Zasada "krok po kroku"
Weterani ruchów rewolucyjnych i konspiracji wiedzą o
tym, że w życiu obowiązuje zasada gradacji. Nagłe, niespodziewane i radykalne
zmiany nie są nigdy zbyt ochoczo przyjmowane przez "lud". Jedyną
niezawodną techniką pod względem psychologicznym – tzn. z wyjątkiem fizycznej
przemocy – jest metoda "krok po kroku" zaczynająca się od zrobienia
dobrego początku. Wprowadzenie jakiejś drastycznej zmiany niemal zawsze
poprzedzone jest kilkoma pomniejszymi, pokrewnymi wiodącymi do niej zmianami.
Różne aluzje wygłaszane publicznie oraz sugestie dotyczące możliwości
planowanej zmiany służą często celom sondażowym i znane są pod nazwą
"balonów próbnych". Chodzi o to, aby je "wypuścić" i
zobaczyć, czy komuś zechce się je zestrzelić. Służy to do zbadania nastrojów
"ludu" albo "trendu opinii publicznej" i jeżeli nikt nie
strzela do próbnego balonu, to uważa się, że bezpiecznie można pójść za ciosem i
wprowadzić innowację. Po tym, jak wszystko zostanie osiągnięte i upłynie
przyzwoity okres wyczekiwania można sobie nawet pozwolić na szczere uwagi,
takie jak na przykład ta wypowiedziana przez kardynała Heenan'a:
"Bylibyście zszokowani, gdyby wszystkie zmiany zostały wprowadzone
równocześnie" (The Tablet, Londyn, 11 października 1969, s. 1010).
Metoda stopniowania ma tę przydatną własność, że każdy
nowy krok ustanawia pewien precedens, na który w późniejszym okresie można się
powoływać jako uzasadnienie dla bardziej zaawansowanych zmian. Tak więc po
tym, jak dokonano poważnych i unieważniających zniekształceń Mszy
bezużytecznym stało się wytykanie "nowym zbójcom" dekretu Quo Primum
albo upieranie się przy niezmiennej naturze Kanonu Mszy, ponieważ mogli oni
bardzo łatwo powołać się na "dobrego papieża" Jana, który to
osobiście wstawiając do Kanonu imię św. Józefa, stał się pierwszą osobą, jaka
kiedykolwiek zmieniła Kanon. Argument ten – oczywiście – uważa się za
"niepodważalny".
Planowany zamęt jest elementem programu Zbójeckiego
Kościoła. Obecnie, tak naprawdę, nikt z wykiwanego "Ludu Bożego" nie wie,
czego się można jeszcze spodziewać. Przyzwyczajenie do wprowadzania coraz to
nowych zmian stało się tak totalne, że "lud" wszystko zaakceptuje.
Głównym sukcesem Zbójeckiego Kościoła osiągniętym dość wcześnie w tej grze
było oswojenie "Ludu Bożego" z koncepcją "tajemnicy"
Kościoła, Kościoła dynamicznego, Kościoła nieustannie się zmieniającego w celu
przystosowania do potrzeb "współczesnego świata", Kościoła w ruchu.
Jak myślicie, dlaczego tak często słyszymy o "Pielgrzymującym
Kościele"? Tak w ogóle, to co oznacza słowo pielgrzym? Nieustanne
uganianie się za nowościami to cecha frywolnego umysłu, ale w tej kwestii nawet
wśród ongiś bardziej statecznych i wiernych członków "Ludu Bożego"
chętka na zmiany rozprzestrzeniła się jak najbardziej zaraźliwa infekcja.
Zbójecki Kościół liczył na rozwój tego zjawiska, tak więc z upływem czasu
potencjalna opozycja będzie ograniczona do minimum. Program, widziany jako
całość, jest ukierunkowany na uzależnienie całego Kościoła – począwszy od
najwyżej postawionego w hierarchii prałata do najskromniejszego człowieka
świeckiego – na zaakceptowanie kościoła nowego rodzaju, bez stawiania żadnych
pytań. Nazywajcie go, jak chcecie: Zbójeckim Kościołem, Kościołem Ekumenicznym,
Światową Radą Kościołów, Kościołem Powszechnym "Operacji 76" itd.
Bez względu na jego nazwę, jest to odstępczy Kościół Antychrysta. To jego
przepowiedział i przed nim ostrzegał św. Pius X: "Jaką zaś rzecz prowadzą,
około czego się trudzą, jaką drogę obrali, każdy z was łatwo dostrzega...
Zadaniem, jakie przed sobą stawiają, jest bowiem POWSZECHNE ODSTĘPSTWO od wiary
i karności Kościoła; odstępstwo od tego dawnego – które doprowadziło do
rozdarcia epokę Karola [Boromeusza] – gorsze przez to, że w sposób bardziej
wyrachowany kryje się ono i rozpełza po samym niemal krwioobiegu Kościoła...
ten sam szlak tajemny i pogrążony w ciemności... Opłakane to zaiste widowisko
na dzisiaj, a trwogę budzące na przyszłość..." (Encyklika Editae Saepe,
1910).
Stałe przebywanie w tej chaotycznej atmosferze
"wszystko się może zdarzyć" sprawia, że zdolności percepcyjne
człowieka zostają przyćmione do tego stopnia, iż w końcu zaciemniony umysł po
prostu nie może odróżnić prawowitej zmiany od zmiany nielegalnej. (Oczywiście,
najprawdopodobniej może jeszcze temu towarzyszyć brak współpracy z łaską).
Niewątpliwie, wiele ze zmian dokonanych przez zbójców było – ściśle mówiąc –
prawowitych; tzn., prawdziwy Kościół miałby władzę i prawo, ażeby je
przeprowadzić. Jednakże prawdziwy Kościół, kierowany i oświecony przez Ducha
Świętego, w rzeczywistości nigdy nie próbowałby dokonać takiego samobójstwa.
Niewielu spośród hierarchii i duchowieństwa może dzisiaj rozróżnić – albo stara
się odróżnić, ponieważ jest to "akademicki" problem – między
rzeczami, które Kościół katolicki ma władzę zmienić i rzeczami, których nawet
Kościołowi i Papieżowi nie wolno dotykać, jak na przykład istoty (substancji)
sakramentów (zob. Has The Church The Right? [Czy Kościół ma prawo?]
– autorstwa P. H. Omlora). Kiedyś w przyszłości – ten moment jest bliski,
ponieważ jego oznaki są jednoznaczne – "katolicki Kościół" dołączy do
Światowej Rady Kościołów. Jeszcze nie tak dawno temu każdy katolik
zdawałby sobie sprawę, że coś takiego jest niemożliwe i jest równoznaczne z
apostazją. Wszyscy członkowie "Ludu Bożego", którzy, gdy nadejdzie
czas, nie uświadomią sobie jeszcze istnienia oraz prawdziwej natury Zbójeckiego
Kościoła wprowadzeni zostaną, świadomie lub nie, na ścieżkę powszechnej
apostazji przepowiedzianej przez św. Piusa X. Bo kościół, który przyłączy się
albo będzie "współpracować" ze Światową Radą Kościołów nie będzie i
nie może być prawdziwym katolickim Kościołem.
