Nowy zakon powstał z manreskich rozmyślań; w nich też,
jak w nasieniu, zawarte były zasady, którymi miał się rządzić i kierować. Samo
zakonne hasło, bezustannie przez Ignacego powtarzane i wpajane: "Wszystko na
większą chwałę Bożą", sama z rycerskich wspomnień powstała nazwa "Towarzystwo
Jezusowe", określała, w najogólniejszych rysach i cel, do którego dążyć, i
główne środki, za pomocą których świeżo powstały hufiec z Jezusem i za Jezusem
miał iść, większą chwałę Bożą szerząc. Główne te rysy i zasady w pewnych
najważniejszych szczegółach uzupełnione, otrzymały uroczyste potwierdzenie
Stolicy Apostolskiej; obecnie gdy nowy zakon już istniał, sam z dnia na dzień
się rozszerzał, a zarazem rozszerzał pole swej działalności, należało koniecznie
ogólne te ramy wypełnić, należało postawić ścisłe, a jasne, praktyczne prawidła
i wskazówki, jakiej taktyki z niezbędną do osiągnięcia zwycięstwa harmonią i
jednostajnością w poszczególnych wypadkach się trzymać, jak ogólne zasady w
życie wprowadzać.
Ignacy rozumiał doskonale tę potrzebę. "Acz najwyższa
mądrość – czytamy na samym wstępie ułożonych przezeń ustaw zakonnych – i dobroć
Boga Stwórcy i Pana naszego, jak wzbudzić raczyła to najmniejsze Towarzystwo,
tak je też sama zachowywać, prowadzić i w swojej świętej służbie pomnażać
będzie, z naszej zaś strony więcej do tego pomoże to wewnętrzne prawo miłości,
które Duch Święty na sercach pisze, niż wszelkie zewnętrzne ustawy, – jednakże
ze względu na uprzejme rozporządzenie Opatrzności Boskiej, która wymaga
współdziałania swych stworzeń, oraz ponieważ Namiestnik Chrystusowy tak rozkazał
i Święci taki nam przykład dali, i sam rozum tego nas w Panu naucza, za rzecz
potrzebną uznajemy spisać ustawy, które by dopomagały do lepszego postępowania
na rozpoczętej drodze służby Bożej w duchu zakonu naszego".
Jaki duch zakonu, jaki jego cel? Płynie on wprost z
prawd poznanych i ukochanych w "ćwiczeniach duchownych": z gorącego pragnienia
najwierniejszego naśladowania Jezusa. Jak Jezus był doskonałością samą, a na
świat przyszedł, aby szukać co było zginęło, tak każdy towarzysz Jezusowy, tak
całe Towarzystwo ma "nie tylko sprawie zbawienia i doskonałości własnej przy
łasce Bożej się oddawać, lecz także do zbawienia i udoskonalenia bliźnich
usilnie z pomocą tejże łaski Bożej się przykładać". W ten sposób zakon łączy w
sobie życie kontemplacyjne i czynne, łączy modlitwę z pracą dla Boga, znowu
podobnie, jak Jezus w życiu swym ziemskim je łączył.
Złączenie z Bogiem, głęboka a gruntowna cnota musi być
tłem i podstawą całego życia. Aksjomat ten powtarza Ignacy niejednokrotnie:
"Wszyscy, którzy do Towarzystwa należą, przekonani być winni, że na cnotach
gruntownych i doskonałych i na rzeczach duchownych więcej zależy, niż na nauce,
lub innych darach naturalnych i ludzkich; z owych wewnętrznych bowiem spływać ma
skuteczność na zewnętrzne, ku celowi, który nam jest wytknięty". Szczytny i
wzniosły, choć przykry dla zepsutej natury i do osiągnięcia niełatwy ideał owej
cnoty gruntownej i doskonałej występującej po raz pierwszy wyraźnie w
rozmyślaniu o dwóch sztandarach. Należy "obrzydzić sobie zupełnie, a nie
połowicznie, wszystko co świat miłuje i obiera, a z drugiej strony przyjmować i
pożądać całym sercem, cokolwiek Chrystus Pan umiłował i sobie obrał"; należy
"przyoblec szaty i znamiona swego Pana, dla czci i miłości Jego", aby zaś "tym
skuteczniej dojść do tego stopnia doskonałości, każdy starać się ma, aby z
wszelką usilnością szukał w Panu zaparcia samego siebie i ciągłego wedle
możności we wszystkim umartwienia".
