkanie międzyreligijne w Asyżu. Kontynuował on w pełni linię swoich poprzedników, od których przybrał swoje podwójne imię "papieskie" - dokańczając po nich działo zniszczenia (poprzez wprowadzenie m.in. nowego katechizmu i prawa kanonicznego, dostosowanego do nowej epoki i nowego kościoła) oraz utrwalając przez swój długi, blisko 27-letni "pontyfikat" posoborową destrukcję katolicyzmu, całkowicie niszcząc i wypaczając jego obraz w duszach i umysłach wiernych, zwłaszcza w Polsce, gdzie do dziś panuje bardzo silny kult Wojtyły, który stał się niejako "świętością narodową".
Apostata Bergoglio na tym jednak nie poprzestał, i kontynuował swoje
"dzieło", najpierw w 2014 roku "beatyfikując", a następnie, 14
października br. ogłaszając "świętym" heretyka Montinii'ego - głównego
twórcę Vaticanum II i reform posoborowych, właściwego twórcę soborowego nowego kościoła - modernistycznej sekty Novus Ordo, destruktora sakramentów i autora Novus Ordo Missae
- sprotestantyzowanego i zjudaizowanego, masońskiego nowego rytu
posoborowej nowej "mszy" (która nie jest katolicką Mszą Św. w żadnym
znaczeniu tego słowa, jest niekatolicka, niegodziwa i nieważna i podpada
pod wszelkie kanony potępiające Świętego Soboru Trydenckiego).
Bergoglio tym samym dał jasny i wyraźny znak, że najprawdopodobniej
zamierza oddać muzułmanom Watykan. Skoro jego "święty" - pseudopapież
Montinii, oddał im sztandar zdobyty w Bitwie pod Lepanto? "Kanonizacja"
Montiniego jest chyba najwyższym możliwym szczytem kpiny i szyderstwa z
Wiary katolickiej i wiernych katolików. Wstyd i hańba dla tych, którzy
tą "kanonizację" uznają, a także dla tych, którzy uznają pana Bergoglio,
który jej dokonał, za Papieża (nawet jeśli poddają ten akt w
wątpliwość, co jest samo w sobie schizofrenią i zaprzeczeniem nauki
katolickiej).
Mało kto wie, że od 2003 roku toczy się proces "beatyfikacyjny" Albino Luciani'ego ("Jana Pawła I"), który pełnił funkcję posoborowego pseudopapieża przez zaledwie 33 dni, i nie zdążył nawet wydać ani jednego dokumentu. Zasłynął głównie tym że jako pierwszy w historii odmówił w ogóle tradycyjnej koronacji papieskiej, wprowadzając w jej miejsce obrzęd "mszy inauguracyjnej". Wg. oficjalnego stanowiska Watykanu, zmarł z przyczyn naturalnych, na zawał serca. Czym więc zasłużył sobie na "beatyfikację"? To proste - tym tylko, że był jednym z posoborowych pseudopapieży. Nawet choćby jego "pontyfikat" trwał przez zaledwie 30 minut, to pewnie i tak został by wyniesiony na "ołtarze", czy raczej na stoły do novus ordo... 8 listopada 2017 Bergoglio zatwierdził dekret o "heroiczności" jego cnót, tym samym przysługuje mu tytuł "czcigodnego sługi Bożego" w posoborowym "kościele". Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to już niedługo Luciani może dołączyć do grona posoborowych "świętych" (przy obecnym tempie, droga od "beatyfikacji" do "kanonizacji" może wynieść max. 2 - 3 lata). Najśmieszniejsze i najtragiczniejsze zarazem by było, gdyby jego "beatyfikację" połączono z "beatyfikacją" Papieża Piusa XII (którą moderniści również szykują, a proces jest na tym samym etapie), ośmieszając w ten sposób i poniżając ostatniego katolickiego Papieża. Niestety, ale "beatyfikacja" Piusa XII przez posoborową sektę jest bardzo możliwa, ponieważ muszą oni zrobić wszystko, aby zachować równowagę i pozory katolicyzmu (w tym samym celu Wojtyła "beatyfikował" Papieża Piusa IX, twórcę Syllabusa, czyli przeciwieństwa Vaticanum II). Poza tym będą oni przy tym zapewne uprawiać swoją obrzydliwą, kłamliwą propagandę, jakoby Papież Pius XII był "prekursorem" zmian soborowych i reformy liturgicznej (mimo iż Papież w swojej wielkiej encyklice o Liturgii Świętej - "Mediator Dei", potępił większość soborowych i posoborowych zmian liturgicznych, jak np. ołtarz w kształcie stołu czy oddzielenie tabernakulum od ołtarza). Dla nas, Rzymskich Katolików integralnych, nic jednak nie ubędzie ostatniemu Papieżowi w wyniku tej pseudo "beatyfikacji", podobnie jak nic nie ubyło o. Maksymilianowi M. Kolbe czy o. Pio - którzy byli bezkompromisowymi katolikami i obrońcami starego ładu.