W planach Zbójeckiego Kościoła ważne jest
doprowadzenie do tego, żeby wydawało się, jakoby Kościół katolicki sam
Sobie zaprzeczał, a następnie podejście do tego w sposób beztroski, jak gdyby
takie sprzeczności były czymś normalnym, rutynowym i spodziewanym. Nigdy dość
przypominania, że prawdziwy katolicki Kościół nie może sam Sobie
zaprzeczać. Jeśli chodzi o przypadki tego "zaprzeczania", to tak
naprawdę jest w nie uwikłany Zbójecki Kościół, co sieje spustoszenie w
obarczanym o nie katolicyzmie; i oczywiście o to właśnie w tej grze idzie. Tym,
co w tym wszystkim jest być może dla wielu katolików najpoważniejszym
niebezpieczeństwem, to fakt, że nie potrafią dostrzec, że to Zbójecki Kościół
stoi w sprzeczności z prawdziwym Kościołem i że nie zachodzi tu wcale przypadek
wewnętrznej sprzeczności. Jednakże, gdy zdaje się im, że to Kościół
nieustannie wywraca swe nauki, to już sam ten fakt może wstrząsnąć i poważnie
podkopać ich wiarę.
Obłęd oficjalną linią postępowania
Ksiądz John Courtney Murray SJ (obecnie nieżyjący) był
znaczącym ekspertem Vaticanum II i jego talenty i wpływy szczególnie mocno
odcisnęły się na Dekrecie o wolności religijnej. Jako peritus podczas Vaticanum
II i osoba wtajemniczona w jego machinacje – zwłaszcza jeśli chodzi o ten
dokument – ks. Murray jest osobą najbardziej kompetentną w przekazaniu nam
kilku wartościowych spostrzeżeń. W komentarzu do tego dekretu (ss. 672-674
z The Documents of Vatican II, gł. redaktor W. M. Abbott SJ) ojciec
Murray przyznaje, przynajmniej domyślnie, że dokument ten stoi w sprzeczności z
istniejącą doktryną Kościoła katolickiego. Po pierwsze twierdzi, że "treść
[tego dekretu] jest najzupełniej doktrynalna", a następnie się z tego
usprawiedliwia. "Z całą uczciwością należy przyznać, że Kościół jest
opóźniony w uznaniu słuszności zasady (wolności religijnej)". Kościół
"jest zapóźniony" w tej kwestii po prostu dlatego, że dopiero całkiem
niedawno wywrotowcom udało się uzyskać wystarczającą siłę potrzebną do
rozpoczęcia agitacji za tym pomysłem. "W każdym razie" – kontynuuje –
"dokument ten stanowi doniosłe wydarzenie w historii Kościoła. Oczywiście
był on najbardziej kontrowersyjnym dokumentem całego Soboru, w wielkiej mierze
dlatego, że w niezwykle dobitny sposób podjął temat, który stale krył się pod
powierzchnią wszystkich soborowych debat – sprawę rozwoju doktryny". Czy
trzeba tu jeszcze przypominać, że w żargonie zbójców "rozwój"
doktryny oznacza jej zniekształcenie? "To pojęcie rozwoju" –
stwierdza ks. Murray – "a nie idea wolności religijnej, było rzeczywistą
kwestią sporną dla wielu z tych, którzy aż do końca oponowali przeciw
Deklaracji".
Doprawdy – kwestia sporna! Dekret ten stoi w tak otwartej
i jaskrawej opozycji do nauk głoszonych przez Jego Świątobliwość Piusa IX, że w
"postępowych" kołach znany był jako "destalinizacja Piusa
IX". Chociaż określenie ma tak typowo lekceważący ton, to jest całkowicie
precyzyjne, ponieważ niemożliwym jest pogodzenie nauki zawartej w tym
dokumencie z Syllabusem Błędów papieża Piusa IX albo z jego encykliką Quanta
Cura. "Rozwój" doktryny jest tutaj równoznaczny ze zmianą kursu o
180 stopni. Ojciec John Courtney Murray, peritus, osoba głęboko
zaangażowana w powstanie tego konkretnego dekretu, przyznaje teraz (s. 673),
że: "Proces rozwoju między Syllabusem Błędów (1864) a Dignitatis
Humanae Personae (tj. Dekretem o wolności religijnej) CIĄGLE POZOSTAJE DLA
TEOLOGÓW ZADANIEM DO OBJAŚNIENIA" (podkreślenie dodane).
"Teolodzy" zdołają wyjaśnić zwrot o 180 stopni jako
"rozwój" i przestaną sobie tym zaprzątać głowę, tylko wtedy, gdy cały
świat popadnie w obłęd.
Prześledźmy tylko jedną z tych "istotnie spornych
kwestii". W Quanta Cura (8 grudnia 1864), Najwyższy Nauczyciel Pius
IX ogłosił: "Na podstawie tego całkowicie fałszywego pojęcia o władzy w
społeczeństwie nie cofają się przed popieraniem owego błędnego poglądu, ze
wszech miar zgubnego dla Kościoła katolickiego i narażającego dusze ludzkie na
utratę zbawienia, a przez świętej pamięci Grzegorza XVI, Naszego Poprzednika,
nazwanego szalonym pomysłem, a mianowicie, że «wolność sumienia i kultu
jest własnym prawem każdego człowieka, które powinno być ogłoszone i
sformułowane w ustawie w każdym właściwie ukonstytuowanym społeczeństwie...»".
"Poza tym [Sobór] oświadcza" – i cytujemy teraz Dekret o wolności
religijnej Vaticanum II – "że prawo do wolności religijnej jest
rzeczywiście zakorzenione w samej godności osoby ludzkiej... To prawo osoby
ludzkiej do wolności religijnej powinno być w taki sposób uznane w prawnym
ustroju społeczeństwa, aby stanowiło prawo cywilne".
A więc Zbójecki Kościół za pośrednictwem Vaticanum
II formalnie naucza, że prawo do wolności religijnej "powinno być w
taki sposób uznane w prawnym ustroju społeczeństwa, aby stanowiło prawo
cywilne". Diametralnie przeciwne jest stanowisko katolickiego Kościoła,
który przez Swego Najwyższego Pasterza Piusa IX (który cytując swojego
poprzednika Grzegorza XVI) oświadcza, że popieranie owego błędnego poglądu, iż
wolność religijna "powinna być ogłoszona i sformułowana w ustawie"
jest SZALONYM pomysłem! Ta opinia jest ponadto "ze wszech miar zgubna dla
Kościoła katolickiego i narażająca dusze ludzkie na utratę zbawienia".
Wynika z tego, że oficjalnie głoszona przez Zbójecki Kościół linia postępowania
jest w najoczywistszy sposób obłąkana. "Przedkładamy wam teraz ten tekst
do rozważenia", powiedział biskup Emile De Smedt prezentując w/w Dekret.
"Oczywiste jest, że niektóre cytaty z papieskich dokumentów, ze względu na
istniejące różnice słów, mogą być przywoływane w opozycji do naszego
schematu... Cały świat czeka na ten dekret... ta wyzwalająca doktryna o
wolności religijnej!" (Przemówienie, 19 listopada 1963).