Drogą do osiągnięcia tego ideału są trzy zakonne śluby,
jakby trzy mury chroniące od złego, trzy potężne oręże we walce ze złem. Ubóstwo
miłować należy, jako mocny mur zakonu, jako matkę, żadnej rzeczy jako swej
własności nie używać, gotowymi być do żebrania od drzwi do drzwi, kiedy tego
posłuszeństwo albo potrzeba wymagać będzie. Co dotyczy ślubu czystości, to
usiłować trzeba anielską czystość naśladować czystością ciała i duszy.
Posłuszeństwo ma być zupełne, uznając przełożonego, ktokolwiek nim będzie, za
zastępcę Chrystusa Pana i w duszy go czcząc i miłując; ma objawiać się nie tylko
w zewnętrznym wykonaniu, lecz sięgać do woli i rozumu, godząc zupełnie swą wolę
i rozum z tym, co przełożony chce i sądzi, we wszystkim gdzie grzechu nie widać;
ma być nie tylko w rzeczach obowiązkowych, lecz i w innych, gdzie tylko znak
woli przełożonego się spostrzeże, choć i bez wyraźnego rozkazu.
Z takich żołnierzy, w najdoskonalszym stopniu – ile to
każdy przy łasce Bożej osiągnąć może – z Bogiem złączonych, wiernie pragnących
naśladować Chrystusa w upokorzeniach i cierpieniach, ubogich, czystych,
posłusznych, – składać się ma, wedle ideału nakreślonego przez Ignacego,
Towarzystwo Jezusowe. W wewnętrznym ustroju dzieli się ono na kilka jakby
odrębnych pułków. Sam rdzeń zakonu, wyborowy jego hufiec stanowią "profesi";
prócz trzech uroczystych ślubów zakonnych, składają oni jeszcze czwarty ślub
szczególnego posłuszeństwa względem papieża, którym zobowiązują się, iż na
rozkaz jego udadzą się natychmiast "bez wymówek, nie domagając się na drogę
żadnego pieniężnego zasiłku, wszędzie, gdzie polecenie otrzymają, między
wiernych lub niewiernych, w celach odnoszących się do czci Bożej i dobra religii
chrześcijańskiej". Tuż obok tego hufca idą "profesi trzech ślubów", mężowie
odznaczający się wyjątkowymi cnotami i zasługami, ale nie posiadający nauki w
tak wysokim stopniu, w jakim Ignacy domaga się od profesów "czterech ślubów";
jak z samej nazwy ich wypływa, nie wiążą się oni czwartym osobnym ślubem
szczególnego posłuszeństwa dla papieża co do przyjmowania najtrudniejszych
nawet, po ludzku mówiąc zdesperowanych, misyj. "Duchowni pomocnicy" mają za
zadanie – jak znowu sameż nazwisko ich wskazuje – dopomagać profesom w
duchownych czynnościach, a więc w głoszeniu słowa Bożego, słuchaniu spowiedzi,
nauczaniu, zarządzaniu poszczególnymi klasztorami. "Pomocnicy docześni", czyli
bracia zakonni, dopomagają kapłanom w ich pracach, klerykom w nauce, starając
się o zaspokojenie i załatwienie wszystkich ich potrzeb, odnoszących się do
ciała. Profesi i "pomocnicy", równie duchowni jak docześni, to wyćwiczeni,
wypróbowani żołnierze, walczący już w imię Boże ze wszelkim złem; "scholastycy",
czyli uczniowie, związani mniej ściśle z zakonem, bo nie przez publiczne, lecz
przez prywatne śluby, do przyszłych walk dopiero się gotują, ucząc się, próbują
swych sił i zdolności, ucząc innych. Scholastycy, choć publicznych ślubów nie
złożyli, są jednak, na mocy niejednokrotnie wydanych oświadczeń papieskich,
zakonnikami w ścisłym słowa znaczeniu. Śluby swe składać mogą dopiero po
ukończeniu dwóch lat nowicjatu; następnie ćwiczą się w naukach przez szereg lat,
aż wreszcie gdy zostaną już kapłanami i odbędą jeszcze jeden rok ponownego
nowicjatu, oddają się Bogu na najzupełniejszą ofiarę, łączą się najściślejszymi
węzłami z zakonem przez publiczne śluby profesów lub "pomocników
duchownych".