Czy jednak to zachowanie modernistów powinno nas, katolików, dziwić? Otóż nie. W żadnym razie. Jest to całkowicie naturalna i logiczna konsekwencja ich działań - tworzenia rzeczywiście nowego kościoła. Nowy, soborowy "kościół", jak już nie raz powiedziano, "ma swe nowe dogmaty, swe nowe kapłaństwo, swe nowe instytucje, swój nowy kult, potępione już (wcześniej) przez Kościół w wielu oficjalnych i rozstrzygających dokumentach." (abp. Lefebvre). Otóż właśnie - nowy kult. Ten punkt jest tutaj kluczowy. Nowy "kościół" musi mieć swój nowy kult. Nie wystarczy tylko wprowadzenie nowej liturgii, aby zlikwidować kult katolicki. Nowy kult nie może polegać na starym, prawdziwym, katolickim kulcie Świętych, który nijak nie przystaje do nowej epoki i nowego kościoła. Nie wystarczy już fałszować biografii prawdziwych Świętych. Dziś, w dobie internetu i powszechnego dostępu do informacji, ludzie z łatwością znajdą ich prawdziwe, autentyczne, nie "wygładzone" życiorysy. Nie wystarczy też tylko wprowadzanie nowego kultu w postaci "miłosierdzia bożego" od "świętej" Faustyny Kowalskiej, który ma zastąpić katolickie formy pobożności i duchowości. Potrzeba mnożyć pseudo-świętych, nowych "świętych" dla nowego "kościoła". Zwłaszcza jeżeli tymi nowymi "świętymi" są ojcowie założyciele tegoż "kościoła" i jego główni liderzy, idole i przywódcy. Podobna taktyka ma miejsce we wszystkich sektach - jest nią "uświęcenie" założyciela i lidera / ów. U protestantów, którzy teoretycznie wyrzekli się kultu Świętych, panuje fanatyczny wręcz kult Marcina Lutra, i innych twórców "reformacji". U starokatolików w polskim wydaniu mamy oficjalnie "kanonizowaną" mateczkę Kozłowską i x. Kowalskiego - założycielkę oraz głównego ideologa i lidera ich ruchu. W najbardziej fanatycznych kręgach Kozłowska jest wręcz ubóstwiana, jako uosobienie "ducha świętego". Podobnie w najbardziej fanatycznych kręgach Wojtylian jest on wręcz ubóstwiony, spotkałem się raz nawet z opinią że Wojtyła jest czwartą bądź też piątą (po Matce Bożej) osobą "Trójcy" (czy raczej "Piątnicy"...).
Czy istnieją w ogóle jakieś granice absurdu? Skoro przed kilkoma dniami "świętymi" modernistycznego Neokościoła został jawny heretyk i destruktor Kościoła, prześladowca katolików (Montinii) oraz otwarty komunista, zwolennik "teologii wyzwolenia" (Romero) to większych absurdów, wydawać by się mogło, już być nie może. Dla heretyków nie ma jednak rzeczy niemożliwych, nie ma granic, których by nie mogli przekroczyć. Czekamy więc na "kanonizację" Ratzingera, najlepiej jeszcze za życia, oraz "samo-kanonizację" Bergoglio. A co? Po co czekać aż do śmierci? Toż to przecież jest jakiś tradycjonalistyczny przesąd, przestarzałe skostnienie, pelagianizm, brak zrozumienia tych czasów, obecnego, "żywego" ducha, "ożywienia Kościoła", nowej wiosny (aggiornamento)... Skoro 40 lat temu, dla większości katolików byłoby absolutnie niemożliwe, niewykonalne, nierealne, aby ktoś taki jak Montinii kiedykolwiek mógł zostać "świętym", a 60 lat temu było nie do wyobrażenia aby ktoś taki mógł w ogóle zostać "papieżem", to co stoi na przeszkodzie, aby pójść jeszcze jeden, kolejny krok dalej? Święty Wincenty z Lerynu, Ojciec Kościoła, wprost naucza, że każda herezja swój początek bierze z nowości, i aby być godną tej nazwy, wciąż do kolejnych zmian i nowości dąży i prowadzi. Na tym się też opiera modernizm i to jest jego kwintesencją - owa "ewolucja dogmatów". To co jeszcze 50 lat temu było uważane za skrajnie liberalne, dziś uważa się za "konserwatywne" (np. poglądy Józefa Ratzingera).