Nowomowa – językiem oficjalnym
Wyrażanie się w mowie i piśmie nacechowane starannie
przemyślaną wieloznacznością to znak firmowy masońskich publikacji i
wypowiedzi. "Powszechna Deklaracja Praw Człowieka" zredagowana przez
Organizację Narodów Zjednoczonych i przyjęta w 1948 roku miała za swój prototyp
i wzór "Deklarację Praw Człowieka" z 1789 roku, która narzuciła
Francji masońską, naturalistyczną (a ostatecznie ateistyczną) filozofię i
zasady społeczne. (Nie jest naszym aktualnym zadaniem roztrząsanie koszmaru
krwawych okropności, bluźnierstw, niemoralności i kompletnej bezbożności – wywodzących
się z takich zasad – jakim była rewolucja francuska). Odnosząc się do
ostatniego ze wspomnianych dokumentów, ojciec Denis Fahey zauważa:
"Oczywiście, istnieje pewna niejasność co do kilku sformułowań. Dobrze
znaną masońską sztuczką jest wprowadzanie w błąd nieostrożnych" – (The
Mystical Body of Christ in the Modern World, s. 44). Gdy taki dwuznaczny i
mętny język jest systematycznie używany, co jest normą w przypadku masonów, a
także oficjalnych dekretów i wypowiedzi Zbójeckiego Kościoła, to w rezultacie
otrzymujemy coś, co jest adekwatnie nazywane nowomową (zapożyczając ten
termin od powieściopisarza George'a Orwella). Tak jak język łaciński jest
powszechnym językiem Kościoła katolickiego, tak też nowomowa jest uniwersalnym
językiem Zbójeckiego Kościoła. Szczególną zaletą nowomowy jest to, że łatwo
jest się nią posługiwać w języku angielskim, francuskim, hiszpańskim bądź
niemieckim itd. (tj. w dowolnym z podstawowych języków) i dzięki temu słusznie
jest nazwana językiem uniwersalnym. Osoba słuchająca nowomowy jest często
wprowadzana w błąd polegający na tym, że ma wrażenie, iż rozumie to, co zostało
powiedziane, ale tak naprawdę to nowomowy nikt nie rozumie. Być może
poprawniejsze byłoby stwierdzenie, że w pewnym sensie każdy ją
"rozumie", ponieważ nowomowa mówi wszystkim ludziom najprzeróżniejsze
"dobre rzeczy". Jest ona tak mistrzowsko wieloznaczna, że ludzie o
najróżniejszych, nawet diametralnie przeciwnych opiniach mogą odczytać albo
usłyszeć w nowomowie dokładnie tę samą rzecz i być wszyscy całkowicie usatysfakcjonowani.
Oto dlaczego nie tylko katolicy, lecz także protestanci, masoni, unitarianie,
żydzi (i prawdopodobnie również nawet pogańscy Pigmeje z Afryki), wszyscy
potrafią natychmiast uznać dekrety Vaticanum II za całkowicie wspaniałe,
wiele mówiące i istotne. Taka jest właśnie budząca podziw natura nowomowy.
Stanowi ona przełomowe osiągnięcie w "ekumenizmie". Prawdopodobnie
każdy, kto czyta te słowa, może sobie przypomnieć jakiegoś przyjaciela albo
znajomego, który generalnie jest "porządny" i ortodoksyjny, ale który
gdzieś po drodze uwikłał się w nowomowę i "zrozumiał" ją i dlatego w
pewnych sprawach ma teraz kompletny mętlik w głowie. Taka z kolei jest
niebezpieczna natura nowomowy.
"Nowomowę w praktyce" definiujemy jako
mówienie jednej rzeczy, po której następuje – możliwie najszybciej, jak to
tylko możliwe – robienie czegoś dokładnie przeciwnego. Jan XXIII w mowie
inaugurującej obrady Vaticanum II wspomniał o uhonorowaniu Soboru
Trydenckiego i niezmienianiu niczego: "... odświeżone, pogodne i
niezmącone przylgnięcie do całego nauczania Kościoła w całej jego integralności
i precyzji promieniejącej z dokumentów Soboru Trydenckiego i Pierwszego Soboru
Watykańskiego". Wszyscy przekonaliśmy się, jak to "nauczanie Kościoła
w całej jego integralności" zostało mężnie podtrzymane w decyzjach Vaticanum
II oraz w jak wielkim poważaniu ma Zbójecki Kościół Sobór Trydencki. Ich
Konstytucja o świętej liturgii miała nawet czelność mówić o "zachowaniu
łaciny", podczas gdy zbójcy bardzo dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że
decyzja już zapadła i upewniało to ich tylko w przekonaniu, że będzie
zakonserwowana w najlepszym wypadku tylko w wekach.
Jeżeli przestudiuje się uważnie dekrety Vaticanum
II, to zauważy się zręczny sposób, w jaki wykorzystane zostały dwie główne
techniki nowomowy. Są nimi: suppressio veri oraz suggestio
falsi. (Ojciec George Duggan SM wyjaśnia te sztuczki w książce
Hans Kung and Reunion). Suppressio veri – zatajenie prawdy, polega
na stwierdzeniu czegoś, co jeśli brać go w dosłownym znaczeniu, jest samo w
sobie prawdziwe (i z tego powodu nie może być podważane), jednakże jednocześnie
ważny i zasadniczy aspekt lub część całego obrazu zostaje zatajony. W potocznej,
codziennej mowie znane jest to pod nazwą "półprawdy".
W suggestio falsi, czyli podsunięciu fałszu,
zasugerowane albo dorozumiane zostaje coś, co nie jest prawdą (tzn.
rzeczywiste kłamstwo), chociaż faktycznie kłamstwo nie zostaje wypowiedziane.
Dekret o ekumenizmie jest przepełniony suggestio falsi. Następujący
ustęp z tego Dekretu wystarczy do zilustrowania suggestio falsi: "Do
pielgrzymującego Kościoła kieruje Chrystus wołanie o nieustanną reformę, której
Kościół, rozpatrywany jako ziemska i ludzka instytucja, wciąż potrzebuje.
Jeżeli zatem, w różnych czasach i okolicznościach, pojawiły się niedostatki w
sferze moralnej lub kościelnej dyscyplinie, lub nawet w sposobie wyrażania
doktryny – co należy stanowczo odróżnić od samego depozytu wiary – to powinny
one w stosownym momencie zostać naprawione". Nie stwierdza się tutaj, że
takie braki wystąpiły, ale fałszywie sugeruje, że mogły one zaistnieć. "Jeżeli",
mówi tekst dekretu, jeżeli takie braki zaistniały, "to trzeba [je] w
porę odnowić w rzetelny i właściwy sposób". Nawet "liberalny"
ojciec Walter Abbott komentując to zdanie (op. cit., s. 350), przeciera
oczy ze zdziwienia: "Doprawdy, to nadzwyczajne, by Ekumeniczny Sobór
dopuścił możliwość zaistnienia braków we wcześniejszych doktrynalnych
sformułowaniach". Czy prawdziwy Sobór, wspomagany przez Ducha Świętego
mógłby kiedykolwiek wypowiedzieć coś takiego, a mianowicie, że Święta Matka
Kościół mogłaby wykazywać braki w formułowaniu doktryny?
"Zróbmy coś" w sprawie św. Józefa
8 grudnia 1962 roku wskutek machinacji rodzącego się
właśnie Zbójeckiego Kościoła, Kanon Mszy, starożytny rzymski Kanon, został
oficjalnie zniszczony. Wraz z wprowadzeniem do niego imienia św. Józefa –
zmianą, która weszła w życie owego dnia – "Kanon" Mszy przestał być
kanonem. Pochodzący od greckiego rzeczownika oznaczającego sztywny pręt (jako
narzędzie do czynienia pomiarów) albo prawidło, kanon (miara,
wzorzec) jest czymś nieugiętym i niezmiennym. Dlatego też Kanon Mszy
jest z definicji niezmienny. Z powodu dużego zainteresowania, jakie wielu z nas
ostatnio przejawia dekretem papieża św. Piusa V Quo Primum (1570) –
który to dekret zabronił na wieczne czasy wprowadzania jakichkolwiek dodatków
lub zmian w rzymskim Mszale, pod karą narażenia się na "gniew Boga
Wszechmocnego i Świętych Apostołów Piotra i Pawła" – niektórzy utrzymują
teraz niepoprawny pogląd, jakoby rzymski Kanon powstał dopiero w czasach Quo
Primum, czyli w roku 1570. Tak naprawdę to Kanon – dla którego uchronienia
przed zmianami św. Pius V przedsięwziął tak zdecydowane środki w postaci Quo
Primum – jest w rzeczywistości zasadniczo tym samym, który był używany w
rzymskim (albo zachodnim) Kościele od samego początku; tzn.
najprawdopodobniej datuje się od czasów apostolskich. Przyjmuje się, że św.