Różnym hufcom odpowiadają, w pewnej przynajmniej mierze,
różne, na odrębnych podstawach założone domy zakonne. W nowicjatach ćwiczą się w
cnocie nowicjusze; w kolegiach "scholastycy" łączą cnotę z nauką; w publicznych
szkołach, istniejących przy kolegiach, wszyscy, którym posłuszeństwo nakaże, a
więc profesi, duchowni pomocnicy, scholastycy, wychowują i kształcą młode
pokolenia; z domów misyjnych, z domów profesów rozbiegają się na wszystkie
strony robotnicy Pańscy, głoszą pokutę, kruszą serca, jednają ludzi między sobą
i z Bogiem. Kolegia, szkoły, nowicjaty, mogą, owszem powinny mieć stałe i
zabezpieczone dochody, aby brak środków do życia potrzebnych nie przeszkadzał
regularnemu biegowi podjętych w nich prac, a tym samym większej chwale Bożej.
Przeciwnie, domy profesów dochodów takich mieć nie mogą i utrzymywać się mają z
codziennej jałmużny.
"W każdej rodzinie – pisał Ignacy w jednym z swych
listów (1) – w każdym
królestwie, wszędzie, gdzie wielu razem żyje, musi być jeden przełożony, którego
wszyscy obowiązani słuchać; widzimy też to zawsze w Kościele, widzimy we
wszystkich zakonach". Na wzór hierarchicznego porządku, istniejącego w Kościele,
w innych zakonach, w każdym należycie uorganizowanym społeczeństwie, ustanowił
Ignacy i ścisłymi przepisami określił zarząd Towarzystwa. Na czele każdego domu
stoi przełożony, w domach profesów nazwany po prostu "przełożonym"; w kolegiach,
szkołach, nowicjatach: "rektorem". Wszystkie klasztory, znajdujące się w obrębie
pewnego oznaczonego z góry terytorium, tworzą osobną zakonną "prowincję", nad
którą władzę dzierży "prowincjał". Prowincjałowie podlegają bezpośrednio
rezydującemu w Rzymie, obranemu na całe życie, "generałowi" całego zakonu.
Generał winien posłuszeństwo najprzód, jak samo się przez się rozumie,
papieżowi, następnie zakonowi, kiedy tenże zgromadzony jest na pewnego rodzaju
walnym sejmie, tak zwanej "kongregacji generalnej". W skład tej kongregacji,
zwoływanej tylko na wybór nowego generała lub w bardzo ważnych, nadzwyczajnych
wypadkach, wchodzą wszyscy prowincjałowie i po dwóch delegatów z każdej
prowincji. Delegatów wybierają kongregacje prowincjonalne; te ostatnie –
przypominające w pewnej mierze dawne polskie sejmiki – mają prawo przedkładać
wnioski, podawać prośby do generała, lub generalnej kongregacji, ale same
ostatecznie decydować nic nie mogą. Natomiast kongregacja generalna jest ciałem
ustawodawczym w ścisłym słowa znaczeniu, jest najwyższą władzą, której podlega
równie generał, jak wszyscy inni członkowie Towarzystwa.