Już wkrótce więc wszyscy pseudo-katolicy; moderniści, post-indultowcy, post-lefebryści i antyprzyłączeniowcy (R & R) będą mogli mówić całą litanię do posoborowych pseudo-świętych - Ronaclli'ego, Montini'ego, Luciani'ego, Wojtyły, Ratzingera i Bergolgio. A my, Katolicy Rzymscy integralni, możemy patrzeć na to już tylko z litością i pożałowaniem, modląc się o ich nawrócenie na świętą Wiarę katolicką, mając ciągle na uwadze słowa Św. Wincentego:
Mało kto wie, że od 2003 roku toczy się proces "beatyfikacyjny" Albino Luciani'ego ("Jana Pawła I"), który pełnił funkcję posoborowego pseudopapieża przez zaledwie 33 dni, i nie zdążył nawet wydać ani jednego dokumentu. Zasłynął głównie tym że jako pierwszy w historii odmówił w ogóle tradycyjnej koronacji papieskiej, wprowadzając w jej miejsce obrzęd "mszy inauguracyjnej". Wg. oficjalnego stanowiska Watykanu, zmarł z przyczyn naturalnych, na zawał serca. Czym więc zasłużył sobie na "beatyfikację"? To proste - tym tylko, że był jednym z posoborowych pseudopapieży. Nawet choćby jego "pontyfikat" trwał przez zaledwie 30 minut, to pewnie i tak został by wyniesiony na "ołtarze", czy raczej na stoły do novus ordo... 8 listopada 2017 Bergoglio zatwierdził dekret o "heroiczności" jego cnót, tym samym przysługuje mu tytuł "czcigodnego sługi Bożego" w posoborowym "kościele". Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to już niedługo Luciani może dołączyć do grona posoborowych "świętych" (przy obecnym tempie, droga od "beatyfikacji" do "kanonizacji" może wynieść max. 2 - 3 lata). Najśmieszniejsze i najtragiczniejsze zarazem by było, gdyby jego "beatyfikację" połączono z "beatyfikacją" Papieża Piusa XII (którą moderniści również szykują, a proces jest na tym samym etapie), ośmieszając w ten sposób i poniżając ostatniego katolickiego Papieża. Niestety, ale "beatyfikacja" Piusa XII przez posoborową sektę jest bardzo możliwa, ponieważ muszą oni zrobić wszystko, aby zachować równowagę i pozory katolicyzmu (w tym samym celu Wojtyła "beatyfikował" Papieża Piusa IX, twórcę Syllabusa, czyli przeciwieństwa Vaticanum II). Poza tym będą oni przy tym zapewne uprawiać swoją obrzydliwą, kłamliwą propagandę, jakoby Papież Pius XII był "prekursorem" zmian soborowych i reformy liturgicznej (mimo iż Papież w swojej wielkiej encyklice o Liturgii Świętej - "Mediator Dei", potępił większość soborowych i posoborowych zmian liturgicznych, jak np. ołtarz w kształcie stołu czy oddzielenie tabernakulum od ołtarza). Dla nas, Rzymskich Katolików integralnych, nic jednak nie ubędzie ostatniemu Papieżowi w wyniku tej pseudo "beatyfikacji", podobnie jak nic nie ubyło o. Maksymilianowi M. Kolbe czy o. Pio - którzy byli bezkompromisowymi katolikami i obrońcami starego ładu.