Grzegorz Wielki (zmarły A. D. 604) prawdopodobnie przestawił porządek
niektórych modlitw w Kanonie; natomiast absolutnie pewne jest to, że: "Od
siódmego wieku nasz Kanon pozostał niezmieniony" (Cath. Encyc., vol. III, s. 256). W pracy The Question of
Anglican Ordinations Discussed (London, Burns & Oates, 1873) ceniony
autor E. E. Estcourt, następnie kanonik katedry St. Chad's w Birmingham,
relacjonuje... następująco:
"Czymże zatem jest Kanon Mszy? i jakiego szacunku
od nas wymaga? Posłuchajmy pana Williama Palmera, pisarza, którego świadectwo
jest poza podejrzeniem. Po przytoczeniu różnych faktów i argumentów na omawiany
temat, stwierdza: «Łącząc razem wszystkie te okoliczności, nie wydaje się czymś
nierozsądnym, by uważać, że rzymska liturgia w formie używanej za czasów
Grzegorza Wielkiego mogła istnieć już od zamierzchłej starożytności; i można
powiedzieć, że w jej przypadku istnieją równie dobre przesłanki do odnoszenia
jej oryginalnego układu do czasów Apostolskich, jak jest to w przypadku
wspaniałej liturgii wschodniej»".
"Z pism innych pisarzy dowiadujemy się o wielkiej
pieczołowitości, z jaką starano się zachować Kanon w jego oryginalnej,
autentycznej formie. «W czasach starożytnych» – według Muratoriego – «choć
liturgia rzymskiej Mszy była powszechnie używana w kościołach Włoch, Francji,
Niemiec, Wielkiej Brytanii i innych krajów, to istniała niemała rozmaitość w
ich Mszałach; ale nie dotykała ona istoty tajemnicy ani głównych i
zasadniczych obrzędów Mszy. Różnice występowały w dodawaniu kolekt, sekwencji i
specjalnych świąt, które każdy biskup mógł umieszczać we własnym mszale. Jednakże
zmiana świętych słów Kanonu byłaby przestępstwem». Na mocy praw Karola
Wielkiego tylko pełnoletnie osoby mogły je przepisywać; a synody w Yorku i Oksfordzie
w dwunastym wieku zadekretowały, że archidiakon powinien sprawdzać w każdym
kościele, czy w Kanonie nie ma błędów bądź defektów, wynikłych albo z winy
przepisywaczy, albo wieku ksiąg. Ponadto Kanon był zawsze pisany inną, większą
niż cała reszta tekstu czcionką, a dla wyrażenia czci czasami w całości pisany
złotymi literami" (koniec cytatu z pracy Estcourt’a, ss. 279-280,
podkreślenie dodane).
Ponieważ apostolskie pochodzenie rzymskiego Kanonu nie
jest udowodnionym faktem, rozważmy tylko ten okres historii, kiedy
jesteśmy absolutnie pewni, że nie ulegał on żadnej zmianie ani nawet
przeorganizowaniu modlitw, tzn. od roku 604 aż po rok 1962. Od czasów papieża
św. Grzegorza I aż do Jana XXIII było stu dziewięćdziesięciu siedmiu (197)
ważnie wybranych najwyższych pasterzy, z czego dwudziestu trzech to święci, a
przynajmniej pięciu to błogosławieni. Pomijając możliwe wyjątki bardzo
niewielu spośród tych 197 papieży, którzy prawdopodobnie mogli być
trochę mniej niż pobożni, możemy bezpiecznie zakładać, że wszyscy oni mieli
prawdziwe nabożeństwo do św. Józefa, cnotliwego małżonka Bogurodzicy. Niektórzy
z nich obdarzyli św. Józefa wspaniałymi zaszczytami. Na przykład: papież
Grzegorz XV rozszerzył jego święto na cały Kościół powszechny; Pius IX w 1870
roku ogłosił go Obrońcą Kościoła powszechnego; 19 marca 1937 roku, w święto św.
Józefa – papież Pius XI ogłosił encyklikę Divini Redemptoris
objaśniającą i potępiającą komunizm, w której zakończeniu tak się wypowiedział:
"... całą akcję Kościoła skierowaną przeciwko komunizmowi na całym świecie
oddajemy pod opiekę św. Józefa, możnego protektora Kościoła katolickiego".
Jako duchową reakcję przeciwko świętu Pierwszego Maja obchodzonemu przez
komunistów – "świętu" odziedziczonemu bezpośrednio po spiskowcach-iluminatach
(zob. Encyc. Britannica, vol. XIV, s. 320, 11. wyd.) – na dzień 1 maja
papież Pius XII ustanowił święto św. Józefa Robotnika.
Bez względu na to, jak wielkie było nabożeństwo do św.
Józefa tych 197 papieży z okresu sięgającego 1358 lat (70% dotychczasowej
historii Kościoła!), to żaden z nich nie marzył o "uhonorowaniu" go
poprzez targnięcie się na święty, niezmienny Kanon Mszy. Faktycznie – i jest to
fakt historyczny – w roku 1815 rzeczywiście pojawił się krótkotrwały ruch,
który próbował doprowadzić do umieszczenia w Kanonie imienia św. Józefa. To
usiłowanie (pierwszy zwiastun identycznie tego samego ruchu z okresu około
1962, który okazał się być skuteczny), rzecz jasna, było skazane na porażkę
dzięki czujnej postawie papieża Piusa VII. 16 września 1815 roku w dekrecie
Świętej Kongregacji Obrzędów "Urbis et Orbis", prośba została zwięźle
i oficjalnie odrzucona: "Negative quoad additionem nominis S. Josephi
Sponsi B. M. V. in Canone" (zob. s. 66, VIII, kompilacja Gardellini'ego, 1857,
n. 4520). W przededniu Soboru Watykańskiego (1870) ta sama kampania jeszcze raz
odżyła i po raz kolejny czujny Pasterz Rzymu (tym razem był nim Pius IX)
wyraził w tej kwestii swą dezaprobatę. Najwidoczniej ci wcześniejsi papieże
rozumieli nie tylko znaczenie słowa kanon, ale również groźną przestrogę
zawartą w Quo Primum. I niewątpliwie nie byli też nieświadomi, że
spiskujący wrogowie Kościoła będą często używać pozornie "dobrych"
motywów jako taranów umożliwiających im osiągnięcie ostatecznie niegodziwych
celów.