Generałowi przydaną jest stale do boku przyboczna rada,
wybrana przez kongregację generalną, a złożona z przedstawicieli różnych
narodowości. Rada ta, skądinąd od generała zależna, ma prawo w danym wypadku
zwołać na własną rękę kongregację generalną, aby jej rozstrzygnięciu podać ważny
jaki spór, zachodzący między nią a generałem, a nawet, gdyby tego zachodziła
konieczna potrzeba, przedłożyć jej pytanie, czy nie należy generała złożyć z
piastowanego urzędu? W ten sposób generał, którego władza, gdy idzie o czynienie
dobrze, o rozszerzanie chwały Bożej, nie zna żadnych krępujących ścieśnień, nie
może jej jednak nadużyć na szkodę Kościoła i zakonu.
W zdążaniu do swego celu, w pracy nad zbawieniem i
uświęcaniem dusz, nie miało Towarzystwo, wedle planu, który wypłynął z równie
szerokiego serca, jak umysłu swego założyciela, ograniczać się do paru tylko
ściśle wytkniętych ścieżek, lecz odważnie kroczyć na wszystkich, które i kiedy
wieść mogły najodpowiedniej do "większej" chwały Bożej. Misje w krajach
katolickich, heretyckich, pogańskich, spowiedzi, kazania, wykłady katechizmu,
nauczania w szkołach, pisanie pobożnych i uczonych książek, w potrzebie
pielęgnowanie chorych, zbieranie jałmużny dla nędzarzy, osładzanie smutnej doli
więźniom, – to wszystko i wiele innych są zajęcia Towarzyszom Jezusowym
właściwe, bo wszystkie są środkami odpowiednimi do szerzenia chwały Bożej na
ziemi. Jezuita, w myśli Ignacego, to żołnierz gotowy w każdej chwili i na każde
wezwanie iść tam, gdzie największa potrzeba i niebezpieczeństwo; nie przywiązany
do żadnego miejsca, do żadnego stanowiska, dziś równie chętnie i z tym samym
zapałem pracujący w rodzinnym swym mieście, z jakim jutro wybierze się na
apostolską wędrówkę do Chin, Japonii, Ameryki. Słowem, aby użyć słów, którymi
kodeks zakonny streszcza cel i główne zasady Towarzystwa: "Powołanie nasze
wymaga ludzi ukrzyżowanych dla świata i dla których świat jest ukrzyżowany,
ludzi nowych, którzy się z siebie wyzuli, aby Chrystusa przyoblec, którzy sobie
umarli, aby żyć sprawiedliwości, którzy, jak mówi św. Paweł (2), w pracach,
w niespaniach, w pościech, w czystości, w umiejętności, w nieskwapliwości, w
łagodności, w Duchu Świętym, w miłości nieobłudnej, w mowie prawdy okazują
się sługami Bożymi i przez broń sprawiedliwości, po prawicy i po lewicy,
przez chwałę i zelżywość, przez osławienie i dobrą sławę, przez pomyślność
wreszcie i niepowodzenie i sami dążą wielkimi krokami do niebieskiej ojczyzny i
innych wszelką, jaką mogą, pomocą i usilnością do tego pociągają, mając zawsze
na oku jak największą chwałę Bożą".