Czy jednak to zachowanie modernistów powinno nas, katolików, dziwić? Otóż nie. W żadnym razie. Jest to całkowicie naturalna i logiczna konsekwencja ich działań - tworzenia rzeczywiście nowego kościoła. Nowy, soborowy "kościół", jak już nie raz powiedziano, "ma swe nowe dogmaty, swe nowe kapłaństwo, swe nowe instytucje, swój nowy kult, potępione już (wcześniej) przez Kościół w wielu oficjalnych i rozstrzygających dokumentach." (abp. Lefebvre). Otóż właśnie - nowy kult. Ten punkt jest tutaj kluczowy. Nowy "kościół" musi mieć swój nowy kult. Nie wystarczy tylko wprowadzenie nowej liturgii, aby zlikwidować kult katolicki. Nowy kult nie może polegać na starym, prawdziwym, katolickim kulcie Świętych, który nijak nie przystaje do nowej epoki i nowego kościoła. Nie wystarczy już fałszować biografii prawdziwych Świętych. Dziś, w dobie internetu i powszechnego dostępu do informacji, ludzie z łatwością znajdą ich prawdziwe, autentyczne, nie "wygładzone" życiorysy. Nie wystarczy też tylko wprowadzanie nowego kultu w postaci "miłosierdzia bożego" od "świętej" Faustyny Kowalskiej, który ma zastąpić katolickie formy pobożności i duchowości. Potrzeba mnożyć pseudo-świętych, nowych "świętych" dla nowego "kościoła". Zwłaszcza jeżeli tymi nowymi "świętymi" są ojcowie założyciele tegoż "kościoła" i jego główni liderzy, idole i przywódcy. Podobna taktyka ma miejsce we wszystkich sektach - jest nią "uświęcenie" założyciela i lidera / ów. U protestantów, którzy teoretycznie wyrzekli się kultu Świętych, panuje fanatyczny wręcz kult Marcina Lutra, i innych twórców "reformacji". U starokatolików w polskim wydaniu mamy oficjalnie "kanonizowaną" mateczkę Kozłowską i x. Kowalskiego - założycielkę oraz głównego ideologa i lidera ich ruchu. W najbardziej fanatycznych kręgach Kozłowska jest wręcz ubóstwiana, jako uosobienie "ducha świętego". Podobnie w najbardziej fanatycznych kręgach Wojtylian jest on wręcz ubóstwiony, spotkałem się raz nawet z opinią że Wojtyła jest czwartą bądź też piątą (po Matce Bożej) osobą "Trójcy" (czy raczej "Piątnicy"...).
Czy istnieją w ogóle jakieś granice absurdu? Skoro przed kilkoma dniami "świętymi" modernistycznego Neokościoła został jawny heretyk i destruktor Kościoła, prześladowca katolików (Montinii) oraz otwarty komunista, zwolennik "teologii wyzwolenia" (Romero) to większych absurdów, wydawać by się mogło, już być nie może. Dla heretyków nie ma jednak rzeczy niemożliwych, nie ma granic, których by nie mogli przekroczyć. Czekamy więc na "kanonizację" Ratzingera, najlepiej jeszcze za życia, oraz "samo-kanonizację" Bergoglio. A co? Po co czekać aż do śmierci? Toż to przecież jest jakiś tradycjonalistyczny przesąd, przestarzałe skostnienie, pelagianizm, brak zrozumienia tych czasów, obecnego, "żywego" ducha, "ożywienia Kościoła", nowej wiosny (aggiornamento)... Skoro 40 lat temu, dla większości katolików byłoby absolutnie niemożliwe, niewykonalne, nierealne, aby ktoś taki jak Montinii kiedykolwiek mógł zostać "świętym", a 60 lat temu było nie do wyobrażenia aby ktoś taki mógł w ogóle zostać "papieżem", to co stoi na przeszkodzie, aby pójść jeszcze jeden, kolejny krok dalej? Święty Wincenty z Lerynu, Ojciec Kościoła, wprost naucza, że każda herezja swój początek bierze z nowości, i aby być godną tej nazwy, wciąż do kolejnych zmian i nowości dąży i prowadzi. Na tym się też opiera modernizm i to jest jego kwintesencją - owa "ewolucja dogmatów". To co jeszcze 50 lat temu było uważane za skrajnie liberalne, dziś uważa się za "konserwatywne" (np. poglądy Józefa Ratzingera).
Już wkrótce więc wszyscy pseudo-katolicy; moderniści, post-indultowcy, post-lefebryści i antyprzyłączeniowcy (R & R) będą mogli mówić całą litanię do posoborowych pseudo-świętych - Ronaclli'ego, Montini'ego, Luciani'ego, Wojtyły, Ratzingera i Bergolgio. A my, Katolicy Rzymscy integralni, możemy patrzeć na to już tylko z litością i pożałowaniem, modląc się o ich nawrócenie na świętą Wiarę katolicką, mając ciągle na uwadze słowa Św. Wincentego:
"Wszyscy katolicy, którzy chcą okazać się prawowitymi synami Matki Kościoła, muszą stanowczo całym sercem przylgnąć i nad życie pokochać świętą wiarę świętych ojców, a bezbożne nowości bezbożnych ludzi przekląć, odtrącić, zwalczać i prześladować."
Michał Mikłaszewski