Aż nadto dobrze znane jest to, co się wydarzyło już na
początku Vaticanum II. Streszczając w kilku słowach: to czego żaden z
jego 197 bezpośrednich poprzedników nie uczynił, a dwóch niezwykle
przenikliwych z miejsca odrzuciło, tego dopuścił się Jan XXIII. Opis tego
znajdujemy na stronach 44-46 książki ks. Ralpha M. Wiltgena SVD The
Rhine Flows Into the Tiber (Ren wpada do Tybru), Hawthorn Books, 1967. W
połowie marca 1962 roku Jan XXIII otrzymał sześć tomów petycji, podpisanych
między innymi przez kardynałów, patriarchów, biskupów i arcybiskupów,
proszących o wstawienie do Kanonu Mszy imienia św. Józefa. "W czasie
przeglądania i studiowania tej dokumentacji, papież Jan powiedział: «Coś trzeba
zrobić w sprawie św. Józefa»" (s. 46). 30 października pomocniczy biskup
Ildefonso Sansierra z San Juan de Cuyo (Argentyna) wypuścił pierwszy balon
próbny, kiedy to na forum soborowym wyraził nadzieję, że włączenie imienia św.
Józefa do Kanonu Mszy "nie zostanie zapomniane" (s. 45). Nie pojawił
się nawet najmniejszy zauważalny sprzeciw wobec tego pierwszego balonu
próbnego. Toteż 5 listopada "tę samą inicjatywę podjął i mocno uzasadnił
bp Albert Cousineau z Cap Haitien (Haiti), ...który powiedział, że «imię św.
Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny, powinno być włączane do tekstów
Mszy zawsze, gdy się wspomina Matkę Bożą»" (ss. 44-45). Wciąż brak jakiegokolwiek
sprzeciwu. Osiem dni później, 13 listopada kardynał Sekretarz Stanu wydał
specjalne oświadczenie, że Ojciec Święty zdecydował się umieścić imię św.
Józefa w Kanonie Mszy, wymieniane zaraz po imieniu Najświętszej Maryi Panny
oraz że ta zmiana wejdzie w życie niemal natychmiastowo, tzn. 8 grudnia.
"Kardynał Montini opisał później to niespodziewane (?!) posunięcie Jana
XXIII jako «niespodziankę Ojca Świętego dla Soboru»" (s. 45).
Jak już wcześniej wspomniano, rzymski Kanon został zniszczony
8 grudnia 1962 roku; ale jedynie "urzędowo", ponieważ zawsze znajdzie
się paru lojalnych kapłanów, którzy będą przestrzegać go w całej jego integralności.
Tym, co posiada Zbójecki Kościół, nie jest w ogóle żaden "kanon". W
rzeczywistości to unika on samego słowa kanon; od 1968 roku ma cztery
tak zwane "modlitwy eucharystyczne", z których żadna nie jest
prawdziwym kanonem. Niegdyś nienaruszalna, niezmienna, sztywna reguła, rzymski
Kanon został zmieniony – w wersji zaproponowanej przez Zbójecki Kościół – z
definicji przestał być dla nich kanonem. Stopa została wetknięta w drzwi. Ale
niewiele czasu minęło, zanim na "kanon" posypała się cała lawina
zmian, włączając w to "zaktualizowaną" i podrobioną w większości
różnych jej wersji językowych "formułę konsekracji".
Nie można poddawać w wątpliwość motywów wszystkich
osób proszących o tę innowację, gdyż wielu z nich niewątpliwie działało
kierując się szczerym nabożeństwem do św. Józefa… Ale wszyscy ci czciciele św.
Józefa wykazali się żałosną ignorancją historii i prawdziwych zamierzeń tych,
którzy działali za kulisami. A tak przy okazji, gdzie są dzisiaj ci pobożni
entuzjaści św. Józefa? Dlaczego nie słyszymy z ich strony żadnych głosów
protestu? Jedynym celem złowieszczych stronnictw wpływu potajemnie
kierujących tym projektem aż do osiągnięcia sukcesu było rozpoczęcie dzieła
niszczenia Mszy. To, czego oni potrzebowali, to taran otwierający dostęp do
świętego i niezmiennego Kanonu, wyczyn, jaki się nigdy przedtem nie udał. Święty
Józef nie interesował ich wtedy i nadal ich nie obchodzi! Lecz, jakże można
udowodnić takie "dziwaczne" oskarżenie? Dość prosto; a oto bardzo
wymowne dowody. Jeżeli ich oddanie dla św. Józefa jest tak szczególnie
wyraziste, to dlaczego dzieje się tak, że w trzech spośród czterech – 75%
– ich nowych modlitw eucharystycznych imię św. Józefa świeci nieobecnością?
Czy słyszeliście w związku z tym jakieś głosy protestu tych
"entuzjastów" św. Józefa? Kompletnie żadnych; oddanie czci św.
Józefowi nie wchodziło tu w ogóle w rachubę! Jest natomiast kilku
takich, którzy w wieczności bardziej niż prawdopodobnie drogo zapłacą za
szyderstwo, jakiego się dopuścili.
Sabotaż rzeczą powszechnie znaną
W dotychczasowych rozważaniach na temat Zbójeckiego
Kościoła cytowaliśmy niektóre ustępy z dekretów Vaticanum II dla zademonstrowania,
że sobór wywrócił wcześniejsze tradycyjne nauczanie Kościoła katolickiego.
Żaden uczciwy obserwator obecnej sceny nie zaprzeczy realności istnienia
Zbójeckiego Kościoła; ale niektórzy być może będą przeciwni pójściu aż tak
daleko, żeby odrzucać Vaticanum II i przypisywać jego dokonania raczej
zbójcom aniżeli Duchowi Świętemu. A zatem, pytanie sprowadza się w efekcie do
tego: Czyją własnością jest Vaticanum II? Kościoła katolickiego czy też
kościoła zbójeckiego?
W Interdum nr 6 (1) przytoczono dwie specyficzne
nauki Vaticanum II, które, jak to stwierdziliśmy i spróbowaliśmy zademonstrować,
stoją w sprzeczności z nauczaniem prawdziwego Kościoła; a mianowicie:
zezwalanie niekatolickim sektom na występowanie w teologicznych dyskusjach na
"równych prawach" z prawdziwym Kościołem; oraz nowa naruszająca prawo
kanoniczne i prawo naturalne doktryna dopuszczająca i zachęcająca do wspólnych nabożeństw
(communicatio in sacris). W niniejszym artykule przestudiowaliśmy
"obłąkaną" doktrynę zawartą w Dekrecie o wolności religijnej i
okazało się, że jest ona oczywistym zaprzeczeniem prawdziwego Magisterium. Nie
są to jedynie "izolowane" przykłady, ani nie są to "wyrwane z
kontekstu" fragmenty. Cały duch ożywiający Dekret o ekumenizmie
(dla przykładu) jest zgubny. W Mortalium Animos Jego Świątobliwość Pius
XI odnosząc się właśnie dokładnie do kwestii głoszonych w tym Dekrecie,
powiedział: "... zasadzają się na błędnym zapatrywaniu, że wszystkie
religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne... Wyznawcy tej idei nie tylko są
w błędzie i łudzą się, lecz odstępują również od prawdziwej wiary, wypaczając
jej pojęcie i krok po kroku popadają w naturalizm i ateizm. Z tego jasno
wynika, że od religii, przez Boga nam objawionej, odstępuje zupełnie ten,
ktokolwiek podobne idee i usiłowania popiera".
W Dekrecie o ekumenizmie wszystko promuje te
fatalne i błędne przekonania. Zachęca się czytelnika do sięgnięcia po
Interdum nr 6, gdyż zapoznanie się z kilkoma specyficznymi przykładami oraz
oczywiście zapoznanie się z samym Dekretem ujawni istnienie wielu podobnych
sytuacji, które zademonstrują, że nauczanie tego soboru traktuje niekatolickie
sekty za przynajmniej "mniej lub bardziej dobre i chwalebne".