Zadanie tak szeroko pojęte, zakres działania,
obejmujący, śmiało powiedzieć można, świat cały, domagał się też koniecznie
wprowadzenia nowej taktyki, użycia środków nowych, a w każdym razie nie
używanych w innych, istniejących dotychczas zakonach. Już sam podział na
różnorodne oddziały: profesów, pomocników, "duchownych" i "doczesnych",
scholastyków, podział klasztorów na "kolegia", nowicjaty, domy profesów, domy
misyjne, wielka dożywotnia władza pozostawiona generałowi – wprowadzały do
wojska Chrystusowego nieznaną dotąd, w takiej przynajmniej mierze i w takich
rozmiarach, a jak doświadczenie pokazało, nadzwyczaj praktyczną i rozumną
organizację. Jeśli św. Benedykt, stosując się do potrzeb i warunków swego czasu,
ustanowił, aby każdy klasztor stanowił dla siebie odrębną, niezależną całość,
jeśli później św. Dominik i Franciszek poddali cały zakon jednemu przełożonemu,
ale zmieniającemu się co lat parę – to Ignacy, zadośćczyniąc nowym potrzebom,
wprowadził w swe szyki ściślejszą jeszcze karność, bezwzględną niemal zależność,
a zapewniając generałowi dożywotnie rządy, tym samym wzmocnił jego władzę,
otworzył przed nim szerokie, niczym, rzec by można, prócz względu na chwałę Bożą
i dobro dusz, nieograniczone pole działania.
Bardziej jeszcze od wewnętrznego tego ustroju musiał
wpadać w oczy zewnętrzny sposób życia, oparty w wielu punktach na zupełnie
innych podstawach, niż w istniejących do tego czasu zakonach. Sposób ten życia
miał, wedle myśli Ignacego, zbliżać się jak najwięcej do zwykłego sposobu życia
porządnych kapłanów świeckich; miał być bez żadnych nadzwyczajnych, regułą
przepisanych pokut i ostrości, aby tak pracę apostolską ułatwić, większą swobodę
ruchów w niej zostawić, a każdemu w szczególności zostawić szerokie pole do
zasługiwania się Bogu przyjętymi dobrowolnie umartwieniami wedle potrzeby, czasu
i natchnienia Ducha Świętego. Wychodząc z tej fundamentalnej zasady, nie
przepisał Święty zakonowi odrębnego habitu, sam ubierał się, jak w tym czasie
księża hiszpańscy zwykli się byli nosić, a jako ogólną normę w tym względzie dla
całego Towarzystwa, postawił tylko następujące trzy warunki: "Ubiór nasz ma być
przyzwoity, zastosowany do miejsca, w którym żyjemy, zgodny z zakonnym
ubóstwem". Z tegoż powodu, "na większą chwałę Bożą i dla ułatwienia pracy nad
duszami", nie chciał zaprowadzić wspólnego chóru. "Gdybym zważał tylko na własną
skłonność i upodobanie, zwykł był mówić, zaprowadziłbym chór we wszystkich
naszych kościołach, bo śpiew podwójną jest modlitwą i dziwnie duszę do Boga
zbliża; ale nie wolno mi było mieć względu na własne upodobanie, tylko na
większą chwałę Bożą, na służbę Bożą, której chór niejednokrotnie musiałby się u
nas sprzeciwiać!".
Dziś, gdy wszystkie niemal powstałe po Ignacym
zgromadzenia zakonne, przejęły od niego główne zasady, którymi w urządzeniu
swego zakonu się kierował i nie tylko po części wewnętrzny ustrój, ale i wiele z
zewnętrznych cech sobie przyswoiły, wydają nam się te zasady, te prawidła bardzo
naturalne. W chwili jednak, w której Święty pierwszy raz je postawił, były one
czymś zupełnie nowym i nie dziw, że na dłuższy czas stały się powodem pewnego
wzburzenia umysłów i ożywionych aż do zbytku rozpraw i dysput. Różne oddziały,
na które Ignacy zakonników swych podzielił, stosownie do ich cnoty, uzdolnienia,
nauki, składanie profesji zakonnej nie po jednym, nie po dwóch, ale po wielu
dopiero latach spędzonych na rozlicznych próbach, a natomiast wprowadzenie po
dwóch latach nowicjatu ślubów prywatnych, które zakonni przełożeni w razie
potrzeby, mogli rozwiązać i od nich uwolnić, dożywotnie rządy generała,
skupienie w jego ręku władzy i przywilejów, które wedle dotychczasowych tradycyj
zakonnych, zależały od periodycznie zwoływanych kapituł, możność odcięcia od
ciała zakonu niepożytecznych, zepsutych członków, zaniechanie wspólnego chóru i
habitu, – wszystko to i wiele innych jeszcze drobniejszych szczegółów przerażało
wprost swą nowością ciaśniejsze, w kółku długoletnich pojęć i zwyczajów
zasklepione umysły. Nie zważali ci ludzie, że na nowe choroby nowych potrzeba
lekarstw, nie umieli objąć wzniosłych, a tak praktycznych do czasów i ludzi
zastosowanych pomysłów Świętego, który wpatrzony we wzór dany przez Chrystusa i
Apostołów, chciał dla wszystkich stać się wszystkim i nie o to pytał, czy
środki, których użyć zamierzał, były dotychczas w użyciu, ale czy najskuteczniej
dopomogą mu do osiągnięcia celu – do rozszerzenia chwały Bożej, do zbawienia
dusz. Pokorny, posłuszny, sam sobie nie ufał, pytał się, radził, modlił lecz gdy
raz wolę Bożą stanowczo zrozumiał, szedł śmiało naprzód, pewny, że sam Bóg
usunie przeszkody. I nie zawiódł się w tej pewności; trzechwiekowa historia
założonego przezeń zakonu, powszechne uznanie, nie tylko w słowach, ale i w
czynach, zasad i przepisów, którymi Ignacy życie zakonne bardzo mnogich
zgromadzeń wprowadził na nowe drogi, – są najoczywistszym dowodem tej
szczególnej pomocy i błogosławieństwa Bożego.
Mądrość i roztropność ustaw spisanych przez Ignacego,
uznawali od samego początku i po dziś dzień jednomyślnie uznają wszyscy, którzy
bliżej im się przypatrzyli. Papieże oddają im w swych bullach i brewach
najwyższe pochwały, mężowie święci, jak Franciszek Salezy, Alfons Liguori, Karol
Boromeusz, wyrażają się o nich jakby z synowską czcią i miłością; najznakomitsi
katoliccy asceci uważają je za bogaty skarb, z którego czerpią pełną dłonią;
późniejsi zakonodawcy starają się duchem ich natchnąć, całe długie ustępy z nich
odpisują; sami nawet jawni wrogowie katolickiego Kościoła uchylają głowę i choć
niechętni nie usiłują zaprzeczyć ich genialności. Wobec takich tak zgodnych
świadectw trudno nie powtórzyć za Pawłem III: "Palec Boży tu jest!". Istotnie,
jeżeli Opatrzność Boża opiekuje się zawsze szczególnie tymi, których wybrała na
zakonodawców i myślami, pragnieniami, zamiarami ich kieruje, to opieka ta nad
Ignacym objawia się zwłaszcza wybitnie, bijąco w oczy. Jak z Ćwiczeń
duchownych, tak z Ustaw zakonnych bije taka mądrość, roztropność, tak
głęboka znajomość Boga i ludzi, że wszystko razem zważywszy, przyjąć trzeba, co
jednogłośnie podają nam współtowarzysze Ignacego, że sam Bóg, oświeceniami swymi
i natchnieniami kierował piórem dawnego hiszpańskiego rycerza, że Święty
bardziej jeszcze Ustawy sobie wymodlił, niż je sam wymyślił.
Nowym dowodem w tym względzie jest sam sposób, w jaki
Ignacy kodeks zakonny układał. Opowiada o tym znany już nam powiernik Świętego,
O. Ludwik Gonzales: (3) "Pielgrzym (4) częste miewał
objawienia w czasie Mszy św., również gdy spisywał Konstytucje. Z tym
większą pewnością mógł to twierdzić, że dnia każdego notował sobie wszystko, co
działo się w jego duszy i że notatki te miał w ręku. Pokazał mi też dość gruby
zeszyt i odczytał z niego znaczną część. Było to przeważnie sprawozdanie z
objawień, które miał na potwierdzenie niektórych ważniejszych punktów w ustawach
zakonnych. To widział Boga Ojca, to znowu Przenajświętszą Trójcę, lub Matkę
Bożą, która za nim się wstawiała. Wspomniał o dwóch zwłaszcza punktach, nad
którymi zastanawiał się przez dni czterdzieści, odprawiając codziennie Mszę św.