Jeśli rzekomo "trzeba [im] przyznać zdolność otwierania wstępu do
społeczności zbawienia" i są one rzeczywiście, jak stwierdza się w jednym
miejscu "środkami zbawienia", to któż może zaprzeczyć, że są
one przynajmniej mniej lub bardziej dobre i chwalebne? Zobaczyliśmy również, jak
to skwapliwie wybitny autorytet, ojciec John Courtney Murray potwierdził
istnienie trudności w wyjaśnieniu tak zwanego "rozwoju" doktryny
zawartego w Dekrecie o wolności religijnej.
Wśród "postępowców" (których przywódcy
rozmyślnie zaplanowali to w taki sposób) powszechnie znany jest fakt, że Dekret
o ekumenizmie zawiera ogólną doktrynę, która czołowo zderza się z Mortalium
Animos. Posłuchajmy najpierw Wernera Beckera, europejskiego autorytetu,
który został starannie wyselekcjonowany do napisania "The History of the
Decree on Ecumenism" dla obszernego czterotomowego studium zatytułowanego Commentary
on the Documents of Vatican II (pierwotnie wydanego w języku niemieckim, a
teraz dostępnego także po angielsku w wydawnictwie Burns & Oates, Londyn).
Rozpoczynając swą opowieść, Becker stwierdza: "...jednakże zahamowanie
(ekumenizmu) nastąpiło, zarówno w postaci encykliki Mortalium Animos (1928),
jak również w roku 1948 i 1954, kiedy katolickim obserwatorom zakazano udziału
w zgromadzeniach Światowej Rady Kościołów w Amsterdamie i Evanston" (Vol.
11, ss. 1-2). "W taki to sposób encyklika Mortalium Animos
postrzegała sytuację ekumeniczną i nowy dokument (tzn. Dekret o ekumenizmie)
jest wyraźnym odrzuceniem tego punktu widzenia" (Becker, op. cit., s.
38). Mortalium Animos jest więc zaledwie jeszcze jednym "punktem
widzenia".
Podobnie wyraża się Johannes Feiner, wybrany do
napisania aktualnego komentarza do tego dekretu, w tym samym dziele:
"Treść i ton tej analizy (w Dekrecie o ekumenizmie) znacząco kontrastują z
encykliką Mortalium Animos Piusa XI (z 6 stycznia 1928)" (op.
cit., s. 60). Amerykanin, ojciec Walter Abbott wypowiada się w podobnym
tonie: "Dekret o ekumenizmie ruguje różne przedsoborowe dyrektywy (np.
monitum z 5 czerwca 1948 oraz instrukcję Świętego Oficjum z 20 grudnia 1949) i
niektóre fragmenty Kodeksu Prawa Kanonicznego" (Documents of Vatican II,
s. 342).
By nieco wygładzić naszą dyskusję i przyprawić ją
szczyptą "ekumenizmu", posłuchajmy teraz dwóch niekatolickich
autorytetów. Mówi dr Samuel McCrea Cavert: "Znaczenie Dekretu (o
ekumenizmie) uwydatnia się jaskrawo, kiedy się go czyta równolegle z encykliką Mortalium
Animos z 1928 roku i Monitum Świętego Oficjum z 1948 roku.
Reprezentowały one sobą tak wyobcowany chłód, że zdawało się, iż drzwi są
zamknięte na wszelki efektywny dialog między rzymskimi katolikami a
nie-rzymskimi chrześcijanami. Dzisiaj drzwi stoją szeroko otwarte" (Documents,
s. 367). Dr Cavert jest byłym sekretarzem generalnym Narodowej Rady Kościołów i
"odegrał on pierwszoplanową rolę zarówno przy kształtowaniu Narodowej Rady
Kościołów, jak i Światowej Rady Kościołów" (Documents, s. 744).
Nawiasem mówiąc zatroskani, wierni katolicy odnieśliby ogromną korzyść dla
siebie, robiąc to samo; a mianowicie, czytając Dekret o ekumenizmie
"równolegle z encykliką Mortalium Animos" i przekonując się
dzięki temu, jak "uderzająca" jest zdrada. I wreszcie, dr Oscar
Cullmann, protestancki obserwator na soborze, pochwalił Dekret o ekumenizmie
tymi słowami: "To coś więcej niż otwarcie drzwi; wkroczono na nowy grunt.
Żaden katolicki dokument nigdy nie wypowiadał się w ten sposób o niekatolickich
chrześcijanach" (Documents, s. 338)
Przytaczając konkretne, charakterystyczne przykłady odwrócenia
oraz sprzeczności Interdum nie robi nic więcej, jak tylko wykazuje, że ci
"postępowi" eksperci mają rację. Sami "postępowcy" mają
uzasadnione powody, by nie wypowiadać się zbyt precyzyjnie, gdyż inaczej
"Lud Boży" mógłby się zorientować w tym, co tak naprawdę wydarzyło
się na Vaticanum II. Wyobraźcie sobie na przykład ojca Johna Courtneya
Murraya obwieszczającego fakt – powołując się przy tym na dokładne źródło – że
doktryna głoszona w Dekrecie o wolności religijnej jest dokładnie tą samą
doktryną, którą wcześniej Magisterium uznało za szaleństwo. Czemuż
zatem ci "postępowi" eksperci w ogóle zwracają uwagę na sprzeczności
między Vaticanum II i autentycznym Magisterium?
Z kilku powodów:
(1) By stworzyć wrażenie, iż pomimo "wewnętrznej
sprzeczności" nie musimy się niepokoić, ponieważ zupełnie normalnym
zjawiskiem jest odwracanie przez Kościół stanowiska w kwestiach doktrynalnych.
W rzeczywistości jest to oczywiście niepodobieństwem. Ale zauważalne odwrócenie
nauki służy podkopaniu wiary u przeciętnego, niezbyt dobrze poinformowanego
katolika.
(2) Dla odwrócenia uwagi mającego doprowadzić do tego, aby większość osób nie zaprzątała sobie głowy zbyt dogłębnym studiowaniem
wcześniejszego (prawdziwego) nauczania Kościoła. Jeśli przykładowy ojciec X.
zdążył już błyskotliwie wskazać na fakt, że niezgodności istnieją – ale nie
są to rzeczywiste niezgodności (byłoby to zbyt wymowne!) – i uspokoił nas, że
wszystko jest w porządku i jest "prawidłowe", to któż by się
przejmował, jakie było "stare, przedawnione" nauczanie teraz, gdy mamy
całkiem "nowe"?
(3) Po to by w sytuacji, gdyby kiedyś w przyszłości
ktoś zwrócił uwagę na te uchybienia, móc powiedzieć: "No cóż, wszyscy
wiemy, że Vaticanum II się ich dopuścił i faktycznie, nawet o nich wtedy
wspominaliśmy. Nie martwiło to wtedy żadnego z prawdziwie znających się na
rzeczy teologów, dlaczegoż zatem teraz cię to dręczy?".