i codziennie hojne łzy przy niej wylewając. Punkty te odnosiły się do
rozstrzygnięcia pytania, czy kościoły Towarzystwa mają mieć dochody i czy
Towarzystwo będzie mogło nimi się posługiwać".
"Oto metoda, której trzymał się przy układaniu
Konstytucyj: codziennie odprawiał Mszę św., w czasie niej przedkładał i
ofiarowywał Bogu kwestię, którą w tym dniu się zajmował i modlił się na tę
intencję. Mszy i modlitwie zawsze towarzyszyły łzy. Bardzo pragnąłem odczytać
wszystkie, odnoszące się do całej tej sprawy notatki; prosiłem, aby mi ich na
krótki czas użyczył, ale zgodzić się na to nie chciał".
Krótki, przechowany szczęśliwie przez historyków zakonu,
wyjątek z tych notatek, odnoszący się do poruszonej już powyżej kwestii
zakonnego ubóstwa, okaże najlepiej, jak Ignacy gruntownie i poważnie nad każdą z
kolei sprawą zastanawiał się, jak Bóg hojnym światłem swej łaski go
otaczał:
"Sobota, piąta Msza na cześć Przenajświętszej Trójcy. W
czasie zwykłej modlitwy na początku trochę oschłości; potem w środku modlitwy
dużo gorącego nabożeństwa i pociech duchownych, i zdawało mi się, jak gdybym
wpatrywał się w wielką jakąś jasność. Gdy przygotowywano ołtarz do Mszy św.,
Jezus stanął przed duszą moją i poczułem, że powinienem postępować za Nim,
ponieważ On jest głową i wodzem Towarzystwa. To najsilniejszy argument za
obraniem zupełnego ubóstwa i wszechstronnego ogołocenia się ze wszystkich
ziemskich rzeczy, chociaż nie brak i innych, do tego samego nakłaniających
przyczyn... Myśl ta pobudzała mię do nabożeństwa i do łez, niemniej jak do
wytrwałości, tak że choćbym tego albo następnych dni nie miał doznać daru łez
podczas Mszy św., zdawało mi się, że to uczucie wystarczyć mi winno do
wzmocnienia się i utwierdzenia na godziny pokus i doświadczeń".
"Pobożne to uczucie rosło, kiedym się przyoblekał w
kościelne szaty i zdawało mi się, że Trójca Przenajświętsza potwierdza poniekąd
w ten sposób poprzednie postanowienie o ubóstwie, kiedy Syn Boży tak mi się
udziela; pamiętałem bowiem dobrze na chwilę, w której Ojciec koło Syna swego mię
postawił. Po przyobleczeniu szat kościelnych czułem Imię Jezusowe coraz silniej
na sobie wyciśnięte i jak to piętno utwierdza i umacnia mię przeciw wszelkim
wypadkom. Łzy i westchnienia z nową siłą się odezwały. Od samego początku Mszy
wiele łask, uczuć pobożnych, długo trwający spokojny płacz. W czasie Mszy
różnorodne uczucia, skłaniające do trwania w powziętym postanowieniu. Kiedym
wziął w ręce i podniósł w górę Przenajświętszy Sakrament, rozżarzyła się
wewnętrzna modlitwa i żywe pragnienie trwania zawsze wiernie przy Bogu, choć nie
wiedzieć jakie przeszkody na drodze stanąć by miały. W sercu rozlała się nowa
duchowna słodycz, zrodziły się nowe, dobre pragnienia".