Szczypta prawdy nie czyni nauki prawowierną
W naszym krótkim studium na temat herezji w
Interdum nr 1 ("Insights Into Heresy" z 6 stycznia 1970) zauważyliśmy,
że herezja zawsze przychodzi ukryta pod płaszczykiem ortodoksji. Heretyckie
rozprawy naukowe, traktaty, dysertacje, kazania itd. są zawsze mieszaniną
zdrowej doktryny i toksycznego błędu, i w w/w artykule omówione zostały motywy
stojące za takim modus operandi. A zatem, z pewnością nie możemy
oczekiwać, że dekrety Vaticanum II będą dosłownie dymić herezją. Co to,
to nie! Z drugiej strony, istnieje niebezpieczeństwo, że można zostać
wprowadzonym w błąd przez te wszystkie "dobre" rzeczy, jakie zawierają.
Tak naprawdę, to Vaticanum II nie ogłosił ani jednej doktryny, którą
zobowiązani jesteśmy uznać, a do której przyjęcia nie bylibyśmy już wcześniej
zobligowani na mocy poprzednich wypowiedzi autentycznego Magisterium. A
ponadto, w każdym takim przypadku nauczanie prawdziwego Magisterium było
wyłożone o wiele jaśniej i dobitniej.
W żadnym orzeczeniu dowolnego prawdziwego
soboru nie można znaleźć ani jednego pojedynczego stwierdzenia – ba, nawet
jednego zdania – które by nie potrafiło poradzić sobie bez niczyjej pomocy i
będąc przywoływanym albo cytowanym samodzielnie (bez względu na to, jaki by nie
był tak zwany "kontekst") nie komunikowałoby sobą niczego innego, jak
tylko prawdziwego i ortodoksyjnego znaczenia. Z taką to właśnie pieczołowitością
i precyzją prawdziwy Kościół zawsze formułuje Swoje wypowiedzi. Skutkiem
tego, nie można przyjmować, że dwuznaczne lub wątpliwe albo nawet heretyckie
doktryny Vaticanum II nie są heretyckie z tego tylko prostego
powodu, że gdzieś indziej w tym samym dekrecie lub w innym dekrecie można
napotkać rozsądnie brzmiące wersje ortodoksyjne. Rozważmy następujący przykład:
Na str. 196 w Dr. Martin Luther's Small Catechism
(Concordia Publishers, 1943) znajdujemy takie pytanie: "301. Czy chleb i
wino zostają przemienione w ciało i krew Chrystusa?". Odpowiedzią jest:
"Chleb i wino nie zostają przemienione w ciało i krew Chrystusa;
ponieważ Biblia wyraźnie stwierdza, że chleb i wino są nadal obecne w
Sakramencie". Jest to herezja; jest to luterska nauka o
"konsubstancjacji". Zbadajmy jednakże "kontekst" tego
pytania zamieszczonego w Katechizmie Dr. Lutra. Dwa pytania z
odpowiedziami, jedno przed i jedno po tym wyżej wspomnianym, są w doskonałej
harmonii z ortodoksyjnym katolickim nauczaniem. I tak, odpowiedź na pytanie nr 302
brzmi: "Chrystus daje nam chrześcijanom Swe ciało za pokarm i Swą krew za
napój". Zdaje się to niemal przeczyć temu, co było
powiedziane w pytaniu nr 301, tzn., że chleb i wino nie zostają przemienione
w ciało i krew Chrystusa. A odpowiedź na pytanie nr 300 zawiera to: "D.
Ponieważ żaden człowiek nie ma prawa zmieniać znaczenia boskiego ustanowienia i
testamentu". (Nie ma potrzeby cytować w całości nieco rozwlekłej, czteroczęściowej
odpowiedzi na pytanie nr 300). A więc, czy ma to znaczyć, że właśnie dlatego,
iż pytania nr 300 i nr 302 są w porządku, to pytanie nr 301 (które naucza o
konsubstancjacji) musi być uważane za prawdopodobnie ortodoksyjne i musi być
rozpatrywane w "kontekście" dwóch innych odpowiedzi przed
dokonaniem osądu, czy jest ono, czy też nie jest herezją?
Jeżeli ktoś zna poglądy Lutra na temat Eucharystii, to
zdaje sobie sprawę, że cały duch ożywiający jego doktrynę jest
zdeprawowany, bez względu na te fragmenty mogące "dobrze" brzmieć. Na
podobnej zasadzie, duch ożywiający Vaticanum II – tak ewidentny z samych
jego własnych owoców! – to po prostu: "Copyright Zbójeckiego
Kościoła".
Wola "Ludu"
Próbując usprawiedliwić każdą swoją wywrotową
machinację, zbójcy sięgają do swojego bogatego katalogu fałszywych pretekstów,
komunałów i zwodniczych "uzasadnień": powrotu do "pierwotnych
praktyk", przywracania "prostoty" liturgii, wprowadzania w życie
ich "nowego rozumienia" znaczeń pewnych biblijnych fragmentów,
przystosowania pielgrzymującego Kościoła do współczesnych czasów. Chociaż
wszystkie one są przepełnione obłudą, to jeden z nich, wmawiający, jak to
"ludzie chcieli zmian", jest jawnym, bezczelnym kłamstwem. Przyznając,
że przeciętny dzień obrad Vaticanum II obfitował w tyleż samo oszustw,
intryg, matactw i działalności wywrotowej, ile ich jest w zwykły dzień w ONZ,
tym niemniej od czasu do czasu "progresiści" ujawniali się z
nieskrywaną prawdą. Weźmy na przykład zupełnie szczere uwagi biskupa Williama
Duschaka z Filipin, wypowiedziane na konferencji prasowej 5 listopada 1962.
Poniższa relacja pochodzi ze stron 38-39 pracy Wiltgena, op. cit. (podkreślenia
dodane):
"«Mój pomysł» – oświadczył biskup – «polega na
wprowadzeniu ekumenicznej Mszy, pozbawionej, jak tylko to możliwe,
historycznych nawarstwień... powinny być w niej używane zrozumiałe zachowania i
język...». Biskup Duschak nie akceptował konwencjonalnych przyczyn,
przemawiających za utrzymaniem Kanonu Mszy w stanie nienaruszonym. «Jeśli
człowiek potrafił przez stulecia ukształtować obrzęd Mszy» – mówił dalej biskup
– «czemuż największy z dotychczasowych soborów nie miałby mieć swego udziału w
tym twórczym dziele? Dlaczego nie można wprowadzić zarządzenia o nowym
kształcie Mszy – zachowując należną cześć, a jednocześnie spełniając oczekiwania
współczesnego człowieka i pozwalając na lepsze jej zrozumienie?» ...obrzęd,
forma, język i zachowania powinny być dostosowane do naszych czasów... Ponadto
cała Msza powinna być odprawiana głośno, w języku narodowym i kapłan powinien
być zwrócony twarzą do ludzi. «Wierzę, że jest też prawdopodobne, że gdy świat
otrzyma taką ekumeniczną formę eucharystycznej celebracji... itd.».
Zapytany, czy jego propozycja narodziła się wśród ludzi, którym służył,
odpowiedział: «Nie, przypuszczam, że spotkałaby się z opozycją, tak jak
to się dzieje w przypadku wielu biskupów. Ale sądzę, że po wprowadzeniu w
życie propozycja ta uzyskałaby akceptację»... Zanim zakończył się Sobór,
Rada Wykonawcza do Konstytucji o świętej liturgii zatwierdziła trzy zmiany we
Mszy, wprowadzone na zasadzie eksperymentu: Msza w całości miała być odprawiana
głośno i w języku narodowym z Kanonem włącznie, a ksiądz miał celebrować twarzą
do ludzi. Tak oto część propozycji biskupa Duschaka została wprowadzona w
życie".