"Silne to uczucie, pobudzając mię do łez, trwało i po
ukończeniu Mszy; przez cały dzień, ilekroć umysł do Jezusa się zwrócił,
wzrastało nabożeństwo i pewność, że sam Bóg wpłynął na moje
postanowienie".
W pięknym ogrodzie, który jeden z rzymskich przyjaciół
oddał Ignacemu do rozporządzenia, przesiadywał Święty długie godziny i z widoku
prześlicznej przyrody do Twórcy jej się wznosząc, pisał, z Bogiem, bezustannie
rozmawiając, niebieską mądrością i miłością nacechowane zakonne ustawy. Przedtem
przestudiował pilnie reguły innych zakonów, wiedząc dobrze, że w tak wielkim
dziele nie należy mu zaniechać niczego, co nakazuje ludzka roztropność; obecnie,
w czasie samego spisywania ustaw, żadna książka przed nim nie leżała. "Całą
biblioteką Ignacego – wyraża się pięknie jeden z jego życiopisarzów – była
ustawiczna rozmowa z Bogiem; i w istocie w ustawach tych odnajdujemy rzeczy, nie
będące wynalazkiem ludzkim, ale które chyba sam Bóg musiał
podyktować".
Konstytucje, ułożone przez Ignacego, wypłynęły ze serca,
z życia swego twórcy; okazują też jaki ideał życia doskonałego i apostolskiej
działalności, stał przed oczami Świętego, a życie, to znowu i wszechstronnie
rozwinięta działalność w zakonie i w Kościele, jest najpiękniejszym ich
wyjaśnieniem. Od chwili wyboru na generała zakonu otworzyło się przed Ignacym
niezmierne pole do zasługującej pracy. Zakon, złożony dotąd z niewielu członków,
szybko zaczyna się rozrastać, rozszerzać na coraz inne prowincje i kraje; pod
okiem i ręką swego założyciela, rozwija się wewnętrznie i organizuje.
Jednocześnie pod stopami niejako nowych, od Boga posłanych robotników, wyrasta
coraz obfitsze żniwo; klasztory nowego zakonu stają po wszystkich stronach
świata, ale jeszcze jednemu krajowi, jednej prowincji nie można było
zadośćuczynić, a już w innej odzywają się nowe biedy i potrzeby, domagające się
gwałtownie spiesznego ratunku. Ignacy rządzi zakonem, ustala go i rozwija,
formuje i wysyła robotników do winnicy Pańskiej; nie ruszając się niemal ze swej
celki w ubogim rzymskim klasztorku, kieruje całą przedsięwziętą przez siebie
wielką wyprawą przeciw wrogom religii i cnoty, a umierając, widzi z pociechą, że
wyprawie tej Bóg błogosławi, że bądź co bądź przybliżyło i rozszerzyło się
Królestwo Boże na ziemi.
Jak do tylu tak wielkich a różnorodnych prac i walk
znalazł czas i siły, dostateczną odwagę, bystrość umysłu, szerokość serca?
Znalazł je, bo był wiernym naśladowcą Zbawiciela, bo wpatrywał się w Serce Boże
i z Niego czerpał wzór i moc. Mógł być i był genialnym organizatorem i wodzem
zakonu; był zwycięskim, niezrównanym hetmanem w walce z ciemnością, ze złem, – a
mógł tym wszystkim być, bo był wielkim Świętym.
–––––––––––
Ks. Jan Badeni T. J., Życie
św. Ignacego Loyoli, założyciela zakonu Tow. Jezusowego. Wydanie drugie.
Kraków 1923. NAKŁADEM WYDAWNICTWA KSIĘŻY
JEZUITÓW, ss. 213-229.
Przypisy:
(1) Do Scholastyków w Gandii 29
lipca 1547. Cartas, t. II, l. 112.
(2) II List do Korynt.
rozdz. VI.
(3) Acta
antiquissima, c. VIII.
(4) Wiemy już, że Gonzalez pod tą
nazwą rozumie zawsze Ignacego.