Weźcie pod uwagę, że wszystko to się stało, ponieważ
rzekomo "lud" tego chciał!
"TO
NIE MOŻE MIEĆ TUTAJ MIEJSCA"
Istnieje pewien "argument" (jeżeli można go
tak nazwać), który od czasu do czasu wysuwany jest przeciwko tym, którzy
uważają, że "angielska Msza" jest nieważna. Już z tej prostej
przyczyny, że "argument" ten nie ma podstaw rozumowych ani
teologicznych, ani logicznych itd., lecz oparty jest jedynie na emocjach,
dlatego może być najtrudniejszym do odparcia. Wysuwany jest głównie przez ludzi
świeckich i zasadza się li tylko i wyłącznie na tym, że jest całkowicie
niewyobrażalne, aby tak straszna rzecz, jak usunięcie Mszy mogło się w ogóle
przydarzyć. Jak twierdzą: "To zbyt niemożliwe, by mogło być prawdą".
Poza tym, ta zmiana w formule Konsekracji z "wielu" na
"wszystkich" nie jest naprawdę istotna. Jest to tak drobna zmiana, że
niemal niezauważalna. To, czego te osoby nie potrafią zaakceptować, to fakt, że
większość "posług" odbywających się w niegdyś katolickich kościołach jest
właśnie nimi dokładnie, tzn., są jedynie "posługami", a nie składaniem
Prawdziwej Ofiary.
W tak złowieszczy dzień, kiedy nieważna
"msza" zostałaby wprowadzona, z pewnością doszłoby do wielkich
zaburzeń w naturze i najprawdopodobniej słońce przestałoby świecić. Ale słońce
wciąż świeci codziennie, dzwony kościelne nadal dzwonią, a Lud Boży nadal
uczestniczy w obrzędach. Co więcej, w wielu wypadkach nadal manifestowane są
prostolinijne przejawy zewnętrznych form nabożeństwa i pobożności: niektórzy
nadal odmawiają Różaniec, inni wciąż jeszcze odmawiają Magnificat, nawet
niektórzy księża ciągle głoszą dobre "mocne" kazania. Wielu katolików
nadal działa, wygląda i zachowuje się jak pobożni katolicy – czy tak wielu
ludzi mogłoby zostać oszukanych? Weźmy na przykład takiego księdza. Pomimo
swoich win i wielu niedawnych kompromisów, na pewno taki czcigodny człowiek, od
tak dawna w stanie duchownym, nie mógłby upaść tak nisko, żeby odprawiać
nieważne Msze! Nie, to po prostu nie może być prawdą!
Oczywiście, Msza została już raz rozmyślnie
zniszczona w Anglii przez kilku działających z podszeptu szatana innowatorów.
Ale to było dawno temu i daleko stąd. To nie może mieć tutaj miejsca. A poza
tym w ówczesnej Anglii dokonano tego podstępem; ludzie by tego nie poparli,
gdyby wiedzieli, co się dzieje. Nie, to się nie może tutaj zdarzyć.
Posłuchajmy słów kardynała Henry Edwarda Manninga,
drugiego arcybiskupa Westminsteru, który umarł w 1892 roku. Poniższe fragmenty pochodzą z książki The
Blessed Sacrament, the Centre of Immutable Truth.
"Tam, gdzie nie ma Najświętszego Sakramentu,
wszystko umiera. Gdy słońce zachodzi, wszystkie rzeczy chorują i chylą się ku
upadkowi, a kiedy życie znika, ciała w proch się obracają; to samo dotyczy
każdej prowincji, każdego wiernego Kościoła. Był czas, gdy prawda i łaska
wychodząca z Canterbury i Yorku rozprzestrzeniła się po całej Anglii i
jednoczyła ją w doskonałej jedności wiary i wspólnoty... Była tylko jedna
władza panująca nad całym ludem Anglii, kierując nimi boskim głosem niezmiennej
wiary i uświęcając ich Siedmioma Sakramentami łaski".
"Dostojne, sędziwe kościoły były wówczas
majestatycznymi przybytkami Słowa, które stało się Ciałem. Jezus przebywał tam
w Boskiej Tajemnicy Świętej Eucharystii. Jego obecność promieniowała na cały
świat, ożywiając, podtrzymując, utrzymując wieczną jedność Jego Mistycznego Ciała".
"I wtedy nadeszła zmiana, doprawdy zbyt niewielka,
by dało się ją odczuć, ale w obliczu Boga brzemienna w nieskończone
konsekwencje nadprzyrodzonej straty. Czy zna ktoś imię człowieka, który usunął
Najświętszy Sakrament z katedry w Canterbury albo z katedry w Yorku? Czy
zapisało się ono w historii? Czy też raczej zostało wymazane z ludzkich umysłów
i znane jest tylko Bogu i Jego świętym aniołom? Nie potrafię powiedzieć, kto i
kiedy to uczynił. Czy stało się to rankiem, czy może wieczorem? Czy możemy mieć
nadzieję, że jakiś pogrążony w smutku święty kapłan, ustępując przed furią
nawałnicy spadającej na Kościół, z miłości do swego Boskiego Mistrza usunął
Jego eucharystyczną Obecność, by uchronić ją przed profanacją; albo czy może
była to jakaś świętokradzka ręka, która ściągnęła Go z Jego tronu, tak jak
kiedyś wywleczono Go z Ogrójca na Kalwarię?".
"Tego nie możemy wiedzieć. Był to potworny czyn;
a to imię, jeśliby zostało zapisane, naznaczyłoby straszliwe znamię. Ale zmiana,
która zaszła zarówno na ziemi, jak i w niebie dokonała się. Canterbury i York
wkroczyły w następny dzień tak samo, jak dzień wcześniej. Lecz zgasło w nich
Światło Życia. Ludzie zajęci swymi sprawami nie wiedzieli albo nie wierzyli w
to, co się stało oraz jakie będą następstwa tego czynu. Nie było już Świętej
Ofiary składanej każdego ranka. Czytano tam Pismo Święte, ale nie było już
Boskiego Nauczyciela, który by go objaśnił. Śpiewano jeszcze Magnificat,
ale przetaczał się on pod pustymi sklepieniami, bo na ołtarzu nie było już
Jezusa. I tak jest po dzień dzisiejszy. Nie ma światła, nie ma tabernakulum,
nie ma ołtarza i być ich nie może, dopóki nie powróci tam Jezus. Stoją one jak
otwarty grób i możemy wierzyć, że przebywają tam aniołowie powtarzający
nieustannie: «Nie ma Go tu. Chodźcie, a oglądajcie miejsce, gdzie był położony
Pan»".
"Ale to nie wszystko. Zmiana, tak
niedostrzegalna dla zmysłów, jest w nadprzyrodzonym porządku potężna i
przemożna. Centralny punkt porządku łaski został usunięty i całość straciła swą
jedność i spójność... Wszystko natychmiast zaczęło się rozkładać i rozpadać na
kawałki. Ścięgna rozluźniły się i utraciły swoją nieustępliwość, stawy i
wiązadła tego, co niegdyś było Mistycznym Ciałem, zostały porozrywane".
Patrick Henry Omlor
(Interdum, nr 7,
31 maja 1971)
Z języka
angielskiego tłumaczył Mirosław Salawa
––––––––––––––––––––––
Przypisy:
(1) Zob. Patrick H. Omlor, Zbójecki
Kościół. Część I. 2) Zbójecki Kościół. Część III. (Przyp. red. Ultra montes).
Za: ultramontes.pl